Postanowiłaś. Powiesz mu prawdę. Niezależnie od tego, jak miałby to przyjąć. Dobrze wiesz, że może to zniszczyć waszą przyjaźń i chociaż dobrze wiesz, że nie powinnaś jej w ten sposób poświęcać, wolisz udowodnić przed sobą, przed Fredsonem i przed Maddie, że stać cię na takie wyznanie, jesteś gotowa, by powiedzieć komuś, że chyba jednak nadal pamiętasz, co to znaczy kochać. I nie ważne, jak Freddie miałby to przyjąć, może cię nawet odrzucić, bo dobrze wiesz, że prawdziwą miłością darzy tę uroczą Ślizgonkę; chcesz po prostu by wiedział, ile tak naprawdę dla ciebie zrobił. Obudził w tobie zupełnie inną Rosaline - ta jest delikatna, wiecznie uśmiechnięta, śpiewająca już nie piosenki o smutku i rozpaczy, ale o szczęściu, radości. Nowa Rosie pamięta już, czym jest miłość, nie boi się nią dzielić z innym człowiekiem, nie boi się dopuścić do siebie, że byłaby w stanie poświęcić się cała, by tylko zapewnić dobrobyt ukochanej osobie. Chciałaś mu podziękować za odmienienie cię, bo znów byłaś gotowa otworzyć się na uczucie, dające spełnienie zarówno tobie, jak i drugiemu człowiekowi. Delikatny morski wiatr targał twoją sukienką, rozwiewał włosy. Nie zdając sobie sprawy, wbijałaś paznokcie w dłonie, zaciskając je w pięści coraz mocniej. Chodziłaś w jedną i drugą stronę, nogi pod tobą drżały, a miało być jeszcze gorzej. Obawiałaś się tej chwili, ale jednocześnie byłaś na nią przygotowana. Bardziej, niż kiedykolwiek. W głowie raz po raz powtarzałaś słowa, które chciałaś powiedzieć, gdy tylko Freddie przyjdzie. Jeżeli przyjdzie. W końcu zatrzymałaś się przy szczątkach zatopionego statku, nie zauważając, że woda zaczęła obmywać twoje stopy. Oparłaś jedną dłoń na jakiejś większej desce i ruszyłaś przed siebie, po kolana wchodząc do morza. Wreszcie się zatrzymałaś.
A falling star fell from your heart and landed in my eyes I screamed aloud, as it tore through them, and now it's left me blind
Nawet nie dostrzegłaś, kiedy z twoich ust wyrwały się słowa jednej z twoich ulubionych piosenek Mimbulus Mimbletonii, której wokalistką już niedługo mogłaś zostać; piosenki, która w tym momencie tak idealnie oddawała twój stan, stan twojego serca i umysłu.
And in the dark, I can hear your heartbeat I tried to find the sound But then it stopped, and I was in the darkness, So darkness I became
Potwornie mu było przez te ostatnie dni. Nie ze względu na liczne ugryzienia po insektach, poparzenia słoneczne czy nawet tę całą spiekotę. Źle mu było, że dziewczyny tak się męczą w swoim towarzystwie. Wielokrotnie próbował załagodzić sytuację i jakoś je do siebie zbliżyć. Jak cudowne byłyby to wakacje, gdyby spędzili je w trójkę… ale niestety. Dobrymi chęciami piekło wybrukowano. Nie udało mu się. Co więcej, wydawało mu się, że jeszcze pogorszył sytuację. Nie pozostało mu więc nic innego, jak jak najczęstsze ulatnianie się z ich kwatery. Jednak i to nie było dobre. W rezultacie nie widywał się ani z Rosie, ani z madzie i sam już nie wiedział, co było gorsze. Tęsknił potwornie za obydwiema, ale obawiał się, że jeśli spotka się z jedną, tej drugiej coś odbije i broń boże się na niego obrazi. Nie z powodu zazdrości, raczej myślał tu o zasadzie „przyjaciel mojego wroga jest moim wrogiem”. Co gdyby któraś wbiła sobie do głowy, że spiskuje z ta druga przeciwko niej? To byłoby straszne, nie wyplątałby się z tego aż do śmierci, a nawet jeden dzień dłużej! List od Rosie wzbudził w nim mieszane uczucia. Właśnie z powodów wyżej wspomnianych. Madzie bywała naprawdę zaborcza i bał się, ze cos może się stać. Dlatego tez długo zwlekał z wyruszeniem na miejsce spotkania. Drugiego listu nie mógł jednak zignorować. Przecież Rośka była jego przyjaciółką, to nic złego, że chciał z nią spędzić trochę czasu, prawda? Poza tym nie miał serca, żeby pozwolić jej tam samej zostać. Do morza było zdećko daleko, więc wziął swojego wielbłąda i co chwila go pospieszając, dojechał na wybrzeże w okolicach zatopionego statku. Sylwetkę, która przechadzała się w tę i z powrotem, poznał od razu. Czyli nie uciekła. Do jego uszu dobiegł jej cichy śpiew, który tak bardzo kochał. Uśmiechnął się pod nosem. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo chciał się z nią zobaczyć. Ruszył więc w jej kierunku pospiesznym krokiem, a kiedy w końcu do niej dotarł, przytulił ja do siebie bardzo, ale to bardzo mocno. - Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłem. Niby razem mieszkamy, a nie rozmawialiśmy od wieków! – Wypuścił ją z uścisku, przytrzymując na odległość ramion i przyjrzał jej się dokładnie, po czym poczochrał pieszczotliwie jej włosy.
I took the stars from our eyes, and then I made a map And knew that somehow I could find my way back Then I heard your heart beating, you were in the darkness too So I stayed in the darkness with you
Śpiewałaś dalej, jakby słowa piosenki miały ci pomóc uporządkować myśli, uspokoić skołatane serce, a na pewno dodać odwagi, pewności siebie w chwilach, które miały za chwilę nadejść. Śpiewałaś, bo muzyka zawsze towarzyszyła ci w najważniejszych momentach twojego życia. List z Hogwartu przyszedł, gdy w twoim pokoju rozbrzmiewały słowa piosenki Don't worry, be happy, pierwszy raz pocałowałaś Tommy'ego, gdy tańczyliście na jakiejś imprezie przy '74-'75 i również słuchałaś Shake it out, gdy dziękowałaś Bogu, że zabrał od ciebie Thomasa, który zdradził cię i rzucił dla jakiejś panny. Na imprezach, na których nierzadko bywałaś, poznawałaś wspaniałych ludzi, gdy w tle leciały twoje ulubione i te mniej lubiane piosenki. I też z muzyką żyłaś za pan brat, pokładając w niej nadzieję i wierząc, że zapewni ci ona szczęście, spełnienie i karierę. Zaczynałaś już tracić nadzieję, Frederick nie przyjdzie, przestraszył się, wyczuł, co chcesz mu powiedzieć. I wtedy właśnie piasek zachrzęścił pod jego stopami, a ty na chwilę przymknęłaś powieki, kilka razy nabrałaś powietrza w płuca i je wypuściłaś, próbując uspokoić ciało, które wydawało się być stworzone z galaretki. Najpierw poczułaś, jak mocno cię do siebie przytula i nie mogłaś tego zignorować: wtuliłaś się w niego, szukając schronienia w mocnym objęciu Freddie'go. Serce przyspieszyło swoje bicie, a ty miałaś wrażenie, że zaraz wyskoczy ci z piersi. Znów pojawiły się wątpliwości, przecież wasza przyjaźń zawsze była taka... idealna, niszczyć to, co między wami było, to prawdziwe marnotrawstwo. Ale już raz postanowiłaś i nie chciałaś teraz tak nagle rezygnować, musiałaś wyrzucić z siebie to, co męczyło cię już od paru miesięcy, nie dając ci spać po nocach. - Też za tobą tęskniłam - odpowiedziałaś cicho, a na twoje usta wpłynął delikatny, chociaż nieco nerwowy uśmiech. Bałaś się tego, co miało nastąpić. Wiedziałaś jednak, że prędzej czy później Frederick by się dowiedział, jeżeli nie od ciebie, to od kogoś innego. Odsunęłaś się nieco od chłopaka, sięgnęłaś dłonią po jego rękę i zacisnęłaś na niej palce. Jakby miało ci to dodać siły i odwagi do tego, co nieodwracalne. - Ja... Dziękuję - zaczęłaś koślawo, odwracając wzrok. Nie chciałaś widzieć twarzy Krukona, gdy dowie się o uczuciach, jakimi go darzysz. - Dziękuję, za to, że zawsze przy mnie jesteś. Dziękuję, że się o mnie troszczysz, wspierasz mnie, pocieszasz. Dziękuję za to, że... - urwałaś na chwilę. Wzięłaś głęboki oddech, jeszcze mocniej zacisnęłaś palce na dłoni chłopaka, a potem dokończyłaś: - ...przypomniałeś mi, co to znaczy kochać. Moje serce znów zaczęło bić i za każdym razem, gdy cię zauważa, przyspiesza do szalonego galopu, jakby chciało wyskoczyć z piersi i zamieszkać obok twojego. Ja... Freddie, ja chyba cię kocham - dodałaś jeszcze cicho, a potem puściłaś dłoń chłopaka i niezauważalnie odetchnęłaś z ulgą. Miałaś to już za sobą, teraz wszystko zależało od Fredsona, chociaż serce podpowiadało ci, że on mimo wszystko wybierze Madeline - ona była ładniejsza, zgrabniejsza, na pewno bardziej zasługiwała na uczucie Krukona niż ty. - Zawsze starałam się odepchnąć na ostatni plan to uczucie, ale dłużej już nie potrafię udawać, że jesteś dla mnie jedynie przyjacielem. Nie, kiedy jesteś dla mnie ostoją i nie oceniasz mnie po każdym głupim zachowaniu. Gdybyś był inny, mniej opiekuńczy, mniej kochany, mniej... dobry, byłoby mi łatwiej wmówić sobie, że jesteś jedynie kumplem. Za bardzo się o mnie troszczysz, Frederick, a ja nie potrafię być na to ślepa i wbrew wszystkiemu, chciałabym, żebyś już zawsze... Po prostu był. Dla mnie. Dla siebie. Dla świata. - Tysiące słów wypłynęło nagle z twoich ust, mówiłaś tak, jakbyś zapomniała, że Fredson przy tobie stoi, rzucałaś słowa na wiatr, sprawiając wrażenie, jakbyś chciała, by nigdy ich nie usłyszał, ale jednocześnie pragnąc, by czytał między wierszami. - Ja... Nie chcę ci się narzucać, Freddie. Jest Maddie. Kochasz ją. Rozumiem to. Uszanuję każdą twoją decyzję. I zrobię wszystko, żeby moje uczucia nie zniszczyły naszej przyjaźni. Może lepiej by było, gdybym ci tego nie mówiła, ale kolejne nie przespane noce zdecydowały za mnie. Następny krok należy do ciebie, Frederick. Mam tylko nadzieję, że nie będziesz działał pod wpływem emocji i uczynisz tak, jak podpowie ci serce. Podobno z nim należy żyć w zgodzie. - To zabawne, Rosa, że w takiej chwili stać cię jeszcze na żarty. Słabe, ale jednak poczucie humoru cię nie opuściło. Miłość. Czy ona zasługiwała na takie poświęcenia? Na poświęcenie przyjaźni, braterstwa? Nie potrafiłaś na to odpowiedzieć. Ty zdecydowałaś tak, inna osoba nigdy nie pozwoliłaby sobie na wystawienie na taką próbę swojej zażyłości z kimś innym. Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty, to też nie diabeł rogaty, ani miłość, kiedy jedno płacze, a drugie po nim skacze. Miłość to żaden film w żadnym kinie ani róże, ani całusy małe, duże, ale miłość, kiedy jedno spada w dół, drugie ciągnie je ku górze. I teraz zamarzyło ci się, żeby Frederick odwzajemniał twoje uczucie mimo wszystko i żeby tak wyglądało to, co między wami miałoby się pojawić w miejsce przyjaźni. Żeby w chwilach, kiedy ty będziesz pogrążać się w nałogach, w uzależnieniach od alkoholu, narkotyków, papierosów, był przy tobie Frederick, gotowy wyrwać ci z dłoni skręta albo butelkę whiskey, trzepnąć cię w głowę, przemówić do rozsądku, pomóc uwolnić się spod jarzma używek. I żeby zaraz potem wziął cię w ramiona i tulił do piersi, jakbyś była małym dzieckiem; już nie jako przyjaciel, ale jako najważniejszy mężczyzna w twoim życiu. Marzenia jednak nie zawsze się spełniały. Nadszedł czas by się obudzić, Rosie, sen się skończył i teraz przyszło ci się zmierzyć twarzą w twarz z okrutnym światem. Unieś wysoko brodę, z godnością przyjmij słowa Freddie'go, niezależnie od tego, co powie. Bądź silna, bo nie zasługujesz na to, by ponownie cierpieć. Nastaw się negatywnie, by nie odczuć później zawodu mogącego po raz kolejny złamać twoje kruche serduszko. Książę z bajki nie zawsze wybiera tę królewnę, która tak mocno o nim marzy i śni.
Nie wiedział, dlaczego konkretnie chciała się z nim spotkać. Podejrzewał tylko, że nie miało to być zwykłe spotkanie towarzyskie, tylko coś ważniejszego. List, który do niego napisała był inny od reszty. Może i słowa się nie zmieniły, ale wpatrując się w kartkę zapełnioną jej pismem, podświadomie wiedział, że stanie się coś, co zmieni ich relacje. Odczuwał przez to pewien dyskomfort. Czuł się pewniej, gdy żadne głębsze uczucia nie wychodziły na jaw. Bał się, że Rosie uwolni słowa, które i w nim od jakiegoś czasu siedziały, ale których nie uwalniał dla wygody. Wiedział, że ujawnienie ich, skomplikuje wiele spraw i szczerze, nie miał siły na uprzątnięcie takiego bałaganu. Dlatego tez dzisiaj drżał delikatnie, niepewny tego, co jego przyjaciółka chce mu powiedzieć i jak to wpłynie na nich. Szedł jednak przed siebie i zachowywał się jak gdyby nigdy nic, łudząc się, że może się myli, że jego przeczucie jest mylne i że nic się teraz nie stanie. Słyszał przyspieszone bicie serca Rosie… bała się. I on zaczął w tym momencie odczuwać strach. Co usłyszy za parę minut? Uśmiechnął się mimo wszystko szeroko i serdecznie, kiedy usłyszał, że i jego jej brakowało. Kiedy uścisnęła jego dłoń już wiedział, że się nie mylił. Że to dziś nastąpi przełom. I o dziwo, oprócz niepewności i strachu, poczuł także ulgę. W końcu będą ze sobą całkowicie szczerzy. Prawda jest podobno najlepsza… ukrywanie jej źle na niego działało, wydawało mu się, że wszyscy wiedzą o jego zakopanych głęboko uczuciach. Słowa, które wypowiedziała, odbijały się echem w jego głowie. Już w połowie przestał rozumieć, co tak naprawdę się dzieje. Na końcu nawet nie próbował znów powrócić do zagubionego wątku. Po prostu patrzył się na jej usta, spijając i tak już niesłyszalne słowa. W głowie odzywały się jednocześnie dwa głosy, tak potwornie różne, mówiące całkiem co innego. Nie mógł się na niczym skupić, wszystko powoli mu się mieszało. Głosy mówiły mu o uczuciach. Jego do Maddie i tych drugich, które żywił do Rosie. Obydwie kochał i wiedział to doskonale. Ale rodziło się pytanie, co dalej. Nie mógł przecież być z nimi obydwoma, musiał wybrać, a decyzja nie należała do prostych. Ile czasu minęło, zanim zdołał cokolwiek ułożyć? Zapewne zbyt wiele. Zbyt wiele chwil, a z każda kolejną Rosie zapewne coraz bardziej cierpiała. Uśmiechnął się smutno, nadal nie będąc pewnym swoich słów, ale i tak musiał je wypowiedzieć. - Widzisz, ja zawsze będę. Szczególnie dla ciebie Rosie. Bo jesteś moim światełkiem, na które każdego dnia będę patrzył i którego w każdej minucie mojego życia będę strzegł. Nie umiem mówić tak pięknie jak ty, ale... kocham cię, słoneczko. I wiem to na pewno. Tylko widzisz... życie jest ciężkie. Trzeba dokonywać wyborów... właściwych wyborów, a ja... ja chyba nie potrafię. Sama powiedziałaś, że jest też Maddie. I w tym momencie sam nie potrafię określić, do której z was żywię prawdziwsze i trwalsze uczucie. Wiem, że to ciężkie do zrozumienia... jak można kochać jednocześnie dwie osoby tak bardzo, żeby nie wiedzieć, która miłość jest tą autentyczną? Ja sam tego nie rozumiem. Dlatego mam do ciebie przeogromną prośbę, niech na razie pozostanie tak, jak było. Nic nie zmieniajmy, jeszcze nie teraz. Bądźmy dla siebie, ale nie na wyłączność. Nie jestem gotowy na związek. I nie okłamuję cię, nie śmiałbym... niech to będzie obietnicą... - w tym momencie złożył na jej ustach delikatny, lecz pełen namiętności i uczuć, pocałunek - ...dobrze? Powinna wiedzieć, że będzie ją chronił przed wszelkim złem, używkami i ludźmi zawsze, nawet, jeśli sprawy potoczą się innym niż ich torem. Często nawet wbrew jej, weźmie ją na ręce i wyniesie do miejsca, gdzie zło jej nie znajdzie, po czym będzie ją tulił, dopóki wszystko już będzie dobrze. Niech śnią dalej o rzeczywistości, w której naprawdę wszystko jest możliwe. Niech im się wydaje, choć jeszcze przez chwilę, że decyzje tak naprawdę nie zmieniają nic i że można wszystko ciągnąć w nieskończoność. Albo że istnieją dwa wymiary, że na jednym to właśnie im się poszczęści i będą już do końca razem, że nie ma rzeczy, które mogą ich rozdzielić i że sny są gorsze od życia na jawie. Nadzieja w końcu umiera ostatnia, niechże nawet będą jej głupimi dziećmi... przynajmniej nie dosięgnie ich zło.
Pamiętasz, jak pewien mądry człowiek powiedział ci, że miłość jest konstytutywną cechą człowieka? Bez miłości człowiek nie jest człowiekiem. Dodał jeszcze, że obowiązuje to każdego, niezależnie od wieku i sytuacji życiowej. Pamiętam, że wtedy zaśmiałaś mu się prosto w twarz, nie do końca wierząc w prawdziwość tych słów. Myślałaś, że miłość jest dla słabych, dla tych, którzy sami nie potrafią poradzić sobie z życiem, dla tych, którzy potrzebują czegoś lub kogoś do dalszego marszu po kolejach losu. Ale później... Później uświadomiłaś sobie, że bez miłości człowiek marnieje, więdnie, wiotczeje. Staje w miejscu, cofa się, gaśnie, umiera, usycha. Strach. Oczekiwanie. Niepewność. I... ulga. Pogodzenie z losem. Świadomość prawdziwości wypowiedzianych słów. I jeszcze tysiące innych uczuć, targających twoim serduchem. Kochać, nie znaczy mieć. A ty zdawałaś sobie z tego sprawę. Dopuszczałaś do siebie tylko jedną myśl; że Freddie wybierze Madeline. Nie chciałaś znów sytuacji takiej, jak z Tommy'm. Wyznałaś chłopakowi miłość, ale zaraz potem zostałaś brutalnie ściągnięta na ziemię, bez serca rzucona na stos rzeczy zużytych, nadających się jedynie do spalenia razem z innymi śmieciami. Teraz, nie słuchając głosu rozsądku, pchałaś się w kolejne gówno, ale jednocześnie świadoma czyhającego niebezpieczeństwa. Wreszcie Frederick przemówił. Mówił cicho i - co wydawało ci się absurdalne przy twoim kołaczącym w piersi serduszku - spokojnie. A ty słuchałaś, jakby czekając na to jedno słowo, które wywróciłoby twój świat do góry nogami i sprawiło, że stałabyś się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Kiedyś czytałaś bajki o królewnach uwięzionych na szklanych górach, w zamach warownych, których strzeże smok, i rycerzach, którzy dla swojej pani pięli się na szczyt, kruszyli kopie, walczyli ze smokiem. Były też dziewczęta zaczarowane w dzikie bestie, w kamienne posągi, chłopcy, których serce przemieniło się w sopel lodu. Przecież twoje serce też zostało zamrożone, stało się zimną bryłą lodu, twardego, nie do skruszenia. Ale stał się cud, prawda? Spotkałaś człowieka, którego pokochałaś. I który pokochał ciebie. Czar stracił swą moc, zginął zły urok, spadła okropna powłoka. Byłaś nieszczęsną, kaleką, brzydką istotą, a zamieniłaś się w szczęśliwą, piękną dziewczynę. Ale tak jak po dniu przychodzi noc, jak po ciszy nastaje chwila dźwięku, jak miejsce pełne światła za chwilę przysłania cień, tak i po euforii nastaje moment złych wiadomości. Chociaż... Spodziewałaś się tego. Tyle razy powtarzałaś sobie, że niemożliwe jest, by Freddie kiedykolwiek cię pokochał, że zaczęłaś w to wierzyć. Dlatego - wbrew wszelkiej logice - i tak byłaś szczęśliwa. Dostałaś więcej, niż mogłaś zamarzyć, chociaż to nie było spełnieniem twoich marzeń. Ale one jeszcze nie runęły, gdzieś w oddali, na końcu tunelu tliło się światełko. I to światełko było twoją nadzieją, nadzieją, na lepsze jutro. A potem Freddie cię pocałował. Chciałaś zarzucić mu ręce na szyję, przyciągnąć go do siebie, całować do utraty sił, tchu, jednak... Wiedziałaś, że nie powinnaś. I tylko zamknęłaś na chwilę oczy, rozkoszując się tą krótką chwilą, zapisując ją w pamięci najlepiej, jak to tylko możliwe, bo gdzieś tam głęboko czułaś, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy możesz być tak blisko Freddie'go. Wygięłaś wargi w lekkim uśmiechu i - chociaż może wydawać się to absurdalne - był to uśmiech szczęścia. Bo to była obietnica. A ty nie zamierzałaś wypuścić jej z rąk. Objęłaś przyjaciela w pasie, przytuliłaś go najmocniej, jak tylko potrafiłaś, jakbyś w ten sposób chciała mu powiedzieć, jak bardzo cieszą cię jego słowa. Głupia jesteś, Rosaline, przecież każda dziewczyna w takiej sytuacji zaczęłaby lamentować, jaka to ona jest nieszczęśliwa! - Nic się nie zmieni, Freddie. Jesteś przede wszystkim moim przyjacielem i ta przyjaźń jest dla mnie ważniejsza. Kocham cię i nic tego nie zmieni; nie chcę stawiać między nami urażonej dumy. Bo rozumiem. I niezależnie od decyzji, jaką podejmiesz, ja zawsze będę z tobą. I będę cię wspierać. Tylko mnie nie odtrącaj, dobrze? - Odsunęłaś się od chłopaka, a potem spojrzałaś na niego błyszczącymi oczami, nie wiem nawet, czy od łez, czy to słońce tak się w nich odbijało. - I pamiętaj, trzymam cię za słowo, Fredson! - dodałaś jeszcze ze śmiechem, dałaś chłopakowi lekkiego kuksańca w bok i, łapiąc jego dłoń, pociągnęłaś go za sobą, ruszając przed siebie brzegiem morza. - Przejdźmy się. Wygrałaś, Rołzi. Wygrałaś coś, czego nikt ci nie odbierze. Dziwisz się, co to jest? Powiem ci: to przyjaźń, Rosaline. Nie utraciłaś przyjaźni z Freddie'm, a zyskałaś dodatkowo nadzieję, że między wami jeszcze może się pozmieniać, na lepsze. I to jest największe zwycięstwo, jakie do tej pory udało ci się osiągnąć. Bądź z siebie dumna. Z siebie i z Fredsona. Ciesz się, bo w życiu nie ma czasu na łzy, nie trać kolejnych sekund na zamartwianie się co by było gdyby co by było gdyby co by było gdyby. Nawet nie myśl, jak potoczyłaby się wasza rozmowa, gdyby nie było Maddie, bo może wtedy w ogóle byś nie znała Krukona. Pamiętaj, że Bóg ma swój plan w stosunku do każdego z nas i ty nie masz na niego większego wpływu.