Na terenie posesji znajduje się spory ogród w którym można znaleźć między innymi wygodne, białe hamaki. Wiszą one w północnej części ogrodu, na wysokich, gęsto rosnących, drzewach palmowych. Znajduje się ich tutaj około dziesięciu, a przygotowane zostały tak, by goście mogli sobie na nich w każdym momencie odpoczywać. Z tego miejsca jest bardzo dobry widok na gęsty, kwiecisty ogród, a w oddali można dostrzec tutejsze, pokryte u szczytu śniegiem, góry. Hamaki te są wprost idealne na popołudniowy, leniwy wypoczynek.
Taaaak! To dopiero wakacje! Co prawda dopiero się zaczęły, i jeszcze nie rozkręciły, ale już mu się podobały! No, po raz kolejny, co prawda bez Simona było nudnawo, ale... była cała masa innych ludzi. Tymczasem jednak chciał odpocząć... Po locie z całą zgrają wycieczkowiczów, którzy za spokojni, to nie byli, chciał się zrelaksować. Po tym, jak przebrał się w spodnie 3/4 z dżinsopodobnego materiału i cienką, lnianą koszulę na krótki rękaw (oczywiście, nie zapiął guzików, szpanuje klatą i sześciopakiem! ... No, może raczej czteropakiem...) i japonki... Wolał trampki, ale było na nie niestety za ciepło. Przejechał dłonią po włosach, układając je nieco. Po tym, jak się ściął, musiał nauczyć się je porządnie układać. Na szczęście, wziął ze sobą spooory zapas magicznego żelu do włosów. Ułożył się wygodnie na hamaku, otwierając książkę, którą ze sobą przyniósł na pierwszej stronie. Dostał ją od mamy, był tak jakiś mugoslki thriller psychologiczny... W sumie, takie lubił najbardziej. Czytał sobie spokojnie, co jakiś czas tylko poprawiając sobie włosy, które opadały mu na oczy.
Nuuuda... Książka jednak nie okazała się być zbyt ciekawa... Chociaż leżało się całkiem miło. Namiś jednak postanowił nieco aktywniej spędzić te wakacje, więc podniósł się z hamaku i wrócił do domku, aby odłożyć książkę do pokoju, a później ruszył prosto do miasta.
Hamaki. Rzecz, której definitywnie brakowało do ideału Hogwartowi. Co prawda zamczysko posiadało sporo kanap, sof i całkiem wygodnych jak na standardy Forda foteli, jednak hamak to ulubiona forma leżakowania u wszystkich zawodowych leniwców. Nic dziwnego, że to tutaj będzie można widywać go najczęściej podczas obozu nowozelandzkiego. I będzie można go słyszeć przy okazji, a może głównie. Bo właśnie dość donośne chrapanie roznosiło się po pobliskiej okolicy, co znaczyć mogło nie mniej i nie więcej, a tylko tyle, że Wheeler znowu uciął sobie poobiednią drzemkę. Krukon rozłożył się na jednym z tutejszych hamaków niczym pierwszorzędny żul pod monopolowym, zakrywając twarz pod kapeluszem, który zwędził z rana jakieś koleżance z pokoju. Dobra ochrona przed przebijającym się pomiędzy konarami drzewa słońcem i latającymi bez celu wte i wewte insektami ogrodowymi, trzeba sobie jakoś radzić!
Puchonka szła powoli rozglądając się wokoło. Oglądała drzewa i trawę takim wzrokiem, jakby widziała je pierwszy raz w życiu. Ładnie tam mieli, trzeba im przyznać. W końcu coś dla uwolnienia się od Hogwartu. Dziewczyna robiła trochę hałasu idąc, wszystko przez te głupie klapki, japonki. Ubrała je, żeby być w klimacie, chociaż lepsze by były po prostu zwykłe trampki. No i ów obuwie z każdym jej krokiem dziwnie skrzeczało. Sama Beatrice nie zwracała na to większej uwagi, przyzwyczaiła się już. Było ciepło, a mimo to ubrana była w dość długą bluzę, do tego krótkie, jeansowe spodenki. Dość dziwne połączenie... tak, żeby góra jej nie zmarzła, dół może, o! Na jej nosie spoczywały spokojnie bardzo ciemne okulary przeciwsłoneczne, przez które mało co było widać. Ledwo dostrzegała, że trawa jest trawą, a drzewa drzewami. Te wyglądały jak krzywe słupy. Nawet nie zauważyła, że znajduje się na jakimś polu.. hamakowym? Dlatego nie wiedziała, ze na takowe trzeba tutaj uważać. Idąc tak i rozglądając się nagle poczuła, że coś na nodze, chyba w coś wlazła. Chwilę potem można było sobie pooglądać Beatrice prawie do góry nogami. Dlaczego? Ponieważ wyjebutnęła, sruuu, do przodu na trawę, potykając się o jakiś hamak. Cholera, teraz chyba trzeba się jakoś podnieść.
Endżi z poduchą pod pachą, książką w jednej ręce i butelką wody w drugiej przemierzała ośrodek w poszukiwaniach jakiegoś przytulnego miejsca. Po długiej wędrówce trafiła do ogrodu. Gdyby wzięła koc, to by się tutaj rozłożyła, a tak to to....SĄ! HAMAKI! Puchonka tak się ucieszyła, że jak dziecko, które z odległości kilkuset metrów wypatrzy lizaka, gnała na złamanie karku chcąc się upewnić, że hamaki to nie złudzenie. Dotarłszy, zziajana z pełną stanowczością i uradowaniem, uznała, że owe boskie cosie służące do wypoczynku naprawdę istnieją. Wdrapała się na jeden, ulokowała wygodnie i dopiero teraz zauważyła towarzysza. O ile tak o chłopaku można powiedzieć. No i była jakaś dziwna, wisząca do góry nogami osóbka. Bradzo sobie nią głowy nie zaprzątała. Cóż, ludzie mają różne różności. Nie chcąc przeszkadzać (co pewnie już zrobiła hałasem, jaki wytworzyła atakując hamaki) zatopiła się w lekturze. Ach to nowozelandzkie słoneczko. Z uśmiechem na ustach kontemplowała, jak promienie słońca nagrzewają jej skórę, co przez pierwsze piętnaście minut jest przyjemnym odczuciem.
Ford na ogół nie tolerował przeszkadzania mu w drzemkach, chwilach letargu, a już na pewno nie we śnie. Trzeba jednak wziąć pod uwagę fakt, że w chwili obecnej raczej drzemał, był gdzieś pomiędzy świadomością a snem, dlatego odgłosy bynajmniej dziwne dochodzące gdzieś z zachodu docierały do niego leniwie, aczkolwiek niestety docierały. Nie mniej jednak nie zawracał sobie głowy otwieraniem powiek, ściąganiem z twarzy słomkowego kapelusza przeciwsłonecznego, a co dopiero przechylaniem głowy na bok, bo do takich poświeceń gotowy jeszcze nie był. W końcu dopiero co zaczął się wylegiwać po obiedzie! Odganiał natarczywe odgłosy ze swojej upośledzonej na chwilę obecną świadomości, jednakże coraz dziwniejsze i coraz bardziej podejrzane dźwięki nie pozwoliły mu na dalszą beztroskę spokojnego półsnu. Sprzedał przepiękną wiązankę najbardziej wytwornych przekleństw, gdy dłonią usiłował zręcznie zsunąć z twarzy kapelusz i wspierał się własnie na łokciach, w celu zaobserwowania tego przeklętego zjawiska, które raczyło mu przerwać. No tak, mógł się spodziewać, że nadchodzi blondynka! Z niezrozumieniem i zdezorientowaniem obserwował, jak dziewczyna najwyraźniej przez pobliski hamak ląduje na trawie. - Eeee... - zanim zdążył uformować jakąś sensowną wypowiedź, czy spostrzeżenie godne Krukona, przetarł dłonią zaspane, niebieskie oczy i ziewnął przepotężnie, ukazując otoczeniu całą zawartość swojej jamy ustnej. Blondynka na trawie wydawała się być typową blondynką, toteż Ford jakoś specjalnie zjawiskiem się nie zainteresował, nadal nie będąc zbyt zadowolonym z faktu wybudzenia go z półsnu. - Gratulacje... - zawołał tylko z niemalże niesłyszalną kpiną, kładąc się z powrotem na swym hamaku, po drodze jednak napotykając spojrzeniem inną dziewoję, tym razem jakąś rudą, z książką w dłoni, a to już świadczyło chyba o jakieś minimalnej porcji inteligencji w jej głowie. Choć mogła być to tylko atrapa. Cóż, jak się porządnie wybudzi, to pewnie bardziej zainteresuje się tą osobą. Poza tym, miała wodę, a do swoich zbiorów nie chciało mu się póki co tyłka ruszać. OK, ćwiczenia na przebudzenie. Jedna powieka w górę, w dół. Druga powieka - w górę, w dół. Dwie naraz, góra, dół. Powoli, krok po kroku i Ford zaraz będzie jak nowy.
Po ów upadku świat stał się taki jakiś.. piękniejszy. Trawa była trawą, drzewa drzewami, a i hamak nawet był hamakiem, choć hamakiem złoczyńcą. Jak on śmiał w ogóle tam być. To przez ten cud człowieczeństwa pomieszanego z potencjalną naturą się właśnie przewróciła ta... blondynka. Bez wątpienia była dziś niewyspana i także bez wątpienia tenże fakt spowodował, że była taka nieuważna, że potknęła się o zwykły hamak. A powodem tego, że świat zdał jej się nagle taki wyrazisty i przecudny, nie było wcale nagłe rozbudzenie się i powrót do życia tylko najzwyklejsze spadniecie z nosa okularów przeciwsłonecznych. No tak. One też miały swój wkład w tym upadku. Beatrice podniosła się z ziemi modląc się w duchu by suma świadków jej wypadku równała się zeru. Rozejrzała się i stwierdziła zawiedziona, że świadkowie byli. I to nie jeden. Dwoje. Dziewczyna z książką... pewnie jakaś kujonka. Oraz chłopak na hamaku ze słomianym kapelusikiem... pewnie gej. Chociaż cóż, pozory mylą. Na przykład taka książka.. mogła okazać się poradnikiem pod tytułem "Jak schudnąć w tydzień", albo "Jak poderwać chłopaka" i już totalna zmiana osobowości. No raczej nie inaczej, że nie była zadowolona tym, że jej nieuwaga została zauważona, ale cóż. Żyje się dalej. Reputacja nie do końca zepsuta. Przecież nawet nie zna tych dwoje, bo skąd. Chociaż nie.. kojarzyła krukona. Puchonki nie, zdawała się młoda, a młodszymi od siebie zwykle się nie interesowała. Na kpiącą uwagę krukona, prychnęła tylko cicho i próbowała nabrać w miarę normalny wyraz twarzy. Usiadła na hamaku zbierając z trawy swe okulary. Przygryzła wargę i zaczęła obserwować wszystko wokoło, co się porusza, lub nie.
Zaplątując się w jakże zaplątane wątki w apokaliptycznym science fiction Endżi swoją podświadomością czekała na maleńki, maluteńki znak, że ten chłopak koło niej jednak żyje. Ona też lubi leniuchować, jednak z pewnymi granicami. Aż podskoczyła, gdy ten potężnie ziewnął. Nie zauważyła nawet, że wygłosił komentarz (a miałaś go obserwować, detektywem nie będziesz panno Fly). Nie ładnie tak straszyć niewinne dziewice panie Jakiśtam! Otrząsnąwszy się z szoku Puchonka zaczęła zerkać to chłopaka, to na drugie. W końcu znudzona, pewna, ze nic już ciekawego się nie wydarzy ponownie odpłynęła go krainy przygody i grozy. Cóż, kujonicą wielką nie była, bynajmniej tak o sobie nie myślała. Lubiła po prostu robić to, co do niej należy w stu procentach. A, że jej obowiązkiem była edukacja.... nie nie, Endżi nie jest nudziarą, jest... spokojna i miła. Czasami za spokojna, miła i tryskająca miłością. Ale, cóż na poradzić. Po jakiś dziesięciu minutach stwierdziła, że czytana książka jest jakaś sztuczna i na siłę, więc odłożyła ją, upiła łyk wody z butelki i z trudem wylazła z legowiska. Usadowiła się przed nieznaną jej dziewczyną i mając nadzieje, że jej nie przeszkadza gapiła się na nią z (trochę głupkowatym) uśmiechem. - Jestem Angie. Po wakacjach piąta klasa. Tak, wiem trochę szczyl - cóż nie było to w jej stylu ale pozwoliła sobie na dodanie drugiego zdania. Może tym dziewczynę przekona?
Powieki były gotowe do życia, ale Ford jeszcze nie do końca. Leżąc w bezruchu na hamaku nie spostrzegł nawet kiedy kapelusz podwędzony koleżance zwiał gdzieś targany przez podmuch wiatru i był w najlepsze drodze do granic ogrodu. Ford z kolei ziewał raz po razie, a w niebieskich tęczówkach coraz więcej pojawiało się iskierek nowej porcji energii. OK, po dziesięciu minutach mógł się w końcu podnieść. Zrobił to z głośnym jęknięciem i bólem powstałym gdzieś w krzyżu. Przerzucił nogi na bok i przysiadł na niestabilnym hamaku, daleko mu jednak było jeszcze do robienia salt, jak blondynka obok. Zerknął na nią swoją drogą, bo siedziała gdzieś naprzeciw to i się na tor jego spojrzenia napatoczyła. Siedziała jak świętoszka rozglądając się bezczynnie wokół, chyba bez żadnych konkretnych celów tego ambitnego działania. Ford ściągnął brwi i po chwili wzruszył ramionami w głębokim niezrozumieniu. Zerknął zatem w bok, w stronę kolejnego hamaka zajmowanego przez inną, młodszą uczennicę. Raz czy dwa widywał ją na korytarzach Hogwartu i z pewnością nie była Krukonką. Ta zaczęła się integrować z drugą pannicą, a Ford w tym czasie zsunął się ze swojego legowiska i podszedł z wolna do hamaka zajmowanego jeszcze przed chwilą przez zaczytaną kobietkę. Niczym spragniony wędrowca pośrodku pustyni, nie czekając na niczyje pozwolenie odkręcił nakrętkę butelki pozostawionej przez nią w hamaku i pociągnął kilka potężnych łyków wody.
Rozglądanie się nie było zajęciem bezczynnym, o nie! Rozglądając się tak podziwiała kolory tutejszych drzew (kolory!?), albo też ich kształty, oglądała latające sobie gdzieś tam po niebie ptaki, obserwowała ruszające się pod wpływem wiatru krzaczki i w ogóle zachwycała się tym jakże przepięknym, troszkę śmierdzącym bananami, miejscem. Zerknęła na wstającą dziewczynę. Później zorientowała się, że owa zmierza właśnie w jej stronę. W pełnej panice dobiegły ją najgorsze myśli, co dziewczyna może od niej chcieć. Jej twarz i postawa zewnętrzna jednak pozostała nienaruszona. Wyraz twarzy ciągle ten sam. Obserwowała młodszą dziewczynę przez cały czas od wtedy aż po teraz, kiedy to ta usiadła naprzeciw niej. Słysząc jej przywitanie, od razu się uspokoiła w duchu i zdobyła się na trochę dziwny uśmiech, który równie dobrze mógłby należeć do jakiejś wariatki. A może Beaś była wariatką? Uhm.. nic o tym nie wiem. - Beatrice. - przedstawiła się krótko szczerząc się jak głupia. To ten klimat tak na nią pewnie działał. - Ja po wakacjach będę w ostatniej. - powiedziała w pełni swojego szczęścia. - Z jakiego jesteś domu? Zauważyła ukradkiem, że ten tam "jakiś chłopak" wstaje i idzie do zajmowanego wcześniej przez dziewczynę hamaku. - Ktoś Ci podpija wodę. - stwierdziła swobodnie, słowa swe kierowała ku puchonce. Nie tracąc dłużej czasu na tych hamakach wstała i sobie poszła w swoją stronę.
Ostatnio zmieniony przez Beatrice Tourine dnia Pon 11 Lip 2011 - 9:39, w całości zmieniany 1 raz
Nawet jeśli Puchonka chciałaby go za te popijanie wody w jakikolwiek skarcić, nie miała nawet takiej możliwości, bo w chwili gdy blondi informowała o tym fakcie swoją nową znajomą, Ford szedł już przed siebie w zupełnie innym kierunku, oddalając się od hamaków. Wyspał się, czas ruszyć w świat. Oczywiście butelkę, niemalże pustą, pozostawił na swoim miejscu, chamem nie był. Wyspany, napojony, brakowało mu tylko jakiegoś porządnego podwieczorka, postanowił go jednak zdobyć gdzieś po drodze, co by czasu nie marnować. Z niejakim przerażeniem bowiem stwierdził, że kolejny dzień niemal w całości przespał... Po chwili zniknął gdzieś w oddali.
O tak. Hamak był czymś, o czym Kira marzyła w tym momencie. Doszła do hotelu jakoś o 5 rano chwiejnym krokiem. Niby coś tam spała, jednak w zasadzie co to za sen. Gerladine ogólnie rzecz biorąc twierdziła,że byłaby idealną pandą. Przez jakieś 18 godzin swego życia jeść, a przez resztę spać. Tyle,że u niej jedzenie przekształcało się w picie. No, ale mniejsza o to. Legła sobie na pierwszym lepszym hamaku, coby się zrelaksować. No, bo przecież to był główny cel wakacji. W zasadzie sama nie wiedziała ile spała, no i jak udało jej się wstać przed dwunastą. Faktycznie, była wyjątkowa. W sumie to średnio wyglądała, ale była to przecież wczesna pora. Dzisiaj ubrana była w krótkie szorty i sam stanik od bikini. Było gorąco, ona średnio była przystosowana do takich warunków atmosferycznych. Przymknęła oczy i cieszyła się ciszą. Uwielbiała słyszeć szum wiatru, w tym momencie naprawdę udało jej się odpłynąc. Zniknęły problemy, marzenia, prawie zasypiała.
Jak to się stało, że nie była w ogrodzie ani razu? I nie wypoczywała na tym cudownych hamakach? No ja tego nie wiem. Ale tę sprawę trzeba zbadać, niezwłocznie! W każdym razie, gdy już dotarła do ogrodu, to pochodziła po nim trochę, zachwycając się jego pięknem, jednak w końcu zmęczyła się dosyć, bo ileż można chodzić. Gdy usłyszała, jak ktoś rozmawiał o hamakach, zapytała, gdzie one są i tak to, gdy się już tego dowiedziała, poszła w tamtą stronę. Droga nie zajęła jej wiele czasu. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że miała problem z wejściem na hamak. Już, już miała wejść, kiedy spadła z hukiem na ziemię, obijając sobie przy tym pośladki. Ale Gab się nie zrażała, bo i czemu? Da radę, musi. Próbowała tak drugi raz. I znowu to samo. I trzeci, czwarty... W końcu za dziesiątym jej się udało. Poobijana, ale i usatysfakcjonowana leżała na hamaku, rozmyślają o... różnych rzeczach. Za dużo chcielibyście wiedzieć!
Kira za to jakoś nie przejęła się jak na razie wyglądem ogrodu, była zbytnio zmęczona. No, ale na jej szczęście zdawała sobie sprawę,że są tutaj hamaki. Nie ma to jak intensywny odpoczynek na świeżym powietrzu. Mówiąc intensywny mam tu na myśli ulubiony sport Geraldine- a mianowicie spanie. W sumie już niewiele brakowało do tego, aby odpłynęła w krainę Morfeusza. Cisza, spokój, promienie słoneczne padające na twarz, nic tylko spać. gdyby nie ten powtarzający się dźwięk. Ktoś najwyraźniej miał niewielki problem z wdrapaniem się na hamak. Kira powoli otworzyła oczy, coby przyzwyczaić się do słońca no i szukała wzrokiem tej małej fajtłapy. Spojrzała na dziewczynę, która po raz kolejny raz spadła z hamaka no i głośno westchnęła. No, może jakieś pięć minut i by już tego nie usłyszała, no, ale jak zawsze miała szczęście. Obserwowała dziewczynę uważnie, coby dostrzec jakieś postępy w wspinaczce.
Och, doprawdy, ona nie była żadną tam fajtłapą (przyp. red. - kompletną fajtłapą jest inna moja postać, pozdrawiam ją serdecznie), po prostu dzisiaj miała sporego pecha, ale to wszystko. Bo ogólnie była bardziej uważna i już nie niszczyła wszystkiego wokół, jak to kiedyś miało miejsce. Ale to było dawno. A teraz było inaczej. Źródłem jej niepowodzeń był fakt, że nigdy do tej pory nie miała do czynienia z hamakami, toteż dopiero uczyła się, jak na nie się... wdrapać? Zdobywała nowe doświadczenia i umiejętności, tak, tak. Człowiek uczy się przez całe życie. Ale przecież było już powiedziane, że udało się Gabrielle wejść na hamak, prawda? Było. Dziewczyna nie miała świadomości, że była obserwowana, tak była zajęta tym, by w końcu dopięła swego. Tylko westchniecie doszło do jej uszu, ale jakoś ten fakt zbagatelizowała. Dopiero znajdując się na hamaku uważnie rozejrzała się wokół, ale ostrożnie, żeby znowu nie spaść. I przestraszyła się nieco, bo zdała sobie sprawę, że nie była sama i zrobiła z siebie nieudacznika. I to przed kim! Och, doprawdy, udana ze mnie pani prefekt, naprawdę.
Kira była przecież tylko bibliotekarką, do tego średnio doświadczoną, świeżo po studiach. Sama w zasadzie raczej nie należała do osób ogarniętych, jednak dziewczyna aż ją zachwyciła swoim dzisiejszym niefartem. Chyba nawet Geraldine nie miała jeszcze takiego szczęścia. No, ale nie mów hop.. Posłała dziewczynie jeden z sympatyczniejszych uśmiechów, jaki miała do zaoferowanie, coby się nie peszyła czy coś. - Te hamaki są zdradliwe..- Postanowiła zagadać, a co. Żeby nie było,że z niej wredne babsko. Nie przejmując się tym,że najwyraźniej jej towarzyszka zdaje sobie sprawę z tego,że pracuje w Hogwarcie wyciągnęła paczkę papierosów no i odpaliła jednego. Tak, oczywiście były to czerwone marlboro, jej ulubione. Zaciągnęła się dymem, a po chwili wypuściła jego niewielką część. Był to jeden z jej ulubionych nałogów.
No właśnie, była aż bibliotekarką! Nie jest tajemnicą, że Gabrielle, zafascynowana książkami, przebywała w tamtym miejscu sporo czasu. A w nadchodzącym roku szkolnym będzie tam bywać jeszcze częściej, ze względu na owutemy, które będzie już za rok zdawać. Jak to szybko zleciało - dopiero co szła do Hogwartu... ale stop tego rozgadywania się. Dziewczyna uspokoiła się, gdy zobaczyła, że pani Arnarttir nie miała zamiaru się z niej śmiać. - Owszem. Czyhają tylko na biednego człowieka, aby ten trochę pocierpiał - zażartowała trochę, co oznaczało, że wrócił jej dobry humor. No jakże to Gabrielle miała nie znać pracowników Hogwartu? Była prefektem, toteż musiała wiedzieć takie rzeczy, choćby po to, by pomóc tym mniej zorientowanym niż ona. I choć przeszkadzało jej, jak ludzie przy niej palili, to przecież nie mogła tego zabronić.
Kira w zasadzie jeszcze nie była do końca zorientowana kto, co, gdzie i jak. Nie znała prefektów, no i kojarzyła tylko niektórych uczniów. Będzie miała jeszcze czas,żeby to wszystko ogarnąć. - Ale jak widzę udało ci się wygrać walkę.- Kira nie widziała nic złego w zagadywaniu uczniów, czy coś. Przecież sama nie należała do tych starych dziadów, także postanowiła wdać się w miłą konwersację. przynajmniej miała taką nadzieję,że będzie ona miła. Zagasiła swojego papierosa, no i sięgnęła po wielki kubek z kawą. Musiała jakoś dojść do siebie. Czas najwyższy odżyć. A skąd tu brać energię? Cóż zdawało jej się,że najprostszym sposobem na powrót do rzeczywistości będzie właśnie kubek kawy. Bo chyba nie powinno się przespać całych wakacji.. Jak na razie jedyne rzeczy jakie udało jej się robić podczas tego czasu, to picie nocami, a dniami spanie, także chyba czas najwyższy nieco zmienić styl wypoczynku.
Nie znała? To pozna, wszystko w swoim czasie, da radę, nie ma się o co martwić. - Tak, udało się. Trochę głupio byłoby przegrać z rzeczą martwą - odparła, będąc całkowicie przekonaną co do swych słów. No bo jak to, ona miała przegrać z hamakiem? To niedorzeczne. Poza tym, nie poradzić sobie z rzeczą, zdawałoby się, tak prostą? Byłoby jej wstyd, gdyby tylko się ktoś dowiedział. A tak nie dość, że nie miała się czego wstydzić, to jeszcze miała ciekawa opowieść w zanadrzu, no same pozytywy. Gabrielle nie widziała nic złego w rozmowie z dorosłą osobą. Ona nawet lubiła to robić. Mogła usłyszeć o czymś ciekawym, przynajmniej zawsze miała taką nadzieję. Lubiła słuchać opowieści o tym, co doświadczyli starsi od niej ludzie, o dawnych czasach. Mogła się przy tym uczyć, nie popełniając aż tyle błędów, ile musiałaby zrobić, a ponadto mogła spędzić dobrze czas.
Jak na razie Kira zupełnie nie przejmowała się swoją pracą, chociaż w sumie dzięki temu miała aż tak długie wakacje, czy coś. Same zalety. - Ajj tam głupio, ile to razy jakiś kawałek korzenia ze mną wygrał..- Geraldine miała to szczęście,że czasami różne rzeczy pojawiały się przed jej nosem znikąd no i musiała albo w nie uderzyć, albo się o nie potknąć. po prostu nie zwracała uwagi na szczegóły, przez co czasami miała niewielkie problemy, ale jakoś jej to nie przeszkadzało. Kira nie wiedziała w zasadzie jak powinna się ustosunkować do kontaktów z uczniami, nie byli oni bowiem dużo młodsi od niej. Przecież miała nawet przyjaciół w ich wieku. No, ale szkoła to szkoła, tam musiała sprawiać pozory. Ewentualnie zawsze miała to szczęście,że w bibliotece raczej tłumów nie było, także znajomi wiedzieli gdzie ją znaleźć.
Jak się człowiekowi chce, to we wszystkim znajdzie zalety. - Ale na pewno nie jest wtedy przyjemnie - stwierdziła bardzo inteligentnie (no w końcu Krukonką była!). I co z tego, że to była oczywista oczywistość? Czasem ludzie nawet takich rzeczy nie wiedzą. Wracając do tematu, to każdemu zdarza się gdzieś o coś potknąć, coś stłuc lub przewrócić, tak, tak, nie ma ludzi nieomylnych. Ale bywa, że innym zdarza się to bardzo często. Cóż, tak bywa, po prostu. Pozory istotnie trzeba było sprawiać nieraz, ale... Ale dyrektor był w pewnych sprawach bardzo pobłażliwy, dlatego nie można było się go aż tak obawiać. Gorzej, jakby przyszła jakaś kontrola z ministerstwa, ale.. wszystko można przetrzymać, czyż nie? To jednak nie oznaczało, że do wszystkich nauczycieli można było mówić po imieniu i mieć z nimi dużą zażyłość - nie każdy sobie na to pozwalał.
- Czasem bywa to zabawne.- Kira należała do tych osób, które bardzo lubiły śmiać się same z siebie, no z innych oczywiście też. Jednak nie wszyscy potrafili mieć do siebie dystans. Ona miała go sporo, ludzie często się z niej nabijali, a ona przy tym sama wybuchała śmiechem. Podchodziła do tego z takim podejściem,że lepiej żeby się śmiali na jej widok, niżeli mieli płakać. No nie? Ona nie była nawet nauczycielem, także zupełnie nie przejmowała się tym jak kto się do niej zwraca. Cóż, wiadomo,że większość uczniów mówi jej na pani, co nieco ją rozśmiesza, bo przecież nie jest stara, no, ale nie zwraca im uwagi,żeby nie było. Chociaż czasem ma ochotę powiedzieć, że ona jeszcze ma całe życie przed sobą, i że żadna z niej pani, jednak na jej szczęście zawsze zdąża się ugryźć w język. Sama sobie wybrała taką pracę.
- Tak, to też prawda - odparła. W końcu ile razy Gabrielle zaśmiała się, gdy zrobiła coś dziwnego? No, nie aż tyle, ile powinna. Nie miała do siebie aż takiego dystansu, ale nabierała go powoli. Miała go coraz więcej, z każdym dniem. Bo pewnych rzeczy uczymy się z czasem, nie wszystko poznamy od razu. Ale ile też można rozpaczać nad samym sobą, lepiej się śmiać. Śmiech to zdrowie. W sumie chyba każda młoda osoba czuła się dziwnie, gdy mówiono na nią pan/pani. Sama Gabrielle czuła się nieswojo, gdy ktoś się tak do niej zwracał, a zdarzało się to coraz częściej; toteż jeśli powinna nawet była się do tego przyzwyczaić, nie znaczy, że tak się działo. Bo też ile ona miała lat, na Merlina! Mało, bardzo mało. Młodą była jeszcze osóbką, tak, tak. Dlatego, gdy mogła, to prosiła, by zwracać się do niej po imieniu. Bo tak jej było wygodniej.
Cóż, Kira od zawsze miała do wszystkiego dystans. Nawet na kąśliwe uwagi reagowała śmiechem. Niczym się nie przejmowała. Taki typ człowieka. Po prostu wszystko po niej spływało. - Jak ci mijają wakacje?- Cóż, postanowiła kontynuować rozmowę. A temat wakacji był chyba najbardziej oczywistym z możliwych. Geraldine uważała,że Nowa Zelandia jest idealnym miejscem do odpoczynku. Po prostu żyć nie umierać. W zasadzie jak na razie jedyną rzeczą która ją smuciła, było to,że nie spędziła ani chwili ze swoimi przyjaciółmi, co było nieco przygnębiające. Czuła się przez to nieco staro. Bo starość kojarzyła jej się właśnie z tym, że zamiast przyjaciół, co najistotniejsze dla młodych ludzi, człowiek zaczyna martwić się pracą i obowiązkami.
- Dobrze. Trochę oglądam, trochę zwiedzam i śpię długo, po coś w końcu są wakacje - odpowiedziała, pomijając fakt, że tak naprawdę spała od sześciu do ośmiu godzin, nie więcej. Dużo czasu spędzała na rozmyślaniach, co by było, gdyby... Próbowała zasypiać, naprawdę, ale myśli niechciane same przychodziły do głowy, bez wizyt, nieproszone. I one nie pozostawiały żadnych wątpliwości, wbrew pozorom. Bo pewnych rzeczy nie mogła zmienić. Dlatego starała się żyć tym, co było i starać się myśleć o przyszłości, a nie tym, co było. I chyba właśnie dlatego Nowa Zelandia przyciągnęła ja tu, bo mogła odpocząć i ochłonąć i wrócić do formy. I wracała, z każdym dniem czuła się coraz lepiej i naprawdę już prawie w każdym momencie była sobą, normalną sobą. Choć czasem jeszcze zdarzało jej się zamyślić. Tak, jak teraz.
- Tak, można odpocząć, prowizorycznie..- Kira zazwyczaj podczas wakacji zupełnie traciła poczucie czasu. A w tym miejscu nie mogła sobie na to pozwolić, w zasadzie, który dzisiaj był? Musiała być bardziej odpowiedzialna. Dobrze,że w porę sobie o tym przypomniała, bo nie byłoby wesoło z jej przypadłością. Szkoda,że nie ma tu jednej z tych osób, które zawsze jej o wszystkim przypominają. Ech, tak Gerladine włączała się tęsknota. W sumie to czuła się tu samotna. Wszędzie tylko studenci i uczniowie, to ją nieco przytłaczało. Nie miała nawet z kim szczerze porozmawiać, czy coś. Najwyraźniej powoli przestawał jej wystarczać odpoczynek w sensie nicnierobienia, a zaczynało brakować takiego odpoczynku z przyjaciółmi. A może po prostu włączyło jej się marudzenie, kto ją tam wie.