Korytarz na pierwszym piętrze jest chyba najbardziej oświetlony ze wszystkich. Wszystko dzięki ogromnym oknom przez które wpada światło słoneczne, a także jasnym, niemalże żółtym ścianom. Na samym końcu znajdują się spore drzwi wykonane z ciemnego drewna. Prowadzą do Skrzydła Szpitalnego, miejsca przez uczniów dość często, mimo ze niechętnie, odwiedzanego.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:29, w całości zmieniany 1 raz
Jane leżała na podłodze z zamkniętymi oczami. Znała wszystkie głosy....Nataniel, Eli. Była tak oszołomiona, że nie była w stanie nawet kiwnąć głową. Boże... ale ją bolała głowa....musiała się o coś uderzyć. Powoli otworzyła oczy. Różdżka. Gdzie jest ta głupia różdżka...No tak, w torebce. A przecież przysiągła sobie, że już zawsze będzie nosić ją przy sobie. Westchnęła w duchu, po czym spróbowała wstać. - Kim on do jasnej cholery jest ? Co to w ogóle było ? Gdzie Eli ?- zaczęła pytać samą siebie. - Nic mi nie jest. -odparła dziewczynie- Słyszałam wszystko....Boże. Zaczęła sobie przypominać, jak kiedyś matka rzuciła na nią zaklęcie, które powodowało, że Jane nigdy nie zostanie ogłuszona. Ale po jej śmierci zaklęcie zaczęło słabnąc, tak że dziewczyna słyszała i rozumiała wszystko o się tu dzieje, ale nie mogła się ruszyć. Nie mogła pomóc swojej najlepszej przyjaciółce. - Boże...Trzeba znaleźć Eli. W oczach stanęły jej łzy...Nataniel...Nataniel Kruk....Czemu wcześniej na to nie wpadła ? On znał ją, to było pewne, w końcu ich rodziny były spokrewnione...zresztą jak prawie każde rodziny, które miały fioła na punkcie czystej krwi. Ale ona nigdy by nawet nie przypuszczała, że ten miły ślizgon jest z rodu Kruków. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na Car, która właśnie coś szkicowała.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Również jak Karmelek nosiła na sobie kilka zaklęć obronnych. Znalazła się tutaj tak z nudów. Wzdrygała się tym co tutaj zobaczyła. Otrzęsnęła się. - Jane! Co się stało?! C-Car-men? - Złamał jej się lekko głos. Wyjęła różdżkę. Popatrzyła na Jane przenikająco. Tak, miała zamiar wedrzeć jej się do umysłu. - Przepraszam... - wyszeptała do niej. To co zobaczyła, a znaczy usłyszała ją odepchnęło do ściany. ELLIOTT! Gdzie ona jest? Przeraziła się. Obmyślała plan.. Jednak głowę zawalało jej pytanie Czemu?. Złapała się za głowę. - Jane jeszcze raz przepraszam... Kim oni są? co tu robili? - zapdała kluczowe pytanie.
Będąc w swoim gabinecie usłyszała wielki huk na korytarzu piętro niżej. Mając świadomość, że znajduje się tam jej nowa klasa szybko zbiegła na dół z różdżką w ręku, zobaczyła trzy dziewczyny. Zwolniła i podeszła do nich już spokojnie. - Witajcie. - Zaczęła pewnie i spokojnie. - Przed chwilą usłyszałam wybuch dochodzący z tego miejsca... - kątem oka spojrzała na drzwi od klasy OPCM, które wyglądały jakby były naprawione zaklęciem przy którym rzucający w ogóle nie myślał o tym co robi. - Czy któraś z was może mi powiedzieć, co tutaj się stało?
Jane powoli wstała, trzymając się za głowę. Na policzku czuła coś lepkiego... Cholera ! Krew ! -pomyślała płaczliwie. Spojrzała na Carmen, później na Morg a na końcu na nauczycielke. - Nie wiemy -szepnęła, zdajać sobie sprawe, że to kłamstwo będzie ją sporo kosztować - Ogłuszyli nas. Posłała dziewczyną spojrzenie które mówiło - "Pomocy ! Wiem co robie !" choć nie do końca tak było. Po prostu czuła, że ślizgon miał powody by to zrobić i powinna z nim najpierw wszystko wyjaśnić. Tymczasem rana na czole zaczęła niemiłosiernie piec. - Yhm...uderzyłam się -powiedziała nauczycielce, posyłając jej spojrzenie pełne bólu. Jaki cyrk ! -śmiał się mały głosik w jej głowe, ale dziewczyna szybko go uciszyła.
Spojrzała podejrzliwie na dziewczynę. Miała wrażenie, że ją okłamała. z resztą, to niemożliwe, żeby żadna nic nie widziała i nie umiała powiedzieć. - No cóż, to tylko dowodzi, że powinnyście przychodzić na moje lekcje Obrony Przed Czarną Magią. - Spojrzała na arkusz pergaminu w rękach drugiej rudowłosej dziewczyny. - Pokaż mi to. - powiedziała do niej stanowczo. Po chwili przypomniało jej się, że tuż przed wybuchem Gryfonka, Elliot Redbird(którą doskonale zapamiętała z zajęć) szukała swojej sowy piętro wyżej i skierowała się w stronę schodów na dół. - Gdzie jest Elliot? - zapytała jeszcze bardziej podejrzliwie. - jestem pewna, że znalazła się na tym korytarzu tuż przed wybuchem.
Wpadła na korytarz cała zasapana. Biegła z siódmego piętra, jak na skrzydłach. Byle tylko nikt się o nią nie martwił. Przed ostatnim zakrętem oparła się o ścianę i uspokajała oddech. Może i była wysportowana, ale bez przesady. Usłyszała skrawki rozmowy, lecz nie mogła się na nich skupić. Co ja mam im właściwie powiedzieć? Nie mogę wyciągać pochopnych wniosków. W końcu wyszła z załomu korytarza i spojrzała na osoby zgromadzone na nim. Morg, Jane, Carmen i pani Black. Wszystkie były całe. No, oprócz Jane, która miała ranę na głowie. - Episkey - Wyszeptała, kierując różdżkę na przyjaciółkę. - Przepraszam, że was wystraszyłam, ale... sama nie wiem, jak to się stało... znalazłam się nagle na siódmym piętrze. Chyba wybuch spowodował, że straciłam przytomność. - Powiedziała patrząc nauczycielce w oczy. Umiała kłamać i to bardzo dobrze kłamać. Nie była zadowolona z tego obrotu sprawy, ale w tym momencie to było konieczne. Nie mogła wsypać tego chłopaka.
No, ale skądś ten wybuch się wziął, pomyślała, lecz nic nie powiedziała stwierdzając, że ma dosyć. nie chcą mówić, ich sprawa. a jak potem się coś stanie to nie będzie jej wina. Westchnęła głęboko. - no dobrze, niech wam będzie. to ja wracam do mojego gabinetu, a wy, jeśli łaska poprawcie te drzwi do klasy - wskazała na drzwi ręką. - i postarajcie się o to, żeby żadnych więcej wybuchów tu nie było. - Matko, pierwszy tydzień w szkole, jako nauczyciel i już jakieś dziwne akcje. Definitywnie nie będzie to łatwa praca. Ciekawe jak długo tu wytrzymam. Poszła zamyślona w stronę schodów. - I pamiętajcie o lekcji we wtorek! - rzuciła znikając w głębi korytarza.
Miała wyrzuty sumienia, że okłamała nauczycielkę. Już miała powiedzieć, co się tak naprawdę wydarzyło, gdy na korytarz wpadła zdyszana Elliott. Fala ulgi, jaka ogarnęła Jane była tak ogromna, że mogła rzucić się przyjaciółce na szyje. - To pewnie jakieś wygłupy ślizgonów -szepnęła by choć trochę udobruchać nauczycielkę a gdy ta zniknęła za zakrętem, Jane (jak przypuszczała) rzuciła sie Eli na szyje. - Boże nic ci nie jest. Nawet nie wiesz jakie piekło przeżyłam, gdy sobie przypomniałam, co się stało -szepnęła do niej, ale na tyle głośno by dziewczyny to usłyszały. Po chwili jednak mocno zakręciło jej się w głowie, tak że upadła....i znów uderzyła się w głowę. Co się dzieje ?-myślała rozpaczliwie, gdy powoli zaczęła przestawać widzieć, przyjaciółki najpierw były zamglone, a później zniknęły za czarną powłoką. Jane nie wiedziała co robić.
Przytuliła się mocno do Jane. - Przepraszam, miałam przyjść wcześniej, ale się zamyśliłam - powiedziała smutno. Nagle poczuła, że jej przyjaciółka się chwieje. Chwyciła ją mocniej, tak by dziewczyna nie spadła na podłogę. Mimo starać rudowłosa uderzyła się w głowę. Chyba straciła przytomność. Elliott położyła ją delikatnie na ziemi i "naprawiła" głowę przyjaciółki. Znowu. Sprawdziła jej puls. Za wolny... Oparła nogi dziewczyny na parapet, po czym poklepała ją delikatnie po policzkach. - Halo... kochanie... budzimy się. Dość tego dobrego. - Powiedziała cichym i spokojnym głosem.
Jane w ogóle nie wiedziała, co się z nią dzieje. Z oddali słyszała głos najlepszej przyjaciółki ale ona była gdzieś daleko. Zapadała się w ciemność. Jej umysł powoli przestawał pracować. Kolejne uderzenie sprawiło, że po policzkach Jane znów spływała krew… tym razem dużo bardziej obficie. Eli kolejny raz „naprawiła” jej głowę ale ból pozostał. Dziewczyna zmusiła się do powrotu do rzeczywistości. Jednak to, że otworzyła oczy nie zdało się na wiele. Ból był nie do wytrzymania. Jane zacisnęła zęby by nie krzyczeć. Cholibka, co ja narobiłam ? – pytała się w myślach. Ale na głos była w stanie wydusić tylko. „Dziewczyny… boli.” Wzięła głęboki oddech, by uspokoić szalejące w jej piersi serce. Przypomniała sobie wszystko. Gdy chłopak je ogłuszył, Jane przewróciła się i upadła głową uderzając o parapet… stąd początkowy ból i krew. Ale co takiego się stało, że teraz nie jest w stanie wstać? Hmmm… mugole nazywali to chyba „wstrząs mózgu” czy jakoś tak… - Dziewczyny… pomóżcie mi dojść do dormitorium –poprosiła, miłym aczkolwiek stanowczym tonem. Wizyta w Skrzydle Szpitalnym to ostatnia rzecz na którą miała ochotę. Zresztą… zadawaliby pytania, a Jane jest raczej kiepskim kłamcą.
- Oj nie moja panno. Zabieram cię do Skrzydła Szpitalnego. Nawet jeśli ci się to nie podoba. I spokojnie. Mówić będę ja. Ty tylko odpoczywaj. A teraz nie odpływaj, proszę cię. A i... możesz być później na mnie zła. Lubię przepraszać. - Mimo powagi sytuacji zaśmiała się. Wyciągnęła z kieszeni spodni swój 10calowy patyczek. - Aresto Momentum. Przykro mi kochanie, ale muszę cię tam zabrać. Nie wiem, co ci jest, a musimy wiedzieć. Co jeśli to krwotok?
Jane nie była w stanie nawet protestować. Czuła że zaraz znów odpłynie. - Eli, nie mów tam prawdy…. nie sądzę by Nataniel chciał mnie skrzywdzić. A nawet jeśli tak…. Nie mów im prawdy. Powiedz że to wybuch –powiedziała słabym głosem. Nie wiedziała co to krwotok, ale z pewnością nic miłego. Chciała wstać, ale po chwili porzuciła ten zamiar, gdy jej głowa niemal eksplodowała z bólu. Brawo Jane ! Tylko tobie mogło się to przytrafić ! –powiedział upierdliwy jak zawsze PP. Jane zignorowała go i spojrzała na Morg i Car. - Wy tez nikomu nie mówcie… proszę. Dla mnie, okey ? Spróbowała się do nich uśmiechnąć, ale nic jej z tego nie wyszło. Zamiast tego znów zacisnęła zęby z bólu, jaki sprawiała jej mowa.
- Nie martw się. Nie mam zamiaru nikogo wkopać. Nic nie widziałyśmy. Wybuch nas zaskoczył i tyle. - Uśmiechnęła się uspokajająco do Jane. - A teraz się nie denerwuj i odpoczywaj. Spojrzała na Carmen i Morg. - Zobaczymy się później. Okej? Trzymajcie się. - Ruszyła w stronę SS ciągnąc za sobą magiczne nosze z przyjaciółką. Oby Lex był na miejscu.
O nie,nie,nie to wszystko działo się za s z y b k o! Pojawienie się Morg i nauczycielki potem jeszcze Eli... Carmen nie mogła tego "ogarnąć". To trywialne słowo pasowało najlepiej do obecnego stanu umysłowego Carmen. Usłyszała głos nauczycielki i podała jej swoje maki a szkic zdarzenia niepostrzeżenie schowała. Wiedziała ze dziewczyny wiedzą co się działo i jej celem było aby tak zostało. Jej intuicja a raczej zarysy intuicji podpowiadał że im mniej osób o tym wie tym lepiej. A po za tym sam a nie wie czemu ten ślizgon o nienawistnym wyrazie twarzy zaintrygował ją. Generalnie łatwo zauważyć ze Carmen intryguje wielu ludzi. Dziewczyna przytłoczona naporem tych wszystkich zdarzeń usiadła i z jej oczu poleciały łzy....sama nie miała pojęcia czemu,czemu akurat teraz czemu akurat tu.
Westchnęła z ulgą, kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi od SS. Nie lubiła takich sytuacji, jak ta która miała miejsce przed chwilą. Rozejrzała się na boki i nie widząc nikogo ruszyła w stronę schodów. Po chwili jednak usłyszała cichy szloch. Odwróciła się i przeszła przez korytarz. W końcu ujrzała Carmen. Skarciła się w myślach. Jak mogły ją zostawić samą? No jak? Podeszła do niej, po czym klapnęła obok. - Dość nieprzyjemna sytuacja, co? - Uśmiechnęła się blado. - Na szczęście Jane nic nie jest. A przynajmniej taką miała nadzieję. Och... ile ona by dała za chwilę spokoju, podczas której mogłaby rozładować przygniatające ją emocje. Był to przede wszystkim strach, którego szczerze nie cierpiała. Strach przed utratą kolejnej osoby, którą kochała. Jane była dla niej niczym siostra, której nigdy nie miała. Gdyby coś jej się stało... eh... szkoda nerwów, by teraz o tym myśleć. Na szczęście jej przyjaciółka był cała i prawie zdrowa.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Zobaczyła reakcję Carmen. Podbiegła do niej i sie przytuliła. - Nie płacz.. Nie jest źle.. Mogło być gorzej..- chciała dać jej kilka słów otuchy. Wytarła jej łzy z policzka. Morgane zachowała zimną krew. Czuła się za nie wszystkie odpowiedzialna. Teraz gdyby spotkała tego debila nakopałaby mu tak, że by się opamiętał. Ehh.. Ba! Miałby nauczkę na kilka ładnych lat. - Na pewno nic okropnego nie stało się Jane? - Spytała Ell. Miała nie wiadomo jaki wyraz twarzy. Morg po prostu założyła na wtarz najgorszą maskę do rozszyfrowania. Takie "poker face". Jednak w jej wydaniu jest najgorsza do rozszyfrowania. Może udawała tylko twardzielkę?
Carmen przeklinała się w duchu ze dała sie ponieść emocją. Jeszcze Jane...to wszystko ja przerosło. Byłą wdzięczna że Morgan jednak sie pojawiła ,bez niej na pewno nie dała by rady. -Przepraszam...Nie powinnam. Głupio mi. Może-zawahała sie- może pójdziemy odwiedzić Jane-popatrzyła na koleżanki. jej wzrok utkwił w drzwiach od sali OPCM. Podniosłą się wyciągnęła różdżkę i wymamrotała: -Reparo-i drzwi wróciły do normalnego stanu-To idziemy- rzuciła podąrzające w stronę SS.
Spytacie zapewne, co Naomi robi sama na korytarzu? Otóż szuka kogokolwiek wartego jej uwagi, alby spędził z nią trochę czasu. Wszystkie zadania, wypracowania, referaty i inne katorgi zostały zakończone. Trudno posądzić roztrzepaną Krukonkę o zrobienie tych wszystkich zadań, ale cóż, jak człowiekowi się nudzi, złapie się prawie każdego zajęcia. W akcie desperacji wykonała czyn niemożliwy - powierzchownie, co prawda posprzątała swoją część dormitorium! Teraz z determinacją maszerowała po korytarzach zamku pragnąc zrobić Coś. Jednakże, wędrówka bywa wyczerpująca, więc Naomi postanowiła usadowić wygodnie swoje zgrabne cztery litery na najbliższym parapecie. Machała od czasu do czasu nóżką ubraną w pastelowo zielone rajstopy, które pasowały do bluzki tego samego koloru i krótkiej, falbaniastej spódniczki, spod której figlarnie wystawała czarna podszewka.
Elliott chwyciła Kath za rękę i pociągnęła ku wyjściu. To samo uczynił też Damian. Teraz cała trójka znajdowała się na korytarzu. - Miałaś rację. - Powiedziała udając śmiertelnie poważną. - Coś ty mu zrobiła? - Zapytała po chwili, wtórując jej śmiechem. Popatrzyła to na Gryfonkę, to na Puchona, który przez ten cały czas siedział cicho. Albo nie miał nic do powiedzenia, albo po prostu było mu smutno z powodu przyjaciółki.
- No tego... niewiele. Przypadkowo porządziłam się kiedyś i wzięłam jakiś tam eliksir. Ale to nie przeze mnie! Za dużo ludzi tam było. Ot co! Wyszczerzyła się patrząc to na Kath, to na Daniela. Zauważywszy u tego drugiego niemrawą minę, położyła mu rękę na ramieniu. - Będzie dobrze. Zobaczysz. Rozejrzała się po korytarzu, szukając miejsca do usadzenia swojego szanownego tyłka i kogo ujrzała? Otóż na parapecie siedziała sobie jej kumpela Naomi! - Witaj piękna dziewojo! - Wykrzyknęła w jej kierunku, usiłując pociągnąć Kath i Daniela w jej kierunku. Jeden z nich nie wiedzieć czemu, się zapadł. W końcu jej sie udało i oto stali w trójkę nad Krukonką. - Znacie się? - Popatrzyła na wszystkich po kolei.
Kath, patrząc na Gryfonkę, zrobiła coś nie tęgą minę. Jasne, przypadkiem, zaśmiała się w myślach, patrząc ze zmrużonymi oczami na dziewczynę. Po chwili znowu agresywnie została pociągnięta przez kuzynkę i wytaszczona na drugi koniec korytarza do siedzącej tam Naomi. Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, machając na powitanie. - Oczywiście, że się znamy. - Opowiedziała, podchodząc bliżej do Krukonki i przybijając jej tak zwanego "żółwika". Pokazała Elliott język, a potem przenosząc wzrok na Damiana, uśmiechnęła się tak, jak przedtem na boisku. - Co Cię tu sprowadza, Nam? - Zapytała dziewczynę, chociaż wzrok nadal miała utkwiony w chłopaku, od którego zapewne znowu biło zdezorientowanie i nieufność wobec Ślizgonki.
Daniel oczywiscie nie omieszkal pokazac "psychopatycznemu" doktorkowi swojej nie skrywanej agresji i trzasnal drzwiami na odchodne. Nim zdarzyl odwrocic sie ktos go zaczal taszczyc w strone siedzacej dziewczyny na koncu korytarza. Jezu! byl maly, ale nie do pomiatania! Gdy dotarli do nieznajomej mu dziewczyny wyswobidzil uscisk i musial przyznac, ze troche go zabolalo. "co za psychopata, psychopata" burkal raz po raz pod nosem, a na pytanie Elliot, ktorego nie uslyszal, pokrecil glowa choc nie mial zielonego pojecia na co odpowiedzial. W myslach wciaz mial tego doktorka tylko, ze z fartuchem ubrudzonym krwia i nozem w dloni. Postanowil przestac myslec o Lexie i znow myslami wrocil do miejsca w, ktorym sie znajdowali. Przygladnal sie Krukonce, ale na tym pozostalo i odruchowo spojrzal na Slizgonke. Znow szczerzyla sie do puchona! postanowil nie zwracac uwagi na jej dziwne zachowanie i udal, ze widzi cos ciekawego na suficie.
Widząc minę Puchona, po prostu parsknęła śmiechem. Nie potrafiła się powstrzymać. Kto by pomyślał, że właśnie takim sposobem go "wymęczyła"? Że to był ten sposób, aby go po prostu obezwładnić. Równie dobrym sposobem byłoby rzucenie się na niego i łaskotanie. Gdy już opanowała swój śmiech, jej mina przybrała coś na kształt grymasu. Nie miała ochoty dłużej się denerwować i złościć (co właśnie się w niej zbierało) więc także postanowiła ignorować chłopaka i przeniosła wzrok na Elliott. Stała teraz tyłem do Daniela, więc posłała Gryfonce rozbawioną minę i triumfalny uśmiech, a potem cicho, bardzo cicho szepnęła jej do ucha: - Jak myślisz, dobra ze mnie aktorka? Skończywszy pytanie znowu się roześmiała, a jej śmiech echem odbijał się od ścian korytarza.
W duchu zaśmiewała się z tej całej sytuacji. Naprawdę. Ślizgonka, która polubiła swojego wroga Puchona, a ten patrzy się na nią jak na wariatkę. Pocieszny widok. Mimo to powstrzymała się od śmiechu. Pozwoliła sobie jedynie na uśmiech. - Wyborowa, kochana, wyborowa. - Popatrzyła na zdezorientowanego Daniela i puściła mu perskie oczko. Ludzie to mięli dopiero problemy. Pokręciła głową i usiadła naprzeciw Naomi. - Co słychać?
Pan Jared Shewmare miał ostatnio bardzo dobry humor, co było spowodowane niczym innym, jak samym faktem, że rozumieli się z Gab doskonale. A cóż lepszego może się zdarzyć po 432698269585985476598 rozmyślaniu o tym, jak zareaguje, jeśli nie to, co się stało? Nic, proszę szanownego państwa! Takiego obrotu spraw nie spodziewał się wcale. I był bardzo zadowolony, że może poprawiać jej humor, trzymać ją za rękę i siedzieć w przyjemnej ciszy, kiedy nie potrzebowali rozmowy. Wszystko zmieniło się diametralnie, co tylko uściśliło ich relacje. No żyć, nie umierać! Teraz jednak Pani Rozsądna Gabrielle Motylek gdzieś odleciała na swoich barwnych skrzydełkach, dlatego Krukon też gdzieś sobie poszedł. Nucąc sobie pod nosem Do you live, do you die, do you bleed... for the fantasy! i wędrując korytarzem pierwszego piętra zauważył znajomą osóbkę, do której zakradł się niespodziewanie. - Bu! - wyszczerzył się, pokazując ząbki. - Cóż nasza zacna Naomi porabia na parapecie? Może miał trochę za dobry humor, ale co tam!
Wszystko byłoby pięknie. Mogłaby nawet tak sama siedzieć w tej ciszy. Ale nie! Ze Skrzydła Szpitalnego wyleciała (o zgrozo) Elliott, Kath (Naomi nigdy nie rozumiała, jak ona mogła zadawać się z TĄ Gryfonką, ale no cóż) i jakiś ten taki...emm...Daniel? Tak, tak chyba się zwał. Na dziewczyny wielkie nieszczęście Gryfonka wraz ze świtą podeszła do Naomki. Podeszła, nich sobie podchodzi, ale ona śmie do niej coś mówić! Naomi na jej widok zrobiła zirytowaną minę i ostentacyjnie patrzyła w inną stronę. Jednak Kath nie zignorowała. No, nie była taka. - Cześć - mruknęła do Ślizgonki - a jakoś tak - domrukała jeszcze mniej wyraźnie. Po odpowiedzi straciła zainteresowanie towarzystwem, modląc się po cichu, aby ktoś ją uratował. Ona dłużej nie wytrzyma tak siedząc okrążoną przez nich. Od razu do swojej prośby dołączyła anons, iż osoba ratująca ma być fajna. I to nie fajna dla tej osoby, ale fajna dla samej zainteresowanej. Nie miała nikogo na myśli, ważne, aby tylko ktoś po nią przyszedł, no. I tak by siedziała do końca świata, albo to czasu pójścia sobie tej zacnej trójcy. To zdecydowanie za długo. Na szczęście ktoś gnał na wybawianie Naomi! Sama nie miała o tym pojęcia, oczywiście. A miło było być zaskoczonym, o tak. A już być wystraszonym przez Jareda wielce oryginalnym Bu, to w ogóle zaszczyt. Na dźwięk jego głosu podskoczyła w miejscu, obróciła się i wyszczerzyła również. - W zasadzie to siedzę - odpowiedziała mądrym tonem głosu - Ale - tu zeskoczyła z parapetu prawie taranując Kath - mogę się z kimś poszwędać. Koś chętny? - Popatrzyła tak na Jareda, jakby mówiła, że on musi być chętny, bo inaczej źle z nim, oj źle.