Czy to to słynne okienko, pod które przybyli Ułani? Być może. Z pewnością w tym niewielkim domku można zaznać odrobinę ochłody. Dla gości z Wielkiej Brytanii czeka stół zastawiony kompotem z rabarbaru i hyćką. Znajdzie się również słodkie co nieco dla łasuchów - racuchy z kwiatami czarnego bzu, pierogi z jagodami czy placki z jabłkami. O dziwo, trudno napotkać tu coś słonego. Kto zaopatrza chatkę w specjały? Nie wiadomo! To już czyjaś słodka tajemnica.
Benjamin ledwo wszedł do lokalu. Po serii wieczornych listów z Trevorem po portu padł jak długi. W najgorszej możliwej pozycji jaką możesz sobie do spania wyobrazić. Miał wrażenie, że bolały go kości których nawet nie miał. Rozważał czy nie ma jakiś dodatkowych o których jeszcze medycyna nie słyszała. Choć może to tylko ból od świeżo zrośniętych żeber, które jakimś cudem szeptucha poskładała po wizycie w Zielonym Gaju? Wolał nie wiedzieć. Przez to wszystko zwlekł się z łóżka w ostatniej chwili, zarzucił na siebie swoje ulubione ciuchy i gumochłonim tempem dotarł do lokalu. Miejsce zdecydowanie lepiej pachniało niż wyglądało. Nie był fanem stylu w którym kurz uważano za ozdobę. Suto zastawione stoły przekonały go jednak do zostanie odrobinę dłużej. Nie wiedział czy jest fanem polskiej kuchni. Do tej pory był jedynie koneserem lokalnych trunków. Przywilej bycia studentem. Jeśli jedzenie mają równie dobre co bimber - był uratowany. A jeśli nie... To na pewno Trevor nie obrazi się na dodatkową porcję. Benjamin mógłby przysiąc, że ten facet zje wszystko co choć odrobinę przypomina jedzenie. Nie wiedział czy bardziej budziło to podziw czy przerażenie. Nie zamierzał jednak głośno tego komentować. Chłopak na pewno doskonale o tym wiedział. Usiadł na miejscu przy okienku, przeciąg przy nim panujący był całkiem przyjemny. Nalał sobie wody, nie ufając dziwnie wyglądającym płynom zwanym w tych stronach "kompotami". Ni to sok, ni wino czy bimber. Totalna porażka. Skupił się na znalezieniu na stole dania dla siebie na dzisiaj. Nie spostrzegł się kiedy i jak Trevor znalazł się w jego otoczeniu.- Cześć, daj mi chwile. Jeszcze myślę.- Stwierdził, jeszcze nie spoglądając na chłopaka. Ile to czasu minęło odkąd ostatnio się widzieli? Pewnie potrafiłby pomyśleć, ale w tamtym momencie pierogi przykuły jego uwagę.[b]- Chyba jestem gotowy na śniadanie, a ty?[b] - Tym razem wyraźnie zwrócił się już w stronę Trevora. Nawet się uśmiechnął, próbując po sekundzie nie zmienić wyrazu twarzy w grymas bólu - ona również go bolała. Gdyby miał różdżkę pewnie już by coś na to poradził. Tak to musiał ratować się myślą, że samo przejdzie (co było swoją drogą bardziej polskie niż był świadom).
Każdy plan zawierający plan próbowania tutejszych kulinarii gwarantował udany dzień. Nie bał się sięgać po nowości, nawet jeśli wyglądały cokolwiek podejrzanie. Kubki smakowe miał nad wyraz tolerancyjne i tylko naprawdę odpychające zgniłe posmaki odbierały mu radość z jedzenia. Teoretycznie chciał spotkać się z Benjaminem po to aby omówić plan uwarzenia eliksiru jednak z każdym kolejnym burknięciem żołądka uzmysławiał sobie, że ten eliksir nie jest specjalnie ważny. Zapachy dochodzące z chatki nęciły i nawet z zamkniętymi oczami trafiłby prosto do pichcących kucharek. Ubrany był tak jak zawsze w okresie letnim - krótkie spodnie jednolitego koloru kończące się nad kolanem, duże adidasy a koszulka miała w sobie przynajmniej trzy różne barwy zmieszane na bieli. Nie dałby rady wtopić się w tło gdyby to planował. Odpowiadało mu zwracanie uwagi jeśli była to uwaga tych trzech polskich szczupłych dziewcząt, które chichocząc pod eleganckim okienkiem pomachały mu a następnie rozpierzchły się niczym rącze łanie, które ostatniej pełni przegryzł w ramach kontroli instynktu. Przywitał się głośno z polskimi kucharkami, które nie znały żadnego angielskiego słowa, co nie przeszkadzało Trevorowi wprowadzić do pomieszczenia dużo pozytywnej energii. Gęba mu się cieszyła, ramiona miał otwarte, gestykulację obfitą a ciemne oczy tryskały entuzjazmem. Nic dziwnego, że zanim zdążył w ogóle usiąść naprzeciwko Benjamina, kucharki niosły już w jego stronę talerz z czarnymi kiełbaskami. Wybuchnął śmiechem próbując powtórzyć słowo “kaszanka” co bardziej wyszło jako”kisianka” czym rozbawił pulchne kuchareczki. Gestem i mimiką poprosił o większą porcję, na co przystały z rumieńcami na polikach. Dopiero gdy powitanie minęło - a zajęło dobre dziesięć minut - usiadł naprzeciwko kumpla i wyciągnął nad stołem dłoń w jego stronę. - Serwus. Sympatyczne babki, co nie? Nie ważne czy stare, czy młode, uśmiechają się jakby rzadko miały gości.- mówił już normalnym głosem a rozwiany włos zdradzał, że od rana był w ruchu. Nie był typowym molem książkowym. Jak na ucznia Ravenclawu był nadwyraz ruchliwy. - Co ty masz taką zbolałą minę jakby cię polski rogogon zwany żubrem połknął, przeżuł i wypluł?- zapytał i nalał sobie ochoczo kompotu, który już miał okazję skosztować. Przepadał za tymi malinowym i choć gdyby to od niego zależało to dolałby tu trochę czystej… nie chciał jednak urazić czarodziejskich kucharek, które to postawiły mu przed nosem górę mięsa. - Śniadanie o dwunastej? Fiu fiu. - życzył krótko “smacznego” i nie był w stanie czekać, zajął się jedzeniem. Zapachy były tak kuszące, że nie mógł się oprzeć. Być może danie nie wyglądało apetycznie ale przegryzane pieczywem i wzmacniane musztardą i chrzanem mile łechtało podniebienie. - Śmieszne te jedzenie. Brzydkie toto jak cholera ale niebo w gębie. A ty z czym te pierogi wziąłeś? - nie byłby sobą gdyby nie zajrzał do jego talerza z wyrazem zaciekawienia wymalowanym na twarzy. Pierogów już próbował, były cudowne, gdyby mógł to zabrałby je ze sobą i pokazał kuchennym skrzatom co mogą wprowadzić do szkolnego menu.
Benjamin totalnie nie dostrzegł kucharek. Wślizgnął się najwyraźniej tak bardzo niepostrzeżenie, że i one nie skomentowały tego. Dopiero gdy Trevor znalazł się obok niego, a on dokonał wyboru pierogów jagodowych, dotarło do niego, że nie są w lokalu sami. Obejrzał się w ich stronę, a następie cicho przywitał. Nie wiedział czy kobiety zrozumiały, ale po chwili wróciły do swoich obowiązków kuchennych i tyle je było widać. Jeśliby dłużej pomyślał to na pewno doszedłby do wniosku, że są tutaj od świtu, bo wyżywienie wszystkich gęb w Hogwarcie to musi być niełatwe zadanie. Może więc i lepiej, że nie przeszkadzał im w pracy? - Czego z całego serca im życzę. - Podsumował krótko komentarz o babuszkach. Spojrzał na muśniętego słońcem i wiatrem Trevora. Wyglądał jakby wakacje działały na niego lepiej niż jakikolwiek kamień filozoficzny. Nie zazdrościłby mu gdyby nie wszechobecny w jego głowie ból. Komentarz chłopaka dodatkowo przysunął jego myśli to tego nieszczęsnego okresu rekonwalescencji. Choć może to było nieuniknione? - Jakieś cmentarne duchy tak zawróciły mi w głowie, że dałem im się pochować żywcem. - Upił odrobinę wody, bo na samo wspomnienie o tamtych zdarzeniach robiło mu się sucho w gardle. - Nie wiem ile tam leżałem nieprzytomny. Ciężar połamał mi żebra. - Nie chciał mówić o tym jak wiele nie pamiętał. Cud, że jeszcze żył. Cym dłużej o tym myślał tym bardziej był przekonany, że powinien umrzeć w tym dole. - Jakby tego było mało straciłem tam różdżkę. Nie liczę, że już ją odzyskam. - To chyba tyle co miał w tym momencie na ten temat do powiedzenia. Ja na niego to i tak więcej niż można by oczekiwać. Wziął szeroki talerz z jagodowymi pierogami i kilka sztuk ostrożnie zsunął swoim widelcem. Zapach owoców słodką wonią otulił jego nozdrza. - Jagodowe. Nie wiem czy lubię, ale pachną nieźle, dam im szanse. - Spojrzał następnie na talerz Trevora, który przed sobą miał coś co wyglądało jak odchody Chimery. - Wygląda strasznie ten twój rarytas. Jesteś pewien, że to jest jadalne? - Już nie było wiadomo czy mina Benjamina bardziej była skrzywiona od niewygodnego spania czy od widoku "jedzenia". Benjamin już totalnie zapomniał po co się w ogóle spotkali. Pierwszy kęs pierogów przekonał go, że wybrał właściwie. Jagody, w swojej głębokiej, fioletowej barwie, skrywają wyjątkowy smak, który łączy w sobie słodycz i subtelny kwaskowaty posmak. Każdy kolejny kęs pobudzał zmysły, przypominając gorące, romantyczne chwile na błoniach. Ich delikatna, a zarazem intensywna natura sprawiła, że przychylniejszym okiem zaczął patrzeć na kolegę ze szkolnego dormitorium.- Są idealne, zupełnie jak nasze spotkanie. Chcesz gryza? - Zaczął mówić, jeszcze nie tak zalotnym tonem jakim będzie mówił za pięć minut. Dało się jednak wyczuć, że stał się łagodniejszy niż zawsze.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Zakrztusił się sączonym akurat kompotem gdy usłyszał o przygodzie Benjamina. To była informacja tak niespodziewana, że potrzebował dobrych kilku dłuższych chwil aby rozkaszleć się i odzyskać oddech. Łzy napłynęły mu do oczu, twarz zrobiła się lekko czerwona a zmartwione kucharki posyłały w jego stronę zaniepokojone spojrzenie, na które odpowiedział wysoko uniesioną dłonią na znak, że wszystko jest w porządku. Skinął jedynie chłopakowi dłonią aby klepnął go z całej siły między łopatkami to szybciej odzyska dech. - Do jasnej avady, dobrze, że wyszedłeś z tego cało. - odezwał się ochrypłym głosem gdy już skończył gruźliczo kaszleć. - Gdzieś ty polazł, że tak cię zmąciły? A mówili, że Podlasie jest takie bezpieczne, a tu albo utopce cię chcą zabić, albo te biesy... - tak jak Imogen miał nieco mieszane uczucia względem Polski. O ile te doświadczone bolączki wynagradzał mu Ced i Holly, tak wolałby jednak mieć ich oboje ze sobą lecz w Dolinie Godryka. - Nową różdżkę możesz kupić, życia czy zdrowia już nie. - przejął się tym, co Benjamin przedstawiał i z tego powodu zapomniał jeść. Profilaktycznie odczekał jeszcze parę minut zanim wróci do posiłku bo jednak gardło miał jeszcze ściśnięte od kaszlu i szoku. - Na kiepskie dni sprawdza się dobre jedzenie i alkohol. Zaczniesz od słodkich pierogów a potem może masz ochotę skoczyć na polski bimber? - zaproponował sposób na odreagowanie przykrych doświadczeń. Korona mu z głowy nie spadnie jeśli wprosi się do jego towarzystwa. Z tego co pamiętał to chyba tylko raz w życiu pił z nim piwo i to przy okazji krukońskiej imprezy w Pokoju Wspólnym Krukonów gdy to któregoś roku wygrali Puchar Domu. Aby upewnić się co do jakości tych kaszanek, które wyglądały całkiem kiepsko, zaczął je odkrajać i w ciągu kilku chwil parę kęsów zostało zjedzonych. Przymknął oczy z rozmarzeniem wymalowanym na twarzy co było dostateczną odpowiedzią co sądzi o smaku. - Oj fircyku, aromat jest wyborny a smak to raj dla podniebienia. - westchnął i wyprostował nogi pod ciasnym stolikiem, gotów delektować się polską kaszanką. - Najsampierw oddam się pieszczotom tego cnego dania. Zaiste uciesza duszę choć okiem odpycha. - zamrugał i zrobił zdziwioną minę gdy w końcu zorientował się, że mówi jak jakiś... szlachecki sztywniak. - A cóż te me usta okraszone słowami pięknymi niczym lica białogłowych dzierlatek? - pytanie, które chciał zadać miało brzmieć zupełnie inaczej. Wybuchnął krótkim śmiechem. - Mości paniczu, słów moich brak by wyrazić me głębokie poruszenie wobec tak przekrasnej magii. Jakże miałbym anihilować trwanie tegoż specjału? - miny nie miał ani trochę baronowej ani tym bardziej szlachecko urodzonej. Patrzył to na Benjamina, którego oczy wydawały się zdecydowanie bardziej szczęśliwe niż te kilka chwil temu, a na połowicznie skończony posiłek. Wnętrzem dłoni rozmasował całą swą żuchwę i usta, a popił też sporo kompotem. - Ażeby mi się to skończyło nim zmrok mnie nastanie. - śmiał się pod nosem gdy usłyszał chichot kucharek. Popatrzył na nie z rozbawioną miną i nie musiał władać legilimencją aby odgadnąć, że to one maczały w tym palce. - Ach, te powabne niecnoty figla mi płatają. - wskazał w kierunku autorek tego magicznego i niezbyt apetycznie wyglądającego dnia. Oparł łokieć o stół a brodę o krawędź swojej dłoni i popatrzył z uniesionym brwiami na Benjamina.
Benjamin również sądził, że podczas swojej wyprawy miał więcej szczęścia niż rozumu. Wyciągnął już z tego wnioski. Nie zamierzał mówić koledze, że uważa, że w gruncie rzeczy to wszystko stało się trochę na jego własne życzenie. Mógł nie bagatelizować lokalnych opowieści. Mógł pójść z kimś do tego lasy. Stało się jednak tak, a nie inaczej i na szczęście konsekwencje tych zdarzeń nie będą ciągnęły się za nim dłużej niż do końca wakacji. - Mnie również cieszy, że siedzę tu w jednym kawałku. - Podsumował, nie chcąc dalej o tym rozmawiać. Nie był człowiekiem użalającym się nad sobą. Nigdy nie było na to miejsca, czasu i chęci. Sądził wręcz, że takie gadanie o swoim losie, o tym jak komuś jest źle to jakiś sposób na zdobycie atencji innych ludzi, współczucia. Nic to dobrego by do jego życia nie wniosło. - Niedaleko grodu znajduje się Zielony Gaj. Ciekawe miejsce, bardziej magiczne niż mogłoby się zdawać. Bez kija tam jednak nie podchodź. - Gdyby taki opis miejsca usłyszał mógłby się przygotować na nadchodzącą przygodę. Wiedział jednak, że wiele więcej nie może powiedzieć koledze. Takie były zasady. Polski bimber już poznał, był jego wielkim fanem. Nie aż tak ogromnym by prowadzić nielegalną dystrybucje w Wielkiej Brytanii, ale może uda mu się nakłonić Aleksandrę by jadąc do szkoły zabrała ze sobą butelkę lub dwie na specjalne okazje. Jeśli sezon quidditha pójdzie krukom tak samo dobrze jak rok temu to na pewno będzie niejedna. - Chętnie. Muszę odkazić moje wewnętrzne urazy. - Stwierdził nieświadom, że to spotkanie potoczy się inaczej niż oboje się spodziewali. Jeśli po wspólnym posiłku tutaj jeszcze będą w stanie się znieść to będzie więcej niż dobra sytuacja. Podniósł się z miejsca w którym siedział, gdy Trevor zaczął się dławić. Wymierzył między jego łopatki kilka płaskich, a następnie usiadł obok niego. Długimi rękami bez problemu mógł sięgnąć swój talerz. Położył go ponownie obok siebie.- Usiądę bliżej gdyby kaszanka znowu była dla ciebie zagrożeniem. - Nie zdawał sobie sprawy, że magia jagód brudnymi butami wchodziła na salony ich znajomości. To zostawi ślad. Trevor tak poetycko zaczął mówić do Bazorego, że aż się chłopak się zaczerwienił. Nie obchodziło go, że mówił o kucharkach. Ta poezja w ustach krukona była niczym miód na obolałe serce. Benjamin spojrzał na Trevora, uśmiechnął się zalotnie. Miał wrażenie jakby otoczyła ich chmara zakochanych motyli, obsypując ich pyłkiem namiętności.- Trevor, wiesz, muszę ci powiedzieć, że masz naprawdę świetny styl. Ta koszula idealnie pasuje do twojej osobowości – jest odważna i pełna energii. - Powiedział, po czym poprawił Trevorowi kołnierzyk, który podczas duszności odrobinę się zwichrował. - I tak dobrze leży. Nie wiedziałem, że zrobiłeś formę na lato. - Kontynuował zaloty, które choć nie były subtelne to jednak nie były jednoznaczne. Gdyby w tym momencie dostał z liścia od Trevora raczej nie byłoby między nimi zgrzytu. Benjamin czuł ogromną potrzebę dokończenia posiłku także pozostałe kęsy zniknęły z talerza tak szybko jak się na nim pojawiły. W porównaniu do Trevora nie chciał by to wszystko skończyło się tak szybko. Jeszcze nigdy nie czuł w sobie takiej siły do flirtu. - Nim mrok cię nastanie pójdziemy razem do lasu, narobić hałasu. - spróbował równie elokwentnie odpowiedzieć. Normalne gdyby usłyszał coś takiego uznałby to za najgorszy tekst na podryw w dziejach. W obecnych okolicznościach? Sądził, że chodziło mu tylko o ten wcześniej omawiany bimber. Kto wie czy jak zaszumi im w głowie to czy nie dojdzie jednak do czegoś więcej.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Byli zatem umówieni na odkażanie urazów wewnętrznych. Nie musieli się wzajemnie długo na to namawiać, byli nastolatkami więc alkohol pojawiał się często w ich życiu. Każdy z nich na swój sposób potrzebował odreagować a to był jeden z kilku sposobów. Czuł się świetnie bo w końcu wyzdrowiał, wyspał się, a i kości przestały go boleć. Co prawda za parę dni wyjeżdża z powrotem do Doliny Godryka w męskich sprawach ale nie tracił humoru, korzystał z tych możliwości, które niósł piękny lipcowy dzień. Zrobił miejsca Benjaminowi gdy ten sadowił się obok. Ławka była dosyć wąska i krótka, musiał nieco przycisnąć łokcie do swojego tułowia. Zbyt uhanany efektem działania polskiej kaszanki nie zastanowił się po jakie licho Benji musiał usiąść tak blisko. Należał do grona osób wylewnych i otwartych więc nie przeszkadzało mu to jakoś bardzo póki nie próbował mu usiąść na kolanach. Dokończył swój posiłek pomimo świadomości co to robi z jego komunikacją. Nie odmawiał jedzenia, nie pozwoliłby aby się zmarnowało a efekt nie był dokuczliwy ani poniżający. W tym tempie wieczorem będzie cierpiał z powodu zakwasów umiejscowionych na policzkach bo nieustannie się śmiał. Widział czerwone policzki Benjamina i te intensywne spojrzenie ale jego mózg opierał się przed odebraniem tego jako flirt. - Czyżby polskie jadło wzbogaciło twój język w zacne i miłe słowa? - zapytał, kojarząc, że skoro jego jedzenie ma w sobie magię, to i Krukon musiał być poddany mocy prawienia komplementów? - Przędź dalej piękne słowa, dusza ma nieczysta pławi się w uciesze. - słysząc swoje słowa znów wybuchnął śmiechem na tyle silnym, że i stół zadrżał, gdy się o niego oparł. Wygładzony i poprawiony kołnierzyk odpiął, aby guzik nie uwierał w szyję. Miał czerwone policzki i szyję od wprawiania się w salwy śmiechu. Oparł sobie łokieć o ramię towarzysza i upił solidny łyk kompotu aby pozbyć się z ust smaku kaszanki i zastąpić go czymś słodkim. Na szczęście jego żołądek był w stanie znieść takie różnice smakowe. - Zaprawdę zawierz, że ma postura pielęgnowana jest każdego świtu i zmierzchu, mości przyjacielu. Łaskaw waćpan opuści komfort kanapy i zaszczyci mnie obecnością w tych porannych wojażach- biegajże u mojego boku o poranku. - mówienie tego zaczynało go męczyć. Gdy śmiech powoli wymęczał jego policzki mógł nieco spokojniej przyjrzeć się Benjaminowi. Siedział blisko ale nie na tyle na ile powinien siedzieć kumpel. Dopiero teraz przypomniał sobie, że Ben miał łatkę tego, który woli spotykać się z chłopakami. Gdy sobie to uzmysłowił i przyjrzał jego twarzy, odległości w jakiej znajdują się chociażby ich kolana(!) a potem usłyszał jego słowa to uniósł brwi, zaśmiał się lekko nerwowo... ale i też uderzyła go fala gorąca, która to zaraz przemknęła wzdłuż kręgosłupa. Teoretycznie kompot był chłodny a teraz odnosił wrażenie, że zagotował się w szklance, którą trzymał w dłoni. Przekręcił tułów w jego stronę aby mu się baczniej przyjrzeć. - Co ty, fircyku, mnie tu prawisz? Me myśli są nieczyste i głębokie a tyś mi oczy mydlić chcesz jakoby w lesie było goręcej niż w twych słowach propozycji? - potrząsnął głową bo już wolał odzyskać swoją mowę. Na siłę odchrząknął ale na niewiele to się zdało. Zdjął łokieć z jego ramienia i aby postawić na swoim, trochę rozepchnął się na ławce i go nieznacznie odsunął, ale też i znów wpędził w interakcję fizyczną. Wbrew pozorom nie uciekał w panice, nie czuł się zażenowany a... poniekąd zaciekawiony co Benjaminowi strzeliło do łba skoro próbuje go tutaj... podrywać? Żeby to chociaż było bardziej subtelne czy wymyślne!
Benjamin może nie był najmilszym chłopakiem, którego można spotkać w Hogwarcie, ale na pewno nie był na tyle zły by potrzebował zaczarowanego jedzenia by być dla kogoś miłym. Był nieufny, jeśli kogoś nie znał przynajmniej w stopniu średnim (co definiował jako kilka spotkać w tym jedno z bardziej głęboką rozmową niż o pogodzie) to mógł być odbierany niedobrze. Zyskiwał jednak przy bliższym spotkaniu i na pewno gdyby sprzedawali go w sklepach tak brzmiałoby slogan zachęcający do zakupu. Zastanowił się chwilę gdy Trevor napomknął o milszym zachowaniu. Czy to miało miejsce? Być może. Dla Benjamina ciepłe myślenie o chłopaku nie wydawało się niczym podejrzanym. Wiecie jak to jest - oślepł z tej miłości. - To urocze gdy tak kwieciście się wysławiasz. - Powiedział przekornie, gdy Trevor śmiał się raz za razem z tego co mówił. - Nie uważasz, ze powinieneś jakoś wykorzystać te nową umiejętność? - Zachęcał Trevora do wyrażania siebie. Może zaśpiewałby Benjaminowi balladę? Albo chociaż fraszkę wyrecytował? Benjamin na pewno nie byłby świnią i gdyby władał takim darem jak Trevor to podzieliby się nim ze światem. Zwłaszcza z Trevorem. W tym momencie mógłby z nim dzielić dosłownie wszystko, a mieli tylko stół i ławkę. Starał się nie reagować na fizyczne zaczepki chłopaka. Kolana, łokcie... To mogło zawrócić mu w głowie, co innego jednak krążyło po jego głowie. Myśl o Trevorze biegającym w świetle dopiero budzącego się dnia. Trevor z kropelkami potu nad górną wargą. Rumianego, wesołego i wysportowanego... Budziła w Benjaminie wiele romantycznych wizji. Jego na co dzień wyobrażająca sobie złe scenariusze głowa tym razem brnęła daleko w wizje wspólnie spędzanych chwil w wakacyjnym słońcu. Dzisiaj był pewien, że byliby doskonałą parą, a jutro? Kogo może to obchodzić co będzie jutro.- Możemy spróbować pobiegać, będzie to miła odmiana. - Stwierdził zdecydowanie mniej entuzjastycznie niż by chciał. W końcu miał być romantycznym kolegą, a nie psychofanem stojącym pod oknem i wyczekującym swojego idola. Nie chciał spłoszyć sarenki przed jej upolowaniem. Tak wiele się działo, że Benjamin był prawie pewien, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Komplementy zostały dobrze przyjęte. Nawiązali niewielki kontakt fizyczny. Utrzymywali niewymuszony kontakt wzrokowy. Co prawda Trevor wiercił się jak mucha w smole, ale kim Benji jest by się na niego gniewać? Gdyby miał to podałby mu poduszeczkę pod te zmęczone byciem pięknymi pośladkami. Tak bardzo wierzył, że to może się udać. Nie rozumiał gdy Trevor zaczął mówić o mydleniu oczu i nieczystych myślach. Jego ptasi móżdżek przestawał pojmować zawiłe i nieco archaiczne wypowiedzi kompana.- Rozumiem, że myśli masz nieczyste, to czar tego miejsca, ale mógłbyś mi to wszystko opowiedzieć nieco prościej? - Oparł się na jednym łokciu o stół, a twarz i sylwetkę skierował już bezpośrednio w stronę Trevora. Nie było to nic nachalnego, ale dawało jasno do zrozumienia, że jest bardziej zainteresowany tym co mówi Trevor niż jedzeniem. Wolną ręką odgarnął ze swojej twarzy włosy. Mimo miłosnego zaślepienia czuł, że zrobiło mu się gorąco, nie chciał by najkrótsze pasma włosów przykleiły mu się do czoła. Nie był może adonisem takim jakim jest jego współrozmówca, ale chciał się dobrze prezentować. - Nie myślałeś by rozpiąć jeszcze jeden guzik? Ta dzisiejsza pogoda, coś duszno tutaj.- Zapytał zalotnie Benjamin, bo choć nie zarejestrował gdy Trev poluzował kołnierzyk to dało mu to nowy punk zaczepienia w jego amorach.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
To niesamowite uczucie nie panować nad swoim własnym językiem. Co innego rozbrzmiewało w jego głowie a co innego wypadało spomiędzy jego ust... choć treść wypowiedzi była taka sama, tylko brzmiała zdecydowanie bardziej dystyngowanie. Marnym byłby baronem, takim obrastającym futerkiem raz w miesiącu i pożywiającym się biedną sarenką. Zapamiętał sobie aby namówić Ceda do poczęstowania się kaszanką. To mu dobrze zrobi, jeśli rozerwie się i pośmieje. Z tej dwójki to tylko Puchon nadawałby się do roli barona, miał w sobie coś szlacheckiego, a nie to co nasz Trevor, który z baronem miał tyle wspólnego co trzminorek z inferiusem. - Tony mych strun głosowych nie będą błogosławieństwem dla twych uszu, mości przyjacielu albowiem pomysł masz intrygujący jeślim pragniem uczynić krzywdę mym talentem operowym naszym cnym kuchareczkom. - ileż prościej mógłby to powiedzieć gdyby odzyskał kontakt ze swoim językiem. Wolałby jednak nie śpiewać, jeśli Benjamin miał to na myśli. Im dłużej przyglądał się swojemu rozmówcy tym zaczynał dostrzegać w nim coraz więcej oznak zainteresowania. Przecież Benjamin nawet się z tym nie krył więc nawet ktoś tak niedomyślny jak Trevor zauważał, że ten przygląda mu się tak jakby świata poza nim nie widział. Było to uczucie... dosyć intrygujące bo nie pamiętał kiedy ktoś ostatnio poświęcał mu tyle uwagi. Z drugiej strony miał istotne podejrzenia, że to wina jagodowych pierogów. O ile wcześniej rozważał ich spróbowanie, tak teraz posłał im spojrzenie spod byka. - Me słowa jaśniejsze aniżeli słońce nie potrafią być więc racz dać mi przebaczenie iż nie jestem w stanie poprawić kwiecistości. - oparł potylicę o szybę w geście bezradności. Jak tu wyrażać swoje odczucia skoro mowa upiększała tak, że niekiedy nie dawało rady prawidłowo to zrozumieć? Fala gorąca, która go wcześniej uderzyła, rozlała się teraz po twarzy. Cholera jasna, w jego życiowym scenariuszu nie było absolutnie żadnego uwzględnienia opcji bycia podrywanym. O nie, nie, tak być nie może. Nie może być mu od tego gorąco, to magia, to sztuczne, nawet gdyby było prawdziwe to też... - Waćpanie, negliż nie jest wskazany, zwłaszcza gdy twe oczy goreją bardziej niż tutejszy kominek. - och, wolałby powiedzieć to ostrzej, dosadniej, na przykład pięknym polskimi słowami: "kurwa, spierdalaj". Wypił cały swój kompot i ten Benjamina też, nie bacząc na to, że "baronowi" nie przystoi takie zachowanie. Dopiero gdy zwilżył gardło odzyskał rezon i gotów był zacząć działać. - Mam dla waćpana podarek ale podarek wymaga opadnięcia twych powiek. Na ułamek czasu. - uśmiechnął się sztucznie i celowo domagał się aby Benjamin zamknął oczy. Wykorzystywał jego amory przeciwko niemu. - Ufność mi podaruj, mości przyjacielu. Zamknijże swe patrzałki ino na moment. - ponaglił i jeśli chłopak zamknął posłusznie oczy, skierował różdżkę w kierunku jego czoła i ... wyczarował prosto na niego zaklęcie Aquamenti. - Racz rzec czy amory przeminęły z wiatrem czy ino orzeźwienia więcej ci potrzeba. - dodał zaraz bez cienia skruchy i wyczekująco wbił w niego spojrzenie. Nie chciał wiedzieć jak bardzo był czerwony od całej tej sytuacji. Nie był jednak zażenowany a zakłopotany.
Kucharki na pewno umierały ze śmiechu na zapleczu obserwując te scenę, którą same zgotowały. Trevor próbujący wyksztusić z siebie coś co nie będzie brzmiało jak napisane w poprzednim tysiącleciu i Benjamin, który pod wpływem motyli w brzuchu postradał zmysły, rozum i godność człowieka. Przyjazne staruszki okazały się w rzeczywistości wstrętnymi chochlikami czekającymi na swoje ofiary by spłatać im figla. Paskudne Podlasie, ponownie pokazało swoje prawdziwe oblicze. Gdy Benjamin myślał o wykorzystaniu talentu chłopaka nie spodziewał się śpiewu. Serenada? To byłby miód dla jego uszu! - Na pewno nie byłoby tak źle. Niemożliwe by takie ładne usteczka mogły wydać z siebie brzydkie dźwięki. - Kontynuował temat Benjamin, który wcześniej zachęcony przez Trevora do prawieniu komplementów, wsiąknął w temat w najlepsze. Jeśli Trevor nie będzie wiedział co zaśpiewać Benjamin na pewno pomoże mu napisać balladę ku chwale ich pięknego spotkania, którą złote usta Collinsa zamienią w istne dzieło sztuki osiemnastowiecznej. Sam Mickiewicz nie odmówiłby Trevorowi talentu! Po co Benjamin miałby się kryć z tym zacnym flirtem jakiego byliśmy światkiem? Niech każdy się dowie, że Trevor Collins zawrócił chłopakowi w głowie. To było uczucie od pierwszego kęsa, które nie dawało za wygraną. Przezwyciężyłoby każdą przeszkodę jeśli w międzyczasie Benjamin nie zarobiłby prawego prostego od kogoś zmęczonego tą sytuacją. To jednak było niemożliwe, na pewno każdy pokochałby Trevomine przy pierwszym poznaniu. Pierwszy uciekający w podskokach przed drugim, który jest w nim bez opamiętania zakochany. Miłość o której pisze się legendy. - Nie, nie poprawiaj kwiecistości. Ta już jest niesamowicie barwna - Pociągnął te metaforę Benjamin, który najwyraźniej słyszał już to co chciał w słowach Trevora, a nie to co rzeczywiście chłopak chciał mu przekazać. Ich romans płonął i oboje najwyraźniej to czuli, bo nawet Benjamin był pod wrażeniem ile płynów wlał w siebie Trevor. Bazory wiedział, że chłopak jest wyjątkowy i tak drobne rzeczy były tego doskonałym dowodem. Był ciekawy co jeszcze te usta potrafią. Znowu zatoną w myślach, przez co nie usłyszał komentarza o swoich oczach. Jest jednak pewne, że jeśliby usłyszał to docenił by komplement o błysku w jego oczach. Dopiero po chwili dotarły do niego słowa towarzysza. Nie komentując, zamknął spokojnie oczy w oczekiwaniu na ten wyjątkowy moment, który normalnie każdemu po takich słowach przyszedł by na myśl. No może nie normalnie, ale kto by się tym przejmował? Woda wydobywająca się z różdżki krukona nie ostudziła płomienia namiętności w Bazorym. Sprawiła jednak, że mokra podkoszulka podkreśliła szczupłe ciało mężczyzny. Dodatkowo wizja rozebrania się przed Trevorem sprawiła, że Benjamin zaczerwienił się jeszcze bardziej. Nie był z tych co na pierwszej randce od razu odsłaniają karty, ale może Collins był i tak chciał mu to dać do zrozumienia?- Orzeźwienia? - Zapytał zdziwiony. Prawie potraktował to jak zaproszenie na wspólny prysznic. Czy miało to sens? Nie. Czy Benjamin bardzo tego chciał w tym momencie? Na pewno. - Jeśli dalej zamierzasz sprawiać bym chciał zdejmować ubrania to zdecydowanie powinniśmy zmienić lokal. - Zasugerował Benjamin, podnosząc jedną brew w górę. Ten komentarz nie był może niczym z bajki disneya, ale na pewno lepiej oddawał wichurę myśli, która działa się w głowie dwudziestolatka.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Zbyszek nauczył go bardzo ciekawego słowa, które określa każdy aspekt życia i odnosi się do sytuacji gdzie brak słów: - Kurwa mać. - jak to mawiały Polaczki, a to był też dowód na to, że kwiecista mowa trwale opuściła jego "złote usta", które teraz mieliły przekleństwa. Powinien się ucieszyć i wybuchnąć entuzjazmem ale miał za to poważniejszy problem - magicznie zadurzonego w nim Benjamina, który nawet po oblaniu wodą widział w tym zachowaniu coś romantycznego. Na brodę Merlina, to było dosyć kłopotliwe bo zapewne gdy Benjamin wytrzeźwieje to będzie mu ciężko uwierzyć, że to działo się naprawdę... chociaż czy aby na pewno? Nie znał go na tyle dobrze aby przewidzieć czy w podrywaniu kumpla nie zobaczy czegoś zabawnego albo i nie potraktuje tego na serio. Pozostało więc znaleźć sposób jak go ocucić. - Panie kucharki, są panie cudowne ale na brodę Merlina, jak go odczarować? On mnie podrywa! - zawołał do polskich pań, które ni w ząb nie rozumiały angielskiego ale sądząc po minie i gestykulacji Trevora zrozumiały o co pytał. Z chichotem wymalowanym na twarzy wzruszyły ramionami i wskazały tarczę zegarka, co sugerowało, że tylko czas wyleczy Benjamina ze sztucznego zakochania. - Fantastycznie. Muszę cię powstrzymać przed całowaniem czy macaniem tak długo aż wytrzeźwiejesz. - westchnął ale nie popadał w smętny nastrój bo jednak jako tako panował nad sytuacją - albo tylko sobie wmawiał, że tak jest. Sytuacja była kuriozalna ale daleko było mu do uciekania gdzie pieprz rośnie. Nie zostawi go przecież tutaj; będzie na tyle przyjazny, że poczeka aż mu to przejdzie. Gdyby stąd przed nim uciekł to prawdopodobnie nazajutrz nie byliby w stanie spojrzeć sobie w oczy a skoro będą razem na studiach to jednak nie warto zamiatać tej sprawy pod dywan. Usiadł bokiem do Benjamina, nagle odkrywając, że jest trochę przez niego uwięziony w tym kącie - obok ramienia miał ścianę a za sobą wysokie oparcie ławki. Hmm. - Panie, może panie kucharki PIWO mają? PI-WO! - sylabizował i pokazywał gest picia z kufla. Dzielnie ignorował maślany wzrok Benjamina, który wpędzał go w zakłopotanie. - Nie, nie rozbieraj się, nie ma absolutnie takiej potrzeby. Jest ciepło, wyschniesz raz-dwa. - westchnął i popatrzył na wciąż uśmiechniętego i teraz przemoczonego Krukona. Na całe szczęście kucharki rozumiały przekaz i przyniosły mu nic kufel ze spienionym piwem. Na ten widok oczy mu zabłyszczały. Powinien bać się pić czegokolwiek, co przynoszą ale na moment o tym zapomniał. - I co ja mam z tobą zrobić, Benjamin? - zapytał go z uniesionymi brwiami i upił łyk złocistego płynu, delektując się przy tym pianką. - Jesteś pod wpływem magii, chłopie. Wierz mi, na trzeźwo nigdy w życiu byś mnie nie podrywał. - może jeśli przekona go, że to działanie magii to coś to da?
Benjamin nie wiedział czy cieszył się z tego, że Trevor już przestał ciekawie mówić. Nie zdawał sobie sprawy, że w tej sytuacji jedynie on na sali zachowuje się jak ostatni kretyn. W dodatku jego przypadłość nie przejdzie tak łatwo jakby mogło się wydawać. Kucharki najwyraźniej celowo wprowadziły Trevora w błąd, że trzeba czasu by to przeszło, by sobie poużywać. Ciekawie czy będzie im równie do śmiechu gdy będą chciały iść do domu, a Benjamin dalej będzie prawił te swoje niewybredne komplementy. Nikt raczej nie oczekiwał, że lokal będzie otwarty całą dobę. Przekleństwo zdziwiło Benjamina, ale wcale nie sprawiło, że Trevor mniej mu się podobał. - Kiedy nauczyłeś się tak dźwięcznie wymawiać "r"? Dla wielu Anglików to prawdziwe wyzwanie, a u ciebie brzmi niczym szum liści na wietrze. - Na pewno odrobine przesadzał, ale przecież nikt tu ich nie nagrywał by dało się odsłuchać czy rzeczywiście tak jest. W głowie Benjamina język polski odrobinę właśnie zyskał na wartości. Nie rozumiał czego Trevor mógłby chcieć od tych zasuszonych, podłych rodzynek zwanych kucharkami. Na pierwszy rut oka przecież było widać, że nie mogły konkurować z takim soczystym pierożkiem jakim jest Benjamin. Obserwował więc jego dziwaczną gestykulacje, ale nic nie komentował. Poruszające się ręce krukona sprawiały, że Bazoremu delikatnie zakręciło się w głowie. Tak długo był zapatrzony w twarz chłopaka, że jego błędnik zwariował pod wpływem nowych bodźców wizualnych. Choć może to była strzała amora uderzająca prosto w jego brzuch? To byłoby romantyczne gdyby te małe, walentynkowe aniołki okazały się prawdziwe. One razem z kucharkami na pewno teraz śmieją się w niebogłosy z Benjamina, lub jakby to powiedział chłopak "cieszą się ich szczęściem". Podobno nie czujesz się sobą kiedy jesteś głodny, tu jednak zadziało się całkowicie na odwrót. Najedzony Benjamin był coraz bardziej zadowolony, że tak dobrze spędza im się razem czas. Trevor nawet zamówił dodatkowy napój by mogli wspólnie spędzić jeszcze trochę czasu. To był dobry znak.- Tutaj nie zamierzałem się rozbierać, nie jestem ekshibicjionistą - Stwierdził, bo przecież nie wszystkie ścieżki w jego mózgu się zawaliły. Dalej miał swoje granice tylko flirt mu się wyostrzył w najgorszy możliwy sposób.- Masz dla mnie jeszcze jakieś niespodzianki? - Stwierdził zaciekawiony. Wizja uroczych zabaw w czasie których mogliby się do siebie zbliżyć mignęła mu przed oczami. Sprawy toczyły się dalej i choć Benjamin sam na pytanie nie wpadł to wydawało mu się ono zdecydowanie na miejscu. - Zrób ze mną co zechcesz. Dla ciebie będę jak feniks. - Stwierdził zalotnie, bo przecież jakby inaczej. Wspomnienie o magii miało coś zdziałać? To była magia miłości! Każdy pod jej wpływem kiedyś był, jest lub będzie.- Tak, to pradawna magia, ale chce ją odkrywać tylko z tobą - mówił dalej jak potłuczony, totalnie nie przejmując się drugą częścią zdania wypowiedzianego przez Trevora. Niby skąd on mógł wiedzieć co Benjamin by zrobił. Nie byli jeszcze tak blisko. To tylko kwestia czasu i kilku kolejnych słodkich posiłków.
+
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Roześmiał się ale w jego głosie rozbrzmiała nuta rozpaczy. Nawet piwo nie pocieszyło bo Benjamin był niezwykle pomysłowy w wynajdywaniu komplementów tam, gdzie nie miało prawa ich być. Zakrył swoje oczy, brwi, a nawet kawałek czoła i nie wierzył w swoje szczęście. Z dwojga złego dobrze, że to Ben został poddany tej magii a nie jakaś dziewczyna. Z płcią piękną miałby większy stres i problem aby coś zorganizować a przy Benjaminie czuł się całkiem dobrze, nawet jeśli ten smalił do niego cholewy. - Błagam, Benji, zlituj się. - jęknął bo brakowało mu argumentów, logiki i charyzmy by przekonać chłopaka, że to rodzaj magii. Przekonany był, że to przecież niedługo minie, prawda? Okazywało się, że to nawet nie słabnie a raczej wyostrza się z każdą kolejną słowną interakcją. Upił jeszcze trochę piwa i wstał. - No wstanże, nie mogę wyjść. No dalej, dalej. - poganiał go aby zrobił miejsce na ławce i wygramolił się zaraz za nim, czując na sobie jego pełen uwielbienia wzrok. Czy Holly tak właśnie się czuła, gdy roztaczała urok? Od dziś będzie jej tego współczuł. Gdy zorientował się, że on sam tak na nią patrzył... że było jej źle, gdy musiała to zrobić... teraz rozumiał więcej. Dzisiaj ostatecznie jej wszystko wybaczył i chyba dojrzał do tego, aby zobaczyć w potomkach wili nie tylko piękno ale też trudy związane z własną genetyką. Uzmysłowienie sobie tego zawdzięczał Benowi i co tu mówić, polskim kucharkom. Bądź co bądź to bardzo cenne doświadczenie, które zostanie z nim na wiele, wiele lat. - Chodź, wracamy do stodoły. Tak, do twojego pokoju. - już nawet nie próbował mu wyjaśniać, że planuje go oddać w ręce jego współlokatorów. Póki Benji idzie obok niego bez marudzenia, tak niech wierzy, że w pokoju spędzą mile czas. Nie pożegnał się z kucharkami, nie miał na nie siły. Te ich psikusy z początku były autentycznie zabawne ale pod koniec stały się utrapieniem. W trakcie transportu Benjamina do pokoju, z oddali zobaczył pielęgniarkę, panią Finch. Z wielką ulgą wymalowaną na twarzy zabrał do niej Krukona i wyjaśnił, że ten został poddany działaniu amortencji i potrzebuje czegoś nasennego, aby to przespał. Pielęgniarka była złotą kobietą i nie zadawała zbyt wielu pytań. Gdy Benajmin już zasnął w swoim pokoju, zostawił mu karteczkę:
Odezwij się, gdy już będziesz myślał tą prawidłową głową. ~ Trev
PS Pani Finch mówiła, że masz nie pić alkoholu do końca dnia bo byłeś na środkach nasennych.
Weszła do chatki pięć minut przed umówionym czasem. Ubrana w zwiewną spódnicę i haftowaną białą bluzkę nie czuła się wcale rześko. Na dworze panował okropny skwar i cieszyła się, że może znaleźć cień i zaznać odrobinę ochłody we wnętrzu tej przemyślnie zbudowanej izby. Persephone z zadowoleniem stwierdziła, że jest tutaj sama. To dobrze, może w takim razie nikt nie będzie im przeszkadzał. Trochę się martwiła. Co mogło zmienić się od ich ostatniego spotkania, że tak bardzo potrzebował pomocy? Mogła tylko liczyć na to, że to nic naprawdę niebezpiecznego. Pan Seaver od kiedy pamięta miał niesamowity talent do pakowania się w kłopoty a jego zaginięcie było tragedią, która nie może się powtórzyć. A może to coś związanego właśnie z nim? Nie, pisał o upływającym czasie. I o swojej podopiecznej. Och nie, czyżby chodziło o tamtą śliczną charjuczkę? Może jest chora? Tylko nie to, pomyślała Persephona, śmierć zwierząt i śmierć w ogóle to dla niej niezwykle trudny temat. Miejmy nadzieję, że nie chodzi o najgorsze. Czekała więc, bo co miała robić, czekała a talia kart tarota przygotowana już była na stole. Raczyła się zimną hyćką i patrzyła w stronę drzwi, oczekując na przyjście swojego… jutro? Przyszłego ucznia. Ale dzisiaj przede wszystkim klienta. I człowieka w potrzebie.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nie do końca tak planował spotkanie z profesor Aniston, ale przecież w zmianach planów nie było niczego złego. No, może spóźnienie nie było do końca taktowne, ale to nie tak, że przyszedł jakoś szalenie po czasie. No i miał powód. Był zamyślony, wahał się nad tym, jakie pytanie chce zadać i co właściwie planuje. Kiedy wszedł do izby, od razu zauważył Persefonę i westchnął z ulgą, widząc, że w tym miejscu mogą czuć się bezpiecznie i kameralnie. - Dzień dobry, pani Profesor - przywitał się, a potem zajął miejsce naprzeciwko niej. Nie do końca wiedział, jak zacząć. To nie tak, że był laikiem - tworzył szklane kule. Ale jednak arkana sztuk wróżbiarskich i numerologicznych pozostawały dla niego zbyt uwikłanym labiryntem znaczeń. - Prawdę mówiąc nawet nie wiem, od czego powinienem zacząć. Pierwszy raz jestem na takim spotkaniu... a przynajmniej tak mi się zdaje. Nauczycielka już wiedziała, w jakim stanie była jego pamięć i że praktycznie wszystko z przeszłości było dla niego obce. Musiała zatem rozumieć, co miał na myśli. Problem polegał na tym, że on naprawdę nie wiedział, jak przedstawić sprawę, ani jakiej pomocy właściwie od niej chciał.
- Dzień dobry, panie Seaver – odpowiedziała z łagodnym uśmiechem, wcale nie gniewając się za to małe spóźnienie. Byli wszakże na wakacjach, czas płynął leniwie i szczerze powiedziawszy - nie miała dzisiaj żadnych planów, bo akurat wypadło na dzień wolny od dyżurów. Warto przecież pamiętać, że w sumie nie była tu tak zupełnie bez zobowiązań. Miała sporo chwil, które można było bezceremonialnie trwonić, ale równie często musiała również wypełniać swoje nauczycielskie powinności. Widziała jego obawy, jego strach i niepewność. Widziała je jednak również w setkach wielu innych, którzy przyszli przed nim. Ludzie, którzy potrzebują zasięgnąć porady dotyczącej spraw, które jeszcze nie nastąpiły, bali się owej wróżby równie mocno co niepewnej przyszłości. I choć Persefona jak zawsze prezentowała ten sam pogląd – przyszłość to rzeka czasu, niestała woda, która jeszcze może ulec zmianie z każdą naszą decyzją – nikt nie chciał jej słuchać. Ludzie lubili myśleć absolutami – wóz albo przewóz, nie ma nic pomiędzy. Mogła mieć tylko nadzieję, że Nicholas okaże się mieć więcej oleju w głowie. - To nic złego, potrzebować pomocy. – Niespiesznie wyjęła karty, kulę i swój dziennik. Tak jak on nie był pewien, jak ubrać myśl w słowa, tak ona nie była pewna, czego dokładnie będzie oczekiwał. Miała swoją ulubioną metodę, ale nie zamykała się na inne możliwości. - Wydaje mi się, że najprościej będzie zacząć od początku. Jak się pan ostatnio miewa? Co pana tak trapi? – zapytała, podając mu szklankę z zimnym kompotem. Sama upiła łyk hyćki i spojrzała na niego ze spokojem, który jasno sugerował jedno. Poświęci mu tyle czasu, ile będzie trzeba.