Samonauka - sierpień 2024
Po powrocie z wakacji miał nieco więcej czasu, by uporządkować sprawy domowe. Wymagało to od niego wiele pracy i wysiłku, na który zdawało mu się nigdy nie będzie gotów, ale okazywało się, że stare prawidło dziadka o tym, że jak się robi to co się lubi, to praca smakuje słodko. Przygotował parę zakamarków domu, powoli czyniąc go bardziej takim do życia, niż tylko przetrwania, choć był skonsternowany oporem, jaki dom stawiał przed wszelakimi zmianami.
Pokój, który wybrał na sypialnię, był na poddaszu. Trudno powiedzieć, czemu akurat ten, ale chyba spodobały mu się deski stropowe, na wypadek, gdyby chciał jednak się skończyć we własnym zakresie. Rozłożył na wysłużonym dywanie wszystkie notatki z pracy nad vigil somni, miał już niemałe doświadczenie z tym zaklęciem, ale wciąż czuł, że czegoś mu brakuje. Może to ta ślizgońska ambicja, a może już szaleństwo, które miał w genach, dobijały się do jego głowy, mówiąc, że zaklęcie może być lepsze, a nawet i lepsze niż lepsze.
Powrót myślami do intensywnej pracy umysłowej nie był łatwy, zmobilizowanie szarych komórek po dwóch miesiącach laby było jak trening siłowy z wyjątkowo upartym kudłoniem. Mimo to cieszył się, bo wszystkie notatki, które zrobił na temat tego zaklęcia, były bardzo schludne, co w jakimś stopniu i tak go zaskoczyło. Ne spodziewał się po sobie takiej rezolutności.
Posegregował tabele z czasem trwania i efektami ubocznymi z jednej strony, z drugiej rozkładając wyniki ćwiczeń na przestrzeni czasu i przyjrzał się im, szukając jakiegoś schematu, punktu zaczepienia. Do Caringhorn przywiózł też swoje podręczniki, przynajmniej te traktujące o zaklęciach i książki o zaklęciotwórstwie, które kupił na wyjeździe do Himalajów. Miał pozakładane różne rozdziały w tych książkach, mówiące nie tylko o tym, jak tworzyć zaklęcie bazujące na intencji, ale - co ważniejsze na tym etapie pracy z vigil somni - jak uczynić intencję rdzeniem tego zaklęcia.
Przyciągnął świeży notes, opatrzony eleganckimi, nieco ukośnymi zgłoskami nowej inkantacji i zaczął skrupulatnie wypisywać sobie szczegółowo, krok po kroku, jakie powinien przedsięwziąć kroki, nim w pełni odda się modyfikacji swojego zaklęcia. Czytał z uwagą o tym, jak udawało się to znanym w historii zaklęciotwórcom i analizując ich postępy, odtwarzał tabele czasu i ciągi pracy według swoich potrzeb.
Na koniec zostawił najpyszniejszy element, czyli dopasowywanie gestu różdżki do inkantacji. Jak wiadomo, odpowiedni gest czynił zaklęcie naprawdę kompletnym, a przy zaklęciotwórstwie nie było wiadomo, jaki gest należało wykonać. Wszystko zależało od, tak naprawdę, prób i błędów, wymagało wyczucia, z jakim gestem inkantacja rezonuje najlepiej, a w przypadku jego próby modyfikacji i udoskonalenia zaklęcia, potrzebował odnaleźć tak współgrające ze sobą gesty, by jeden po drugim dopełniały się, podbijając efekt zaklęcia.
Śledził wzrokiem treść podręcznika, mamrocząc bezwiednie pod nosem wskazówki, jakie autor zawarł w ramach praktyki i odnajdowania odpowiednich drgań magicznych oraz tego jak je interpretować, dzieląc na te negatywne, które mogłyby zaklęciu zaszkodzić jak i pozytywne, te, których szukał, mające zaklęcie wzmocnić.
Spędził na tej pracy cały dzień, a i tak czuł, że daleko mu do końca. Było to jednocześnie ekscytujące, ale w gorszych momentach przybijało ogromem odpowiedzialności. Poskładał swoje notatki w elegancki sposób, by móc się w nich rozeznać następnego dnia i poszedł coś przekąsić, wymęczony tym ćwiczeniem.
+zt