Osoby: Wolfgang Aniston, @Matilda Shercliffe Miejsce rozgrywki: dawne mieszkanie Wolfa Rok rozgrywki: 2022 Okoliczności: powrót po pracy Wolfa w dzień jego urodzin
Jesteśmy na dziwnym etapie znajomości, który nie umiem sprecyzować, bo tak dawno go nie miałem. Po kilku przypadkach, które moglibyśmy zwalić na barki tego że jesteśmy młodzi, atrakcyjni, wolni i spędzamy ze sobą zbyt dużo czasu - już zaczęliśmy nazywać powoli rzeczy po imieniu. Nie był to zwykły romans pracowniczy, a coś co wchodziło na wyższy poziom. Oczywiście w biurze aurorów, nadal byłem równie poważny co zawsze, nikt nie zorientowałby się, że darzę cieplejszymi uczuciami asystentkę, bo w żaden sposób jej nie faworyzowałem i nie okazywałem żadnych czułych gestów. Możliwe wręcz, że część mogła odnieść wrażenie odwrotne - w którym to nie przepadałem za zbyt otwartą i roztrzepaną Shercliffe. Sam nigdy bym niczego nie zainicjował, moja praca była dla mnie niesamowicie ważna, by stawiać tu na szali jakiś pociąg do drugiej osoby. Ale szybko okazało się, że Matilda była znacznie bardziej przekonująca niż ja, a ja zaskakująco łatwo jej ulegałem w wielu kwestiach. I tak oto byliśmy w tym miejscu, ukrywając się, a równocześnie zapraszając do mieszkań na wieczory, wychodzący czasem razem, ale tylko jeśli kupowaliśmy świstoklik na koniec świata, w fazie zauroczenia, ale chociaż widzieliśmy się codziennie - udawaliśmy że nie ciągnie nas w żaden sposób do siebie. Wyjechałem z Londynu wcześnie rano na misję, która miała prowadzić w końcu do rozwiązania sprawy nielegalnych eliksirów, najwyraźniej składowanych gdzieś na wyspie Skye w Szkocji. Termin został wybrany skrupulatnie, by wszyscy byli zbyt rozkojarzeni świętowaniem, dzięki czemu aurorzy wraz z czarodziejskim patrolem policji, wkroczą pewnie na teren fabryki i wszystko rozwiążą. Szczerze mówiąc nie zauważyłem nawet, że to wszystko wypada w moje urodziny, powiedziałem tylko Matilda, że będę późno i jeśli chce może u mnie poczekać. Nie spodziewałem się, że będę AŻ TAK późnym wieczorem. I na dodatek cały uwalony w eliksirowatym, maziowym czymś na eleganckim garniturze... Nie dość, że nie mogłem tego sprać zwykłym zaklęciem to moje ubranie śmierdziało na kilometr. Wchodzę do swojego mieszkania, które było całkiem ciemne. W progu zostawiam buty i zapalam różdżką światło w korytarzu. - Matsy? - rzucam w eter skrót kiedy używam tylko jak jesteśmy sami, chociaż zakładam, że nawet jeśli tu wpadła, już dawno poszła, ewentualnie zasnęła przeglądając wizza na kanapie.
Dzisiaj były jego urodziny. Zdawało się, że cały świat o tym zapomniał - pogoda nie sprzyjała, wszystko szło wyjątkowo nie po jej myśli, a na domiar złego miał na ten dzień zaplanowaną misję, która stanowiła rozwiązanie śledztwa trwającego od miesięcy. Wiele osób na jej miejscu po prostu by się poddało, machnęło ręką, stwierdziło, że przyjdzie jutro. Lub wyrażając się bardziej precyzyjnie - dzisiaj, tylko że rano. Wbrew temu, czego się spodziewał, nie przysypiała na kanapie. Siedziała jak na szpilkach przy nakrytym kuchennym stole, trzymając oburącz szklankę wody i patrzyła na ścienny zegar wiszący naprzeciw. Krótka wskazówka powoli zbliżała się ku dwójce. Martwiła się jak jasna cholera, choć przecież to była jej codzienność - taką oboje wybrali sobie pracę. Gdzieś w pobliżu pyrkała leniwie zupa cebulowa. Obok wina stojącego na blacie leżał już korkociąg, a na stole stały dwa kieliszki. W piecowniku już od kilku dobrych godzin czekała na niego wołowina po burgundzku. A na chłodzących półkach stały cztery kremy brulee z wanilią importowaną z Madagaskaru. Zrobienie tej kolacji okupiła wieloma godzinami zakupów, gotowania i wreszcie - sprzątania. Pomimo tego, że rzecz jasna pomagała sobie magią, nie obyło się bez bojowej rany. Poparzenie na przedramieniu skryła rękawem koszuli, jego koszuli - białej, prostej i wciąż pachnącej charakterystyczną wonią jego pikantno-pieprzowych papierosów. Była na nią trochę za duża, sięgała połowy ud. Ubrała ją, bo chciała być dla niego jak najbardziej atrakcyjna. Wmawiała sobie, że to wcale nie dlatego, że ten zapach ją uspokajał.
Gdy tylko usłyszała trzask zamka, na jej twarz wstąpił wyraz bezkresnej ulgi. Wrócił, cały i zdrowy, bo przecież o własnych siłach. Nigdy w niego nie wątpiła w jego umiejętności, był przecież taki zdolny i opanowany. Co nie zmieniało faktu, że za dobrze znała tę robotę, by nie wiedzieć, że i najlepszych czasami trafiało nieodpowiednie zaklęcia. Zerwała się z miejsca i ruszyła w stronę korytarza. Oprócz białej koszuli miała na sobie tylko duże, ciepłe, wełniane skarpetki - ślizgała się więc na nienagannie wyfroterowanym parkiecie, gdy biegła w jego stronę. - Wolf! - rzuciła beztrosko, kompletnie ignorując fakt, że jest pomazany jakimś glutem. Wtuliła się w niego, nie mogąc powstrzymać zniecierpliwienia. - Wszystkiego najlepszego! Na Morganę, ale śmierdzisz. Zrobiłam kolację, jesteś głodny? Spytała, delikatnie wyswobadzając się z jego objęć. Spojrzała mu prosto w oczy i zachichotała jak zakochana nastolatka. - Chyba wiszę ci koszulę. Przepraszam, odkupię ci ją - mruknęła z delikatnym uśmiechem na ustach. Miała ochotę go pocałować, ale nie zrobiła nic oprócz posłania mu bardzo sugestywnego spojrzenia. O wiele bardziej pasował jej układ, gdy to on wychodził z inicjatywą wszelkich czułości. Był delikatny, ale stanowczy i to przecież takie romantyczne. A fakt, że ich związek był tajemnicą dodawał temu wszystkiemu pikanterii. Żadna alarmowa lampka nie płonęła jeszcze w jej głowie, o nie. To był czas beztroski i różowych okularów na nosie. Które sprawiały, że wszystkie czerwone flagi to były po prostu flagi.
Wolfgang Aniston
Wiek : 31
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
Zdążyłem tylko zdjąć buty w przeświadczeniu, że Matilda spała, bo już po chwili ta ślizgała się po parkiecie w taki sposób, że rzuciłem na ziemię śmierdzącą marynarkę, żeby tylko wyciągnąć ręce i złapać ją, jakby miała się przewrócić. W końcu łapię ją pewnie w ramiona kiedy tylko jest blisko mnie i również średnio zwracam uwagę na śluz, który teraz jest na jej (mojej?) koszuli. Nawet gdybym nie był głodny to nie śmiałbym jej tego teraz powiedzieć. Szczególnie, że doszły do mnie te kuchenne zapachy o tak późnej godzinie i założyłem, że musiała bardzo się postarać. Nie miałem serca przyznać, że wracając z pracy zjedliśmy z innymi aurorami jakiegoś kebsa w Magickingu. - Nie musiałaś czekać - mruczę najpierw w odpowiedzi, zanim ta nie wyplątała się z moich ramion; bo przecież było strasznie późno, a mogliśmy na spokojnie porobić coś razem w ciągu dnia. Oczywiście miło mi, że to zrobiła, ale wydawało mi się że warto podkreślić - nie wymagam od niej takich poświęceń. - Koniecznie odkup. Mam mało koszul - oznajmiam z lekkim uśmieszkiem w jednym kąciku ust. A potem nie przejmując się tym że stoimy w korytarzu, a przeze mnie nie pachniemy najlepiej, przesuwam dłoń na szyję Mats i delikatnie stykam nasze wargi, by przez chwilę pogrążyć się w pocałunku; drugą ręką błądzę gdzieś po biodrach dziewczyny, przykrytymi jedynie cienkim materiałem koszuli. Zatrzymuję się dopiero kiedy młoda dłoń na trafia na lepki eliksir. Aż odsuwam się od Matilde i ze zdumieniem zerkam na swoją rękę. - Może powinniśmy przebrać się przed... kolacją? - proponuję nie wiedząc za bardzo jak nazwać posiłek w środku nocy. - Chcesz nową? Weź co chcesz z szafy, Ładnie w niej wyglądasz - mówię i sam idę do łazienki, całując ją jeszcze na odchodne w szyję. Specjalnie nie idę za nią przebierać się. Nasz związek jest dość świeży, często nie możemy się sobą nacieszyć, a przecież chciałem docenić wysiłek jaki przygotowała w kolację. Nie rzucam też jakiegoś dwuznacznego dowcipu, bo przecież to kompletnie nie w moim stylu. Sam idę do łazienki szybko się przekąpać z maziowatego eliksiru, założyć czarną, zwykłą koszulkę i jakieś luźne spodnie. W mojej głowie to naprawdę wysoki poziom znajomości skoro chodziłem przy niej w czymś dresopodobnym! Wychodząc łapię paczkę fajek, zbieram z ziemi brudną marynarkę i chowam ją do brudów tak głęboko jak się da. Idę w kierunku kuchni rozglądając się za Matsy i zapalając papierosa różdżką. - Wszystko jest jadalne? - pytam jej jeszcze żartobliwie z lekkim uśmieszkiem błąkającym się po ustach.
Oczywiście, że powiedział, że nie musiała czekać. Równie oczywiste było dla niej, że będzie na niego czekać. Taki miała już charakter, gdyby tylko mogła podarowałaby mu znacznie więcej niż tylko prostą kolację. Ostatnią fiolkę Felix Felicis, gwiazdkę z nieba, swoją rękę… zakochała się w nim to bardzo mocno. Nigdy mu tego nie powiedziała, ale widać to było w jej spojrzeniu, bez trudu mógł domyślić się poprzez te czułe gesty. - Głupek z ciebie - mruknęła cicho, niepoważne i słodko. Patrzyła wprost w jego oczy, zastanawiając się, czy jej uczucie jest odwzajemnione. Była przekonana, że tak, w końcu gdyby chodziło mu tylko o seks już teraz niósłby ją do łóżka. - Mało koszul? - powtórzyła za nim niezwykle rozbawiona. A potem głosu ugrzązł w jej gardle, gdy dotknął jej szyi. Trochę ją znał i dobrze wiedział, że to był jej czuły punkt. W końcu tak często składał na niej pocałunki, choć nigdy nie odważył się jeszcze zostawić malinki. Zamknęła ufnie oczy, ignorując natrętną myśl, która tak nagle wykluła się w głowie. Odwzajemniła pocałunek mocno pilnując, by nie wydawać się zbyt łapczywą. Bo owszem, miała przed nim kilku chłopaków, ale żaden z nich nie sprawiał, że od samego zetknięcia ich warg miękły jej kolana. Położyła dłoń na jego karku i delikatnie przyciągnęła go do siebie. Było jej tak błogo, gdy jego ręka wodziła po ciepłej, nagłej nodze. W tamtym momencie wiedziała, że to nie może skończyć się źle. To całe “my”, które tak skrupulatnie utrzymywali w tajemnicy. On ze względu na pracę, ona z powodu rodziny. To zrozumiałe, że w trosce o święty spokój lepiej czasami nie mówić wszystkim całej prawdy. Zachichotała w odpowiedzi na jego uwagę. - Może powinniśmy - spojrzała na niego że źle skrywanym uwielbieniem. - Chcę. I dziękuję, zapamiętam to sobie. Dała mu odejść w stronę łazienki, przymykając jeszcze na chwilę oczy. Wciąż czuła ciepło jego warg na swojej szyi. Bardzo ceniła sobie fakt, że nie zaproponował jej wspólnej kąpieli. Że najpierw chciał z nią spędzić trochę czasu, zjeść, co dla niego przygotowała, a dopiero potem oddać się przyjemnościom innym niż jedzenie. W wesołych podskokach skierowała się do kuchni, aby podgrzać letnie jedzenie. Nigdy nie powie mi tego, że prawie się przy tym wywaliła, bo na całe szczęście przed upadkiem uratował ją koci refleks. Z tego wszystkiego prawie zapomniała, że ona również musiała się przebrać. Szybko czmychnęła do jego sypialni i otworzyła szafę. - Mało koszul - powtórzyła raz jeszcze, patrząc na rząd wyprasowanych, białych, bawełnianych tkanin. Porwała jedną z nich - niestety nie pachniała jak on, ale przynajmniej wciąż wygląda seksownie. Potem wróciła do kuchni, by nalać zupę i niedługo później dołączył do niej Wolf. Nie skomentowała faktu, że w jego ustach znów żarzył się papieros. W jego wykonaniu było to nawet pociągające, nie licząc zapachu. - To się jeszcze okaże - zażartowała, będąc pewna, że wszystko jest zjadliwe. Zawsze, gdy gotowała, podjadała jak szalona. - Wina? - spytała jeszcze, nalewając pierwszy talerz zupy. Aniston dobrze wiedział, jak rzadko zdarzało jej się pić. Ale szczególne okazję zasługiwały na specjalne traktowanie. - Dzisiaj jemy po francusku, mon cherie. Siadaj, już podaję - Do głowy jej nie przyszło, że nawet nie jest głodny. Była całą w skowronkach, gdy otwierała butelkę Bordeaux i rozlewała szkarłatny płyn do kieliszków. - Smacznego - uśmiechnęła się promiennie, biorąc łyżkę do ręki. Podała mu talerz z grzankami i zagaiła dla kurtuazji. - Jak dzień? W skali od jeden do dziesięć, jak szybko skopałeś im tyłki? Poruszając temat równie ciekawy, co wrażliwy. Pracę.
Wolfgang Aniston
Wiek : 31
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 189
C. szczególne : zapach czilli-pieprzowy z papierosów, eleganckie garnitury
Czy wiedziałem jakie są porównywalnie uczucia moje i jej? Tak naprawdę nie sądziłem, że jest jak to porównywać. Obydwoje mieliśmy kompletnie inny sposób wyrażania uczuć. Ona robiła to gestami, spojrzeniami, wszystkimi normalnymi, normalnymi, czułymi sposobami jaki potrafiłaby wykrzesać z siebie osoba. Ja nie potrafiłem aż tak mocno do wszystkiego podchodzić, nigdy nie byłem kimś kogo można nazwać uroczym czy słodkim. Ale próbowałem na tyle ile mogłem dawać z siebie w tym związku, jak nie ja. Jednak starałem się dużo nie myśleć o tym dlaczego nie przeszkadza mi jej przesadna słodkość i czemu tak się angażuje. Miał jeszcze nadejść czas kiedy w końcu zdam sobie sprawę jak poważnie i daleko w to zabrnę, będąc musieć podjąć ciężką decyzję. Mało kto mówił o mnie, że jestem głupkiem z taką lekkością i unoszę do góry brwi w odpowiedzi. Pozwalam jednak jej być i robić co chce, jakbym nadal nie zauważał nic co mogłoby mnie w niej irytować. Przez chwilę namiętnie wymieniamy się pocałunkami i tylko fakt, że jestem urodzonym dżentelmenem sprawił, że zdecydowałem się najpierw zjeść kolację. Obydwoje przygotowaliśmy się elegancko na wspólny posiłek i już po chwili znaleźliśmy się kuchni. Matsy bez problemu znalazła jedną z moich wielu zwykłych, aczkolwiek bardzo dobrych jakościowo koszul i już szedłem z papierosem do kuchni. Nigdy nie miałbym jej serca powiedzieć, że jedliśmy kebsa w Magickingu przez to jak długo czekaliśmy na to aż czarodzieje wejdą do magazynu. Uśmiecham się tylko delikatnie i kiwam głową na kieliszek wina. Przez chwilę delektuję się smakiem dobrego rocznika razem z pieprzowym papierosem i dopiero jak kończę, pochylam się nad jedzeniem. - Co to znaczy? - pytam odrobinę zdezorientowany, że nie wiem dokładnie o co jej chodzi, ale w kwestii jedzenia jestem kompletnym ignorantem. Zwykle zamawiam i dopiero odkąd jestem z Tilly wróciłem do jedzenia domowego. - Szczerze mówiąc nie mieli pojęcia co ich czeka, więc bitka należała do irytujących, a nie ciężkich... Nie mieli żadnych silniejszych substancji i rzucali nas tą... śmierdzącą mazią by nas opóźnić oraz innymi eliksirami w podobnym stylu. Jackson przyczepił się do ziemi i dłużej zajęło nam znajdowanie czegoś co podziałałoby na jego odklejenie niż same aresztowanie - skracam prędko całą historię, dodatkowo wplatając niesamowicie zabawną historię naszego kolegi z pracy. Biorę w międzyczasie grzanki i całą resztę co mi podkłada pod nos, by nałożyć sobie na talerz.
Całe szczęście, że był urodzonym dżentelmenem, bo z nich dwóch ktoś musiał tu być rozsądny i to z pewnością nie była ona. Bardzo doceniała również fakt, że pomimo całego dnia spędzonego poz domem zasiadł do wspólnego posiłku w szykownym dresie, który cieszył ją chyba bardziej niż ucieszyłby ją smoking. Nie domyśliłaby się również faktu, że w jakimkolwiek stopniu mógłby kiedykolwiek nazwać ją irytującą (a raczej - prawie tak sądzić ze względu na siłę tego kiełkującego w nim uczucia) i na ten przykład obrazić się na tego głupka. Był taki poważny, myślała sobie, że jego reakcja była po prostu przeraźliwie urocza. Uśmiechnęła się pod nosem, dopuszczając do głosu swoją wewnętrzną romantyczkę. Wiedząc, że to może nieodpowiednie i ryzykowne, bo takie wielkie słowa były skrzętnie unikane przez ich obojga. - Mój drogi. - Trochę się zarumieniła, gdy zrozumiała, jak śmiało dopuściła do głosu swoje uczucia. Nie uważała tego jednak za coś złego czy niestosownego, po prostu… jego styl bycia i małomówność wciąż ją onieśmielały. A potem uświadomiła sobie coś jeszcze. Wolf był dobrze wychowany, inteligentny oraz oczytany. Co jeśli wcale nie pytał o językowy wtręt a menu? - Yyy no tak, to przygotowałam zupę cebulowa z grzankami z serem, wołowinę po burgundzku w sensie w winie i z koniakiem, no i krem brulee jest na potem. Chyba straciła odrobinę pewności siebie. Wydawało jej się, że się wygadała, że ten pieszczotliwy zwrot był nie na miejscu i że może go tym zbić z tropu i zniweczyć przyjemną atmosferę, na którą tak długo pracowała. Doskonale widziała, że nie jest to typ osoby, która nawet do bliskich mój per misiaczku. Wcale również tego nie oczekiwała, ale nie mógł chyba spodziewać się, że i ona całe życie nie oprze się tej pokusie? Zauroczyła się nim, czuła się przy nim swobodnie i wcale nie chciała musieć się ograniczać. Chciała myśleć, że lubi ją najbardziej, gdy jest sobą a ona czuła, że siedzący naprzeciw jej mężczyzna był drogi jej sercu. Jakkolwiek to szalenie nie brzmi. Śmiech, który wydobył się z jej gardła być może był wyrazem nerwowości. Historia, choć dla niego pewnie męcząca, była w istocie rzeczy zabawna (choć to, że zdarzyło się to akurat Jacksonowi wcale jej nie dziwiło). Spojrzała na niego z roziskrzonymi oczami i mruknęła, chcąc jakoś załagodzić faux paus, które być może popełniła. - Spójrz na to z tej strony, przynajmniej wykazali się kreatywnością. Życie byłoby za proste gdyby przestępcy nie mieli szaleńczej finezji, a nasza praca potwornie nudna. Grunt, że nikomu nic się nie stało. - Założyła bezpiecznie, zajadając już gdzieś po drodze zupę. W tym momencie uświadomiła sobie jednak dobitnie swój brak. Brak czegoś ciekawego do powiedzenia, ona cały wolny czas spędziła przy garach. Unikając odpowiedzi na dręczące ją wątpliwości - czy ona jest w ogóle dla niego ciekawa? - postanowiła pójść za ciosem i zogniskować na nim swoją uwagę. - I co dalej? To była duża sprawa, może w końcu wziąłbyś trochę wolnego i odpoczął, zanim znowu rzucisz się na głęboką wodę.