Na tak dużym jeziorze, z pewnością nie może zabraknąć wysp, szczególnie tych małych, zmieniających swój rozmiar zależnie od poziomu wody. O tej porze rok, jest on akurat dość niski, więc większość piaskowych grabów wynurza się dość znacznie. Ta tutaj, jest na tyle duża, że można usiąść pomiędzy porastającymi ją krzaczyskami i urządzić mini piknik. Nie mieszkają tu żadne owady - bo po pierwsze, większa powierzchnia z piasku uniemożliwia im stworzenie jakiegokolwiek schronienia, a po drugie, nigdy nie wiadomo kiedy zostałyby zatopione. Tak więc, jest to idealne miejsce by przypłynąć łódką, być może z towarzyszem, i zjeść coś, bez obawy, że mrówki również się pożywią.
To był... miły dzień. Olivia spała naprawdę długo, chociaż zasnęła dopiero nad ranem z powodu strachu przed ciemnością, ale to nic. Wakacje są, można szaleć, nie? Tak, proszę państwa - późne chodzenie spać i późne wstawanie należą u niej do kategorii "szaleństw". Aż włos się jeży na głowie ze strachu! Dalibyście wiarę, że z niej taki hardkorowiec? Ja też nie. W każdym razie, kiedy otworzyła ślepia, promienie słoneczne idealnie ogrzewały jej policzek. Zwlekła się z łóżka i ku swojemu zdziwieniu stwierdziła, że... Padraic gdzieś wybył! I to bez niej! Nie no, oczywiście, że miał takie prawo i w ogóle, ale... to i tak było dziwne. Nie mniej jednak postanowiła się tym dłużej nie zamartwiać i od razu wzięła się na porządki. Tak, po raz kolejny. W zasadzie to był stały element jej jakże cudownego dnia. Dopiero potem wzięła prysznic i przebrała się w jasną sukienkę i nałożyła na siebie słomkowy kapelusz. Wakacje, wakacje! Kiedy wyszła z pokoju uprzednio go zamknąwszy, nie miała pojęcia, gdzie się udać. Pod pachą trzymała przewodnik po mieście, więc w drodze uważnie go studiowała. Niestety nie doszła do żadnych konkretnych wniosków, a w międzyczasie nogi poniosły ją nad jezioro. Przysiadła sobie zatem na brzegu, na owej książce (nie będzie się brudzić, przecież!!!) i z rozmarzeniem wpatrywała się w lśniącą taflę wodną, obserwując gdzieś tam w oddali wysepkę.
Cóż… Andrzej doskonale znał to uczucie, kiedy śpisz sobie spokojnie z błogim uśmieszkiem, wiedząc, że po obudzeniu się ujrzysz na drugim łóżku kochaną przez siebie osóbkę, a potem, gdy to już się dzieje, widzisz jedynie starannie pościelone łóżko. Ale żeby nie było, że ja tu Katarzynę tylko oczerniam, korzystając z tego, że jej nie ma, to Ogrodnik spędził z Andrzejem cały wczorajszy dzień, dzięki czemu dziś humorek mu dopisywał. Pomijając oczywiście fakt, iż wysyłając list do Campbell wcale nie chciał być grubiański, a jedynie pomocny i życiowy, po czym JAK ZAWSZE dostał od niej ochrzan, po czym był zmuszony pojedynkować się z Manuelem Różowym, ojcem jej dzieci. Teraz przynajmniej rozumiał, co to znaczy, że DOBRYMI CHĘCIAMI piekło wybrukowano. Co zresztą potwierdza tezę, iż pasuje tam idealnie. Ale zmieniając temat na jakiś ciekawszy, bo ta cała afera ze ślubem, trojaczkami i wyjazdem była trochę nudnawa, rodem z Mody na Sukces i meksykańskich telenoweli (dosłownie!). Zawędrował więc nad jezioro, w okolice miejsca, w którym wcześniej dał upust swoim szatańskim mocom. A kogo tu zobaczył? Otóż śliczną blondyneczkę siedzącą w równie ślicznej sukience na dziwnej książce, której tytułu ani zastosowania nie znał, ale i tak wiedział, że to musi być coś nudnego, skoro znalazło się w takim a nie innym miejscu. - Witaj o świetlista dziewojo! Twój blask powoduje, iż pragnę zawędrować z tobą na koniec świata! – Ukłonił się dworsko, po czym pochwycił Śliwkę w ramiona i delikatnie posadził na łódce, oczywiście wcześniej przetarł owe miejsce ściereczką, walcząc z bezwładem rąk i innych kończyn, gdyż iż dawno nie był na siłce i trochę mu mięśnie sflaczały. Kit z tym, był boski nawet teraz. Nie czekając na jakiekolwiek sprzeciwy odepchnął łódkę i chwycił dziarsko za wiosła. - Gdzież panienka chciałaby dopłynąć ze swoim pirackim przyjacielem kapitanem Hakonosym?
Kochaną? To Śliwki nie dotyczyło. Bardzo lubianą - to owszem. W sumie niby szczegół, a jednak trochę wypacza wzgląd na daną sprawę. Nieważne, grunt, że odczucia są wtedy w zasadzie podobne. Chociaż, jej kochanie swojego współlokatora zamiast nieczułego Samaela wyszłaby z pewnością na zdrowie. Ale niestety, życie lubi płatać psikusy, być nieznośne w obyciu, łamać serca i psychikę. Dlatego jak zwykle wyszło nie tak, jak by się tego chciało. Dobrze, że chociaż Andrzej miał dobry humor. Chociaż, nie, stop - Olivka również miała. Na chwilę zapomniała o problemach i było naprawdę... wakacyjnie. Och, zupełnie nie wiem, czemu mi to piszesz! Czyżbym miała coś wspólnego z postacią Nevaeh Campbell, a teraz już Rosado? Nie, niemożliwe! A tak serio - to cóż, ona odebrała to jako atak i tyle. Na atak najlepszy jest atak. Podobno. No, a przynajmniej Heaven nie należy do osób defensywnych, tylko ofensywnych. Dodaj do tego wybuchowy temperament, buzujące hormony i widzisz co wychodzi. To się musiało tak skończyć. Panna Lafealle aktualnie pogrążała się w marzeniach na temat tego, że w sumie to chciałaby jeszcze gdzieś wyjechać w te wakacje, ale niestety nie będzie już takiej możliwości. Że te się nieubłaganie kończą i wróci to nieprzyjaznego Hogwartu i znów będzie musiała wytężać rozum w szkolnych ławkach. To wszystko napawało ją strachem i niechęcią jednocześnie. Z tych ponurych rozważań obudził ją nie kto inny, jak Andrzej! No proszę, proszę, cóż za spotkanie! Myślała raczej, że spędza czas tylko z Kath, a tu przyszedł sam. W sumie było jej wszystko jedno, bo spodziewała się, że pogadają chwilę, a potem chłopak wymyśli jakąś wymówkę i się stąd zmyje, a ten... O RANY ON JĄ PODNIÓSŁ! I co więcej wpakował do jakiejś obmierzłej łódki i wywlókł na jezioro!!! O rany, rany, co robić? Spięła się i zestresowała. O MERLINIE ON JĄ PORWAŁ! Powinna teraz pisnąć panicznie, ale gardło zawiązało jej się w supeł. Przez to wszystko nie dostrzegła jego jakże cudownych starań, aby usiadła w czystym miejscu. Olivia patrzyła na Andrzeja oczami wielkimi niczym spodki, przerażonymi niczym stado uciekających antylop. Wow, ale mnie wzięło na porównania. - C-c-co ty r-r-robisz? - zająknęła się niepewnie, patrząc na wodę. Brudna. Bakterie. Zarazki. Dzikie zwierzęta. Ręce ułożone na kolanach lekko drżały, a ona była niepewna wszystkiego. oddech się przyspieszył, tak samo jak bicie serca. - Najlepiej z powrotem do brzegu - odparła w końcu cicho, już bez niepewności czy jąkania się. Ech te niereformowalne śliwki, co z nimi jest nie tak to ja nie wiem! Nawet ignorują dworskie gesty i przyjazne teksty przyjaciół. Aż pokręciłabym głową z dezaprobatą.