Na czwartym piętrze, z myślą o studentach powstał obszerny Pokój Rozrywek. W miejscu tym, każdy uczeń może się nieco zrelaksować. Zapewne dlatego miejsce to jest tak popularne i raczej nigdy nie świeci pustkami. Znajdują się tutaj dwa duże stoły bilardowe, tarcza do gry w rzutki, kilka stolików do gry w szachy, a także do eksplodującego durnia. Na szafkach znajduje się kilka klasycznych czarodziejskich gier, chociaż można tu znaleźć i coś bardziej mugolskiego. W rogu pokoju stoi nieco zniszczona, stara kanapa, zwykle przez kogoś zajmowana. Natomiast za nią jest duży kosz, który dzięki zaklęciom, zawsze chłodzi jego zawartość, czyli różne butelki z napojami. Zazwyczaj pod sokami dyniowymi ukryte są butelki piwa kremowego, a i niekiedy można znaleźć tam coś innego.
Los rzeczywiście bywa przewrotny. W przypadku Tylera, zdawałoby się, że dotychczasowe szczęście, które mu dopisywało, opuściło go akurat, gdy oboje jego przeciwników zażarcie walczyli między sobą, tracąc życia nawzajem. Woods dostał jednak kolejną szansę, której nie mógł zaprzepaścić - dogrywka z Neirinem, decydująca o wyniku tego, kto odpadnie. Dorzut Puchona okazał się być jednak bardzo wysoką kością, więc Ślizgon mógł z nim wygrać, wyrzucając najwyższą liczbę oczek. Przekonany o tym, że za sekundę, gdy kostka przestanie się toczyć, cała talia jego kart spłonie, wykluczając go tym samym z rozgrywki, przygotował się do pożegnania z Carson i Neirinem. Jak się po chwili okazało, zupełnie niepotrzebnie, bo szczęście w tej grze wyjątkowo mu dopisywało. Kostka zatrzymała się, ukazując ścianę z sześcioma kropkami. Taki wynik skazywał Puchona na koniec gry, więc po wykonanej przez kartę Tarota karze, Tyler uścisnął dłoń chłopakowi. I tak odniósł wrażenie, że zupełnie nie zależało mu na wygranej, więc porażka chyba nie była dla niego tak bolesna. Z pewnością bardziej bolesną okazała się dla niego kara z opalenizną. Rozpoczął kolejne rozdanie, tym razem tylko w towarzystwie Carson. Najpierw wylosował kartę, która nie okazała się na tyle krzywdząca - wszystko zależało od losu, który w najgorszym wypadku wybierze eliksir o negatywnym działaniu. Kostka, którą wylosował, nie miała na sobie najtrafniejszej cyfry, ale teraz mógł poświęcić to jedne życie, zwłaszcza gdy szczęście dopisało mu w pojedynku z Neirinem!
Carson ciężko pojmowała dziejące się wokół niej rzeczy, ale dość szybko załapała, że w tej rundzie nie przegrała - alleluja! Z jednej strony byłoby jej strasznie przykro, gdyby odpadła jako pierwsza, bowiem żywiła wiele nadziei co do tej rozgrywki i chciała osiągnąć jak najlepszy wynik. Z drugiej gdyby to jej karty wybuchły, zaklęcie konfundujące straciłoby na sile i odzyskałaby jasność umysłu oraz właściwą sobie koncentrację, dodatkowo mogłaby doprowadzić się do porządku na zewnątrz (nadal czuła unoszący się w powietrzu zapach palonych włosów, a to z kolei wprowadzało ją w stan głębokiego dyskomfortu). Gra skończyła się dla Neirina, a kara od kart tarota, którą dostał, była chyba jedną z gorszych w całej grze. Carson westchnęła głośno ze strachu, gdy niewidzialna siła wyciągnęła szyję chłopaka, niemalże zawieszając jego ciało w powietrzu. Chciała szybko sięgnąć po różdżkę, lecz ostatecznie zamiast chwycić ją w dłoń, strąciła ją z blatu, przez co potoczyła się przez pół pomieszczenia. Nie mogła po nią wstać - przegrałaby od razu. Na szczęście efekt nie trwał zbyt długo, również uścisnęła Neirinowi rękę w podzięce za wytrwanie w rozgrywce do końca i wyrażając współczucie odnośnie niefortunnego finishu, choć to ostatnie mogło nie być tak jasne, jak chciała. Tyler przeszedł do kolejnej rundy, nadal mając wszystkie trzy życia. Carson liczyła po cichu, że odniesie zwycięstwo i Ślizgon pozna prawdziwy smak eksplodującego durnia. Gdyby jej koordynacja była lepsza, podskoczyłaby z radości na krześle, gdy jej kostka pokazała o dwa oczka więcej niż jego. Zamiast tego jednak prawie się z siedzenia zsunęła, niezgrabnie wiercąc się z powrotem do poprzedniej pozycji.
W sumie to oprócz wizyt w Skrzydle, które poprzedzane były wizytami w pubie, nie robił niczego interesującego. Wszczynał burdy, obił kilka mord, złamał kilka własnych żeber... No, może jednak był to produktywnie spędzony czas. Początek roku to mnóstwo spraw do załatwienia, trzeba ogarnąć nowe przedmioty, spinać dupę już na samym początku aby jakoś tako to później wyglądało. Cóż... Ognista whisky zajebiście smakuje w jednym z Londyńskich pub'ów, poda nawet adres i osobę na którą trzeba się polecić. Nic wielkiego. Tylko lepiej nie dodawać, kto dokładnie przysłał do tej speluny. Mogą nie być zadowoleni. O, zapomniałby o zajebistej pracy na Nokturnie. Czyste szaleństwo. Nienawidził dostawać listów, a na początku roku jeden uczepił się jego osoby jak zaraza. Nie odczytałby go, gdyby nie agresywność posłańca... Cóż za ptaszysko. Od jakieś Pani Prefekt. Cudownie. Rozbawił go ten list, dlatego jej osoba w jakiś sposób go zainteresowała. Oczywiście, nie zamierzał za nią biegać i zawracać sobie jej osobą swojej ślicznej główki. Earleen wskazała mu kim była ta osobistość, również nie dlatego, że się znały ale dlatego, że jego siostra z dziwnych przyczyn wiedziała takie rzeczy... A dzisiaj? Dzisiaj widział jak ta ruda kita kierowała się na czwarte piętro, a że skończył porannego papieroska, to postanowił zobaczyć dokąd zmierzała. Nie miał za cholerę co robić, chociaż jego zajęcia rozpoczęły się już jakiś czas temu. A może były to te, które miał odrobić a dzisiaj była sobota? Mhm. Co to za miejsce? Pokój rozrywek? Wsunął się do pomieszczenia jeszcze zanim drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Brawo dla szczupłego i giętkiego ciała panicza Wessberga. Rozejrzał się po pokoju, a to co przyciągnęło jego uwagę do kij do bilardu, który stał oparty o ścianę. Chwycił to ustrojstwo i zważył jego ciężkość. W głowie roiło mu się od pomysłów i wizji, do czego mógłby to wykorzystać. I ile miałby z tego frajdy. -Myślałem, że Prefekci to nudne dupki, a tu proszę.-Podniósł głowę, dostrzegając zdziwienie wymalowane na twarzy dziewczyny. Zaskoczył ją? W sumie to nawet się nie skradał... -Chyba, że już przynudzali i postanowiłaś się zabawić.-Słowo "zabawić" brzmiało dziwacznie w jego ustach.
Dotychczasowe szczęście, które mu dopisywało, chyba właśnie się wyczerpało i postanowiło przejść na osobę Carson. Z pewnością żałowałby, gdyby teraz przegrał z Krukonką w taki głupi sposób, losując nieustannie kości o niskiej wartości. Zapisując się do Klubu Durni nie myślał o upragnionej wygranej, a raczej o dobrej zabawie, spędzonej przy jego ulubionej grze z dzieciństwa. Im dłużej siedział przy tym stole i oglądał cierpienia swoich przeciwników, chęć rywalizacji tylko wzrastała. A nie wiedzieć dlaczego, im bardziej wydawało mu się, że jest blisko wygranej, tym gorsze kostki losował. Widząc wyższą od jego kostkę Gilliams, dotarło do niego, że w tej rundzie to jego spotka kara. Karta, którą wylosował, czyli Koło Fortuny, wymagała wylosowania eliksiru. Niewielki flakon z substancją magicznie się przed nim pojawił i samoistnie odkorkował. Nie był podpisany, co wzbudzało w Tylerze nutę niepewności. Wypił zawartość szklanego pojemnika i początkowo myślał, że coś było z nim nie tak, bo nie zauważył żadnych znacznych zmian w swoim wyglądzie czy zachowaniu. O tym, że właśnie wypił Bełkoczący Napój, przekonał się, gdy wypowiedział swoje pierwsze słowa od czasu spożycia. - Chyb y ni działan - wybełkotał niewyraźnie, spoglądając na Carson. Z pewnością wyglądał w jej oczach jeszcze zabawniej, niż zwykle i to w tym negatywnym znaczeniu. Rozpoczął kolejną rundę. Ponownie, rozpoczął od wylosowania karty Tarota, która zadecyduje o jego prawdopodobnej karze. Koło Fortuny. Znów. Bez słowa komentarza, rzucił kostką. Dwa oczka. Mógł tylko liczyć, że przeciwniczka wylosuje jedynkę. eliksir: bełkoczący napój 2, koło fortuny kostki się zepsuły życia: 2/3
tak długo z tym postem wyszło, bo myślałam, że jeszcze Neirin napisze
Zerkała na zegarek, zaraz jednak skupiając spojrzenie na twarzy młodszej uczennicy, której akurat pomogła z transmutacją. Nie odmawiała korepetycji mieszkańcom domu Slytherina, nawet jeśli robiła je kosztem innych zajęć. Trzeba przyznać, że nie radziła sobie najlepiej i Nessa musiała się sporo natłumaczyć, żeby zaklęcie pomniejszające weszło jej do głowy. Robiła błędny ruch ręką, sama utrudniała sobie chwytem. I tak po godzinie, gdy w końcu się udało — pogratulowała, porozmawiała z nią chwilę i zaczęła pakować torbę, a następnie wyszła z jednej z sal lekcyjnych, z których korzystały. Ciche westchnięcie rozniosło się echem, a brązowe ślepia z zaciekawieniem lustrowały otoczenie. Właściwie nie miała pojęcia, w co włożyć ręce. Nauczyciele rozszaleli się z pracami domowymi czy wykładami, a w pracy ojciec też dawał jej popalić, chcąc łączyć przyjemne z pożytecznym i dodatkowo przygrywać na skrzypcach czy pianinie podczas zmian popołudniowych. Poprawiła torbę tkwiącą na ramieniu oraz marynarkę, która tkwiła narzucona na śnieżnobiałą koszulę z perłowymi guzikami. Kolejne zerknięcie na znajdujący się na drobnym nadgarstku zegarek utwierdził ją w przekonaniu, że nie było sensu wracać do dormitorium, gdy za kilkanaście minut była umówiona na drugim końcu zamku. Przyśpieszyła więc kroku, korzystając ze schodów, przecinając powietrze za pomocą rudej, wysokiej kitki z cichym świstem. Potrzebowała chwili ciszy, być może łyka kawy albo whiskey — obydwie miała w torbie, skryte przed wścibskim okiem i skutecznie zamaskowane. Zaczynała pulsować jej głowa, grymas zmęczenia przemknął przez twarz i sprawił, że zakręciło się jej w głowie. I właśnie dlatego musiała wejść do jakieś sali, żeby na chwilę odsapnąć. Drzwi otworzyła silniejszym gestem, niż planowała. Od razu skierowała się do okna, otwierając je i opierając się dłońmi o parapet. Pozwoliła orzeźwiającemu podmuchowi powietrza, aby uderzył w bladą twarz, wywołać na niej cień rumieńca. Miedziane kosmyki włosów łaskotały ją po szyi i policzkach. Nawet gdy drzwi się zamknęły, nie uniosła powiek, tkwiąc w bezruchu i chociaż na chwilę wyłączając swój mózg. I wtedy właśnie odezwał się głos zza pleców, który sprawił, że Lanceleyówna gwałtownie odwróciła się, wcześniej czując przebiegający przez skórę dreszcz strachu. Karmelowe ślepia zlustrowały postać, której wcale się nie spodziewała — główne źródło problemów domu Salazara, szanowny Pan bijący wszystko, co żyje i tracący punkty nałogowo. Na jego słowa przekręciła głowę w bok, zastępując uprzednio widniejące tam zaskoczenie, łagodnością. Uśmiechnęła się, kiwając głową. - W większości nudne, Panie Wessberg, ale czy dupki? To kwestia indywidualna. - zaczęła z nutką zaczepki w głosie, jak zwykle chcąc brzmieć naturalnie. Zsunęła torbę z ramienia, kładąc ją na ziemi i przysiadła na parapecie, krzyżując pod biustem ręce, nie spuszczając z niego wzroku. Nie wiedziała dlaczego, ten chłopak wzbudzał w niej swoisty niepokój. Na brzmienie słowa "zabawnie", które wypowiedział w sposób sugerujący wiele kontekstów, zaśmiała się cicho pod nosem, kręcąc przecząco głową.- Zabawić? Masz na myśli grę w bilard czy może durnia?
Carson przez chwilę zaczęła wątpić w swoje możliwości wygranej w tym pojedynku, aż nagle okazało się, że po odejściu Neirina od stołu, jej kostka zapewniła uniknięcie negatywnego efektu karty. Za to Tyler zaczął spadać ze swojego piedestału. Do tej pory miał najwięcej żyć i wyłącznie patrzył, jak wszyscy wkoło dostają wpierdol od tarota, teraz jednak fortuna sprzyjała Krukonce. Mniejsza liczba oczek na kostce Ślizgona sprawiła, że odetchnęła z ulgą. Nie dostał chyba jakiegoś strasznego zadania - wypicie eliksiru oczywiście było ryzykowne, bowiem w buteleczce mogło się znajdować zarówno coś super, jak i coś niebezpiecznego. Amortencja na przykład... Tyler padł jednak ofiarą bełkoczącego napoju. Na dźwięk jego słów Carson zaśmiała się, lecz krótko, wciąż pozostając pod wpływem zaklęcia konfundującego i nie ogarniając do końca tego, co się stało. Chwyciła kostkę i rzuciła nią ponownie - sześć!
Niestety, szczęście rzeczywiście opuściło Tylera i przeszło na osobę Carson, co spowodowało utratę przez Ślizgona kolejnego życia. W pewnym sensie go to frustrowało, pomimo faktu, że podchodził do rozgrywek, jak do zabawy. Jako karę, znów musiał wypić fiolkę jakiegoś tajemniczego eliksiru, więc bez dłuższego zastanowienia, opróżnił flakon. Nie zauważył żadnych charakterystycznych znaków po jego konsumpcji - wydawało mu się jedynie, że czuje się minimalnie lepiej, jest spokojniejszy i bardziej opanowany, trochę tak, jakby działanie poprzedniego eliskiru zostało uśmierzone. Ślizgona to jednak niezbyt satysfakcjonowało - osobiście, mógłby dostać do wypicia coś złego, ale mieć pewność o swojej wygranej. Tymczasem, liczba jego żyć zrównała się z Carson. Byli na tej samej pozycji, teraz od jego i Gilliams rzutu zależało, kto wygra tę rozgrywkę. Zdając sobie sprawę z działania bełkoczącego napoju, w milczeniu złapał za kostkę i kartę Tarota.
Przez moment naprawdę miała nadzieję, że jej się uda. Gdy tylko Tyler zaczął tracić życia, w Carson ponownie rozgorzała myśl, że jeszcze miała szansę na przejście do drugiego etapu i walkę o tytuł mistrza durnia! Cóż, mistrzyni durnia nie brzmiała jakoś fancy, ale co innego miała? Zdawało się, że będzie to już ostatnia runda - końcowa potyczka między Ślizgonem nafaszerowanym eliksirami, a wyglądającą jak siedem nieszczęść i skonfundowaną Krukonką. Starała się wyglądać mądrze, walecznie, lecz zaklęcie, które ją poraziło, skutecznie zbierało żniwa swoich efektów w postaci sączącej się z kącika ust Carson kropelki śliny. Po raz ostatni rzuciła kością i wyciągnęła kartę... By przegrać. Karta sprawiła, że zaczęła ziewać - jednak wybuch całej jej talii skutecznie ją rozbudził, jednocześnie zdejmując z niej wcześniejsze efekty z gry. Tym samym uświadomiło ją to o odniesionej porażce. Spojrzała na Tylera z niedowierzaniem, czując nagle narastającą w niej złość. - Jeśli dowiem się, że zaczarowałeś te karty, by przyniosły Ci wygraną, to mocno tego pożałujesz! - wysyczała, uderzając piąstką w stół, po czym prychnęła i wyszła z sali, wcześniej zarzuciwszy włosami. Była przekonana, że Ślizgon majstrował coś przy kościach lub kartach... Dostawał tak śmieszne kary za niepowodzenie w porównaniu do niej i Neirina, że to aż biło po oczach i mówiło wyraźnie, że coś było nie tak! I to, jak długo nie stracił żadnego życia, niemal eliminując wszystkich swoich przeciwników! Carson już była na tropie całej tej sprawy. Doigra się jeszcze... /zt (x2 ? )
Czyżby tylko te dwie rzeczy sprawiały, że mogła normalnie funkcjonować w świecie śmiertelników? To dosyć przykre, choć sam nigdy nie pogardziłby dobrym trunkiem kiedy słońce wisi jeszcze nisko na niebie, przecinając chmurki tak, aby mógł sobie z góry na wszystko popatrzeć. Nie nazwiesz go alkoholikiem dopóki nie przyłapiesz go jak zlizuje z podłogi ostatnie krople przypadkowo rozlanej whisky. To się nazywa desperacja... I dosłownie, niski upadek człowieka. Nagle zapragnął znaleźć się pod wodą. Chciał się znaleźć w niej, nad nią, pod nią, wszędzie gdzie tylko mógł być z nią połączony. Czy ostatnim razem rozkoszował się tym przyjemnym doświadczeniem na tych nieszczęsnych wakacjach? Mhm. Musi popracować nad spełnianiem własnych zachcianek. Nie spodziewałby się, że rozpoznaje jego twarz, szczególnie, że jej do pewnego czasu była mu całkowicie obca. Najwidoczniej ciekawość zawsze wygra... A może Thomen robi to specjalnie? Sprawia problemu Pani Prefekt domu Salazara Slytherina aby ich drogi w końcu się zetknęły? Najwidoczniej z marnym skutkiem skoro to on poszedł za jej krokami, a nie na odwrót. Oh, gdyby ten rudy skarb zdawał sobie sprawę, że za tym wszystkim kryło się więcej... A może nie? Trudno wierzyć w to, co wyjdzie z jego ust czy głowy. Podszedł do stołu, jakby jego dzisiejszego towarzystwa wcale nie było w tym pomieszczeniu. Jakby aura jej osobowości nie dochodziła do jego ciemniejszej strony, pogrążonej w półmroku części pomieszczenia. Ułożył trójkąt w odpowiednim miejscu na stole i wolno zaczął wkładać do środka bile. Lub ciężkie kuleczki, które jeżeli tylko człowiek potrafi, mogą wyrządzić bardzo nieprzyjemnych obrażeń. -Oh, nie myśl, że mój osąd bierze się z nieprzyjemnych doświadczeń z tymi osobistościami.-Powiedział, mrugając do niej i uśmiechając się tak, jakby coś kryło się również za oddychaniem. Prefekci to osoby, którym nigdy specjalnie wchodził w paradę, a to, co robił często przyciągało ich w to bagno, którego narobił... To nie jego wina, a obowiązków, których sami, w pełni świadomi się podjęli. Więc... To wyłącznie ich wina. -Wszystko możliwe.-Wrzucam was do woreczka i czasem odpakowuje, chcąc zobaczyć, czy się mylę.-Przekrzywił lekko głowę w bok, wzrokiem odwiedzając każdy zakamarek jej postaci. Tak, jakby rozkoszował się każdym milimetrem skóry i kolejnym wzdychnięciem. Ustawił ostatnią bile i skierował w jej kierunku kij. Wylądował pod jej podbródkiem, jakby tylko czekał na jakiekolwiek drżenie ręki lub jej ciała, aby te dwie rzeczy mogły się ze sobą spotkać. -Grasz?-Uniósł lekko brwi. Nie mógł się doczekać tego, co mogła mu zaoferować.
Pokój rozrywek tego dnia, nie oferował Jackowi zbyt wielu zabaw wymagających integracji z innymi uczniami - zapewne dlatego iż, był całkowicie pusty. Wcześniej niemal zawsze ktoś przebywał w środku, by podczas gry zacieśnić znajomości z nowo przybyłymi osobami – w tym gośćmi z wymiany, a tymczasem nikt dzisiaj nie przyszedł. Czyżby puchon zapomniał o jakimś ważnym wydarzeniu? Nie wydawało mu się. Skoro o nim nie pamiętał, to znaczy że nie mogło być tak ważne jak mogłoby się wydawać. W końcu Jack zapomina w większości jedynie o tych rzeczach, które go w żaden sposób nie interesowały. Bądź wzbudzały co najwyżej chwilowy zachwyt, który wypalał się zeń równie szybko co pierwsza zapałka, tuż przed podmuchem wiatru. Był dość wybrednym towarzystwem jeśli chodziło o zajęcia dodatkowe. Toteż często spotykało się go w towarzystwie, ale przewracającego z boku na bok, w jakiejś osobistej agonii, wywołanej skrajną nudą lub głodem. Cokolwiek to było, najczęściej wskazywało na to, iż nie uczestniczył w danej rzeczy do końca z własnej woli. Okrążył stół do bilarda, wydobywając z jednej, z łuz białą bile i kręcąc nią bączka po stole. Jeszcze nie podjął decyzji, apropo rzeczy przy której najprzyjemniej będzie mu się trwoniło czas, także przyglądał się półkom, w skupieniu - zachowując pewien dystans od stanowiska do eksplodującego durnia. Część gier kojarzył z mogolskiego świata, inne natomiast wydawały mu się zupełnie obce. Zatrzymał palcem bilę i dość nieprzepisowo, przeturlał po stole dłonią, wsłuchując się w głuchy łoskot przesuwającego po szynie ciężaru. Ten dźwięk przepełniał go dziwną satysfakcją. Może, jednak powinien sięgnąć po kij i wyciągnąć resztę kul? Nim w pokoju zapanowała zupełna cisza, Moment zdążył otworzyć kilka pudełek i przelotnie przyjrzeć się znajdującym wewnątrz pionkom lub kartom. Byłoby łatwiej gdyby wewnątrz nie brakowało instrukcji. Z mugolskimi rozrywkami jeszcze był w stanie sobie poradzić, jednak te czarodziejskie wzbudzały pewien niepokój. Tu zawsze coś mogło cię ugryźć lub przypalić. Nie był pewien czy rozkładanie ich w pojedynkę, będzie dobrym pomysłem. Jak go tu teraz szlak trafi, to aż do następnego dnia nikt może go nie znaleźć.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie musiał nawet sprawdzać kalendarza, by doskonale wiedzieć co go czeka. Cykl księżycowy miał na Mefisto tak intensywny wpływ, że chłopak bez najmniejszego problemu dostosowywał się i przygotowywał do nadchodzącej pełni. Wiedział, że ten poprzedzający zjawisko tydzień powinien traktować bardziej łagodnie - nie ustawiał sobie większych (ani, preferowanie, żadnych) planów, pilnował zażywania wywaru tojadowego... Znacząco wyłączał się z jakiegokolwiek życia towarzyskiego, jednocześnie pozwalając sobie też na zawalanie takich spraw jak nauka czy praca. We wrześniu było to o tyle proste, że sam z siebie nie miał jeszcze zbyt wiele siły na ganianie w bardziej ambitniejszych celach. Chociaż wyglądał już nieco lepiej, niż świeżo po wyjściu z Azkabanu, to więzienie pozostawiło na nim widoczny ślad. Nox jeszcze nie zdołał wrócić do swojej obsesyjnie wytrenowanej sylwetki, a już podupadał na zdrowiu w wyniku pobliskiej pełni. I, ten jeden raz, nie był w stanie wysiedzieć na miejscu i swojego przecierpieć. Zwykle chętnie spędzał ten czas w samotności, ale teraz ona wcale mu nie służyła. Za bardzo tonął w myślach i powracał do nieprzyjemnych sytuacji. Bardziej pasowało mu wyjście do ludzi... Po skończeniu ostatnich zajęć, udał się do Hogsmeade na kawę, z jednym ze swoich wilkołaczych znajomych. Mógł odetchnąć i złapać nieco wyrozumiałości od kogoś, kto oferował ją z prawdziwą autentycznością. Chętnie zrzucił z siebie szkolne szaty, zakrywając koszulę jeansową kurtką, która w dużej mierze pokryta była najprzeróżniejszymi przypinkami i naszywkami. Trochę nawet zapomniał, że pośród tego bałaganu subtelnie połyskiwała Gwiazda Południa - czarnomagiczna broszka, skutecznie zakrywająca przemęczony wygląd Ślizgona. Jedynym śladem po spędzeniu czasu w Hogwarcie był, luźno zawieszony na szyi, zielony krawat. Choć Mefistofeles zupełnie nie miał siły na dalsze snucie się po Hogsmeade, to wcale nie uśmiechało mu się telepanie do Doliny Godryka, a już tym bardziej do dormitorium Slytherinu. Wybrał prostszą trasę, prowadzącą go z powrotem do placówki edukacyjnej, ale ani myślał skazywać się na wieczór z własnymi myślami. Niespiesznym krokiem udał się w stronę Skrzydła Zachodniego, gdzie wspiął się na czwarte piętro i odnalazł wejście do Pokoju Rozrywek. Tutaj zawsze było głośno... Co mogło go albo zabić, albo uratować. Wpakował do ust befsztykowego lizaka, coby jakoś zapobiec ewentualnej irytacji, a następnie wszedł do środka. Omiótł wnętrze spojrzeniem, planując znaleźć jakiś wygodny kącik, ale zamiast tego znalazł ich całą masę. - Co tak pusto? - Mruknął, trochę sam do siebie, a trochę do Puchona, którego dopiero zauważył. - Nikt tu z tobą nie mógł wytrzymać?
Jack za to w ogóle nie śledził nieba i faz księżyca. Zawsze gdy zwracał na nie uwagę, to tylko dlatego, że zbyt intensywne światło w nocy nie dawało mu spać. A i nawet wtedy, nie miał pewności czy księżyc właśnie się zwężał, czy może dopiero rósł. Może dałby radę rozpoznać ten stan po wnikliwszej obserwacji wilkołaka? Na tę chwilę był totalnym laikiem jeśli chodziło o nieboskłon i rzeczy, które się na nim dzieją. Nie ważne jak ładnie by nie wyglądały. - A co? Już się na mnie poskarżyli? - Odciął się tuż po tym, jak mało co nie rozsypał fałszywych banknotów z pudełka od Monopoly - wiedział, że nie są prawdziwe, ale i tak musiał się przekonać. Wejście Mefistofelesa było dość niespodziewane. Gdyby przyszedł później, zapewne w wielu grach zaczęłoby brakować pionków. Moment odłożył pudełko na miejsce, rad że jeszcze nie doprowadził do żadnej katastrofy, po czym odsunął się od półki, by nie zostać posądzonym o jakieś kradzieże. - A ciebie też nigdzie nie zaprosili? - Odwrócił się i spojrzał na Wilkołaka. Ta kurtka wręcz sugerowała dłuższego tripa po pubach i klubach. Jack nie zdziwiłby się, gdyby Mefisto tego dnia miał już za sobą parę kielichów. - Jeśli zostaniesz, będziesz na mnie skazany. Też potrzebuję nieco rozrywki. Jesteś w stanie to wytrzymać?- Oznajmił ironicznie, by upewnić się czy Nox ma zamiar zostać w pokoju, czy może jednak pomylił tylko pomieszczenia. Jeśli tak, nie będzie go zatrzymywać. Jeśli nie… z chęcią dowie się co tam teraz mieli w ustach i czy ma tego więcej. Pewnie jak się dowie, to na jakiś czas zostanie mu awersja do lizaków i podobnych temu słodyczy – a przynajmniej tych Noxowych. Gdyby chciał gryźć mięso, zrobiłby sobie kanapkę. Podszedł bliżej i oparł się o stół bilardowy. Niemalże zaznaczając, że już go sobie wcześniej upatrzył i zamierza używać w najbliższej przyszłości.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- W to nie wątpię - potaknął kwapliwie, bo choć nie on służył za powiernika hogwarckich narzekań na Jacka, to szczerze wierzył w ich istnienie. Puchon z pewnością należał do specyficznych osobowości, dodając Borsukom pikanterii i, niekiedy, zachęcając do kwestionowania wyboru Tiary Przydziału. Mimo to, Noxowi wydawało się, że obok chłopaka ciężko przejść obojętnie - wzbudzał zainteresowanie, nawet jeśli w zupełnie negatywny sposób. Trochę uginał się pod ciężarem torby, która wcale nie była taka wyładowana. Pasek nieprzyjemnie wbijał się w ramię i materiał ściągał zmęczonego wilkołaka ku ziemi; nie kłopotał się już i podszedł bliżej sofy, by zostawić obok niej swoje rzeczy. - W sumie to nie - przyznał Momentowi rację, niezbyt wstydząc się swojego wątpliwego życia towarzyskiego. Potrafił znaleźć sobie towarzystwo, ale przy tym z podobną łatwością był z niego wykluczany. Po powrocie z Azkabanu spotkał się z dodatkową niechęcią - w tym także ze strony osób, które wcześniej spoglądały na niego z przychylnością. - I całe szczęście, bo chyba bym gdzieś tam na mieście umarł. Klubokawiarnia wyssała ze mnie resztki energii. - Przetarł dłonią twarz, próbując nieco bardziej zebrać myśli. Na chwilę obecną radził sobie tylko poprzez ustawianie małych zadań do wykonania, które miały jakoś pchać go do przodu. Dotrzeć do bramy Hogwartu. Dojść do drzwi. Wdrapać się na czwarte piętro. Wejść do Pokoju. Dopóki wszystko było zależne tylko od niego, to nie było większych problemów... Nie zdenerwować Jacka? Nie dać siebie zdenerwować? Rozmawiać spokojnie? ...wyjść? - Można być skazanym na coś gorszego! - Zebrał się w sobie i nawet zdołał się uśmiechnąć, zaraz jeszcze puszczając Borsukowi oczko. Może i czuł się fatalnie, ale z pewnością tak nie wyglądał... co pewnie wypadało zawdzięczać magicznej broszce. - A moim kosztem będzie ta rozrywka? Przysiadł na podłokietniku sofy, patrząc na Jacka i bawiąc się lizakiem. Obracał go niespiesznie w ustach, rozkoszując się słodkawo-mdlącym posmakiem krwi. Gestem wskazał na stół do bilardu, o który Jack się tak wymownie opierał. - Gramy? - A skoro nie drgnął już potem ani na milimetr, to jasno komunikował, że raczej od swego towarzysza oczekiwał przygotowania wszystkiego.
Wodząc wzrokiem za ślizgonem, jeszcze chwilę pozostawał w miejscu, w oczekiwaniu czy ktoś aby nie zauważył Noxa na korytarzu i nie postanowił jego śladem przypałętać się do pokoju. W końcu wilkołak rzucał się w oczy. Bez względu na to jak egzotyczni goście nie przybyliby do zamku, on zawsze przykuwał wzrok. Nawet teraz, mimo pewnych braków w szkolnym ubiorze. - Miło słyszeć, iż nie jestem jeszcze najgorszą opcja na tym świecie. - W przeciwnym wypadku, dementorzy mogliby stracić pracę. Czy tym pojedynczym tikiem sugerował mu, iż towarzystwo śmiercionośnych zjaw mu odpowiadało? Nachmurzył się. To nie to… zbyt zadowolony z siebie był ten osobnik, a przecież nie tak dawno Jack widział, jak wydygany kulił się w sobie, na samo wspomnienie jednego z cięższych tematów. Niemniej usłyszawszy propozycję gry, szybko porzucił rozmyślania i przestał oczekiwać przybycia nowych gości. Kto miał przyjść, to przyszedł. Dwoje do bilarda zdecydowanie wystarczyło. - To może Cię sporo kosztować. - Oznajmił mu, niespiesznie sięgając po trójkąt i wrzucając do środka wydobyte ze stołu bile. - Pragniesz jakiś ograniczeń co do stawki? - Jack wiele nie posiadał i zwykle też nie zakładał, że wiele się od niego będzie oczekiwać. Jednak gdy miał okazję choć trochę wzbogacić się czyimś kosztem, gotów był zaryzykować. W końcu nie ma sensu z góry zakładać, że przegra. Tym będzie się martwić dopiero w momencie gdy już do tego dojdzie. Tymczasem, ustawił białą bile w wyznaczonym miejscu i uniósł spojrzenie na wilkołaka. Czego by tu sobie życzyć? Może Nox stchórzy i wybierze jakąś bezpieczniejszą opcję? - Za każdym razem, gdy wbijesz moją bilę, będę czegoś od Ciebie chciał. - Odparł po chwili, stwierdziwszy, że nawet jeśli przegra, to nie wyjdzie stąd stratny. - A ty mi to dasz. - Bez względu na to czy to będzie odpowiedź na pytanie, czy może słodycze, albo coś co akurat Jackowi przyjdzie na myśl. Ryzyko gier hazardowych. - Bez obaw… nie będzie to na poziomie główniej wygranej. Tak sądzę. - Nie obiecuję. W końcu jeszcze nie wiedział jak dobry, lub jak zły, jest Mefistofeles w tę grę. Wolał nie przeginać z wymaganiami. Ściągnął formę z kul, dając Noxowi chwilę na dostosowanie się lub własną modyfikację zasad, w końcu nie można być aż tak zachłannym.
Pożyczone zasady:
1 - chyba masz wyjątkowego pecha, bo nie wbijasz swojej bili. Dorzuć: parzysta - po prostu tracisz turę; nieparzysta - swojej nie, ale białą już tak... 2 - niczym zawodowiec trafiasz idealnie do łuzy, twoja kolejka trwa dalej! 3 - samobój - może lepiej zapamiętać, które bile są twoje? 4 - zahaczasz o czarną bile, a ona toczy się nieubłagalnie do łuzy... w ostatniej chwili się zatrzymuje i nie wpada. 5 - jakimś cudem udało ci się wbić aż dwie bile! Tylko... dorzuć: parzysta - obie twoje; nieparzysta - jedna przeciwnika. 6 - ledwo, ledwo... ale najważniejsze, że się udało!
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zawsze traktował pełnię Księżyca jako wydarzenie męczące, acz przyjemne. Jakże ciężko było mu się teraz przestawić na nową rzeczywistość, w której wilkołacze osłabienie jedynie wzmagało nieprzyjemne skutki miesięcy spędzonych w towarzystwie dementorów. Mefisto czuł się paskudnie niepewnie, acz pracował nad robieniem dobrej miny do złej gry. Wolał sam żartować, niż słuchać takich śmieszności od osób znacznie bardziej aroganckich lub, zwyczajnie, niedoedukowanych w temacie. - Pragnę - potaknął bez zastanowienia. Uwielbiał zakłady i wyzwania, ale niektórych rzeczy zwyczajnie nie mógł wrzucić w ręce losu. Pewne sprawy nie zależały jedynie od niego, inne zyskały zbyt dużą wartość sentymentalną. - Nie ryzykuję zwierzętami, samochodem... i broszką, którą dostałem od ojca. - Nie mógł, ale wolał uściślić. Błyskotka teraz tonęła pośród wielu innych, nawet trochę zapomniana przez właściciela, ale dalej gdzieś tam tkwiła w głowie Ślizgona. Jack z pewnością już go z nią widział, a przecież lubił kłaść łapki na ładnych rzeczach... Z reszty biżuterii łatwo było wybrnąć, skoro nie miał już na sobie niczego wyjątkowego. Jedynie Gwiazda Południa zapadała w pamięć tak intensywnie, że Mefisto nie mógł jej pominąć. - Oprócz tego... Tak. Dam ci wszystko. - Zaintrygowała go ta „chciwość”. Moment miał aż tyle pomysłów? Nietypowa forma pozwalała nieźle się obłowić... Albo też nieźle ucierpieć. - Ale ty mi też. - Ostatnia szansa na dodanie jakichś zastrzeżeń, czegoś zupełnie nietykalnego. W końcu życzenia nie musiały dotyczyć kwestii materialnych. Mefisto przysunął się w końcu do stołu i wziął kij, nieelegancko się na nim podpierając. Coś czuł, że to nie jest dobry pomysł; w końcu trawi go zmęczenie, a w bilardzie wcale mistrzem nie jest. - Rozbiję - zaoferował, uznając tę chwilę ciszy za zaproszenie ze strony Jacka. Rozpoczął ładnie, trafiając od razu dwiema pełnymi bilami do łuz i tym samym to właśnie je obierając za celownik. Dopóki nie wybił się jeszcze z rytmu, zbił kolejną - na tym szczęście się skończyło, bowiem przy następnej próbie jedynie musnął pełną zieloną. - Dobra... koniec popisów. Twoja kolej. - Przygryzł lizaka, odsuwając się i robiąc miejsce Jackowi.
Kostki: 5 z dorzutem 4, 2 iii to na chwilę obecną wystarczy
Prawdę mówiąc, odrobinę zaskoczył Momenta. Zwierzęta, samochód i broszka? Pomijając zwierzaki, których Jack nawet w żartach by od nikogo nie zażądał – reszta brzmiała dość drogo. Naprawdę sądził, że zakład z Jackiem wymknie się spod kontroli tak bardzo, że chłopak zażąda samochodu? Cóż… gdyby się nad tym zastanowić, jeśli takie mają być fanty karne, to czym powinna być główna nagroda? Lekki dreszcz przebiegł go wzdłuż kręgosłupa, zmuszając do poruszenia ramionami. Podniecające ryzyko – podsumował w myślach to uczucie. - W porządku. Twoje zwierzaki, samochód i błyskotka pozostaną nietknięte. - Zakręcił dłonią w powietrzu, tak jakby właśnie rzucał na nie zaklęcie nietykalności, dając Mefisto słowo, że się na nie nie połasi. Każdy miał coś, czego nie chciał utracić. Przeważnie były to drogocenne przedmioty bądź prezenty. Czy Jack miał coś czego za nic nie chciałby stracić? - Zgadzam się. Pod jednym warunkiem, że nie zapragniesz rzeczy, które do mnie nie należą... - Czyli tak naprawdę niemal cała zawartość jego kieszeni. Nie chciał obdarowywać nikogo rzeczami, których nie był właścicielem. Poza tym, nie miał żadnych oporów ku temu by grać. Albo jeszcze nie wiedział, że takowe istnieją. W końcu nie wybiegał z myślami tak daleko jak Mefisto i nie zastanawiał się nad tym, jaka strata mogłaby go najbardziej zaboleć. Te myśli były jeszcze zbyt niewinne, by przejmować się ryzykiem. Szczególnie gdy świadomość łatwego zysku, przysłoniła mu te złe strony zabawy. - Dwoma! Wszystkie rozkazy lub długoterminowe zachcianki mogą trwać maksymalnie trzy dni. - Pokazał trzy palce. To jest limit, na który był w stanie się jeszcze zgodzić. Różne, rzeczy ludzie miewają w głowach i lepiej by nie przeciągały się zbyt długo. Wszelkie powody nieobecności łatwiej ukryć, gdy nie trwają one całą wieczność. Trzy dni, to dobra liczba… diabeł też zakładałby się o trzy dni. Złapał swój kijek i spojrzał na ułożenie bil. Można nieco stracić na rezonie, widząc jak dobrze twój przeciwnik sobie radzi. Przy trzecim wybiciu, już zaczynało mu się robić gorąco. Zaś gdy sam trafił w łuzę bilą przeciwnika, wręcz poczuł ten znajomy ucisk w żołądku – spierdoliłem! To nieco ostudziło jego rozmyślanie na temat przyszłych żądań. Chyba nie wyjdzie dziś zbyt dobrze na tej grze. Mimo wszystko, nie chciał dać po sobie poznać jak bardzo zawiódł się na sobie samym. - Cóż… dobry w tym jesteś. - Skomentował, odsuwając swój kij od pola. Jak bardzo zaboli go ten błąd?
Kostka: 3
Punktacja: Mef 4/7 Jack 0/7
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
W gruncie rzeczy, to wszystko nie zostało zbytnio przemyślane. Mefisto mógł na wszelki wypadek do swojej listy dodać jeszcze dom - w końcu właśnie podsunął Jackowi pomysł na bardziej poważne sprawy. Może jednak warto było złapać się tej błahej myśli, że jednak nie postanowią robić sobie zbytnio na złość? - Nie ma problemu, ty mi wystarczysz - zapewnił, trochę uznając to za oczywistość i kompletnie już nie biorąc pod uwagę tego, że rozmawia z kleptomanem. Może to i lepiej, bo zaraz okazałoby się, że jego pole do popisu w kwestii życzeń wcale nie jest takie duże. Zupełnie nie znali swoich umiejętności, zatem sam początek gry obserwowało się szalenie ciekawie. Mefisto, zawiedziony swoim wyjątkowo nieefektownym ruchem, z zapartym tchem spoglądał na poczynania Jacka. Nie zdołał przy tym powstrzymać drobnego uśmiechu, który wpełzł mu na usta po wpadnięciu pełnej bili do łuzy. Przysunął się, niby przygotowując do dalszej gry, ale w gruncie rzeczy po prostu zmniejszając odległość między nim, a Puchonem. Skinął lekko głową z wdzięcznością, chociaż niekoniecznie zgadzał się z tym stwierdzeniem. Raczej kwestia szczęścia, ot co... - To może zacznijmy delikatnie... - zaproponował, chociaż po głowie rozbijały mu się bardziej skomplikowane myśli. Blokował je usilnie, nie chcąc przypadkiem zniszczyć nastroju przyjemnej rozgrywki. Nox pochylił się zaraz nad stołem. - Powiedz mi coś, czego nikt inny o tobie nie wie. - I chociaż w jego głowie wszystko poszło płynnie, to w rzeczywistości zadziało się zupełnie co innego. Biała bila niefortunnie zanurkowała w narożnikowym otworze, a wilkołak cmoknął z niezadowoleniem. I na co się zdał ten puchoni komplement?
Oparł się biodrem o stół, odczuwając drobne napięcie w momencie gdy Mefisto podszedł bliżej. Nie odsuwał się jednak, nie mając zamiaru robić mu miejsca bez wyraźnej prośby. Co ma przeciwnikowi ułatwiać sprawę? - Oh, to trudne pytanie… każdy jednak wie o kimś coś czego inny nie wie. Ale, żeby zupełnie nic? - Zaczął obracać w palcach kij w zamyśleniu, szukając rzeczy o której nikt nie wie, a którą mógłby się podzielić z Mefisto. Chyba niewiele takich było. - Moment to nazwisko mojej mugolskiej matki. Aktualnie jestem jedynym, półkrwi czarodziejem w rodzinie. - Może i nie była to wiedza bardzo tajemna, ale na pewno była tematem tabu jeśli chodziło o ród Lawrenców. Babka już o to zadbała, by nie było plotek, ani nawet wzmianek o źle urodzonym synu oraz ułomnym ojcu. - A jeśli chcesz wiedzieć coś tylko, tylko ty… to odkąd nauczyłem się zaklęcia zmniejszającego… oraz paru innych, ukrywam swoje rzeczy w różnych miejscach. Z różnym skutkiem ma się rozumieć. Aktualnie najskuteczniej sprawdza się obudowa od przełącznika światła. - Oznajmił, drapiąc się po policzku przelotnie. - Ojciec nie zlokalizował tej kryjówki od jakiegoś roku, mimo iż ma ją tuż pod nosem. - I tego do dzisiaj nie wiedział nikt poza Momentem. To, że chłopak jako dzieciak miewał problemy z dostaniem się do Hogwartu wiedziało kilka osób. Tak jak i to, że Jack nie raz próbował utopić swoją walizkę wraz z niechcianą zawartością, byleby tylko pozbyć się upokarzających „prezentów”. O rodzinie nie było co rozpowiadać… ale z tej kryjówki był akurat dumny. I chyba będzie musiał poszukać sobie nowej, skoro właśnie się wygadał o jej istnieniu. Pochylił się nieco nad postacią Mefisto zawieszoną nad stołem i ściszył głos do głośnego szeptu, co by go nie rozpraszać za bardzo. A może i specjalnie chciał go rozproszyć? - Pachniesz jedzeniem... - Odsunął się zaraz po tej uwadze. To zasługa lizaka? Jack nie mógł się powstrzymać, przed lekkim uniesieniem kącików ust, widząc jak biała bila wpada do łuzy. Gorzej, bo za chwilę sam uczynił podobny błąd, wkładając zbyt wiele siły w pchniecie. Biała kula, zamiast uderzyć w koleżankę, zwyczajnie wepchnęła się na jej miejsce. - Tss... Chyba dajesz mi zły przykład. - Pochylił się, czekając aż kula zjedzie po szynach i pojawi się znów w zasięgu rąk. Wciągnął się w grę. Tym mocniej, im bardziej mu nie szło, odczuwał silniejsze emocje i ekscytację przy każdej następnej kolejce.
Kostki: 1 z dorzutem 5
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Cierpliwie czekał, dając Jackowi chwilę na zastanowienie się. Może i nie było to jakieś pytanie przywołujące kontrowersyjne tematy, ale do prostych nie należało. Mefisto automatycznie zaczął zastanawiać się nad tym, co sam mógłby odpowiedzieć, gdyby sytuacje się odwróciły. Prędko odrzucił najbardziej nieprzyjemne pomysły, szukając czegoś bardziej subtelnego, a przy tym możliwie jak najmniej nudnego. - Cóż, to bardzo ładne nazwisko - podsumował, nie dociekając już i dalej walcząc z trawiącym go zaciekawieniem. Zdawało mu się, że relacje Puchona z rodziną nie należą do szczególnie prostych... I dalsza część wypowiedzi chłopaka upewniła Noxa w tym przekonaniu. Zmarszczył lekko brwi, początkowo niezbyt rozumiejąc jaki sens może mieć chowanie jakichś rzeczy. - To... może się źle skończyć, jeśli przypadkiem zaklęcie przestanie działać... Albo dzięki temu opanujesz zaklęcie zmniejszające do perfekcji. - Przynajmniej wiedział już gdzie szukać fantów, jeśli chodziło o Jacka. Nie miało to zbyt dużej wagi, skoro przełączniki światła nie występowały w Hogwarcie, ale przecież wiedza bezużyteczna nie istniała. Kto wie, co może się wydarzyć... - Ty też - mruknął pod nosem, namiętnie gryząc patyczek, który pozostał mu po lizaku. Często przed pełnią patrzył na ludzi zupełnie inaczej, jak gdyby jego organizm już zaczynał przystosowywać się do nadchodzących zmian. Ale żeby komuś podobał się ten delikatnie krwisty zapach? Tego jeszcze nie było! - Taak... nie ty pierwszy mi to mówisz... - Trzeba było pchnąć grę jakoś do przodu, bo ganianie białej bili od jednej łuzy do drugiej nie miało sensu. Ale teraz Ślizgon był w bardzo wygodnej pozycji i był całkiem przekonany, że jeśli tylko się postara, to zdoła wbić dwie bile za jednym zamachem... - To teraz patrz i się ucz. Udało mu się. Mefisto odwrócił się do Jacka właściwie od razu, rozkoszując się samym dźwiękiem dwóch bil wpadających do otworów. Może i było mu trochę słabo, ale przynajmniej mógł się teraz podeprzeć lekko o stół i uśmiechnąć dumnie do swego przeciwnika. - Chyba powinieneś zacząć się martwić, bo jeszcze chwila i wygram... - Zauważył wesoło, ściągając z siebie jeansową kurtkę i rzucając ją niedbale na sofę. Dopiero teraz odwrócił się z powrotem i z zaskoczeniem stwierdził, że wcale nie pozostała mu jedna pełna do zbicia, a dwie. Z kolei połówek było mniej. Wbił... wbił połówkę?... - Och.
Kostki: 5 z wyimaginowanym dorzutem na nieparzystą
Tak, od teraz Mefisto będzie świadom tego, że pusty pokój Jacka, to tak naprawdę pokój zagadek. Gdyby chciał go kiedyś okraść, będzie musiał się odrobinę natrudzić, szczególnie jeśli ten kiedykolwiek zmieni lokum. Stare przyzwyczajenia zazwyczaj utrzymują się przez lata. - Jeśli tak, to nie będzie zbyt duży problem. Na szczęście nie umieściłem wszystkiego w ścianie nośnej. No i… nie ma ich znowu tak wiele. - ciężko mieć ich więcej przy tak dociekliwym ojcu, który nawet deski i sufity potrafił zrywać w poszukiwaniu śladów magii u syna. Jack zdążył się przyzwyczaić do trzepania pokoju pod swoją nieobecność. Niestety wszystkiego przy sobie nosić nie mógł. Przy tak rozkojarzonym umyśle, większość szybko by pogubił. - Najwyżej ktoś oberwie jakimś cięższym podręcznikiem. Nie przejął się tym szczególnie. Za to zainteresował się ostatnim komentarzem? Jedzenie? Jakim cudem? Przysunął sobie dłoń do twarzy, a później przedramię. Nie wyczuwał wcale woni jedzenia. Zapach był… praktycznie taki jak zawsze. Świeży, morski… wręcz musiał przytknąć nos do odzieży by go wyczuć. - Chyba musisz być strasznie głodny. - Skomentował to, po chwili zerkając w stronę stołu. Patrzeć i się uczyć? Ledwo dostrzegł turlające się po zieleni kule - trzymając się na bezpieczny dystans od wilkołaka, co by nie oberwać kijem z rozmachu - gdy ten nagle odwrócił się w jego stronę, z dumą chwaląc się nadchodzącą wygraną. - Powinienem. Szczególnie, że już zacząłeś litować się nade mną… - A może to zwiastowanie końca dobrej passy? - Faktycznie, wspaniały z Ciebie nauczyciel. - Z ironią w głosie, poklepał go po ramieniu, przysuwając bliżej, by napawać się wyrazem twarzy ślizgona, tuż po dostrzeżeniu swojej pomyłki. To również było w jakiś sposób satysfakcjonujące. - Dajesz mi same złe przykłady. - Wolną dłonią, pochwycił patyczek, wystający z ust chłopaka i pociągnął zań zaczepnie na boki. To mlaskanie, przestawało być tak apetyczne, jak wtedy gdy cukierek był jeszcze zauważalny. Teraz to przypominało jedynie rozgryzanie kości. Ino nie chrupało tak mocno. - A więc skoro jednak nie skończę dzisiaj z zerowym wynikiem, to ponoszę sobie twoją kurtkę do czasu wygranej. Chyba przynosi Ci szczęście? - Odparł, przestawszy zaczepiać wilkołaka. Skoro Nox zrzucił ją z własnej woli, Jack mógł ją sobie chociaż na chwilę przywłaszczyć. Była sporo za duża i wygrzana, a do tego pachniała wilkołakiem… ale był w stanie to znieść. Szczególnie, przy tulu różnych błyskotkach, które z bliska wyglądały jeszcze lepiej. Trochę też liczył na znalezienie w kieszeniach słodyczy. Oczywiście innych aniżeli te, którymi się ślizgon obżerał chwile temu – teraz mógł go przeszukać bez krępacji. - Moja kolej – Wrócił do stołu, rozglądając się po bilach. Miał spore pole do popisu. Musiał jedynie uważać na kule przeciwnika. Jak dotąd szło mu fatalnie, ale póki istniała jeszcze jakaś szansa, to nie chciał przegrywać. Niestety, tu nawet kurtka nie pomagała. Może zwyczajnie był za słaby w tę grę? Westchnął, obserwując znikającą w łuzie białą bilę. - Chyba jednak nic z tego. Nic mi już nie pomoże.
Kostki: 1 - 1
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Trochę nie mógł uwierzyć, chociaż w gruncie rzeczy ta pomyłka miała całkiem sporo sensu. Mefisto nie mógł się skoncentrować i coraz bardziej mieniło mu się w oczach; jeśli wcześniej czuł się słabo, to teraz zaczynało robić się tragicznie. Rozsądek już w pełni zniknął, pozostawiając płytko oddychającego wilkołaka z marnymi próbami zakrycia swojego spadku formy. Szarpnął za patyczek mocniej, chyba trochę zbyt upodabniając się tym samym do psa. Zaraz skrzywił się wymownie, wyrzucając pozostałość po lizaku do stojącego w kącie kosza na śmieci. - A śmiało... - Machnął ręką lekceważąco, czekając na życzenie Puchona. Milczenie upewniło go w przekonaniu, że to było tylko tyle - chodziło tylko i wyłącznie o kurtkę. - Hej, to wygląda zaskakująco dobrze - dodał, może trochę ironicznie. Jack ogólnie wyglądał dobrze, a zbyt duża kurtka jedynie dodała mu uroku. Nox niemal niechętnie musiał przyznać, że przyjemnie się na to patrzyło. Na stół już o wiele mniej - ganiali białą bilę po wszystkich łuzach, co zaczynało robić się żenujące. Wilkołak odetchnął głębiej i pochylił się nad stołem, ale tylko zakręciło mu się przy tym w głowie. Zamrugał kilkukrotnie, szukając jakiejś pełnej bili i dochodząc do wniosku, że dobrze będzie ją chociaż lekko pchnąć. Co prawda "lekko" wyszło mu raczej "mocno" i zbił połówkę... ale pozbył się też jednej swojej. - Ciągle to samo... - Odwrócił się do Jacka, odkładając na chwilę swój kij tak, aby podpierał się o stół bilardowy. - Interesuje cię jeszcze jakaś część mojej garderoby? - Może rozbrzmiała w tym odrobina nadziei? Noxowi zrobiło się trochę gorąco, a patrzenie na Momenta wcale nie pomagało. Chyba już mu się mocno na głowę rzucało, skoro nie mógł od chłopaka oderwać wzroku...
- Dzięki, ale raczej zwrócę Ci ją po zabawie. - Nie mój krój. Za małe kieszenie. Nie przepadał za tym, gdy ktoś chwalił go za to, że założył czyjeś ciuchy. Liama, albo Neirina... Zupełnie jakby sam się ubrać nie potrafił. Co prawda gust Jacka pozostawiał wiele do życzenia. Ale w jakiś sposób przy takich komplementach czuł się nieswojo. Podrapał się po głowie, unosząc wzrok na wilkołaka, po kolejnej porażce. Cóż. Czasami gra staje w martwym punkcie, niesamowicie się przedłużając. W tedy to większość niecierpliwców decyduje się na urozmaicanie zabawy, bądź też o całkowite pominięcie jej zasad. Tutaj jednak Noxa dzieliła jeszcze tylko jedna bila do wygranej, a wyglądał tak, jakby za chwilę miał przewrócić cały masywny stół z irytacji. O ile to właśnie uczucie ogarniało w tym momencie wilkołaka. Ciężko było stwierdzić, ale zdawał się być bardziej nerwowy niż zwykle. Czyżby gra go nie cieszyła? A może towarzystwo Momenta naprawdę dzisiaj odstraszyło wszystkich bywalców pokoju rozrywek - aż tak ciężko z nim wytrzymać? Jack wbrew pozorom bawił się aż nazbyt dobrze, ganiając białe bile do łuz. Przynajmniej coś wbijał, zamiast tylko toczyć kule po polu. Gdyby jeszcze trafiał w swoje, byłby prawdziwym mistrzem. Szczęściem wokół nie było żadnych świadków. Zatem ostateczna przegrana nie wprawiała go w żaden podły nastrój. - Powiedzmy... może twój krawat? - Zaraz skompletuje sobie pełny strój ślizgona, jeśli półbile dalej będą stawały na drodze do wygranej Noxa. Złapał za najbardziej charakterystyczną część garderoby domu węża i poluzował ją jeszcze bardziej. Te już mógłby sobie nawet zatrzymać na pamiątkę. - Spokojnie. To już ostatnia bila. Nie ma się co denerwować. - Uspokoił go, zaraz po swojej kolejnej porażce, sądząc że o to właśnie chodziło. Może faktycznie, Jack nie był najlepszym przeciwnikiem do gry w bilard. Kiedy taki nie jest żadnym wyzwaniem, gra naprawdę może stracić na swojej funkcji rozrywkowej. Bywało zwyczajnie nudno. Wręczył wilkołakowi jego patyk i stuknął go w nos, tym samym palcem wskazując mu miejsce ostatniej, pełnej kuli. - Dalej, po prostu to zrób. - Moment zachęcił go ponownie. Poniekąd licząc na to, że ilość znajdujących się na stole bil, pozwoli mu zadowolić się jeszcze jednym życzeniem na sam koniec. Im więcej razy Nox uderzał, tym więcej szans na fanty miał Jack. Ustawił się niesamowicie dobrze pośród tych zasad. Acz Nox zdaje się potrzebował przerwy. Może szklaneczka czegoś procentowego pomoże mu się odprężyć? Warto by zerknąć co studenci skitrali sobie za kanapą.
Kostki – 1 - 5
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Poluzowany krawat jeszcze bardziej wyeksponował skórzaną obrożę opiętą na szyi Mefisto, ten z kolei zaśmiał się cicho i potrząsnął głową. Mało kreatywne te borsucze życzenia... chyba, że planował w ten subtelny sposób Noxa rozebrać. Na wszystkie części garderoby i tak brakowałoby mu czasu. - Tak cię ciągnie do Slytherinu? - Chętnie oddałby zarówno ten krawat, jak i wszystkie inne. Jemu o przynależności do danego domu wcale nie trzeba było przypominać... mogliby się po prostu wymienić. - Przedostatnia - poprawił chłopaka, wskazując wymownie na czarną bilę. Nawet jeśli pozbędzie się ostatniej pełnej, to gra wcale nie będzie faktycznie skończona. Może trochę ciężko byłoby uwierzyć w to, że Jack dalej miałby szansę wygrać, ale... bardziej szalone rzeczy zdarzały się na tym świecie, czyż nie? - Wiesz, tak sobie myślę... - zaczął, kiedy przypadkiem niemal strącił czarną bilę przed ostatnią pełną. Koncentracja na poziomie! - ...że ty może nie znasz w pełni zasad? Bo wiesz. Nie chodzi o to, żeby wbijać białą, tylko za pomocą białej. - Zbliżył się do Jacka i, zupełnie niewinnie, poprawił od niechcenia zawieszoną na nim kurtkę. Żałował, że nie trafił i nie skończył gry. W głowie zaczynał mu się rodzić pomysł na całkiem satysfakcjonujące życzenie... Dłonie same przesunęły mu się w stronę kołnierzyka kurtki, a kciuk mimowolnie zahaczył o szyję Momenta. Mefisto dalej uśmiechał się delikatnie, przesuwając spojrzeniem po stojącym przed nim chłopaku. Oj, alkohol by tutaj mógł wyrządzić tylko więcej szkód. Wszystko wskazywało na to, że z każdą chwilą było tylko gorzej i wilkołak poważnie zaczął się zapominać. Acz chyba pierwszy raz przed pełnią nie patrzył na swe towarzystwo jak na smakowity kąsek... A przynajmniej, nie w tym znaczeniu co zazwyczaj. - Pomóż mi to skończyć, to będziemy mogli szybciej zająć się czymś innym...
- No proszę, piesek ma już właściciela. - Skomentował obrożę ukrytą pod materiałem. Nie pamiętał by podczas wakacji Nox również ją nosił. Czyżby tylko w szkole się przydawała? Albo to na specjalne okazje. W końcu wilkołak dzisiaj błyszczał ozdobami po oczach. - Do slytherinu? Nie. W Slytherinie nie mam przyjaciół. Poprosiłem Tiarę, by dała mnie tam gdzie mam przyjaciół. Nie wiedziałem, że trafię do Pucholandu. - Nie wiedziałem nawet, że osoby karmiące mnie w pociągu słodyczami będą moimi przyjaciółmi. Tiara się nie pomyliła, a Jackowi dobre towarzystwo wychodziło tylko na dobre. Nie wiadomo co by zeń wyrosło, gdyby trafił jednak do jadowitego slytherinu. - Ale zawsze chciałem zobaczyć wasz pokój. I sufit. Słyszałem że znajduje się pod jeziorem. - Acz pewnie w porównaniu do ciepłego pokoju puchonów, zrobiłby dość przytłaczające wrażenie. Moment, zawsze się zastanawiał, czy byłby w stanie odnaleźć go w wodnych odmętach. Niestety, nigdy mu się to nie udało. Akwen był zbyt wielki i często bardzo niebezpieczny. Faktycznie, została jeszcze czarna bila. Nawet podobała się Jackowi. Wszelkie pamiątki i nagrody związane z bilardem dość często przedstawiały czarną ósemkę. Ciekawe kto wymyślił tę grę i co miał w głowie. Obudził się nagle i stwierdził, że będzie patykiem popychał ciężkie kule do dziur? - Przecież wiem. - Żachnął się na stwierdzenie, iż jego problemy z grą związane są z nieznajomością zasad. Po prostu mu dzisiaj wyjątkowo nie szło. Tak jak w kręglach, były pewne sposoby na to, by nawet nowicjusz strącił chociaż jeden pachołek, tak w bilardzie również powinny być. Zwyczajnie Jack o nich nie wiedział. Ani drgnął, gdy Mefisto jął poprawiać mu kurtkę. Chyba odrobinę wjechał mu na ambicję. - Teraz mnie prosisz? - Odgonił jego dłoń od siebie i pochylił się nad stołem, tym razem nieco inaczej układając dłoń, na której opierał swój kij. Można powiedzieć, że zadziałało. Połowicznie. Bowiem, Jack w końcu samodzielnie trafił jedną ze swoich kul do łuzy, drugą natomiast kończąc męki wilkołaka. - Wygrałeś. - Skwitował odkładając kij na bok, kiedy czarna kula zniknęła w jednym z otworów. Nie spodziewał się, że tak słabo mu pójdzie. Wilkołak wygrał zasłużenie - no chyba, że zapomniał mu wspomnieć na początku gry, że jest mistrzem świata w bilardzie.
Mef 7/7 +1 Jack 3/7
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Delikatny uśmiech utrzymywał się w przyjemnym wyrazie na twarzy Mefisto, acz na wzmiankę o przyjaciołach coś się zmieniło. Chłopak zamarł na chwilę, jak gdyby odebrał to jako personalny atak - cóż, prawda była taka, że jego Tiara Przydziału zupełnie nie słuchała. Pomijając już fakt, że z wielką niechęcią przyszedł do Hogwartu, to nie rozumiał z jakiego powodu magiczna czapka uznała wrzucenie go do czystokrwistych za dobry pomysł. Mefistofeles nie chciał wspominać pierwszych lat w szkole, kiedy jeszcze nie potrafił schować swojej wilczej dumy i jedynie podjudzał licznych tradycjonalistów. - Może kiedyś udałoby się tam ciebie przemycić. - Luźna propozycja, wsparta niską szansą na powodzenie. Noxowi podobała się wizja wciśnięcia Puchona do Pokoju Wspólnego Slytherinu - węże mogłyby nie przeżyć takiej obrazy majestatu. A z Pokoju Wspólnego już całkiem blisko do dormitorium, gdzie z pewnością znalazłoby się miejsce dla gościa... - To zależy... czy lubisz, jak ktoś prosi - mruknął, niechętnie zabierając rękę. Nie odsunął się, czekając tylko aż Jack przestanie koncentrować się na kiju bilardowym i znowu będzie można zabić dzielący ich dystans. Nie spojrzał nawet na stół, nie sprawdzając co tam się zadziało; nie mógł. Moment i tak wszystko przyćmiewał swoją osobą. - A więc co do mojego życzenia, to... - Urwał dla wzrostu napięcia, ale też trochę dlatego, że zależało mu na pełnej uwadze chłopaka. Przysunął się, nieświadomie wykorzystując przy tym stół jako blokadę - uwięził Jacka między sobą, a meblem. Mefisto był rozgrzany. Rumieńce coraz bardziej odznaczały się na dość bladej twarzy, a z tej odległości nie dałoby się nie zauważyć bijącego od chłopaka ciepła. Sam nie czuł słodkawego zapachu, który pozostawił befsztykowy lizak - był zbyt zajęty zaciąganiem się delikatną wonią, która otaczała Momenta. Szukał nut dezodorantu, szamponu, żelu... czegokolwiek, co sprawiało, że tak ciężko było skoncentrować się na czymkolwiek innym. Pierś Noxa unosiła się w nierównym oddechu, kiedy ujmował twarz Borsuka w jedną ze swoich dłoni i znacząco go do siebie przyciągał. Patrzył w czarne tęczówki i miał wrażenie, że ich kolor się rozlewa. Ciemne plamki zaczęły skakać mu przed oczami, stopniowo przysłaniając ten cudowny obraz, który miał tuż pod nosem. - ...fuck me - zaklął mimowolnie, bo w głowie zawirowało mu tak mocno, że nie zdołał ustać na nogach. Cofnął się chwiejnie, z zaciśniętymi powiekami. Najwyraźniej zmęczenie nie szło dobrze w parze z Gwiazdą Południa.
Być może Mefisto prosił Tiarę o zbyt wiele. Albo to był sposób na samodowartościowanie się? „Hej, jesteś prawie czystokrwisty. Nawet upgrejdowany, bo wilkołak. Nikt Ci nie podskoczy.” W tedy Puchon jeszcze nie znał Noxa, acz czy w tamtym okresie ten w ogóle skory byłby do oswajania Jacka cukierkami? Wątpliwe. - Naprawdę? - Zainteresował się. Oczywiście, że chciał, chociaż jeszcze nie brał pod uwagę ewentualnych kłopotów z tym związanych. To było bardziej jak wyzwanie. Zobaczyć pokój i zwiać, póki dym jest gęsty. - Trzymam Cię za słowo. - Zaznaczył, nim nie odwrócił się do Noxa w oczekiwaniu. Nienawidził, gdy ktoś prosił. Zazwyczaj wtedy nie był w stanie odmówić. Nie odmawiało się potrzebującym… tylko czy Nox był w tym momencie, aż tak potrzebujący? Spojrzał na wilkołaka, utrzymującego dziwnie ciężką atmosferę napięcia i niepewności. Sprawiał, że nawet Puchonowi zrobiło się gorąco. Cofnął się od chłopaka, zaledwie parę centymetrów, by zaraz zatrzymać się na stole. W złym kierunku się to wszystko rozwijało. On tak na poważnie? Moment zastygł w bezruchu, słysząc i czując dość wyraźnie każdy wdech i wydech, jakim raczył się wilkołak. Rozpalony, może chory? Puchon nie znał się zbyt dobrze na zwierzątkach. Ale gdyby miał go opisać jako człowieka, to albo właśnie łapała go przeraźliwa grypa, albo jakaś przytłaczająca siła ciągnęła go w stronę Jacka. Nie może być! Skoro to takie proste, dlaczego po prostu tego nie powie? Pocałunek, to nie jest przecież tak wielki deal jak mogłoby się wydawać… no chyba, że jesteś wilkołakiem tuż przed zbliżającą pełnią. Moment uniósł głowę, gotów już spełnić tę niemą zachciankę Noxa, póki z jego ust nie wydobyło się inne życzenie. Jack zatrzymał się natychmiast, patrząc jak ślizgon zatacza się w tył. Co to było? To było na poważnie? Tak odważnego wyznania nigdy by się nie spodziewał. Niemniej, Mefisto w tym momencie wyglądał jakby struł się czymś porządnie, a nie walczył ze swoim narastającym popędem. Korzystając z okazji, odsunął się od stołu - obierając nieco bardziej strategiczną pozycję - i wyminął wilkołaka. Cóż… w żaden sposób ten maniakalno agonalny ton nie brzmiał zachęcająco. Jack dobrze by zrobił, opuściwszy pokój, gdy jeszcze ma sposobność się wycofać. Z drugiej strony - był puchonem… a to odrobinę zobowiązywało, do komplikowania sobie życia bezinteresowną pomocą. Wyciągnął z kieszeni kawałek szmatki i sięgnął do stojącego obok sofy wiaderka z chłodzącymi się trunkami… może łatwiej byłoby go po prostu spić i zapomnieć o sprawie? Jeszcze ostatecznie może go znokautować samotną bilą, by przenieść do skrzydła szpitalnego… Scenariuszy alternatywnych było dość sporo. Oby nie musiał wprowadzać żadnego z nich w życie. Zaopatrzywszy się w kilka kostek, wrócił do Mefistofelesa i wpierw dotknąwszy jego czoła własną dłonią, przytknął mu ostrożnie do policzka, zawinięty w chustkę lód. - Odnoszę wrażenie, że nie jesteś dziś w formie. Może sobie jednak usiądziesz? - Zaproponował, delikatnie zmuszając swoimi ruchami, do obrania właśnie tego kierunku.