Fragment lasu tuż przy polach, uwielbiany przez wszystkie miododajne owady z uwagi na fioletowe, cudownie pachnące kwiaty. Jakie są? Mieszkańców niewiele to obchodzi, ale starają się nie wchodzić na polanę z uwagi na liczne w tym miejscu bzyczki, trzminorki oraz pszczoły.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Była pokryta kurzem, a na jej ciele i ubraniach było znać zielonkawe ślady po tym, jak wylądowała nie raz i nie dwa na trawie. Dzień chylił się ku zachodowi, słońce leniwie nurzało się w koronach drzew, barwiąc je w sposób iście cudowny i wręcz poetycki, co Carly odkryła z pewnym zdziwieniem, ale i zadowoleniem. Wszystko, co ją otaczało, miało swój własny, niesamowity i całkowicie niepowtarzalny czar, który zdawał się z każdą chwilą urzekać ją coraz mocniej. Była zachwycona tym wyjazdem, ale prawdę mówiąc, Norwood bywała zachwycona większością nowych miejsc, w których mogła się skryć i obserwować wszystko w okolicy, ucząc się jej, dostrzegając rzeczy, jakich nie było w Anglii, po prostu psocąc i ucząc się o rzeczach, o jakich nawet nie śniła. Poza tym musiała przyznać, że tutaj, w tym miejscu, czuła się doskonale o tyle, o ile była nimfą, która przemykała spokojnie między roślinnością, zachowując się nie do końca poważnie. Nie przeszkadzało jej to, nawet bawiła się tym przemykaniem ponad światem, tym bieganiem z miejsca w miejsce, gdzie nic i nikt nie był stały. Teraz przystanęła, czy raczej usiadła, starając się nie myśleć, że w tej okolicy mogły żyć robaki. Właściwie na pewno było ich tutaj całe mnóstwo, ale na razie Carly odsunęła od siebie tę świadomość, rozkoszując się dosłownie wszystkim, całym tym dniem, który właśnie dobiegał końca. Nie wiedziała zupełnie, że przyczepiły się do niej biesy, bo zwyczajnie nie miała jeszcze okazji zmyć z siebie kurzu tego dnia, nie miała więc świadomości, że pod jej pachami kryli się pasażerowie na gapę. A co się z tym wiązało, nie była świadoma tego, że mogła pachnieć czyjąś amortencją! Jej miarą, jedyne, co można było od niej czuć, to zgrzaną skórę i kurz, jaki na niej osiadł, oblepiając ją z pewnością o wiele mocniej, niż powinien. Niemniej jednak było duszno i gorąco, więc podobne rewelacje nie powinny nikogo dziwić, tak samo, jak biesy, które najwyraźniej doskonale bawiły się z powodu podróży, jaką odbyły na jej ciele, choć ona, na całe szczęście, ich nie czuła, bo niewątpliwie wpadłaby w jakąś szaloną panikę.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Choć na Podlasiu spędził już dwa tygodnie, miał wrażenie, jakby przyjechał tu wczoraj. Być może dlatego, że za każdym razem, gdy obiecywał sobie, że wreszcie wyjedzie na urlop, zawsze pakował zeszyty i dzienniki. Nie potrafił nie pracować, nie potrafił nie pisać, snuć jakichś niestworzonych historii, które kończyły się czasem szczęśliwie a czasem nie. W przeciwieństwie do swojego własnego życia, które ostatnio było jedną wielką serią niewiadomych - to, co pisał było przewidywalne. I to mu się właśnie podobało najbardziej. W końcu jednak przyszedł gorszy czas. Po kilku dniach spędzonych głównie w pokoju czy na stołówce, gdzie panował jako taki chłód, był zmuszony odłożyć kajecik i wieczne pióro i udać się na sentymentalną przechadzkę. Czuł, że nic nie napisze, dopóki nie wydarzy się… coś. Cokolwiek. Ostatnio całkiem wprawnie udawało mu się unikać kłopotów, pomimo tego, że na wyjeździe była (z tego, co zdążył zauważyć) cała jego wesoła gromadka. Issy, Isolda, Julia i wreszcie – Carly. Z którą ostatnio widywał się najmniej, ale może to i lepiej? Było w niej coś, co sprawiało, że zwyczajnie bał się znowu zagadać. Bał się jej nimfiej i psotliwej natury, tego, że jest nieodpowiedzialna i może zwyczajnie z ciekawości da się mu zaciągnąć do łóżka. Przed tym nie miałaby żadnych oporów, choć myśli o Isoldzie znacznie studziły jego zapędy względem słodkiej i (chyba?) niewinnej Carly. Chyba. Pech chciał, że spotkał ją w bardzo urokliwym miejscu. Wcale się tu nie umówili, to było zupełnie przypadkowe spotkanie. I dziwnym zbiegiem okoliczności musiała wyglądać jak ta, której mianem ją określali. Trochę umorusaną trawą, której zapach czuł w powietrzu, choć to nie miało przecież sensu – w końcu kto w lesie cokolwiek kosi? - Jak zawsze, znajduję się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. – Już nie był dziwnie niepewny, ale na pewno był dość onieśmielony. Jak na siebie. Rozejrzał się wokoło, jakby w obawie, że ktoś go tu przyuważy. - Zgubiłaś się czy błądzisz, bo lubisz? A może na mnie czekałaś?
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Gdyby Carly wiedziała, że miał ją za niewinną, z całą pewnością roześmiałaby się w głos. Była jedną z bardziej winnych osób, jakie stąpały po tym świecie, daleko było jej do czystości, przejrzystości i delikatności, daleko było jej do wszystkich cnót, ponieważ sama ustalała, co nimi było. Traktowała to jako coś zabawnego, a jednocześnie ciekawego, ale nigdy nie kierowała się jakimiś kompasami moralnymi, a przynajmniej nie kierowała się ogólnie przyjętymi normami, zwyczajnie szukając tego, co dawało jej przyjemność, co sprawiało, że była zadowolona, bez zastanawiania się, czy inni by ją potępili. Nie od biedy była nimfą, rusałką, która uciekała i wodziła na pokuszenie, która nie była nazbyt stała i zwyczajnie się bawiła, w jednym miejscu zostając na dłużej, w innym prawie w ogóle, mając za sobą wiele różnych relacji, jakie nie miały tak naprawdę żadnego sensu. I żadna z nich, co ważne, wcale jej nie przeszkadzała. Nic zatem dziwnego, że kiedy usłyszała głos Benjamina i jego niepoprawne słowa, zaśmiała się i odwróciła, by na niego spojrzeć. W jej wejrzeniu czaiło się coś niebezpiecznego, jakaś iskra zwiastująca, że taka brudna i pokryta kurzem, bawiła się doskonale i nie mogła się w żaden sposób powstrzymać, że zwyczajnie była w swoim żywiole i żywioł ten, choćby tego nie chciał, nie mógł zostać powstrzymany. Płynęła przez życie, a skoro tak się złożyło, że na nią trafił, to przez chwilę mógł płynąć również z nią. Bo nie miała nic przeciwko, lubiła go słuchać, lubiła sprawdzać, jak daleko zabrnie w swoich opowieściach i pomysłach. Lubiła go, choć na pewno nie tak, jak niektórzy sądzili. - Och, panie faunie, ja nie błądzę, jestem u siebie i doskonale wiem, dokąd zmierzam, znam skały dźwięk i kamieni ton, więc tak naprawdę to ty powinieneś uważać, bo się tutaj kręcisz - zauważyła, śmiejąc się znowu, wdzięcznie i ciepło, a później machnęła na niego ręką, zapraszając do siebie. - Szukasz inspiracji pośród dziczy? - zapytała swobodnie, ciekawa, jak czuł się tutaj, z dala od zgiełku miasta.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
- Skały dźwięk i kamieni ton? Jesteś na haju, czy coś? - zaśmiał się nieporadnie, bo naprawdę nie wiedział, co począć. Okoliczności przyrody były piękne - cała polana pokryta była fioletowym podszyciem, promienie słońca przedzierały się przed drzewa a jego rozmówczyni… choć pokryta kurzem, wydawała się tak cholernie urodziwa. Było w niej coś bardzo kuszącego pomimo tego, że na świadomym poziomie Ben doskonale wiedział, że nawet nie ma po co próbować. Jakkolwiek śliczna, była przecież bardzo młoda. Może nawet za bardzo, może właśnie w tym przypadku Benjamin Paul Auster powinien okazać się lepszym człowiekiem niż jest, odwrócić się na pięcie i odejść. Zamiast tego delikatnie się zbliżył. - Pani nimfo, chyba już powinnaś wiedzieć, że ja się niczego nie boję - Skłamał czarująco, bo w sumie bał się w tej chwili przede wszystkim konsekwencji swoich decyzji. Mimo to ukrył strach pod maską uśmiechu i przechylił głowę z zainteresowaniem. - Nie wiem, czego szukam. W sumie to może nawet niczego, bo chciałabym, żeby coś wreszcie znalazło mnie. Wydawało mi się, że chciałem być sam, ale już mi się tak nie wydaje. - Wzruszył ramionami i schylił się, by zerwać stokrotkę. Zbliżył się do niej jeszcze bardziej, wkładając sobie kwiat za ucho. - Dlaczego tak właściwie powinienem się ciebie bać? Zapytał, z drżącym sercem. Doskonale znał odpowiedź, ale chyba chciał to usłyszeć z jej słodkich ust.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly uniosła lekko brwi na jego pytanie, jakby chciała go zapytać, czy przypadkiem nie zagalopował się z tą uwagą, bo nie brzmiała ona zbyt odpowiednio, by nie powiedzieć, że brzmiała właściwie w pewnym sensie nawet obraźliwie, a już zwłaszcza z ust pisarza, który, co jak co, ale wyobraźnią powinien umieć się wykazywać. Poza tym, jak już dawno ustalili, była nimfą, była stworzeniem leśnym, stworzeniem związanym z wodą, naturą i wszystkim tym, co ją otaczało, dziką, nieprzejednaną i na pewno daleką od tego, co ludzkie, więc nie powinien się dziwić, że wspominała o takich właśnie rzeczach. Dla niej to było nie tylko oczywiste, ale również na swój sposób zabawne, stanowiło oderwanie od rzeczywistości i w pełni jej to odpowiadało. - Naprawdę? Nie bałeś się ani trochę tych wróżek? I nie boisz się szalonej kobiety, która zna dźwięk kamieni? - zapytała, unosząc brwi, nie mając najmniejszego pojęcia, że faktycznie roztaczała dookoła siebie cudownie, wspaniały zapach, nie wiedziała, że została nosicielem biesów, jakie próbowały jej się odwdzięczyć w sposób, który był dla nich naturalny, zupełnie, jakby ta ich psotna natura odpowiadała dosłownie za wszystko. Może właśnie takie były, może zwyczajnie lubiły się bawić, może po prostu odpowiadało im to, że inni przez ich amortencję musieli mierzyć się z czymś, z czym normalnie zapewne nie mieliby problemu. Najwyraźniej jednak podobne rzeczy były dla nich zbyt nudne i biesy te potrzebowały czegoś więcej. - Szukałeś samotności, a znalazłeś mnie, to dość ciekawe zdarzenie, biorąc pod uwagę, że ja nigdy samotności nie niosę. Ciekawe, czy umiałabym przez jakąś chwilę w ogóle nie mówić, bo prawdę mówiąc, nie jestem pewna - stwierdziła, w miarę jak się do niej zbliżał, zastanawiając się, czy w ogóle wiedział, o co chodziło i na co się zanosiło, gdy tak sobie dyskutowali o niczym. Bo i też nie musieli poruszać żadnych niesamowicie poważnych tematów, a przynajmniej z takiego założenia wychodziła. - Bo człowiek powinien bać się żywiołów, panie faunie.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Nie tak łatwo było odgadnąć co konkretnie chodziło jej po głowie, ale jednego mógł się domyślić. Nie była zbytnio zadowolona z czegoś co powiedział, Merlin jeden wie, z czego konkretnie. Na jego twarz wstąpił niepewny uśmiech, zerknął na nią również pytająco. A gdy usłyszał, jak kąśliwą uwagą go poczęstowała, jego grymas tylko się pogłębił. - Auć, zabolało – zaśmiał się, łapiąc teatralnie za serce. Oboje dobrze wiedzieli, że nie popisał się na wróżkowym dworze. Że prawie się zdekonspirował, mówiąc na głos swoje imię, że gdyby nie interwencja tamtego chłopaka najpewniej zostałby tam na zawsze. Że powinien być mądrzejszy, ale nie był, bo nie chciał, bo zawsze musiał chojraczyć ale nie szła za tym bynajmniej odwaga. - Może trochę. A może nie? Kto powiedział, że zawsze mówię samą prawdę? Myślisz, że ufam ci na chwilę, żeby przyznać się do swoich strachów? Miał szczerą nadzieję, że sprytnie wybrnął z odpowiedzi na prawdziwe pytanie. Bo to, że bał się wróżek to jedno. A to, że był dosłownie przerażony tym, jak działa na niego Pani Nimfa to już zupełnie coś innego. Było milion powodów, dla których powinien przestać z nią rozmawiać. I amortencją, którą czuł w powietrzu i która kierowała teraz jego sercem nie miała tu aż takiego znaczenia. Ben uwielbiał kochać, ale nie ludzi. Ale ideę. Kochał już pomysł, że zakochał się w Isoldzie. Kochał także myśl o spotykaniu się z Julią. Kochał to, jak patrzył na niego Issy. I wreszcie - kochał również przypuszczenie, że ktoś tak młody jak Carly uzna, że jest w jej typie. Dla niego ludzie to były trofea. A nimfa stanowiłaby bardzo ładny laur w jego kolekcji. - Głęboko wierzę w to, naszym życiem nie rządzi przypadek. Czy nie uważasz, że skoro znowu cię znalazłem, musi być jakiś powód, dla którego nasze drogi się krzyżują? – zapytał retorycznie, nie odchodząc ani pół kroku w tył. Przechylił głowę w zamyśleniu i przez chwilę trawił jej odpowiedź. A potem szepnął głosem niepewnym i nieco drżącym. - Nie boję się tego, czego powinienem. W tej chwili, najbardziej boję się… – urwał i spojrzał prosto w jej oczy. Pewnych rzeczy nie trzeba mówić, niektóre z nich trzeba zobaczyć. Czy ujrzała w jego tęczówkach to, jak bardzo boi się, że w swojej zachłanności zrobi o jeden gest za dużo i na zawsze straci możliwość skradnięcia jej uwagi na choć trochę? Może, ale nie powinna chyba nigdy o tym wiedzieć. - … że dowiesz się czegoś o mnie tak naprawdę. Na przykład czego się boję. Albo czego pragnę.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Z Norwood nigdy nie było nic wiadomo. Balansowała całe życie nad krawędzią, tańczyła na niej, kołysała się z prawdziwą przyjemnością, nie przejmują się tym, że lina, po jakiej stąpała, nie była bezpiecznym lądem. I wiele osób z tego powodu zapewne nie chciałoby znajdować się w jej obecności, a może wręcz zechciałoby gdzieś zniknąć, może uznałoby ją za szaloną, za wariatkę, za prawdziwą wiedźmę. Znała jednak takich, którzy znali ten taniec, rozumieli go i wiedzieli, jak się w nim poruszać, choć nie było to wcale tak powszechne, jak ludzie pragnęli twierdzić. Większość z nich również nie miała pojęcia o tym, jak wiele pewności siebie miała Carly, która zwyczajnie nie była w stanie nigdy się zatrzymać, bo wiedziała, czego chciała i do czego dokładnie dążyła, czego oczekiwała i czego miała się spodziewać. Wiedziała to wszystko i po to wszystko wyciągała ręce. - Sądzę, że w ogóle mi nie ufasz – odpowiedziała prosto i trudno było powiedzieć, czy w tej uwadze, przed jaką się w ogóle nie zawahała, kryło się coś z nagany, czy może było to tylko i wyłącznie prowokacją, po jaką sięgnęła z największą przyjemnością, w ogóle się jej nie bojąc. Wiedziała, jak wodzić innych za nos i prawdę powiedziawszy, należało stwierdzić, że nigdy nie stała się niczyim trofeum, to ona zdobywała, to ona odstawiała na półkę, to ona kierowała cudzym życiem, dostrzegając, że jest w stanie to robić. Zapewne dlatego, że kochała obserwować, że kochała patrzeć, sprawdzać, że znajdowała w tym niesamowitą przyjemność, gdy sięgała po coś, czego ktoś się nie spodziewał, a powinien. Wiedziała, że to, co robiła, nie było właściwe, ale jednocześnie nic sobie z tego nie robiło, bo jej dobre serce miało swoje ograniczenia, o jakich nie musiała mówić głośno, by niektórzy byli tego świadomi. - Musi? – zapytała, przeciągając to jedno słowo, aż między nimi zawibrowało, wzbijając się w górę i trwając tam, jak uderzenie, jak cykada, jaka nie zamierza zamilknąć. Przekrzywiła głowę, czekając na to, co miał jej jeszcze do powiedzenia, uśmiechając się lekko, widząc doskonale, jak się jej przyglądał. Nawet na chwilę nie uciekła od niego spojrzeniem, nie spłoniła się i nie zrobiła niczego podobnego, bo nie była tym typem osoby, a skoro Benjamin znał ją już dość długo, powinien mieć świadomość, że była faktycznie tak bezczelna, jak nimfa. – Och, czyżbyś miał mnie za ptaszynę, która złamie skrzydło na pierwszym podmuchu wiatru? – zapytała, przekrzywiając lekko głowę, ciekawa tego, jak ją postrzegał.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Niby się znali i to już cały rok. Ale tak naprawdę znali przede wszystkim wyobrażenie siebie, nie spędzali ze sobą na tyle czasu, żeby z rozmów wymuskać obraz jakiegoś prawdziwego ja. A mimo to rozpracowała go całkiem szybko, przynajmniej w kwestii zaufania. - Carly, ja nikomu nie ufam. - Uśmiechnął się podle, grając kartą, która była mu najmniej na rękę. Szczerością. Nauczył się jednak, kiedy jej unikać, a kiedy ją stosować, kiedy wyznanie tajemnic zaskarbi czyjąś sympatię lub współczucie, a kiedy zaprzepaści szanse na cokolwiek. - To nic osobistego. Nie zmienia to faktu, że za odpowiednią motywację mógłbym ci wyznać niejeden sekret. Jeśli wcześniej jego intencje nie były dla niej jasne to teraz już pewnością musiało być inaczej. A zresztą, Carly to lotna istota i na pewno rozumie te wszystkie niuanse, wie o wszystkich imponderabiliach, odzyskuje co utracone w tłumaczeniu. Tłumaczeniu chęci i pragnień na słowa i gesty, a w przypadku Austera o wiele więcej prawdy kryło się w tym drugim. Wciąż był blisko i miał niesamowitą ochotę skosztować smaku jej ust. Nieznośne śliczny zapach unosił się wkoło, a jej wargi wyglądały jakby objadła się malin. To pewnie tylko to słońce, złudzenie, te różowe okulary i życzeniowe myślenie. Ale on kochał maliny i naprawdę chciał ich skosztować. - A ty? - odbił piłeczkę. - Potrafiłabyś mi zaufać? - zapytał miękko, wyciągając rękę ku jej policzkowi. Ewidentnie nachylał się do pocałunku, ale niespiesznie i nieagresywnie. Wciąż mogła się wycofać, jeśli tylko by chciała. Jednak tak wiele zależało od tej jednej chwili, w której Benjamin jasno wyraził, jakie ma w stosunku do niej zamiary. Pomimo zdrowemu rozsądkowi i przyzwoitości, bo w tym momencie przekraczał każdą granicę dobrego smaku, nie mówiąc o łamaniu przyrzeczenia darowanego Isolde. - Musi - odpowiedział w końcu, choć wcale przecież nie wierzył w przeznaczenie. W nic nie wierzył, wszystko musiało być dziełem przypadku, ale nie przeszkadzało mu deklarowanie wiary, jeśli ta tylko miała mu w czymś pomóc. - Nie. Mam cię za piękną młodą kobietę, która nie wie czego chce a mimo to spędza zbyt wiele towarzystwa w obecności kogoś, kto jest zdecydowanie za stary a wie, że chce ciebie. - Przyznał z rozbrajającą szczerością. Postawił wszystko na jedną kartę, ale był już zmęczony gierkami i wodzeniem za nos. Chciał rezultatów - w pysk albo posmak malin na swoich ustach. Bo musiały tak słodkie, jak były kuszące.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Nie znała go, bo nie spędzała z nim zbyt wiele czasu, a jednocześnie była pewna, że wie o nim więcej, niż on o niej. Może wynikało to z tego, że słyszała o Benjaminie od innych, a może z tego, że zwyczajnie była naprawdę dobrym obserwatorem i kochała przypatrywać się ludziom, lubiła szukać ich słabości, lubiła sprawdzać to, dokąd zmierzają, lubiła ich na swój sposób śledzić. Miała też dość dobrą intuicję, więc nie mogła powiedzieć, żeby Auster był dla niej ostatecznie jakąś tajemnicą, a już na pewno nie mogła powiedzieć, żeby jego intencje były dla nie czymś, o czym nie słyszała, nie wiedziała i czego nie rozumiała. Wręcz przeciwnie - wiedziała o nich od dłuższego czasu, a po ich wspólnej kolacji, stały się tak jasne, jak słońce. Zapewne dlatego uśmiechnęła się niczym lisica na jego uwagi, na to, co do niej kierował, pozwalając mu zbliżyć się na tyle, że niewiele ich dzieliło. Nie wiedziała, że dookoła niej roznosił się słodki zapach amortencji, ale wiedziała, że Benjamin nie miał jej za całkowicie obojętną, chociaż jednocześnie dostrzegała teraz, że nie był ani trochę stabilny w swoich opowieściach. I nie winiła go za to, bo i sama nie zatrzymywała się nazbyt długo w jednym miejscu, będąc wciąż w pędzie - chociaż teraz było inaczej, najwyraźniej bowiem znalazła drogę, jaka jej odpowiadała. - Nie ufam nikomu, Ben - powiedziała cicho. - Mój tata zadbał o to, żebym doskonale wiedziała, co kryje się pod stałą czujnością - dodała, dając mu tym samym coś na kształt ostrzeżenia, usłużnie podsuwając mu pod nos informację o tym, że była córką aurora. Dobrego aurora, wyszkolonego, skłonnego do poświęceń, który nie zasypiał gruszek w popiele i zadbał o to, żeby jego dzieci potrafiły się bronić i nigdy nie były naiwne. Jej przyjaźni były trwałe, ale jedynie wtedy gdy wiedziała o człowieku wiele, jego jeden błędny ruch mógł skończyć się dla niego źle, ale to z kolei było coś, z czego Auster zupełnie nie zdawał sobie sprawy i przypłacił to... śmiechem. Czystym, perlistym śmiechem, kiedy bez wahania ujęła jego twarz w dłonie, zatrzymując go tak, żeby nie był w stanie jej pocałować, patrząc na niego oczami, w których kryły się iskry dalekie od niewinności. Jeśli wierzył w to, że była czysta i niewinna, to zupełnie się pomylił. Zupełnie, jakby sądził, że ogień nie parzy, bo jest na to zbyt piękny. - Ja nie wiem czego chcę? Ja doskonale wiem, czego chcę i wiem, że chcesz mnie mieć od bardzo dawna, panie faunie. Każda róża ma kolce, a ja jestem właśnie kolcem - oznajmiła promiennie, bez najmniejszego skrępowania, czy zawahania.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Popełniła błąd, ale o nie miał prawa o nim wiedzieć. Wydawało jej się, że tak łatwo go rozgryzła i choć miała ku temu wiele przesłanek, zbyt szybko wysnuła wnioski. Owszem, w wielu kwestiach nie był skomplikowany - pić, jeść, spać, cieszyć się każdym papierosem, każdym drinkiem, każdym pocałunkiem. Był hedonistą i nie znał umiaru, ale pod powłoką arogancji, egoizmu i wielu innych wad kryła się także głębia. Ona nie ufała jemu, on nie ufał jej. Po co miałby ową przed nią odsłaniać? Zdradzał jej swoje sekrety, ale te niemające znaczenia. Deklarował śmiałe słowa, a potem, gdy robiło się nieciekawie, szybko się z nich wycofywał. Prowokował nierozsądne decyzje bez nadziei na to, że jego marzenia się ziszczą. Nie rozchyliła ust w oczekiwaniu na pocałunek, nie przymknęła ufnie oczy, nawet się do niego nie zbliżyła. Zaśmiała się, jakby właśnie opowiedział jej prześmieszny dowcip i ujęła oburącz jego osnute szczeciną policzki. Mówiła “stop”, co odbierał jako dość jasny sygnał, że nie jest nim zainteresowana w taki sposób. - Stała czujność? - powtórzył, nie tracąc rezonu. Och, skąd on to znał - czy nie podobne farmazony powtarzał mu jego stary? - Ciekawe. Zapamiętam sobie. Choć trochę to przykre, że nikomu nie wierzysz na słowo. Wiem jak to jest. Posłał jej uśmiech, ale było w nim coś smutnego. - To powiedz mi, czego chcesz ode mnie? Znamy się już jakiś czas, nie szkoda ci go? Dobrze się bawisz, wodząc mnie za nos? - W jego głosie wybrzmiał cień pretensji. Odsunął się delikatnie, skapitulował, schował się w swojej skorupie. Wystawił się na świecznik, a ona go odtrąciła i nie chciało mu się udawać, że jest mu to obojętne. Bolało. Ale mógł się tego spodziewać. Od początku twierdziła, że jest zwodniczą nimfą.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Zapewne nie znała go tak dobrze, jakby znać go mogła, ale wiedziała o nim więcej, niż podejrzewał, być może również z powodu jego wpisów na wizbooku, które widziała. Wiedziała, że Isolde ją przed nim ostrzegała, widziała, że kołysał się, dokładnie, jak i ona, wędrując nad jakąś przepaścią, ale nie ufali sobie na tyle, by o tym rozmawiać. Prawdę mówiąc, byli dwójką nieznajomych, jaka spędzała ze sobą czas, prowadziła ciekawe rozmowy i wodziła się wzajemnie za nos, ale do tej chwili nie przekroczyło to pewnych granic. Chociaż oczywiście Carly doskonale wiedziała, dokąd prowadziło wcześniejsze zaproszenie Benjamina, nie zamierzała tak łatwo pozwolić na to, żeby to się jakoś szczególnie zmieniło. Później zaś zmieniło się jej życie i obecnie znajdowała się w swoistej matni, w jakiej, cóż, należało to przyznać, nie było dla niego miejsca, w sposób, jakiego oczekiwał. Był od niej starszy, nie był z nią do końca szczery, nie ufał jej, ona nie ufała jemu, więc ich historia była jedynie swoistą przeplatanką, która mogła się szybko skończyć i Norwood nie widziała w tym nic aż tak złego. Żyła pełnią życia, a skoro Benjamin się w nim znalazł, był jego częścią, ale nie przypominała sobie, żeby w którymkolwiek momencie obiecała mu cokolwiek więcej. - Nie sądzę, żeby to było przykre, to dość życiowe. Czy nie lepiej jest wątpić w cudze słowa, niż później obudzić się z ostrzem wbitym w serce? Każdy z nas coś zyskuje i traci, każdy może zostać z czymś sam, ale jeśli jest szczery z samym sobą i tylko sobą, przynajmniej nie musi cierpieć – zauważyła spokojnie, nie mając ochoty tłumaczyć mu, że nie zamierzała wierzyć w słodkie słówka, wiedząc, jak świat był skomplikowany i jak łatwo ludzie schodzili z drogi, jaką mieli wyznaczoną. Znała to, boleśnie dobrze to znała, wiedziała, jak to jest tracić i nie zamierzała tracić niczego. A już na pewno siebie samej. - A czy muszę chcieć od ciebie czegoś konkretnego? Czy muszę powiedzieć, że chcę twojej przyjaźni albo coś podobnego? Życie samo pisze swoje scenariusze, a ja zwyczajnie chcę mieć cię w swoim życiu. To takie proste i takie skomplikowane, ale zdawało mi się, że przyjemnie spędzamy czas – zauważyła jedynie, doskonale widząc, że był zraniony, ale prawda była taka, że jego szansa minęła dawno temu, a jej nie takie rzeczy były teraz w głowie. Nie potrzebowała niczego więcej i chociaż teraz pachniała amortencją, nie mając o tym pojęcia, nie wabiła go do siebie, grała jak zawsze, będąc po prostu kimś, kto potrafił mówić słodko nawet do tych, których nienawidził.
+
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Jedno nie wykluczało drugiego. To, że meandry losu, które przywiodły ich do tego miejsca, do punktu, w którym uświadamiają sobie, że nawzajem nie wierzą w ani jedno swoje słowo, nie sprawiało, że to wszystko nie jest życiowe. Słuchał jej słów, myśląc sobie, że to urocze, że ona wciąż żyje w przekonaniu, że sam Ben ufa sobie w jakimkolwiek aspekcie. Nie potrafił być szczery sam ze sobą, a nawet jeśli posiadłby tę fantastyczną umiejętność, z pewnością by z niej nie skorzystał. Po co. Z jakiego powodu miałby odkrywać te trzy warstwy syfu, które kryją się pod piękną, wiecznie nonszalancko-łobuzerską powłoką w postaci całkiem przyjemnego fizis? Nie, to byłoby zbyt bolesne. - Lepiej. Na pewno – prościej. Pytanie tylko, co to za życie, w którym nie wierzysz absolutnie nikomu? – Auster patrząc na swoje życie jednego był pewien. W tym bilansie zysków i strat, o których mówiła, z pewnością wiele wypierdolił na darmo. Nie był również pewien, czy mówią na pewno o tej samej sytuacji. To, że nie wierzyła jemu było dla niego jasne jak słońce. Ale żeby zaniechać wiary w słowa wszystkich? To dla niego niepojęte. On w jej wieku, tak, te milion lat temu, jeszcze ją w sobie miał. Nadzieję. Miał Patricię i kilku przyjaciół, pomimo tego że i ojciec, i matka skutecznie się go wyrzekli. Był może młody i głupi, ale miał marzenia. I wydawało mu się, że ona też je ma, a jednak było w niej coś nienaturalne dorosłego. Może i ona miała na swoim koncie już sporo nieszczęść? Nie miało to jednak znaczenia w toku tej rozmowy. Wysłuchał jej bowiem do końca, z trudem oddalając się z każdym krokiem. Gdy w końcu stał na tyle daleko, by zrozumieć, że tarta cytrynowa to jakaś pieprzona amortencja, wręcz prychnął z poirytowaniem. - Wydaje ci się, że młodość nie przemija. Że masz czas, że masz prawo go trwonić, że liczy się tylko dobra zabawa. Jesteś w błędzie, Carly. – Włożył ręce do kieszeni, kopnął jakąś gałązkę leżącą na ziemi i kontynuował. - Dobrze, to może powiem ci teraz, czego ja chcę. Daj mi spokój, nimfo. Nasza znajomość to nie jakieś trofeum, które możesz kolekcjonować. Skoro ja nie ufam tobie, a ty mi, to jak mamy przyjemnie spędzać czas? Nawet nie wiesz…- urwał, westchnął i dopiero wtedy spojrzał jej w oczy. - To gra niewarta świeczki. To ma być albo proste albo skomplikowane, albo najlepiej – nie być wcale. Miłego. I odwrócił się na pięcie, nie precyzując czy życzy miłego dnia, tygodnia czy życia. Zamierzał zniknąć tak samo, jak ona pojawiła się w jego historii – niespodziewanie. Nie żeby robiło jej to jakąkolwiek różnicę.
Zt x 2
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia