W głębi lasu znajduje się nieduży wodospad, do którego prowadzi wąska ścieżka, często porośnięta trawami. Niełatwo jest ją przejść, ale ten widok jest warty wysiłku. Woda przepływająca po kamieniach obrośniętych mchem, wokół zielona roślinność i ten zapach świeżości... coś pięknego.
Po jakimś czasie znaleźli się nad wodospadem. W czasie drogi Michelle zdążyła parę razy wyjść z siebie i stanąć obok, wyrywała się, specjalnie zatrzymywała, wszystko po to, żeby William łaskawie ją wypuścił, bo to, że pozwolił jej zejść na ziemię jeszcze nie przyzwala na takie traktowanie. - Czy nie możesz zatruwać życia komuś innemu? - spytała, kiedy ponownie musiała odgarniać jakieś dzikie krzaki, żeby przejść. Wcale jej się nie uśmiechało takie spotykanie go na każdym kroku. Nie uśmiechało, bo zawsze kończyło się tak samo: Wyprowadzeniem za ramię jak młodszą siostrę z imprezy, na którą oczywiście nie mogła pójść, a wszystko się wydało, bo nie zamknęła okna kiedy uciekała. - Wiesz w ogóle dokąd idziesz? Nie obrażę się jeśli zostawisz mnie w lesie! - zaprotestowała ponownie. Że mu ręka nie zdrętwiała od tego trzymania to w sumie dziwne, a mogłaby, przynajmniej uścisk nie byłby takie bolesny! - Koniec, dalej nie idę. - zmarszczyła czoło i pokazała palcem w ziemię na znak, że nigdzie się nie wybiera.
// lol, ja nawet nie wiedziałam że Will ją tu zabierze no ale ok xD
Powiedzmy, że w takim razie on ją tak trzymał, bo chciał mieć pewność, że gdzieś nie poleci i ten kretyn znowu się na nią rzuci z wężem czy to ogrodowym czy prawdziwym. Ale jej tego nigdy by nie powiedział! On sam sobie wmawiał, że robił to wszystko tylko i dlatego żeby nie mieć i nie tworzyć niepotrzebnych problemów. - Czym tak wkurzyłaś tego cienkiego bolka? - zapytał, puszczając wreszcie jej ramię i nie odpowiadając nawet na jej protest dotyczący tego całego łażenia w nieznanym kierunku. - Nie wiem co ci się tak nie podoba. Chciałem zobaczyć okolicę, a w towarzystwie jest zawsze raźniej, czyż nie? -zapytał unosząc nonszalancko brew ku górze.
Tak, przecież niczego bardziej nie pragnie jak tylko wrócić nad jezioro i zrobić z siebie męczennicę. W sumie dobrze się złożyło, że się tam zjawił, bo przynajmniej nie została ofiarą piątoklasisty... Porażka, miała nadzieję, że William nie wiedział, iż tamten był od niej młodszy i tak ją załatwił... Zresztą, to się nie liczy! Wcale nie chciała uprzykrzać mu życia, tylko ten rzucił się na nią z różdżką. Parodia. - Ja? Niczym... Chyba. Najwyraźniej nie zna się na żartach - sama prędzej by się obraziła niż z czegoś śmiała, ale kawał z lewitacją nie był wcale taki nieprzyjemny! Równie dobrze mogłaby przenieść mu nad głowę ogromnego pająka, ale tego nie zrobiła. - Niby tak. Podziwiam twoje szerokie kręgi znajomych - uśmiechnęła się jak ta niemiła, cwaniacka ikonka z gg ' ;] '. Mimo tej całej niechęci do Williama doszła do wniosku, że właściwie jest w miarę... normalny. Cokolwiek przez to rozumiała.
- Kolejny jakiś znerwicowany - westchnął i podrapał się po karku. Rozejrzał się dookoła, było tu naprawdę pięknie. Aż dziw, że przypadkiem znaleźli się w takim miejscu, przecież kompletnie nie znał okolicy a właśnie takiego otoczenia mu brakowało. Chciał trochę ciszy i spokoju bo w tym całym hogwarckim "samolocie" to cholernie głośno wszyscy gadali, podnieceni całym wyjazdem i czekającymi ich przygodami. O rany, jakie to szczeniackie...- załamywał się podczas lotu. Podszedł do drzewa i spojrzał w górę. Spojrzał na nią po czym nagle zniknął a już po chwili machał do niej z góry, siedząc na grubej gałęzi. - Nie jestem pewien czy w tym lesie nie ma niedźwiedzi, a tu powinniśmy być względnie bezpieczni! - powiedział na żarty oczywiście. Tak naprawdę miał ochotę sobie posiedzieć tak wysoko! a co!
No tak, teraz dziesięć linijek o tym, jaki to on zaaa.... no wiesz, aż mi się tu moja wewnętrzna Michelle z bólu przekręca! A propos zgiełku hogwarckiej hołoty - chyba myśleli podobnie, aczkolwiek M. zawsze będzie uważała się za tą pierwszą, jeśli chodzi o patrzenie z góry na wszystkich. To William wziął się nie wiadomo skąd i swoim podobieństwem do niej w wielu kwestiach okropnie ją irytował, przez co kiedyś dostanie wylewu, albo zacznie cierpieć na nerwicę. Ostatnie dwa miesiące żyła faktem, że po wakacjach nie zobaczy już Willa na lekcjach, bo przecież w tym roku skończył siódmą klasę i od września będzie studentem. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że oni również pobierali nauki w Hogwarcie. Chcąc, nie chcąc nadal będzie musiała go mijać na korytarzu, ale przynajmniej o połowę rzadziej, niż teraz. Rok spokoju, dopóki ona nie skończy siódmej klasy i historia nie zacznie się powtarzać. - Dzięki, wolę zostać na dole i wyzwać niedźwiedzia na pojedynek - powiedziała z udawanym entuzjazmem i oparła się plecami o jakieś drzewo. Zadarła głowę lekko do góry, żeby móc widzieć Williama. Chętnie by się stąd zmyła, ale po tym, jak usłyszała, że jej współlokatorka to jakiś depresant (pocztą pantoflową) woli zakraść się tam dopiero, kiedy będzie można udawać, że się śpi. Jakoś nie chciało jej się wdawać w konwersacje z chodzącą dramą.
Zaraz, zaraz...no tak! Od września Will będzie studentem! Już wiem za co będziemy pić jeżeli tylko nadarzy się taka okazja. - Właź tu na górę - powiedział jakoś tak...mimo wszystko bardzo miło i przyjaźnie. Czyżby w takim miejscu zmieniał się na przyjemnego koleżkę z którym zaraz Miszel będzie mogła sobie ciupać w karty? Nie no, bez przesady, ale kiedy nie było obok rozwrzeszczanej dzieciarni czy takich matołów jak ten cały Daniel, to William wpadał w dużo lepszy nastrój niż można by się było po kimś takim jak on spodziewać. Złapał szyszkę do ręki i zerwał ją z gałęzi po czym wycelował tuż obok Michelle, a gdy ta spojrzała na niego udał, że nic nie zrobił - Widzisz, musisz uważać, tam na dole jest bardzo niebezpiecznie, a te szyszki wraz z prędkością ważą sobie po uderzeniu z jakąś tonę...
Wejście ścieżką wydalo mu się dziecinnie proste.Gdy spojrzał na wodospad od razu przypomniały mu sie dziecinne czasy w Rio i późniejszy brak tej natury w Nowym Jorku.Rozejrzał się po okolicy.Nie było nikogo.Szkoda.Akurat dzisiaj miał ochotę z kims pogadac.Pomyślał o Corie.Jak mu jej brakowało w takiej chwili.Mógłby opowiedziec jej o tym co się wydarzyło.Wiedział,że ona zrozumiała by go i pocieszyła.Uśmiechnął się na myśl o tym jak czasem mu to przeszkadzało gdy przy kolegach ośmieszała go zachowując się jak jego starsza siostra.Pomyślał,że oddałby wszystko żeby nagle się tu znalazła.Próbując zabic smutek i nudę zaczął medytowac.
Och, no tak. Ale po kija mi to robić, skoro i tak powiązań zbyt często nie uzupełniam? Albo racja, racja, niech oni sami ustalą co i jak. My czarnej roboty nie będziemy za nich odwalały, nie?! W ogóle, Lucian to leń do kwadratu, bo znowu siedzi i nic nie robi. Oprócz oglądania tv. No ileż można oglądać Modę na sukces?! Że też on fokle coś tam ogarnia. - Hm - udawał, że się zastanawia. - Chyba.. Chyba tak! O, w imieniu Lauren jest też litera "u" i "e", jak w moim - odparł, niezwykle dumny ze swojej odpowiedzi. Uff, jak wspaniale z tego wybrnął! No przecież nie powie jej, że to dlatego, iż ona je nosi, helloł! Już wolałby założyć grające sandałki Linijki, nie? To byłoby znacznie mniej upokarzające! Gdy tylko ją zobaczył ledwo zauważalnie błysnęły mu srebrne oczyska, no bo.. Ładnie wyglądała, ładnie. Aaaa, jeszcze sukienka bez ramiączek. Cóż, muszę powiedzieć, że jej widok nieco podziałał na wyobraźnię Luksa. Ale.. Wróćmy do tej niezwykłej sytuacji. Otóż, Lauren wyszła, zezwała go od świń z trzody chlewnej i tak dalej, ale jakoś się zbytnio tym nie przejął. Wyjął swoją zacną różdżkę, której rdzeniem było pióro żmijoptaka (ach, szkoda, że nie ogon świni, jak to Ollivander wybrał panu Mak Gówno). Ładnie to wszystko posprzątał, co może wydawać się nieco dziwne, ale oj tam. W czarach, zresztą jak i w innych sprawach jest naprawdę dobry, hy hy. Szkolenia u Oriona nie są takie łatwe, jak wam się wszystkim wydaje! Uniósł lewą brew, gdy usłyszał ROZKAZ (!!!), że ma się zbierać. No okej, piknik to fajna sprawa! Tym bardziej, że skoro jednak nie zaczynają od nowa, a od środka (czegoś przypadkiem nie zamotałam?) to wypadałoby zrobić coś razem. Magiczny patyk schował do kieszeni, założył granatowe trampki, przygładził włoski (panicz Bravo tak robił!), złapał Lau za łapkę (jak słodko) i wyprowadził ją z domku. Zanim jednak dotarli do wodospadu przeżyli kilka fascynujących przygód. Normalnie prawie jak w Scooby-Doo! Otóż, po drodze wstąpili do sklepu. Jak piknik to piknik, nie ma zmiłuj, żarcie musi być. Kupili tam alkohol, choć pełnoletni w mugolskim świecie nie byli, no ale wystarczył urok osobisty (cie)Luke'a, jakieś bułeczki i fokle, przeróżne smakołyki. No ale to nie wszystko! Oczywiście, byłoby ŹLE i nudno, gdyby nie dojrzeli schowanego w krzakach pijaka z wódką. Nieotwartą, dokładniej mówiąc. Może i nie był to jakiś wielki wyczyn, ale ukradli mu ją. Wszystko przebiegłoby pięknie, gdyby nie to, że owy koleżka zaczął ich gonić! Istny maraton. Wspaniałomyślny Lucian postanowił rzucić mu jedną butelkę (w końcu mieli ich już kilka), ale niestety, TRAFIŁ GO W CZOŁO, wobec czego byli wolni. Zmachani i zmęczeni, walnęli się na trawie, ciągle śmiejąc się z głupoty (jaaaasne!) zarówno pijaka, jak i swojej.
Helios kończył przejażdżkę swym rydwanem po nieboskłonie, malując go tysiącem barw. Niektórzy mogliby pomyśleć, że ten widok wręcz pachnie czymś przyjemnym, magicznym, subtelnym... Nie wszyscy. Wewnętrzne oczy Matiasa były tym razem zamknięte na tego typu rzeczy. Myślał o czymś innym, bardzo odmiennym. O tym, czy jeśli zamieni się wilkołaka, to będzie miał chrapkę na swoich przyjaciół... Opierał się plecami o nieliczne drzewo i po chwili spoglądania w górę, opuścił wzrok na wodę spływającą w rozpaczliwym pędzie. Ziemia płacze, pomyślał, słysząc plusk kryształowych kropli. Pochylił głowę i potarł oczy dłońmi, mając dość tego upiornego dnia. Westchnął, widząc koło nogi swojego białego kota. - Powinien pan siedzieć w jednym miejscu - mruknął do zwierzęcia, które miauknęło buntowniczo w odpowiedzi. - To źle, że się martwię? - zapytał znowu Matias, a Anubis obrócił łebek w inną stronę, jakby chciał powiedzieć, iż nie potrzebuje niczyjej opieki.
Spacerowała po lesie sam na sam ze swoimi myślami. Nowa Zelandia jest przepiękna pod każdym względem. Trochę przypominała Claire jej ojczyznę, gdzie spędziła tyle lat.Kiedy znowu tam będzie? Na pewno nie prędko... Póki co musi odpocząć od australijskiego towarzystwa. Liście cicho szeleściły pod butami panny Gomez, a gdzieś niedaleko szumiała woda. Wodospad? Zatrzymała się na chwilę i zerwała małego, kwiatka. Był turkusowy i nawet jej się spodobał. Claire Gomez zwraca uwagę na piękno przyrody ? Coś nowego. Doszła do wodospadu, który był naprawdę zapierający dech w piersiach. Spadająca woda malowniczo rozwalała się o skały... Czy ktoś tu zrobił się sentymentalny ? Z zamyślenia wyrwały ją słowa jakiegoś chłopaka, któego dopiero teraz zauważyła. Opierał się o drzewo i najwyraźniej coś go gryzło, bo inaczej nie rozmawiałby z kotem, który stał koło jego nogi. -Na prawdę mówisz do kota? -wyrwało się Claire.
Odwrócił nieznacznie głowę i spojrzał na nowoprzybyłą. Jego oczy szybko zarejestrowały wszelakie szczegóły jej wyglądu, pan Anubis zapewne zrobił to samo. Zawsze reagowali podobnie. Jak bliźniacy - persony "streo". - Prędzej kot zrozumie mówienie, niż pokazywanie na migi... - powiedział, co chyba było oczywiste. Przynajmniej dla niego. Nigdy nie komunikował się z kotem za pomocą gestów, a i wątpił, czy by to miało jakieś skutki. Pan Anubis był mądry, ale nie na tyle, żeby... Zwierzę obróciło łebek w jego kierunku, jakby wiedziało o czym myśli Matias. Chłopak pomyslał, że jeśli będzie więcej takich kotów, to popełni samobójstwo. - ...chociaż, wszystko jest możliwe - przyznał w końcu. - Jestem Matias Alaja - przedstawił się, zapominając zrobić to na początku. Często tak miał.
Szczerze powiedziawszy zbił ją z tropu ten kot. Zachowywał się tak, jakby wszystko rozumiał, a to chyba nie jest normalne u zwierząt. Nawet u kotów. Przynajmniej tak uważała Gomez. Zwierzak nadal stał u nogi chłopaka, a Claire miała wrażenie, że oni się rozumieją. Wydaje Ci się... Uśmiechnęła się lekko. -No ale nie wydaje mi się, żeby kot był odpowiednim kompanem do rozmów, w końcu nie odpowie Ci. Jedynie może wysłuchać... -powiedziała spokojnie podchodząc nieco bliżej. Stała teraz na wyciągnięcie ręki od chłopaka. Zlustrowała go wzrokiem. Tyle nowych twarzy widziała w ciągu ostatnich dni, że nawet nie wiedziała czy i jego przypadkiem gdzieś nie widziała. -Claire Gomez. -także się przedstawiła.
- Miło mi - odpowiedział machinalnie. Wuj wręcz bestialsko wyuczył go wszelakich formułek. To tak jak gra Guitar Hero na mugolskie telefony bezkabelkowe. Podświetliła się na czerwono czwórka, to trzeba było ją wcisnąć na klawiaturze... Matias też był podobnie "zaprogramowany". Szybko odpowiadał to, co trzebabyło. Matias zastanowił się nad kolejnymi słowami dziewczyny. - Nie byłbym tego taki pewny... - mruknął i dla udowodnienia podniósł kota na wysokość swojej twarzy. - Czy dobrze dziś wyglądam? - zapytał kota, a ten w odpowiedzi przejechał mu po fizys swoimi pazurami. - To znaczyło "wspaniale, ale przydałby ci się dodatek specjalny" - wytłumaczył niemrawo. Postawił Anubisa znowu na ziemi i przetarł dłońmi swoje policzki ozdobione wymyślnymi pasami czerwieni.
Wzięcie kota na ręce. Zapytanie go. I jego, hm...odpowiedź. Taaak, Matias i jego zwierzak byli dość oryginalną parą, jeśli tak to można nazwać. W końcu nie ma to jak rozmowy z własnym kotem. Ciekawy pomysł na spędzenie interesującego popołudnia, czy każdej innej pory dnia. -No, najwyraźniej Twój kot się nie mylił... Pasują Ci te ślady pazurów. -powiedziała jakimś dziwnie obojętnym tonem. Sama nie miała zwierząt, jedynie sowę, bo ta się do czegoś przydawała. Nie widziała sensu w trzymaniu w domu kota, czy jakiegoś innego zwierzęcia. Jej zdaniem zwierzęta powinny być na wolności. Chociaż i tak ciężko jej było sobie wyobrazić takiego małego kotka biegającego po lesie...
Czasami lepsze było siedzenie z kotem i dyskutowanie z nim o głupotach, niż rozmawianie z ludźmi, którzy niewiele rozumieli z życia. Anubis wiele przeżył i nie z jednej miski Whiskas jadł - toteż Matias traktował go jako kogoś na wzór przyjaciela. Matias rzucił wzrokiem jeszcze raz na nieboskłon, po czym, nie zważając na kocie podlizywanie się ocieraniem o nogę, przesunął się w stronę ścieżki. - Już późno - mruknął, uważając, aby nie zdeptać swojego pupila. - Będę się zbierał. Pełnia miała być za jakieś dwa tygodnie, ale on już czuł się nieswojo. Groźba wisiała w powietrzu. Niezrozumiała i dziwna, ale jednak. Stapała bezszelestnie, żeby zakraść się do niego od tyłu, wyciągnąć swoje macki i... Ostrożnie zerknął za siebie, ale nic nie zauważył. Zdarzało mu się to coraz częściej, czego naprawdę nienawidził. - Do zobaczenia - powiedział cicho i odszedł w stronę Domu Nad Jeziorem.