Duża łazienka, przeznaczona specjalnie dla perfektów. W końcu oprócz pilnowania wściekłych bachorów muszą mieć też jakieś przywileje. W samym centrum znajduje się spory, dość głęboki basen, a naokoło krany z ilością płynów do kąpieli, o tak szerokim wyborze kolorów i zapachów, że trudno sobie wyobrazić. Uczniowie często ryzykują dostanie szlabanu i przychodzą tu, by popluskać się w ciepłej wodzie choć przez chwilę.
Jeśli nie jesteś nauczycielem, prefektem, kapitanem drużyny, bądź takowy Ci nie towarzyszy, obowiązkowo powinieneś rzucić kością w pierwszym poście w tym temacie:
Parzysta - zakradłeś się tu w taki sposób, że nikt Cię nie złapał. Możesz korzystać z łazienki prefektów przez cały wątek bez obaw, że znajdzie Cię tu ktoś niepowołany. Nieparzysta - masz pecha. Po kilku Twoich postach w tym miejscu przyłapuje Cię (wraz z twoim towarzystwem!) profesor Harrington. Masz do wyboru - zgłaszasz się po szlaban do MG/nauczyciela albo tracisz 20 punktów i musisz to zgłosić w odpowiednim temacie. Mistrz Gry ma ten temat pod kontrolą, a więc uchylanie się od tej kostki będzie dodatkowo karane.
Oh, bo on nigdy nie daje powodów do wlepienia mu szlabanów, jak myślała... Dlaczego dostał odznakę prefekta? Trzeba umieć rozrabiać, a robił to zwykle poza terenami szkoły. A jeżeli działo się to za szkolnymi murami, cóż, trzeba nauczyć trzymać buzię na kłódkę innych osób. To wcale nie takie trudne. Jeżeli masz do wyboru oberwanie z skutkiem kilkumiesięcznej rehabilitacji, a święty spokój i może nawet od czasu do czasu kradzionego cukierka z kuchni za milczenie... Cóż można wybrać? Myślała, że jego związek z inną Ślizgonką był kolorowy? Nie wiedziała chyba od swojej psiapsiółki, że większość czasu spędzali osobno. Przestał być frajerem... -Nie bądź dla siebie taka surowa Słońce.-Powiedział, posyłając jej jeden ze swoich standardowych uśmiechów. Nie był ani miły, ani pobłażliwy... Zwyczajnie krył w sobie drugie dno, którego nawet on sam by nie odgadnął. Przywodziła mu na myśl Mallory... O której wcale nie chciał myśleć. Zbyt wiele czasu zmarnował, zbyt wiele nerwów poszło na te pierdoły. Nic jednak nie powstrzymywało uciekających myśli, a Ślizgonka wcale mu nie pomagała. Był uparty jak osioł, zmęczony i obolały osioł, chciałby tylko dodać. A to sprawiało, że prędko się nie ruszy z miejsca. Przyszedł tu w jakimś konkretnym celu, a ona nie stanowiła dla niego żadnej przeszkody. Mogła się na nim wyżyć, tak jak jej się to żywnie podobało, jednak niech nie zdziwi ją kiedy odbije pałeczkę i wbije w nią kilka nieprzyjemnych szpil. W końcu sam potrzebował swojego mięsa treningowego, a czy ona nie była idealna? -Przestań pieprzyć, nie ma żadnej księżniczki.-Warknął, krzywiąc się przy tym bardzo znacząco. Czyżby uderzyła w czuły punkt? Oczywiście! A proszę bardzo, niech sobie teraz poużywa. Zsunął spodnie i wszedł do wanny, zakręcając przy tym korek. Nie mogła podziwiać jego cudownych pośladków, gdyż ułożyła się tak, że nie mogła ich dojrzeć... To niemal przykre. Musiał jednak coś ze sobą zrobić, a kąpiel w momencie, w którym chciał w coś zwyczajnie przyjebać była o wiele lepszym pomysłem... Zanurzył głowę i po chwili wypłynął, przeczesując palcami włosy. Myślał, że już sobie z tym poradził. Iż spłynęło to po nim jak po kaczce... Najwidoczniej grubo się mylił, co jedynie mocniej go irytowało... To co, wychodzimy dzisiaj na miasto? O dziwo, nie przeszkadzało mu to, jak zabiegała o ten kontakt. Nie nienawidził jej... Jedynie nie potrafił zrozumieć tej zdrowej energii, którą z niej aż się wylewała. Teraz była szara, ponura i kompletnie nie pasująca do obrazu, który wytworzyła. I o dziwo, bardziej fascynująca. Nie miał nic do starej, ani nowej Nessy. Najważniejsze, aby nie wchodziła w jego gówno. Tyle. -Tak? Podziel się jeszcze whisky, a zapomnę jak masz na imię.-Mruknął, podpływając do krawędzi, która była najbliżej jej leżącej postaci. Wyglądała jak zwłoki, a jej włosy rozrzucone po posadzce przywodziły mu na myśl krew uciekającą z ofiary.
Nie wszyscy mogli poszczycić się tak wyrafinowanym talentem łobuzerskim, co on. Widać, że był w tym niezwykle zorganizowany, dokładnie wiedział co i jak. I tak jak kiedyś uznawała to za wadę, tak teraz było umiejętnością wartą docenienia. Jakim cudem dla niego wszystkie te rzeczy, które dla niej były niemożliwe do osiągnięcia, były banalne? Magia. Znów westchnęła, przymykając oczy. Myślała zbyt wiele, analizowała zbyt wiele, a do tego znów była nietrzeźwa, co z wolna stawało się jej codziennością. Kiedy ostatnio nie miała kaca? Nigdy nie sądziła, że kryzys egzystencjalny dopadnie ją przed czterdziestką. Z Mallory już dawno się nie widziała, praktycznie nie rozmawiały. Ich relacja zawsze była specyficzna — trzymała się pomimo przerw i tygodni milczenia. Każda z nich miała swój sposób na życie. Szkoda tylko, że życie Nessy sypało się jak domek z kart. Nie miała pojęcia, jak się im układało. Nigdy o tym tak naprawdę nie rozmawiały, ale używanie epitetu "frajer" względem Noxa nawet nie przeszłoby jej przez myśl. Dzieląca z nią sypialnie ślizgonka miała swoje małe, wybuchowe szczęście w nieszczęściu. Na dźwięk jego słów, znów skupiła spojrzenie na jego twarzy, pozwalając sobie na cień uśmiechu, który ukradkiem przemknął przez bladą fasadę. - Gdzie byłeś, gdy ktoś powinien mi to powiedzieć kilka lat temu? -pytanie retoryczne, na które wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Jednak słowa te byłyby jednymi z tych, które skierowałaby do młodszej wersji samej siebie. Wbiłaby sobie do głowy, do serca. Może wtedy nie dostałaby tak po tyłku? Nie byłaby tak miękka, bo cały ten optymizm i miłość do bliźniego nie zżarłoby jej mózgu? Zakrzewski wyglądał na równie zmęczonego, jednak nie zamierzała naruszać jego prywatności. Każde z nich miało swoje demony, z którymi musiało sobie poradzić. Nie wiedzieć czemu, uczucie złości z wolna zastępowało zmęczenie i chęć wyciszenia. Zupełnie jakby wyłączył gaz, który podgrzewał krew w jej żyłach i sprawiał, że agresja przejmowała kontrolę nad rozsądkiem. Pretensje przejmowały kontrolę. - Nie jestem dobra w pieprzeniu, przykro mi. Widzisz Lennox, emocje i ludzie sprowadzają samo nieszczęście. Nawet jak jest dobrze, musisz pierdolnąć o ziemie i się połamać, żeby Ci się przypomniało, gdzie Twoje miejsce. Szepnęła tylko, wzruszając ramionami i zaciskając powieki. Zostawiając temat Mallory za sobą. Słuchała tego, co robił. Kurdę, naprawdę chciała, aby chociaż na chwilę dostał magicznego pyłku i mógł zamienić całą swoją złość na szczęście. Tworzenie dobrych wspomnień i chwil było przecież ważne. Tylko.. Czy warto ryzykować, jak w gruncie rzeczy większość uniesień pozbawiona była przyszłości i sensu. Człowiek lubował się jednak w sadyzmie i masochizmie, nawet nieświadomie. Nie miała pojęcia, jak długo trwało ich milczenie. Jednak gdy wspomniał o tym, aby podzielić się alkoholem, zmarszczyła nos i czoło. Nie miała pojęcia dlaczego, ale widok twarzy Zakrzewskiego, która pokryta była kroplami wody, wywołał w niej wewnętrzną nostalgię. Złapała butelkę dłonią i przysunęła się, odpychając nogami od podłogi. Następnie odstawiła ją na bok tak, aby być przodem do niego i aby nie widziała go do góry nogami. Przyglądała mu się chwilę w milczeniu, po czym z głośnym westchnięciem i świadomością zbliżającej się ewentualnie śmierci, przysunęła się, obejmując go jedną ręką. Biło od niego ciepło, przez co nawet nie czuła łapiącej krople wody koszuli. Drugą dłonią natomiast musiała trzymać się krawędzi wanny, bo bardzo nie lubiła się z wodą. Gest ten wcale nie trwał długo, wiedziała, że się wścieknie. I nie miała pojęcia czy bardziej chciała na chwilę pocieszyć siebie, czy dodać otuchy jemu. Nie potrafiła wczuć się w to, co przeżywał. Przytulenie było efektem bezradności, braku słów i czystej sympatii. - Jesteś wrednym i czasem paskudnym stworzeniem , ale jednocześnie jesteś najbardziej prawdziwą osobą w tym pieprzonym zamku.- mruknęła cicho, odsuwając się po kilku sekundach i siadając już jak człowiek, cofając się nieco od wanny. Przysunęła ręką butelkę w jego stronę, aby z łatwością mógł sięgnąć i się napić. Jednocześnie ruchem głowy, odsunęła wilgotne kosmyki włosów na plecy. - Tylko się nie schlaj i nie zaśnij, zostaw coś dla mnie. -rzuciła obojętnie, wzruszając ramionami. Nie byłaby w stanie go uratować pewnie, a szkoda, żeby tak intensywny kolor się utopił.
Był cwany i bystry. Coś, co wykorzystywał za dzieciaka, bo zwyczajnie musiał sobie jakoś radzić. Posiadanie kilkoro rodzeństwa, kiedy twoja matka ma was kompletnie gdzieś, zobowiązuje do pewnych rzeczy. Tak więc Zakrzewski radził sobie z rodzicielstwem do momentu, w którym było to potrzebne... Później zwyczajnie zaczął odpierdalać. Na co najwidoczniej zasługiwał kiedy wstawał wcześnie do swojego niemowlęcego braciszka i kiedy musieli z Olie ugotować obiad, bo mamusia udała się na kolejny bankiecik. Nic nie było łatwe dla Lennoxa, bo nigdy sobie niczego nie ułatwiał. Lubił się męczyć, lubił kiedy pot spływał mu z czoła, lubił kiedy rozwiązania nie były banalne i widoczne gołym okiem. Sprawdzał się na każdym kroku, jakby musiał przypominać sobie samemu, że ma jakiekolwiek znaczenie. I za każdym pieprzonym razem, ktoś wbijał mu szpilę w miejsce, w które myślał, że dawno zostało zagojone. Uwielbiał to uczucie. To dopiero przypomnienie. Cudownie, naprawdę. Jednak mało co obchodziła go ta konkretna Ślizgonka, przynajmniej sobie tak powtarza w myślach... O ile zejdzie w te ciemne rewiry, które z dnia na dzień się jedynie powiększają. Ile rzeczy już tam upchał? Ile osób posłał w diabły? Przez moment jedynie się w nią wpatrywał, jakby coś mu nie pasowało. I nie było to pytanie, które rzuciła w przestrzeń między nimi. To w jaki sposób to powiedziała, jaki cień zaszedł jej niewielką twarz. Co takiego spotkało niezłomną i niezależną Nessę, że stała się cieniem własnej osoby? Miał ochotę podejść do niej, potrząsnąć ją za wątłe ramiona i powiedzieć kilka rzeczy, które z pewnością by do niej dotarły. Jednak ona pozwoliła mu schować się w swojej prywatnej sferze komfortu, czemu on nie miałby zrobić tego dla niej? -Sorry, nie kupuje tego.-Powiedział, przecierając twarz wodą.-Jest to tekst, który chętnie wyskoczyłby z moich ust. Czemu słyszę Twój głos?-Spytał z wysoko uniesionymi brwiami, wpatrując się w dziewczynę. A w dupie miał jej strefę komfortu. Chyba skończyły się dobre czasy, pora na coś z przytupem... Skoro sama mówiła o tym, że trzeba uderzyć w ziemię? Jej najwidoczniej potrzebny był drugi raz. Był raczej zszokowany, chociaż przez cały ten uważnie ją obserwował. Wiedziała, że nie powinna się do niego zbliżać... Jak reagował na obecność drugiej osoby tak blisko, przynajmniej nie w sposób, który towarzyszył odgłosom bijatyki. Zmarszczył mocno brwi, a jedna z jego dłoni chwyciła ją zanim zdążyła na dobre się odsunąć. Pytające spojrzenie mieszało się z rzuconym w nich wyzwaniem.-Nie wiem czy można jednocześnie kogoś obrazić i mu schlebiać. Umiesz człowiekowi namieszać w głowie.-Mruknął, choć doskonale wiedział, że można. Wydawał się to jednak dziwaczne, tak jak cała ta dzisiejsza rozmowa. Chwycił butelkę i upił łyk. Całkiem dobre jak na coś przyniesione przez niemal zakonnicę. Uśmiechnął się lubieżnie w kierunku trunku, jakby miał zaplanowany cały przyjemny wieczór z jej udziałem.
Wszystko było zupełnie inaczej, gdy było się jedynakiem. Rodzice często narzucali niespełnione ambicje na swoje dziecko, a jednocześnie rozpieszczając je do granic możliwości. Zawsze miała wszystko, chociaż surowe i pozbawione okazywania uczuć zachowanie, odcisnęło piętno na jej dorosłym sposobie bycia. Miała problem z pokazywaniem siebie, chociaż była osobą niezwykle bezczelną i pewną siebie w stosunku do innych, tak długo, jak nie naruszało to jej strefy komfortu. A wszyscy przecież wiedzieli, że ta była niezwykle schowana. Chciała mieć rodzeństwo, tylko nie było jej to dane — dlatego zawsze była blisko z rodziną Dearów, z Fire czy Beatrice, które określała mianem swoich sióstr. Nigdy jednak nie było tak, jak miał Zakrzewski. Mruknęła cicho pod nosem, znów analizując ślepiami jego twarz. Jakim cudem pozostawał osobą tak wyjętą z ramek, działającą wedle własnego uznania i mającą wszystko gdzieś. Potrafił być egoistą w dosłownym tego słowa znaczeniu, potrafił przecież przywalić komuś bez większego powodu, a jednocześnie miał w sobie cechy przyjaciela idealnego. Jak taka mieszanka mogła w ogóle egzystować w świecie dążącym do perfekcji i starającym się podążać za trendami, dopasowywać do reszty? Nigdy nie przypuszczałaby, że potrzebował udowadniania własnej wartości. Stworzona przez chłopaka skorupa była równie mocna, co jej istniejącą na potrzeby izolowania się od niewygodnej rzeczywistości. Tylko że Nessie wychodziło to teraz bokiem. Wzruszyła ramionami na jego słowa, opuszkami palców przesuwając kosmyk włosów za ucho. - Widocznie byłeś moją inspiracją, ewentualnie zamieniliśmy się rolami w społeczeństwie i rola nabuzowanego pesymisty przypadnie mnie? - odparła pytaniem na pytanie, następnie upijając nieco z butelki. Zaschło jej w gardle, a do tego ubzdurała sobie, że nic tak nie przywracało jej umysłu do kupy, jak cierpi smak whiskey. Dlaczego po alkoholu horyzonty myślowe wydawały się znacznie obszerniejsze? Do tego znieczulanie, zwyczajna ucieczka przed zmierzeniem się z nazbyt silnymi emocjami. Niczym ostatni tchórz. Karmelowe ślepia z jego policzków przeniosły się na oczy, a skórę chwilę później zaczęło łaskotać ubranie. Mokre od wody, przyklejające się do ciała. To był impuls, nad którym nie mogła zapanować, zupełnie jakby jej wnętrze chciało mu podziękować za bycie wulgarnym dupkiem, który być może był najlepszym lekarstwem, jakie mogła w tym zamku znaleźć. Nie był męczący, a ona nie wpadła na żaden inny sposób, aby mu się za to odwdzięczyć. Nie miała przecież nic, czego mógłby chcieć. Nie była człowiekiem, od którego by czegoś potrzebował. Im bardziej ją odpychał i im większe było prawdopodobieństwo, że ją utopi albo jej przywali -, tym bardziej ją pchało, aby coś zrobiła. Jakby testowała, jak wiele trzeba, żeby faktycznie zerwać łańcuchy trzymające w ryzach jego temperament. Zamarła, gdy złapał ją za rękę. Nie przewidziała takiego scenariusza. A może to kwestia zawstydzenia, bo dawno nie czuła dotyku drugiej osoby? Przesunęła spojrzeniem z jego twarzy na ramię, a następnie wzdłuż ręki, aż do końca dłoni. Nie był to tak brutalny dotyk, jaki kojarzył się jej z jego osobą. Przysunęła się nieco do przodu, zaciskając palce drugiej dłoni na materiale spódnicy. Kiedy schudła tak, że jej ręce zaczęły przypominać szkielet oprawiony w skórę? Kiedy kostki na placach stały się tak rzucające w oczy? - Stwierdzam tylko fakty. Interpretuj to, jak chcesz. - zaczęła w końcu, przerywając milczenie. Wciąż wpatrywała się w jego dłoń, jednocześnie zaciskając na niej swoje palce. Przesunęła opuszkami, zarysowując paznokciem i następnie zmuszając go, aby uniósł dłoń do góry i rozłożył. Przyłożyła do niej swoją, porównując ich wielkości. Nessa była właścicielką drobnych i smukłych dłoni, o długich palcach przystosowanych do pianina. Nie wyglądały tak dobrze, jak kiedyś, wciąż jednak pozostawały dziewczęce. On z kolei miał dłonie niosące ślady pracy, bójek. Ciepłe, znacznie większe od niej, o zaskakująco długich palcach. Przekręciła głowę w bok, łapiąc dwoma swoimi palcami o jego serdeczny, przesuwając nimi do góry. Dlaczego marnował potencjał, który miał? Dlaczego nie grał? - Zagraj ze mną kiedyś. Nauczę Cię, jak nie potrafisz. Masz znacznie więcej talentów w dłoniach, niż ten jeden do obijania komuś mordy. -dodała w końcu cicho, wzdychając ciężko. Podniosła wzrok na jego twarz w momencie, gdy w perwersyjny sposób uśmiechał się do butelki trzymanej w dłoni. Prychnęła cicho, wyciągając po nią dłoń.- Pozwoliłam Ci ją zatrzymać?
Kwestia wychowania, kwestia rodziców. I choć bardzo nienawidził swojego popieprzonego drzewa genealogicznego, nie zamieniłby się z nikim swoją rolą. Nie wszyscy mogli to wytrzymać, nie wszyscy potrafiliby odwrócić wzrok i uznać, że to ich nie dotyczy albo, że lepiej zwyczajnie nie zwracać na to uwagi, bo minie. Nie. Lennox wolał sam to znieść, powtórzyć wszystko co się działo... Nie było łatwo, nigdy nie było idealne, ale zapewne gdyby nie to... Nie byłby zgorzkniały, pełen nienawiści czy gburowaty jak staruszek, który przeżył pół wieku... Cóż, próbował przedstawić jakieś plusy ale to dosyć ciężkie zadanie. Trzeba wytworzyć sobie skorupę, do której rzadko kto ma dostęp... Jeżeli już ktoś zajdzie na tyle daleko, abyś poczuła jego obecność, cóż, wystarczy ponownie wyrwać te znikome ślady człowieczeństwa, które masz. To bolesny i bardzo gwałtowny sposób, jednak przeżyjesz o ile czegoś się chwycisz. Na przykład złości. To pomaga, choć czasem wydaje się, jakby nic w środku już nie pozostało oprócz tego. Może ją nauczyć. Nie powie jednak, że jest to jedyne rozwiązanie. W końcu jego charakter zawsze był trudny, zawsze czuł wiele, niekoniecznie wiedząc jak dokładnie sobie z tym radzić... Społeczeństwo zawsze było dla niego niezrozumiałe, dlatego przestał się tym przejmować na taką skalę. Czy da się zmienić to, kim się urodziliśmy? Jest zdania, że tak, chociaż nigdy nie pozbędziemy się tej dawnej namiastki siebie. Będzie nas nawiedzać ilekroć zamkniemy oczy, czy kiedy będziemy najbardziej bezbronni. -Nabuzowany pesymista?-Skrzywił się.-Bardziej pasuje mi rola popieprzonego realisty.-Wzruszył lekko ramionami, unosząc lekko lewy kącik ust. W dosyć kąśliwy sposób. Nie potrzebował podziękowań za to, kim jest. Raczej chętnie usłyszałby słowa nagany, bo do tego zwyczajnie był przyzwyczajony. Czuł się niemal raźniej kiedy wraz z krokami, towarzyszyły mu spojrzenia pogardy... Wtedy czuł, że zrobił coś naprawdę dobrze. A tak? Gest kompletnie nie pasujący do relacji, jaką posiadali, o ile w ogóle można to było nazwać relacją. Ludzie go nie przytulali, nie klepali po ramieniu, nie rzucali znaczących spojrzeń. Było mu z tym dobrze, że odsuwali się jakby był zarazą. W tej sytuacji, kompletnie nie wiedział co ma zrobić, a to co robił... Zapewne odbiegała od tego, co powinien. I choć niekoniecznie obawiał się konsekwencji, zwyczajnie leżało mu to na żołądku. A coś przecież zrobić musiał. -Kolejny blef, Lancelocie.-Powiedział spokojnie, unosząc do góry jedną brew. Nie kupował nagłej przemiany, tego jak spokojnie do tego podchodziła... To z jakim poddaniem wypowiadała każde swoje słowa. Jakby była zmęczona, jakby naprawdę uważała coś za skończone i nie do odratowania. Niemiłosiernie go to irytowało, jednak gdyby tylko chciała aby rzekł coś w tej sprawie, dałaby o tym znać. Na razie był tylko dupkiem, który pozwalał jej marudzić jak starej babie. Nie powinien niszczyć swojego obrazu w jej oczach, był przecież tak dokładny i wcale nie ubliżający ludzkiej istocie. Zmarszczka między jego brwiami pogłębiła się kiedy postanowiła przystawić swoją dłoń do jego. Różnica w kolorze skóry, strukturze, zgrubieniach i wielkości była ogromna. A on nie mógł pozbyć się uczucia, że dokopała się do najgłębszej czeluści Lennoxa, której nie chciał nawet oglądać. Intymne było zetknięcie się dwóch dłoni... Przynajmniej dla niego, dla kogoś, dla kogo kiedyś stanowiły świętość a przez kilka ostatnich lat katował je, karząc za to, co potrafiły... Co wywoływały... Butelka zamarła w połowie drogi do ust, a mimika twarzy diametralnie się zmieniła. Nie było w niej nic z rozluźnionego chłopca, którym był kiedy tutaj wszedł. Nic z człowieka, który mógł znieść dotykanie czegoś tak istotnego w swoim życiu, jakby dosłownie dotykała jego trzewi. Coś w jego głowie krzyczało i próbowało się wyrwać. Palce na szyjce butelki pobielały, aż dziw, że jeszcze się nie zbiła. -Co Ty możesz o tym wiedzieć.-Warknął. I nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi kiedy nie usłyszał głośnego plusku wody, w miejscu, w którym wrzucił dziewczynę do wody. Oddychał ciężko i głośno. I gdyby tylko miał przy sobie coś w co naprawdę mógłby uderzyć, zrobiłby to... Chcąc poczuć każdą miażdżoną kostkę w swojej ręce.
Nie było chyba latorośli na tym świecie, która przez cały okres swojego życia wielbiłaby rodzinę. Zawsze były konflikty czy różnice poglądowe, a potem nieszczęsny okres buntu u młodych. I to przelewanie ambicji, oczekiwanie, nakłanianie na do czegoś.. Nawet jej zdarzało się marudzić na swoje pochodzenie, do tej pory zresztą przedstawia się głównie imieniem, pomijając nazwisko. Ludzie w tych czasach byli naprawdę okropni, oceniali innych przez pryzmat pochodzenia albo stanu portfela, co Nessie bardzo przeszkadzało. Nie miała pojęcia o rodzinie Zakrzewskiego. Poza nim miała chyba jeszcze okazję poznać Lysandra i współpracować z nim na runach podczas wakacji w Meksyku, jednak nigdy nie prowadzili porządnej konwersacji. Jako prefekt i uczennica, która na lekcje uczęszczała — wiedziała, że person o tym nazwisku było w szkole więcej. Lennox zawsze dawał jej dużo do myślenia. Nie potrafiła pojąć, dlaczego tej złości tak kurczowo się trzymał i na siłę próbował zrobić z siebie bezwzględnego brutala, którego nic nie obchodziło. Czasem nawet sądziła, że gdzieś tam w środku musiał kryć się kiedyś ciepły i wrażliwy człowiek, bo niemożliwe, aby tak zgorzkniały był od urodzenia. Nigdy jednak nie pytała o jego historię, niezależnie od tego, jak była jej ciekawa. To była strefa tak malutka i skryta przed światem, że próba dokopania się do niej mogła zostać uwieńczona mordem. Patrząc jednak na swoją obecną sytuację i wątpliwy stan zdrowia psychicznego, na złość, która zajęła cały jej umysł, miała wrażenie, że tylko on tak naprawdę może być w stanie zrozumieć, o co jej chodzi. Może nawet widziałby lepiej niż ona, gdyby znał całą historię. Naprawdę czuła się paskudnie z brakiem kontroli nad własnym życiem i emocjami, których nie potrafiła zgarnąć do kupy. Czy pozbycie się człowieczeństwa i branie przykładu z Noxa mogło być dobrym pomysłem? Jeszcze nie wiedziała. - Idźmy na kompromis, nabuzowanego realisty. - odparła bez cienia zawahania się w głosie, wzruszając delikatnie ramionami podobnie jak on, mając jednak obojętny wyraz twarzy i nie odwzajemniając tego kąśliwego uśmieszku, który jej posłał. Nawet jeśli on owego podziękowania nie chciał, to nie znaczyło, że ona nie potrzebowała tego zrobić. Przyzwyczajenia potrafiły być zgubne i dobrze jednak było wyjść czasem poza standardy, przeżyć coś nowego. Właściwie było jej obojętne, czy ją lubi, czy nie lubi i w ogóle ma ochotę z nią rozmawiać, ale sam fakt, że wciąż tu siedział sprawiał, że jej coraz głupsze rzeczy przychodził do głowy. Doskonale wiedziała, jakie podejście ma do niego społeczność w szkole i dziwnym trafem bądź szczerą chęcią, ona postępowała odwrotnie. A to, że mieli z Mall wspólną historię, a one rzekomo się przyjaźniły — cóż, były to dwa oddzielne tematy. To, co ich łączyło lub nie łączyło, jej relacja ze ślizgonką i jej nieokreślona relacja bądź jej brak z Noxem. - Lancelot dawno zdjął swoją zbroję i poszedł na emyture. I naprawdę nie rozumiem, dlaczego uważasz, że blefuję. - rzuciła z westchnięciem, wciąż wpatrując się w jego dłoń. Dziwne, że pozwalał jej na tyle rzeczy i na tyle słów, których w normalnych okolicznościach by nie zniósł. Nie był stworzeniem ani współczującym, ani znoszącym ludzkie, bezsensowne dramaty. Pewnie miał własne. Cała ta sytuacja, którą zainicjowała, musiała go wkurwiać. Irytować, dlaczego robiła z jego dłonią, co chciała i wypowiadała słowa, których nikt o zdrowych zmysłach by w jego stronę nie rzucił. Myślała, że dla Lennoxa dłonie zawsze były tylko narzędziem do bicia, które zdaniem Lanceleyówny — nadawały się do rzeczy większych. A potem to już wszystko wydarzyło się szybko. Niespodziewanie. "Co Ty możesz o tym wiedzieć." Odbijało się echem w jej uszach, kiedy gwałtowny i brutalny ruch wprawił jej chude ciało w ruch. Nawet gdyby chciała, to nie zdążyłaby zareagować. Jej włosy przecięły powietrze ze świstem, a dopiero w momencie, gdy uderzyła w taflę wody, uświadomiła sobie, gdzie wylądowała. Pierwszą reakcją powinna być panika. I faktycznie, przez ułamki sekund jej ciało wykonywało niekontrolowane przez nią ruchy, a jej samej udało się napełnić buzie powietrzem. A potem nastąpiło dziwne porażenie, spokój. Powinna machać rękoma i krzyczeć, usiłować złapać oddech na powierzchni i tam zostać. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Zaciśnięte wcześniej powieki rozluźniły się, nadając jej twarzy wyrazu podobnego do tego, który człowiek miał podczas snu. Czuła się jak sparaliżowana. Ubrania przyklejały się jej do ciała, stawały się coraz cięższe i bardziej upierdliwe, a ona nie miała po prostu siły z nimi walczyć. Kilka bąbelków powietrza uciekło spomiędzy warg, a dłonie delikatnie zakołysały znajdującą się dookoła, przyjemnie ciepłą wodą. Dlaczego przez myśl jej przeszło, że mogłaby w końcu odpocząć, gdyby została w tej bańce. Nie widziałaby ludzi, którzy w ostatnich dniach wzbudzali w niej tak wielką niechęć. Serce biło jak oszalałe, wydawało się krzyczeć, przypominało uderzeniami ciężkie i mosiężne dzwony, usiłujące się przedostać przez wywołany wodą szum w uszach. Wszystko jednak było odległe, niewyraźnie. I naprawdę nie wiedziała, czy czas zaczął płynąć tak wolno, czy może ona potrafiła wstrzymać oddech na tak długo. Znała to uczucie, gdy nieproszony chlust wody przedostał się do płuc, wywołując nieprzyjemne skrzypienie. Woda wcale nie była taka zła. Nessa była zaskoczona, jak czysty i spokojny wydawał się jej teraz własny, pogrążony wcześniej w chaosie umysł. Wciąż jednak słyszała słowa chłopaka, będące właściwie warknięciem niczym u szykującej się do ataku bestii. No właśnie, co ona mogła wiedzieć? Dlaczego walczyła zawsze o wszystkich, tylko nie o siebie? Oczywiście, uczyła się i miała doskonałe wyniki, tak jak od niej tego oczekiwano. Słuchała rodziców, nie plamiła rodu. Nie bawiła się. Żyła jak w pieprzonym letargu, zapominając o tym, czego ona chciała. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że nawet nie znała odpowiedzi na to pytanie. Nie potrafiła nawet powiedzieć, co chciałaby robić w życiu. Na co jej właściwie takie wyniki w nauce, skoro nie ma z nich pożytku? Nic dziwnego, że gdy zbroja pękła i wszystko się skumulowało, to tak mocno i emocjonalnie zareagowała — zawsze tłumiła emocje, zgadzała się na wszystko. Byle innym było dobrze. Jak ma się dowiedzieć, co jest dobre dla niej? Pokręciła gwałtownie głową, uświadamiając sobie, że za chwilę naprawdę tu zostanie i nie będzie żadnej przyszłości. Drobne dłonie zacisnęły się w pięści, a paznokcie z łatwością rozerwały skórę, uwalniając do wody kilka kropel krwi. Była zajechana, głodna, pijana, zła, marudziła, była zbyt chuda i zmęczona. Gdy nogi dotknęły dna wanny, wyprostowała je gwałtownie i odbiła się do góry, z olbrzymim chlustem wynurzając się z wody i po omacku szukając czegoś do złapania się. To byłoby naprawdę zmarnowane życie.
Miał starsze i młodsze rodzeństwo... Również siostra bliźniaczka mogła obić się o jej uszy, chociaż o tej już dawno on sam przestał słyszeć. Odcięła się od trującego braciszka, którym był. Pieprzone więzy rodzinnego, niemal każdy z innej matki. Rodzina Zakrzewskich była ogromna, dosłownie, zapewne nie wiedział o połowie innego rodzeństwa. Lysadner i Bianca to osoby, z którymi naprawdę utrzymywał i chciał utrzymywać kontakt. Nie wiedział, czy to kwestia tego, że przez kilka lat razem się wychowywali, czy połączyła ich nienawiść do jego okropnej matki... Nie kwestionował tego, nie zastanawiał się nad tym, niech jest jak jest. W końcu ktoś, kto akceptuje jego wybryki to człowiek anioł, powinien to docenić. Nie grał bezwzględnego brutala. Przynajmniej nie robił tego specjalnie, bo miał gdzieś to, co ktoś mógłby o nim pomyśleć. W końcu krążyło o nim tyle informacji, tylko niestworzonych historii, w których jedynie niewielka część była prawdziwa... Zostawiał to za sobą, bo tam było ich miejsce. Czemu kurczowo trzymał się złości? Bo tylko ona mu pozostała. Była prawdziwa, pochodziła z jego wnętrza, nigdy go nie zawiodła jak cała reszta. Dopuścił do siebie osoby, które albo na to nie zasługiwały, albo on był wystarczająco naiwny, nawet Nessa znalazła tam swoje miejsce. Tak, z tym swoim całym irytującym zachowaniem, wpychaniem się tam, gdzie nie powinna. Nox kogoś takiego potrzebował... Bo wydawał się bardziej autentyczny od tej nienawiści, której się kurczowo trzymał. Dlatego tak dziwnie było patrzeć na nią i to, co się z nią stało. Każdy potrzebował w swoim życiu kogoś żywego, kogoś, kto zwyczajnie pobudzi do działania. Najwidoczniej Lennoxa i Mallory właśnie to przyciągnęło do tej konkretnej Ślizgonki. Nie rozumiał tej relacji, nie wnikał w nią, nie analizował... Nie było takowej potrzeby. Jednak podziękowania, czy przeprosiny były dla niego czymś niestosownym. Nigdy nikt mu nie dziękował. Nie za coś takiego. -Bo nie jesteś sobą. To chyba proste.-Powiedział spokojnie. I była to jego pierwsza ingerencja w stan, w którym się znajdowała. Jak w końcu mógł uważać, że ją zna? W jakikolwiek sposób... W końcu nie spędzali razem wiele czasu, nie rozmawiali też zbyt często. Jednak każda ich rozmowa, każde wymienione zdanie miało konkretne znaczenie. Jeżeli myślała, że tylko on skłania ją ku zastanawianiu się... Rola mogła również działać z drugiej strony. Czemu myślała, że tylko on miał wpływ na nią, a ona na niego żadnego? Dotyk nagiej skóry w połączeniu z jego dłońmi był o tyle dziwny, bo rzadko kto tak robił. Dłonie zawsze były najważniejszym elementem jego życia. Doskonale pamięta czasy, w których chodził jak na szpilkach, tylko po to aby ich nie uszkodzić. Jak dbał o nie, jak pielęgnował... Jak zamęczał wtedy jeszcze drobne palce ćwiczeniami, próbami i ostatecznie koncertami. Karał się każdego dnia za to, co potrafiły... A kiedy dzięki Mallory zaprzestał tych czynów, teraz czuł, że zmarnował swój czas na to, aby być kimś, kim nie był. Nie był ani młodym geniuszem-wirtuozem, ani brutalnym nastolatkiem z emocjonalnymi problemami. Był nikim. Tak samo jak jego dłonie. Nie znaczył nic na tym świecie. Bycie egoistą nie jest takie zło, o ile nie posiada się sumienia, nawet jakiś śladowych ilości. Kiedy więc dziewczyna opadła na dno, dziwił się, że nie robiła niczego aby nie wypłynąć na powierzchnię. Nie umiała pływać? Tego nie wiedział, bo nie dzielili się swoimi słabościami czy wadami. Więc czekał, spoglądając w miejsce, gdzie powstały bąbelki. Nie zamierzał po nią nurkować, bo chciał aby sama to zrobiła. Aby sama zawalczyła. Ludzie, którzy się poddają byli w jego mniemaniu namiastkami człowieka. To dlatego cały czas walczył, bo nie godził się na to, co było mu dane. Chciał wywalczyć swoje zasady... Swoje cholerne prawa, nawet jeżeli były idiotyczne i śmieszne dla reszty. Nessa wciąż się nie wynurzała, zamierzał dać jej więcej jeszcze maksymalnie minutę. Pod wodą czas się zatrzymywał i to co trwało długie przemyślenia, na powierzchni trwało może kilka sekund. Kiedy zobaczył rudą czuprynę, która próbuje złapać się czegoś stabilnego, nie umiał powstrzymać specyficznego uśmieszku triumfu. Odstawił butelkę na kafelki i podpłynął do nią, łapiąc za wyciągniętą rękę i unieruchamiając wierzgające stworzonko w uścisku. -Już, już... Oddychaj.-Mruknął spokojnie, odgarniając jej włosy z oczy, coby mogła cokolwiek zobaczyć.
Nessa zawsze wierzyła, że to ludzie są jej siłą napędową i sprawiają, że była w stanie funkcjonować na tak wysokich obrotach. Była przyzwyczajona do życia dla kogoś, wspinania się po drabince edukacyjnych czy muzycznych sukcesów, aby wywołać uznanie w oczach rodziców i udowodnić im, że pomimo bycia kobietą, nadawała się do zostania głową rodu. Gdzieś w całej tej wierze i naiwności, skreślaniu siebie i własnych potrzeb, zginęła ona sama. Zepchnięte gdzieś w środek cechy czy uczucia w końcu eksplodowały, znajdując ujście przez obecną serię niefortunnych zdarzeń. Czy było warto zmarnować tyle lat na tak mrówczą egzystencję? Nie była pewna, ba, nie wiedziała teraz nawet czy jej fasada z pewności siebie jest prawdziwa, czy może tylko była iluzją wykreowaną na potrzeby przetrwania w otaczającej ją rzeczywistości, w której kompletnie nie potrafiła sobie teraz poradzić. Niczym dziecko we mgle, błądziła, wybierając najgorsze z możliwych ścieżek. Bez kontroli czuła się naprawdę źle. Westchnęła cicho, wzruszając ramionami i pierwszy raz uciekając od jego spojrzenia, które wydawało się bronią ostateczną na tę chwilę. Milczała, szukając w głowie odpowiednich słów, z których byłaby w stanie stworzyć jakąś odpowiedź. Sama nie wiedziała, czy faktycznie teraz nie była sobą, czy może to oblicze, które prezentowała ludziom przez te wszystkie lata, nie było prawdziwe. - A co jeśli to wcześniej nie byłam sobą, a to jest moje prawdziwe oblicze? - zapytała w końcu, marszcząc nieco brwi i nos, zirytowaną obecnością niepewności, której we własnym głosie tak bardzo nie lubiła. Nie mogła się jednak dziwić temu, co powiedział — przecież to zawsze Lennox pozostawał księgą tajemnic, a z niej można było odczytać absolutnie wszystko, poza najbardziej skrytymi i intymnymi uczuciami, których pokazywać nigdy nie lubiła. Nie nazwałaby go nikim, nawet jeśli na dobrą sprawę niczego o nim, ani o jego przeszłości nie wiedziała. Wciąż pamiętała jednak, że po ich pierwszej, dłuższej rozmowie doszła do wniosku, że Zakrzewskiego trzeba było brać takiego, jakim był. Jakakolwiek ingerencja mogłaby okazać się tragiczna w skutkach. Dający do myślenia rozwój wydarzeń i niechęć do wody przez brak umiejętności związanych z przetrwaniem w niej sprawiły, że jej palce zacisnęły się na jego dłoni mocniej, niż chciała. Nie wiedziała, czy bardziej była zła na niego, czy na siebie, bo słabości nigdy nie lubiła nikomu pokazywać. Maskowała je sztuczną odwagą, niezależnie czy chodziło o latanie na miotle, czy pływanie. Gdy ją złapał, poczuła, jak wylatuje z niej resztka jakiejkolwiek energii, a alkohol szumi w uszach równie mocno, co wcześniej woda. Miał szczęście, że pełnego triumfu uśmiechu nie miała okazji zobaczyć. Piekły ją niemiłosiernie płuca, a łapanie oddechu kończyło się dziwnym świstem i kaszlem, przez cały czas trzymała zaciśnięte powieki. Czując jego dłoń na włosach, bijące od niej ciepło przy twarzy — uznała, że w tej łazience jest paskudnie zimno. - Następnym razem, jak będziesz szykował zamach na moje życie.. - zaczęła cichszym, bardziej zmęczonym i słabszym niż zwykle głosem, drugą dłonią łapiąc się za jego ramię dla pewności. Oparła się czołem o jego brodę, łapiąc oddech i zwyczajnie próbując uspokoić spanikowane wnętrze, bo wiedziała, że sama w tej piekielnej wannie nie przeżyje. Lubiąc to czy nie, musiała na nim polegać. - To przynajmniej upewnij się, że będziesz skuteczny. I nie mów o tym nikomu, bo będę musiała Cię zabić. Dodała jeszcze ciszej, tkwiąc chwilę w bezruchu. Puściła jego ramię i przysunęła dłoń do swojej twarzy, przecierając ją z kropel wody i zgarniając długie, ciemne włosy do tyłu, odchyliła się nieco do tyłu, by spojrzeć mu w oczy. Jej białka były popękane, a oczy podrażnione od czynników zewnętrznych i zmęczenia. Wyglądała jak prawdziwy ćpun albo alkoholik na głowie. Jedna rzecz nie dawała jej jednak spokoju, a po poznaniu odruchów bezwarunkowych Zakrzewskiego, wolała się zabezpieczyć, zanim zapyta. Stąd też objęła go delikatnie ręką, zaciskając palce na jego boku, żeby w razie czego się złapać i nie dać aż tak łatwo zmienić w łatwego do rzucenia kafla. - Lennox. Chcesz czy nie chcesz, jesteśmy przyjaciółmi. Nie uwolnisz się ode mnie łatwo. Nie zostawię Cię, zwłaszcza po tym, jak poznałeś mój malutki sekret. Więc powiedz mi dlaczego? Dlaczego reagujesz złością na wzmianki o muzyce i o Mallory? Wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie i stojący naprzeciw chłopak, który utrzymywał ją nad wodą, zaraz wybuchnie. Musiała jednak wiedzieć, chciała. Jak inaczej mogłaby mu pomóc? Zabawne. Kilkanaście minut temu wkurwiała się na to, że cały świat ją wykorzystywał, a nie umiała zostawić tego ślizgona, który tej pomocy nigdy od niej nie chciał. Całe jej ciało zadrżało na samą myśl o tym wszystkim, a ona zastanawiała się, czy rzuci nią o kamienny brzeg i rozbije jej głowę, czy może jednak wrócimy do topienia?
Życie dla kogoś jest dosyć beznadziejne, nie uważa? Jaki jest sens w funkcjonowaniu, jeżeli ma to zadowolić innych, a nie nas samych? Nie umiałby tego zrozumieć. Nawet będąc złotym dzieckiem, wszystko, co robił, robił dla siebie, po to, aby wyrazić siebie... Nie za pomocą słów, bo w tej kwestii był tak samo upośledzony, jak w tym momencie. Słowa nie były jego mocną stroną, wyrażał je za pomocą swoich pasji. Muzyka, biegi, quidditch, walka. Czyżby cecha indywidualisty była jedną z wrodzonych? Być może. Istotne jest to, że wcale by się nie zdziwił, gdyby wiedział to, o czym myślała... Jak można wiedzieć, kim się jest, kiedy wszystko, co było robione, nawet nie wychodziło z własnej inicjatywy? Czy zdobywanie ocen, bycie prefektem, gra... Cokolwiek. Nie było za późno na kwestionowanie własnej osobowości. Miała wszelkie prawo do tego, żeby czuć się rozdartą i zagubioną. Bo to jej uczucia, takie pochodzącego z głębin... A pomimo tego, że czasem człowieka pożerały i męczyły... Były prawdziwe w swojej brzydocie. Czy nie łatwiej jej się oddychało? Nie lubił ucieczek, choć sam chyba to robił. Ukrywał swój brudny sekrecik, który zapewne tylko w jego mniemaniu taki był. Przez moment zastanawiał się nad tym, co mu powiedziała. Westchnął cicho, czego zapewne nie mogła zauważyć z tej odległości, zamroczona alkoholem. Jak wiele było Nessy w tym, co stało teraz przed nim? -Może żadne nie jest prawdziwe.-Wzruszył lekko ramionami, również na nią nie patrząc.-Wątpię jednak, że czujesz się dobrze w tym wydaniu. A to chyba najważniejsze, nie sądzisz?-Lewa uniesiona brew, ten dziwny uśmieszek w kącikach ust... I już wiadomo, że Lennox miał wyrobione zdanie na ten temat. Jak na wszystko inne. Czy miał rację? Cholera go wie. Jeżeli w coś wierzył, reszta raczej nie miała dla niego takiego znaczenia. Jego osąd był ostatecznym. Lubił to w niej, jakkolwiek surrealistycznie to brzmi. Nessa była jedyna w swoim rodzaju, a przynajmniej jemu wydawała się autentyczna w tych swoich niedorzecznych strojach, z upartością zakodowaną we krwi. Pamiętał jej żałosne próby biegania, to, z jaką determinacją chciała zdobyć miotłę... A przecież bała się latać. Czy to nie była prawdziwa Nessa? Czy ktoś ją do tego zmusił? Alkohol i woda zdecydowanie nie szły ze sobą w parze, idiotycznym pomysłem było wrzucenie jej do wody i delikatne podtopienie jej rudej czupryny. Jednak skąd mógł wiedzieć, że nie umiała pływać? Dlatego ją przytrzymał, aż nie odzyska peni władz w mięśniach. Może nauczy ją pływać? Zdecydowanie nie dzisiaj, bo dziewczyna wyglądała, jakby zaraz miała zejść z tego świata. Nie chciał jej mieć na sumieniu... Prześladowałaby go zapewne dla zabawy lub w odwecie. Zamarł z palcami przy jej plecach. Przypomniał sobie, że nie powinien tego robić. Cała ta sytuacja była kompletnie nie na miejscu, oddech dziewczyny drażnił jego skórę na szyi, wywołując gęsią skórkę. Gest godny pożałowania, szczególnie że był przepełniony uczuciami. Dziwną troską, której nie rozumiał i nawet nie potrzebował w tym całym zestawie. I chociaż czuł się cholernie niekomfortowo, nie chciał jej ponownie wrzucać do wody. -Zapamiętam.-Powiedział, a choć sytuacja tego nie wymagała, jego ton był poważny i dziwnie odległy, jakby Lennox Zakrzewski znajdował się w kompletnie innym miejscu. Może właśnie tak było? Po chwili poczuł, jak jej blade ręce oplatają go jak macki, a on z niewiadomych przyczyn poczuł duszności. Jakby nie owijała wokół jego szyi jedynie rąk, ale i wokół jego wnętrzności. Klatka piersiowa zaczęła boleć, a to uczucie rozchodziło się po mostki, osiadła na żebrach i zatrzymała się na plecach. Czy to jej bliskość? Zapach alkoholu i szamponu do włosów Nessy tak w niego uderzył? Jak oparzony ujął ją w pasie i posadził pospiesznie na krawędzi wanny, a choć dziewczyna wydawała się tym ruchem przestraszona, nie zważał na jej paznokcie wbite w jego skórę. Oczy były rozszerzone, a ogień tlił się w nich pomimo jasnego koloru. Jak... Uniósł rękę do góry, a raczej palec wskazujący, który znalazł się między jego ustami a twarzą dziewczyny. Ta bliskość również była niebezpieczna, jednak wskazana. Chciał, aby to, co zobaczyła, wystarczyło jej za odpowiedź.-Nie masz o niczym pojęcia, nie wmawiaj mi rzeczy, sama chcąc w nie uwierzyć.-Warknął, może nawet plując w przypływie adrenaliny. -Mallory zrobiła to, co umiała robić najlepiej. To, co zrobiła wielokrotnie. Spierdoliła. Tyle Ci wystarcza?-Okres gniewu mu minął, teraz zwyczajnie był poirytowany tym, że ten temat wracał ciągle, jak przeklęty duch, jakiś pieprzony koszmar, który nie chce dać mu spokoju. Skończył z tematem tej dziewczyny. Nie ufał ludziom, a dotychczas wychodził na tym całkiem dobrze... Kim była, aby wyróżnić się z tej grupy? Co takiego uczyniła? Kilka podobieństw, to samo spierdolenie? Jak mogła mówić o przyjaźni, jak o zaufaniu w kwestii tak osobistej sprawy, kiedy nawet nie wiedziała, kim sama była? Palce lewej dłoni go piekły, jakby za mocno wbijał je w posadzkę. Krwawiły? -Te dwa tematy należą do przeszłości. Po co do niej wracać?-Warknął i odsunął się od niej, jakby nie mógł tego dłużej znieść. Zanurkował, chcąc pozbyć się tego cholernego uczucia, jakby pod wodą wszystko było łatwiejsze, a krzyk zagłuszyła spokojna tafla wody. Kiedy się wynurzył, wyszedł z wanny i podszedł do ręcznika, wycierając włosy. Wychodził?
Wszystko było w porządku, dopóki nie dotarło do niej, jak tragicznie względem samej siebie postępowała. Najgorsze jednak było to, że brak jakiegokolwiek myślenia o sobie jej nie przeszkadzał, a życie dla kogoś i pod kogoś wydawało się jej opcją niezwykle przyzwoitą. Drogą, gdzie konsekwencje nie będą zbyt przytłaczające, a do tego wszelkie rozterki i histerie zostaną skutecznie pominięte, bo będzie umieć się dostosować. Życie dla kogoś w tak dużym stopniu, w jakim robiła to Nessa, okazało się jednak beznadziejne. Ciągle zadawała sobie te same pytania,, używając do ich sformułowania coraz to barwniejszych słów. I pomimo całej tej inteligencji i wiedzy, którą rzekomo miała — nie potrafiła znaleźć żadnej odpowiedzi. Przyznałaby Lennoxowi rację, że łatwiej było oddychać, jednak wciąż nie wiedziała, w co włożyć ręce i jak sprzątnąć cały ten bałagan emocjonalny. Męczyło ją tkwienie w stanie umysłu, w którym aktualnie była. Nigdy wcześniej nie uciekała, nie zachowywała się w tak pozbawiony sensu sposób. Brak kontroli paraliżował, wykańczał. Czy jego również drażniło to, że nie mógł kontrolować sytuacji, w której się znajdował? Nie skomentowała jego słów, przez chwilę wędrując wzrokiem po jego twarzy i właściwie próbując zdefiniować w jakiś sposób obraz osoby, którą obecnie była. Jedynym epitetem, który przychodził jej na myśl, był — żałosny. Miał rację, chociaż obecnie była zbyt zła i dumna, aby mu ją przyznać, przez co wzruszyła jedynie ramionami. Ceniła sobie jego bezpośredniość i właściwie konsekwencje w decyzjach, które podejmował. Nawet jeśli był egoistą, nie dało się tego odczuć w jakiś nieprzyjemny sposób. Nessa przyciągała dziwnych ludzi i w takim towarzystwie też sama czuła się najlepiej, wystarczyło spojrzeć na listę najbliższych jej osób.. Nie mógł wiedzieć, że nie potrafiła pływać, dlatego nie miała pretensji i uważała, że nie powinien mieć żadnych wyrzutów sumienia. Właściwie nawet dobrze się stało, bo pocieszała ją myśl, że pomimo takiego wrażenia to wciąż się nie poddała, tylko zwyczajnie nie była jeszcze gotowa walczyć. Nawet jeśli miała pretensje, czuła złość do całego świata i przede wszystkim siebie, to wciąż nie była w stanie zlikwidować czy naprawić swojej osobowość tak łatwo i szybko. Dlatego też skupienie się na Lennoxie i jego sprawach wydało się jej idealne, zwłaszcza do ucieczki od samej siebie. Prychnęła pod nosem, kręcąc z politowaniem głową w stronę swoich myśli. Gdyby miesiąc temu jej ktoś powiedział, że będzie się tak zachowywała, to nigdy w życiu by w to nie uwierzyła. - Dobrze, zapamiętaj. -odpowiedziała w końcu cicho, wciąż łapiąc oddech. Nie miała problemu z utrzymywaniem z nim kontaktu fizycznego, w zasadzie całkiem zapominając o tym, że jest nagi. Nie potrafiła patrzeć na niego w sposób, w jaki każda normalna dziewczyna by patrzyła. Traktowała go jak przyjaciela, może nawet trochę niczym młodszego i niedobrego brata, który walczył z całym światem. Więc pomimo absurdu sceny, w której przyszło się im znaleźć, wcale nie czuła się z tym źle ani też nie miała wyrzutów sumienia w przypadku Mallory. Z zamyślenia wyrwał ją gest chłopaka, który z łatwością przeniósł ją niczym worek ziemniaków i posadził na krawędzi wanny, za co właściwie była mu wdzięczna. Czuła jak jej mięśnie rozluźniają się po złapaniu kontaktu ze stabilną powierzchnią. Przestała maltretować jego skórę paznokciami, cofając dłoń i przesuwając nią po twarzy, aby strącić resztki kropel wody, a następnie mokre, przypominające kolorem cynamon, kosmyki włosów odrzucić do tyłu. Były ciężkie, lepiły się absolutnie do wszystkiego, podobnie jak uwydatniające jej niedowagę ubranie. Na chwilę przymknęła powieki, aby następnie po uniesieniu głowy i odsłonięciu karmelowych, otoczonych popękanymi żyłkami tęczówek napotkać palec Lennoxa. Instynktownie spojrzała na jego twarz, bezwstydnie nawiązując kontakt wzrokowy. Nie potrafiła się go w żaden sposób wystraszyć, nieważne jak próbował. Z pewnością pomagał w tym krążący w jej żyłach alkohol i tlące się w głowie szaleństwo. - Masz rację, nie nam o niczym pojęcia. Jestem ostatnią osobą, która zna właściwy sposób funkcjonowania tego świata czy jego społeczeństwa.. - rzuciła automatycznie w odpowiedzi, spokojnym jednak głosem. Nie spodziewała się jednak słów o Mallory, które spowodowały, że dłonie opadły jej na uda i zacisnęły się na materiale ciężkiej, ciemnej spódnicy. Zagryzła dolną wargę, odwracając wzrok gdzieś na bok. Nie rozumiała tego postępowania. Ona była przyzwyczajona do znikania ślizgonki i ich relacja była inna niż przeciętna. Zakrzewski jednak jej potrzebował. Czemu przez myśl jej przeszło, że nie zasługiwała na niego, chociaż tak bardzo się jej podobał i była w nim zakochana? O związkach Nessa nie miała jednak pojęcia, bo to, co miała z Holdenem było czymś, co poza normalną relację dawno wykraczało. Westchnęła ciężko, kiwając głową posłusznie. - I znów. Nie warto wracać do przeszłości, blokuje nam przyszłość. Dziękuję, że mi powiedziałeś o niej. - odparła cicho, podnosząc na niego wzrok i siląc się na grymas, który miał być chyba uśmiechem. Odprowadziła go wzrokiem, następnie zamykając oczy, gdy zniknął pod wodą. Sama uderzyła pięścią w posadzkę, czując rozchodzący się po kościach ból. Nie było to jednak na tyle mocno, aby pękły. Nieco chwiejnie, mało zgrabnie wstała i wróciła pod okno, gdzie siedziała wcześniej. Kucnęła, upijając nieco z butelki i sięgając do swojej torby, gdzie miała różdżkę. Rzuciła zaklęcie suszące, pakując się następnie. - Ubieraj się. Idziemy na paszteciki. Widocznie obydwoje jesteśmy osobami, od których ludzie spierdalają, gdy się przywiążemy. -powiedziała z gorzkim uśmieszkiem, tonem starszej siostry, wstając. Wciąż jednak tyłem do niego, co by nie podglądać. Życie musiało iść dalej, miał rację. Spojrzała na swoją zaczerwienioną dłoń, wciąż mając na ustach ten dziwny grymas, będący cieniem uśmiechu. Gdy chłopak się ubrał, marudząc jak zwykle pod nosem, nie dała mu szansy ucieczki, ostatecznie nawet siłą wypychając z łazienki prefektów. Miała nadzieję, że cała ta sytuacja zostanie w niej już na zawsze, pomiędzy nimi. Pociągnęła Lennoxa prosto do kuchni.
z/t x2
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Rozdzieliły się po wyjściu ze skrzydła szpitalnego. Moe ruszyła na korytarz znajdujący się na piątym piętrze, Dina obiecała pojawić się niedługo potem, wraz z pozostałymi niezbędnymi do zupki składnikami i zapewne pozostałym sprzętem. Czy Davies powinna podejść tam z nią i pomóc taszczyć te wszystkie graty? Być może, ale wpadła na to dopiero stojąc przed drzwiami łazienki. Jak zwykle, najpierw myślały nogi. Stresowała się. To miał być moment, kiedy po raz pierwszy doszłoby w jej przypadku do animagicznej transformacji. Gdyby coś poszło nie tak, efekty byłyby opłakane i najprawdopodobniej również nieodwracalne. Poroże nad uszami? Permanentny ogon? Futro na plecach albo łuski na dłoniach? Bała się zgadywać, co mogłoby ją czekać. Nie zastanawiała się natomiast kompletnie, jakie zwierzę przypadnie jej w przypadku powodzenia tego wszystkiego. Nie chodziło jej o to, by kojarzyło się z jej charakterem ani było szczególnie urocze, głaskalne, dumne, majestetyczne, czy cokolwiek. Miało być użyteczne. I coś jej podpowiadało, że skoro docelowa forma była zgodna z charakterem, sprawa praktyczności była już raczej załatwiona. Gdyby miała strzelać, postawiłaby na coś małego i niepozornego. Mysz? Chrabąszczyk? Podobne przypadki już skądś kojarzyła. Pokręciła głową, odtrącając zapędzanie się myślami zbyt daleko w przyszłość. Aktualnie czekała na Dinę. I na ciepłą kąpiel, która miała przede wszystkim oczyścić jej umysł i pozostawić ją wyłącznie pod wpływem rozluźniającej i ułatwiającej skupienie na celu mandragorze.
Po tym jak Davies nie zaprzeczyła jaka zupa ją interesuje Dina nie miała wątpliwości co tu się święci. Już sam fakt ostentacyjnego przeżuwania liścia powinien był jej dać jasno znać jaki plan ma gryfonka i kiedy wpadła do swojego dormitorium miała do siebie nawet trochę pretensje. Zgarnęła z kufra składniki pozostałe po warzeniu Veritaserum, plus kilka drobiazgów jakie czasem udało się jej podwędzić podczas pracy w kąciku eliksirów, wrzuciła wszystko do kociołka wygranego w konkursie na dodatkowe zadanie z eliksirów i ruszyła stękając w stronę piątego piętra. Harlow nie lubiła wysiłku, ale nie byłą też najbystrzejsza więc zaklęcie vingardium leviosa przyszło jej do głowy dopiero w połowie drogi, przez co nachmurzyła się jedynie bardziej. Widząc gryfonkę pod drzwiami łazienki przyspieszyła nieco kroku, bo już i tak musiała się wstydzić za wszystkie czasy paradując po całej szkole z zieloną maziają pokrywającą włosy, jakby wlazła w przeziębionego ducha i umorusała się ektoplazmą. - No, wyskakuj z hasła. - powiedziała machając różdżką na kociołek, a te wylądował z cichym brzdękiem na podłodze. Zgarnęła z czoła lepiące się włosy, bo przecież odrosły jak dzikie węże, będzie musiała znowu wydać ciężko zarobione pieniądze na fryzjera. Wszedłszy do łazienki tylko okiem rzuciła na luksus i przestronność tego miejsca, coby nie wyjść na jakąś wygłodniałą harpię stęsknioną za przyjemnościami. Nie ma się co oszukiwać, w życiu miała ostatnio tylko rough love i wszystko pod górkę. Mocno narzekać nie mogła ale myśl o relaksującej kąpieli wydawała się jej nader przyjemna. Priorytety jednakże priorytetami. Ustawiła kociołek w dalszym kącie pomieszczenia i rozłożyła schludnie składniki eliksiru. - Zacznę gotowanie, ale jak nie zmyję tego gówna z głowy to nic nie zrobię. - zarządziła napełniając jedną trzecią kociołka wodą z różdżki i wyczarowując niewielki, magiczny płomyk.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie dłużyło jej się oczekiwanie, bo miała nad czym się zastanawiać w tym czasie. Temat animagii był ryzykowny i wymagający sporych umiejętności. Usiłowała sobie nawet rozrysować jakiś przypuszczalny przebieg wydarzeń, ale poza wypiciem eliksiru i zaklęciem jej głowa nie była zdolna przejść do dalszych kroków. Czy jej umiejętności i przygotowanie były odpowiednio dobre, aby osiągnąć cel? W ostatnim miesiącu właściwie wszystkim, co pamiętała, była transmutacja i mandragora. A przecież na tym się nie kończyło, bo już w wakacje bardzo poważnie podeszła do sprawy - próbując transmutacyjnej praktyki, dużo na ten temat czytając i chcąc jak najlepiej poznać zagadnienie. I dopiero teraz, kiedy wszystko miało się nareszcie wydarzyć, miała kompletnie pustą głowę. Zwykle nie byłoby szans, aby się do tego przyznawała, ale... bała się. - Żebyś mi potem łapała szlabany, jak Ci się za bardzo spodoba? - odparła, rzeczywiście trochę się martwiąc o zamiary Ślizgonki, gdyby ta miała wolny dostęp do prefekckich włości. A potem przyłożyła dłoń do klamki, poruszała niemo ustami, najwyraźniej imitując ruchem warg wypowiadanie hasła, po czym pchnęła drzwi do wewnątrz. Kiedy weszły, zamknęła drzwi od środka. Wolałaby nie kusić losu ani ewentualnych świadków. - Niech się tam hajcuje powoli. A Ty się rozgość. - zaproponowała, po czym zbliżyła się do kranów z wodą i odkręciła wszystkie z nich. Dała sobie chwilę na obserwowanie napełniającego się 'basenu', po czym udała się w stronę jakiegoś parapetu, po drodze mijając działającą nad kociołkiem Harlow. Stanęła na moment za nią, wspięła się na palce, oparła brodę na jej barku, zaglądając przy tym do środka naczynia i nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Całkiem ciekawe miały to sam na sam.
Zaśmiała się cicho. Kątem oka dostrzegła migoczącą w oddali czaszkę, jednak nim zdążyła zdecydować się by po nią wstać ta wywinęła fikołka w powietrzu i uciekła. - Od kiedy tak się przejmujesz mną łapiącą szlabany? - spojrzała na Morgan operując przy rondelku- Myślałam, ze Tobie to w sumie na rękę, jeśli zmarnuje wężom trochę punktów... - pokręciła głową. Upewniła się, że ma ze sobą wszystkie składniki, które znała jako potrzebne do uwarzenia eliksiru animagicznego. Odkręciła fiolki i słoiczki ze swoimi zapasami różnych cudeniek. Po prawdzie nie była do końca przekonana, że zna przepis - znała jednak składniki i ich działanie zarówno indywidualne jak i po zmieszaniu z innymi preparatami, a to pozwalało jej wyciągać wnioski podczas warzenia i zdecydować co mogłoby wpłynąć wzmacniająco a co pogarszająco na ewentualne próby samo-transmutacji. - Wyciągaj swoje składniki, kolekcjonerko ziółek do zielniczka. - spojrzała na gryfonkę wspartą na swoim ramieniu i mrugnęła do niej. Gryfoni to jednak łajdaki, tak okradać biedną pigułę, wstydu nie mają. Nie to, że Dina poczuwała jakąś moralność względem samego czynu, ale osobiście pewnie namówiłaby kogoś innego by ubrudził sobie ręce takim niegodnym procederem, a nie sama zbrukała swoje- jakże nieposzlakowane -dobre imię. Dodała kilka kropli dziwnego niebieskiego wywaru, sproszkowanej skóry boomslanga, kilka kropel wody księżycowej i miarkę nasion dwugrotu. Eliksir zaczynał nieco bąbelkować, ale to był efekt zamierzony na całe szczęście. - Dobra, reszta potem. - rozporządziła, bo przecież nie będzie tak się garbić z zielonym glutem na głowie nad tym wiadrem, jak rzeczywiście jakaś straszna wiedźma z dziecięcych bajek. Skierowała sie w stronę wielkiej wanny ściągając z pleców kamizelkę i zrzucając ze stóp buty. Nie miała jeszcze okazji korzystać z przyjemności pluskania się w wannie wielkości małego basenu, a zestaw płynów do kąpieli tworzył wspaniale aromatyczną i barwną scenerię idealną do relaksu. Pozbywszy się reszty zbędnego odzienia wskoczyła do wody i zanurzyła się cała, czochrając pod wodą złote włosy rusałki.
Ostatnio zmieniony przez Dina Harlow dnia Sob Gru 07 2019, 21:57, w całości zmieniany 2 razy
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Zieloni mieli potężną przewagę nad resztą stawki i mogło się wydawać, że szans na zmianę na fotelu lidera już nie było właściwie żadnych. Jedyne, co im pozostawało, to walka o drugie miejsce, które jednak kompletnie pozbawione było jakiegokolwiek znaczenia. - Nie przejmuję się, dopóki to ja Cię na nich pilnuję. - na jej ustach zatańczył przez moment szelmowski uśmiech, po czym odwróciła się od Ślizgonki i ruszyła w kierunku parapetu. Tam dostrzegła ozdobną czaszkę, skitraną w jakąś wnękę i obserwującą łakomie dziejącą się przed nią scenę. Chwilę później, czaszka była już w plecaku, a Davies wyjmowała z niego wszelkie zdobyte dotychczas zielarsko-eliksirowe fanty, bacznie przyglądając się w tym procesie każdemu z nich. Kiedy miała już wszystko przygotowane w jeden stosik, zaczęła się rozbierać. To była jedyna uporczywa cecha szkolnego mundurka - liczba jego elementów. Odznaka na bok, buty pod ścianę, kamizelka, sweterek, spodnie (tak, spodnie), a za nimi cała reszta ciuchów powędrowała na miejsce gdzieś obok plecaka. Chwilę później, naga Moe siedziała już na brzegu basenu, mocząc w nim stopy i błogo, a przy tym nieco nieprzytomnie, przyglądając się doprowadzającej się do porządku Harlow. Choć chłodna posadzka usilnie zachęcała do tego, aby dołączyć do rytuału wygrzewania się w wodzie.
Bez wątpienia w tym roku durny Fairwyn mógł w końcu poluzować zwieracze, bo wszystko wskazywało na dominację domu węża nad każdym innym i to w takim stopniu, że trudno byłoby komuś ich gonić. Harlow mimo wszystko nie zwracała na tabelę punktów aż tak wielkiej uwagi, ani w tym roku ani we wcześniejszych latach nie czułą motywacji do zdobywania punktów z tego względu, że nie wiązało się to z niczym dla niej osobiście przydatnym, a jeśli ktoś próbował argumentować starania tym, że opiekun domu będzie zadowolony - jedynie parskała. Fairwyn miał zespół napięcia przedmiesiączkowego całe życie i to bez posiadania macicy. - Jeszcze chyba nie zdarzyło Ci się mnie ukarać? - zagaiła rozbawiona. Jakimś niebiańskim cudem Dina była na tyle sprytną (choć wciąż niemądrą) żmiją, że unikała odpowiedzialności za najgorsze przewinienia. Składniki przekazane jej przez gryfonkę wylądowały w jakimś znanym tylko blondynie układzie pomiędzy składnikami przyniesionymi z lochów. Harlow była w ciężkim szoku, że przez tyle lat nie przyszło jej do głowy coby się tu włamać. Woda była przyjemna a aromaty przepiękne. Wynurzyła się nad linię wody i kolorowej piany jak wychudły topielec z mokrymi strączkami jasnych włosów, które wilgotniejąc nabierały szarawej barwy ciekłego srebra. Zgarnęła je z twarzy i spojrzała na siedzącą na brzegu gryfonkę. - Tak będziesz siedzieć, brudasku? - zaśmiała się. Odchyliwszy się do tyłu położyła się na tafli wody korzystając z wspaniałego dobrodziejstwa praw fizyki i wyporności. Zamknęła oczy słuchając cichego w oddali bulgotania eliksiru. Idealnie. - To co, powiesz mi co to będzie za zwierze? - zapytała lekko wiosłując dłońmi bez otwierania oczu. Ależ zaraz przypierdoli głową w krawędź basenu.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Jestem prefektką od września. Jeszcze chyba nikogo nie udało mi się ukarać. - nie była pewna, czy w ogóle odpowiednio dobrała słowa. Z jej charakterem i podejściem do odznaki totalnie nie paliła się do upominania kogokolwiek, jeżeli chodziło o zachowanie, czy ubiór. Musiałyby to być naprawdę skrajne przypadki, pokroju psychicznego znęcania się nad Halem, aby w ogóle wzięła pod uwagę jakąkolwiek formę reakcji, czy nagany. A czepiać się Diny? Litości. Davies odkąd otrzymała przypinkę do mundurka narobiła w szkole więcej szkód i niegodziwości, przy okazji wykorzystując, kogo się dało i stosując, dostępne w związku z uprawnieniami, masę nowych sposobów na otrzymanie, czego chciała, że zawstydziłaby niejednego szlabanistę. No dobra, może nie było z nią tak źle. Nocne przemierzanie korytarzy pod pretekstem pilnowania ciszy nocnej nie było karane Azkabanem. Dopiero ostatnio, głównie za sprawą popychającej jej ku niegodziwościom związanym z pozyskiwaniem wiedzy oraz składników animagii posunęła się ku dotychczas nieznanym sobie poziomom złoróbstwa. Cel jednak uświęcał środki, a koniec końców nie zrobiła niczego, co odbiłoby się bezpośrednio na czyimś dobrobycie. - Przecież wiesz, że tego nie da się przewidzieć. Powiedziałabym, że pewnie wyjdzie mi to samo, co mam na Patronusie, ale w niego też jeszcze nie potrafię. - wskoczyła do wody na zaproszenie Harlow, po czym nawiązała do zwyczajowej zależności pomiędzy Patronusem a formą animaga. Widząc, w jakim kierunku Ślizgonka zmierzała, Moe pokonała sporymi susami kilka metrów basenu, walcząc zaciekle z oporną wodą, aby wreszcie oprzeć się łopatkami o krawędź basenu i kładąc dłonie na ramionach płynącej Żmijki powstrzymała ją od przydzwonienia w płytki. Zamiast tego, czoło Diny spotkało się mniej więcej z przeponą Gryfonki. - Kto mi ugotuje zupę, jak rozbijesz sobie głowę? - zapytała tonem jednocześnie pouczającym i ciepłym, spoglądając przy tym łągodnie na pół-wilę i promieniejąc uśmiechem. To te tęczowe piany tak na nią działały?
Parsknęła śmiechem. - To chyba marnujesz czas. - powiedziała unosząc wyżej brwi - Gdybym była prefektem uwaliłabym już połowę gryffindoru. - powiedziała szczerze, choć po prawdzie nie ograniczałaby się pewnie tylko do domu lwa. Gdyby ktokolwiek dał Harlow taką władzę pewnie zamęczyłaby nią większość uczniów przysrywając się do czego tylko by się dało. Regulamin szkoły wykuła by na blachę w jeden wieczór po to by z satysfakcją terroryzować kogo tylko się da. - No niby nie da się przewidzieć, ale skoro patronusa nie masz to może coś Ci chodzi po głowie. Jakieś przeczucie? - odbiła się od jej brzucha i otworzyła oczy. Milczała chwilę patrząc na nią od dołu, Ofelia w tęczowej pianie, blade ciało wciąż noszące otarcia i zasinienia, mokre włosy, lśniące oczy. Uśmiechnęła się do niej. - Myślę, że jesteś dużą dziewczyną Moe i jakoś dasz radę. - powiedziała cicho. Nagle otworzyła oczy szerzej i z pluskiem stanęła na dnie. - Zupa! - wygramoliła się z wody, rusałka syrena, z gracją kościstego słonia morskiego taka z niej nimfa i zgarniając mokre włosy z plaśnięciem na plecy i uklękła przy kociołku. W milczeniu obserwowała zabarwianie się cieczy na lekki seledyn. Ze słoiczka przyniesionego przez Morgan dodała tojadu i znów kilka kropel księżycowego, plus ogon traszki, który Davies pamiętała z przepisu, ale co do którego sama ślizgonka wcale nie była przekonana. - Wiesz, że to się musi gotować tak z ...pół godziny? - zapytała oglądając się przez ramię na koleżankę- Ciumkasz jeszcze tę mandragorę?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie przepadała za ludźmi, którzy ślepo trzymali się zasad i regulaminów, nie zważając na żadne inne okoliczności wokół siebie. A jeszcze gorsi byli ci, co jeszcze bardziej bezmyślnie nakazywali podążać za regułami innym z przygłupiego poczucia obowiązku. Ale u Harlow niezupełnie o to chodziło. Tutaj odzywała się złośliwość i zapewne perfidna chęć do pokazywania, kto był u władzy. O dziwo, w przypadku Ślizgonki, ta deklaracja wyłącznie ją rozbawiła. Mimo wszystko jednak wolała swój sposób na 'rządy'. - Dzięki. Ale nadal... Wolałabym nie zgadywać. - nie chciała mieć przypuszczeń, nie chciała zgadywać. Ufała sobie, czy może bardziej swojej podświadomości. Być może chciała też oszczędzić sobie zawodu, gdyby jej zwierzęca forma okazała się na przykład gąsieniczką, albo żyrafą. Ale bardzo wątpiła w niepraktyczną metamorfozę. Nie byłaby sobą. A przecież w animagii właśnie o to chodziło. O stanie się sobą. - Przez ostatni miesiąc wszystkim, czego pragnęłam, było wyplucie tego świństwa. A teraz, kiedy wreszcie mam okazję, wcale mi się nie spieszy. - z ciekawością w oczach obserwowała ruchy Diny, kiedy ta najpierw wychodziła z basenu, a potem kombinowała coś przy kotle. Musiała się podzielić z nią swoimi obawami. Jasne, chciała być możliwie najbardziej skupiona na tym, co ją niedługo czekało. Ale z drugiej strony to wszystko niosło sporo ryzyka. Czuła w sobie to napięcie. - Kończ tam pitrasić i wracaj do mnie. Zmarzniesz. - ponagliła Harlow, jednak zdecydowanie nie był to ton zdradzający jakąkolwiek niecierpliwość. Raczej troskę, albo i tęsknotę. Takie prawdziwe pospieszanie niczego dobrego by nie wniosło do procesu przygotowywania eliksiru. Ani do ich relacji.
- No, no. - pogroziła jej palcem - Nie poganiaj mistrza przy pracy. - proszę bardzo jak ego Harlow spuchło przez ostatnich kilka lat. Gdyby ktoś pamiętał to w drugiej klasie wysadziła swój pierwszy kociołek taki był z niej orzeł w eliksirach. A teraz? Teraz pitrasiła w szkolnych murach veritaserum kolegom na święta, a przy okazji relaksacji w łazience prefektów przykładała rękę do nielegalnego procesu przemiany w zwierze. Może gdyby była odrobinę rozsądniejsza, ociupinę chociaż, to by podeszła do tej akcji z większym dystansem i wątpliwością. Rzeczywiście wiele rzeczy mogło się nie udać, wiele mogło pójść koszmarnie nie-tak i nie miała odpowiednich umiejętności z odpowiednich dziedzin, żeby w razie tragedii móc pomóc Davies w, no na przykład, przeżyciu. Mimo to zgodziła się bez wahania, kiedy na horyzoncie pojawiła się perspektywa pitraszenia eliksiru na którym jeszcze nie miała okazji położyć swoich chudych łapsk. Pociągnęła lekko nosem, zdmuchując z jego czubka kropelkę wilgoci jaka spłynęła z jej jasnych włosów i zamieszawszy w kociołku stuknęła w niego różdżką, po czym dodała kilka listków i miarkę ziół z zagadkowych dla gryfonki słoiczków, które nawet nie były opisane żadną etykietką. Że też darzyła tę potworzycę Harlow takim zaufaniem, że była gotowa golnąć tego specyfiku - niejasna zagadka. - Za pół godziny musisz tam wypluć liścia. - poinformowała ją wstając z kolan niczym ta Polska po wyborach. Podrapała się po nich, bo się odcisnęła linia fug podłogowych na tej mizernej, bladej skórze i wróciła, by wślizgnąć się do wody. - Skąd ta troska, Moe? - zmrużyła chyrze oczy- Boisz się, że jak się przeziębię nie będzie Ci miał kto kibicować na meczu?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pół godziny. Jednocześnie mgnienie oka i wieki. Była pewna, że zacznie ją prześladować stres w pewnym momencie. Choć właściwie to chyba już zaczął. Starała się jednak nie milczeć i nie tworzyć tym samym napiętej atmosfery. Była przygotowana już wcześniej, przynajmniej tak się czuła. Nie potrzebowała więc dodatkowego czasu na nastawianie się. Wyciszenie się, zdecydowanie lepsze od ciszy, gwarantowała gorąca kąpiel. - Może jestem z tych troskliwych prefektów. Kiedy już nie namawiam do pichcenia eliksirów, za które można wylecieć ze szkoły. - przyznała w odpowiedzi, pokazując jednocześnie dwie strony medalu, czy raczej odznaki, które opisywały jej nadawanie się do tej roli. - Morgana podobno była krukiem. Ale ja nie jestem ani z Ravenclaw, ani nie potrzebuję latającej formy. Przychodzą mi do głowy jedynie drobne gryzonie, owady i pajęczaki. A co jak będę muchą? - podzieliła się wreszcie przemyśleniami, bo właściwie właśnie wokół tego kręciła się nie tylko od wspomnienia Ślizgonki na temat przemiany, ale już znacznie wcześniej, gdzieś na etapie kradzieży składników powoli zaczynało jej to wszystko pobrzmiewać w wodzie. - Lepiej Ci już po tym strzelaniu? - może i Davies nie miała za sobą nic szczególnie traumatycznego, a sama forma zajęć bardzo jej pasowała i niosła wiele satysfakcji, ale nie do każdego podobnie działało uganianie się po lesie z bonusami w postaci babrania się w farbie i siniaków od otrzymanych kul. Harlow była raczej po tej cierpiącej podczas lekcji stronie, a przy okazji udało jej się jeszcze wyłysieć. Po czymś takim nie tylko gorąca kąpiel, ale i dwa dni pod kocem były w niektórych przypadkach wskazane.
Miała wrażenie, że dostrzega w twarzy gryfonki pewien cień wątpliwości, może zmartwienia, słuszny zresztą i rozsądny - cały zabieg był wysoce ryzykowny - Harlow jednak nie należała do rozsądnych graczy na planszy szkolnych pionków. - Lepiej. - poruszyła ramionami w wodzie. Im dalej od wysiłku fizycznego tym czuła się lepiej.- Tobie się chyba podobało, co? - zerknęła na Davies wciąż badając jej wątpliwość. Nie roztrząsała niepewnej miny koleżanki i obróciła się w wodzie nagarniając więcej gęstej piany sobie na głowę w zamyśleniu majstrując sobie z niej koronę. - Myślę... - powiedziała, ale zaraz zaśmiała się głupio i pokiwała brwiami, patrz Moe, ja myślę, przedni żart- ...myślę, że jeśli forma zwierzęca odpowiada charakterowi, to powinnaś stać się czymś super. - cóż za zawoalowany komplement. Dina byłą tak zaabsorbowana konstruowaniem sobie różnych rzeczy z piany, że nawet nie przyszło jej do głowy jaki drugi sens mają jej słowa- Mogłabyś być orłem. W przestworzach, majestatyczny ale niebezpieczny. Alboo... -wydęła usta w zamyśleniu- Lisem. Pięknym i sprytnym, ale mięciutkim i każdy chciał by go tulić. - nigdy się nikomu nie przyznała jakiego ma patronusa, bo był szpetny i beznadziejny, co świadczyło jedynie o niej jako o człowieku. Ale jeśli Davies nie wiedziała, jaki jest jej patronus? Pociągnęła nosem. - Albo coś zupełnie z innej beczki, jakiś rączy rumak, silny i szybki jak wtedy kiedy latasz na miotle. Nie wiem czemu myślisz o robalach czy szczurach. - zmarszczyła nos rozkładając ręce i prezentując swoją misterną konstrukcję na głowie a'la osiemnastowieczna francuska szlachcianka z dworu Marii Antoniny.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Znam tę grę jeszcze z moich czasów 'przed magią.' - przyznała z takim sentymentem, jakby miała już co najmniej 66 zamiast 16 lat. Z drugiej strony - w tym czasie wydarzyło się tyle, że faktycznie swój bezróżdżkowy etap dzieciństwa traktowała, jak prehistorię. Nie chcąc jednak wsiąknąć we wspominki, postanowiła mówić dalej. - Gdziekolwiek odbywa się sportowa rywalizacja, tam staram się być i brać w tym wszystkim udział. To mnie uszczęśliwia. - nie było zbyt wielu rzeczy, które równie mocno co połączenie wyzwania, współzawodnictwa i adrenaliny wywoływałyby uśmiech na jej twarzy i przyspieszały rytm serca. Właściwie to nawet niekiedy łapała się na tym, że niewiele wydarzeń w ogóle do tego doprowadzało. - Hej! - upomniała Harlow z rozbawieniem, mimo wszystko nie popierając u niej takiej samokrytyki, niezależnie od powagi, czy też jej braku w wypowiedzi. Miała ochotę dźgnąć przy tym Ślizgonkę pod żebro, jednak dzieliła je zbyt duża odległość, a przy okazji opór wody stanowiłby zbyt potężną barierę na tę spontaniczną reakcję. Słuchała zatem dalej, chyba z każdym słowem unosząc wyżej brwi. - ŁazienkaPrefektów ma nową królową. I kucharkę. - skomentowała w pierwszej chwili, dając sobie przy okazji chwilę na zebranie myśli po słowach Diny. - Jak ma być super to chyba żaba. Hal się ucieszy. - już zdążyła sobie rozrysować przed oczami, jak orzeł albo koń radzą sobie i kompletnie nie zwracają na siebie uwagi wśród szkolnych korytarzy. Jasne, poza Hogwartem też istniał świat. Tylko, czy dla niej, po tych wszystkich latach tutaj spędzonych, też? - Lis brzmi nieźle. Nic, tylko przefarbować się na Nessę. - jej głowa cały czas wysyłała komunikaty przeczące wymyślanym gatunkom zgodność z charakterem Gryfonki. Skoro jednak Davies nie potrafiła znaleźć połączenia siebie z jakimkolwiek zwierzęciem, być może to jeszcze nie był odpowiedni etap przygotowywania się. Już chyba nawet nie o umiejętności chodziło, a o odpowiednie oddanie sprawie. - Czy istnieje jakieś zwierzę słynące ze swojego niezdecydowania? - zapytała wreszcie, siląc się przy tym na uśmiech i usiłując nieco rozładować swój stres. Jedynym, co jej się nasunęło, był człowiek. A tę przemianę chyba miała już za sobą.
Zaśmiała się lekko, kręcąc głową. - Musisz mi opowiedzieć o tym swoim życiu w mugolskim świecie. - zarządziła dekret królowej, skoro już takie miano otrzymała. Kucharka była z niej raczej średnich lotów, nie była to jednak na pewno cecha, któą zamierzała się przed Davies chwalić - jeśli gryfonka dostrzegała w niej więcej superlatyw, tym lepiej dla niej. Każdy plus się przyda- Jedyna mugolska okolica którą znam, to taka mała rybacka wioska na Islandii. - powiedziała mrużąc oczy. Jej jedyna styczność z mugolami wiązała się z rodziną Ragnarssona, a trzeba było też przyznać, że Islandia sama w sobie nawet mugolska była dość magicznym miejscem. Rywalizacja też nie była jej mocną stroną, co w sumie jedynie utwierdzało blondynkę w przekonaniu, że słaba byłaby z niej gryfonka. Oczywiście, lubiła być zwycięzcą, ale nie walczyła o to jakoś gorliwie i otwarcie, wolała z dystansu rozplanować pięć ruchów wprzód niż gwałtownie rzucać się w wir rywalizacji. Uśmiechnęła się do Morgan, bo z drugiej strony właśnie ta gorliwość i szczęście jakie jej sprawiały różne konkursy były w niej najbardziej urokliwe. - No co? - zmarszczyła brwi na to groźne upomnienie nie wiedząc co też narobiła złego i robiąc smutną minkę- Uważam, że rumak byłby super! - podpłynęła bliżej brunetki i zaczęła nagarniać pianę by i na jej głowie uczynić jakąś wspaniałą, absurdalną konstrukcję. - To patronus musi mieć taki kolor jak ja? - zmarszczyła brwi. Jej patronus miał brodę... Kontrolnie dotknęła własnego podbródka jednak wróciła do nakładania kolejnej pacyny na głowę gryfonki- Na Nessę to Ty się może nie farbuj, to taka podstępna flądra, że sobie nawet nie wyobrażasz! - powiedziała z wielką pretensją, choć zaraz ugryzła się w język bo nie chciała, żeby Moe drążyła temat. Musiałaby wtedy opowiedzieć jej o tym całym cyrku na kołkach jakim była banda ślizgonów z ostatnich lat studiów. Żenująca bajka. - Sójka? - uniosła brwi i zaśmiała się- Jest takie powiedzenie, wybierać się jak sójka za morze. Taka przypowiastka mówi o tym, że się nie mogła sójka zdecydować lecieć na zimę do ciepłych krajów czy nie, aż w końcu przyszła wiosna. - uklepała jej na głowie wspaniałe gniazdo, a w gnieździe parę "pięknych" ptaków i uśmiechnęła się z zadowoleniem.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Rybacka wioska na Islandii brzmiała, jak piękne, lecz chłodne miejsce. Żeby uciec od tego chłodu, Davies zanurzyła się w gorącej wodzie po brodę. Jedynym co powstrzymywało ją przed schowaniem się pod wodę całkowicie była obawa, że stworzone przed Dinę cośki na włosach Gryfonki mogłyby ucierpieć. - Kiedyś Cię zabiorę do mojego fortu na drzewie. O ile jeszcze nie przejęły go pająki. - zapowiedziała, bardziej w tym wszystkim zastanawiając się, czy fortu rzeczywiście coś do tego czasu nie zeżarło, niż biorąc pod uwagę, że mogłaby nie dotrzymać obietnicy. - Mogłabym być lwiątkiem. Ale to oklepane. - odparła w reakcji na wspomnienie o superstworzonkach. Rumak, orzeł, lis, dziobak, wszystko było świetne, ale chyba poza jej możliwościami. Zwykle rzeczywiście tworzyła plany z dosyć dużym rozmachem, ale były to plany w lwiej części pozamagiczne, nieobejmujące czarowania. Kiedy już ono wchodziło w grę, poniekąd sama sobie podcinała skrzydła i szła na minimum, o ile nie poniosła jej wyobraźnia. - W zwierzęcej formie często posiadamy coś naszego. Kolor oczu, czy umaszczenie potrafią się ciekawie dostosować. - najpierw pokręciła głową na pytanie o podobieństwo względem patronusa, a potem poszła ze swoimi wyjaśnieniami nieco dalej. - Nie dałabym sobie rady w takim gnieździe żmij. - podsumowała wywód o podstępnej prefektce naczelnej, przy okazji zahaczając o cały jej jadowicie zielony dom. Jakoś nie potrafiła znaleźć kogokolwiek konkretnego spośród Ślizgonów, kto byłby szczególnie nieprzyjemny, ale same żarty z zielonych, jak zresztą ze wszystkich innych barw, nie były kwestią, którą by sobie odpuściła, mając ku temu okazję. - Czy już pora? Czy dopiero, gdy przyjdzie wiosna? - zapytała wreszcie, skinieniem głowy wskazując na pichconą przez Harlow pyszną zupkę z traszek i innego tałatajstwa. Nie chciała być sójką. Nie była pewna, czym chciałaby. A głośne życzenia wydawały jej się przeczyć całej idei animagii, gdzie to właśnie zaklęcie miało nam pokazać, co z nas było. W skupieniu zaczęła się przyglądać dymom znad kociołka. Czy to był ten moment?
I bardzo dobrze, bo gdyby zanurzyła się cała i zniweczyła wspaniałą konstrukcję, Harlow na pewno byłoby przykro. A tak mogła przyglądać się jak świetnie Davies prezentowała się w swoim czepcu. - Pająki? - wzdrygnęła się. Żaden sekret, że nie lubiła zwierząt, co Ragnarson lubił jej wypominać podkreślając, że jako pół-wila powinna mieć do nich znacznie lepszą rękę i znacznie więcej serca. Starała się więc, skoro tak, ale pająki? Potrząsnęła lekko głową, zanim się jej przypomniało, że ma na niej wielką konstrukcję z piany i machnęła ręką- O ile sam fort chętnie, to lepiej bez pająków. - oceniła rzeczowo, namydlając pianą ramiona. - Lwiątko jest lamerskie. - mruknęła, co ta Morgan, pięciolatek- Jak już to wielka lwica, ale o tak lamerskie. Już lepiej lamą. Wyobrażasz sobie? Stajesz się animagiem i okazuje się, że jesteś lamą. Albo strusiem. - uniosła brwi. Gdyby była strusiem po przemianie to by sie chyba nigdy nie przyznała nikomu do bycia animagiem. Zamyśliła się jednak zaraz po kolejnych słowach gryfonki. Jak by się nie starała nie mogła odgonić od siebie obrazu strusia biegnącego ze złotymi włosami powiewającymi za jego głową i aż parsknęła. Była przekonana, że jakie to by nie było zwierze, gdyby ona sama została animagiem byłoby żenujące, ale jednocześnie urocze. Może jakiś golec albo inny gryzoń. - A daj spokój! - machnęła teatralnie ręką- Szkoda by mi Cię było, gdybyś musiała z takimi francami się użerać. - westchnęła odpływając trochę w głąb basenu. Niby żaden z zielonych nie cechował się specjalnie paskudnym charakterem, ale Dina przecież nieznosiła ich wszystkich. W zasadzie nieznosiła nikogo niezależnie od koloru domu, a cała dyskusja odnośnie przydzielania uczniów według cech charakteru kiedy mieli po jedenaście lat była bezowocną. Obejrzała się na gryfonkę unosząc brwi i przeniosła wzrok na kociołek. Lekko zielona mgła ulewała się znad jego krawędzi. - Powiem Ci tak, musisz iść i spróbować. Jeśli będzie obleśne, to znaczy, że gotowe. Jeśli będzie smakować mm... lekko cierpko ale generalnie słodko, to znaczy, że coś zjebałam i musimy spróbować jeszcze raz. - wzruszyła ramionami płynąc w jej stronę. Robiła taki eliksir w sumie pierwszy raz i zostało im jeszcze troche składników, poza wyżutym liściem, na ewentualną próbę numer dwa za jakiś czas, kiedy Morgan już wyciumka kolejną roślinkę.