Podanie o moc czarowania bez magicznej pałki
Miłość jest trudna, szczególnie ta do rodzeństwa. Także mimo silnych uczuć czasem ma się ochotę zrobić wszystko, dosłownie, wszystko aby odczepić od siebie młodsze kaszaloty i nie dać im żadnej satysfakcji wobec fizycznemu czy psychicznemu znęcaniu się. A te braterskie czy siostrzane przekomarzanki bywają rzeczywiście nieznośne, bolesne i osłabiające. Viego na swoje nigdy nie miał siły. Od najmłodszych lat musiał zmagać się z czymś na wzór młodzieńczej zazdrości. Od młodych lat słodki blondynek pamiętał jak biegał z różdżką po wielkiej rodzinnej, kuchni, aby zdążyć z wyciągnięciem pięciodaniowego obiadu na czas. Zaś wredna siostra (tak, mówimy tutaj o Gwen), zabierała mu ją w najmniej oczekiwanym momencie i biedny chłopak musiał ganiać między jednym piekarnikiem, a drugim piecem bez opamiętania. Najczęściej połowa jedzenia wychodziła z opiekaczy spalona w znacznym stopniu i matka ze smutną miną pocieszała biednego Viego, iż ten jeszcze się wyrobi i kiedyś wszystko spod jego rąk będzie wychodzić godne samego Merlina.
Kiedy wspominana wyżej Gryfonka podrosła i dostała prawo do samodzielnych realizacji w kuchni to poczęła nienawidzić obecności starszego brata jeszcze bardziej. Zawsze
przypadkiem robiła coś z jego różdżką. A to ją chowała, a to usiłowała ją złamać gorąca blachą, a to wyrzucała ją z trzeciego piętra balkonu fabryki łakoci dziadka. No... Viego nie miał łatwej drogi do czarowania wśród rodziny z tym małym brzdącem (bo przecież 13 letnia siostra to wciąż mały zgred). Dlatego nastoletni Honeycott usiłował znaleźć sposób, aby nieskromne sabotaże siostry na niego w ogóle nie wpływały. Wpierw próbował oddać się jedynie mugolskim praktykom kulinarnym, aby w ogóle nie polegać na magii - nie wytrzymał w tym postanowieniu długo. Brakowało mu w gotowaniu tej iskierki magii. Troszkę ułatwienia z siekaniem warzyw, małej pomocy w strojeniu tortów a i potrzeba prostych zaklęć, aby nie sparzyć sobie rączek piekarnikiem - prędko wyszły na światło dnia.
Sposobu na obejście przykrości od strony Gwendolin należało szukać w innym miejscu, kiedy na pomoc przyszła przekochana matka Viego, proponując mu podróż do Afryki. Chłopiec ucieszył się niezmiernie! Nigdy nie miał szansy ugotować tradycyjnego ryżu z czykrobulwy na imbirze, korze z drzewa wiggen oraz curry. wizja tej przygody stała się dla niego czymś, czego wyczekać nie mógł przez pół roku. Specjalnie zaczął się szykować na SUM-y już w grudniu, aby zdać wszystko nienagannie. Jak postanowił, tak uczynił. W nagrodę mógł wyruszyć w podróż na Czarny Ląd.
Nowy kontynent odkrył przed Niebieskookim nowe przepisy oraz nowe praktyki magiczne. Niemal każdy Egipcjanin tworzył w kuchni magię bez pomocy różdżki! Viego się tym zachłysnął i w jednym momencie uświadczył rozwiązania na wszystkie swoje problemy: nieznośne rodzeństwo i chorą ambicję.
Zobaczył w swoim życiu cel, którego nikt mu nie zepsuje. Czary bez różdżki, ot marzenie ściętej głowy, który już u podstaw zostało stłamszone od lokalnych mistrzów tej magii. Honeycott mocno utwierdził się w przekonaniu, iż wszyscy z tym przesadzają, a on jest na tyle dorosły, aby temu podołać. Cóż, nie był, chociaż zainteresowanie tym odłamem magii nie gasło w nim przez długie lata. Próbował czarować bez różdżki za każdym razem, kiedy nadarzała się niezobowiązująca okazja. Najczęściej w rodzinnej kuchni, kiedy stał nad garnkami sam ze sobą, chcąc jednym ruchem ręki połączyć dwa składniki.
Niemal zawsze kończyło się to wielkimi, barwnymi plamami na płytkach albo wrzuceniem do gotującego się bulionu roztopionej czekolady bądź innej, niepożądanej słodkości. Niekiedy, w momentach złości, chciał zamknąć usta Gwen zaklęciem bez swojej magicznej pałki, co kończyło się co najwyżej śmiechem dziewczyny. Jednak, kiedy z pokorą Viego skończył studia - powrócił do kuchennych mistrzów, którzy przed laty zrobili na nim wrażenie. Przez te kilka długich lat jego temperament złagodniał, a wiedza o świecie i samych czarach zwiększyła się niemało.
W małym, afrykańskim mieście nigdy chłopaka nie pamiętał, dopiero kiedy wspomniał o jednej czy drugiej swojej matce, tubylcy się uśmiechnęli, przyjmując młodego dziedzica słodkiej fortuny w należną pokora i uśmiechem. Tym razem nawet jego chęć nauki zaklęć kreowanych jedynie za pomocą dłoni nie została wyśmiana, a przyjęta z pewną chwalebnością. Wiek kształtuje człowieka.
Viego spędził wiele tygodni w Afryce, zwiedzając wszystkie kraje po kolei. Za przewodnika służył mu Merior, który chełpił się szeroką wiedzą o swoich rodzimych terenach, których było wiele. Chłopak to szanował, gdyż tak szerokiej wiedzy o magicznej Europie nie miałby. Merior stanowił również dobrego mentora. Przez długie tygodnie starali się dopracować najprostsze zaklęcia werbalne bez pomocy różdżki a w każdym Honeycott popełniał znaczący błąd, który psuł efekt całości, pozostawiając po sobie gorycz rozczarowania.
Dopiero po swojej dwuletniej tułaczce, powracający do domu rodzinnego chłopak odkrył smak pierwszych samodzielnie rzucanych zaklęć bez różdżki. Tym razem jego siostra się temu przysłużyła. Jak niegdyś, za młodu, zabrała mu różdżkę, aby ten nie psuł jej kuchennych poczynań. Główna dyskusja wrzała przy sposobie krojenia cebuli i kiedy już magiczny patyczek Viego miał wylecieć przez okno na brudną ziemię, chłopak nie dał się unieść złym emocjom i za pomocą własnych rąk użył zaklęcia, które posiekało cebule w piórka, a nie kostkę. Tego dnia blondyn czuł się jakby wygrał świat. Wszelkie przeszłe niedoskonałości poszły w niepamięć. Całe zło świata się rozmyło, pozostawiając bezkres radości. Owe jedno proste zaklęcie zajęło chłopakowi dekadę nauki. Jednak kiedy opanował jedni, uczuł ogromną falę, która pchała go do dalszego samokształcenia.
Początki - jak zwykle - okazały się zwodnicze. Viego szybko chciał osiągnąć zbyt dużo, próbując zaklęć, na które nie był gotowy. Sporo czasu odchorował, co rusz zgłaszając się do Św. Munga z jakimiś problemami to z nadgarstkiem, to z barkiem to z ogólnym osłabieniem. Po pół roku nauczył się pokory. Przystał do prozaicznych, dziennych zaklęć, głównie przydatnych do magicznego gotowania, trzymając różdżkę zawsze w pobliżu. Bądź po prostu, czując, że jest blisko kiedy jego słodka Gwen w sentymentalnym geście chowała jego drewnianego przyjaciela.
Jako stały praktykant magii bezróżdzkowej Viego uważa, że to szlachetna sztuka, której nie da się w pełni pojąć i doskonali się ją długo bądź przez całe życie. Mężczyzna nie chce już posiąść wszystkiego naraz, a pokornie uczy się każdego zaklęcia na nowo, aby nie mieć z nim problemów w przyszłości.