Osoby: Marketa Vidal, Benjamin Auster Miejsce rozgrywki: Londyn, Księgarnia Beedle'a Rok rozgrywki: Grudzień, 2016 Okoliczności: Wieczór z czytaniem poezji.
Na nadgarstkach i za uszami roztarła zapach róży i bzu. Zwykle nie pachniała niczym, jesienią cynamonem, dzisiejszy wieczór jednak był wyjątkowy. Mała lampka rozświetlała pomieszczenie słabym blaskiem, klimatycznym bardziej niż użytkowym, w końcu chodziło o stworzenie nastroju przed spotkaniem. Pokój, który wynajmowała Marketa był maleńki i mieścił się w jednej z kamienic po magicznej części Londynu. Światło padało na pościel w drobne kwiaty i biurko, na którym stało małe lustro, w czarnej, plastikowej ramie, pełniąc funkcję toaletki, przy który się przygotowywała, poprawiając włosy, ani kręcone, ani proste, wiecznie falowane, zbyt gęste, żeby je splatać w warkocz, za cienkie, żeby z nich zrobić ładny kok. Podniosła wzrok na wiszący nad drzwiami stary zegar, na którym dochodziła już osiemnasta. Na umówione miejsce i tak zamierzała się teleportować, przecież nie będzie na tych obcasach w śniegu iść po kostce brukowej, prędzej własną kostkę skręci jeszcze i tyle będzie z tej niespodzianki. Bo na niespodziankę się umówili, dlatego Marketa, która w tym wieku jeszcze pstro w głowie miała zjawiła się na ulicy Tojadowej podekscytowana i uśmiechnięta bardziej niż zwykle. Śledziła i bez perspektywy spotkania wszelkiej maści wydarzenia, które miały miejsce w Londynie i w okolicach, na których chętnie przesiadywała, jeszcze chętnie ludzi poznawała, o których potem mogła zapominać szybko, gdy innych poznała, ale przecież tyle się działo, tyle rzeczy zwracało jej uwagę. Tak, jak teraz. Parka przeszła jej przed nosem, kiedy stała na chodniku z nosem i policzkami szybko rumieniącymi się od zimna, z dłońmi w rękawiczkach z cienkiej skóry, które splotła przed sobą, opierając o cienki pas futra zdobiący zapięcie jej brązowego płaszcza. Spojrzała na parkę, posyłając im uśmiech zza szala, który kompletnie zignorowali. Po drugiej stronie ulicy, ktoś wychodząc z kawiarni życzył właścicielom wesołych świąt i chociaż już miał iść, to jeszcze stał, na tym chodniku, a mróz wlatywał do kawiarni, kiedy z właścicielem podjęli temat kolejny, chociaż już się pożegnali. Marketa przysłuchiwała się chwilę, czując, jak jej zimno i gorąco jednocześnie, od tego czekania, a beżowy beret opadł jej na twarz zatrzymując się na brwiach dodając jej uroku schowanego w skorupie żółwia. Nieodpowiednie buty, zdecydowanie, sobie ubrała do takiego sterczenia na mrozie, ale przecież w tych botkach nie chodziło o izolację od chłodu, tylko wysmuklenie łydek. Żadną jednak z tych rzeczy zupełnie się nie przejmowała, zbyt zaaferowana nadchodzącym spotkaniem. Zerkała tylko co rusz w stronę księgarni nieopodal, czy aby się już zaraz nie zacznie.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Nie sposób powiedzieć, co tak naprawdę go podkusiło żeby, umówić się z nią na to spotkanie. Romans w pracy? To nie może skończyć się dobrze! Ale była śliczna i jeszcze go nie znała. To chyba były te dwa argumenty przechylające szalę. Do redakcji przyszła stosunkowo niedawno, toteż być może nie skreśliła go jeszcze z powodu plotek, które wiecznie o nim krążyły. A każdy wiedział, że Auster to niezłe ziółko. Siedział jeszcze w mieszkaniu, choć był już prawie gotowy. Dopalał jeszcze blanta, którego kiepował już w popielniczce na biurku. Omiótł szybkim spojrzeniem sypialnię, która jak na jego standardy prezentowała się w wręcz nienagannym stylu. Był porządek, jego pisanina leżała zamknięta pod klucz w szufladzie dębowego mebla, na podłodze nie walały się ciuchy. Pomimo mroźnej pogody otworzył jeszcze okno i poszedł do łazienki umyć zęby. Nie wiedział co o niej myśleć, bo w sumie w ogóle jej nie znał. Jedyne co było pewne to fakt, że obiecali sobie wzajemną niespodziankę. Najpierw ona, potem on. Cieszył się na rezerwację w knajpie sushi i umierał wręcz z ciekawości, co przyniesie pierwsza część wieczoru. To chyba jasne, że umówili się na randkę. Toteż jego koszula była wyjątkowo wyprasowana, a ciemne spodnie świeżo wyprane. Starannie zapiął mankiety, ukrywając skrzętnie brzydkie blizny po błędach młodości. Poprawił kołnierzyk, wmasował w szyję wodę kolońską o zapachu bergamotki i poprawił niesforne włosy. Przejechał w zamyśleniu dłonią po trzydniowym zaroście, zahaczył bezwiednie usta palcami. W głowie miał jedną myśl - ciekawe czy dzisiaj mu się poszczęści. Złapał jeszcze niewielki bukiet herbacianych róż i wyszedł z domu, zamykając wyjściowe drzwi krótką alohomorą. Ach, wrócił się jeszcze, aby zamknąć okno a już po chwili aportował się z cichym trzaskiem na umówione miejsce. Nie kazał na siebie długo czekać. Poznał ją od razu, bardzo ciesząc się, że wybrała takie a inne buty. U kobiet cenił nogi, biodra i piersi. No i oczywiście charakter, ale o tym pomyślał dopiero po chwili. Uśmiechnął się szeroko, gdy w końcu przed nią stanął. - Cześć, długo czekasz? - mruknął, taksując ją spojrzeniem. Choć twarz miała skrytą szalem, a na czoło nasunięty beret, od razu wwiercił się spojrzeniem w jej zielone oczy. Były śliczne i patrzyły z na niego z radością i nadzieją, których to on już dawno w sercu nie miał. Zapatrzył się, zapominając na chwilę o kwiatach. Wyciągnął bukiet w jej stronę. - To dla ciebie.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
Romans z współpracownikiem nie mógł się skończyć dobrze, ale romans ze stażystką? To już pół biedy, chyba, że przytrafiłoby się przedłużenie umowy, ale to nie był czas ani miejsce na myślenie o tym. W głowie Markety, jak zawsze, wiele różnych myśli krążyło, ale teraz skupiła się na sylwetce mężczyzny, który pojawił się przed nią i od razu odpowiedziała na jego uśmiech, swoim, szerokim i promiennym. Pewnie dla niektórych ten uśmiech był aż za szeroki, ale Marketa go nigdy nie doceniała, dopóki nie pojawiła się w Londynie i zderzyła się ze stanem uzębienia Brytyjczyków. Nagle jej, trochę za duże jedynki, były śliczne. Wystarczyło, że były proste. - Nie, dopiero się zjawiłam, obserwowałam gości kawiarni. - Odpowiedziała od razu na pytanie i o ile to możliwe, uśmiechnęła się jeszcze promienniej, kiedy jej tak w oczy zajrzał, stojąc tak chwilę, bo to było miłe, po prostu. Przeniosła jednak po paru sekundach wzrok na róże. - Dziękuję! Właśnie się zastanawiałam, kiedy mi je wręczysz. - Wyciągnęła rękę po bukiet, znów spoglądając na mężczyznę w beztrosko dobrym nastroju, po czym krok zrobiła w lewo. - Idziemy? Chodź, bo się zaraz zacznie. - Chociaż ani on, ani ona, nie wiedzieli, że zaraz to się dopiero zacznie. Marketa ruszyła w stronę księgarni, wchodząc do niej zaraz za jakąś kobietą, a gdy tylko przekroczyła próg uderzyła ją przyjemna fala ciepła, a w nozdrze zapach wyschniętego na papierze tuszu. Zdjęła płaszcz, szalik i beret, odwieszając je na jednym z wieszaków, które lewitowały wysoko, tuż przy suficie, przy jednej ścianie. Wygładziła swój brązowy, dopasowany golf, który miała wsunięty w krótką, zamszową spódnicę z wysokim stanem i rzędem guziczków. Obejrzała się przez ramię na Benjamina i ruszyła, aby zająć miejsce na jednym z krzeseł, a Auster miał się zaraz przekonać, że nie dość, że był to wieczór poezji, to jeszcze... czytanej przez samych autorów. To jest sto razy gorsze. A tak wynikało z broszury, którą mu Marketa podała, w której opisany był krótki życiorys dwóch poetów, którzy mieli dzisiaj być głównymi gośćmi. - Mam nadzieję, że przeczyta Mój stary jest fanatykiem wędkarstwa, kocham ten poemat. - Szepnęła, nachylając się lekko do Benjamina ze swoim słodkim uśmiechem, nieświadoma absolutnie niczego.
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Od razu było widać, że trafił na artystyczną duszę. Nie sposób powiedzieć jak bardzo lubił robić to, do czego właśnie się przyznała - siedzieć godzinami i obserwować ludzi w miejscach publicznych. Gesty, słowa, myśli. Obserwował emocje, które malowały się na ich twarzach, czyli to, co dla niego było takie obce. - Też lubię to robić - przyznał z rozbrajającą szczerością, szczerze ciesząc się na jej promienny uśmiech. Poszedł za nią bezwiednie i machinalnie, niczym ćma do światła, bo już teraz założył sobie w głowie, że na ten wieczór to ona będzie jego promyczkiem. - Idziemy - mruknął, wkładając zmarznięte już trochę ręce do kieszeni płaszcza. Niedługo jednak ów chłód kąsił jego twarz, bo oto wchodzili do ciepłej księgarni. Dziwne miejsce na randkę, ale nie mógł się przecież spodziewać, że przytargała go tu na wieczorek poetycki. A on przecież był człowiekiem prozy, a nie rymów. Również zdjął płaszcz, trochę zawiedziony swoim refleksem, bo przecież dobrze wychowani dżentelmeni pomagali swoim paniom się rozbierać. Gdy wierzchnie okrycie spoczęło już na wieszaku, Ben poczuł coś, czego potwornie nienawidził. Zapach bzu. Otumaniony tym wrażeniem po prostu za nią szedł, choć w tamtej chwili tak bardzo chciał już uciec. Zajął miejsce na jednym z krzeseł, a na jego twarzy błąkało się zmieszanie. Nie wiedział co powiedzieć, tym bardziej po tym, co usłyszał. - Poemat? Marketo, czy ty mnie zabrałaś na wieczorek poetycki? - Był w szoku. Co za tragedia, ale chociaż jej uśmiech był taki słodki i niewinny. Przynajmniej póki co to sprawiło, że był w stanie utrzymać dobrę minę do złej gry. - Nie znam, ale chętnie poznam. - Skłamał niewinnie, bo jak zawsze dla przyjemności był w stanie wiele wycierpieć. Chrząknął, gdy na scenę wszedł dość ekscentrycznie wyglądający jegomość, który kurczowo trzymał mocno zużyty notatnik. Zaczął prezentować dosyć długi utwór o tym, że jego stary to fanatyk wędkarstwa, a pół mieszkania ma zajebane wędkami. Potem mówił coś o haczykach, częstych wizytach w szpitalu i jakiejś babie na recepcji. Litości, przecież to się nawet nie rymowało. Jego oczy ze zdania na zdanie robiły się coraz to bardziej szerokie. Co za bzdury, pomyślał, spoglądając na swoją randkę. Oczekiwał, że podziela jego odczucia, ale przecież tylko się okłamywał. Ona kochała ten poemat, a on? Już na ten moment ledwo co to wytrzymywał. Jeszcze ten zapach bzu, gdy się do niego nachyliła. Ja pierdolę, czemu pachniesz jak listy od mojej matki. Nie mógł doczekać się, aż ten fatalny występ po prostu się skończy. Niechętnie zabił niemrawe brawo i korzystając z chwili przerwy pomiędzy jedną metaforą a drugą, mruknął do niej zachęcająco. - Mam nadzieję, że jesteś głodna, bo zrobiłem rezerwację. Lubisz sushi?
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia