Kiedy przybywasz na opuszczoną wyspę, jesteś już niezwykle zmęczony i wycieńczony, bo niełatwo było tu przypłynąć. Dookoła wita cię bujna roślinność, brak śladów obecności jakiegokolwiek człowieka i nieznośny szum fal. Widzisz przed sobą otoczone żywopłotem pozostałości po szpitalu psychiatrycznym, które wywołują uczucie grozy i respektu. Mury pokryte są przedziwnymi symbolami i runami, a nieznana siła przyciąga cię w stronę ruin. Po przekroczeniu bramy trafiasz na dziedziniec przed szpitalem. Drzewa rosnące wokół są przycięte w niespotykane dziwaczne kształty, tworzące zawiłe i złowrogie cienie na ziemi. Wiatr hula między budynkiem i masz wrażenie, że szepcze ci do ucha ostrzeżenie, że to nie jest miejsce, które chcesz zwiedzić. Masz przed sobą widok na szpital, który jest nieczynny od długiego czasu - zbutwiałe ławki, porozrzucane donice, wysokie trawy, wyschnięta ziemia. Ślady dawnych pacjentów i personelu - krzyki, które już dawno ucichły - nadal wibrują w powietrzu. Czujesz zapach wilgoci i zgnilizny. Patrząc w stronę głównego wejścia widzisz, że okna są zabarykadowane, a drzwi zawalone gruzem. Jeśli chcesz dostać się do środka, musisz znaleźć inne przejście.
Obowiązkowo rzuć literą.
Scenariusz:
A - jak akromantula wściekle szarżująca na ciebie. Beztrosko przyglądasz się zawalonym drzwiom, licząc na to, że znajdziesz cień szansy na wejście do środka, kiedy słyszysz za plecami znajomy klekot pająka. Jest znacznie większy i bardziej dziki niż ten, którego można spotkać w Wielkiej Brytanii. Rzuć 3xk100, aby sprawdzić co się wydarzyło. Do kostek możesz dodać swoje kuferkowe punkty z transmutacji LUB OPCM. Jeśli suma oczek wyniosła 150, udaje ci się unieszkodliwić akromantulę i uniknąć poważnych obrażeń. Jej wielkie cielsko leży nieruchomo, więc aż grzech nie skorzystać z okazji. Zbierasz trudny do zdobycia jad akromantuli, a w dodatku odkrywasz nieopodal ukryte przejście do piwnicy. Jeśli suma oczek wyniosła mniej niż 150 pająk rzuca się na ciebie i wbija szczypce w twoją rękę. Ból jest nie do zniesienia i w zasadzie już żegnasz wszystkich w myślach, gdy do twoich uszu dociera wściekły ryk dobiegający z góry. Zarówno ty, jak i akromantula wpadacie na taki sam pomysł - uciec jak najdalej. Stworzenie znika w pobliskiej gęstwinie, a ty biegniesz ile sił w nogach, ignorując pulsowanie zranionej ręki. Sam oceń czy to błogosławieństwo czy przekleństwo, ale wpadasz do ukrytego tajemniczego przejścia do piwnic, unikając ataku tajemniczej istoty. Pytanie tylko czy tam będziesz bezpieczny... B - jak brawurowo radzisz sobie z wyzwaniem. Intuicja podpowiada ci, że nie warto łazić dookoła budynku, bo jedyne co tu znajdziesz to obrzydliwe robale, kotary z pajęczyn i brud. Zamiast bezmyślnie zaglądać w zakurzone okienne szyby, eksplorujesz teren dookoła szpitala. Dzięki temu odnajdujesz przy bramie wydeptaną ścieżkę, która prowadzi cię do zarośniętego ogrodu. Tam zmuszony jesteś co rusz się schylać, czołgać i zgrabnie manewrować między krzakami i drzewami, ale ostatecznie znajdujesz to, czego szukałeś - przykryte pnączami zejście prowadzące do lochów pod budynkiem. Otrzymujesz +1 do gier miotlarskich. C - jak ciemiernik, w który wpadasz, bo potykasz się o konar drzewa. Boleśnie parzysz sobie nogi i dłonie. Jeśli masz minimum 15 punktów z uzdrawiania albo eliksir wiggenowy przy sobie to udaje ci się wyleczyć najgorsze poparzenia. Jeśli nie to w następnej lokacji rzucasz kostką 2 razy i wybierasz gorszy scenariusz, bo jesteś zbyt obolały. Ale było warto być taką gapą, bo dzięki temu odnajdujesz ukryte przejście! D - jak duch zmarłego pacjenta. Ledwo wchodzisz na dziedziniec, a napotykasz na swojej drodze ducha małej dziewczynki. Serce podchodzi ci do gardła, kiedy widzisz jej wychudzone ciało naznaczone bliznami i ranami, a jej szloch przeszywa cię na wylot. Dziecko podchodzi do ciebie, spragnione uwagi i czułości, której nigdy nie zaznało w swoim krótkim życiu. Wątła dziewczynka zmusza cię, abyś poszedł za nią. Prowadzi cię do najbardziej zaniedbanej części dziedzińca, czyli ogrodu, w którym chowano zmarłych w zbiorowej mogile. Uświadamiasz sobie, że nikt nigdy nie dbał o tutejszych pacjentów, nikt nie traktował ich z należytym szacunkiem, byli tylko kolejnym numerkiem w rejestrze. Duch coraz bardziej natrętnie wskazuje na twoją kieszeń, jakby chciał pokazać, abyś zostawił przy jej grobie coś po sobie. Masz dwie opcje - zostawić przy mogile jedną rzecz, którą ze sobą przyniosłeś (nie zapomnij usunąć jej z kodu w ekwipunku), a w ramach wdzięczności dziewczynka zaprowadza cię do piwnicy, skąd możesz kontynuować wędrówkę. Jeśli tego nie zrobisz, zjawa atakuje cię i zmusza do opuszczenia ruin szpitala i możesz tu wrócić dopiero po tygodniu od napisania posta. UWAGA! Mając cechę eventową niezręczny troll (brak empatii) duch dziewczynki wymaga od ciebie dwóch podarunków, bo wyczuwa, że nie traktujesz poważnie jej cierpienia. Jeśli nie chcesz nic jej dawać, musisz napisać tu posta, a wrócić możesz dopiero po 2 tygodniach. E - jak enigma. Może jesteś entuzjastą dziwnych symboli, a może po prostu już nie masz pomysłu co zrobić, aby wejść w końcu do szpitala, ale zaczynasz interesować się znakami, które pokrywają mury budowli. Masz szczerą nadzieję, że pomogą ci one w rozwikłaniu zagadki i doprowadzą do innych drzwi umożliwiających odkrycie tajemnic psychiatryka. Jeśli masz minimum 10 punktów ze starożytnych run, bez problemu odczytujesz ukryty przekaz, dzięki któremu znajdujesz wejście do piwnicy, a po drodze odnajdujesz gogle maps. Jeśli nie spełniasz wymagań punktowych, rzucasz k6: 1 i 2 - szczerze żałujesz wszystkich drzemek, które uskuteczniłeś w trakcie lekcji run. Nie wiesz w ogóle o co tu chodzi i błędnie interpretujesz wskazówki. Niczego nieświadomy wskakujesz do pobliskiej studni, święcie przekonany, że to jedyne zejście do podziemi. Masz po części rację, ale po drodze gubisz 30 galeonów, a w dodatku pływałeś w obrzydliwej, zatrutej wodzie. Po zakończeniu tutejszej przygody musisz napisać post na minimum 1500 znaków w świątyni Westy uwzględniając swoje leczenie. Jeśli tego nie zrobisz twoje ciało zaczyna gnić. 3 i 4 - rozumiesz tylko część komunikatu. Jesteś świadomy, że to miejsce nie jest bezpieczne, ale mniej więcej wiesz, że musisz szukać włazu do piwnicy w okolicy bramy. Dorzuć literkę, aby dowiedzieć się ile ci to zajęło (A - 5 minut, B - 10 minut, C - 15 minut itp.). 5 i 6 - eureka! Nagłe olśnienie czy masz ukrytą smykałkę do run? Zgrabnie odczytujesz instrukcję informującą cię gdzie jest przejście do lochów. Twoje zawzięte studiowanie znaków opłaciło się, bo teraz wiesz, że jest tu ukryty skarb chroniony przez magiczne stworzenie. Zdobywasz dodatkowy jeden przerzut możliwy do wykorzystania w dowolnej lokacji szpitala (wybierasz lepszą dla siebie opcję). F - jak figle z chochlikami. Jesteś tak zaaferowany i zdeterminowany, aby znaleźć wejście, że przestajesz się skupiać na tym co dzieje się dookoła. A nie powinieneś tracić czujności, bo przez to padasz ofiarą zgrai chochlików, które w końcu znalazły kompana do zabawy. Łapią cię za ubrania i wzbijają się z tobą w powietrze. Kołyszą cię na wszystkie strony, aby ostatecznie porzucić cię na drzewie. Zła wiadomość jest taka, że teraz musisz stamtąd jakoś zejść. Dobra natomiast jest taka, że z wysokości dostrzegasz właz prowadzący do podziemi szpitala. G - jak galioni. Przeczesujesz okoliczne krzaki, kiedy napotykasz się na włoską odmianę gnoma. Jeśli masz cechę świetne zewnętrzne oko (wyczulenie i/lub spostrzegawczość) w porę go zauważasz, dzięki czemu unikasz kontuzji. Jeśli masz cechę połamany gumochłon (zwinność i/lub szybkość) niestety zostajesz przez niego zaatakowany. Stworzenie wgryza się w twoją łydkę, tworząc bolesną ranę. W obu przypadkach zaczynasz uciekać, w końcu wiesz, że żyją i polują one w stadach. Podczas swojej ucieczki natrafiasz na ukryte w ziemi przejście. H - jak niezła heca. Krążąc wokół budynku nie spodziewałeś się, że znajdziesz stare popękane lustro zawieszone na jednym z drzew. Gdy podchodzisz bliżej ze zdumieniem orientujesz się, że nie widzisz w nim swojego odbicia a charakterystycznie wycięty krzew, który mijałeś obok bramy. Intryguje cię to na tyle, że wracasz tam i odkrywasz nieopodal krzaka właz. Za nim znajdują się schody prowadzące do piwnic pod szpitalem. I - jak igła w stogu siana. Robisz szybki rekonesans i dochodzisz do wniosku, że nie ma sensu szukać ukrytego przejścia, skoro masz tuż pod nosem drzwi. Sprytnie oceniasz, że wystarczy pozbyć się gruzu, a psychiatryk stanie przed tobą otworem. Postanawiasz użyć różdżki i rzucasz zaklęcie na zabarykadowane okno/zawalone wejście, ale nie przewidziałeś, że miejsce to chronione jest pradawną magią i tajemnicze siły nie życzą sobie nieproszonych gości. Masz wrażenie, że włożyłeś dłoń w ogień, a nieudany czar odrzuca cię na kilka metrów. Jesteś cały poturbowany, zarobiłeś kilka siniaków i kręci ci się w głowie, ale przynajmniej odkryłeś zejście do podziemi. J - jak jest tu kto? Zaglądasz od okna do okna, szukając sposobu na wejście do budynku. Niewiele widzisz przez zakurzone szyby i jedyne co z tego masz to dłonie pokryte brudem i pajęczynami. Naiwnie sprawdzasz każdą okiennicę i przy którejś z kolei czujesz znajome szarpnięcie w okolicy brzucha. Trafiłeś na świstoklik, który przenosi cię do piwnicy.
Dziedziniec kostki: A, 47, 66, 9 ekwipunek: różdżka zyski/straty: ranna ręka, mechanicznie nic
Yekaterina od początku wiedziała, że przyjście tu nie było najlepszym pomysłem. Wszyscy ostrzegali przed tą wyspą, a jednak ją ciągnęło tu jak ćmę do światła. I jak na tym wyszła? Powiedzieć, że słabo, to nic nie powiedzieć. Właśnie beztrosko szukała wejścia do szpitala magipsychiatrycznego, kiedy usłyszała głośny, dobiegający z bardzo niedaleka klekot. I to zdecydowanie znajomy, bardzo nieorzyjemny klekot. Kiedy się odwróciła, dostrzegła największą akromantulę, jaką kiedykolwiek w życiu spotkała i zanim zdążyła cokolwiek zrobić, stworzenie wbiło jej szczypce w rękę. Dziewczyna zawyła z bólu i wtedy coś nad nimi zawyło jeszcze głośniej. Na moment wszystko zamarło, a potem... Och, nawet akromantula zwiewała gdzie pieprz rośnie. Yekaterina nie zamierzała się zastanawiać co dalej, po prostu wystrzeliła przed siebie. Znalazła piwnicę, owszem. Ale nie wiedziała, czy rzeczywiście chciała zwiedzać dalej to przeklete miejsce. Z/t
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Szczerze mówiąc nigdy nie interesowałem się szczególnie historią jakąkolwiek Wenecji. Mam wrażenie, że w tym roku wysyłają nas w jakieś miejsca o których sami za nic byśmy nie pomyśleli. Czemu nie uczą nas na HM o tym co się dzieje na Antarktydzie albo o tych weneckich opowieściach. A może po prostu nie słuchałem, jest i taka możliwość. Musiałem przyznać, że Włochy i pokoje, które wyglądały jak z mitologii były znacznie bardziej przyjemne dla oka niż poprzednie, wykute w lodzie jaskinie. Dlatego ze znacznie większym optymizmem podszedłem do tej całej wyprawy. Dlaczego spośród całej pięknej Wenecji znalazłem się tutaj? Podobnie kiedy padłem ofiarą lodowych pająków - i tym razem po prostu uznałem, że Marla nie może iść sama. Akurat wracałem ze śniadania kiedy bardzo podekscytowana Gryfonka pokazała się po jakimś podejrzanym rytuale po którym najwyraźniej nie musiała już chodzić o kulach i w związku z tym postanowiła podbić świat. Zaczynając od jakiejś niebezpiecznej wyspy na którą nie powinno się wchodzić. Kiedy to usłyszałem zwyczajnie zebrałem swoje rzeczy, powrzucałem do nereczki najważniejsze rzeczy, wcześniej zmniejszając je do minimalnych kształtów. Przewiesiłem sobie ten super wygodny i jakże stylowy przedmiot przez ramię i pobiegłem za Marleną, zostawiając jeszcze karteczkę na łóżku, by dać znać że wrócę późno. I tak oto wylądowałem na najbardziej przygnębiającym dziedzińcu na świecie. To było jasne jak słońce, że nie jest to bezpieczne miejsce. Przyciągnie tego rodzaju nie mogło zwiastować nic dobrego. Rozglądam się wokół i stwierdzam, że nie ma jak wejść do szpitala. Marla najwyraźniej wcale się nie poddawała, bo ktoś naopowiadał jej głupot o tym jakie to można tam znaleźć niesamowite rzeczy. - Powinniśmy stąd spadać - oznajmiam kiedy poprawiam czapeczkę z daszkiem i czujnie rozglądam się wokół. Jednak równie dobrze mógłbym powiedzieć to do tego nawiedzonego budynku, bo zignorował mnie tak samo jak Marla, która kazała nam się rozdzielić, by poszukać wejścia. Nadąsany odchodzę i oczywiście wcale nie mam zamiaru pomagać jej w tym szalonym pomyśle. I wtedy z krzaków wyskakuje na mnie szarżująca akromantula. I to na dodatek gigantyczna, jeszcze większa niż te które można było spotkać w Anglii. - Crura! - krzyczę jak najszybciej, a dwie przednie nogi wielkiego pająka zamieniły się w kurze łapki. Niespodziewająca się tego akromantula wypierdoliła się na obrzydliwą mordę, a ja aż musiałem odskoczyć gibko jak lunaballa na boczek. Rzuciłem jeszcze z trzy drętwoty na pająka i dopiero wtedy odważyłem się podejść do zwierzęcia. Resztę nóg przemieniłem w chude nóżki motyla, żeby nie mogła nas gonić jeśli się ocknie. Może obecnie akromantula nie była spektakularnym widokiem, ale przynajmniej mogłem do niej spokojnie podejść i nawet wziąć trochę jadu. Zauważam za krzakiem jakąś super starą świecę i kiedy patrzę na nią ta sama się zapala. Już dawno nie pamiętałem, że rano zakładałem sobie dla gratki maskę z pokoju, więc nie powiązałem tego co się działo. Zwalam to na dziwną magię miejsca i orientuję się, że z pewnością jest to dalsze przejście. Aż w panice chce zdmuchnąć ogień, by zakryć wejście przed Marleną.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Josephine Harlow
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Zawsze starannie wykonany manicure.
kostki: F ekwipunek: różdżka, woda, wafle zyski/straty: -
Czego jak czego, ale akurat szpitala magipsychiatrycznego to w Venetii się nie spodziewała. Jak widać władze szkoły postanowiły w końcu zadbać o zdrowie psychiczne uczniów, oczywiście na swoich zasadach, stawiając im pod nosem szansę na jego pogorszenie. Jeśli chcieli zacząć nowy rok szkolny na pełnej, to właśnie mieli po temu idealną okazję. A jednak wraz z Irvette postanowiła udać się na zwiedzanie tego jakże przyjemnego miejsca, bo zawsze raźniej we dwie, niż w pojedynkę. Obie zresztą były ciekawe, co można znaleźć w środku budynku, bo choć był opuszczony i krążyły o nim różne historie, to w jakiś sposób wręcz je do siebie przyciągał i nie mogły przejść obok tak obojętnie. - Myślisz, że te wszystkie historie są prawdziwe? - zagadnęła, kiedy zbliżały się do dziedzińca. Dało się już dostrzec złowrogie cienie, jakie tworzyły drzewa rosnące dokoła a także zabarykadowane okna. Można się było jedynie domyślać, że nie zrobiono tego bez powodu, ale to ich nie powstrzymywało. - Zastanawia mnie tylko to, ile trwało, zanim ten szpital upadł. Wiesz, na pewno nie stało się to z dnia na dzień, bo co zrobiliby z pacjentami? Musieliby ich gdzieś przenieść, a to wcale nie taka łatwa sprawa... Ale w takim wypadku co, nie przyjmowali nowych, a tych którzy już tu byli, zostawili do końca ich dni i tak aż do ostatniego? - zastanawiała się na głos, zatrzymując się przed starą, zardzewiałą bramą. Otoczenie nie było przyjazne, co do tego nie było wszelkich wątpliwości. Wręcz dało się wyczuć negatywną energię, która pulsowała z tego miejsca i zapewne każdego zdrowomyślącego przegoniłaby gdzie pieprz rośnie. One jednak poszukiwały dreszczyku emocji, chciały na własnej skórze przekonać się, co kryło się za murami starego szpitala. Dlatego też poszły dalej. - Cudownie, czyli drzwiami też nie wejdziemy - mruknęła na widok zagruzowanego wejścia. Oczywistym dalszym krokiem było poszukanie innego wejścia, co też poczyniła, nieco obniżając swoją czujność. I słono za to zapłaciła. Nie usłyszała chochlików, które wyleciały z ukrycia i nie cackając się, złapały ją za ubrania i pociągnęły w górę. - Wy małe kurwy, zostawcie mnie! JUŻ!! - krzyknęła, próbując otrzepać się ze stworzeń, co i tak nic jej nie dało. Trzymały zbyt mocno i na miejsce tego, które puściło, od razu podlatywało inne. - Zginiecie marnie - warknęła, kiedy zaczęły nią kołysać na wszystkie strony i bawić się jak szmacianą lalką. Nawet nie udało jej się sięgnąć do różdżki, bo ręce miała unieruchomione, a z miejsca, w którym się znajdowała nie widziała Irvette i nie wiedziała, czy może liczyć na jej pomoc. - Przysięgam, że jeśli zaraz mnie nie odstawicie, to przeklnę cały wasz gatunek i skończą się wasze harce - ciągnęła, ignorując fakt, że raczej jej nie rozumiały. W końcu jednak zabawa musiała im się znudzić albo uznały, że będzie to świetny punkt kulminacyjny i umieściły ją na drzewie. - Ktokolwiek nazwał was chochlikami kornwalijskimi srogo się pomylił. Powinnyście się nazywać chochliki kurwalijskie - rzuciła jeszcze pod nosem, mierząc je złowrogim spojrzeniem. Szczęście, że nie miała lęku wysokości, ale pasowałoby jakoś zleźć na dół. Zaczęła rozglądać się za jakąś możliwością, a wtedy jej wzrok napotkał właz. Właz, który mógł oznaczać potencjalne wejście do szpitala. - Ej, de Guise! Jeśli chcesz wejść do środka, to pomóż mi zejść.
kostki: Ciemiernik (leczę się - 35pkt. z uzdrawiania) ekwipunek: różdżka - włos moccusa, jesion, 10 i 3/4 cala (+4 zaklęcia), Magiczna siatka do łapania zwierząt lądowych (+1 ONMS), Bransoletka z ayahuascą, Pochłaniacz Magii (+2 CM), prowiant zyski/straty: -
Sama nie sądziła, że coś takiego tu znajdzie, ale gdy usłyszała o historii wyspy postanowiła nieco lepiej zbadać tę sprawę. Nie była jednak głupia, wiedziała, że w takich miejscach czają się różne rzeczy, więc postanowiła nieco się przyszykować. Uważnie zapakowała swoją torbę i dzierżąc w ręce różdżkę, ruszyła na opuszczoną wyspę. Wyspa już od początku była przesiąknięta tajemniczą i dość mroczną atmosferą, co idealnie wpasowywało się w klimaty rudowłosej. Nie była już studentką, zakończyła edukację i przyszło jej wyruszyć w świat, czemu więc nie miała od razu sprawdzić, jak sobie w nim poradzi? Dla dodania otuchy nie była tu jednak sama. Josephine, z którą, jeszcze podczas roku szkolnego, przeżyła ciekawy wieczorek przy winie i tym samym nieco się do niej zbliżyła, również była chętna na dość nietypowe spędzenie dnia. -Jestem tu po to, żeby się tego dowiedzieć. Ludzie mają różne dziwne pomysły, a historie o eksperymentach na pacjentach wcale nie są tylko legendami. Zastanawia mnie, czy znajdziemy tu więcej szczegółów na ten temat. - Zastanawiała się, uważnie lustrując wzrokiem dziedziniec. Była wyczulona na każdy, najmniejszy dźwięk, a jej oczy od początku przybrały ciemną barwę, która świadczyła o jej gotowości walki o swoje i swojej koleżanki, życie. -Wszystko jest możliwe. Wiesz, za czasów zarazy nie trudno było ukryć czyjąś śmierć. Ot, wystarczył kolejny wpis o zgonie w wypadku plagi i nikt nie pytał. - Wyraziła swoją opinię, zdecydowanie łatwiej wchodząc w rolę tyrana i psychopaty niż Josephine, która jednak cechowała się mniej brutalnym podejściem do niektórych spraw. Dobrze było zająć się rozmową, gdy chodziły w kółko, szukając możliwości wejścia do środka. -Czekaj, mamy różdżki! - Zatrzymała Jo, próbując odgruzować wejście, ale gdy to nic nie dało, zgodziła się na dalsze poszukiwania. Zauważyła jednak znaki, które pokrywały mury i zaniepokoiła się jeszcze bardziej. Zdecydowanie coś tu było nie tak, choć nie wiedziała jeszcze co. -Jo? - Zawołała, bo została w tyle, a słysząc przekleństwa ślizgonki, rzuciła się od razu w jej stronę, by pomóc. Niestety, nie było to możliwe, bo Irvette wpakowała się prosto w ciemiernik, który dotkliwie poparzył jej dłonie i stopy. -Jo, zaraz przyjdę! - Dała znak, że żyje, ale gdy tylko wyplątała się z roślin, musiała wyleczyć swoje obrażenia, bo nie byłaby w stanie dzierżyć różdżki, a co dopiero iść dalej. Dopiero wtedy dogoniła dziewczynę, która zdawała się być tuż obok, za krzakami ciemiernika. -No nie wierzę. Właz? Raz się żyje. Która schodzi pierwsza? - Zapytała, gotowa narazić się na pierwszy strzał, gdyby Josephine nie chciał rzucać się od razu w nieznane. Irvette poprawiła tylko związane w kucyk włosy, dając znak, że jest gotowa na wszystko, co czeka je na dole.
//zt x2 -> Idziemy dalej
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
kostki: J jak jednorożec ekwipunek: różdżka, eliksir wiggenowy dwie porcje (6/6), pluszowa lunaballa, beret uroków (+1opcm) zyski/straty: -
Xanthea przyszła tutaj wiedziona potrzebą poszukania czegoś czarnomagicznego. Za grzeczna była ostatnio, zbyt ułożona jak na kogoś, kto ma swoje za uszami i przeżył dotychczas masę fascynujących przygód. Podobno adrenalina uzależnia i Xanthea mogła się o tym przekonać w tej chwili na własnej skórze. Pójście na opuszczoną wyspę i odwiedzenie porzuconego przed laty szpitala magipsychiatrycznego nie było czymś mądrym ani bezpiecznym, ale czarownica po prostu nie mogła się oprzeć. Kiedy tu przybyła, od razu poczuła respekt do tego miejsca. Zaczęła też szukać wejścia do środka, ale to postanowiło znaleźć się samo. Wystarczyło dotknąć odpowiedniego okna i puf! Już była w piwnicy. Oby tak bezboleśnie przeszła cała podróż. Z/t
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Zerwała się niemalże o bladym świcie i starając nie obudzić się swoich współlokatorów, wyszła z pokoju w ostatniej chwili łapiąc maskę. Nie miała czasu do stracenia, musiała jak najszybciej nadrobić stracony czas i korzystać z życia, dlatego zrobiła szybki rekonesans, prędko dowiadując się trochę więcej o opuszczonej wyspie i czekających tam na nich przygodach. Niebezpiecznych czy nie, to już zamierzała ocenić sama. Im jednak dłużej szwendała się po okolicy, tym bardziej czuła się przytłoczona samotnością, którą póki co w żadnym stopniu nie wiązała z wenecką maską a faktem, że ostatnie tygodnie spędziła na użalaniu się nad swoim losem. Dlatego kiedy w porze śniadaniowej opuszczała stołówkę i dostrzegła niedaleko swojego przyjaciela, od razu do niego podbiegła. – August! – ucieszyła się na widok znajomej twarzy. – Pięknie tu, co? Nie wiem od czego zacząć, ale spójrz, spędziłam noc w jakiejś świątyni i voila, CHODZĘ. Miałeś rację, że to prędzej czy później minie – uśmiechnęła się do chłopaka szeroko, przebierając z ekscytacji nogami. Nie była w stanie zliczyć ile zrobiła już piruetów z radości. – Właśnie szłam do pokoju się ogarnąć, bo słuchaj jaka heca!! Pamiętasz jak na wstępie wspominali o tej wyspie obok? No to tam podobno są ruiny jakiegoś szpitala i wybieram się na wycieczkę. Nudzisz się?? – dopytała Krukona, który pokornie zgodził się pójść z nią i szczerze mówiąc, nie interesowały jej jego pobudki – najważniejsze, że nie musiała iść tam sama. Po chwili już spakowani i wyposażeni w najbardziej przydatne przedmioty (np. krzyżówki) wyruszyli na podbój opuszczonego psychiatryka. Po drodze opowiedziała mu o rytuale z szemranymi weneckimi szamankami w roli głównej, a kiedy wylądowali na obskurnym i zapuszczonym dziedzińcu, rozejrzała się z zachwytem dookoła. Machnęła tylko ręką na słowa Augusta, który zawsze był sceptyczny w stosunku do takich miejsc (i zawsze miał rację). Była zbyt zajęta ogarnianiem przestrzeni wokół siebie i szukaniem wejścia do szpitala, który choć wyglądał nieprzyjemnie i ponuro to w jakiś sposób przyciągał ją do środka. Nakazała im się rozdzielić, żeby efekty ich poszukiwań były efektywniejsze i dziarsko ruszyła przed siebie, wyczulona na najmniejszy szmer czy ruch oraz szczegóły. Dlatego nie umknęły jej podejrzane symbole, którymi były pokryte mury psychiatryka. Nigdy szczególnie nie przykładała się do run, uważając je za dziedzinę przewyższającą jej zdolności intelektualne, ale jakimś cudem rozumiała większość transkrypcji zapisanej na ścianie. Dodatkowo w stronę ukrytego przejścia pchały ją podejrzane odgłosy, które jak się okazało, były efektem walki Augusta z gigantyczną akromantulą. – Co do chuja??? Nic ci nie jest? Co robisz z tą świeczką? – zalała go pytaniami, z troską kładąc mu dłoń na ramieniu. Nie była pewna czy zaznał jakiegoś urazu w trakcie szalonej bitki z pająkiem czy też nagle zmartwił się, że płomień może zjarać tutejszą roślinność. – Tu jest zejście do podziemi, chodź, dzięki temu dostaniemy się do środka!
/zt ja i august
______________________
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas naprawdę gruntownie się zastanowił, zanim zdecydował się przepłynąć na tę wyspę. Od kiedy wydostał się spod władzy Hepzibah, nieustannie dążył do minimalizacji wszelkich negatywnych bodźców i nie narażał się na nic, co mogłoby mu zagrozić. Żył w wiecznym strachu, a przecież był na wolności już przeszło rok i nadal nic nie zmieniło się w jego stanie psychicznym. Owszem, był stabilniejszy, nie trząsł się już na każdy szmer, ale jednak nie było to życie, którego by pragnął. Czuł, że musi się zmierzyć z własną słabością, zrobić krok do przodu i zacząć normalnie żyć. A do tego była mu potrzebna jakaś terapia wstrząsowa i ten szpital wydawał się na to idealnym miejscem. Przyszedł, zaczął badać to miejsce i nagle poczuł szarpnięcie. Najwyraźniej natknął się na świstoklik. Z/t
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
kostki: A i H, wybieram H ekwipunek: różdżka, woda, jedzenie, zyski/straty: -
Nicholas nie spodziewał się, że będzie miał drugie podejście do tego szpitala. Samego początku się nie obawiał, wiedział przecież gdzie iść, żeby znaleźć świstoklik, którym przedostał się wcześniej do piwnicy. Wydarzyło się jednak coś, co całkowicie zbiło go z tropu, a mianowicie odnalazł lustro, którego raczej tam nie powinno być. Kiedy do niego podszedł, zdumiał się ogromnie, odkrywając zejście schodami prowadzące prosto do piwnicy. Jak to możliwe, że wcześniej go nie zauważył? Nie miał pojęcia. Ale z całą pewnością wolał dostać się do podziemii w ten sposób, na własnych zasadach. z/t
Prawdę powiedziawszy, Frederick nie wiedział, kto wpadł na ten jakże inteligentny pomysł, żeby przekonać się, co właściwie znajduje się w szpitalu psychiatrycznym. Może on? Ale musiałby chyba być wtedy pijany albo dojść do wniosku, że życie jest mu niemiłe, może łańcuch za bardzo go cisnął, a może chciał coś sobie - albo komuś - udowodnić. Tak czy inaczej, spakował się, zabierając ze sobą wodę i prowiant, nie mając pojęcia, ile przyjdzie im spacerować po tym jakże rozkosznym miejscu, wrzucając to wszystko do bezdennej torby, którą uznał za najlepszego towarzysza ich wyprawy. Nie zamierzał chwalić się, dokąd właściwie się wybiera, a ponieważ nie miał tak naprawdę kogo o tym szaleństwie poinformować, po prostu ruszył na spotkanie z Salazarem. Przedostali się na opuszczoną wyspę, która na pewno nie należała do najbezpieczniejszych w okolicy, a potem skierowali się ku ruinom szpitala, rozglądając się uważnie na boki. Ostatecznie, gdzieś tutaj, podobno żył smok. Frederick wolałby go nie rozdrażnić, więc zachowywał się nie tylko cicho, ale i ostrożnie, mając świadomość, że wkraczali na cudzy teren. Ostrożnie, jak na lisa, rozglądał się, nie zamierzając biegać po okolicy, jak skończony wariat. Pewne rzeczy należało bowiem robić metodycznie, spokojnie, z rozwagą i pomyślunkiem, a nie skacząc jak kozłak. Okolica była upiorna, przepełniona niemym krzykiem, a do tego czuć było tutaj wilgoć i zgniliznę, jaka nie zwiastowała niczego dobrego. Tak samo, jak zabarykadowane drzwi i okna. - Sprawdzę je. Założę się, że gdzieś mimo wszystko są jakieś obluzowane deski albo słabe zaklęcia. Nie rób za dużo hałasu, nie chcemy tutaj żadnej fiesty, chyba że zamierzasz odwalić taniec śmierci ze smokiem. Tylko mnie do tego nie licz - powiedział cicho, jakby znudzonym tonem i skierował się faktycznie do okien, by zacząć je sprawdzać, krok za krokiem, próbując upewnić się, że nie znajdzie tutaj przejścia. I wtem poczuł doskonale znane sobie szarpnięcie, na które nawet nie zdążył właściwie zareagować, po prostu znikając zapewne z oczu Salazara za pomocą świstoklika, który krył się w jednym z okien. Dotknął desek i bam, już go nie było.
z.t bez Sala, bo mnie wciągnęło, widzimy się w następnej lokacji
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
kostki: G, mam spostrzegawczość ekwipunek: plecak z jedzeniem i piciem, a także różdżka zyski/straty: -
To prawda nie przedstawiła się i w gruncie rzeczy mężczyzna miał racje, wołanie "ej ty" mogłoby nie dotrzeć do jej uszów, nie reagowała na takie bezosobowe słowa. - Po prostu Dear. - Nie musieli znać się po imieniu sama zaś, jednak już wiedziała, jak ma na imię nieznajomy, ale również postanowiła, że będzie zwracać się do niego po nazwisku. Chociaż jego wymowa nie należała do najłatwiejszych, to jednak Caroline postanowiła nie zaciskać więzi przyjaźni na wypadek nagłej śmierci mężczyzny? Kto wie, co kryje się w nawiedzonym szpitalu magipsychiatrycznym, a może wcale nie był nawiedzony. Zresztą duchy już dawno przestały robić na niej wrażenie. Za nim przeszli na dziedziniec ślizgonka zwróciła uwagę na symbole i runy na murach. Było w nich coś kuszącego, wołającego, aby przekroczyć bramę i oddać się w łapy szaleństwa. Ciekawiła ją historia tego miejsca, o której nie za wiele się dowiedziała. Może samo poszperanie tu odkryje trochę przed nią przeszłości szpitala. Wszystko tu wydawało się przepełnione niepokojem, grozą i hulającym wiatrem. Nawet drzewa prezentujące się w dziwacznych kształtach nadawały się do jakieś sztuki w kategorii horrory. Ciarki same przechodziły po plecach, ale już zbutwiałe ławki, porozrzucane donice, wysokie trawy i wyschnięta ziemia — nie. Zapach wilgoci i zgnilizny, zdecydowanie nie należał do najprzyjemniejszych, jednakże nie zmuszał do zrzygania się to już coś. - No to nici z głównego wejścia. - Wskazała na drzwi zawalone gruzem, a także zabarykadowane okna. - No dobra rozejrzę się za jakimś... wejściem. - Skierowała się w stronę krzaków, nie pytając Sikorsky'ego o zgodę. Coś było nie tak, dlatego spostrzegawczość pozwoliła jej na zobaczenie gnoma, jakaś włoska odmiana, ale nie za bardzo się na tym znała, wiedziała, co trzeba zrobić — spierdalać. Nie zamierzała czekać na stado tych szkodników, które podobno gryzą niemiłosiernie... Ciotka Gertruda nie jedną historyjkę sprzedała na ich temat przy świątecznej kolacji. Jakimś dziwnym cudem Dear od razu natrafiła na ukryte w ziemi przejście. Nie chciała już zawracać, obawiając się, że gnomy gdzieś tam się czają z pewnością Yuri znajdzie przejście, a jeśli nie to trudno. Gorzej, jeśli będzie miał stado włoskich gnomów na głowie... Z pewnością istniały też inne wejścia do magipsychiatryka.
kostki: C ekwipunek: kanapki, butelka z wodą, różdżka zyski/straty: -
Kiedy zaczęliśmy poszukiwania wejścia do środka nie musiałem długo czekać kiedy okazało się, że Dear przyda się moja pomoc. Kiedy tylko weszła w krzaki zaczęła uciekać podczas gdy za nią gnał gnom. Wzdychając ruszyłem za nimi, by najzwyczajniej w świecie kopnąć małe, wredne zwierzę tak, by wyleciało poza granicę szpitala. No i okazało się, że również i mnie nie wyszło to na dobre. Kiedy tak biegłem za nimi potknąłem się o wystający korzeń jakiegoś krzewu czy drzewa. Wywaliłem się i dalej się poturlałem a sądząc po zduszonym okrzyku po drodze przeturlałem się przez gnoma. Na koniec walnąłem w dół. Wstałem niepewnie na nogi gdyż lekko kręciło mi się w głowie. Dodatkowo cała skóra na nogach i rękach boleśnie mnie piekła. Pewnie przeturlałem się po drodze przez pokrzywy lub coś takiego. Rozejrzałem się i ujrzałem, że jestem w jakimś tunelu czy piwnicy a obok stoi @Caroline O. L. Dear. -Chyba po drodze unieszkodliwiłem tego gnoma. Jednak widzę, że dzięki niemu znaleźliśmy wejście. To co? Idziemy dalej?
z/t dla mnie i Karoli
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
kostki: B ekwipunek: różdżka ze smoczą owijką zyski/straty: +1 GM
Nie nazwałby siebie zapalczywym poszukiwaczem duchów, natomiast lubił zwiedzać również mniej uczęszczane przez turystów zakątki, dlatego perspektywa wędrówki po opuszczonym szpitalu magipsychiatrycznym w towarzystwie Fredericka wybrzmiała w jego głowie jako plan zdecydowanie wart uwagi… a raczej wybrzmiałaby, gdyby nie to, że nadal towarzyszyło mu ciało trzylatka i domyślał się reakcji mężczyzny na ten niecodzienny widok. - Jedno słowo, a wypatroszę cię jak zwierzę. – Zagroził mu więc już przy okazji przywitania, poklepując kieszeni spodni, pod którą za skórzanym paskiem, skrywała się drewniana różdżka. – Wenecja może i odmładza, ale na szczęście nie straciłem umiejętności rozerwania cię jednym zaklęciem na strzępy. – Dodał jeszcze, z tą samą stanowczością wymalowaną na twarzy, aby wyraźnie podkreślić temat tabu. Nie chciał wracać do przygody nad magicznym potokiem, ani do późniejszej kłótni z Maximilianem, a poza tym miał nadzieję, że niedługo ten jebany urok minie. Na szczęście Shercliffe nie wkraczał na ten niebezpieczny tor, niczym profesjonalista w pełni koncentrując się na nieznanym, nie do końca chyba zresztą przyjaznym otoczeniu, co Meksykanin uszanował. – Nie chciałbyś się sprawdzić? W walce ze smokiem? – Rzucił zaczepnie, ale nie zdążył nawet za bardzo z kumplem pomówić, kiedy ten całkowicie zniknął mu z oczu. Szkoda, że Paco odwrócił się w momencie sięgnięcia towarzysza za świstoklik. Pewnie wówczas oszczędziłby sobie dalszych poszukiwań. Mimo to nie tracił cennego czasu, a z zadaniem poradził sobie brawuro. Nie krążył bowiem dookoła budynku zupełnie bez celu, wypatrywał znaków, a w ten sposób szybko natrafił na wydeptaną ścieżkę prowadzącą wprost do zarośniętego ogrodu. Trzyletnie ciało chociaż raz okazało się przy tym użyteczne, bo właśnie dzięki niemu Morales prędko odnalazł przykryte pnączami zejście do lochów pod budynkiem, a tym samym dołączył do Fredericka, prawdopodobnie zanim ten zdążył zapoznać się z duchami czarodziejów, którzy niegdyś tutaj zmarli.
zt.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
kostki: E - enigma dorzut k6 5 ekwipunek: - zyski/straty: 1 przerzut kości w dowolnym miejscu szpitala z możliwością wyboru lepszego wyniku
Dostanie się na wyspę, było wyzwaniem samym w sobie. Usiadł na brzegu, osuszając się zaklęciem i ubierając prędko w golf i długie spodnie, bo ostatnie czego chciał to świecić okaleczonym ciałem przed Fairwynówną, usiadł więc na kamieniu przy bramie szpitala i jako że był zmęczony, to co innego należy zrobić? Zapalił peta. Wystarczyło kilka oddechów nikotyny, by zmęczone wysiłkiem płuca odmówiły współpracy, rozkaszlał się więc okropnie, co było tym bardziej żałosne, że Amelia już była nieopodal więc oczywiście prezentował się jak niedołężny, niewydolny dziad. - Czekaj, chyba sie zrzygam... - powiedział zduszonym głosem, kiedy się zbliżyła i rzeczywiście, za chwilę podniósł się z kamienia, cały taki blady i korzystając z bujnej roślinności, poszedł w krzaki puścić pawia. Zasadniczo powinien rzucić palenie, coraz częściej krwawił z ust przy kaszleniu czy rzyganiu, organizm pod ciężarem miłosiernych błogosławieństw jego kochanej mamy niestety miewał się coraz gorzej, a dopiekanie sobie używkami nie wróżyło długiego pożycia. Tylko czy zależało mu na długim pożyciu? No skoro dla rozrywki chciał zwiedzać opuszczony szpital magipsychiatryczny to chyba odpowiedź sama się nasuwa. Wyłonił się z krzaków, cały uśmiechnięty i zadowolony, jakby nigdy nic sie nie wydarzyło, wyciągając z kieszeni miętuski - zawsze pod ręką na wypadek rzygania - by pozbawić się z ust smaku wpół strawionej pizzy. - Siemanko. - przyjrzał się jej postaci, była drobna i raczej niska, ale nosiła się zawsze z taką Fairwynowską dumą, która dodawała jej przynajmniej z dziesięć centymetrów, co niesamowicie go zawsze bawiło. Uśmiechnął się zaczepnie - Byłem pewien, że stchórzysz i zawrócisz. - przyznał. Gotów był się nawet o to założyć i dobrze, że tego nie zrobił, bo straciłby pieniądze, a tych, jak zwykle zresztą, miał mało...
Nie przegotowała się specjalnie, uznając, że przecież nie musi. Co było oczywistym błędem i gdy tylko wyszła na brzeg, nieelegancko klęła jak szewc i już suszyła się zaklęciem, bo nie będzie paradowała cała mokra. Zniechęcona wyruszyła na poszukiwania Swansea, który miał czelność napisać jej, że nie będzie miała odwagi, co rzecz jasna sprawiło, że nie mogła odmówić. Miała swój honor, którego za wszelką cenę broniła, a i tak sytuacja sprzed wakacji mocno jej godność nadszarpnęła. Nie zamierzała już do tego dopuścić, nie bez powodu nazywała się Fairwyn i co więcej – nosiła to nazwisko dumnie i z wysoko uniesioną głową. Nawet zmęczona i po przeprawie prezentowała się całkiem schludnie, co niemal było jej cechą charakterystyczną. Zaklęcia czyszczące i układające miała jednak w małym palcu, co sprawiało, że było jej znacznie łatwiej zachować wszelkie pozory. — To kara za to, że nazwałeś mnie tchórzem — powiedziała bez zbędnych ceregieli, kiedy ten stwierdził, że zaraz się zrzyga. Mimo to, nie podchodziła bliżej w obawie, że wcale nie żartował i postanowi zwymiotować jej na buty. A to zdecydowanie nie były buty, które dobrze by przyjęły tego typu rzeczy, już jej wystarczyła przeprawa na ten dziedziniec. Z założonymi na piersi rękami czekała, aż łaskawie doprowadzi się do porządku, bo bynajmniej nie była tutaj, żeby trzymać mu włoski. Z uniesioną brwią otaksowała go spojrzeniem swoich chłodnych, niebieskich tęczówek. — Znowu to zrobiłeś — wycelowała w niego palcem, niski wzrost jej nie przeszkadzał, miała wprawę mistrza w patrzeniu na innych z góry, w końcu od zawsze uważała się za tę lepszą — Czeka cię kolejne rzyganie — kontynuowała, ale lekko się uśmiechnęła. Rozejrzała się po otoczeniu i z krzywą miną stwierdziła, że ani drzwiami ani oknem wejść im się nie uda i trzeba było znaleźć inne wejście. Udawała, że to miejsce wcale nie napawa ją grozą, bo prędzej rzuci się z wieży astronomicznej, niż przyzna to właśnie przed nim. Mimo to włoski na jej karku stawały dęba, a gęsią skórkę była gotowa zrzucić na lekki wiatr, który powiewał na tej opuszczonej wyspie. — Musimy znaleźć wejście — powiedziała ze zmarszczonymi brwiami — Ja pójdę tam — wskazała jakieś krzaki nieopodal — A ty poszukaj gdzieś indziej — łatwo jej to przychodziło, rozporządzanie, choć na ogół była średnio zorganizowana. Przeczesywała krzaki, które wcześniej wskazała, nie bardzo nawet wiedząc czego powinna szukać. Ukrytych drzwi? Jakiejś stodoły, magicznie połączonej z opuszczonym szpitalem? Błądząc w krzakach dostrzegła włoską odmianę gnoma i z miną jakby miała się zaraz zesrać zaczęła uciekać, dziękując w duchu za swoją spostrzegawczość, bo przecież te gnomy żyły stadnie. Kiedy tak sprawnie przemierzała krzaki – tnąc je zaklęciem, żeby było jej łatwiej – natrafiła na jakieś przejście w ziemi. — Lockie, tu coś jest! — zawołała, bo nie wiedziała jak radził sobie jej kompan, ale jakoś nie pomyślała, by poinformować go o gnomach. Może jednak będzie miał szczęście.
Uniósł brwi z udawaną boleścią, słysząc jej bezlitosną diagnozę i westchnął: - Masz rację. Jak nie zdygasz zanim znajdziemy cmentarz to już nigdy nie nazwę Cie tchórzem. - obiecał, unosząc dwa palce - Słowo harcerza. - kiwnął głową i puścił jej oko, obserwując, czy przypadkiem słowo "cmentarz" nie zrobiło na niej odpowiednio piorunującego wrażenia. Słyszał tylko tyle, że jakiś cmentarz tu był, ale nie był sam pewien, czy chce go znaleźć. Słowo się jednak rzekło i tak jak ona nie chciała wypaść na strachajłę tak i on chciał być, oczywiście, męski i odważny, w końcu sam ją namówił na tę wycieczkę. - Tak jest, kierowniczko. - tam gdzie mu pokazała, tan ruszył, prosty chłop sie baby słucha, żeby nie mieć w życiu więcej problemów niż trzeba - Nadajesz się do tego. - zawołał idąc wzdłuż ściany, na której wyryto jakieś zagadkowe znaki- Do zarządzania ludźmi w sensie. Nie zastanawiałaś się nad karierą kogoś irytującego? Irwetka skończyła szkołę, przyda się zastępstwo. - powiedział z dziwną czułością. Uwielbiał rudą pasjami, szczególnie, kiedy była wkurwiona. Żałował, że stracił dwa lata czysto masochistycznej przyjemności obcowania z tą seksowną harpią. Im dłużej patrzył na dziwne znaki, tym prędzej rozpoznawał w nich starożytne runy i początkowo pluł sobie w brodę, że niekoniecznie słuchał pierdolenia Forrestera o tym co sie z czym je, ale widać może był trepem, za to sprytnym. Szybko zaczął rozpoznawać podobieństwa w symbolach, przez co zaraz załapał rytm wypisanych na ścianie sylab, a zaraz potem z łatwością odczytał wskazówki. - Ej, musimy znaleźć wejście! - zawołał w kierunku, w którym udała się Fairwynówna, a słysząc, że i ona cos znalazła skierował się w jej stronę- Szukamy dziury w... - powiedział, kiedy pojawiła się w polu widzenia, a że właśnie wskazywała jakąś jamę, uśmiechnął się- Ziemi. Jeden zero dla Ciebie. - wyszczerzył zęby i ukucnął, by zajrzeć czy da się stąd coś dostrzec. Bardzo chciał skorzystać z czystej złośliwości zwrotu "panie przodem" ale westchnął ciężko na myśl o wyrzutach sumienia, gdyby coś się jej stało no i nie mógł pozwolić na to, by znalazła coś fajnego przed nim. Wgramolił się do środka.
Lockie i Mela do lokacji 2
Fitzroy Baxter
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 187
C. szczególne : kolczyki w uszach, skóry i dresiki, platynowe, czasem różowe włosy
kostki: f ekwipunek: różdżka, woda, herbatniki zyski/straty:-
Wybraliśmy starannie dzień w którym mieliśmy iść do szpitala psychiatrycznego. Bo oczywiście nie mogliśmy przegapić takiej niesamowitej wycieczki! Zaś mówiąc, że przygotowaliśmy się - to zwyczajnie nawet nie namawiałem Rubsona do picia alkoholu dzień wcześniej, żebyśmy byli w pełni przygotowani na wszelkie niebezpieczeństwa. W końcu ja świetnie latam, jestem znawcą zaklęć gospodarczych, a Ruby bez zarzutu opatruje zwierzęta i... też świetnie lata. Nasze talenty były idealne na groźne przygody. Kiedy płynęliśmy sobie na tą boską w naszym mniemaniu wyprawę i gadaliśmy sobie trzy po trzy przypomniałem sobie, że nadal nie dałem jej prezentu urodzinowego. Alkohol z dnia urodzin był tylko zasłoną dymna, bo przedmiot który zamówiłem przyszedł za późno. - Ej Ruby, to dla Ciebie - mówię i wyjmuję z krótkich, sportowych shortów niewielkie pudełeczko, które wręczam jej pośpiesznie. Mam na sobie też bardzo stylową, czarną żonobijkę i czapeczkę z daszkiem zakrywającą moje białe włosy. - Spóźniony prezent na uro. Sam się założy. Jest też jak budzik wystarczy... machnąć różdżką i powiedzieć o której ma drgać - dodaję i rozglądam się czy dobijamy do brzegu, na szczęście jesteśmy całkiem blisko. Bo szczerze mówiąc trochę włożyłem w ten prezencik i poprosiłem nawet ojca w naszym sklepie miotlarskim, by ogarnął to na zamówienie, więc było mi wbrew pozorom dość głupio z jakiegoś powodu. W środku był brązowy, elegancki zegarek, który natychmiast owinął się wokół dłoni Ruby i na nikogo innego nie wskoczyłby sam z siebie. Zapięcie było dwoma małymi tłuczkami, a cała tarcza przypominała tłuczek. Mieliśmy dużo qudditchowych pierdół w naszym rodowym sklepie, więc nie było trudno poprosić ojca o dodatkowy grawer z jej imieniem na tarczy i zrobienie go bardziej pod pałkarkę. Szybkim krokiem idę na dziedziniec i rozglądam się z ciekawością wokół. - Pięknie tutaj. Kto pierwszy znajdzie... coś przydatnego! - oznajmiam i już biegnę gdzieś dalej. Nawet jeśli celowo chcę jej chwilę pounikać, udaję (głównie w swojej głowie), że wcale tak nie jest. Po prostu niezwykle zdeterminowany, by jakoś pierwszy coś ogarnąć. Na tyle, że nie zauważam nawet jakichś durnych chochlików. Jest ich tyle, że nie tylko nie mogę z nimi wygrać, ale jakimś cudem udaje im się podnieść tak wielkiego chłopa jak ja i umieszczają... na drzewie. No bardzo śmieszne. - RUBY? RUBY! WIDZĘ WEJŚCIE - drę się siedząc sobie na gałęzi i rozglądając się za przyjaciółką. - RUBSON ZŁAPIESZ MNIE? - krzyczę jeszcze, bo nie wiem jak mam w zasadzie teraz się zsunąć z tego bezgałęziowego drzewa.
kostki: D ekwipunek: różdżka ze smoczą owijką; podręczny gramofon; trytoni amulet; żelki; kawa mrożona zyski/straty: tracę żelki, żeby mnie duch nie bił
Ruby miała swoją wyjazdową tradycję, chodziła w dziwne miejsca, a jak wycieczki się kończyły, to już inna sprawa. Rzecz w tym, że ani widziała odmawiać FItzowi na ten wspaniały pomysł, bo kto jak kto, ale oni byli stworzeni na przygodę w opuszczonym psychiatryku. Spakowała się bardzo przyzwoicie, biorąc nawet podręczny gramofon, żeby w razie co zagłuszyć jęczenie duchów pacjentów, których się spodziewała. Ruby jakoś niespecjalnie przepadała za duchami, do tych w Hogwarcie się jakoś przyzwyczaiła, ale nie były jej ulubionymi towarzyszami, tym bardziej, że miała tendencje w nie wchodzić. Przeprawa nie była taka najgorsza, bo po pierwsze miała swój trytoni amulet, który kiedyś tam znalazła, a po drugie gadała z Fitzem o głupotach, co kompletnie odwracało jej uwagę od miejsca, do którego płynęli. Musiała przyznać, ze chłopak wybrał naprawdę wyjątkowe miejsce, żeby dać jej prezent, ale przestała się rozglądać po tym uroczym dziedzińcu i zwróciła na niego całą swoją uwagę. — Dziękuję, nie trzeba było! — powiedziała i zarzuciła mu ręce na szyję, zaraz po tym jak ten piękny zegarek zapiął się na jej szczupłym nadgarstku. Chyba nigdy nie dostała takiego personalizowanego prezentu, była zachwycona. Przyglądała się mu więc przez chwilę i podniosła błyszczące oczy na Fitza. — Jest wspaniały! Skinęła głową i całkiem niechętnie – ale nie po to taką drogę przebyli – zaczęła sobie chodzić po dziedzińcu, bo nie wiedziała czego powinni nawet szukać. Gryfon gdzieś pobiegł i chyba słyszała jak się drze w reakcji na chochliki, ale machnęła na to ręką, bo musieli jakoś wejść do środka, a drzwi i okna to uniemożliwiały. Łaziła tak sobie niby z jakimś celem, ale ze średnim zapałem, kiedy na jej drodze stanął duch małej dziewczynki. Maguire stanęła jak wryta i otworzyła szeroko oczy, całkiem posrana, minę też taką miała, kiedy duch do niej podszedł i kazał iść w jakąś stronę. Była pewna, że bicie jej serca słyszą nawet w Anglii. — EE FITZ? — nie odważyła się odwrócić wzroku od przeźroczystej dziewczynki, która stale nakłaniała ją, żeby gdzieś poszła — FITZROY?? Nie miała za dużego wyboru. Dziewczynka zaprowadziła ją do zaniedbanego ogrodu, który okazał się być zbiorowym grobem. Ruby była przekonana, że zaraz się tu poryczy. Posłusznie wyjęła z kieszeni żelki i wrzuciła je do grobu, totalnie bojąc się odmówić. Poczekała aż Fitz do niej dołączy, bo nie zamierzała wchodzić za duchem do piwnicy sama. Może i była odważna, ale nie aż tak.
kostki: E ekwipunek: różdżka, Czujnik tajności (+2 OPCM), Tiara Albusa (+3 czarna magia), Rękawice ochronne ze skórki cielęcej (+1 Zielarstwo), Naszyjnik z onyksem (+2 Zaklęcia) zyski/straty: gogle maps
Ostatni rok był pełen wrażeń. Mnóstwo pracy, podróży, użerania się i na przemian godzenia z Ravingerem Fairwynem - Wielka Brytania powoli zamazywała się w pamięci rudowłosej. A teraz przyszła kolej również na Wenecję, gdzie bądź co bądź spodziewała się choć odrobiny odpoczynku. Nawet pracoholik kalibru Fire czasem lubi nic nie robić i tylko pić drinki z palemką. Ale góra kilka godzin zniosła smażenia się w słońcu, bo zaraz potem nabrała ochoty na zwiedzanie okolicy. Bardzo szybko zauważyła, że jakimś cudem trafiła idealnie w miejsce, gdzie również Hogwart pokierował się na tegoroczne wakacje. Słyszała czasami angielski uczniów, wypatrywała spod ciemnych okularów znajomych twarzy - i tak, widziała ich nawet wiele! Ale udawała, że jej nie ma. Przemykała pomiędzy cieniami, pozostając w samotności. Czuła się... nieprzygotowana. Wzięta z zaskoczenia. A tego Dear nienawidziła. Chętna, aby uciec od Anglików, poszła daleko, aż na jakąś wyspę, gdzie widniały ruiny? Coś opuszczonego. Zaciekawiona zbliżyła się i obejrzała runy zdobiące omszałe mury. Czyżby szpital? Definitywnie nie żałowała swojego zboczenia z trasy. Aż korciło przez moment wysłać patronusa do Ravingera, ale nie. Ostatnio miała go dosyć. A raczej - chciała mieć go dosyć. Powinna się odsunąć. Już i tak zadziwiające, że wytrzymywali ze sobą wszystkie te wyjazdy. Zaczynała go... lubić. Nie mieć nic przeciwko jego obecności. A to dawało Szkotce mocno do myślenia. Bez strachu, bez rozsądku, a przede wszystkim z wyciągniętą różdżką, zaczęła szukać dogodnego wejścia do budowli. Im ciężej gdzieś się było dostać tym bardziej prawdopodobne, że warto próbować. Tutejsza atmosfera bardzo podobała się Fire i nakręcała ją do brnięcia dalej. Krążyła chwilę, starając się zajrzeć przez okna, ale ostatecznie wróciła do murów i znaków. Starożytne runy nie były Fire obce. Pamiętała doskonale lekcje z innym Fairwynem, któremu zaszła głęboko za skórę. Te dziecięce wybryki wspominała z lekkim zażenowaniem, ale i uśmiechem kryjącym się gdzieś na bladej twarzy. Ale nigdy nie poświęcała myślom o przeszłości wiele uwagi, przynajmniej nie świadomie. Dlatego odczytała po kolei tajemnicze zapiski, znajdując informacje o ukrytym wejściu do piwnicy, a do tego znalazła gdzieś leżące gogle maps.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Sacerowanie wieczorami dla Wiktora było ekscytującą przygodą zwłaszcza w takim miejscu. Zawsze wolał się na nocne przechadzki po pustych korytarzach i ciekawych miejscach dlatego widział w tym coś ciekawego. Puchon krążąc wokół budynku kilka razy znalazł stare popękane lustro zawieszone na jednym z drzew. Nieco rozmarzony rudzielec za późno zorientował się, i podszedł bliżej że nie widzi w nim swojego odbicia a charakterystycznie wycięty krzew, który mijałeś obok bramy. W końcu coś chłopaka intryguje na tyle, że wrócił tam z powrotem i odkrył nieopodal krzaka właz. Za nim znajdują się schody prowadzące do piwnic pod szpitalem. Ruszył dalej w przygodę wakacyjną chociaż ona dobiegało końca. z/t