Korytarz na pierwszym piętrze jest chyba najbardziej oświetlony ze wszystkich. Wszystko dzięki ogromnym oknom przez które wpada światło słoneczne, a także jasnym, niemalże żółtym ścianom. Na samym końcu znajdują się spore drzwi wykonane z ciemnego drewna. Prowadzą do Skrzydła Szpitalnego, miejsca przez uczniów dość często, mimo ze niechętnie, odwiedzanego.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:29, w całości zmieniany 1 raz
Rose zmarszczyła brwi, słysząc jego słowa. Niby nieśmiały, a może po części wpatrzony w samego siebie? Nie wiedziała, co sądzić o nowo poznanym chłopaku, budził w niej mieszane uczucia. - Może po części tak - przyznała obojętnie. Fakty pozostawały przecież faktami. - No proszę, zgadłam! - Klasnęła w dłonie z uciechą. - Ale ty też dobrze się domyślasz. Co mnie zradziło? - spytała ze śmiechem. Czy nie chciała być kojarzona ze swoją szkołą? Chyba jej to nie przeszkadzało. Lubiła ją, chociaż nie darzyła wielką miłością, może dlatego, że nigdy nie czuła się tam naprawdę szczęśliwa? Cóż, nie ma co się nad tym teraz zastanawiać. Aktualnie była w innej szkole i raczej średnio przypadła jej ona do gustu. Lecz, kto wie, może miało się to już wkrótce zmienić? - I jak podoba ci się w Hogwarcie? - spytała, opierając się o ścianę i nie spuszczając z niego uważnego, bystrego spojrzenia jej ładnych oczu. Mógł odnieść wrażenie, że świdruje go ono na wylot, dając dziewczynie wiedzę o jego najskrytszych sekretach.
Zastanowił się chwilę nie patrząc na dziewczynę. Trochę go to onieśmielało i nie wiedział co powiedzieć. - Emm...No...Chyba Twoje nazwisko - powiedzial po chwili próbowania wyduszenia z siebie jakiegokolwiek słowa. Nabrał kilka razy powietrze. Faron uspokój się! Wdech i wydech. No co jest z Tobą? Myślałem, że już tak nigdy nie będzie! No, bo tak myślałem, ale znów się zaczęło. Pierre bił się z własnymi myślami, ale próbował by nie bylo tego po nim widać co pewnie mu sie nie udawało. - Jak mi się podoba w Hogwarcie? - powtórzył pytanie zerkając na nowo poznaną dziewczynę. - Jak na razie nie narzekam. Raz chyba tylko się zgubiłem. A Ty co myślisz o niej?
Lucila zauważyła jego onieśmielenie i w duchu lekko ją to rozbawiło, a na jej twarzy pojawił się ledwo widoczny cień kpiącego uśmiechu. Nie chciała go urazić, ale tak naprawdę ona niezbyt przejmowała się zdaniem innych ludzi na jej temat. - Spokojnie, Pierre - powiedziała, dotykając jego ręki, chcąc go uspokoić, a jednocześnie świadoma, że jej zachowanie może mieć zupełnie odwrotny skutek. - Jest w porządku - powiedziała krótko. - Najciekawsze ma się dopiero zacząć, czyż nie? - spytała, uśmiechając się jednym kącikiem warg. - A studia są dość ciekawe, nie sądzisz? W Magii Astralnej najbardziej fascynująca jest ta aura tajemniczości... - powiedziała, przymykając lekko oczy. Tak, ta nauka naprawdę ją inspirowała i podniecała, była jedyna w swoim rodzaju, o tak.
- Facet czy ciota? - Spytał retorycznie, wysilając się na kpiarski uśmieszek. O taak, ileż on Wilka kosztował! - Dla ciebie tylko i wyłącznie Pan Twycross. - Dodał, po czym oparł się o ścianę, zginając nogę w kolanie i przykładając doń również podeszwę jego ulubionych, absurdalnie czystych i lśniących lakierek. - Angielskie odpowiedniki mężczyzn są na tyle odważne, aby móc skopać Ci dupę. - Warknął agresywnie, modląc się w duchu, aby Steve nie wziął tego za wystarczającą zachętę do dokopania mu. Potyczki słowne to dla tchórzliwego ślizgonka, jakim jest WIlkie, nic. Zaś... jeżeli chodzi o pojedynki czy przepychanki, zaraz traci zimną krew. - Jestem w Slythie. - Odparł, unosząc ku górze brew i udając, że nie usłyszał kpiarskiej nutki w jego pytaniu. Udawanie idioty zawsze wychodziło mu całkiem dobrze. Nie chciał przeciągać struny. Już i tak na za dużo sobie pozwolił. Westchnął ciężko, wbijając wzrok w sufit, błagając go w duchu, aby odłamał się chociaż maciupeńki kawałeczek i przygniótł Steve'a. Czy prosi o tak wiele? Przecież codziennie korzysta z drugiej strony sufitu, codziennie się z nią wita i pozwala na niszczenie jego drogich buciorów. Podłogo, podłogo, lepsza połówko sufitu, która nikogo nie ignorujesz, każdego przegarniesz i nikim nie gardzisz! Czy to tak wieeeele?! Przełknął głośno ślinę, po czym założył ręce i zmrużył oczy, udając, że się nad czymś zastanawia. W rzeczywistości zaś czekał. Steve, odejdź, odejdź! Aaaach, a jeżeli pochucha?! Może chłopak się chociaż zachwieje...? A może wyleci przez okno... Cholera, tutaj okna nie są znowuż jakoś wysoko ustatkowane. Ubolewać, tylko ubolewać!
- No ma. - odparł po chwili, gdy się uspokoił. - Jeżeli chodzi o studia to są nawet ciekawe. Zgadzam się z Tobą, chociaż najbardziej to fascynuje mnie magia żywiołów i numerologia. Tarot nie brzmi dla mnie ciekawie, ale wszystko się okaże - wzruszył ramionami. - Wkońcu wybrałem taki kierunek więc narzekać nie powinienem.
Zdusił w sobie śmiech, ponieważ Wilkie bardzo się starał, aby wykrzywić usta z pogardą. Jednak to co mu wyszło nawet w jednej setnej nie było podobne do kpiny. Raczej skrzywdzonego dziecka, które chciałoby bardzo przeprosić, lecz nie zna odpowiedniego słowa. Jeszcze powinien tylko się zająknąć i prędko popędzić w ciemny kąt. - Niesamowite, że nie jesteś pewny swojej płci. - westchnął, wywracając oczami. Nie rozumiał, jak w ogóle do tego mogło dojść. Ubierał się jak facet, miał męski głos, a taki tchórz! - Więc kim jesteś, Twycross? - rzekł jego nazwisko z amerykańskim akcentem, gdzie zupełnie nie przypomniało angielskiego odpowiednika. Może w ogóle nie miało go przypominać? Ach te złośliwości świata zachodu! Krawaciki w niczym im nie dorównają. Kiedy otrzymał wyzwanie, podszedł kilka kroków, pchając Wilkiego na ścianę. W mgnieniu oka różdżka Steve'a znalazła się tuż przy krtani chłopaka, a ciało (bardzo umięśnione i silne) nie pozwalało na żaden ruch. - Widzę, niesamowicie kozaczysz. - wysyczał do jego ucha, chcąc pokazać, kto tu naprawdę rządzi. A na pewno "guru" nie był Wilkie. Oj, nie. To Thomas zawsze będzie wydawał rozkazy! To on będzie Panem. Odsunął się od chłopaka. - Jak jesteś w Slythcie, to coś trzeba z Tobą zrobić, bo kompletnie zniewieściałeś - rzekł, krzywiąc się lekko. Od razu wyciągnął dłoń, poczochrał mu włosy, aby nie były takie przylizane. Jak on mógł tak chodzić! Idealnie wyprasowana koszula, ten uśmieszek. Co jak co, może i Steve nosił włosy zaczesane do tyłu, ale to tylko podkreślało jego męskość, charakter. A u Wilkiego... Kompletnie się nie sprawdzało. - Chodź na piwo, panie Twycross, nauczymy Cię czegoś pożytecznego.
Gdy chłopak przyłożył mu różdżkę do gardła, Wilkie o dziwo pisnął niemalże jak mała dziewczynka. Gdzie podział się ten kozak, który jeszcze przed chwilą groził Steve'owi? Ach, zapewne uleciał wraz z jego lichą odwagą i niesamowicie sztuczną pewnością siebie. - Okej, wygrałeś, wygrałeś! - Odpowiedział, zwieszając ku górze ręce w geście kapitulacji. - Ale mnie zostaw, okej? - Dodał głosem pełnym pretensji. Musiał coś zrobić. Nie mógł juz dłużej być przyciskanym do ściany, ponieważ już wkrótce niechybnie zesra się w gacie. TYLKO NIE WŁOSY! - Powtarzał w środku niczym mantrę, czerwieniejąc ze złości na twarzy. Jak on mógł zniszczyć jego fryzurę?! To perfekcyjne arcydzieło, nad którym siedział dobrych parę godzin? Wymawiał bezgłośnie przekleństwa, próbując przywołać na usta coś na kształt obojętności. Ech, jakże marny rezultat. Chociaż Wilkowi wydawało się może, że jest w porządku i był z siebie dumny, ponieważ udało mu się myśleć trzeźwo... To dla Steve'a, musiał wyglądać wyjątkowo komicznie. Nawet jak na niego. Usta bowiem ułożył w nieziemsko sztucznym grymasie gniewu. W ostateczności wyglądał jak nadąsana, rozpieszczona dziewczynka. - Nie mam nic przeciwko! - Odpowiedział ze sztucznym, jakże obrzydliwym entuzjazmem, modląc się w duchu aby okazao się, że Howard jedynie żartował.
Niesamowity był ten chłopak! Musiał koniecznie występować w jakimś kabarecie! Steve dusił w sobie śmiech. Co prawda, wciąż wątpił w płeć chłopaka, lecz nie miał w ogóle ochoty ściągać mu teraz spodni. Jeszcze natrafiłby na jakieś różowe majteczki i zwymiotował na ich widok. Nie cierpiał takiej bielizny. Może rzeczywiście było to przesadą, lecz jak dziewczyna miała ją na sobie, przechodziła mu na cokolwiek ochota! Tak więc przerażony, że może taką otrzymać niespodziankę od Wilkiego, zrezygnował na razie z tego pomysłu. Naparł na niego całym swoim ciałem, gdy ten zaczął piszczeć jak mała dziewczynka. Nawet jego siostrzenica tak nie postępowała, a pięknie nazywała sprawcę "stratobulwą"! Wygrał? Ach ta duma, która napełniała momentalnie jego pierś. Jakże mogło być inaczej? Wilkie wyglądał jak niegroźna tchórzofretka, a co dopiero wielki ogier. Nu, nu, nie tak. Zaintrygował go, niesamowicie. W swojej "pierdołatowości" było coś, czego chciał się pozbyć Steve i coś co go śmieszyło. Pragnął widzieć go w swojej świcie, bo chłopak miał potencjał. Teraz wystarczyło go wypróbować, sprawdzić, czy będzie odpowiedni. - Za marzenia nie idzie się siedzieć - odpowiedział mu, chowając różdżkę do tylnej kieszeni. Naprawdę widział w nim sporo z dziewczynki. Ach te rumieńce pod wpływem jego dotyku! Jeszcze niedługo a będzie mógł Wilkiego bezkarnie uderzyć w tyłek z wielkim uśmiechem! Jego mimika twarzy wcale nie przestraszyła Steve, wręcz śmieszyła. Biedny angielski Krawacik! Oj, biedny! - Cool, prowadź. - odpowiedział, popychając go w stronę wejścia. Nie daj na Merlina gacie, zacząłby rozmyślać, czy to na pewno dobra decyzja, a potem... a potem może zaprosiłby go na drinka i kolację?! Musiał coś sprawdzić, a mianowicie jego - zaufanie, zawzięcie, reakcje na wszystkie sytuacje, których może doświadczyć. I czy Wilkie może być jego pierwszym angielskim kumplem? W końcu musiał tu mieć jakiegoś wspólnika!
Dziewczyna siedziała w jednym z największych okien malując. Co prawda nie był to profesjonalny obraz na płótnie farbami olejnymi a raczej rysunek na pergaminie malowany piórem czasem mugolskimi pastelami. Carmen nigdy nie używała do malowanie magi. Uwielbiała zapach świeżych farb brudne ręce po malowaniu i wszystkie inne wspaniałości z tym związane.Jej obrazy zazwyczaj przedstawiały coś żywego i tak było i tym razem. Obecnie malowała maki, swój ostatni sen. Rzadkością u niej były sny dlatego po pierwszym uznała że trzeba każdy uwiecznić. Potarła ręką czoło zostawiając na niej czerwony ślad od pasteli. Carmen gdy malowała znajdywała się we własnym świecie gdzie była naprawdę bezpieczna i nie lubiła z niego wychodzić. każdy zastanowiłby się dlaczego nie maluje u siebie w dormitorium albo w pokoju wspólnym. Odpowiedź była prosta-bała się. Gdy mieszkała w sierocińcu kiedyś pokazała swoje obrazy opiekunce a ona je wszystkie zniszczyła. od tej pory Carmen pokazał swoje obrazy tyko przyjaciółce Morgan gdy była pewna ze nic im nie zrobi. Tak...trauma z dzieciństwa daje się we znaki samej Carmen i jej otoczeniu
Ostatnio zmieniony przez Carmen Gaiman dnia Wto Sty 04 2011, 14:27, w całości zmieniany 1 raz
Jane przechodziła korytarzem gdy nagle spostrzegła....Carmen ! Dziewczyna siedziała na oknie i malowała. Jane cichutko podeszła do niej by spojrzeć jej przez ramię i....oniemiała. Jej rysunek....było w nim coś niezwykłego. Magicznego. Nie jak na jej bargrołach. - Wow, to jest piękne.-powiedziała, w jednej chwili siadając na parapecie, obok Car. - Czemu nie mówiłaś że tak super malujesz ?! -spytała z udawanym wyrzutem. Nic jej z tego nie wyszło-roześmiała się.
Ostatnio zmieniony przez Jane Stivenson dnia Wto Sty 04 2011, 15:51, w całości zmieniany 1 raz
Dziewczyna poznała znajomy głos. Odwróciła się i aż podskoczyła. Obok niej na parapecie siedział Jane. carmen mocno przytuliła do siebie pergamin bojąc się że dziewczyna coś z nim zrobi. To był tak zwany odruch bez warunkowy. Po chwili do uszu Carmen doszły słowa koleżanki "Podoba się jej jak maluje?" zapytała sama siebie z jakby nadzieja w głosie. Chwilkę potem odsunęła obrazek od piersi i zapytała -Po-podoba ci się?-jej głos się lekko zadrżał a jej oczy wpatrywały się w twarz Jane rejestrując każdy ruch.
- Jasne !-odparła, nie rozumiejąc dziwnego zachowania koleżanki- Są śliczne ! Takie realistyczne...i wogóle. Jane uśmiechnęła się słodko. Spojrzała na pregamin jeszcze raz, zanim Car przytuliła go do siebie. - Ej...przecież ich nie zjem -zaśmiała się.- Chciałam tylko zobaczyć.
Wychodząc ze skrzydła szpitalnego spojrzał w kierunku dwóch dziewczyn przy jednym z największych okien.Powolnym krokiem kierując się w ich stronę rozejrzał się wokoło. Podchodząc rzecze -Witam piękne panienki, o czym panienki ta żywnie dyskutują ? Pokłonił się, delikatnie rzucając carmen wyzywające spojrzenie.
Zamarł widząc kto stoi w korytarzu a różdżka niemal sama znalazła się w ręce Nataniela... Takich jak on się rozpoznawał z kilometra ... postawa nonszalancki krok i spokojna postawa no i oczywiście wyniosły cholerny szatyn musiał być z tej gałęzi rodu?! Szedł cicho jego przeciwnik znajdował się z tyłu korytarza więc mało prawdopodobne by go zobaczył jeśli się postara ... Bezszelestnie ruszył przed siebie zdziwił się widząc jednak dwie dziewczyny przed nim ( skąd się wziął tu ten upierdliwie słodki rudzielec? Zdążył jeszcze pomyśleć na widok Jane nim przystąpił do działania... Abdico Visus wyszeptał słowa zaklęcie czyniąc się niewidzialnym. Następnie podkradł się od tyłu do Zabójcy przygotowując atak ... Wszystko rozegrało się szybko. Zaklęcie ,,Homenum Illuminati" Spadło na rozmawiająca trojkę oślepiając na dobre pół minuty dziewczyny i chłopaka ... Wystarczyły dwa szybkie strzały ogłuszającym promieniami i zaskoczone i skołowane nagłym blaskiem dziewczyny padły na ziemie... - Nie radzę... ( wyszeptał mu do ucha) Był już za jego plecami trzymając nuż na gardle studenta. - Co sprowadza tak zacną osobę w moje skromne progi ... Zabójco
Stoi niewzruszony z mizernym uśmiechem na twarzy -Zabijesz mnie w szkole ? - rzekł szeptem. -Śmiem wątpić- dodał głośniej, uśmiechnął się lekko pod nosem po czym kpiąco szeptem dodał -Wiesz co się z tobą stanie jeśli spadnie mi tu włos z głowy. Podczas próby zagadania przeciwnika różdżka wypadła z rękawa i znalazła się w dłoni Locomotor Mortis, wypowiedziane w takim tępię ze nie dało się zrozumieć. z różdżki wystrzelił promień który unieruchomi przeciwnika z tylu. odszedł do tyłu wycelował z przeciwnika i rzekł finite. -Ciekaw jestem jak im to wytłumaczysz
Szarpną się i wyrecytował formułę... W tym samym momencie nóż Nataniela jednym płynnym ruchem rozchlastał mu gardło.Ostrzejsze od brzytwy ostrze z golińskiego srebra cięło tak płynnie iż przeciwnik poczuł ranę dopiero gdy czerwona ciepła jucha zalała mu przód koszuli a jego słowa zamarły mu w ustach zamieniając groźbę w nieartykułowany bełkot. Widząc jak przeciwnik opada na kolana chcąc zatamować krwotok dłońmi ślizgon natarł wolą na proste zaklęcie które go zatrzymało ... w istocie czar ten skurzył do zatrzymania ruchu... ale na całe szczęście nie był stworzony specjalnie na ludzi jak drętwota. Powoli sekunda wytwarzając całą swoją wolę zdołał po kilkunastu sekundach zmusić swoje usta i dłoń do rzucenia kontr zaklęcia. Dysząc ciężko po przełamaniu czaru podszedł do umierającego wykrwawiającego się na ziemi przeciwnika wyczarowując na ranę szybkie zaklęcie ,,Ferula"... Dalej działał błyskawicznie. Czarem Accio wezwał leżący na ziemi kijek rywala ... następnie uderzył drętwotą w ciało rannego. - Idiota tylko mi tu nie zdychaj puki nie dowiem się ktoś jest i czego tu szukasz.( szeptał pod nosem) Episkey Wypowiedział szybko Podle czając nieco ranę zadaną zabójcy czas zająć się krwią pomyślał zabierając się do czyszczenia zalanego krwią korytarza
Powoli przytomniejąc spojrzał na swe zakrwawione ubranie po czym wymacał ręka brak różdżki... Zaklną ledwo słyszalnie pod nosem, spojrzał kątem oka na przeciwnika po czym spojrzał na kobiety próbując wypatrzeć różdżkę
Biegała po korytarzach w poszukiwaniu swojej sowy, która powinna raczej być małpą, a do tego zieloną. Cudownie... Miała ją od niedawna. To prawda. Ale miała nadzieję, że wpoiła Hope chociaż to, że nie powinna latać bezkarnie po szkole. Niestety, myliła się. Zupełnie nieświadoma zeszła na pierwsze piętro. To co ujrzała, zmroziło jej krew w żyłach. Jej najlepsza przyjaciółka i jakaś dziewczyna... chyba Carmen, leżały na podłodze. Najprawdopodobniej ktoś pozbawił je przytomności. Podniosła wzrok i ujrzała dwóch mężczyzn. A w sumie mężczyznę i jakiegoś ucznia. Chyba za Slytherinu. Ten pierwszy miał zakrwawioną koszulę i ślad po cięciu na szyi. Ten drugi stał nad nim i celował w niego różdżką. W powietrzu unosiła się delikatna mgiełka, w której rozpoznała krew. Natychmiast schowała się w cieniu, modląc się, by żaden z nich jej nie zauważył. Ostrożnie wyciągnęła różdżkę z kieszeni spodni.
Usłyszał ją wyraźnie i zobaczył kontem oka. Nie no zaklęcie niewidzialności działało w pełni więc czemu ta dziewczyna wyraźnie patrzała w jego stronę ach prawda ten idiota je zdjął czarem Finite ... Tak nigdy nie może być prosto. -,,Salvio Hexia" osłonił się zaklęciem ochrony , wycelował różdżkę w leżącego studenta i spojrzał wzrokiem godnym zawodowego czarnoksiężnika w stronę kryjówki dziewczyny. -Podejdź tu i pomóż mi do diabła bo chłopak zejdzie mi na rękach ... - No rusz swój śliczny tyłeczek gryfoniątko bo sam sobie nie poradzę ruchy! Mówił władczym tonem Arystokraty nawykłym do wydawania poleceń i nie znającym sprzeciwu odwrócił się w stronę ogłuszonych dziewcząt zdejmując czary oszołomienia. Pozostaną ciągle ogłuszone ale niebawem powinny dojść do siebie (skrzywił się myśląc co mu zrobi Sigrid gdy dowie się co spotkało Jane). ... Nieważne teraz trzeba było ratować swój tyłek. Widząc że dziewczyna nie zamierza podejść odnowił czar niewidzialności i zaczął działać. Nawet jeśli mnie widziała już nie może a z tej odległości nie mogła dostrzec nic więcej poza wzrostem i szatą i to jeszcze nie dokładnie dane by go znaleźć. Przeciwnik wyżyje oczywiście upewnił się o to zaklęciami medycznymi więc czas się wycofać podniósł sparaliżowanego przeciwnika i osłonił czarem niewidzialności przed oczami postronnych, a teraz czas na zasłonę dymną. Celna kula ognia poleciała z jego różdżki trafiając w drzwi sali Obrony przed czarną magią.Gdy huk płomieni ustał Nataniel był już w drodze ucieczki i wciąż chroniony czarem niewidzialności bezszelestnie dzięki latom treningu na płatnego morderce biegł w stronę schodów.( No niosąc dziewiętnastoletniego sparaliżowanego dryblasa ciężko cicho biegać ale robił co mógł a wybuch i tak chwilowo stłumił słuch wszystkim w okolicy)
Cóż... chłopak najwyraźniej uważał się za wielkiego pana i władcę. Specjalnie została w miejscu i nie ruszała się, gdy ją wzywał. Co to, to nie. Nie da sobą pomiatać. Mimo to Ślizgon, co zdołała zauważyć, miał bardzo dobrze wyczulony słuch, skoro ją usłyszał. Sama poruszała się niemal jak cień, gdy oczywiście tego chciała. Zresztą... nie ma czasu na takie bzdury. Podbiegła do dziewczyn i sprawdziła czy nie mają żadnych obrażeń. Wyglądały na całe i zdrowe, choć były jeszcze oszołomione zaklęciem tego szaleńca. Nagle pęd gorącego powietrza uderzył ją w plecy. Syknęła i odwróciła się w stronę chłopaka, który teraz szedł w stronę schodów (tak jej się przynajmniej wydawało). Mimo ciemności i odległości wcześniej ich dzielącej zdołała wyłapać niektóre jego cechy. Wysoki, dobrze zbudowany, czarne włosy i na pewno Ślizgon. Poza tym poruszał się z gracją godną kota. Pewnie był szkolony. Mało kto umiał się tak ruszać, więc miała już trochę poszlak. Nie tylko on był wyćwiczony, choć pewnie robili to z różnych powodów. Być może mu się narazi, ale szczerze mówiąc mało ją to obchodziło. Wpatrywała się w swoją przyjaciółkę i tą drugą dziewczynę ze strachem. Miała nadzieję, że wybuch kogoś tutaj sprowadzi i im pomoże, bo sama nie da rady. Hmm... dziwne... Carmen trzymała coś w ręku. Sięgnęła po to. Obraz, piękny obraz wypadałoby dodać. A ten drań go zniszczył. Teraz był cały poszarpany i pognieciony. Dobrze wiedziała, jak to jest, gdy ktoś zniszczy twoje dzieło, więc jak najszybciej je naprawiła. -Glisseo - Obraz natychmiastowo się wygładził. Uśmiechnęła się dumna. - Reparo - Idealnie. Teraz wygląda jak nowy.
Więc nie uciekła ... Przystaną by się przysłuchać i upewnić że nikogo nie było na schodach. Była niezła widział jak zajęła się koleżankami ale... Idiotka nie wszczęła alarmu ani nie wyczarowała sobie czarów obronnych nie tego tak nie można zostawić. -Kuzynie ... Szeptał bezgłośnie nie tego tak nie można zostawić ... zabijemy się kiedy indziej ale na razie jesteśmy w szkole a nasza wpadka zagrozi interesom i mojej i twojej odnogi klanu młoda musi iść z nami rozumiesz ? Jednym szybkim ruchem i bezgłośnym czarem zdjął paraliż z krewnego i wcisną mu różdżkę w dłoń ...i wyszeptał - Ja drentwotą ty niewidzialność na nią ...podbiegną i wezmę ja oraz posprzątam krew czarem Tergo... potem w nogi w nogi na raz dwa trzy Trzy niemal zlewające się błyskawicznie miotane czerwone promienie wystrzeliły z różdżki Nataniela lecąc na spotkanie dziewczyny
odczekałem aż czar Nataniela dojdzie do dziewczyny. -Abdico Visus - wyszeptałem celując różdżka w dziewczynę -szybciej... - warknąłem pod nosem przez głowę przebiegały mu myśli w jaki sposób pozbyć się obu i mieć święty spokój ...(chęć poznania rodziny tez mi coś ładna blizna pozostanie)... Coś cicho zaklną ruszając pospiesznie za Natanielem
Pędził Jak na skrzydłach w zaledwie kilka sekund pokonując dzielącą go odległość ...Pamiętając jak upadła dziewczyna zanim znikła podniósł ją szybko lewą ręką prawa już w biegu mierząc w wnętrze sali i spaleniznę na podłodze i ścianie czar Chłoszczyść ziają się czyszczeniem spalenizny i śmieci po wybuchu ... czarem Tergo usuną substancje jaką była krew z posadzki.Ostatnie zaklęcie uderzyło w rozbite drzwi Reparo złożyło kawałki rozbitego drewna w jako taką całość po której na pierwsze spojrzenie oka nie widać że jest prowizorką...( Zabójca ... specjalista szkolony od urodzenia na elitarnego żołnierza wedle mugolskich i magicznych wzorców jednocześnie a popełniał błędy jak z przedszkolak ech idiota) W pełnym pędzie koniec korytarza i w dół schodów.
Ostatnio zmieniony przez Nataniel Kruk dnia Sro Sty 05 2011, 00:02, w całości zmieniany 1 raz
Biegł za odgłosem stawianego głośniej kroku co jakiś czas otoczony magia niewidzialności, jednocześnie lekko osłabiony. Mimo wszystko biegli obaj równym tempem dobiegając do schodów, kierując się w dół
Na korytarzu zapanowała cisza i niemal nic oprócz dwóch ogłoszonych jednak dochodzących już do siebie dziewczyn nie mogło świadczyć o walce jaka się tu niedawno rozegrała. A ciche kroki pary kuzynów ze zwaśnionych gałęzi jednego rodu ucichły dawno gdzieś przy ruchomych schodach.
Dziewczyna zawsze nosiła na sobie zaklęcia ochronne,tak na wszelki wypadek. I teraz jej roztropność stała się całkiem słuszna. Zobaczyła coś czego nie powinna widzieć. Ten chłopak..brry!-wzdrygnęła się.Pokiereszować komuś gardło ot tak!!! A z tego co słyszał byli jeszcze rodziną a po za tym mieli podobne rysy twarzy. Muszę to dokładnie zapamiętać. Wzięła arkusz pergaminu i zaczęła szkicować mężczyzna leżący na ziemi we..krwi i chłopak ciemno włosy ,szaty Syltherina różdżka i ten nienawistny wyraz twarzy. Popatrzyła na szkic. Tak tak to chyba wyglądało. Popatrzała po podłodze i zobaczyła Jane od razu przykucnęła przy niej i dotknęła jej ramienia -Wszystko dobrze Jane?-powiedziała rozglądając się za gryfonką która przez chwile widziała i za dwójką chłopaków.