Dom nie należy do Lyry, a do pani Miller, która od dłuższego czasu udostępniała jej swoją piwnicę, pierwotnie w celu organizowania muzycznych zgromadzeń, na których dziewczyna wraz z członkami zespołu tworzyła i dopracowywała nowe kawałki. Życie potoczyło się jednak nie tym torem, którym miało, wobec czego Frasier została zmuszona przenieść resztę swojego skąpego dobytku w to jedno, ciemne, pozbawione okien pomieszczenie. Do piwnicy wchodzi się od tyłu domu, osobną parą drzwi prowadzącą w dół schodów, prosto to niedużego pomieszczenia o surowym wyglądzie. Kamienne ściany niemal na całej powierzchni pokryte są plakatami jej ulubionych zespołów, którymi dość wprawnie udało jej się zakryć większe wyrwy w cegłach i niepokojących rozmiarów odrapania, wyrządzone prawdopodobnie podczas jednej z popijaw. Na piwnicę rzucone są zaklęcia wyciszające, by pani Miller mogła w spokoju spać, podczas gdy Lyra ulegała kolejnemu wpieranemu oprylakiem transowi twórczemu. Meble od czapy nadają temu miejscu wygląd garażowej wyprzedaży. Gościom nigdy nie umyka tkwiąca na ścianie gitara - trwały przylepiec okazał się na tyle trwały, że obecnie żadne z zaklęć nie zdołało zakończyć jego działania. Nie ma tego złego - jej pudło rezonansowe stanowi dobry głośnik! Po przeciwnej stronie schodów znajduje się niewielki aneks, na którym czasem uda jej się upichcić coś dobrego. Posiada do dyspozycji łazienkę na parterze, co nie jest zbyt wygodne w zimowym okresie, kiedy w kapciach musi przemykać dookoła domu. Jest to jednak wyłącznie przystanek.
Lyra Frasier
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : piegi, liczne kolczyki w uszach i w nosie, grungowy styl ubioru, kolorowe pasemka we włosach, mocny makijaż
Trzymana przez nią siatka z zakupami opadła na schody z hukiem, a kilka jabłek wypadło z niej i potoczyło się po stopniach w dół, obijając się paskudnie.
Nie posiadała się ze szczęścia, wygrywając tyle hajsu na loterii, traktując ten znak jako sygnał od życia i dar od losu, że wracała na dobry tor. Jej pierwszą myślą nie było spłacenie długu u Douglasa, który wyjątkowo uparcie przypominał jej się o wniesionych za nią opłatach w Ministerstwie, gdy po raz kolejny natknęła się na magimilicjanta w stanie sugerującym wysokie upojenie - wolała zrobić zakupy przed nową imprezą, na którą tego marudnego Douga miała zresztą zamiar zaprosić. Zaprosić, upić, upalić i Merlin jeden wiedział, czy chłop opuści zajmowane przez nią piwniczne studio o własnych siłach. Sam fakt brania udziału w loterii będąc pogrążoną w miesiącami niespłacanych zaległościach świadczył tylko o tym, że ciężar jej życiowej sytuacji nie potrafił wystarczająco silnie uziemić jej lekkiego ducha w przykrej rzeczywistości.
Widok Tristana sprowadził ją na tę ziemię brutalniej, niż jakakolwiek sowa magikomornika. - Co Ty tu, kurwa, robisz?! - wyrzuciła z siebie, stąpając szybko po schodach, robiąc hałas ciężkimi butami, by pokonać te ostatnie stopnie dzielące ją od znajomej sylwetki, której nie widziała na oczy od tak dawna, że w zasadzie nie była pewna, czy jakkolwiek dobrze go zapamiętała. Zmienił się, nie tylko pod względem fryzury, ale i obcującego na jego twarzy wyrazu, tak różnego od Collinsa, którego znała w czasach szkoły. - Jak tu wlazłeś? - zapytała oskarżycielsko, wymierzając mu plaśnięcie w pierś. Mógł zobaczyć przez ten ułamek sekundy odchodzący z jej paznokci burgundowy lakier, a także przyjrzeć się podejrzliwemu błyskowi w oku, mocno pociągniętym czarną kreską. Nawet nie zorientowała się, że oddychała przyspieszenie, balansując niebezpiecznie na granicy ulgi i złości, nie mogąc wybrać, czy bardziej cieszyła się z tego nagłego pojednania, czy wkurwiała się, że tak długo nie mógł trafić do niej z powrotem.
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Pamiętał dzień, w którym dostał ten przeklęty list. Kilka nabazgranych słów, których nie umiał teraz przytoczyć i klucz, którego nie spodziewał się znaleźć w kopercie. Uznał, że Lyra do reszty oszalała z tęsknoty za nim, ale - jak rasowy przyjaciel, godny orderu najwyższego odznaczenia relacji międzyludzkich - zignorował wszystko i nie odpisał. Jedynie przedmiot schował do portfela, który (o, dziwo!) nie zaginął w bezkresnej podróży po Europie, jakby uznał, że kiedyś faktycznie może mu się przydać i... To kiedyś przyszło właśnie w tym momencie. Nie wiedział czy ją zastanie, a już tym bardziej nie sądził, że miała ucieszyć się na jego widok. Mieszkanie jednak stało puste, a typowy bałagan potwierdzał nadal jej obecność. Odetchnął z dziwnego rodzaju ulgą, lecz nie zamierzał w żaden sposób dawać tego po sobie poznać, przechodząc od razu do rozgoszczenia się i wybrania z części wspólnej bezpiecznej przystani, którą stała się sofa. Mijały godziny, a Tristan nie przerywając muzycznego transu, próbował odnaleźć w sobie spokój. Nie zaznał go od miesięcy, co wydawało się dość ironiczne, bo niegdyś nie miał pojęcia o istnieniu niepewności czy strachu, obecnie zapominając o prozie dnia codziennego na rzecz otępienia, które odbierało trzeźwość umysłu i zdrowy rozsądek. W przypływie spontaniczności, by nie został określony mianem włamywacza, przeszedł do gotowania, wierząc naiwnie, że ta melina nie wyleci w powietrze z nim i z jego gitarą, która miała wartość sentymentalną. Seaver byłaby zapewne dumna, że to nie tosty. Usłyszał kroki, a także dźwięk tych ciężkich butów, które rozpoznałby wszędzie. Uśmiechnął się nawet kącikiem ust, po czym przygryzł nieznacznie wargę, odliczając w myślach do pierwszego siarczystego przekleństwa, wybrzmiewającego w głosie Frasier. Nie musiał długo czekać. - Też się cieszę, że cię widzę, kopę lat! - zakpił nieznacznie, puszczając jej oczko. Nie miał w sobie za grosz wyrzutów sumienia, czego zapewne wymagała kurtuazja, ale czymże ona była w obliczu zderzenia z huraganem? Wypuścił ze świstem powietrze. - Po pierwsze - powinnaś docenić, że jestem trzeźwy i niczego dziś nie brałem - zaczął skrupulatnie wyliczać, pokazując każdy argument na kolejnym palcu. - Po drugie, wpadłem w odwiedziny zgodnie z twoją propozycją, bo w sumie tym było wysłanie mi klucza, c'nie? - zapytał retorycznie, szczerząc się w nieco złośliwym uśmiechu. - Po trzecie... Zrobiłem ci rosół - zakomunikował, będąc wyraźnie z siebie dumny, lecz wtedy ona postanowiła przekroczyć tę granicę, której już nigdy mieli nie rujnować. Była za blisko; widział ten rozmazany tusz i ubytki w burgundowym lakierze na paznokciach, tak jak i czul delikatność jej skóry. Bez zastanowienia złapał za dziewczęcy nadgarstek, przyciągając nieco do siebie. - Nie powiesz mi chyba, że się nie cieszysz - w niskim tonie zawibrowało ostrzeżenie. I choć łączyła ich skomplikowana relacja, pełna wzlotów i upadków - Tristan nie był do końca sobą i z pewnością - nie było już w nim nic z tego słodkiego marzyciela, którym był przed laty.
Ona niestety nieszczególnie pamiętała noc, podczas której nabazgrała mu parę rzewnych linijek koślawym pismem, bo choć potrafiła pięknie wyśpiewywać słowa, ich pisanie wołało o pomstę do nieba, a bycie na rauszu niestety nie pomagało przekazowi. Pogrzebała to wspomnienie pod całą masą innych, znacznie mniej istotnych przebłysków świadomości, niemal maniakalnie zacierając jakiekolwiek ślady po dowodach tęsknoty za nim. W jakiś chory sposób urągał jej fakt, że po takim czasie wciąż wracała ku niemu myślami, wyciągając na powierzchnię basenu wspomnień jakieś losowe sceny z życia, kiedy jeszcze stanowił jego dużą część, mimo że jej obecne było bogatsze i szybsze od tamtych dni. Budziło to w niej emocje, z którymi nie chciała się mierzyć. A teraz musiała. Zobaczenie go teraz na własne oczy było szokiem, z którym jej umysł nie potrafił sobie w pierwszych sekundach poradzić. Może stąd wymierzone weń uderzenie? Jej samej daleko było do czystości, choć tego dnia wyjątkowo jej organizm funkcjonował bez typowego mu zmącenia myśli i wirującej palety barw przed oczami. Czy próbowała wykluczyć halucynacje? Lekko piekąca skóra dłoni stanowiła świadectwo jego namacalnej obecności w piwnicy, a realizacja spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Wrócił. Stała przed nim, słuchając jego głosu z uczuciem fatalnego odrealnienia, zupełnie jakby jej głowę przykryła fala, wciskająca się korkiem w uszy, uniemożliwiająca jej poprawne rozumienie sytuacji, w której się znalazła. Dezorientacja błądziła po jej twarzy, odbicie znajdując to w drgnięciu zmarszczonej brwi, to w błysku nieufności w oku, to w nieznacznie zaciśniętych zębach, od którego napięły jej się mięśnie żuchwy. - Rosół? - powtórzyła po nim to jedno, losowe słowo, które w całej konfiguracji zabrzmiało najbardziej niedorzecznie. Chyba bardziej niż stwierdzenie, że niczego dziś nie brał albo wspomnienie wysłania zapasowych kluczy do piwnicy. - Wysłałam Ci klucze? - zapytała, gdy i ten fakt dotarł do niej z opóźnieniem. Szarpnęła lekko schwytanym nadgarstkiem, w geście tym zawierając prędzej przypomnienie o tym, że była niezależną istotą, niźli chęć wszczęcia bójki, ale odpuściła, bo ciepło jego dłoni na jej skórze zdmuchnęło kurz z kilku innych emocji, o których nie pamiętała od chwili jego odejścia. - Nie... - Ale również nie zamierzała się przyznać, że oblewająca ją fala była jednak ulgą. Wrócił. - Ale mogłeś, kurwa, napisać - dodała, uśmiechając się kącikiem ust, z większym wyczuciem napierając trzymanym przez niego nadgarstkiem na jego pierś, dokładając do tego pchnięcia też drugą rękę, zamykając w tej igraszce jedynie pozorny żal - że jeszcze nie przygarnął jej w ramiona.
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Wiedział, że oboje tworzyli chaos, a jednak wrócił - właśnie do niej. Obiecywał sobie tak wiele razy, że już n i g d y nie da szansy tej cholernej dziewczynie, która doprowadzała go raz za razem na skraj, ale nie potrafił zrezygnować. Żywił względem niej cudaczny sentyment, dlatego tego dnia wybrał tę przeklętą melinę a nie tapczan u Ryśka. Sądził, że to błąd, ale jeszcze nie wiedział jak wielki, stąd kiedy tylko ją zobaczył, jego serce zabiło gwałtownie, a oddech spłycił się, bo Tristan... Nie był sobą. Stał przed nią młody mężczyzna, który ocierał się raz za razem o śmierć. Spalał się na popiół, odradzając jak feniks, by raz jeszcze przeżyć to samo, lecz nic nie dawało poczucia iluzji katharsis. Błądził w bezkresie swoich myśli i emocji, dewastując w sobie poczucie prozy bezpieczeństwa, bo adrenalina dudniąca w tunelach żył wydawała się atrakcyjniejsza od wszystkiego, co ofiarowała normalność. Wywrócił teatralnie oczami, gdy powtarzała po nim niektóre frazesy. Uznał to nawet za urokliwe, dlatego wargi Collinsa uniosły się nieco ku górze, nie mogąc oprzeć się wrażenie, że Lyra nie zmieniła się zbyt wiele. A może to on zaczął dostrzegać to, co widział wcześniej, bo umysł skropiony był nutami feerią różnorakich używek, odbierających mu resztki świadomości. - Próbowałem być miły - wzruszył lekko ramionami, wywracając przy tym oczami. Frasier zdawała się zerwać z choinki, nie mogąc pojąć, że krukon miewał przebłyski dobrego serca i troski. Kwestia kluczy pozostała drugorzędna, a mimo to wyciągnął z tylnej kieszeni przedmiot, machając nim przed twarzą dziewczęcia. - Serio nie pamiętasz, komu dajesz szansę wejść do swojego domu? To przykre i chyba mnie rani - stwierdził teatralnie, lecz to co wydarzyło się nieco później, zmusiło Tristana do przyjęcia tej maski pełnej chłodu i dystansu. Drżał od nadmiaru emocji, które buzowały w nim, wybuchając niczym uśpione przez lata wulkany. Frustracja objęła go silnie, tak jak i współczucie dla niej, że nie potrafił być szczery. Tak wiele zdołało się przecież zmienić, a to było jednym ze składowych, które dominowały umysł ciemnowłosego mężczyzny. Zmarszczył nos w nieznacznym niezrozumieniu, po czym wypuścił powietrze ze świstem, ujmując w swoje palce i drugi nadgarstek. Stali blisko siebie, a on czuł zapach dziewczęcych perfum i był w stanie policzyć każdą rzęsę pod ciężkim makijażem. Pokręcił z dezaprobatą głową, ale nie mógł się powstrzymać przed objęciem, w którym zamknął drobną sylwetkę dawnej ślizgonki, pozwalając sobie na złamanie własnych zasad. Nic im nie groziło. Nie mieli popełniać tych samych błędów. - Mogłem, ale wolę robić niespodzianki - szepnął bez namysłu, przedłużając tę chwilę, w której się znaleźli. Zrezygnował jednak z ciepła p r z y j a c i ó ł k i, odsuwając od siebie i spoglądając jej w oczy. - Usiądź, nałożę ci obiad - ton zawierał w sobie spokojny nuty, jakby faktycznie zależało mu na zaopiekowaniu się nią, bo jeśli dobrze pamiętał - szło jej to niezwykle kiepsko.
Przed nim natomiast stała dziewczyna, która nigdy nie wyrwała się z tego szaleńczego wyścigu, który urządzała pomiędzy własną ambicją i hedonizmem, zakrapianego alkoholem i owianego zapachem palonego zioła prosto z Peru. Choć podpiłowywała pod własnymi stopami szczeble drabiny kariery, po której próbowała się piąć, nie odpuszczała, biorąc kolejny gig, a potem jeszcze jeden, ciąg podsumowując zakrapianą imprezą do białego rana, po której każdy, normalny by się nie pozbierał. Nie była sobą - była prawdopodobnie najgorszą wersją siebie. Jako weteranka rozlicznych ataków autosabotażu, patrząc w jego błękitne oczy dostrzegała w nich coś więcej niż wyłącznie zmiany, które w nim zaszły. Nieuchwytny mrok, który kłębił się na brzegach tęczówek mógł nasuwać myśl, że coś się wydarzyło - i musiało, skoro wrócił tu do niej i skorzystał z jej pijackiego zaproszenia, gdy fale ognistej wymyły na brzeg wspomnienie jego uśmiechu. Błyskało w nich coś niebezpiecznego i jej własne serce mimowolnie ominęło jedno uderzenie, by zaraz przyspieszyć, nadganiając tempo, z jakim adrenalina ponownie sunęła w jej żyłach, wyostrzając zmysły. Widziała wokół tych oczu zmęczenie, jakąś nieznaczną zmarszczkę, jak drobna rysa na kartce papieru wygnieciona paznokciem; zmęczenie ciążące mu w brwiach, które marszczył lekko patrząc w jej własne, skąpane w czerni oczy oblepione tuszem. Robił to celowo, czy mimowolnie? Jej widok aż tak mącił mu w myślach? W tych oczach widziała przede wszystkim swoją zgubę. I własne odbicie. Mimikę tracącą na sile, podobnie jak nadgarstki, coraz słabiej napierające na jego ciało, bo spływająca nań świadomość tego, jak blisko siebie się znaleźli, odebrała jej pierwotnie zrodzoną bojowość. Obecnie toczyła walkę z samą sobą, by broń Merlinie nie pokazać mu, jak bardzo się cieszyła z widoku jego twarzy. Jak niewysłowioną przyjemność sprawiało jej słuchanie jego głosu, szczególnie w chwili, gdy obniżył jego ton, rezonujący w dobrze znanej jej częstotliwości. Próbowała powstrzymać kąciki ust od tego charakterystycznego drgnięcia, po którym od razu układały się w zadziorny, łasiczy uśmiech, świadczący wyłącznie o tym, że knuła coś niedobrego. - Nie wiedziałam, że jesteś taki delikatny, Collins - odszczeknęła mu się, choć nie w sposób niemiły, przynajmniej w jej kategoriach. I powinien doskonale wyczuć intencję, jaka stała za tymi słowami, bo w istocie nie chciała mu ubliżać, jedynie podrażnić się nieco. Słowne przepychanki były najczystszym językiem miłości w wykonaniu Frasier. Świadomie lub nie, odpowiedział na wołanie jej podświadomości, przyciągając ją ku sobie i zamykając w uścisku ramion, w których zniknęła całkowicie, bo przerastał ją o ponad głowę i jej własną przycisnął do swojej piersi. Z ulgą przyjęła fakt, że jej policzek wciąż doskonale pasował do zagłębienia przy jego mostku, pozwalając sobie na chwilę utkwić w tym położeniu, jednocześnie obcym i dobrze znajomym, a związany z tym dysonans poznawczy mile łechtał jej spragniony wrażeń umysł. Początkowo przyciśnięte wraz z nią dłonie wyplątały się spomiędzy ich ciał, by przepleść się pod jego ramionami, wbijając się ciasno w okolicy łopatek. - Lubię niespodzianki - przyznała tak cicho, że mógł nie słyszeć zduszonych przez materiał ubrań słów, których brzmienia żałowała wyłącznie o tyle, że odsłaniały jej słabości. Zaraz jednak Tristan odsunął się, więc i Lyra wróciła do stanu sprzed paru chwil, ponownie napinając ciało, uciekając od nędznej miękkości, którą wzbudził i poniekąd wymusił na niej ten gest. - Masz szczęście - zaczęła, błyskając zębami w uśmiechu. - Bo mój obiad leży, kurwa, na podłodze - dodała, tym razem już śmiejąc się i nie żałując kolejnego przekleństwa, pokazując na rozsypane przy schodach warzywa i owoce. Musiał za nią cholernie tęsknić, skoro wrócił.
C. szczególne : Mnóstwo tatuaży, rozmierzwione włosy, czarne ciuchy - raczej typ oldschoolowy, aniżeli ten "na czasie"; umówmy się, moda lat 90 jest niepowtarzalna
Oboje zdawali się być zagubieni w ferworze emocji, jakie zalewały ich umysły od lat, czego nigdy otwarcie nie przyznali. Gubili się w różnego rodzaju wyobrażeniach, raz za razem zderzając z chłodnym dystansem i ukojeniem, którego szukać na próżno mogli jedynie w alkoholu i innych używkach, tak uzależniających, jak toksyna wtłoczona do żył przez intensywność spojrzeń i słów - mając zranić do żywego. Spoglądał więc na nią z dwojakością, której nie umiał w żaden sposób nazwać. Targała nim złość, ale i tęsknota, bo każde wspomnienie oscylujące wokół Lyry było intensywne. Darzył ją ogromnym sentymentem, bo od z a w s z e umiała ukoić zszargane nerwy, dając poczucie czegoś - czego żadne z nich nigdy nie określało. Przed miesiącami zapewne przedmioty leżące na stole już byłyby rozrzucone na ziemi, a on korzystałby z bliskości, którą oferowała, ale dzisiaj marzył o czym innym. Pragnął spokoju i ciszy, choć to zaprowadzało ich zazwyczaj również do sypialni, jakby nie umiał się wyrzec względem niej uczuć nieokreślonych. Tak było łatwiej. Dla niej i dla niego. Uśmiechnął się na tę słowną zaczepkę, wywracając przy tym oczami. Zawsze robiła to samo. Igrała z nim, przesuwając kolejne granice. Była w tym niebywale dobra, dlatego pozwolił swoim kącikom warg przesunąć się nieco ku górze, by dostrzegła tę przekorę tańczącą w błękicie spojrzenia, jakim taksował jej filigranowe ciało. - Mogę odświeżyć ci pamięć w tej kwestii - ironia łaski zatańczyła na męskim języku, jakby faktycznie chciał ją sprowokować do kolejnych frazesów, dzięki którym oboje weszliby na dobre w swoje role. Przypisane do siebie od lat, przylegające niczym kurz do mebli, ale to pozwoliłoby im uwierzyć na nowo, że nic nie zdołało się zmienić przez czas rozłąki. Tristan w to wierzył, tak jak w wiele innych rzeczy, mimo iż nie zaprzeczał, że mógł mylić się we wszystkim, co wydawało mu się prawdą. Mimowolnie przesuwał opuszkami palców po gęstych puklach, które plątały się między nimi, na co musiał westchnąć ciężko. Nawet to się nie zmieniło, co początkowo roznieciło w nim frustrację, bo nie chciał pamiętać takich szczegółów. Były nader przytłaczające, bo zmuszały go do jeszcze cięższej pracy, by na dobre odłączyć serce od reszty ciała i nie dopuszczać do siebie niczego, co na nowo mogłoby zadać ból. Przez ostatnie miesiące cierpiał do cna, dlatego zdecydował się odsunąć od Lyry, chociaż jej ciepło przyjemnie koiło i łechtało męskie ego. Bezpieczny dystans był jednak dla nich bardziej odpowiedni. Parsknął nagle śmiechem, wywracając przy tym oczami. Nie dowierzał, że nic się nie zmieniła, ale cieszył się z tego. Pozwalało to na uwierzenie, że świat magiczny nie przekreślił go jeszcze, a mugolski mógł poczekać. - Nawet, gdybym nie miał dla ciebie obiadu - powiedział ze spokojem, spoglądając na rozsypane warzywa i owoce. - To wziąłbym cię do jakiejś knajpy... Dawno chyba nie jadłaś w sposób odpowiedni, c'nie? Nie chcę być niemiły, ale wyglądasz jak kupka nieszczęścia - zażartował złośliwie, odsuwając się od niej i zrzucając z siebie koszulkę, bo w tej cholernej melinie było gorąco, a jego frustrowało, gdy materiał ubrań lepił się do smukłej sylwetki. - Siadaj, zrobię ci też herbatę - pamiętał, gdzie ją trzymała. Ulubioną, parzona nie dłużej niż dwie minuty, chociaż może trzy - kolejne drobne szczegóły doprowadzające go do irytacji. - Opowiadaj, chętnie posłucham - co robiłaś przez czas, kiedy mnie tu nie było.
Poczucie c z e g o ś towarzyszyło im od dawna i choć żadne z nich nie było nigdy gotowe nazwać go inaczej niż po prostu rzeczą (just a thing), to coś istniało, nawet bez jawnie zdefiniowanej istoty, na konfrontację z którą pewnie żadne z nich nie było w pełni gotowe. Jednocześnie z dużym prawdopodobieństwem dla obojga było to zupełnie inne uczucie - skoro on potrafił przejść nad nim i zapałać silniejszym do kogoś innego, a ona nieustannie dusiła w sobie świadomość, że nigdy później nie patrzyła na nikogo w ten sposób. Może dlatego tak trudno było jej zapanować nad spiesznie falującą piersią, jako jedyną zdradzającą jej realne emocje, które skrzętnie chowała pod zadziornym uśmiechem i nonszalancją w postawie, zupełnie jakby błysk w jej oku miał wcale nie być odzwierciedleniem tego, jak silnym blaskiem żarzyło się jej serce. - Możesz - odparła, nim zdążyła przemyśleć kwestię tego, w jakim położeniu mogłaby ich postawić podobna prowokacja. Miała w zanadrzu siedem innych odzywek, którymi mogłaby dolać oliwy do ognia i wzniecić na nowo pożar, w którym niegdyś spalali się do cna, pozwalając sobie na kompletne zatracenie się w łechtanych płomieniem zmysłach - lecz nie zrobiła tego. Był to jeden z tych niewielu momentów, gdy ponad własne zachcianki i potrzeby przedłożyła czyjeś, w pewien sposób obawiając się zbytniego przekroczenia granicy, którą stale dla niej przesuwał. Lubiła zbliżać się do niej, podejmować próby stawania tuż na niej i nęcenia wychylenia się choćby paluszkiem poza jej obszary, ale zrodziła się w niej dodatkowa chęć zatrzymania go tu dłużej, dużo dłużej - bo w rzeczywistości nie wiedziała, czy była jego celem, czy wyłącznie przystankiem w drodze, która prowadziła go z dala od niej. Zadarła brodę ku górze, wracając do znajomej, swojskiej butności, tak różnej od wcześniejszej czułości, z jaką przesunęła dłońmi po jego łopatkach, z którą to maską od razu poczuła się pewniej i śmielej, na nowo wchodząc na znane sobie tory. - Niby nie chcesz, a jednak celnie uderzasz tam, gdzie boli - odparła mu na tę zaczepkę, teatralnie przytykając rękę do piersi, jakby zadał jej tam bardzo bolesny cios, wykrzywiając usta w grymasie bólu, marszcząc lekko nos i zaciskając powieki, jakby komentarz odnośnie jej wyglądu zranił ją do żywego. W jej ocenie nie zmieniła się za bardzo od ostatniego razu, gdy się widzieli. Może faktycznie trochę schudła, przez co jej kolana i łokcie sterczały nieco bardziej, a żebra widoczniej odcinały się spod bladej skóry? Może rzeczywiście wyglądała, jakby mniej spała niż w czasach, gdy nie imprezowała z równą zapalczywością? Przetarła dolną powiekę, jakby w celu udowodnienia, że zasinienie było w istocie wyłącznie obsypanym cieniem do powiek, nie dowodem na zarwaną noc. Wyszczerzyła się zaraz, gdy zamiast podać jej zupę, sam rozebrał się jak do rosołu. - Ach, bon appetit dla mnie! - skomentowała, opadając na kanapę i zarzucając ręce za głowę, sugestywnym wzrokiem przesuwając po jego sylwetce, znacząco unosząc brwi ku górze w geście uznania dla tak przemyślanego prezentu. - Ach, trochę tego, trochę tamtego - powiedziała wymijająco. - Mam się dobrze, jest stabilnie, co tu więcej mówić - dodała, jakby dla zapewnienia, że dokładnie tak się sprawy miały. Że wcale nie została eksmitowana z poprzedniego lokum. Że wcale nie żyła ponad stan, topiąc pieniądze w bzdetach i używkach. - Lepiej opowiadaj, gdzie Cię wywiało - zmieniła temat, bo im mniej rozmawiali o niej samej, tym dłużej mogła bagatelizować własne położenie.