C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Z dala od grodu, daleko za jabłoniowym sadem, znajduje się niewielka chata. Dach kryty strzechą powoli się rozpada, a całe to miejsce zdaje się skrywać w sobie wielką tajemnicę. Z daleka wydaje się nawet nieco niebezpieczne, zupełnie, jakby istniało tam coś, co mogłoby okazać się o wiele gorsze od wszystkich biesów i duchów, jakie można spotkać w tej okolicy. W środku chata nie prezentuje się jakoś szczególnie, pełno tutaj pajęczyn, ale również tajemnic, jakie być może warto odkryć. Ktoś, kto tutaj mieszkał, zostawił właściwie większość sprzętów na dawnych miejscach, jeśli uważnie się przyjrzysz, dostrzeżesz nawet zasuszone zioła i jedzenie, które niemalże przemieniło się w nicość. Są tutaj również jakieś stare zwoje, ukryte na wysokich półkach, miski i inne ceramiczne przedmioty, starannie przykryte, jakby znajdowało się w nich coś niesamowicie cennego.
By przekonać się, co dokładnie cię tutaj spotka, rzuć jedną kość sześcienną.
Scenariusze:
1. Niespodziewanie słyszysz cichy syk. Nie jesteś pewien, skąd dokładnie dobiega, ale początkowo jesteś przekonany, że gdzieś tutaj kryje się wąż. Zamiast gada, dostrzegasz jednak młodą gęś, która utknęła w kącie pomieszczenia, zaplątana w wiklinową klatkę. Po chwili dociera do ciebie, że spoglądasz na syczuchę, która nie sprawia wrażenia zbyt zadowolonej z twojej obecności. Jeśli jej pomożesz i opiszesz na minimum 3 000 znaków swoje działania zmierzające do jej uratowania i oswojenia, możesz ją ze sobą zabrać, a stworzenie się do ciebie przywiązuje. 2. Rozglądasz się i rozglądasz, szukając czegoś ciekawego, ale jedyne, na co się natykasz, to zniszczone przedmioty, które do niczego się nie nadają. Wszystko pokrywa kurz i pajęczyny, stanowiące jedyne sekrety, jakie jesteś w stanie dostrzec. Być może ktoś zabrał stąd wszystko, co było cenne, a tobie nie pozostało nic innego, niż obejrzenie starej chaty. 3. Spacerując po niewielkiej chacie, wpadasz na stół i boleśnie się obijasz. Na pewno po tej przygodzie zostanie ci niezły siniak, więc jakąś pamiątkę stąd wyniesiesz. To poruszenie mebla odsłania jednak przed tobą czarodziejski scyzoryk, po który możesz swobodnie sięgnąć i zabrać go ze sobą. To całkiem miła niespodzianka, w końcu takie szukanie nie wiadomo czego, nie wiadomo gdzie, mogłoby częściej przynosić wymierne korzyści, prawda? 4. To chyba nie jest twój szczęśliwy dzień. Powinieneś uważać, co dokładnie robisz, ale przypadkiem naruszasz półkę, na której znajduje się wiele zapieczętowanych ceramicznych mis. I wszystkie na ciebie spadają! Tłuką się, ranią cię i obijają, posyłając na podłogę, prosto w kurz i podłogę pełną pyłu, jak również drzazg. Wygląda na to, że nie obędzie się bez wizyty u [url=LINK]szeptuchy[/url], gdzie musisz napisać post na minimum 1 500 znaków na temat procesu leczenia. 5. Nie jesteś tutaj sam. Nie wiesz tylko, kto poza tobą się tutaj kręci, przynajmniej dopóki nie dostrzegasz jednego z biesów! To aitwar, który przemyka koło ciebie, a ty orientujesz się, że całkiem zgrabnie pozbawił cię 30 galeonów. Twoja strata i musisz zgłosić ją w odpowiednim temacie. 6. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a przynajmniej tak się mówi. Dostrzegasz pięknie wyglądającą rzeźbę żaby i z zaciekawieniem do niej sięgasz. Tylko po to, żeby natychmiast poczuć szarpnięcie w okolicach pępka i po chwili znaleźć się na łódce na środku rechoczącego stawu. Szkoda tylko, że nie masz wioseł!
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Maximilian Addams
Rok Nauki : V
Wiek : 15
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Piegi i kolczyki, mieszanina Koreańskiej Krwi
Życie nie rozpieszczało a dzień był bardzo gorący gdy Max przechadzał się i zwiedzał. Nie chciał marnować czasu na przesiadywanie w pokoju czy grodzie i tylko popijać rzeczy, które są niedozwolone dla nich. Z resztą było tak wiele rzeczy i miejsc do zobaczenia, że inaczej nie mógł w końcu miał duszę podróżnika i wszystko go ciekawiło, zakazane czy nie zakazane i nie miał zamiaru sobie niczego odmawiać. Gdy znalazł się w okolicy chaty postanowił ją odwiedzić. Zobaczyć co takiego się w środku znajduje i ewentualnie przekonać, jak mogli żyć tutejsi? Chociaż to nie było wyznacznikiem, prawda? Pchnął drzwi i wszedł do środka? Nie wydarzyło się nic godnego uwagi poza tym, że drzwi okropnie zaskrzypiały więc ich nie zamykał. Wszedł nieco głębiej by zacząć podziwiać przedmioty, które zostały środku. Ku jego zdziwieniu nie było ich wiele. Większość też pokryta była pajęczynami. Nie mając więc wiele do roboty chodząc po chacie zrobił kilka zdjęć. W końcu zawędrował też do sypialni, gdzie usiadł na bardzo zakurzonym łóżku, które chyba wieki nie miało już właściciela, nawet niebezpiecznie było na tym usiąść.. Aparat zawiesił na szyi zaś z torby wygrzebał piórnik wraz ze swoim szkicownikiem, nie mogło go zabraknąć, zwłaszcza, że kochał wykorzystywać takie momenty być coś naszkicować. Tym razem skupił się na widoku za oknem. Roślinności oraz samej fakturze drewna. Pozwalając swoim myślom wędrować wolno. Z resztą nawet nie myślał o niczym konkretnym po prostu rysował i by ł tym naprawdę pochłonięty.
Po pierwszym dniu spędzonym na Podlasiu wiedział, że nie będzie jego największy fanem. Miejsce świeciło pustkami, a najciekawszym co mogło zaoferować było podgrodzie, które w Londynie mogłoby być jednym, starym gospodarstwem rolnym. Uczniowie i studenci spotykali się gdzie tylko mogli, bo nawet ławki bywały tutaj miejscami szczególnymi. W innych warunkach, gdyby nie było tutaj przynajmniej połowy Hogwartu, pewnie doceniłby urok spokojnych i zielonych polan. W obecnych warunkach czuł się jednak jak na swego rodzaju podróbie woodstocku, gdzie wszystko co wyjątkowe już dawno zostało popularyzowane, zdeptane, a następnie zapomniane. Odświeżenie znajomości z Aleksandrą było jego iskierką nadziei wśród tych wszystkich czarnych myśli. Nie znał dziewczyny dobrze, ale mieli wspólnych znajomych, rozmawiali kilka razy na korytarzu szkolnym - ogólnie mówiąc miał przyjemne odczucia związane z nią. Była dla niego tą koleżanką, której zawsze mógł posłać uśmiech gdy mijał ją na ruchomych schodach zamku i wiedział, że nigdy nie spotka się z nieprzyjemnym odbiorem, nie dostanie łatki tego jednego faceta oblecha. To tylko i aż tyle. Wystarczająco, by zainwestować parę galeonów w bimberek z okolicznej wioski i udać się na spotkanie do opuszczonej chaty. Słomiany dach i pobielane, pamiętające lepsze czasy, ściany nie napawały optymizmem. Zapach kurzu i grzyba roznosił się na około, ostrzegał przed przekroczeniem progu już ledwie stojącego budynku. Ta sama starość i tajemniczość miejsca sprawiały jednak, że chciało się zajrzeć do środka. Sprawdzić czy to miejsce przez lata zostało okradzione z całej swojej historii czy może jednak zachowało się tutaj coś wartego uwagi. Ciekawość wzięła w Benjaminie górę nad ostrożnością, której nigdy mu nie brakowało. Przewiązał twarz bandamką, która wałęsała mu się po kieszeniach spodni, i z tak prowizorycznym przygotowaniem wszedł do budynku. Nie było centymetra przestrzeni, który pamiętałby gorsze czasy od obecnych. Przetarte miejsca na porządnie zakurzonych rzeczach wskazywały, że ktoś już przed nim odkrył to "urokliwe" miejsce. Nie zamierzał jednak by to przeszkodziło mu w poszukiwaniach dziwów tego miejsca. Jeśli dobrze rozumiał Aleksandrę to na pewno nie będzie miała nic przeciwko by do niego dołączyć zanim rozpoczną zjazd alkoholików.
Kostka:6, czyli ląduję na środku stawu w łódce bez wioseł : DD
Ten miesiąc stał pod znakiem powrotów i odnawiania (nie)starych znajomości. Powrotów do życia, do domu, w rodzinne strony, do normalności, choć o tym ostatnim jeszcze nie do końca można było mówić. Odnawiania starych i wcale nie takich starych znajomości, bo przecież z niektórymi miała doskonały kontakt do swojego wyjazdu, przez który właśnie wszystko się tak skomplikowało. Powoli jednak robiła krok w do przodu. Zostawiając te przeszłe zdarzenia za sobą i nie chcąc pozwolić, by dłużej mąciły one w teraźniejszości i przeszkadzały jej w korzystaniu z wyjazdu. Skoro tylko nadarzyła się okazja do spotkania z Benjaminem, nie omieszkała z niej nie skorzystać. Może nigdy nie byli jakoś szczególnie blisko, ale znali się, byli ze sobą w dobrych stosunkach, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby tę znajomość odświeżyć i pociągnąć nieco dalej. Po opuszczeniu przez nią Hogwartu wiele relacji mimowolnie się zakończyło, co było naturalne, ale cieszyła się zawsze, kiedy była możliwość spotkania kogoś ze szkolnych murów. A czy była jakaś lepsza miejscówka, niż znaleziona przypadkiem jakaś stara, rozpadająca się chata? Rzecz jasna nie szła z pustymi rękoma - jak przystało na Polkę, targała ze sobą butelkę Ducha Puszczy, lokalnego bimberku i oczywiście coś na przegryzkę, bo na pusty żołądek nie godziło się pić. Całe życie miała z tym problem i nigdy nie jadła konkretnego posiłku przed zakrapianą imprezą, a i w jej trakcie raczej nic nie spożywała, ale przed dwoma laty postanowiła to zmienić, dlatego w jej niewielkim (ale jakże pojemnym!) plecaczku znalazły się dwie kremówki i kilka podpłomyków. Niby nic, ale nigdy nie wiadomo, kiedy człowieka dopadnie faza gastro. Zmierzyła chatkę dość sceptycznym spojrzeniem, nim wreszcie postanowiła do niej wejść, choć mogłaby przysiąc, że czuła za sobą czyjąś obecność. Zupełnie, jakby coś siedziało w jakimś zakamarku i usilnie wbijało w nią wzrok, ale zrzuciła to na panującą w tym miejscu atmosferę. Nie potrzebowała dużo czasu, aby znaleźć Bena, bo domek był niewielki, dlatego rozchmurzyła się, dostrzegając jego sylwetkę. - Ben! Jak dobrze cię widzieć! - przywitała się i podeszła do niego, by go przytulić. Starała się przy tym zignorować ogromną, zakurzoną pajęczynę, która znajdowała się niebezpiecznie blisko jej głowy, zawieszona między szafą a belką przy stropie. Nienawidziła pająków, musiała się jednak pogodzić z tym, że mogła je tu spotkać. Niestety. - Doskonałe miejsce na spotkanie, może nawet wyjdziemy cali i zdrowi i nic nie spadnie nam tu na głowy - parsknęła, choć musiała przyznać, że z daleka chatka prezentowała się gorzej, niż w środku jeśli chodziło o względy bezpieczeństwa. Miała nadzieję, że to jedynie pozory, taka otoczka stworzona przez lokalsów, żeby odpędzić turystów od wpychania nosa absolutnie wszędzie, gdzie tylko się da i nic im tu nie groziło. - Jak ci się podoba Podlasie? Wypytuję o to dosłownie każdego, bo jestem szalenie ciekawa, co ludzie sądzą o Polsce i w ogóle, chociaż wiem, że to nie jest takie do końca miarodajne, bo przecież jesteśmy tylko w jakiejś wiosce, a kraj jest taaaaki wielki - zaczęła entuzjastycznie nadawać, momentalnie zapominając o wszystkich troskach i ekwipunku, który przyniosła.
Niewiele czasy zabrało zanim usłyszał, że ktoś do niego dołączył. Przeglądał właśnie stertę jakiś starych papierów na których już dawno atrament wyblakł do tego stopnia, że nie mógł określić co dokładnie jest na nim napisane. Pomijając fakt, że polskiego nie znał za grosz. W Londynie w czasach jego młodości było sporo emigrantów z tego państwa, jednak wyjechanie do Hogwartu zdecydowanie spolaryzowało grupę kultur do których miał dostęp. Jakby się tak zastanowić to trochę przykre zjawisko, że szkoła magii przysyła ci list zgodnie z pochodzeniem, a nie z aktualnym miejscem zamieszkania. Jeszcze rozumiał to w przypadku mugoli, bo oni nie mieli pojęcia o czarodziejowym życiu. Sprawa wyglądała gorzej w przypadku czarodziei pół krwi i wyżej. Nie mogliby rodzice sami wybrać? Szkoły zaoszczędziłyby na tym sporo pergaminu, a rodzice mieliby pewność, że wysyłają dziecko do najlepszej szkoły, a nie do tej najbliższej. Jedno bardzo rzadko jest równe drugiemu. - Ciebie również dobrze widzieć - odpowiedział przez ramię, po czym odłożył papiery na bok. Skoro tyle czasu tu leżały to na pewno nigdzie stąd nie uciekną. - Nic nie spadnie na głowy? Nie byłbym tego taki pewien, spójrz na te stropy.- Wskazał na próchniejące deski nad nimi. - Aż dziw, że jeszcze nie pękły pod swoim ciężarem. - Ich widom napawał go pewnym lękiem, nie przyglądał się im więc dłużej niż to konieczne. Spojrzał teraz dokładniej na dziewczynę, która w jego oczach nie zmieniła się wiele od czasów szkolnych. Nie wiedział na ile jest to zgodne z prawdą. Sądził jednak, że gdyby minęli się na ulicach Londynu to bez problemu rozpoznałby, że to ona. Nie wiedział o jej pochodzeniu za wiele. Wiele uczennic Hogwartu ma raczej jasną urodę, delikatną. Przez te wszystkie wieki zdążyły się one tak przemieszać, że choć znał archetyp urody słowiańskiej to jednak nie powiązał go z Olą. Gdyby wiedział, pewnie byłby miej bezpośredni w ocenie miejsca do którego pojechali na wakacje. - Straszna dziura, nie wiem do końca co mam tutaj ze sobą zrobić. Wiele warsztatów wydaje mi się zbyt kobiecych nawet jak na mnie. - Niestety wciąż panował stereotyp, że jeśli mężczyzna nie jest hetero to na pewno na swój sposób jest zniewieściały. - Może w jakimś dużym mieście bym się odnalazł, tutaj wszystko jest takie stare i zdziczałe. - Mówiąc to znacząco rozejrzał się po pomieszczeniu. Było ono kwintesencją tego co miał na myśli. Uznał, że to najlepszy moment by pokazać co z sobą przyniósł do picia. Może nie był tak dobrze zaopatrzony jak dziewczyna, ale też zamierzał by alkohol jak najszybciej uderzył mu do głowy. Jedzenie mogłoby tylko zaburzyć ten proces. - Reputacje temu miejscu może uratować jedynie alkohol. Niedawno kupiłem, to chyba najnowsza rzecz w tym pokoju - Zażartował w swój niezręczny towarzysko sposób. Miał nadziej, że nie dostanie odpowiedzi od dziewczyny typu "Nie, najnowszym w tym pomieszczeniu jest mój bąbelek w brzuszku". Gdzieś wewnętrznie zawsze obawiał się takich odpowiedzi. Kobiety były dla niego nieprzeniknionym notesem pełnym zagadek.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Podlasie, a zwłaszcza wioska, w której się zatrzymali na wakacje, zdawało się skrywać liczne tajemnice. Było coś magicznego i może lekko niepokojącego w tej z pozoru zwykłej wsi, jakich w Polsce było przecież wiele, o czym ona doskonale wiedziała. A jednak tu było nieco inaczej, chociaż zapytana nie potrafiłaby dokładnie wyjaśnić dlaczego. Bez wątpienia był to wyjazd inny, niż te dotychczasowe, w czasie których lądowali w bardziej turystycznych miejscach, może atrakcyjniejszych według niektórych uczestników, ale szczerze? Uważała, że taka zmiana była potrzebna i sama oczywiście była bardziej niż zadowolona. A byłaby jeszcze bardziej zadowolona, gdyby z tej opuszczonej chatki rzeczywiście wyszli bez uszczerbku na zdrowiu. - Chyba nawet nie chcę im się dokładniej przyglądać, bo jeszcze bardziej zacznę świrować, że zaraz to wszystko się zawali - stwierdziła, ale jej wzrok mimowolnie podążył w górę, ku stropowi. Wzdrygnęła się na samą myśl, że któraś z belek mogłaby właśnie w tej chwili postanowić się złamać, a wtedy byłoby po nich i nawet Brewer by tu nie pomógł ze swoją magią leczniczą. Szybko odwróciła spojrzenie, skupiając się na swoim towarzyszu. Jej rozbawienie rosło w miarę, jak mówił, aby na koniec znaleźć ujście w salwie śmiechu, która rozniosła się po chatce. - Bo to jest dziura, to fakt - przyznała, dalej się szczerząc. - Jesteśmy na odludziu. Ta cała dzicz, starocie i folklor... To ma swój urok. Oczywiście nie każdemu będzie to odpowiadać i totalnie to rozumiem, ale jest co dosyć ciekawe oderwanie od tego, czym otaczamy się na co dzień. Tutaj czas zdaje się płynąć inaczej, nie ma takiego pędu, nie sądzisz? - zapytała, wyrażając na głos swoje myśli i zaraz też kontynuowała: - Nie grałeś w takim razie w Krwawego Barona z sołtysem Wieśkiem i innymi szychami tej wiochy. Koniecznie spróbuj, na pewno nie powiedz wtedy, że tutaj zupełnie nic się nie dzieje i ludzie nie znają słowa "rozrywka". A jeśli nie z nimi, to z innymi lokalsami, ale jeśli nie chcesz zostać bez galeona, to ostrożnie z alkoholem, którym cię poczęstują - powiedziała, doskonale świadoma, jak takie wieczorki wyglądały. Sama chętnie by na jakiś poszła, bo wspomnienia były jedyne w swoim rodzaju. Trzeba było jedynie uważać, żeby faktycznie za bardzo nie popłynąć. - No i to się szanuje! Szybko przyswoiłeś sobie tutejsze zwyczaje - roześmiała się po raz kolejny i sama zdjęła z ramion plecak, by z jego wnętrza po chwili wyciągnąć podobną butelkę z równie mocnym trunkiem. - Jedno jest pewne: trzeźwi stąd nie wyjdziemy - stwierdziła, ostrożnie stawiając trunek na zakurzonym stole. Lepsze pytanie było czy wyjdą o własnych siłach, ale to było zmartwieni ich z przyszłości. - Nie mam za to żadnych kubeczków ani nic, nie wiem, czy ci to przeszkadza... Zawsze możemy w razie czego poszukać czegoś tutaj, chociaż chyba nawet zaklęcia czyszczące już na niewiele by się zdały. Ewentualnie szybka wycieczka do grodu, ale to według mnie strata czasu. U nas wyznaje się zasadę "z gwinta".
Na pewno miejscowa ludność miała jakieś sposoby na wyciąganie i leczenie ludzi z zawalonych domów. Benjamin miał na to rozumowy dowód. Gdyby tak nie było to każdy dbałby o stan techniczny swojej posesji. Może nie wszystko byłoby wyjęte jak z żurnala, ale na pewno widziałby w budynkach wzmocnienia, odmalowania czy jakieś nowości. Tak nie było. Nikt się tym nie martwił. Nie tylko tutaj, w tej chacie zapomnianej przez wszystkich, ale też w karczmach czy wspólnej stodole. Wniosek nasuwa się sam - miejscowi byli na to przygotowani. - To tego nie rób, nie przyszliśmy robić tutaj za konserwatora zabytków. - Stwierdził gdy zauważył dziwne zachowanie, które w niej narastało. On sam nie był lepszy, ale nie chciał swojego zdziwaczenia przenosić na innych. To by dopiero było. "Hogwart zaatakowany przez plagę introwertyzmu, na nadchodzący rok wszystkie zajęcia zostały odwołane. Nauczyciele zalecają przeczekać epidemie w dormitoriach pod kocykiem. Uprasza się o pamiętanie o przyjmowaniu wielu ciepłych płynów i rozwoju osobistym." - Tak głosiłyby obwieszczenia na tablicach informacyjnych w całej szkole. Wróćmy jednak jeszcze na moment na zapomniane przez narratora Podlasie. - Urok? Proszę o jak najszybsze zdjęcie go z każdego. Powinniśmy móc decydować o sobie - Udzielił mu się dobry humor dziewczyny. Czy był jak chorągiewka, która w zależności od towarzystwa raz była wesoła, a innym razem poważna? Być może. - Tak, czas płynie tutaj inaczej. Ciężko jednak docenić tego urok mając za plecami dziesiątki pijanych uczniów Hogwartu. - Stwierdził wyraźniej nie przejmując się tym, że zaraz miał do tej grupy dołączyć. On naprawdę się starał na co dzień być okazem trzeźwości. Na wakacjach dosięgnęło go jednak ogromne znużenie życiem, które planował jakoś pokonać. Gdy zaczęła mówić o wójtach, gminach i tym wszystkim, miał już pewność, że jest tutejsza. Może nie bezpośrednio Podlaska, ale na pewno środkowoeuropejska. Czuł po niej, że odnajduje się w tym jak ryba w wodzie. On, mieszczuch z Londynu pierwszy raz na pewno słyszał słowo sołtys. Brzmiało to dla niego jak określenie na frajera, który uważa się za szychę. Wiedział jednak, że takie komentarze mogłyby zabić te znajomość jeszcze w przedbiegach. - Jeszcze chwila i zaraz mnie tam zaprowadzisz, co? Mówisz o tym tak jakbyś już z każdym w tamtym gronie była na "ty". - Co na swój sposób było dla niego przerażające. On zdecydowanie zyskiwał w mniejszych grupach, a "inne szychy" brzmiały jakby miało być ich więcej niż trzech. Spojrzał na przyniesioną przez dziewczynę butelkę. - Tak, te zwyczaje zdecydowanie powinny być rozpropagowywane. - Uśmiechnął się do niej, po czym otworzył swoją butelkę. - Za twoje zdrowie - Upił porządny łyk. Wysokoprocentowy płyn już w przełyku porządnie go palił. Oczy zaszkliły mu się łzami, a policzki nabrały niebezpiecznie czerwonej barwy. - I te alkohole też.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
I dzięki niech będą Merlinowi, że nie przyszli tu w roli konserwatora zabytków lub innej podobnej profesji, bo mieliby przed sobą mnóstwo roboty, a tak przynajmniej mogli skupić się na innych, zdecydowanie przyjemniejszych rzeczach. Nie roztrząsała też dłużej tematu stanu budynku, uznając to za niepotrzebne zawracanie głowy. Nie taki też był cel tego spotkania, a o wiele bardziej wolała się skupić właśnie na nim. - Oj, już nie bądź taki zdziadziały, nikt ci tu przecież nie mówi, co masz robić - zaśmiała się, choć w pewnym sensie wiedziała, o co mu chodzi. - A to akurat nic nowego, zawsze tak jest na wyjazdach. Zresztą to chyba normalne, że każdy, kto poczuje trochę wolności i brak tych nauczycielskich spojrzeń na plecach, po prostu korzysta, sam jak widać nie jesteś święty - powiedziała i lekko się uśmiechnęła, doskonale pamiętając, jak to sama skorzystała z takiego momentu podczas wakacji w Avalonie. I jak ją i przyjaciela holował do domków profesor Walsh. Niezapomniane chwile. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że mimo że kadra Hogwartu i inni dorośli sprawujący ważne funkcje w czarodziejskim świecie byli tu z nimi, to mimo wszystko uczniowie i studenci mieli większą swobodę niż w szkole, co było dość oczywiste. Wakacje to wakacje i kropka, każdemu należał się czas na szaleństwa. - Coś ty, nawet ich nie znam, to znaczy wiem tylko tyle, czego dowiedziałam się od tutejszej ludności, czyli niewiele, ale sołtys wydaje się naprawdę sympatyczny. Ja w każdej chwili jestem zwarta i gotowa, żeby iść ich poszukać. Jestem też pewna, że wcale nie odprawiliby nas z kwitkiem, o ile nie mieliby właśnie jakiegoś super ważnego zebrania, ale i to dałoby się jakoś załatwić. Pomyśl sobie, jaki mieliby z nas ubaw! - Jej entuzjazm nie miał końca i podekscytowana prawie klasnęła, tak rwała się do tego pomysłu. W gruncie rzeczy nie było to takie niewykonalne, a z tyłu głowy tłukła jej się myśl, że wystarczyło podsunąć tę ideę dwóm osobom i voila! Przepis na świetną zabawę gotowy. Czy było to głupie? Może. Czy się tym przejmowała? Absolutnie nie. Żyło się przecież tylko raz. Zaraz też szeroko się uśmiechnęła na jego kolejne słowa i otworzywszy swoją butelkę, uniosła ją do góry. - I twoje również! - Po czym pociągnęła solidny łyk, tylko trochę się przy tym krzywiąc. - Nigdy do tego nie przywyknę - stwierdziła, delikatnie pokasłując. Wódka wódką, ale z bimbrem to nic się nie mogło równać i do tego smaku i uczucia chyba nie dało się przyzwyczaić. Dlatego też po odstawieniu butelki z alkoholem na stół, znowu sięgnęła do plecaka, żeby wyjąć z niego colę. Była przygotowana jak należy. - Chcesz? - zapytała, wyciągając rękę z napojem gazowanym w jego stronę, kiedy już sama się napiła. Po chwili coś jej się jeszcze przypomniało i niczym oświecona poderwała głowę. - Prawie bym zapomniała! Przyniosłam kremówki i podpłomyki! Jeśli ich jeszcze nie jadłeś, to musisz spróbować, nie ma innej opcji. A jak nie teraz, to w ogóle w trakcie wyjazdu. Osobiście dopilnuję, żeby nie wypuścili cię z Polski, jeśli ich nawet nie spróbujesz, tak tyci tyci - zapowiedziała i oczywiście to "tyci tyci" pokazała swoimi palcami.
Benjamin zdziadziały? Może odrobinę, jak każdy krukon. Starość w wielu kulturach była utożsamiana z mądrością. Pewnie nawet słowianie mieli jakieś swoje bożki wyglądające jak rodzynki albo jak ta szeptucha, która ratowała wszystkich studentów od zatruć alkoholowych. Spodziewał się, że ich też to czeka. Nie bycie jak rodzynka, a przynajmniej srogi kac po tak wysokoprocentowym alkoholu. - Nie jestem święty, ale nie musisz od razu mi o tym przypominać. - Stwierdził lekko.- Spojrzeń nauczycieli może tu nie ma, ale powiem ci, że w tej wspólnej stodole czuje się podglądany gorzej niż w Hogwarcie. - Nie wiedział czy Aleksandra zdawała sobie sprawę w jakich warunkach byli ulokowani uczniowie i studenci. Benjamin rozumiał, że darmowe miejsce do nocowania dla tak wielu uczniów nie mogło być pięciogwiazdowym hotelem, ale stodoła? Hogwartu naprawdę nie było stać na coś bardziej cywilizowanego? - Pomieszczenie nie jest wspólne dla wszystkich uczniów, ale bez przesady. Żyjemy tam jak zwierzęta. - zażartował, bo choć nie był fanem wiejskich klimatów to wiedział do czego służą stodoły. W dodatku wciąż bawiło go porównywanie zbiorowisk ludzi do bydła. Nikt go nie przekona, że właśnie nie tak pojmowali ich nauczyciele planując wakacje. - Jeśli tylko zagwarantujesz, że nie zabraknie nam alkoholu to kolejnym razem dam się tam zaciągnąć. - Dla niego te entuzjazm był wręcz intrygujący. Widząc ile energii i zaaferowania wywołała w niej sama myśl o takim spotkaniu, chciał sprawdzić jakby to się potoczyło. Pochodził z Londynu, tam ludzie nie byli tak gościnni. Myśl, że ktoś od tak wpuściłby w swoje progi dwójkę małolatów była dla niego równie abstrakcyjna, co zabawna. W dodatku miał dobry humor, w takim stanie mógłby zaryzykować. Co prawda pewnie prędko by tego pożałował, ale dopóki nic się nie wydarzyło to mógł spróbować myśleć o tym pozytywnie. Starał się, ok? Doceń. Po jednym łyku bimbru czuł, że powinien go przepić, ugasić pożar w swoich wnętrznościach. Umysł jednak mu na to nie pozwalał. Przypominał sobie słowa matki "Po pierwsze - nie rozcieńczaj." i zamierzał się tego trzymać. Z bólem stwierdził, gdy dziewczyna zaoferowała mu napój: - Nie, dzięki. Nie przepijam. Gdy dziewczyna zaczęła mówić o jedzeniu wydało mu się to najbardziej stereotypową rzeczą jaka mogła się wydarzyć. On facet przed wyjście na picie alkoholu nie pomyślałby o zabraniu jedzenia. Ona za to była przygotowana. W torbie miała jeszcze pewnie niejedną niespodziankę. - Nie próbowałem, nie wiem co to. Przekonaj mnie, że warto. - Stwierdził, chcąc zobaczyć siłę argumentów Aleksandry. Wiedział już, że dziewczyna ma gadane. Skoro była pewna, że trzeba tego spróbować to niech da mu chociaż jeden powód. Tak łatwo nie zdradzi swojej rodzimej kuchni.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
- Jak to nie, ktoś musi. A ta stodoła to niezły kawał ze strony organizatorów. Powiem ci, że srogo się uśmiałam, kiedy to zobaczyłam, chociaż szczerze mówiąc, wróciłabym do czasów studenckich tylko po to, żeby tam być. Musicie się tam naprawdę dobrze bawić - stwierdziła wyraźnie ubawiona perspektywą tego, co działo się w stodole. Czy kiedyś już nie nocowali zresztą w podobnym budynku? Nie potrafiła sobie dokładnie przypomnieć miejsca, ale miała usilne wrażenie graniczące z pewnością, że tak było. - Wylądowałeś przynajmniej z kimś ciekawym w pokoju? - zagadnęła szczerze zainteresowana, bo czasami współlokatorzy byli dobierani kompletnie od czapy i nieraz ulokowanie hogwarckich uczniów potrafiło ją zaskoczyć. Z drugiej strony między innymi właśnie to sprawiało, że wspomnienia z takich wyjazdów były niezapomniane, zwłaszcza kiedy spało się w pokoju z osobą, której się nie lubiło. - No jak się tak zachowujecie, to nic dziwnego - odpowiedziała z błyskiem w oku, oczywiście sobie żartując, choć porównanie mieszkańców stodoły do zwierząt w przypadku niektórych nie było wcale tak nietrafione. - Błagam cię, to ostatnie, czego mogłoby tam zabraknąć - parsknęła. Doskonale wiedziała, że wcale nie mijało się to tak bardzo z prawdą, bo czego jak czego, ale alkoholu w polskich domach rzadko kiedy brakowało. W sklepach zresztą również, czego najlepszym dowodem były dwie butelki, które ze sobą przynieśli do opuszczonej chatki. Szerzej otworzyła oczy, gdy odmówił popity. - Merlin cię już do końca opuścił - uznała, sama pociągając jeszcze łyk coli. Pamiętała, że jeszcze dwa lata wcześniej sama potrafiła pić alkohole bez popijania sokiem czy innym podobnym napojem, ale teraz po prostu nie była w stanie. - Starzeję się jak nic, kiedyś też tak mogłam - westchnęła z udawanym ubolewaniem. Brakowało jeszcze tylko tego, żeby łupnęło jej w krzyżu. Cieszyła się jednak, że nic takiego nie nastąpiło, bo oto stała przed niezwykle ważnym zadaniem. Aż nabrała w płuca więcej powietrza, przygotowując się do przemowy. - Kremówki to absolutnie najlepsze, co mogło powstać dla ludzkości, to ósmy cud świata, Magda Gessler się przy nich chowa - zaczęła i zatrzymała się przy wzmiance o tej wybitnej postaci, którą w Polsce kojarzyli chyba wszyscy. - To taka nasza znana restauratorka, postrach w świecie gastro. No w każdym razie kremówki w porównaniu z jej kuchnią to chuj, to jak niebo a ziemia, nie ma mocnych po prostu. Są puszyste jak baranki i jestem pewna, że wcześniej nie jadłeś nic podobnego, bo nic się z nimi nie równa, to jest uczta dla podniebienia, przeniesie cię do innego świata - powiedziała rozmarzona, gestykulując przy tym, jakby była jakimś uniesionym poetą. - Ha, za taką reklamę to powinni mi zapłacić! A teraz muszę się napić, zaschło mi w gardle po tym gadaniu. To co, za kremówki - rzuciła i uniosła butelkę z szerokim uśmiechem. Jeśli po tym wszystkim nie śmiałby spróbować tego ciastka, to nie wiedziała, jak inaczej miałaby go przekonać. Zawsze pozostawała ta bardziej drastyczna opcja - wepchnięcie mu kremówki na siły do buzi, ale to wolała zostawić jako ostateczność. - Jeśli mi teraz odmówisz, to wezmę to do siebie - zapowiedziała, mierząc w niego palcem wskazującym, choć rzecz jasna nie mówiła poważnie. Nie potrafiłaby się gniewać o taką drobnostkę, nie był to przecież powód do kłótni.
Był odrobinę rozbawiony zadziornością dziewczyny. Ona tak na serio? Nie pamiętał czy kiedykolwiek ktoś stanął w roli jego moralnego upomnienia o odrobinę rozwagi. Przeważnie miał jej w sobie zbyt wiele. Znalezienie się po drugiej stronie na stałe było na swój sposób kuszące, zwłaszcza dzisiaj. - Normalnie. Spojrzeć z politowaniem, pokiwać główką z dezaprobatą. - W tym momencie pokazał jak to ludzie robią, tak całkowicie stereotypowo.- Może na koniec burknąć pod nosem, że "hipokryta". - Każdy znał ten schemat. Wiedział, że dziewczyna taka nie jest, ale skoro ona zamierzała się z nim droczyć to on nie zamierzał odpuszczać. Nie spodziewał się, że stodoła mogłaby się komuś podobać. Może słowianie tak mają? Lubią na sianie wyciągać nogi, ręce i całą resztę. - Jestem najgorszą reprezentacją stodoły jaką mogłaś zapytać o opinie.- Starał się jednak nie odbiegać od prawdy opowiadając o drewnianych pomieszczeniach w których byli ulokowani po trzy osoby. Bazory nie znał uczniów z którymi został umieszczony w pokoju. Nie była to kwestia niechęci, bo przecież starał się zintegrować przed nadchodzącym rokiem szkolnym (po porostu nie mam co opisywać, bo jeszcze nie dostał przydziału). Najwyraźniej coś wśród nich nie klikło.- Może. Jeśli ich spotkam to dam ci znać, jak na razie tylko się mijamy. - Na szczęście jego rzeczy dalej leżały na miejscy, więc nie musiał ich szukać. - Szczerze chciałbym trafić do pokoju z kimś kogo znam jeszcze ze szkolnych ławek, ale uczniów w szkole jest tak wielu, że była na to mniejsza szansa niż, że zaraz spadnie na nas piorun. - powiedział zdecydowanie bez ironii. Czasem żałował, że prosto po OWTM'ach nie zapisał się na studia. Oszczędziłoby mu to obracania się w gronie obcych. Udawane ubolowania dziewczyny nie budziły w nim ani odrobiny udawanej litości.- Może podać mości pani chodzik? - miał nadzieje, że nie wyłapie za to siniaka. Te, które już posiadał całkowicie mu wystarczały. Upił kolejny łyk mocnego alkoholu by mogła popatrzeć jak to robią "młodzi ludzie". Wysłuchał argumentacji z której niewiele zrozumiał. Nie miało to wielkiego znaczenia. Dziewczyna najwyraźniej czuła się świetnie w roli przewodnika turystycznego. Uniósł butelkę na znak, że przyjmuje toast, po czym upił z niej kolejny łyk. Powoli, acz nieubłaganie alkohol dochodził do jego zmysłów. Cokolwiek miało się dalej wydarzyć powinien spróbować jedzenia, które tak zażarcie reklamowała. - Nie odważyłbym się - Stwierdził by uświadomić jej jaką szaloną gestykulacje uskuteczniała. Wziął od dziewczyny budyniowe ciasto, którego sam zapach sugerował, że przytyje po nim dziesięć kilo. Pierwszy kęs był mokry, słodki i niezdarny. W dodatku cukier puder dorobił mu cudowne wąsy z którymi mógłby uchodzić za klauna. Nie wiedział czy to jego smaki, był przyzwyczajony do ciast na bazie owoców, które w Wielkiej Brytanii można dostać w naprawdę wielu wariantach. - Słyszałem o kopalni soli w Wieliczce, ale nie spodziewałem się, że całą resztę kraju przeznaczyliście na produkcje cukru. - Ciągnął żartobliwy, ironiczny ton rozmowy. Czuł się w nim dobrze. Zdecydowanie za dobrze, bo przecież jego kompanką była taka sympatyczna dziewczyna.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
W to, że był, jak to stwierdził "najgorszą reprezentacją stodoły, jaką mogła zapytać o opinię" szczerze wątpiła i skwitowała to jedynie uśmiechem. Wiadomo, że z opiniami już tak było, że każdy miał swoją i przecież właśnie o to chodziło, tak było zdecydowanie ciekawiej w życiu i w ogóle. Z żywym zainteresowaniem słuchała, co też ma do opowiedzenia o stodole, dorzucając przy okazji, że oni przynajmniej mieli się jak ruszyć w swoich pokojach, podczas gdy dorośli, owszem, zostali ulokowani w przyczepach, ale przyczepy te nie były wcale duże. Przestrzeni w środku było tyle, co nic, a ich wystrój nie był w stanie w pełni tego zrekompensować. - Wypluj to o tym piorunie, bo jeszcze faktycznie jakiś grom z jasnego nieba trafi w tę chatę i będzie po nas - powiedziała, nieświadoma nawet, jak bardzo polsko mogło to zabrzmieć. W końcu to w jej kraju pełno było tego rodzaju przesądów. Brakowało jeszcze tego, żeby zaczęła dziwnie gestykulować, aby odegnać złe moce. - A jeśli chodzi o mijanie się, to przecież na noc chyba jesteście wszyscy w pokoju? Takie nocne rozmowy to inny level, polecam, chociaż czasami robi się za poważnie. Plus zawsze można zrobić przeprowadzkę do kogoś, kogo znasz, dostawianie łóżek to znowu nie taki problem, a ile daje radochy, to szok - dodała z szerokim uśmiechem. Takie wyjazdy zawsze były świetną okazją do poznania kogoś i chociaż rzeczywiście ulokowanie w pokoju z obcymi osobami niekiedy nie było najbardziej komfortową opcją, to istniały sposoby, w jakie można to było rozwiązać. - Tak, synku, poproszę. I pamiętaj koniecznie o moich lekach na reumatyzm, muszę je wziąć punktualnie o ósmej wieczorem - powiedziała, modulując swój głos tak, aby jak najbardziej przypominał ten należący do starej kobiety. Jak wyszło - to już nie jej było oceniać, ale była świadoma, że artystycznych zdolności to akurat nie posiadała ani trochę. Pokręciła jeszcze głową, kiedy znowu bez sięgnięcia po popitę napił się czystego bimbru, a następnie przeszła do swojego kremówkowego wykładu, który w dodatku okazał się skuteczny! Wzniosła triumfalny okrzyk, gdy uległ jej argumentacji i wziął pierwszego gryza kremówki. - I co i co i co? - dopytywała, wpatrując się w niego wzrokiem Szalonego Kapelusznika, niesamowicie ciekawa jego zdania na temat tego ciastka, które według niej naprawdę było jakimś ósmym cudem świata. Oczywiście nawet słowem się nie odezwała, kiedy dorobił sobie wąsy z cukru pudru, uznając to za wyjątkowo zabawne, i, cóż, alkohol po prostu również zaczynał na nią działać, więc nie przyszło jej jakoś do głowy, że jest to coś, o czym powinna go niezwłocznie poinformować. Bo i po co? - Cukru i alkoholu, nie zapominajmy o tym. Och, jest jeszcze tyle rzeczy, których musisz tu doświadczyć! Mówię ci, ta nasza Polska wcale nie jest taka zła, jak ci się wydaje, jeszcze zmienisz zdanie do końca wakacji, mimo że na początku spotkania tak narzekałeś na to wygwizdowo - powiedziała i czknęła. Szybko zakryła usta dłonią, nie mogła jednak powstrzymać rozbawienia. - Ups, pzepraszam.
Benjamin już kojarzył zwyczaj spluwania przez lewe ramię, odpukiwania w niemalowane czy łapania się za guzik w obecności kominiarza. Nie praktykował, jednak czym dłużej tutaj byli tym więcej o tym słyszał. Nie zdziwiło go więc gdy dziewczyna kazała mu "wypluć" słowa. - Tfu, tfu, tfu. - Powiedział przez zęby, ale nie zamierzał pluć na ziemie. Podejrzewał, że zostawiony przez niego ślad byłby najczystszym punktem tej chaty.- We dwóch na pewno, jedno łóżko nie wiem nawet czy ktoś zajmuje. - Zaczął mówić gdy dziewczyna proponowała wspólne ploteczki i roszady. W jego świecie to tak nie działało. Każdy musiał sobie jakoś radzić, nikt nikomu nie wchodził z przysłowiowymi butami do pokoju. - Na tym drugim sypia chłopak, dosyć młodziutki, za budzenie go w nocy mógłbym dostać wyjca od jego matki - Bo choć Ian miał szesnaście lat i później o tym Benjamin miał się dowiedzieć, to na oko Bazorego mógłby mieć i z czternaście. Słuchał dziewczyny, zjadał kolejne kęsy kremówki, a w jej słowach bardzo podobało mu się, że Aleksandra przynajmniej zdaje sobie sprawę, że to wygwizdowo. Podejrzewał, że reszta Polski może nie być taka najgorsza. Znalazł któregoś wieczora nawet na wizbooku, że istnieją w niej jakieś duże miasta. Nie zamierzał komentować, że wielkością dorównują z jednej dzielnicy w Londynie, najwyraźniej tutaj taka wielkość wystarczała. Wąsy z cukry na dobre utrwaliły się na jego twarzy jeszcze kilkoma warstwami. - No tak, cukier z buraka, a alkohol z ziemniaka i pszenicy, choć pewnie i z buraka by się dało, nie? - Benjamin nie mógł wiedzieć, że absolutnie nie byłby to dobry pomysł, w Hogwarcie nie istniały przedmioty, które tłumaczyłyby im przemysłową produkcje podstawowych produktów spożywczych. To jedna z tych rzeczy, których nikt nie zrozumie. Nawet czarodzieje musieli coś jeść, nie? - Tyle rzeczy? Patrząc naokoło grodu widziałem łąki, pola, jakieś zbiorniki wodne, więcej łąki... Wiem, że Polska jest większa niż Podlasie, ale gdziekolwiek te miejsca są to na pewno z daleka od naszych wakacji - Wymieniał rozbawiony trochę jej słowami, trochę na pewno alkoholem. Nie miał do niej pretensji, że tak broniła tego państwa. Nie rozumiał jednak dlaczego Hogwart wysłał ich właśnie tutaj skoro ten kraj miał dużo więcej do zaoferowania. Skończył kremówkę gdzieś w trakcje jak dziewczyna mu odpowiadała. Sam był w szoku ile można jeść jedno ciasto, ale było tak słodkie, że szybciej na pewno się tego nie dało zrobić. Otrzepał ręce z nadmiaru cukru na nich, po czym ponownie sięgnął po swoją butelkę.- To co? Tym razem za to bym szybko zakochał się w Polsce.- Zachęcił dziewczynę toastem, którego nie sposób jej było odmówić. Szumienia alkoholu w głowie przypomniało Benjaminowi, że nie powinni tak całe spotkanie stać jak słupy. Szybko na ile mógł wziął starą serwetę lnianą ze stołu, która była równie zakurzona jak reszta rzeczy w pomieszczeniu.- Poczekaj chwile. - Stwierdził, po czym wyszedł przed budynek by ją wytrzepać w powietrzu. Świszczenie materiału i unoszący się kurz sprawił, że dodatkowo zaczął kichać. Po chwili jednak wrócił i tak przygotowanym materiałem wytarł dwa krzesła, które wyglądały jakby jeszcze dało się z nim korzystać. Przysunął jedno z nich w stronę dziewczyny.- Ryzykujesz?- Zapytał, po czym sięgnął po swoje i usiadł na nim ostrożnie. Krzesło zaskrzypiało, jednak poza jękiem niezadowolenia nic nie zrobiło. Pomyślał z zadowoleniem, że teraz to już mogli pić do upadłego.- Kolejnym razem umówimy się u mnie, też mam stare krzesła i trawę naokoło domu. Poczujesz się jak w domu.- zażartował z stanu mebli i tego jej entuzjazmu, który bardzo w niej cenił, chociaż nie było tego widać na pierwszy rzut oka.- Na długo zostajesz w Polsce? - Zapytał, bo dla osoby spoza Hogwartu wakacje nie musiały trwać tyle samo co dla niego. Zwłaszcza jeśli miała tutaj rodzinę czy przyjaciół.
Sierra O. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.76 m
C. szczególne : piegi na twarzy | łagodne spojrzenie | zapach olejku pomarańczowego i miętowego
Zawsze była troskliwa i opiekuńcza, dlatego nie miała problemu, aby pomagać innym, odnaleźć się, zwłaszcza tym najmłodszym. Chociaż niedługo kończyła szkołę i czekało ją dorosłe życie to potrafiła poświęcić każdemu czas, nawet jeśli bycie pracującą studentką to niemalże uniemożliwiało; a jednak wakacje dawały wiele możliwości na spotkania, na piesze wędrówki, na granie na skrzypcach w dziczy i jak dzisiaj na spędzenie czasu z Ianem, którego postanowiła po prostu tak zagadać. Zaczynając od banalnych pytań, jak spędza wakacje, czy mu się tu podoba? Proponując mu pierogi z serem na słodko, kiedy wpadli na siebie na stołówce, a gdy tylko zabrali ze sobą po talerzu dania, które Sierra nie zapomniała podlać kwaśną śmietaną i posypać cukrem. - Czekaj, nie syp cukrem...? - Zapytała, jakby zastanawiała się, czy to MacTavish nie może jeść słodyczy, a może pomyliła go z jakimś innym uczniem? Gdyby to był ktoś inny niż Sierra O. Swansea, z pewnością trzeba byłoby się zastanowić czy zapuścić się do lasu z wiedźmą, zwabiającą dzieci na podlaskie jedzenie, ale ta dziewczyna o łagodnym spojrzeniu, nie przypominała ani trochę Wojmiry z wyglądu, a z charakteru, no cóż... duszę jej całował sam Merlin. - Ils sont délicieux! - Odparła zachwycona, kiedy tylko znowu ugryzła pierożka. Ekscytacja powodowała, że znajomość języka francuskiego przejmował nad nią mimowolnie władzę, a ona w zupełności o tym zapominała. - Trzeba uważać na niektóre dania, są przepyszne, ale to podlaskie jedzenie potrafi uderzyć do głowy. - Uśmiechnęła się łagodnie, spoglądając na dzieciaka, a właściwie już młodego chłopaka. Tak dobre jedzenie wprawiało ją w doskonały nastrój, a maska krukońskiej skromności, powoli gdzieś się z niej ulatniała. Może dlatego nie zauważyła, że jakiś rudy karzeł, o nieco szalonym wyglądzie wyskoczył z podziemi i zmierzał ich śladami.
Rozbawienie przemknęło przez jej twarz, kiedy "wypluł" te okropne słowa o piorunie i chacie. Do dopełnienia wszystkiego brakowało jeszcze tylko odpukania w niemalowane drewno, którego swoją drogą mieli tutaj pod dostatkiem. Nie chciała jednak wyjść na jeszcze większą wariatkę (którą zresztą nie była), więc darowała sobie to, tak samo jak nie pokusiła się nawet o dyskretne stuknięcie w jakiś drewniany element znajdujący się w chacie. Musiała jednak przyznać, że płynąca w jej żyłach polska krew się na to burzyła. Przyznała, że tak, istotnie, jeśli jako współlokatora miał jakiegoś chłystka, to sprawy nieco się komplikowały. Oczywiście wszystko zależało od tego, jaki ten chłopak był, bo mógł sam chcieć zabiegać o uwagę starszych i wtedy nie byłoby raczej problemów, ale równie dobrze mógł być wychowany "po bożemu" i z każdą najmniejszą pierdołą lecieć na skargę do opiekunów. Wyjec na pewno nie był spełnieniem wakacyjnych marzeń, chociaż znała i takich, którzy zapewne byli innego zdania. Ale oni nie byli do końca normalni. - Szczerze mówiąc, to nie mam zielonego pojęcia, nie znam się na takich rzeczach. Wszystko związane choć w najmniejszym stopniu z kuchnią i innymi takimi jest dla mnie jak czarna magia - powiedziała, po czym wzruszyła ramionami. Może i by się dało z buraka, kto tam wie. Nigdy nie była specjalnie zaciekawiona procesem produkcji, interesowała ją jedynie ostateczna forma produktu, dlatego nie potrafiła mu udzielić zadowalającej odpowiedzi. Zmarszczyła nieco brwi, słuchając jego kolejnych słów dotyczących już ogólnie Polski. - No moooże, faktycznie jesteśmy na końcu świata, jeśli mogę tak powiedzieć, ale tutaj akurat masz sporo ciekawych form przyrodniczych itepe, itede - odparła, przeciągając niektóre samogłoski, jak to czasem jej się zdarzało pod wpływem napojów wyskokowych. Nie chciała już wchodzić w szczegóły, uważała to za zbędne i trochę nudne, bo przecież ileż można wałkować jeden i ten sam temat? Było tyle innych ciekawych spraw do obgadania! - O, zdecydowanie. - Skwapliwie pokiwała głową i także sięgnęła po swoją butelkę, z której zaraz pociągnęła łyk, nieco się przy tym krzywiąc. Udawanie twardziela dawno zostawiła za sobą, więc czym prędzej sięgnęła po popitę, chcąc pozbyć się uczucia szalonego palenia w przełyku. Nigdzie się też nie wybierała, także jego polecenie skwitowała krótkim "okej" i zaczęła rozglądać się uważniej po chacie. Skoro miała chwilę, którą mogła na to poświęcić, to dlaczego by nie? Dostrzegła jakieś strzępki materiału, które mogły być dosłownie wszystkim - od starej odzieży, przez koce, po może jakieś ozdoby. Nie dotknęła ich jednak, były przykryte zbyt dużą warstwą kurzu i Merlin wie, co mogło się kryć w ich fałdach. Zbliżyła się natomiast do kredensu, na którego półkach stały figurki i niewielkie rzeźby. Szczególne zainteresowanie wzbudziła w niej ta przedstawiająca żabę. Mogła przysiąc, że coś ją do niej przyciągało i już prawie wyciągnęła do niej rękę, kiedy odwróciła się, przywołana do rzeczywistości przez Bena. - Hmm? A, tak, za chwilę - odrzekła, zwracając się znowu do dziwnych figurek. - Na pewno krzesła u ciebie nie są aż tak stare - podkreśliła i zaczęła się śmiać, jakby był to wyborny żart. Nie był, ale kompletnie się tym nie przejmowała. - Jeszcze dokładnie nie wiem, zależy jak się ułoży kilka rzeczy - powiedziała w zamyśleniu, bo niewielka rzeźba żaby znowu ją do siebie przywoływała. Czy to był wpływ alkoholu, czy naprawdę tkwiła w niej jakaś moc? - Nie wiem, czy oszalałam, czy co, ale ta żaba wręcz do mnie mówi, żebym zdjęła ją z półki. Myślisz, że to dobry pomysł?
Inżynieria produkcji czarodziejskiej żywności na pewno byłaby niesamowitym kierunkiem dla części uczniów Hogwartu. Jeśli dobrze kojarzył mógłby się tym zajmować ktoś z klanu Honeycott, byli przecież znani z przygotowywania jedzenia na szeroką skalę. Sam nie kojarzył by znał kogoś z nich, ale na pewno biegali po szkole, byli w niej tak mocno zakorzenieni jak Bijąca Wierzba na Błoniach. Zaśmiał się cicho gdy dziewczyna wspomniała o braku talentu do gotowania.- Może mają z tego jakieś kursy w Miodowym Królestwie. To by była super sprawa.- powiedział szczerze, bo sam chętnie by się na takie wydarzenie wybrał. Dla niego gotowanie było jak warzenie eliksirów tylko ze składników, które nie chcą cię zabić. Nie był w tym mistrzem, ale lubił eksperymentować. Nie przyznałby się do tego głośno, ale nawet w jakimś stopniu zazdrościł studentom Hufflepuff mieszkania tak blisko spiżarni. Gdyby miał taką możliwość jak oni byłby tam stałym bywalcem. Gdy już toast, przygotowanie siedzeń i ułożenie się wygodnie na starym krześle miał za sobą, spojrzał z zaciekawieniem na koleżankę, która jakoś dziwnie się zachowywała. Choć może ona tak miała tylko on o tym nie wiedział? - Nie wiem czy nie pamiętają czasów narodzin Dumbledorea - zaśmiał się na myśl o krzesłach. Jego matka lubiła antyki, miał ich w domu pełno. Jego dom wydawał się przez to pełny magii i tajemnic. Naprawdę chętnie podzieliłby się tym z kimś tak wesołym jak Aleksandra, ona potrafiłaby to docenić. Mówiła o figurce, która nie wyróżniała się zbytnio spośród innych bibelotów w chacie. Porcelanowa zabawka, z czasów zapewne przed narodzinami Chrystusa, miała dziwne, chytre spojrzenie, jakby wróżyła coś złego.- Ja bym jej nie dotykał. Wygląda jakby chciała nas ugryźć. - Zaśmiał się z tego. Alkohol na dobre rozhulał się w jego krwiobiegu i teraz wszystko wydawało mu się zabawniejsze niż wcześniej. W dodatku kremówka sprawiła, że był wylewniejszy niż zawsze, jeśli ktoś jeszcze nie zauważył. Połączenie idealne. Zastanawiał się jakie to były rzeczy, które chciała załatwić dziewczyna, nie zamierzał jej jednak ciągnąć za język. Sam wyśpiewał by wszystko co by chciała usłyszeć, ale nie był skory do wprowadzania kogoś w zakłopotanie. Podsumował więc temat.- Jasne, daj w takim razie znać gdy wrócisz do Londynu, moje zaproszenie jest wciąż aktualne - Wszystko poszłoby jak z płatka gdyby w tym momencie nie pomyślał, że zachowuje się jak totalny oblech, pośpiesznie więc naprostował.- Nie chodzi mi oczywiście o TAKIE zaproszenie, po koleżeńsku. Fascynacja dziewczyny żabą nie miała granic, nie minęło wiele czasu gdy widział jak bierze ją do ręki. W mrugnięciu oka zniknęła. Nie był to scenariusz którego się spodziewał, wstał więc z krzesła jak oparzony. Podszedł do kredensu, przy którym wcześniej stała. Figurka razem z nią zniknęła. - Pieprzone świstokliki. - Stwierdził do siebie nie wiedząc do dalej robić. Wstał chwiejnym krokiem i udał się do Grodu w poszukiwaniu odpowiedzi. Może Wójmiłka, czy jak jej tam było, będzie wiedziała coś na ten temat?
Trudno było powiedzieć, czy Ian czuł się porwany, a jeśli tak, to jak to na niego wpłynęło. Zauważył już, że jego bliżsi i dalsi znajomi podchodzili do niego w czasie tego wyjazdu, żeby go gdzieś zabrać, porwać ze sobą, żeby nie siedział jedynie pod płotem i nie czytał książek albo w nieskończoność nie spacerował po lesie. To akurat w pełni mu odpowiadało, mógł bowiem chodzić gdzie chciał, znikać na długie godziny, rozmyślać o niebieskich migdałach i dosłownie nikt mu nie przeszkadzał. Dawało mu to poczucie wolności, może nawet cień dorosłości, jakiej się nie spodziewał, a jakiej może potrzebował, a może zwyczajnie uważał, że był już w wieku, w którym w tę dorosłość powinien wkraczać. To był strasznie dziwny wiek dla nastolatka, tuż przed siedemnastymi urodzinami, kiedy faktycznie miał uzyskać zupełnie inny status, kiedy miał stać się kimś, kto pozornie może o sobie decydować, co nieco go ciekawiło, ale i przerażało. Na razie jednak dawał się porywać i karmić, jak dziecko, bez większego problemu sięgając po pierogi, jakie z rozmiłowaniem wcisnął do buzi. - To nie czekolada - wybełkotał, bo wiedział doskonale, że tego smakołyku jeść właściwie nie powinien, chociaż oczywiście zdarzało mu się porwać jakąś małą kostkę, kiedy nikt nie patrzył. Spoglądanie na czekoladowe żaby było jednak dla niego prawdziwą, głęboką męczarnią i miał nadzieję, że nie będzie musiał się z tym nigdy jakoś niesamowicie mocno mierzyć. Na razie więc zwyczajnie koncentrował się na pierogach, brudząc się przy tej okazji i rozglądając się z zaciekawieniem, bo okolica, w którą zawędrowali ze Sierrą, była niewątpliwie nowa, inna, ciekawa. Fascynująca! Chociaż dzika. - Ach, tak, tak, zjadłem wcześniej sernik i nie wiem dlaczego, tak bardzo chciało mi się tańczyć, to zupełnie dziwne i całkowicie niepoważne, tym bardziej że w naszym pokoju był wtedy jeden z biesów, a właściwie nawet dwa i chyba prezentowałem się, cóż, mało wyjściowo - powiedział, uderzając w ten ton, kiedy był wygadanym, pewnym siebie chłopcem, czując jednocześnie, że nieco się rumieni, ale konieczność mówienia nie dawała mu spokoju, żeby Sierra sobie nie pomyślała, że cierpiał w jej obecności albo coś podobnego. To nie było tak, bo w końcu nie był aż tak tragiczną postacią, żeby całkowicie nie tolerował ludzi. - Te biesy to też dziwna sprawa, dwa razy jeden śpiewał mi kołysanki, naprawdę, może uważają, no, że jestem jeszcze na tyle mały, że to ma dla mnie znaczenie, chociaż nie wiem, czy przy moim wzroście mogę za takiego uchodzić, prawda? A raz spotkałem coś, co wyglądało, jak śmierć. Przerażające spotkanie, bo jeszcze przypadkiem, no, jakoś wpadliśmy na drzewo... wisielców, rozumiesz - dodał, znowu paplając, jakby buzia miała mu się nie zamknąć, co jasno pokazywało, że bardzo, ale to bardzo nie chciał wyjść na jakiegoś tłuczka.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Zgodziła się, że taki kurs z gotowania byłby rewelacyjną sprawą, chociaż miała kiedyś okazję wziąć udział w jakichś warsztatach kulinarnych i mało brakowało, aby skończyło się to istną tragedią. Druga sprawa, że miała wtedy cudownego towarzysza, z którym po prostu musiało to tak wyglądać, bo akurat z nim to zawsze mogła liczyć na masę przygód i materiał na historie do opowiadania wnukom przy kominku. W każdym razie od tamtego czasu tym bardziej trzymała się na dystans od wszelkich czynności związanych z kuchnią i gotowaniem. - Bardzo możliwe, wyglądają na naprawdę stare, zresztą jak wszystko w tej chacie, ale najważniejsze, że spełniają swoją funkcję - stwierdziła, odwracając do niego głowę. Najwyraźniej krzesła były zrobione bardzo solidnie, skoro nie był im straszny upływ lat i się nie załamały. No, przynajmniej to jedno, na którym spoczął Ben, bo ona dalej tkwiła przy kredensie. - Koniecznie musisz tu podejść i to zobaczyć, co to za szczegóły - powiedziała ze słyszalnym w głosie uznaniem. Żabka rzeczywiście prezentowała się zaskakująco dobrze, biorąc pod uwagę, że istniała Merlin wie ile lat i była przykryta warstwą kurzu, choć wcale nie tak grubą, jak pozostałe figurki. I już to powinno zapalić w jej głowie czerwoną lampkę. - Ugryźć? Hm, mi nic takiego nie przyszło do głowy - odparła ze zmarszczonymi brwiami i przekrzywiła głowę, jeszcze uważniej wpatrując się w żabkę i jakby szukając tego jej złowróżbnego wzroku. Nie chciała przecież stracić palca. - Tak, tak, tak się tłumacz - parsknęła w odpowiedzi, dodając zaraz, że da mu znać, kiedy tylko pozałatwia wszystkie naglące sprawy i będzie w Londynie. Jej uwagę jednak nieustannie przyciągała niewielka rzeźba żabki i w końcu musiało się stać oczywiste - wyciągnęła rękę i z jakąś dziwną nabożnością powoli zbliżyła ją do przedmiotu, w końcu muskając go palcami. Nie zdążyła nawet obejrzeć się na kolegę, kiedy poczuła pociągnięcie w okolicy pępka i wszystko zatarło się przed jej oczami. Teleportowała się, tylko gdzie?
|zt będzie post na rechoczącym stawie
Sierra O. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.76 m
C. szczególne : piegi na twarzy | łagodne spojrzenie | zapach olejku pomarańczowego i miętowego
Nie musiała za każdym razem jeść pierogów, żeby być miłą osobą, chociaż z pewnością danie to pomogło jej się trochę otworzyć, podobnie jak Ianowi, już przed tym za nim chwyciła za talerzyk z pierożkami na słodko, upewniła się, że nie powodują jakiś dziwnych efektów. W końcu spacer nie byłby taki zły razem z pląsami dzikiego tańca, ale na pewno dziwnie by to wyglądało, gdyby dwudziestolatka i szesnastolatek poruszali się w rytm jakieś wyimaginowanej muzyki, niedającej ani chwili odetchnąć. Współczuła mu, tego, że nie mógł jeść czekolady, że gdzieś ta mała cząstka dzieciństwa mu umykała, przecież żaden cukier nie równał się z tabliczką na wszystkie smutki i bolączki dzieciaków, a nawet na doła; chociaż Sierra odkąd tylko dorosła do alkoholu to i z jego leczniczych właściwości potrafiła korzystać, ale tylko na specjalne okazje w gronie nieszczęśliwych znajomych czy przyjaciół, na których nawet ciężarówka czekolady by nie zadziałała, a butelka dobrej ognistej whisky, już tak. Rozejrzała się po okolicy, chociaż głównie skupiona była na pierogach i Ianie, który miał dzisiaj najwyraźniej gadane, a to jej się bardzo podobało. - Myślę, że na wakacjach z pewnością nie trzeba martwić się czymś takim jak prezentowaniem się mało wyjściowo. - Mrugnęła do niego, jakby właśnie zdradziła mu jakiś wielki sekret życia, tańca i podlaskich imprez. - Ach to prawda nigdy nie wiadomo czego się tu spodziewać ani po jedzeniu, ani po biesach. - Zaśmiała się subtelnie, czyniąc kolejny gryz pierożka na słodko, czując jak każda jego część ta ciastowa i ta z nadzieniem rozpływa się w jej ustach. - Chociaż biesy to chyba opiekunowie tutejszej społeczności, z pewnością nie mogliby Cię pomylić z dzieckiem, niedługo mnie przerośniesz! - Enztuzjazm, jaki towarzyszył jej w rozmowie, wydawał się pochodzić z magicznych pierogów, lecz być może nie tylko, w końcu podlaskie dania na pewno budziły uśpione potencjały w każdym; zwłaszcza w tych nieśmiałych, zamkniętych w sobie czy tajemniczych. - Może ten od kołysanki stwierdził, że po prostu źle sypiasz. Na pewno czytasz po nocach? - Po ostatnim zdaniu zmierzyła go niemalże rodzicielskim, acz rozbawionym spojrzeniem. Samej zdarzyło się jej zarywać noce, ale on był jeszcze młody, potrzebował dużo snu, w końcu odchylenie od dobrego snu w tym wieku, zapowiadało katastrofę. Sierra okres dojrzewania miała już za sobą, ale wiedziała, jak ważny jest odpoczynek. Praca w szpitalu św. Munga wiele razy udowadniała, jak ludzie potrafili się zaniedbywać. Czasami skutki poważnych schorzeń można byłoby zniwelować, gdyby odpowiednio dbano o podstawowe, lecz tak ważne potrzeby takie, jak dobre żywienie czy też właśnie odpowiednia ilość snu. - Rozumiem. - Odparła, jakby faktycznie spotykanie śmierci i przebywanie pod drzewem wisielców było całkowicie normalne i odpowiednie dla nastolatka. - Uważam, jednak że lepiej posłuchać kołysanki w swojej wygodnej przyczepie niż rozmawiać ze śmiercią pod drzewem wisielców. - Uśmiechnęła się, nie zamierzając mu przecież dawać kazań, odnośnie do tego, gdzie powinien chodzić, a gdzie nie; był prawie dorosły i z pewnością odpowiedzialniejszy niż większość chłopaków w jego wieku. Osobiście Sierra nie miała za wiele wspólnego z biesami na tych wakacjach, ale to szybko miało się zmienić, w końcu rudy karzeł na małych nóżkach nadal nie mógł jej dogonić, a ona za nic na świecie nie spodziewała się, że bies pokrytymi grudami ziemi i piaskiem, o nawiedzonych oczach zaraz wyskoczy przed nią niczym dżin z butelki. Na szczęście na jej talerzyku już było mało pierożków ze śmietaną, tak, więc gdyby strach ją zaskoczył to była już prawie najedzona, a z ziemi nie ma co zbierać pierożków przecież, prawda?
Na razie Ian z zapamiętaniem pochłaniał pierogi, nie przejmując się tym, że pewnie nie powinien ich tyle jeść. W gruncie rzeczy pewnie w ogóle nie powinien jeść jakoś dużo, ale rósł, coraz bardziej, w ostatnim czasie śmigając w górę szybciej, niż wcześniej. Przez pierwsze klasy był raczej niski, później nieco wybujał i zatrzymał się, by teraz zacząć ciągnąć w górę, niezauważalnie zaczynając również nabierać nieco bardziej męskich rysów. Głos jeszcze nie do końca chciał mu się zmienić, jeszcze wciąż był bardziej chłopięcy, niż dorosły, ale było po nim widać, że to wszystko było właściwie kwestią czasu. Był, teoretycznie, słodkim chłopcem, niewinnym i trochę patykowatym, ale miał w sobie już coś, co powoli świadczyło o dojrzewaniu, miał w sobie coś, co zwiastowało, że ledwie rok i zapewne nie będzie tak delikatny, jak w tej chwili. To był dziwny czas, kiedy hormony buzowały i Ian jeszcze bardziej kołysał się w swoich dwóch stanach, to mówiąc dużo, żeby nie musieć niektórych rzeczy mówić tak naprawdę dużo, to znowu zapadając się w sobie i milcząc, patrząc jedynie uparcie w przestrzeń. - Czy ja wiem? Babcia uważa, że zawsze trzeba wyglądać dobrze, bo później będzie tragedia, jak wyląduje się w szpitalu i będzie miało się na sobie na ten przykład, no, spraną bieliznę. Tak, więc zawsze bardzo tego pilnuje - powiedział, machając przy okazji pierogiem, jakby był jakąś bronią, czy czymś podobnym, a później wpakował go sobie do ust, czując, że mimo wszystko lekko się zarumienił, gdy wspomniała o jego wzroście. Nie chciał wyglądać, jak dziecko, za rok miał osiągnąć pełnoletniość i wiedział, że musi być zdecydowanie wyższy i zmężnieć, pod tym względem chciał przypominać swojego kuzyna, który wybujał na ponad metr dziewięćdziesiąt, ale oczywiście to mogły być jedynie jego płonne marzenia. - No ja to nie wiem, czy tacy opiekunowie, bo te niektóre biesy to naprawdę są przerażające i wyglądają, jakby ktoś wypuścił je prosto z jakiegoś horroru. Chociaż, jak uznał, że mało śpię, to właściwie dziękuję, to całkiem miłe, że się mną zaopiekował, no, chociaż ja nie wiem do końca, jak do tego podejść. W sensie, to trochę dziwne, jak ktoś ci tak coś nuci, a ty już sam nie wiesz, co się z tobą dzieje - wyjaśnił, drapiąc się po czole, pochłaniając dalej pierogi, których właściwie już nie miał, pakując je do buzi z wielkim entuzjazmem. Był wyraźnie zadowolony, chociaż jednocześnie dość mocno zestresowany, jakby mógł zrobić coś złego i aż mu się dłonie pociły, zwłaszcza kiedy idiotycznie zachichotał na jej kolejne pytanie. - Są wakacje, pewnie, że dużo czytam - stwierdził, jakby to miało wszystko wyjaśniać i miał jej nawet powiedzieć, że zdecydowanie wolał te kołysanki, kiedy poczuł, że w okolicy robi się zimno i aż się zatrzymał, żeby uważnie się rozejrzeć, mając wrażenie, że krew odpłynęła mu do stóp, bo zaczynał się domyślać, co się tutaj właściwie działo i na co dokładnie się zanosiło. A on chyba nie chciał, żeby się na to zanosiło, więc zaczął wytrzeszczać oczy w poszukiwaniu tego czegoś, co wyglądało jak sama śmierć. - Jakoś zimno, co nie? - rzucił głośno, pozornie beztrosko, próbując w ten sposób grać bohatera.
Sierra O. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.76 m
C. szczególne : piegi na twarzy | łagodne spojrzenie | zapach olejku pomarańczowego i miętowego
Praca w szpitalu św. Munga na stanowisku recepcjonistki wcale nie była taka niepozorna, jakby mogłoby się wszystkim wydawać to nie tylko stosy dokumentów i rozmowy z pacjentami, ale też nagłe sytuacje, gdzie Sierra nie jedno widziała. Takie i inne rzeczy nie pozwoliły jej spać po nocach. Nadal jednak lubiła wykonywany zawód, widziała się w przyszłości na wydziale magirehabilitacji może to po prostu były jej tylko dziecięce fantazje; ale z pewnością dążyła w ich stronę wytrwale niczym ambitny ślizgon czy pracowity puchon. Odpowiedź Iana rozbawiła ją, a jednak wiedziała, że wiele osób martwiło się tym czy będą prezentowali się dobrze w szpitalu, czy będą mieć czyste ubrania, czy nie będą brudni, to było wręcz absurdalne, ale ile razy była świadkiem tego, że dla kogoś ważniejsze było dobre ułożenie włosów, za nim zostaną wykonane odpowiednie badania czy włożenie czystej piżamy, niegryzącej w kark. Nie miało jednak to żadnego znaczenia, gdy pacjent wręcz walczył o życie, lecz przytomna głowa potrafiła namieszać; czarodzieje przychodzili na wizyty z myślą, jakby lekarze i personel oceniali ich — było w tym coś naprawdę smutnego. Nawet cierpiąc, wszyscy bali się, że nie będą prezentować się à la perfection. - To dziwne jak ludzie w obliczu choroby czy urazu, chcą prezentować się nienagannie na szpitalnym łóżku. - Powiedziała to na głos, bo pierogi sprawiały, że nawet swoich filozoficznych gdybań postanowiła nie zachowywać dla siebie. Skubnęła kolejnego pierożka, który mimo poruszonego tematu nadal utrzymywał jej pozytywny nastrój. - Jak to nie wiesz co się z tobą działo? Myślałam, że nucenie kołysanki powoduje, że chce się spać? - Dopytała, widocznie przejęta tym, co powiedział. Osobiście nie poznała żadnego biesa, który śpiewał melodie do snu, a może te kołysanki wcale tak nie działały? - To prawda nie wyglądają może jak z pięknej bajki, ale może te straszne wcale nie chcą być straszne, rozumiesz? - Mogłaby wyjaśnić, ale gdy włożyła ostatniego pierożka do ust, nagle jej uwagę przykuła chata, która pojawiła się przed nimi i jakiś ruch w jej wnętrzu, a może jej się tylko wydawało. - Zimno? - Spojrzała powoli na Iana, przyglądając mu się uważnie, jakby zaraz miała teleportować ich na szpitalny oddział, a najprędzej do chaty Wojmiry, tutejszej szeptuchy. Niespodziewanie jednak z podziemi wyskoczył przed nią stary dziad, krzyknęła i automatycznie zamknęła usta. - Przepraszam. - Odsunęła powoli rękę od buzi, niepewnie przyglądając się biesowi, który wyglądał dość ludzko, a właściwie rudo i karłowato. - Trochę jak z horroru. - Jego nawiedzone oczy prześlizgnęły się po Sierrze i Ianie, ale skupiły się głównie na dziewczynie. Krukonka nie podejrzewa, żeby to on sprawił, że chłopakowi zrobiło się zimno, ona sama nie czuła w tym podlaskim upale, żeby miała zaraz zamarznąć.
- Czy ja wiem, czy dziwnie? Chodzi o to, że zawsze chcesz wyglądać dobrze, co nie? Po prostu nie chcesz wyglądać na biedaka albo kogoś, kto o siebie nie dba, wiesz, o co mi chodzi? Że lekarze mogą cię ocenić, bo nie masz najnowszej bielizny, o. Chociaż pewnie to w ogóle nie dotyczy dziewczyn takich, jak ty i jakbyś chodziła z błotem we włosach, to też byś była ładna - odpowiedział, wypalając taką bzdurę, że zarumienił się cały, wyglądając, jak burak. Nie miał pojęcia, że to zjedzone właśnie słodkie pierogi tak na niego wpłynęły, że nie tylko miał doskonały nastrój, ale również brał się za prawienie komplementów, jakie pewnie normalnie utknęłyby mu w gardle i powinny tam zostać na długo. Może nawet, dla bezpieczeństwa dosłownie wszystkich ludzi, na zawsze. Nie wiedział, co go napadło i naprawdę prezentował się jak trusia, starając się jakoś zapanować nad wstydem. - Nooo, bo nagle się okazało, że jestem strasznie silny, tak naprawdę silny, że mógłbym wszystko zniszczyć, a nie o to chodziło, prawda? Może te kołysanki jakoś wpływają na marzenia, sam nie wiem - wybełkotał, zaraz też kiwając głową na jej uwagę, bo wiedział, co miała na myśli, ale po tym, co zobaczył przy drzewie wisielców, był raczej pewien, że te biesy chciały być takie straszne, jak były, tylko nie zdobył się na to, żeby to powiedzieć. Pomimo speszenia i zarumienia się, czuł bowiem nadal, że robiło się jakoś zimno, a wnioskując po odpowiedzi Sierry, dotyczyło to tylko i wyłącznie jego, co spowodowało, że Ian rozejrzał się gwałtownie, niemalże przegapiając pojawienie się jakiegoś rudego jegomościa i chaty, jakiej wcześniej naprawdę nie widział. - Awa' an bile yer heid! - rzucił właściwie natychmiast, mając wrażenie, że znaleźli się w bardzo mało śmiesznej komedii i nie był pewien, czy za chwilę za jego plecami nie pojawi się kolejny bies, co właściwie miałoby sens, biorąc pod uwagę miejsce, w którym się znajdowali i to, co się właściwie dookoła nich działo. Sierra miała rację - zupełnie, jak z horroru.
Sierra O. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 1.76 m
C. szczególne : piegi na twarzy | łagodne spojrzenie | zapach olejku pomarańczowego i miętowego
Życie było nieprzewidywalne, jak więc można było oczekiwać, że zawsze na sobie będziemy mieć czyste, piękne ubranie? To prawda lekarze byli tylko ludźmi i mogli oceniać, ale czy po to studiowali uzdrowicielstwo, magimedycyne? Z pewnością nie, wystarczyło spojrzeć tylko na Heartlingów, oni zawsze wiecznie zapracowani, w ciągłym ruchu, brali na swoje braki, więcej dyżurów niż powinni, snuli się po korytarzach szpitala św. Munga pojeni kofeiną niczym stado abraxanów ognistą whisky. - Ach, dziękuje. - Uśmiechnęła się, na jego komplement, nie mając problemu, aby przyjąć dobre słowa od chłopca. Postanowiła udać, że nie widzi jego wstydu, bo z niej samej nie raz można było czytać jak z otwartej księgi w zwłaszcza kwestiach emocji. - Sądzę, że lekarze nie jedno widzieli i z pewnością większość nie ocenia, chociaż to prawda zdarzają się wyjątki. Zresztą biedny czy bogaty, ładny czy brzydki każdy zasługuje na pomoc. - Powiedziała, w duchu rozmyślając nad tym, że gdyby tylko miała okazje poznać babcie Iana, to z pewnością podałaby jej wiele argumentów, które być może mogły ukoić jej nerwy, z drugiej strony wiedziała, że ciężko jest przekonać starszych ludzi do zmiany swoich wpojonych schematów myślowych, które gnieździły się w ich głowach niczym stado żądlibąków. Biesy wydawały się tu nie być ani opiekunami, ani złośliwymi potworami, tak więc gdy wysłuchała z uwagą krukona, który twierdził, że kołysanki zamiast snu dawały mu siłę, nie rozumiała, jak to wszystko tu działało. Co ona mogła wiedzieć o tutejszych przybłędach wyskakujących z podziemi lub sprawiających, że robiło się zimno? Jak na razie Ian wiedział od niej więcej. Zaniepokoiła się jednak tym, że poczuł chłód, a ona nie, z pewnością wystraszył ją rudy karzeł, który wcale nie przypominał człowieka, a raczej kogoś, kto właśnie wyszedł ze swojego grobu — i nie tylko ją. - Czego ci trzeba? - Powiedział to tonem pełnym niecierpliwości, niemal stukając nogą o ziemie. Jej serce biło galopem. Sierra zastygła w bezruchu, nie wiedząc co odpowiedzieć. Zerknęła na Iana, upewniając się, czy przypadkiem nie zwiał, ale nie on nadal stał dzielnie. Och, bies ponowił pytanie i wyjaśnił, że nie będzie tu stać wiecznie. - No dobrze, myślę, że chciałabym... - Tak więc w głowie Sierry pojawiło się wiele propozycji, uczynić świat lepszym? Nie z pewnością takich życzeń krasnal w ciżemkach nie spełniał. - To może... Chciałabym magiczną kalimbę. - Jak na Swansea przystało tego, który lubuje się w muzyce i gra na skrzypcach Sierra poprosiła o instrument; rudy jegomość zostawił przedmiot studentce, po czym zniknął. - Prawie jak dżin z butelki. - Powiedziała spokojnie, trzymając magiczną kalimbę. Właśnie prawie, bo Och wcale nie przypominał ani dżina, ani złotej rybki spełniającej życzenia.
Ian przypominał pomidora. Nie mniej, nie więcej, pomidora. Był czerwony, a przez to, że wciąż jeszcze nie nabrał w pełni dorosłych rysów twarzy, ta była stosunkowo miękka i okrągława, przez co warzywo to było z całą pewnością tym, z którym kojarzył się w tej chwili. Był niesamowicie zawstydzony swoim wypałem i wypominał sobie w myślach od kretynów, bo przecież nie powinien nigdy zachować się w podobny sposób, a, prawdę mówiąc, podziękowanie Sierry nie do końca go uspokoiło, powodując, że płonął jak znicz olimpijski, nie mając najmniejszej ochoty wygasnąć. Nie wiedział, że wszystko to za sprawą pierogów, które wydawały się przecież tak bezpieczną opcją, więc jedynie pokiwał głową na słowa towarzyszki, odnosząc wrażenie, że nie zdoła niczego z siebie wydusić, wiedząc, że starsza Krukonka z pewnością miała niezaprzeczalną rację. A później to zaczęły się dziać cuda na kiju i Ian nie miał nic lepsze do roboty, niż wybałuszać oczy na to, co się działo, kiedy nagle pojawił się bies, dał Sierze kalimbę, jakby to była najnormalniejsza na świecie rzecz i rozpłynął się w powietrzu. I chociaż powinno być ciepło, jemu było wręcz lodowato zimno - może z przerażenia, jakie spowodowało, że cała krew odpłynęła mu do stóp? - No, prawie, tylko wcale, że nie. Nie wiem, czy to w ogóle jest bezpieczne, on nie wyglądał zbyt uczciwie, myślisz, że za chwilę nie zostaniesz z niczym? Albo, no, że nie zmieni się to w, nie wiem, stado węży? Może powinniśmy to jakoś sprawdzić? Lavvy heid - stwierdził, patrząc nieufnie na kalimbę, robiąc przy tej okazji okropnego zeza, jedynie po to, żeby zaraz dostrzec biesa, który nie wyglądał dokładnie, jak poprzedni, ale mimo to Ian doskonale wiedział, z czym ma do czynienia. - Jobby! - rzucił, czując, jak włosy jeżą mu się na karku. Ograżka, bo z tym biesem mieli do czynienia, ruszyła w ich stronę, a wszystko wokół niej było zmrożone, co wyglądało karykaturalnie w środku ciepłego lata. Przemknęła obok nich, nie dotykając ostatecznie ani Iana, ani Sierry, ale chłopak byłby w stanie przysiąc, że słyszał jej śmiech, który wibrował mu w uszach. To było niedorzeczne, irracjonalne i co tam jeszcze Bóg raczy powiedzieć, ale jednocześnie wiedział, że powinien się do tego przyzwyczaić. Szkoda tylko, że tym razem chłód nie był ani trochę przyjemny. - To była ta głupia krowa, o której mówiłem, znaczy nie dokładnie ona, ale widzisz, co zrobiła - powiedział przez zaciśnięte gardło, a głos latał mu od tembrów wysokich po niskie.
- Basia! Baaasia! - usłyszał krzyk gdzieś zza pleców, a do chaty wpadł Jack, uczeń z równoległej klasy z domu Gryffindora. Nie miał pojęcia ani o tym, o czym rozmawiał Ian z Sierrą, ani o tym, że istniała jakaś krępująca między nimi sytuacja. Czerwoność na twarzy MacTavisha tez była mu całkiem obojętna, bo sam czerwienił się większość czasu, a teraz to w ogóle był permanentnie czerwony, bo był rudy i miał bladą skórę, więc słońce zamieniało go w pomidora po ledwie kwadransie biegania po polu poza ocienionymi okolicami. - Ian! Basia mi uciekła! - zawołał do kolegi, pamiętając, że niegdyś nawet dobrze im się pracowało na zajęciach łączonych na działalności artystycznej i miał szczerą nadzieję, że brunet zechce mu pomóc w poszukiwaniach. Niestety, nie powiedział czym była, a może raczej kim była owa poszukiwana Basia, tylko złapał krukona za ramię i potrząsnął lekko, w wyrazie desperacji, po czym przebiegł przez ten pokój w opuszczonej chacie i przeszedł do następnego, kontynuując: - Baaasia, Baaaaasia!
Ian był naprawdę, ale to naprawdę speszony. Nie sądził, żeby był zdolny do powiedzenia czegoś podobnego i bał się tego, co zrobi starsza dziewczyna, ale nie dowiedział się tego, bo oto nagle wyrósł obok niego jeden z jego kolegów. Mroźne odczucia po biesach i gorące odczucia po dziwnym komplemencie, jaki niespodziewanie wypowiedział na głos, zamieniły się w falę niezrozumienia, jaka zalała go z taką mocą, że zupełnie nie wiedział, co miał ze sobą zrobić. Spojrzał na Sierrę, która sprawiała wrażenie rozbawionej, a może jedynie tak mu się wydawało, a później na chłopaka, jaki ciągnął go za sobą, by zaraz sapnąć i przełknąć ślinę. - Czy twoja Basia jest równie elegancka, co ty? - zapytał, chociaż to zupełnie nie było to, co miało wyjść spomiędzy jego ust, więc siłą rzeczy Ian zarumienił się jeszcze mocniej, zdając sobie sprawę z tego, że z jakiegoś powodu próbuje mówić miłe rzeczy dosłownie każdemu, kogo spotka. Nie sądził, żeby jego kolega był naprawdę elegancki, raczej wyglądał, jakby spaliło go słońce, ale w tej chwili nie był w stanie tego powiedzieć, nie był również w stanie określić tego jakoś inaczej. I tak w efekcie palnął największą głupotę na świecie, więc odchrząknął, próbując pokryć głośnym kaszlem ten debilizm, jaki właśnie znalazł ujście z jego ust. - No, tego, a właściwie to, kim ona jest, co? Bo wiesz, tu chyba nic nie ma w tej chacie, jest taka pusta, że pewnie znajdziemy tutaj pająki... Ich wolałbym nie znaleźć - stwierdził, próbując nie palnąć kolejny raz, bo musiał przyznać, że jego poziom zażenowania wzrastał z każdą chwilę i nie chciał już tego więcej czuć.