Czarodzieje
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Share
 

 Endings, beginnings

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Endings, beginnings QzgSDG8




Gracz




Endings, beginnings Empty


PisanieEndings, beginnings Empty Endings, beginnings  Endings, beginnings EmptyPią Sty 26 2024, 21:32;


Retrospekcje

Osoby: Saskia wraz z @Lockie I. Swansea
Miejsce rozgrywki: Rezydencja Larsonów
Rok rozgrywki: Środek listopadowej nocy, 2023 rok
Okoliczności: Nic, co miało się wydarzyć, się nie wydarza - dzieje się za to wszystko, co dziać się nie powinno. Być może obędzie się za to bez ofiar.
Powrót do góry Go down


Lockie I. Swansea
Lockie I. Swansea

Student Slytherin
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Dodatkowo : prefekt gej
Galeony : 1558
  Liczba postów : 2546
https://www.czarodzieje.org/t22245-lachlan-innocent-swansea#731964
https://www.czarodzieje.org/t22255-jakko-sowa-locka#732448
https://www.czarodzieje.org/t22244-lockie-i-swansea-kuferek
Endings, beginnings QzgSDG8




Gracz




Endings, beginnings Empty


PisanieEndings, beginnings Empty Re: Endings, beginnings  Endings, beginnings EmptyPią Sty 26 2024, 21:35;

Nigdy nie miał większego wpływu na to, co się działo w klątwie, do której aktualnie wpadał. Niektóre z nich znał aż za dobrze, inne pojawiały się rzadko - parę lat temu próbował nawet złożyć ze sobą fakty, szukając w tym bezsensie sensu, powiązań z ruchem ciał niebieskich po niebie, sytuacji, w których się aktualnie znajdował, nawet analizował to co jadł, po to tylko, by ostatecznie zrozumieć, że to nie zależało zupełnie od niczego. Lęki jego matki były większe od zapisanych w książkach mądrości, chaos, jaki powodził jej magią, nie był badany przez nikogo, bo był bezużyteczny, więc po co. On sam pozwalał tej wodzie płynąć, czasem tkwił w nich tylko chwilę, czasem wydawało mu się, że małą wieczność.
Stan tkanki szarej jego mózgu był kruchy. Kilka rozlewających się po skórze głowy plam po runach wciąż żyło w ukryciu przed światem pod czapeczką kręconych loków, a pozbawiony stałego dostępu do eliksiru słodkiego snu i melisominy borykał się z bezsennością łamaną przez migreny, trudno się więc dziwić, to się nie dziwił. Zgadywał, że może to w końcu jakiś wylew.
Znał te scenariusze na pamięć, wiedział kto gdzie i kiedy się stawia, o czym rozmawia, jak wygląda, o ile ma w ogóle twarz. Zadaniem było po prostu przeczekać, przejść przez to piekło po raz kolejny, może miało to go już uodpornić na to, co według wizji jego matki czyha tuż za rogiem?
Tylko że tym razem było inaczej, a on na to inaczej nie był przygotowany. O ile chaos życia codziennego nie robił mu szczególnej różnicy, to zachwianie równowagi tego małego piekła, w którym tkwił, było niebywałe. Z kuchni przyspieszył kroku w lewo, w korytarz wiodący do foyer z drewnianymi schodami. Rytm ich stuku, kiedy przesuwały się leniwie, znał na pamięć, mimo że w tym domu mieszkał raptem ledwie kilka lat. Widział ruch tej wstążki, tak jak wcześniej relingu z zardzewiałego łańcucha, jej również nie musiał dotykać, by znać fakturę tego materiału. Przecież miał go w palcach przynajmniej raz. Domykające się drzwi do pracowni matki zdradziły cel tej pogoni. Nie mogąc wchodzić w żadną sensowną interakcję z tym bezużytecznym światem, wślizgnął się przez szczelinę między drzwiami a framugą w ostatniej chwili, niemal tracąc grunt pod nogami.
Tak bardzo chciał zobaczyć, usłyszeć.
Początkowo jego podświadomość to kołysanie świata zrzuciła na fakt bycia na łódce, bo to oczywiste. Tylko że ta łódka nigdy się nie kołysała, a mu to przyszło do głowy dopiero, kiedy zobaczył swoją matkę, rozkładającą bezradnie ręce przed Saskią, z zaczerwienionymi oczyma, mówiącą coś, czego nie był w stanie dosłyszeć. Zrobił krok, drugi w ich kierunku, ale podłoga chwiała się miarowo, wraz z kołysaniem ramion Larsonówny, a on mógł tylko próbować się nie przewrócić.
- Nie słysze..! - zawołał w ich stronę, gdy Saskia oskarżycielsko wycelowała w jego matkę palcem i wyciągnął rękę, próbując złapać równowagę, wspierając się o czerń tej wstążki, która po coś tu przecież była.
Wszystko trwało tylko chwilę, Isobel przeniosła spojrzenie z brunetki na niego, wprawiając go tym samym w takie zaskoczenie, że zapomniał, jak się chodzi, a wszystkie jego mięśnie zamarły zastygłe w kamień. Zawsze był anonimowy, niewidzialny, był częścią wystroju, poltergeistem tych wizji. Do teraz. Teraz matka spojrzała prosto na niego, zaskoczona nie mniej niż on sam, spojrzała z przerażeniem, ze łzami w oczach, z krzykiem uwięzłym w gardle, jak w zwolnionym filmie obserwował jak Saskia odwraca się w kierunku, w którym wskazywała drżąca dłoń pani van der Vinke, nim jednak był w stanie dostrzec jej twarz - cała rzeczywistość rozprysnęła się, jak zerwana z choinki bombka po zderzeniu z ziemią. Miliony ostrych, kolorowych, migoczących fraktali wystrzeliło we wszystkie strony, krusząc tę wizję, miażdżąc mu głowę, za którą złapał się nieporadnie, pod wpływem siły tego bólu nie mogąc nawet krzyczeć.
Wylądował na krukonce dalej nieprzytomny, zgubiony gdzieś w popękanej rzeczywistości, wydając z siebie przeoczone przez czarnowłosą, bezgłośne westchnięcie, które miało być echem tego okrzyku bólu, na które nie pozwalała mu magiczna rzeczywistość wnętrza jego głowy.
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Endings, beginnings QzgSDG8




Gracz




Endings, beginnings Empty


PisanieEndings, beginnings Empty Re: Endings, beginnings  Endings, beginnings EmptyPią Sty 26 2024, 21:48;

   Czy pomyślałaby, że ponownie znajdzie się w miejscu, w którym znajdowali się teraz? Tak, czasem rozmyślała o domu, ale dom był wykreowaną wizją, naciągniętymi wspomnieniami, które wpasowywały się w jej marzenia o wsparciu i spokoju, a dalekie były od rzeczywistości, od tego, co wydarzyło się naprawdę. Ostrożnie poruszała się po obrazach i dźwiękach - których miała naręcze, całe dwadzieścia lat długości skomplikowanego czarno-białego filmu, niczym zwierzę na przykurczonych łapach, niedające się przyłapać w tej tułaczce, która po jednym źle postawionym kroku w oranżerii wspomnień, ciągnęła ją ku spirali poza cielesnej złości.
   Na głos mówiła, że odrzuciła to, co było, ale prawda była zgoła inna. Stąd też czasem wracała tu w myślach, jak przystało na córkę marnotrawną, odnajdując wspólny grunt i język, odzyskując przynależność do rodziny. Jednak to były tylko sny - nadto nie te ze szczęśliwym zakończeniem, bo nawet w myśli nie była w stanie utrzymać statusu quo. Prędzej czy później znowu była wysyłana na stracenie.
   Jeszcze kilka godzin temu, nic nie zmusiłoby jej do pojawienia się w tym miejscu - ale może stawiała złe pytanie, nigdy bowiem nie zastanawiała się, kto może ją do tego zmusić. Klęczała na żwirowym podjeździe, gotowa przyjąć na siebie moc chmur burzowych, gromów i sztormów, kombinację ojcowskiej nienawiści i matczynego rozczarowania, całą falę, która wbije ją swoją siłą w ziemię i wstrząśnie misternie stawianymi fundamentami, tylko po to, by mu pomóc. Jedno spojrzenie jego miodowych, zagubionych oczu, jeden urwany jęk bólu, to poczucie, że jest w niebezpieczeństwie. Próbowała mocować się ze sobą, dyskutować, że robi to dla siebie, że gdyby się przy niej wykrwawił, to źle by to wyglądało w papierach, że nie wiedziałaby, jak to wytłumaczyć, że czułaby się odpowiedzialna - ale po raz kolejny prawda uciekała jej pomiędzy palcami.
   Na otwartej przestrzeni, chłód doskwierał jeszcze bardziej. Wgryzał się w skórę, wykorzystując każdy, nawet najmniej odsłonięty fragment, kontrastował z buzującą w niej krwią, szczypał i kąsał. Skoro minęła przynajmniej minuta, odkąd się aportowali, a w międzyczasie nie pojawił się nikt, celując w nich różdżką, to mogło oznaczać tylko dwie rzeczy. Pierwsza - ziemia nadal ją poznaje. Sam fakt, że mogła się tu pojawić, udowadniał, że nie została dosłownie wydziedziczona. Teren posiadłości obłożony był naręczem zaklęć ochronnych, część potrafiła przywołać, reszta - pewnie większość, zakrawała na zaawansowaną magię, o ile nie autorski kunszt jej ojca, napędzany jego fanatyzmem i obsesją władzy.
   Jaka by nie była, wciąż nosiła nazwisko Larson. To, co płynęło jej w żyłach prawie niczym nie różniła się od krwi innych, aktywnych spadkobierców, “to przez twój charakter, to zepsucie”. Krew nigdy nie była niczemu winna, słyszała tę mantrę przez całe swoje życie, stanowi najwyższą ochronę. Pan domu był o tym przekonany, szczególnie gdy kontynuował tradycję znaczenia gruntu posoką. Magia krwi była jego niechlubną specjalnością.
   Nagle coś trzasnęło, a blade, migoczące światło rozlało się z najbliższej okiennicy. Dźwięk przywodził na myśl odblokowujące się zamki, zaczepy i zatrzaski, cofające się koła zębate, luzujące się metalowe łańcuchy, zabezpieczenia godne skrytek bankowych u Gringotta lub dworku należącego do jednego z kluczowych sędziów Wizengamotu - posiadłości przytłaczajacej swoją wielkością, przesadną w każdym znaczeniu tego słowa, na każdym kroku agresywnie podkreślającą status tej rodziny, obrzydliwej w swoim bogactwie. Zabawne, jaki kształt przyjęła jej klatka.
   — Pani zaraz będzie gotowa, kazała zaczekać w środku — skrzydła drzwi wejściowych otworzyły się, a po ich środku stanęła sędziwego wieku skrzatka. Nawet jak na swój gatunek, mówiła z wyraźnym, londyńskim akcentem wyższych sfer i tylko nerwowe drżenie jej uszu zdradzało, że przed chwilą była przez kogoś strofowana — Szpulka ma zaprosić pannę Saskię i jej… — spojrzała w dół, a jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, kiedy powoli wypowiadała następne słowa, które chociaż brzmiały jak standardowe zaproszenie, nijak nie pasowały do panujących okoliczności — miłego gościa do gabinetu.
   Saskia niemal się roześmiała, była o krok od tego, żeby emocje, które kumulowały się w jej wnętrzu, przypominając szarpiące mdłości, znalazły ujście w ataku panicznego śmiechu. Oczywiście, że wysłali Szpulkę. Chociaż, jak sama krukonka musiała przyznać, przynajmniej obie strony zyskały dodatkową chwilę na przygotowanie przed konfrontacją. Niechętnie odkleiła swoją dłoń od tej należącej do Lockiego, podnosząc się z kolan, a pustka spowodowana nagłą nieobecnością nacisku jego palców, wdarła się pod fasadę rozsądku, rozdzierając półprawdy na strzępy. Skrzatka, nie czekając ani chwili, strzeliła długimi palcami, unosząc ciało ślizgona, lewitując go przodem w objęcia rezydencji. Jeśli wcześniej istniała jeszcze mała szansa na to, by się wycofać, teraz wszystko zostało postawione na jedną kartę.
   — Pan Larson… jest obecnie za granicą, odwiedza Magiczny Kongres Stanów Zjednoczonych — Szpulka ni to wyszeptała, ni wypiszczała, kiedy Saskia mijała ją w drzwiach. Dziewczyna była pewna, że ten mały gest solidarności skrzatka przypłaci późniejszym ukarananiem się, bo już teraz zagryzła usta, mrugając pośpiesznie, jakby chciała zatrzymać napływające do oczu łzy. Czyli jej przypuszczenia się sprawdziły. Drugi powód, dla którego nikt nie miał ich na celowniku - jej ojciec był nieobecny.
   Ciężar, jaki spadł z serca krukonki, był niemal namacalny. Prawie słyszalny, jakby odbijał się echem od ścian, od pozłacanych ram wszechobecnych obrazów jej przodków, scenek z bankietów, pikników, zachodów i wschodów słońca, jakby nie znajdowali się w czyimś korytarzu, a w Salon d'Automne. Przez moment stała w gruzach swojego strachu, by po chwili dojść do prostego, trzeźwiącego wniosku - to właściwie nic nie zmienia. Ojciec byłby dzisiaj tylko kolejną przeszkodą, po której musiałaby się wdrapać i przejść, ale zrobiłaby to, niezależnie od tego, jak wyczerpana byłaby pod koniec.
   Za to potrzebowała swojej matki. Katherine. Uzdrowicielki.
   A ta stała już na szczycie schodów z dłońmi splecionymi na piersi, w szlafroku obszytym prawdziwym futrem i kaskadą ciemnych włosów, spływających po jej ramionach, kończących się pewnie na wysokości talii - chociaż niemożliwe było to do stwierdzenia z tej perspektywy. Jej twarz nie wyrażała zbyt wiele. Jeśli widoczne było w niej jakiekolwiek zdziwienie, musiała się pozbyć jego śladów, jeszcze zanim Saskia podniosła wzrok. Nawet jej portret zdawał się wyrażać więcej emocji niż ona.
   — Szpulko, zabierz chłopca do pokoju mojej córki. Przynieś tam moją torbę, tylko ostrożnie, rano ją uzupełniałam, jest ciężka. Eliksir wzmocnionej regeneracji powinien znajdować się w szklanej gablocie — wydała z siebie rzeczowe polecenie i przez moment przypominała siebie, taką, jaką krukonka pamiętała. Opanowana, konkretna, ale gotowa do reakcja, zawsze przygotowana, jakby tylko czekała na dzień, w którym będzie potrzebowała użyć tych wszystkich skrupulatnie przygotowywanych eliksirów na najbliższych. — Zechcesz mi powiedzieć, co się wydarzyło?
   Była niemal za bardzo spokojna, by Saskia uwierzyła w ten akt. A jednak, gdy zadała pytanie, krukonka nie potrafiła niczego innego, niż tylko otwierać bezdźwięcznie usta i je zamykać, jak ryba wyrzucona na brzeg. Ten dom tak na nią działał, zaciskał się na jej trzewiach, krusząc jakąkolwiek nadzieję, na wykorzystanie świeżo przywróconego głosu. Nie miała nawet jeszcze czasu, by tak naprawdę zarejestrować fakt, że ponownie może mówić, a jej przypadłość nie będzie wieczna. Katherine bezszelestnie znalazła się przy córce - w jednej chwili stała na schodach, w drugiej zaciskała kościste palce na policzkach krukonki, zmuszając ją do rozchylenia warg.
   To był gest pełen strachu i… troski. Przez ułamek sekundy zdawała się przerażona myślą, że któraś z jej córek mogła podzielić jej los. Saskia zbladła pod rozmazanym makijażem i krwią, uświadamiając sobie, co tak naprawdę sprawdza jej matka, jaki był jej tok myślowy, gdy jej pierworodna nie mogła wydobyć z siebie głosu, pojawiając się na progu domu z nieprzytomnym mężczyzną, zakrwawiona i w wyraźnym szoku. Krukonka zacisnęła powieki, otwierając szerzej usta. Jej język - to tego szukała uzdrowicielka, wciąż był na miejscu, nikt nie wyrwał go siłą, nikt jej nie torturował, nie robił jej krzywdy, próbując wyperswadować jakąkolwiek walkę. Sama to sobie zrobiła. Objęła dłonią matczyny przegub, kręcąc głową. To nie to. Przesunęła palcem w stronę krtani, artykułując tylko jedno słowo, wzrokiem uciekając w kierunku korytarza prowadzącego do jej byłej sypialni. Później.
   — Nie powinnaś tutaj wracać — wypowiedziała w końcu głucho starsza Larson, a Saskia nie mogła się oprzeć wrażeniu, że nie chodziło wcale o dom, że na myśli miała coś większego.
   Nie dodając nic więcej, ruszyła w kierunku północnego skrzydła, tam gdzie znajdowały się sypialnie rodzeństwa. Pamięć mięśniowa prowadziła dziewczynę za nią, mijała te same zaułki i pomieszczenia, co tysiące razy wcześniej, a jednak wszystko wydawało się jednocześnie znane i całkowicie nowe. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że cały czas jest obserwowana - jednak wydawało się, że nie licząc ich trójki i skrzaciej służby, posiadłość jest pusta. Niewidzialna dłoń, która nieprzerwanie zaciśnięta była na jej wnętrznościach, zacisnęła się jeszcze o cal mocniej, kiedy mijała pusty pokój swojego brata. Za niedługo minie kolejny rok odkąd widzieli i słyszeli, się po raz ostatni. Powoli zaczynała zapominać, jak wyglądał i jak brzmiał tembr jego głosu, gdy gromił, stając w jej obronie lub śmiał się, kiedy po raz kolejny wpadała w żywopłot, nie potrafiąc wyhamować podczas lotu na miotle. Ciekawe, czy byłby z niej teraz dumny?
   Z każdym kolejnym wspomnieniem i pojawiającą się za nim emocją, mówiła sobie, że to nie czas, nie pora, że najważniejszy jest Lockie, ale traciła grunt pod nogami i kontrolę nad swoją świadomością, szarpana wszystkimi wydarzeniami dzisiejszej nocy.
   Lockie. Leżał pośrodku jej łóżka, ułożony miękko na poduszkach, a jego potargany, zabrudzony golf leżał poskładany w kostkę na szafce nocnej u jego boku. Nie mogła oderwać od niego spojrzenia, wędrując brązowymi tęczówkami po jego ciele, jakby dane jej to było po raz ostatni, zachłannie pochłaniała ten widok, jednocześnie wypuszczając z siebie westchnienie ulgi za każdym razem, gdy widziała, jak jego klatka unosi się i opada wraz z zaczerpywanym oddechem. Katherine wydawała się równie blada, co on sam, gdy sunęła różdżką milimetry nad jego skórą, rzucając zaklęcia diagnostyczne. Okręgi światła pojawiały się nad ślizgonem, wibrując niepokojąco w różnych odcieniach czerwieni, a uzdrowicielka manipulowała przy nich, odczytując więcej informacji z kształtów, kolorów i pulsowania. Co chwila kręciła głową i powtarzała zaklęcie, jakby nie była pewna, czy wynik nie jest błędem z jej strony.
   — Przyjaźnicie się? — Zapytała nagle, nie odrywając wzroku od odczytów. Znowu brzmiała, jakby połknęła część wypowiedzi, zawieszając urwany komunikat w przestrzeni. Saskia powoli kiwnęła głową, bo tak, chyba tak było prościej nazwać ich relacje. Jest dla mnie bardzo ważny, a niemal nic o nim nie wiem, chciała wyznać, ale z wiadomych względów nie powiedziała nic. Obserwowała uważnie każdy ruch swojej matki, przysłuchiwała się każdemu słowu, każdej inkantacji i wypowiedzianemu na głos spostrzeżeniu.
   — To nie jest coś, co naprawię kilkoma eliksirami… — kontynuowała, sięgając po swoją torbę. Wyjęła kilka fiolek, po których Saskia rozpoznała eliksir uzupełniający krew, wyciąg z dyptamu, eliksir wiggenowy i coś, co jak jej się wydawało, jej matka określała wzmocnionym eliksirem regeneracyjnym. Po kolei pozbawiała buteleczki korków, wlewając ich zawartość do ust ślizgona, a dyptamem zakraplając czerniejącą szramę. — Niejako powinno mu się poprawić, ale nie oczekuj cudów, według tego co pokazywały odczyty, chłopak jest tykającą bombą. Potrzebuje leczenia, Saskia i nie mam na myśli wpadania w środku nocy po kilka eliksirów, mówię o pobycie w szpitalu. To nie jest coś, co mu… minie.
   Otwarła usta, by powiedzieć coś jeszcze, po czym zamknęła je, kręcąc głową. Nie dodała jednak nic więcej ani kiedy zbierała puste fiolki, ani kiedy po raz kolejny rzuciła zaklęcie diagnostyczne. Dopiero w drzwiach do sypialni, odwróciła się, zapowiadając ponad ramieniem, że chociaż chłopak powinien się wkrótce obudzić, to obojgu przydałoby się odpocząć. I zniknęła, oddalając się przy akompaniamencie coraz cichszych kroków.
   Niemal na palcach, Saskia przeszła przez pokój, by zamknąć drzwi. Oparła się o nie plecami, przyciskając do ust dłoń, jak gdyby chciała wygłuszyć ewentualny krzyk. Płatki jej nosa poruszały się nerwowo. Była wyczerpana, nie tylko psychicznie, ale i fizycznie - a jednocześnie czuła, że nie mogłaby zasnąć, nawet gdyby położyła się obok. Sen wydawał jej się niemożliwą do realizacji nagrodą. Przesunęła dłonią po twarzy, pocierając oczy, po czym rozejrzała się po swoim pokoju.
   Wszystko pozostało w takim samym stanie, gdy pośpiesznie uciekała, a jednocześnie lśniło czystością, jakby ktoś regularnie poruszał się pomiędzy śladami jej byłej obecności, ścierając kurz i pajęczyny. Spod złożonego golfa wystawała książka, cienki tomik poezji w czarnej obwolucie - John Keats. Ostrożnie ją wysunęła, otwierając na losowej stronie, pełnej słów, które nie przywodziły na myśl żadnego znaczenia, jak gdyby były zlepkiem przypadkowych liter.
   Przysiadła przy boku Lockiego, przesuwając wzrokiem po wersach, nie rejestrując niczego, co czyta.
Powrót do góry Go down


Lockie I. Swansea
Lockie I. Swansea

Student Slytherin
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Dodatkowo : prefekt gej
Galeony : 1558
  Liczba postów : 2546
https://www.czarodzieje.org/t22245-lachlan-innocent-swansea#731964
https://www.czarodzieje.org/t22255-jakko-sowa-locka#732448
https://www.czarodzieje.org/t22244-lockie-i-swansea-kuferek
Endings, beginnings QzgSDG8




Gracz




Endings, beginnings Empty


PisanieEndings, beginnings Empty Re: Endings, beginnings  Endings, beginnings EmptyPią Sty 26 2024, 22:01;

Odłamki rozpadłej niespodziewaną teleportacją wizji, która w koszmarnym widzie pojawiła się w głowie jego chorej matki-medium, wizji, która zapisana mu została po wewnętrznej stronie skóry, dryfowały coraz dalej jak iskry światła miasta, powoli gasnące im dalej zapuścić się w las nocą. Bezdźwięcznie, bez siły, bezradnie, mógł tylko dryfować.
Połknęła go ta ciemność homeryczna, bezbrzeżna, pozbawiona początków i końca. Nie czerń, nie brak światła, tylko całkowite zaprzeczenie kolorów, śmierć czopków w oku, niewrażliwość na żaden z zakresów barw. O tym, że istniał, wiedział tylko dlatego, że znajomy ból jakby w odpowiedzi na te ciemności objęcia, emanował spod jego skóry, wychodząc jej naprzeciw. Miał wrażenie, że tylko to uczucie stanowiło o tym, że jest rzeczywisty, prawdziwy. Że w jakiejś wersji świata jest Lokim, a nie kołtunem przepalonych styków i poplątanych wiązek nerwowych.
Czuł się, jakby ktoś przepchnął jego ciało przez dziurkę od klucza. Połamany, rozciągnięty, pozbawiony formy, masy. Jednocześnie nie był i był, nic nie widział, ale wiedział, że ma oczy, bo wypatrywał nimi w tej pustce czegokolwiek, co mogłoby stanowić kotwicę rzeczywistości. Czy umiałby za nią chwycić? Musiał wierzyć, że gdzieś poza tym wszystkim wciąż był Lockiem Swansea, miał fizyczną formę, choć tak łatwo byłoby o niej zapomnieć, skoro ta pustka była poza czasem.
Aportowany na żwir pod larsonowy dwór pojawił się w rzeczywistości, a jego ciało skleiło się z tych magicznych atomów, obręcz barków, ukręcona z młodych gałęzi jesionu, naciągnięta na mięśnie skóra wilka, dziurawa, porowata, łatwa do rozerwania jak stare płótno wymagające wybitnej wprawy przy naciąganiu na ramę. Organy uklejone ze śliskiego mułu, który jeszcze nie stał się gliną, wlane do tego worka kości i mięsa, wleczone po ścieżce jak bagaż doświadczeń, których nigdy nie powinien był zrzucić Saskii na ramiona. Dłonie świata strugały jego ciało z drewna, którego istnienie nie miało żadnego sensu w bezkresie tej nicości.
Pierwsze, co poczuł, to wilgoć na wargach. Piękną, zwykłą wilgoć, nie wiedząc jeszcze, że to eliksir, którym próbują uratować mu życie. Otuliło go wzruszenie, od którego mógłby się popłakać, kiedy świadomość, że ma wargi, uderzyła w niego falą ulgi. Dyptam łagodził rozlepione w prześmiewczym, poczerniałym łuku krawędzie rany na mostku, a nieznane mu składniki robiły porządek tam, gdzie aktualnie kończył się jego limit szczęścia. Nie miał odwagi otworzyć oczu jeszcze długo po tym, kiedy mrowienie skwierczących pod skórą nerwów dało mu znać, że oto nie udało mu się jednak umrzeć na dobre, że jeszcze będzie tkwił w tym gównianym cierpieniu, jeszcze trochę, jeszcze jakiś czas. Kiedy to zrobił, miał wrażenie, że rozrywa sobie szczeliny między rzęsami na nowo, oczy wyrosły mu z głowy jak kwiaty i tylko dzięki ciemności w pokoju jego mózg nie ugotował się w tym momencie, wystawiony na szereg przerażających bodźców pokroju białego sufitu.
Powoli odwrócił głowę w jedną stronę, w drugą, zatrzymując oczy na zgarbionych plecach przemokniętej kompanki tej niesamowitej wycieczki. Przez chwilę myślał, że nie pamięta, jak się mówi, kiedy świadomość posiadania warg znów wcisnęła mu pod powieki najniesamowitsze wzruszenie, wprawiające płatki nosa w drżenie. Radość z tak drobnej rzeczy wydawała się jednocześnie tak głupia i tak bajecznie piękna, że nie umiał znaleźć dla siebie wytłumaczenia.
- Teraz już nie wiem, gdzie zaczynam się, gdzie być przestaję.
Nigdy nie miał przyjemnego głosu, radiowego, takiego, którego chciałoby się słuchać. Chciał jej powiedzieć, że umarł, ale żyje, słowa jak oddech nocy z uchylonego okna ślizgały mu się po języku, nie umiał im nadać faktury swojego charakteru, jakby zapomniał, jaki właściwie był. - Gwiazdy stoją wokół mnie jak złote oczy… - i jego złote oczy, w stronę okna zawracające, próbowały znaleźć w ciemności nocy inspirację wystarczającą, by spiąć mięśnie i podnieść tors z pościeli, która tak okropnie miękka, pachnąca czymś dobrym, gładkim, w swoim absolutnym bezruchu rzeczy martwych trzymała go w pozycji horyzontalnej trwalej niż jakakolwiek klątwa.
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Endings, beginnings QzgSDG8




Gracz




Endings, beginnings Empty


PisanieEndings, beginnings Empty Re: Endings, beginnings  Endings, beginnings EmptyNie Sty 28 2024, 23:32;

   Zawieszona w oczekiwaniu, ostrożnie stawiała kroki, zwiedzając archiwa swojej młodości. Relikty utkwione w czasie, pozostawione w formie wystawy, niczym swoiste cmentarzysko tego, co zdecydowała się porzucić - jak zwierzę złapane w potrzask, zdeterminowane odgryźć sobie łapę, by dać sobie szansę na przeżycie. Krążyła po pokoju, sunąć dłońmi po przypadkowo napotkanych przedmiotach, szukając czegoś, co rozpozna jej ciało, na co jej dotyk znajomym mrowieniem, klucząc pomiędzy zimnem drewnianych obić, gładkością satyny, chropowatymi warstwami farby, rzędach książek i listów powtykanych między ich strony a wilgocią zbierającą się na brzegach uchylonej okiennicy. Gdzie jesteś?
   Myślała, że to w ruchu będzie mniej niespokojna, ale im dalej się oddalała, tym bardziej nerwowo drżały jej ramiona, gdy spoglądała za siebie, uświadamiając sobie, że nie będzie w stanie dostrzec niuansów zmiany na jego twarzy. Zdjęła z siebie brudną kurtkę, przerzucając ją przez oparcie fotela, zanim wróciła do łóżka. Oboje wyglądali, jakby byli niepasującymi elementami układanki, zagubionymi plamami na czystym płótnie i w jakiś dziwny, nieprzewidziany sposób, ta myśl rozgrzewała ją od środka. I chociaż logika podpowiadała jej, że to ona jest tutaj z nim, że to ona teleportowała ich wbrew jego woli, to jednocześnie on był tutaj z nią, nawet jeśli nieprzytomny, sprawiał, że czuła się bezpieczniej.
   Skuliła się, skupiając swój wzrok na zaschniętej krwi pod paznokciami, uświadamiając, jak brudna jest. Częściowo od krwi, głównie od błota, jednocześnie spocona wysiłkiem i stresem, wciąż przemoczona, potargana, z rozciętym kolanem, rozlewającym się, sinym obiciem na udzie i rozerwanymi rajstopami. Jednocześnie nie czuła niczego - ani zimna, ani bólu. Adrenalina. Niespodziewany, zachrypnięty szept uderzył w nią siłą fali sztormowej.
   Teraz już nie wiem, gdzie zaczynam się, gdzie być przestaję. Ulga z tego, że się obudził, spłynęła na nią z taką mocą, że przez pierwsze sekundy wydawało się, jakby zapadła się w materac - nie rozumiała co próbuje przekazać, gdzie zawędrował jego umysł, kiedy ciało nie było w stanie za nim nadążyć, co widziały jego zamknięte oczy, ale mógłby do niej mówić nawet w nieistniejących językach, a ona uznałaby to za najpiękniejsze dźwięki. Chciała mu wszystko wytłumaczyć, powiedzieć gdzie są i co się stało, zapewnić, że jest bezpieczny, że to tylko stary dom, który karmi się tajemnicami, nigdy nie wypuszczając ich poza jego mury.
   Ale nie mogła wydusić z siebie słowa. Nie odważyła się podążyć za jego spojrzeniem, gdy mówił o gwiazdach - nie chciała tracić z oczu jego twarzy. Wpatrywała się w niego. W jego twarz zwróconą do okna, rozchylone wargi, unoszącą się klatkę piersiową i odkryte ramiona, pozbawione jego osobliwego kaftana bezpieczeństwa, warstwy materiału, którą oddziela się niczym murem. Chłonie go całą sobą, uświadamiając sobie, że w myślach szuka momentu, w którym się… nie, nie, nie.
   Tak.
   To przerażające uczucie niemal zbija ją z tropu. Od razu próbuje nałożyć na siebie maskę, obruszyć się, wzdrygnąć, obrócić wszystko w żart. Wycofać się w kąt, podnieść się z łóżka i odwrócić do niego plecami, żeby nie mógł niczego wyczytać z jej twarzy. Nie robi nic z tych rzeczy. Zamiast tego skraca ich dystans, pochylając się nad nim. Na przestrzeni swojego życia witała dziesiątki mniej i bardziej znajomych warg, czasem całkowicie przypadkowych, pozwalając im krążyć i szukać, badać każdą z nierówności jej ciała - prawie nigdy nie przykładała do tego wagi, ograniczając te interakcje do chwilowej przyjemności. W zaledwie kilka miesięcy się to zmieniło: nie była już galerią dostępną dla przechodniów, a prywatnym wernisażem stworzonym tylko dla niego.
   Przesunęła kciukiem po jego ustach, nieco bezczelnie wsuwając go na parę milimetrów pomiędzy jego spierzchnięte wargi, aż poczuła na opuszce wilgoć śliny. Całun przymkniętych powiek zasłonił jej wizję, gdy odjęła dłoń, a przyłożyła swoje usta - usta które rozwarły się w westchnieniu, wokalizując jakąś potrzebę, rozkosz. Gdyby tylko miała moc zatrzymywania świata, użyłaby jej w tym momencie, pławiąc się w tym uczuciu tak długo, aż każda komórka jej ciała zapamięta to uczucie, by mogła do niego wracać i wracać i wracać. Upominała samą siebie, by panować nad swoimi ruchami, nie napierać zbyt mocno i nie sprawić mu bólu, a jednocześnie traciła pod nogami grunt, osuwając się w zachłanność.
   Smakował jak śmierć i jak życie, goryczą eliksiru regeneracyjnego, metalicznym posmakiem krwi i jak słodycz, słodkość, jak światłość, jak swobodnie wzięty oddech po tym, gdy pogodziłeś się, że toniesz. To, czego jej dłonie nieskutecznie szukały po pokoju, odnalazły w nim, przyłożone do jego policzków. Przez moment była w domu. I już sama nie wiedziała, gdzie się zaczynała, a gdzie przestawała być.
Powrót do góry Go down


Lockie I. Swansea
Lockie I. Swansea

Student Slytherin
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Dodatkowo : prefekt gej
Galeony : 1558
  Liczba postów : 2546
https://www.czarodzieje.org/t22245-lachlan-innocent-swansea#731964
https://www.czarodzieje.org/t22255-jakko-sowa-locka#732448
https://www.czarodzieje.org/t22244-lockie-i-swansea-kuferek
Endings, beginnings QzgSDG8




Gracz




Endings, beginnings Empty


PisanieEndings, beginnings Empty Re: Endings, beginnings  Endings, beginnings EmptyNie Sty 28 2024, 23:47;

Był zagubiony. Pięć. Leżał w tych poduszkach, w tej sterylnej czystości, w zapachu, który był jednocześnie znajomy i obcy, leżał, próbując wzrokiem zakotwiczyć się w omamie nieba za oknem, które było w tym momencie jedyną znajomą rzeczą w jego otoczeniu. Za słaby, żeby się podnieść, może nie całkiem dosłownie, ale tak nagi, jak nagi nie bywał przed nikim. Cztery. Czuł się zobaczony, świadomość tego była straszna, jednocześnie w pamięci miał tę wizję głupią, wytatuowaną we wnętrzu jego czaszki, przepowiednię własnej stypy, która tym razem była taka sama i całkowicie inna niż zawsze. Nie potrafił jeszcze połączyć tych faktów, znaleźć między nimi koniunkcji, bał się tego jak dawno niczego, tak wiele lat odrzucał strach, rozkładając ramiona szeroko w powitaniu wszelkich niewygód, niebezpieczeństw i głupot. Trzy. Poczuł drżenie własnych mięśni, którym magia odpuszczała martwicy, poczuł, jak odzyskuje swoje ciało, z letargu, jak uleżaną kończynę, mózg łączy neurony, przypominając sobie ile ma rąk, palców, jak rozległą ma skórę. Dotyk jej dłoni na jego policzku doszedł do niego z opóźnieniem, jakby neurony przenosiły informację przez ocean błota, wielkie bagno bodźców, system wybiórczo przepuszczający dane przez bramki, by nie usmażyć mu mózgu. Dwa. Palce na tych wargach, których istnienie go tak wzruszało, za palcami zaraz, ledwie oczom nakazał oderwać się od plastra nieba i spojrzeć na nią, jej wargi suche i drżące, zimne, jakby całowała go sama śmierć. Jeden. Ból. Ciało przypomniało sobie siebie, z mętnej wody dezorientacji, wśród opadającego mułu, przypominając sobie rdzeń własnej egzystencji.
Podniósł dłonie, chwytając ją za te wąskie ramiona, wątłe barki, którym powinien przyznać znacznie więcej szacunku i przyznałby, gdyby wiedział, ileż go wlokła po żwirze. Zacisnął palce na jej ciele, w miękkości tych sztywnych ze strachu mięśni znajdując więcej motywacji do wybudzenia, niżby był sam sobie w stanie zebrać z własnych zasobów, bez niej wybierając, by tu jednak zostać, zwiędnąć i zgnić. Zacisnął oczy, czując ciśnienie budzące się w jego skroniach, toczące batalię z potężnymi eliksirami uwarzonymi niebanalną magią leczenia, wewnątrz ciała, przepychającymi się z prymarnymi składowymi jego istnienia, bazowym nieszczęściem, fundamentalnym rdzeniem istoty Lachlana Swansea.
Szukał w tym pocałunku czegoś, czego nie dało się znaleźć, palcami przemykając z jej ramion na wąską szyję, odpowiadając na jej desperację jak wywołany z szafy bogin, podnosząc się ze śmiertelnego leżenia, ciągnąc ją, wlokąc w pościel, jakby mógł się nią owinąć. W tej bliskości próbował chować drżenie własnych mięśni, gęsią skórkę występującą na barki i plecy, ustami zahaczając o kant bladej żuchwy, zanurzając nos w zagłębienie między szyją a obojczykiem. Wielkie ramiona owinęły się wokół jej drobnej postaci, zamykając jak w klatce, z której jednak przecież nie chciała uciec.
Gwałtowny wdech, preludium zaciśniętego gardła, wcisnął twarz w jej skórę jeszcze głębiej, jakby się mógł w niej schować przed zbliżającą się nieuchronnie świadomością, że oto właśnie prawie zrobił to, czego tak pragnął od tak dawna, a na co nie miał wcale odwagi. Prawie umarł. I z tej śmierci, niby psidwakowi z gardła oślizgłą skarpetę wyrwany, wypluty na to łóżko, w jej nierozumiejące nic ręce, w jej poszukujące wzajemności usta, a on? Cały obrastający w łuski, pangolin, zakopujący się w nią egoistycznie, by znaleźć skrawek ciszy przed wyrzutem, którego echo dudniło mu w uszach.
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Endings, beginnings QzgSDG8




Gracz




Endings, beginnings Empty


PisanieEndings, beginnings Empty Re: Endings, beginnings  Endings, beginnings EmptyPon Lut 05 2024, 00:31;

   Ogromna część tego ciągu wydarzeń wyblaknie wraz z biegiem czasu, zostanie wyparta albo przeinaczona w jej własnych wspomnieniach, czynności i słowa pozamieniają się miejscami, część zniknie całkowicie, jakby nigdy nie miała miejsca, a o innych nie zapomni na długo, być może nawet nigdy - wszystko po to, by jej umysł poradził sobie z niespodziewanym ciężarem emocji, do których odczuwania nie miała szans się przygotować. Ale wciąż jest w tej scenerii, rozgrywającej się tu i teraz, nie w odmętach jej umysłu, którym przygląda się, gryząc swój własny ogon. Na razie jest tu, teraz, wciąż i wbrew wszystkiemu, nie chciałaby się znaleźć nigdzie indziej.
   Nie byłaby zdziwiona, gdyby ją odepchnął. Rozczarowana i na swój sposób zraniona, tak, ale nie zdzwiona - więc gdy jego dłonie zamknęły się na jej ramionach, niemal boleśnie, nacisk dziewczęcych warg zelżał, mimo że nie przerwała pocałunku. Budowała swoją zachłanność za wzniesionymi murami wyuczonego opanowania i czegoś, co można było uznać za jej  wyniosły charakter, pod którym ukrywała strach przed zranieniem - a ta rosła z każdą kolejną okazją, w której mogli doprowadzić do kulminacji, a tego nie robili, kipiała, kiedy w migoczącym blasku świec szkicował jej twarz, gdy jego dłonie sunęły po jej ciele, ustawiając ją sobie niczym szmacianą, podatną lalkę, w momentach, kiedy był na tyle blisko, że czuła piżmowy, zduszony zapach jego skóry, gdy patrzył na nią, nie przez nią, zdając się dostrzegać dziury w tej misternie uszytej przez nią obojętności, i - w końcu, ostatecznie - gdy zbliżał do niej swoje usta, powtarzając zasłyszane zdanie: nie chcę ci wszystkiego podawać na tacy.
   Poruszył się pod nią. Poczuła wilgoć jego śliny i wraz z jej smakiem dotarło do niej, że dołączył i zamiast ją odepchnąć, obrócił - przyszpilając do materaca, zaplątując w pościeli - górując nad nią, jakby naprawdę wstał z martwych i nie mógł znieść bezruchu. W pokoju nieprzerwanie panował półmrok, co jakiś czas rozwidniony stłumionym blaskiem księżyca, który oświetlał niewiele więcej od konturów w ciemnościach, do których przyzwyczajony był już jej wzrok. Niemal żałowała, że nie mógł jej zobaczyć, właśnie takiej - pod nim, wspierającej się na łokciach, zagubionym ramiączkiem bluzki, który zsunął się jej po ramieniu, błyszczącymi, rozsuniętymi wargami, wciąż mokrymi, z burzą ciemnych włosów rozsypanych na poduszce, obserwującą go z zawieszonym w spojrzeniu pytaniem.
   — Dalej?
   Nie minęły ułamki sekund, zanim zamknął ją w ramionach. Mogłaby przysiąc, że każde, pojedyncze zakończenie nerwowe jej szyi reagowało na jego dotyk, kiedy wodził ustami wzdłuż jej szczęki. Przechyliła głowę w bok, dając mu do siebie lepszy dostęp. Podniecenie mieszało się ze strachem, jednocześnie tłumiąc go, jak i wyrzucając jego smak na pierwszy plan, gdy drżał w jej objęciach. Spazmy jego ciała przelewały się na nią samą, gdy przylegała do niego ciasno, na całej płaszczyźnie, całkowicie świadomie niwelując najmniejszą wolną przestrzeń pomiędzy nimi.
   Jedyne, o czym może myśleć, to jego mięśnie napinające się pod bladą skórą, pełną blizn i zapisków, poruszających się przy każdym jego ruchu niczym w rachitycznym tańcu - to, co chowa, to czego się wstydzi, ten cały ból i okrucieństwo, to co przywodzi na myśl odrazę, jej nie odrzuca nawet na moment, obrzydzenie nie pojawia się nawet w dalekich, niedostępnych galaktykach jej myśli, bo kiedy wzdryga się, przemawia przez nią uniesienie. Zaplątała palce w jasnych włosach, to ostrożnie przesuwając nimi pomiędzy zlepionymi kosmykami, to pocierając nie pomiędzy opuszkami, z każdym jego brakiem odmowy, sięgając coraz dalej: przez kark, masywnie zbudowane barki i szeroką górę pleców, za którą mogłaby się schować, jak za tarczą, chcąc kroczyć dalej i dalej, chociaż jej ręka nie sięgała tak daleko. Wciąż w niepisanym układzie - który pragnęła komplikować jeszcze bardziej - pomiędzy nim, nią, a pozwijaną kołdrą, zsuwając się w dół kilkanaście centymetrów w dół, rozsunęła nogi, by splątać je w łydkach za jego biodrami. Zredukowała siebie samą do skóry, fali bodźców, odruchów i wilgoci - w całości zdana na jego łaskę.
Powrót do góry Go down


Lockie I. Swansea
Lockie I. Swansea

Student Slytherin
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Dodatkowo : prefekt gej
Galeony : 1558
  Liczba postów : 2546
https://www.czarodzieje.org/t22245-lachlan-innocent-swansea#731964
https://www.czarodzieje.org/t22255-jakko-sowa-locka#732448
https://www.czarodzieje.org/t22244-lockie-i-swansea-kuferek
Endings, beginnings QzgSDG8




Gracz




Endings, beginnings Empty


PisanieEndings, beginnings Empty Re: Endings, beginnings  Endings, beginnings EmptyPon Lut 05 2024, 15:10;

Eliksiry pomogły wyrwać go z zimnych objęć ciemności, pomogły poskładać mu neurony, nerwy, pomogły zagoić mu dziurę w klatce piersiowej. To, czego potrzebował w rzeczywistości wyleczyć, było jednak głębiej, znacznie głębiej niż pieczęcie i zaklęcia pod jego skórą, głębiej niż jego organy, głębiej niż jego ego nawet. Fundament ludzkiego istnienia w nim, skrzywiony, zarysowany tak głęboko, że załamywało światło jakiegokolwiek pojęcia, rozpryskując po otoczeniu fraktale, z których wyczytać można było tylko wieczne zachwianie. Przyjaźń, złośliwość, zaraz po niej ciepły uśmiech, poprzedzający kpiący śmiech. Stochastyczny proces budowania charakteru, zależność między tym, co do niego docierało, a tym, co pozwalał sobie przez lata uzewnętrzniać, ulepiła go tym, czym był teraz, głodnym językiem sunąc po jej odsłoniętej skórze. Smakowała zmęczeniem, niemal czuł na wargach tę gorycz strachu, pachniała zimnem i wilgocią, którą raz czy dwa spróbował zębami zedrzeć z jej barków.
Drżąca linia melodyczna jej spłyconych oddechów była pożegnalnym marszem, w którego rytm wszystkie jego lęki cofały się przez szczeliny, jak w puszczonym wstecznie filmie, mleko rozlane potraktowane reverto, pajęczynki słabości cofające chude nogi na powrót w głąb jego głowy. Dużo łatwiej było mu wślizgnąć się w tę rolę, Locka Swansea, niż zdejmować ten sceniczny kostium i odsłaniać głębszy negliż niż widok jego okaleczonej, obrzydliwej skóry.
Była taka malutka, zawsze go to bawiło w jakimś stopniu, miał dłonie wielkości jej głowy, która idealnie mieściła się między palcami, kiedy zakładał jej z nich czapkę w jakimś niespodziewanym momencie. I teraz jakaś część jego głowy zadziwiała się tym, jaka była wąska, jaka krucha, kiedy jego palce wsuwały się pod cienki materiał bluzki i ciągnęły po bladej skórze ku górze, by ją z tego materiału wyswobodzić. Taka zimna, miał wrażenie, że na gęsiej skórce, którą powodował, zbiegając wargami przez pagórek obojczyka, osiada mgła jego oddechu jak na szklance pełnej lodu w parny, letni dzień. Ucałował jej mostek, dokładnie w miejsce, w które ugodziła go swoim dłutem i można by to odebrać jako romantyczne podziękowanie, gdyby to zrobił świadomy symboliki, a nie jedynie szukał, niby szop pracz, które skrawki jej skóry były mniej, a które bardziej podatne na jego dotyk.
Był koneserem, konsumentem-miłośnikiem, amatorem kobiecego ciała. Otrzymując je w ręce, niczym prezent cechowy, niezależnie od wyjściowego scenariusza zjadał każdy jego cal, jak głodny nowotwór, rzucający się na każdą, drżącą w pościeli komórkę. Przebiegł dłońmi po jej grzbiecie, gdy oderwała biodra od materaca, taka spragniona jego bliskości, złotymi oczyma obserwując jej twarz, szukając śladów rumieńców, tego pięknego zamglenia oczu, pierwszych łez perlących się w ich kącikach. Spadł na nią kolejnym pocałunkiem, oba jej ramiona przekładając nad rozsypane w pościeli czarne włosy, spinając je bezwzględną klamrą własnych palców, pozbawiającą najmniejszej możliwości ruchu. Językiem eksplorując jej wargi, ich pogryzioną miękkość, zaglądał jej bezwstydnie w oczy, tego wstydu właśnie wypatrując pomiędzy czarnymi rzęsami. Druga dłoń, powoli, może zbyt wolno, sprawdzała, jakby chciał potwierdzić wcześniej zbadane tereny, upewnić się, że te skrawki jej skóry, które wargi uznały za najwrażliwsze, do tych najwrażliwszych należą, wzdłuż obojczyka, przez żebra, na powrót splot słoneczny, w stronę pępka i niżej, wzdłuż mięśnia skośnego brzucha do kości biodrowej, wciąż jeszcze — całkiem niepotrzebnie — ukrywającej się pod materiałem.
Powrót do góry Go down


Saskia Larson
Saskia Larson

Student Ravenclaw
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161cm
C. szczególne : Duże, piwne oczy oraz charakterystyczny pierścionek z lisem na lewej dłoni.
Dodatkowo : kapitanka drużyny Krukonów
Galeony : 242
  Liczba postów : 664
https://www.czarodzieje.org/t18235-saskia-kia-larson
https://www.czarodzieje.org/t18368-saskowa-gaja#523010
https://www.czarodzieje.org/t18364-saskia-kia-larson
Endings, beginnings QzgSDG8




Gracz




Endings, beginnings Empty


PisanieEndings, beginnings Empty Re: Endings, beginnings  Endings, beginnings EmptySob Lut 17 2024, 23:31;

Powrót do góry Go down


Sponsored content

Endings, beginnings QzgSDG8








Endings, beginnings Empty


PisanieEndings, beginnings Empty Re: Endings, beginnings  Endings, beginnings Empty;

Powrót do góry Go down
 

Endings, beginnings

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Czarodzieje :: Endings, beginnings QCuY7ok :: 
retrospekcje
-