W ciemnym pomieszczeniu, gdzieś na samym krańcu Koloseum znajdują się Maski Prawdy. Legenda głosi, że niegdyś było to święte miejsce, w którym składano najważniejsze przysięgi. Nikt nie wie ile w tym prawdy, ale wierzono, że ich moc jest równoważna z wieczystą przysięgą, choć świadkiem są jedynie maski. Panuje tu absolutna cisza, która sprawia, że każdy skłonny jest uwierzyć w pogłoski i historie nigdy nie spisane, ale opowiadane z pokolenia na pokolenie. Masz odwagę się przekonać ile z usłyszanych słów jest prawdą?
Każda złożona tu przysięga ma niebywałą wagę i czujesz jej ciężar na swoich barkach. Jeśli ją złamiesz, poczujesz niewyobrażalny ból, większy nawet niż przy klątwie cruciatusa, a gdy ten już minie do końca życia będziesz czuł się tak, jakby sam Pluton, bóg umarłych na ciebie czekał i czyhał za każdym rogiem.
Na twojej klatce piersiowej, tuż nad sercem pojawia blizna w kształcie kluczy, które są atrybutem Plutona.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max, jak to Max, starał się nie robić żadnych problemów, starał się nic nie zmieniać, ale jednocześnie gdzieś w głębi siebie czuł doskonale, że znowu robił coś, czego do końca robić nie powinien. Być może powinien zastanowić się nad tym, do czego go pchało, może powinien bardziej pomyśleć o niektórych konsekwencjach, ale jednocześnie oczywiste było, że nie da rady tego zrobić. Zdołał powstrzymywać się przez długi czas, zdołał panować nad własnymi myślami i zwyczajnymi pragnieniami, ale to również miało swoje ograniczenia. Woda potrafiła długo drążyć skałę, nim ostatecznie ją niszczyła i dokładnie było tak w tym przypadku, powodując, że Max nie wiedział, co miał ze sobą zrobić. Nie zamierzał jednak przenosić tego wszystkiego na swoich bliskich, a przynajmniej bardzo starał się nad tym zapanować, bo był pewien, że nie otrzyma żadnej niesamowitej rady, która wszystko zmieni, a jedynie przygniecie ich swoimi problemami. Potrafił zatem śmiać się z tego, co się działo, nosząc przy tej okazji maskę, którą tylko nieliczni byli w stanie przejrzeć, dostrzegając to, co kryło się z jej obrazem. Radził sobie naprawdę dobrze z udawaniem, nie zamierzając każdemu pokazywać, co się z nim działo, ale bywały takie chwile, kiedy po prostu musiał to przełamać, kiedy zaczynał się w tym w końcu wściekle dusić i szarpać. Pewnie nie pomagała w tym również maska, którą ponownie miał założoną, próbując zrozumieć, o co chodziło z ich magią, ciekaw, czy znowu zacznie latać, czy robić coś podobnego. Tym jednak razem wyglądało na to, że jego najgorsze cechy wychodziły na powierzchnię, bo zachowywał się jeszcze bardziej nierozważnie, niż zazwyczaj, jakby próba igrania z ogniem była dokładnie tym, czego potrzebował. Każdy jego krok był nierozważny i spokojnie mógł prowadzić o tego, że co najmniej rozbije sobie swój głupi pysk na najbliższej ścianie. I raczej nie było sposobu na to, żeby go zatrzymać, kiedy tak krążył po okolicy, jak tygrys w klatce, próbując pozbyć się swoich myśli. - Profesorze? – rzucił, kiedy dostrzegł Joshuę, a potem zatrzymał się i wsunął dłonie w kieszenie spodni, przyglądając się uważnie starszemu mężczyźnie. – Możemy pogadać?
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nie miał dzieci, a jednocześnie był gotów za takie uznać tych z młodzieży, którzy choć raz przyszli do niego szukać rozmowy, szukać wsparcia, czy jakiejkolwiek innej formy pomocy. Jeśli przez dłuższy czas nie miał z nimi żadnego kontaktu, mimowolnie zaczynał zastanawiać się, jak się mieli, czy było wszystko w porządku u nich, czy też powinien sam się odezwać i sprawdzić, czy nie była to chwila na kolejną rozmowę. Dawno już nie zastanawiał się nad tym, czy był dobrym opiekunem, czy naprawdę nadawał się na powiernika dzieciaków. Zaczął wierzyć w swoje możliwości, skoro młodzież lgnęła do niego, szukając właśnie w nim wsparcia, nawet jeśli nie był ich opiekunem, jeśli nie byli już studentami, czy nie chodzili na miotlarstwo. Zaczął wierzyć, że jest zdolny pomóc im ze wszystkim, z czym się borykali, choć niekoniecznie za pierwszym spotkaniem. A jednak tego dnia znów zaczął się zastanawiać, czy nie mógł zrobić więcej. Wiedział już, co działo się u Solberga i że miał się, powiedzmy, dobrze. Nie wiedział, jak to było w przypadku Oli Krawczyk, która już zakończyła Hogwart, czy chociażby Brewera. Pamiętał jego pytania, szarpanie się, złość i atak jako obronę, kiedy przychodziło do tematu jego byłego partnera, jego daru jasnowidzenia i tego, co mógł zrobić, gdy otrzymywał wizję. Walsh uciekał myślami do wszystkich, którym choć raz pomógł, spacerując po Koloseum, aż trafił przed oblicze trzech masek, nie do końca pamiętając, czym one były. Być może zastanowiłby się nad nimi dłużej, gdyby nie usłyszał, jak ktoś go woła. Odwrócił się, z zaskoczeniem odkrywając, że jedna z osób, o których myślał, odnalazła do niego drogę. - Już nie jestem twoim profesorem, panie Brewer. Wystarczy Josh - powiedział z szerokim uśmiechem, nim skinął lekko głową. - Dawno się nie widzieliśmy, prawie rok? Oczywiście, że możemy porozmawiać. Co się dzieje? To, że coś się wydarzyło, było oczywiste. Widział, jak Max zdawał się cały chodzić, drżeć, przypominając tykającą bombę, tuż przed wybuchem. Wpartywał się w niego, jakby sprawdzał, czy wciąż aktualne były zapewnienia o gotowości do rozmowy, a przynajmniej tak Josh odbierał jego spojrzenie, mając ochotę objąć go znów po ojcowsku. Chciał, żeby dzieciak był świadom, że zawsze mógł do niego przyjść z każdym problemem jak i chęcią zwyczajnego napicia się czegoś wspólnie.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Rozmawialiśmy w międzyczasie, Josh – powiedział, wzruszając lekko ramionami, bardzo gładko przechodząc na taką formę zwracania się do mężczyzny, bo dla niego to nie był aż tak wielki problem. Tym bardziej że nie tak dawno to samo właściwie zrobiła Leana, chociaż nieco bardziej oficjalnie. Max jednak nie był typem, który by się krygował albo wzbraniał przed czymś podobnym. Tak więc przyjął to, wyraźnie nie mogąc właściwie ustać w miejscu, kręcąc się, jakby go coś nieustannie pchało do przodu. Nawet teraz spoglądał na stojące przed nim maski, czując, jak go korci, żeby po nie sięgnąć, zrzucić je albo zastąpić nimi tę, którą miał na twarzy. Może wtedy by się częściowo uspokoił, a przynajmniej przestał się kręcić, jakby każda lekkomyślna rzecz, każdy idiotyczny ruch, był najlepszym, co mogło go spotkać. To zaś go drażniło, bo nie do końca umiał się skupić na tym, co chciał powiedzieć. - Pamiętasz o tym, co mówiłeś rok temu? Tam, w tej dolinie? – zapytał, w końcu siadając obok masek, kręcąc się jak małe dziecko, którym właściwie czuł się nieco w tej chwili, nie wiedząc, jak miałby powiedzieć to, co chciał. Bo prawda była taka, że naprawdę nie wiedział, jak miałby wyrazić to, o co mu chodziło. Kiedy przychodziło co do czego i miał skupić się na czymś podobnym, kiedy miał tak naprawdę mówić o tym, co czuł, czy co się z nim działo, to zaczynał się gubić. Zacinał się, tracił krok i nie umiał przeskoczyć własnych ograniczeń, które siłą rzeczy narastały jedynie przez minione lata. Wiedział, co go dokładnie blokowało i co powodowało, że wciąż zastanawiał się, czy właściwie mógł myśleć o czymś więcej, niż własne niesprecyzowane podejście do wszystkiego, co go otaczało. - Myślisz, że naprawdę wszystkim może się udać? Zmienić to, co było złe i po prostu zrobić w końcu coś dobrego? Czy może jednak niektórzy ciągle robią to samo? – mruknął, nie potrafiąc do końca wyjaśnić swoich wątpliwości, które były tak rozlane i tak rozległe, że nie mieściły się za nic w jednym, prostym słowie. Może poza tym, że najnormalniej w świecie się bał, że nie wiedział, co dalej i po prostu paraliżowały go wspomnienia, które opowiadały mu podobną historię. Wiedział, że powinien się od nich odciąć, ale mówienie sobie tego było czymś innym, niż zrobienie tego.
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- To nie było zaraz po wakacjach? Mniejsza z dokładną datą, ale dostatecznie dawno, żebym sam zastanawiał się, czy mogę po prostu podejść i zapytać, co słychać - powiedział niemal od razu miotlarz, przesuwając nieznacznie dłonią po karku. Uśmiechał się szeroko, ale widać było, że powoli ta lekkość zaczyna stawać się po prostu maską, spod której zaczęła wychylać się troska. Widział, że Brewer był jakby nabuzowany, zdawał się tłumić coś w sobie i wszystko wskazywało na to, że gotował się w nim gniew, bądź niepewność, a może jedno i drugie. Znów wyglądał jak przed rokiem, kiedy pierwszy raz zadawał mu pytania, zdradzając z czym się boryka. To nie była łatwa rozmowa ani wtedy, ani teraz, czego już miotlarz był pewien. Częściowo zastanawiał się, dlaczego akurat z nim Gryfon chciał rozmawiać, ale nie pytał o to na głos. Zbyt wielu osobom mówił, że jest gotów pomóc, aby teraz pytać, dlaczego pokładają w nim wiarę. Zaraz też odetchnął głębiej, przypominając sobie rozmowę z Avalonu, pierwszą, będącą tak naprawdę początkiem zmartwień miotlarza o kogoś, z kim nie miał wcześniej wiele wspólnego, z kim po prostu uczył się wróżbiarstwa. Gryfon szukający problemów, dobry z uzdrawiania, kiepski z zaklęć, buntownik, posiadający jednak ogromną wiedzę z zakresu, który go interesował. Ktoś, kto może wyjść na ludzi, kto może zajść daleko, jeśli tylko zdoła odciąć się do przeszłości, która spinała go niby łańcuchami. - Rozmawialiśmy wtedy o miłości i o twoich wizjach, więc musiałbyś powiedzieć dokładnie co cię gryzie, żebym wiedział, jak ci pomóc - powiedział spokojnie, siadając obok dzieciaka na ziemi, nie przejmując się, że nie było to może właściwe miejsce na podobne rozmowy. Każdy mógł tu wejść, każdy mógł usłyszeć, nie było to prywatne miejsce, jak gabinet, ale właśnie tu Max potrzebował rozmowy, więc Josh nie zamierzał od niej uciekać. Jednocześnie miał wrażenie, że właśnie tak musi wyglądać trudniejsza część rodzicielstwa, gdy dziecko przychodzi omówić problem i trzeba znaleźć nie tyle rozwiązanie, co właściwe narzędzia, dzięki którym poradzi sobie samo. - Nie jesteśmy maszynami zaprogramowanymi tak, żeby wykonywać wszystko w jeden sposób, czy zaklęciem, które działa tylko w jeden sposób. Nie jesteś tym samym Maxem, jakim byłeś przed rokiem, choć możesz czuć się w podobny sposób - zaczął mówić powoli, zamierzając dać mu czas na zebranie myśli. - Jeśli chodzi o twoje wizje, jak rozmawialiśmy później w gabinecie, masz kilka możliwości, co zrobić, kiedy już doznasz wizji. Mówiłeś także, że masz z kim o tym porozmawiać, kimś bardziej kompetentnym niż ja… W tym temacie pozostaję przy swoim zdaniu, że nie jesteś odpowiedzialny za nic, co widzisz, za własne przepowiednie. Jeśli chodzi o miłość i związki… - urwał na moment, podciągając wyżej kolana o które wsparł łokcie, obracając obrączką na swoim palcu. Czy ludzie popełniali te same błędy i nie mogli zrobić niczego dobrego? A może mogli odbić się od dna? Jak brzmiało właściwe pytanie? Josh odwrócił głowę, aby spojrzeć na Maxa z łagodną cierpliwością w oczach, zdradzającą, że w tej chwili cały jest dla niego, cały poświęca się tej rozmowie. - Jeśli chodzi o miłość i związki, to oczywiście, że tak. Można popełniać pozornie te same błędy, ale w efekcie otrzymać coś dobrego. Dla przykładu… Trzy razy Chris uderzył mnie za to, że nie słucham tego, co do mnie mówi i przedkładam własne interpretacje nad właściwe znaczenie jego słów. Pierwszy raz był na początku, gdy nawet nie powiedziałbym, że byliśmy razem. Dwa kolejne już po ślubie. Trzy razy popełniłem ten sam błąd z powodu tego, jak sam się czuję i co sam myślę o sobie. Nie miało to nic wspólnego z nim, ponieważ tak już z nami jest. Uczymy się pewnych zachowań od małego i wyrabiamy sobie pewne odruchy związane z naszymi emocjami i doświadczeniem. Bazujemy na schematach we wszystkim. Jeśli raz się sparzysz, wiesz, że musisz uważać na ogień, ale to nie znaczy, że nie będziesz do niego podchodzić. Jednak może dojść do sytuacji, gdy zwyczajnie czując jego ciepło, w obawie przed sparzeniem, zaczniesz uciekać. Czy właśnie o to chodzi? O chęć ucieczki z powodu strachu?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Dowiedział się o tym miejscu przez przypadek. O historii, która go dotyczyła. O tym, jaka była prawda, a co pozostawało częścią legendy. I o tym, że najważniejsze przysięgi były składane w tym miejscu. Nie musiał zastanawiać się dwa razy, kogo zamierza tam wziąć. Z jakim zamiarem. Z jaką przysięgą. Jego jedynym zaskoczeniem był fakt, że Harmony mimo wszystko pozostała w swoim pokoju, z którego ją to wyciągnął. Z którego, trzymając ją za rękę, prowadził ją wprost pod trzy maski.
- Krótki spacer. Chcę ci coś pokazać - zapewnił. Tym razem on prowadził. Odwracał się do niej, uśmiechał, ściskał jej dłoń... Czuł dosłowną potrzebę tego, żeby ta była blisko. Nie mógłby w żaden inny sposób do tego podejść. I nawet nie czuł się źle z faktem, że nie zdradził jej kierunku, w którym idą.
Dopiero kiedy znaleźli się przy maskach, przyciągnął ją do siebie. Objął w pasie, powstrzymując się od ucałowania jej głowy. Gestem wskazał na maski i nachylił się do jej ucha, zanim zaczął szeptać.
- Wiesz, co to za miejsce? - był... podekscytowany. Może trochę zbyt? No cóż, przynajmniej wiedział, że zabiera tu właściwą osobę.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Tego dnia po założeniu maski jakoś nie miała humoru ani ochoty do wychodzenia z pokoju. Było jej tak… Pusto. Nie rozumiała tego uczucia, jakby całe szczęście na dzisiaj ją opuściło, a ona mogła się tylko schować pod kołdrą. Nawet przy tym upale było to lepsze od bycia, cóż, samą w Venetii.
Samej siebie nie rozumiała. Ani jednego dnia jej to nie przeszkadzało. Latała po wyspie jak natchniona, zbierając przygodę za przygodą i nowinę za nowiną, biegała, teleportowała się za pomocą masek, tańczyła na karnawale i pływała w głębokich wodach, bawiąc się z delfinami, odkrywała największe sekrety i po prostu żyła. Nieskrępowanie i pełną piersią!
Dziś czegoś jej brakowało… A właściwie kogoś.
Kogoś, kto gdy tylko stanął w drzwiach jej pokoju, powitała najcieplejszym przytuleniem, nie chcąc od niego odchodzić nawet na krok. Nie mogąc pozwolić, by i on odszedł. Nie puszczę. Nie ma takiej opcji, sam przecież tak mówił i chociaż było to użyte w zupełnie innej sytuacji, teraz pragnęła głośniej niż wcześniej, by to powtarzał. Zawsze chciała być obok. Zawsze chciała mu towarzyszyć, dzielić się z nim przeżyciami, przygodami i uczuciami, ale dzisiaj było to wzmożone aż do bólu.
Więc kiedy to właśnie dziś on pierwszy zaproponował wyjście, to on chciał ją gdzieś zaprowadzić, pokazać jej coś, czymś się podzielić - niemal rozpłynęła się w jego ramionach, odpuszczając dopiero, kiedy podał jej dłoń.
- Wiesz, że pójdę za tobą wszędzie, prawda? - nawet na koniec świata dodały jej myśli, gdy ona po prostu zaśmiała się lekko, ciepło, na chwilę ściskając mocniej jego rękę. - Tylko, gdzie jest to wszędzie?
Ale on jej tego nie zdradzał i szczerze? Podobało jej się to tak samo, jak fakt, że to on ją prowadził. To była tylko i wyłącznie jego inicjatywa i właśnie ją, nikogo innego, wybrał, by mu towarzyszyła. Znów naszło ją to dziwne uczucie, jakby jej serce wcale nie należało do niej, krew zaszumiała jej w szybkim rytmie, a ona sama na chwilę zachłysnęła się własnym oddechem. Zachwycał ją. Artie Gadd po raz kolejny zaskakiwał i zachwycał wszystkim, co robił. Zachwycaj mnie dalej i nie przestawaj, prosiła w myślach, gdy splątała ich palce ze sobą.
Spełnił tę niewypowiedzianą prośbę szybciej, niż się spodziewała, gdy znów, z zaskoczenia znalazła się w jego ramionach. Nie traciła nawet chwili, już intuicyjnie zawiesiła mu ręce na szyi, wpatrując się w niego jak w obrazek z całkowicie zaczarowanym chwilą uśmiechem. Czy od samego jej spojrzenia mógł wiedzieć, ile dla niej znaczy? Od tego, jak się uśmiechała? Jak cicho westchnęła, w oczekiwaniu i radości, gdy i on ją objął - w pasie i pokazał, po co tu przyszli. Artefakty.
Choć dziś jej wzrok należał tylko do niego, cała uwaga do jego dotyku. Nic nie było tak ciekawe jak to, co mógł jej opowiedzieć samą swoją obecnością.
- Wydaje się ważne? - odszepnęła, bo choć nikogo innego tutaj nie było, chciała, by ta rozmowa była tylko dla nich. Tak bliska, jak oni sami byli dla siebie, gdy wraz z jego słowami czuła łaskotanie jego oddechu na skórze. - Opowiedz - poprosiła melodyjnie, cichutko, przyglądając mu się z niekończącym zachwytem, widziała ekscytację w jego spojrzeniu i chciała ją tylko rozpalać dalej, by płynął na jej szczęściu i energii. By popłynął pod jej wpływem z nią. Słyszała trochę o tych maskach, jednak nie na tyle dużo, żeby odmówić sobie opowieści, zwłaszcza tej od niego. Chciała usłyszeć prosto od Artiego, dlaczego byli tutaj.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max wywrócił oczami na tę uwagę dotyczącą rozmowy, bo nie o to w tym teraz chodziło. Nie umiał również nad sobą zapanować, mając naprawdę ochotę zrobić coś głupiego, nawet jeśli nie potrafił sprecyzować, czym miałoby być to zachowanie. Czymś. Nie umiał usiedzieć w miejscu, a jednocześnie cały czas się w nim gotowało, w stopniu, jakiego również nie był w stanie opisać. Był nieswój, chociaż jednocześnie doskonale wiedział, o co chodziło i myślał, że zdołał pogodzić się z tym, jaki był, z tym, kim był i co osiągnął. Wszystko wskazywało jednak na to, że nadal sobie nie radził. Z wieloma rzeczami. Ostatecznie studia ukończył w stopniu idealnym, jego dyplom otrzymał najwyższą możliwą ocenę, z której był niesamowicie dumny, w pracy właściwie zmierzał w stronę, w którą powinien zmierzać, kwestia jego wizji również znajdowała się pod pewną kontrolą. Był bowiem skłonny do tego, by podjąć rozmowy z osobą, która była w stanie go czegoś nauczyć, a poza tym pracował nad eliksirem, który w każdej beznadziejnej sytuacji, mógłby postawić go na nogi. Rozwijał się, nie zamierzał się zatrzymywać, więc na uwagi dotyczące jasnowidzenia jedynie potrząsnął głową, bo odkrył już swoją drogę, bo wiedział, że może nią iść, że dotrze tam, gdzie chciał. Szlak przed nim był całkowicie jasny i oczywisty, problemy jednak znajdowały się gdzie indziej. Na chwilę się uspokoił, kiedy usłyszał, co Josh powiedział o swoim mężu, mając wrażenie, że coś nagle spięło mu się w głowie, gdy dowiedział się, że profesor zielarstwa był zdolny do takiego zachowania. Jednak tak naprawdę to inna kwestia interesowała go w tej chwili o wiele mocniej. Ta świadomość, że mimo wszystko Josh również popełniał te same błędy. A jego słowa dotyczące założeń i wyuczonych zachowań, zdawały się wibrować wściekle w myślach Maxa. Brzmiały debilnie, jakby byli jakimiś psami nauczonymi odruchów, ale jednocześnie musiał się z tym zgodzić, bo właśnie o to chodziło. Był pewien, że potrafił jedynie skrzywdzić drugiego człowieka, że nie był w stanie dać mu szczęścia, ani niczego podobnego. Ale być może właśnie chodziło o to, że jedynie sobie to wmawiał? Więc kiedy Josh zadał mu pytanie, chłopak parsknął, a potem westchnął ciężko i skinął głową. - Może. Do tej pory nie zrobiłem niczego dobrego, jedyny człowiek, który coś dla mnie znaczył, skończył gorzej, niż ja. Umiem być tylko zaborczy – stwierdził bez większego przekonania, wyciągając przed siebie nogi, mając dziwne wrażenie, że maski, przy których się znajdowali, uważnie słuchały ich rozmowy.
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Umysł ludzki bazował na doświadczeniu i wytwarzał schematy zachowań. Josh widział to także po sobie, pamiętając zachowanie Solberga ze szkoły, zakładał, że tak samo będzie zachowywał się, gdy wróci do Hogwartu. Pamietał, że został odsunięty przez rodziców i mimowolnie zakładał, że tak samo będzie z Chrisem, bał się tego, nie chciał w to wierzyć, ale przekonanie wciąż w nim tkwiło. Musiał z tym walczyć, musiał przypominać samemu sobie, że jego mąż nie był jego ojcem. Wyglądało na to, że Max mierzył się z czymś podobnym, choć tak różnym. Miotlarz uśmiechnął się lekko, spoglądając na Gryfona kątem oka, nim pokręcił głową. - A ja jestem zazdrosny, tak... mocno - powiedział spokojnie, nie przestając kręcić obrączką. - A mimo to jestem szczęśliwy, a Chris chce ze mną przebywać. Mówisz, że jesteś zaborczy, że Finn skończył gorzej, a moim zdaniem to ty najbardziej ucierpiałeś i teraz bronisz tak naprawdę samego siebie. Swoje uczucia, nie chcąc kolejny raz zostać, że tak to nazwę, zdradzonym - zaczął mówić cicho, spokojnie, chcąc, aby słowa po prostu płynęły między nimi, trafiając we właściwe miejsca, poruszając odpowiednie struny w siedzącym obok niego dzieciaku. - Pozwól, że powtórzę to raz jeszcze... Nie jesteś tym samym Maxem, jakim byłeś wtedy, a twój nowy partner, czy partnerka nie jest Finnem, jak zakładam. To są różne osoby i choć raz się sparzyłeś, nie jest powiedziane, że będzie tak i teraz. Jeśli chcesz spróbować być szczęśliwy, po prostu po to szczęście sięgnij. Może się nie udać, ale czy z tego powodu, że możesz nie podołać, zrezygnujesz z leczenia pacjenta? Zakładam, że nie i tutaj powinieneś zrobić tak samo... Kluczem do szczęścia jest stara, dobra, niedoceniana rozmowa. Nie chodzi mi tylko o lukrowane słówka pełne uczuć, a o rozmowę o lękach, o własnych granicach, o tym czego oczekujesz - mówił dalej, po chwili znów spoglądając na Maxa, o wiele poważniej niż wcześniej. - Nie jesteś z góry skazany na porażkę i nie czynisz tylko złego. Z tego co pamiętam, masz wiele przyjaciół, osób, które na tobie polegają. Każda relacja zależy od obu stron, więc nie, Max. Nie czynisz tylko złego, nie krzywdzisz jedynie bliskich. Potrzebujesz za to oparcia, kogoś kto będzie obok niezależnie od twoich humorów i jeśli obawiasz się swojej zaborczości, powiedz mu, czy jej o tym, żeby wiedzieli, z czym mogą się mierzyć. Tak naprawdę nie widzę powodu, dla którego miałbyś odmawiać sobie szczęścia. Zasłużyłeś na nie przez te wszystkie lata dźwigania różnych ciężarów na swoich barkach.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
A ona cały ten czas sprawiała, że nie potrafił oderwać od niej wzroku. Choć zdążył to zauważyć już dawno, Harmony każdego dnia promieniowała coraz bardziej. Była jego słoneczkiem, które z każdym dniem świeciło coraz jaśniej. I każdego dnia sprawiało, że coraz silniej odczuwał to przyjemne ciepło, które zdawało się niemal rozpływać po jego ciele. A kiedy już zorientował się o tym, że faktycznie może czuć do niej coś więcej... zauważył, że wtedy po prostu pozwolił zdecydowanie mocniej temu przyjemnemu ciepłu na opanowanie całego jego ciała i umysłu. Było ono przecież tak miłe; jak mógł w ogóle nie zauważyć tego, ile szczęścia daje mu fakt, że po prostu był obok niej? A ona słuchała. Zawsze słuchała. I zawsze była tuż obok.
- Wiesz, zdążyłem trochę poczytać i... - odsunął się kawałeczek. Zupełnie, jakby chciał ją zaprosić do tańca. Ujął jej dłoń, delikatnie obkręcając ją wokół jej osi, zanim zatrzymał ją tak, żeby stała tyłem do niego. Objął ją w talii i uśmiechnął się do niej, odwracając w kierunku masek. Ostrożnie położył brodę na czubku jej głowy, stając jeszcze bliżej niej. Przytulał się do niej. - Wychodzi na to, że to wyjątkowe miejsce. Każda przysięga, która zostanie tutaj złożona... jest naprawdę ważna - no bo, tak było w podaniach. Nie bał się, kiedy o tym czytał. Doskonale wiedział, że to właśnie ją chce tutaj zabrać.
- Podobno kiedy taką się złamie, to ból jest gorszy niż od tego zaklęcia niewybaczalnego na c, a potem boisz się, że przyjdzie po ciebie sam bóg śmierci, dlatego... - ponownie się odsunął. Tylko po to, żeby obrócić ją przodem do siebie. Wyciągnąć do niej mały palec. - Chciałbym móc ci coś przyrzec. Bo tylko tobie mógłbym to oficjalnie obiecać, darling.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Gdyby nie on, pewnie przyszłaby tu na kilka nic nieznaczących chwil. Zrobiłaby zdjęcia maskom, przeczytałaby legendy, obejrzała dokładnie materiał z jakiego były wykonane i wyszła. Po prostu, bez większego celu, bez zobowiązania, bez obietnicy. Gdyby nie on, zastanawiałaby się teraz nad historią tego pomieszczenia, dla kogo było zbudowane, po co stworzyli taki artefakt i w jaki sposób przysługiwał się starożytnym mieszkańcom. Gdyby nie on, myślałaby nad tym, jak magia została w nich zaklęta i przez jakie działania.
Gdyby nie on, nie potrafiłaby zrozumieć pełnej istoty tych masek. Bo tu wcale nie chodziło o nie. Nie o nich myślała, gdy czuła na sobie jego spojrzenie, gdy widziała jego uśmiech i gdy znalazła się w jego ramionach, mogąc poświęcić uwagę tylko dla niego. Nie one ją ciekawiły, gdy słyszała o przysiędze, a to, czy mogłaby ją tu złożyć. Czy nie wystraszyłaby go, gdyby podziwiając tę jego cudowną zieleń, złożyła najczulsze z możliwych słów.
Gdyby poprzysięgła mu już zawsze być obok, przyjąłby jej obietnicę jak książki te kilka lat temu?
Zachichotała, gdy ją obrócił. Artie, co ty kombinujesz?, pytała się go w myślach z najszczerszym uśmiechem, który podarowała mu unosząc głowę, by spojrzeć na niego. Też się uśmiechał. Wtuliła się w niego tak, by wciąż miał na niej podparcie, ale by ona mogła lekko odchylić głowę na jego ramieniu. Położyła dłonie na jego rękach, przytulając go jeszcze bliżej. Chciała, żeby był bliżej. Kręciła się delikatnie, nawet nie przestępując z nogi na nogę, jakby kołysała się z nim w rytm jego słów.
To ona zazwyczaj coś opowiadała, paplała czy fascynowała się, nie mogąc wysiedzieć w miejscu, jeżeli mu czegoś nie pokazała. Teraz, kiedy to on zabrał ją tutaj, miała ochotę pytać się o wszystko i słuchać go w milczeniu, zachwycając się wszystkim, a najbardziej tym, że to on mówił. Że to on ją tu zabrał.
I że to on chciał jej coś obiecać?
Gdy znalazła się przed nim, cały czas trzymając swoje ręce na jego, patrzyła na niego tak, jakby go słyszała choć nie mogła zrozumieć. Zabrał ją tu, żeby złożyć jej przysięgę? Patrzyła się na niego jak zaczarowana, a w jej oczach stopniowo, wraz z rozumieniem, pojawiało się i wzruszenie. Pełen ciepło uśmiech wykwitł na jej twarzy, gdy miękkość zalała całe jej ciało wraz z szybszym uderzeniem serca.
Wyciągnęła do niego mały palec. Nie myślała o konsekwencjach, o tym, co mogło się stać, gdyby złamali obietnicę, gdyby nie dotrzymali słowa, czy gdyby zmienili zdanie. Nie bała się ich, bo wiedziała, że nigdy nie przyjdzie im przed nimi stanąć. Była tego pewna jak jego samego. Artiego, który zawsze był obok, który wytrzymywał wszystkie jej pomysły, który chciał z nią dzielić dni i przygody, nigdy nie narzekając na jej głośną, wybuchową obecność. I przy którym zawsze mogła być sobą. Powoli miała wrażenie, że to jej bycie sobą było jednocześnie byciem przy nim. Nie chciała tego zmieniać.
- Możesz mi powiedzieć wszystko – szepnęła, podchodząc o pół kroku bliżej, o uderzenie serca szybciej, o jedno wspomnienie więcej, zostawiając tylko tyle przestrzeni, by to nadchodząca przysięga zabrała z niej całą resztę świata. – Darling.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max wcale nie czuł się dobrze w tej rozmowie, nie czuł się dobrze z tym, co się działo, mając wrażenie, że wszystko to, co go otaczało, wszystko to, co mówił Josh, nie zgadzało się z tym, co czuł. Miał w końcu świadomość, że być może gdyby zachował się inaczej, że gdyby był innym człowiekiem, do niektórych rzeczy nigdy by nie doszło, nie wydarzyłyby się i nie okazałyby się tak przytłaczające, jak były. To nie było coś, z czym był w stanie łatwo sobie poradzić, mając pewność, że sam zaprowadził się do tego bagna, w którym siedział. Dlatego też pokręcił uparcie głową na pierwsze słowa Josha. - Nie. Ja po prostu nigdy nie przynoszę niczego dobrego. Wolę nie oczekiwać nie wiadomo czego, bo nigdy nie miałem nic do dania od siebie – powiedział, wzruszając ponownie ramionami, jakby chciał w ten sposób powiedzieć, że w ogóle się tym nie przejmował, co oczywiście było skończoną bzdurą, ale tak było mu łatwiej. To, że Finn tkwił jak zadra w jego sercu, było oczywiste, ale stanowił teraz raczej wyrzut sumienia, niż cokolwiek innego, przypomnienie, że choćby nie wiadomo co robił, nigdy nie umiał zginać karku, nie umiał dostosowywać się do tego, czego chcieli inni, więc naprawdę powinien trzymać się z daleka od innych ludzi. Dla ich bezpieczeństwa. A potem Max rozchylił wargi, nie będąc w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. Czuł tylko, że nieco idiotycznie się zarumienił, mamrocząc coś na temat tego, że to wcale nie chodziło o kogoś konkretnego. I może po części tak nawet było, bo po prostu miotał się wściekle z samym sobą, nie chcąc powtarzać tych samych historii, tych samych błędów. Musiałby jednak być skończonym idiotą, gdyby nie przyznawał sam przed sobą, że właśnie dlatego starał się trzymać Weia z daleka od siebie, że właśnie dlatego robił sobie idiotyczne żarty, że w ten sposób chciał naznaczyć granice, wierząc, że za nimi nie znajdowało się nic dobrego. Większość ludzi wierzyła w miłość, w rodzinę, w te wszystkie bzdury, ale wszystko, co on do tej pory dostawał, smakowało bardzo gorzko, tworząc w jego głowie obrazy, których nie chciał znać, z którymi nie chciał się tak naprawdę oswoić, a jednocześnie wiedział, że będą z nim już zawsze. - To nie to samo, Josh. Czasami nie chcesz ratować pacjenta, bo wiesz, że jest mordercą, że kogoś skrzywdził, że zrobił coś, co jest niewybaczalne. Ale robisz to, bo obiecywałeś ratować każdego, niezależnie od tego, kim jest. Bo twoim powołaniem jest ratować każdego, nawet tego, kto jest w beznadziejnym stanie. Chociaż, przecież, czasami podajemy większe dawki eliksirów i leków, żeby człowiek odszedł w spokoju. Nie widzę analogii – powiedział, spoglądając na swoje dłonie spod przymkniętych powiek, krzywiąc się na uwagę o rozmowie, bo doskonale to wiedział i się do tego stosował, a jednak to nic nie zmieniało w jego przypadku. I miał pewność, że nigdy nie zmieni, bo nie był do tego tak naprawdę stworzony. Zacisnął dłonie w pięści, a potem parsknął, dokładnie tak, jak robił zawsze, kiedy coś niesamowicie go bawiło, kiedy zaczynał chować się za swoimi maskami, kiedy próbował udawać, że jest kimś innym, niż był, radząc sobie z tym doskonale. - Nie ma człowieka, który poradziłby sobie z tym całym gównem, którym jestem – powiedział szczerze, uśmiechając się przy tej okazji w sposób, który sugerował, że wcale nie przejmował się tym, jak oceniał samego siebie. – Mam za dużo problemów, żeby je na kogoś zrzucać. Rodzina z wymazaną pamięcią? Zniszczony dar jasnowidzenia? Poczucie winy, bo nie zdążyłem uratować kilku osób? Poczucie, że zniszczyłem czyjeś życie? Ucieczka? Porzucenie przez przyjaciół? Wymieniać dalej? Może dlatego chcę być uzdrowicielem, wiesz, żeby jakoś innym niektórych rzeczy oszczędzić. No i może dlatego, że dyżury są długie i nie trzeba prowadzić tam rozmów o życiu i śmierci – parsknął, zamykając na chwilę oczy, czując w tej chwili jedynie prawdziwe zmęczenie, które dopadło go całkowicie niespodziewanie, przypominając mu, że był na tym świecie tak naprawdę całkiem sam.
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Josh wyciągnął rękę w stronę Maxa, kładąc ją na jego ramieniu i zacisnął na nim palce. Czuł ból związany ze słowami, które chłopak kierował wobec samego siebie, z brakiem wiary w innych, w to, że naprawdę mogą chcieć mu pomóc w dźwiganiu brzemienia, jakie miał na swych barkach. Znał to uczucie, choć jednocześnie miał wrażenie, że nie przeszedł tyłu trudnych chwil, co Max, a może czas spędzony u boku Chrisa skutecznie wymazywał z jego pamięci to, co złe. Niemniej rozumiał go… - Max… Spójrz na mnie. Nie jesteś żadnym gównem, z którym nikt nie chce mieć do czynienia. Jesteś naprawdę kimś. Obserwuję cię nie od roku, a dłużej i widzę, mimo tego, że nie o wszystkim od razu wiedziałem, widzę, jak wiele przeszedłeś. Widzę, jak się zmieniłeś i Max, nawet jeśli ty nie jesteś z tego zadowolony, ja czuję dumę, gdy spoglądam teraz na ciebie. Byłeś dzieciakiem, który rzucał się na każdego, który co chwilę brał udział w bójkach i nie wyglądało wtedy, żeby tak naprawdę cokolwiek cię interesowało. A teraz? Praktyki w Mungu, z tego co słyszałem, to twoja praca dyplomowa na zakończenie roku była także niezwykła i podejrzewam, że teraz będziesz robił staż. Jeśli to nie jest nic niezwykłego, to ja uczę transmutacji - powiedział, raz jeszcze zaciskając palce na jego ramieniu, czując, że tak naprawdę najchętniej przyciągnąłby tego dzieciaka do siebie, żeby go przytulić. Miał świadomość, że Max wychowywał się właściwie bez ojca, czy raczej zupełnie przez niego odtrącony. Z pewnością brakowało mu go w trakcie dojrzewania, tak jak i Joshowi brakowało jego ojca. To też sprawiało, że chciał w jakiś sposób dać Brewerowi, choć odrobinę tego, czego mu życie poskąpiło. Jednocześnie musiał przyznać, że choć nie powinien emocjonalnie angażować się w problemy dzieciaków, ból, który poczuł w piersi, słysząc słowa Maxa, nie chciał minąć. - Też z powodu tego, ile problemów masz, jak wielki ciężar dźwigasz, potrzebujesz wsparcia, kogoś, kto jest obok i będzie niezależnie od wszystkiego. Uwierz mi, ktoś taki naprawdę wszystko zmienia, pomaga jaśniej spojrzeć na problemy i stopniowo pomaga z opanowaniem tego… Lęku przed ponownym porzuceniem. Lęku przed skrzywdzeniem. Czy mylę się, jeśli wmawiasz sobie, że nie jesteś wystarczający, że nie zasługujesz na cokolwiek więcej od życia i tę odrobinę szczęścia? Martwisz się, że skrzywdzisz drugą osobę, ale tak długo, jak długo nie spróbujesz, nie dowiesz się, jak mogłoby być - mówił dalej, po chwili uśmiechając się znów lekko. - Zakrywasz się zaborczością, więc dobrze. Zadam kilka pytań… Czy chciałbyś być jedynym znajomym tej osoby, o której pomyślałeś, aby tylko z tobą ta osoba rozmawiała i tylko z tobą spędzała czas? Czy raczej chodzi o to, w jaki sposób spędzacie czas i jak bliski ty jesteś dla tej osoby? Jeśli na pierwsze pytanie odpowiedziałeś tak, to rzeczywiście jesteś zaborczy, ale to też można opanować. Jeśli na drugie odpowiedziałeś tak, to tak naprawdę chcesz związać się z tą osobą, tylko boisz się spróbować. A jeśli wciąż twierdzisz, że nie chcesz związku, to rozumiem, że gdyby ta osoba, o której pomyślałeś, zaczęła umawiać się z kimś innym na randki i brnęłaby dalej w to, ty nie czułbyś zupełnie nic?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max drgnął, kiedy tylko poczuł jego dotyk, tak naprawdę w ogóle się go nie spodziewając. Nie sądził, żeby Josh chciał się w ten sposób do niego odnieść, żeby w ogóle chciał jakoś się bardziej na nim skupić, jeśli można tak powiedzieć, więc automatycznie na niego spojrzał, wypełniając tym samym jego polecenie, nawet jeśli nie do końca chciał to robić. Czuł jakieś splątane emocje, coś, czego nie był w stanie wyjaśnić, coś, co powodowało, że kręcił się w kółko, gubiąc się w tym, co się z nim działo. Wyrzucał z siebie to, co czuł, jednocześnie niejako zamykając się na to, co słyszał. Jakby nie chciał tego usłyszeć, a jednocześnie nie mógł tak po prostu uciec od tego, co mówił Josh, mając wrażenie, że w jego słowach faktycznie znajdują się ziarna prawdy. Ziarna, bo nie było to na pewno wszystkim, nie było to dokładnie tym, co się działo, bo przecież zawsze i wszędzie byli lepsi od niego, zawsze mógł znaleźć się ktoś, kto szedł dalej, kto osiągnął coś jeszcze, więc tak naprawdę zawsze, ale to zawsze, musiał stać w cieniu. Przynajmniej tak właśnie się czuł, a słowa Walsha powodowały, że nie wiedział, co właściwie miał zrobić, tym bardziej, kiedy tylko usłyszał o tej dumie. To spowodowało, że Max całkowicie stracił rezon, gapiąc się po prostu na starszego mężczyznę, z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. - Przecież takie rzeczy może robić każdy. To nie jest nic wyjątkowego - mruknął, jakby nie do końca rozumiał, o co właściwie chodziło i dlaczego Josh naprawdę zwracał na to wszystko aż tak wielką uwagę. Ostatecznie bowiem każdy mógł przyłożyć się do nauki, czy coś tam, chociaż oczywiście Max wiedział, ile go to kosztowało, i że wcale nie było to takie pierdolenie się w tańcu, jak niektórym się wydawało. - Każdy mógłby to zrobić, pójść na staż, wymyślić eliksir albo zrobić coś podobnego - dodał, czując się jeszcze bardziej wewnętrznie skonfliktowany, chociaż odnosił wrażenie, że było to coś niemożliwego. Wszystko jednak wskazywało na to, że faktycznie dało się być jeszcze bardziej zagubionym we własnych uczuciach, pragnieniach i potrzebach, że można było całkowicie zgłupieć i naprawdę nie mieć pojęcia, co powinno się zrobić. W życiu nie wpadłby również na to, że Walsh jest w stanie tak wiele gadać, że jest w stanie opowiadać o nie wiadomo czym i stawiać mu pytania, które powodowały, że krew wrzała w jego żyłach. Na pierwsze z nich stanowczo pokręcił głową, bo wcale nie robił podobnych rzeczy i nie chciał ich robić, bo było to wręcz żałośnie śmieszne i nawet on zdawał sobie z tego sprawę. Być może, tym bardziej że miał świadomość, jak Finn z nim postępował, jak próbował mu stawiać swoje warunki, jak bardzo próbował narzucić mu jakiś własny styl życia. Widać było jednak, że ten temat go potwornie drażnił i w końcu uderzył w postument, na którym znajdowały się maski, bo musiał jakoś odreagować tę złość, jaka się w nim teraz kłębiła. - Co to za pytania, co? - warknął, doskonale czując wzrastającą w nim irytację.
______________________
Never love
a wild thing
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
- Ale ja nie porównuję ciebie z innymi, tylko ciebie obecnego z tobą sprzed kilku lat. Nie rozmawiamy o innych, o ich dokonaniach. W tej chwili rozmawiamy o tobie i tylko ty mnie interesujesz, to jaką drogę przebyłeś i jak dobrze sobie już radzisz. To jest powód do dumy i skoro nawet ja ją czuję, ty także powinieneś - powiedział Josh, kręcąc lekkie głową, nim uśmiechnął się ciepło. Wszystko, co powiedział, było mówione całkowicie szczerze i nie rozumiał, dlaczego Max tak się bronił. Nie potrafił uwierzyć w to, że był kimś, że był wart więcej, niż twierdził. To był idealny przykład na schematy, na to jak coś wielokrotnie powtarzane staje się prawdą. Josh miał świadomość, że jedną rozmową tego nie zmieni, a więc konieczne było, żeby odzywał się co jakiś czas do Gryfona. O ile po tej rozmowie nie będzie chciał zrezygnować z jego pomocy. - I na pewno nie każdy może wymyślić eliksir… Chętnie usłyszę o tym więcej - dodał, jeszcze zanim zaczął zadawać pytania, które wyraźnie nie spodobały się Maxowi. Widział, jak złość zaczyna się w nim gotować, jak odpowiedzi, czy po prostu konieczność odpowiedzenia na nie, zdecydowanie mu nie odpowiada. Widział, jak miota się i niespecjalnie zdziwiło Josha, gdy Gryfon uderzył w postument z maskami, dając ujście swojej złości. Spoglądał na dzieciaka z powagą, dając mu chwilę na uspokojenie się, na ochłonięcie, choć jednocześnie wiedział, że to nie było takie łatwe. - Żebyś uświadomił sobie, że patrzysz na siebie przez pryzmat przeszłości. Zaborczość oznacza chęć posiadania drugiej osoby na wyłączność. Z kolei zazdrość, że ktoś może umawiać się z innymi, obdarzać ich takim samym afektem, wiąże się z brakiem wiary w samego siebie i swoją wartość - powiedział spokojnie, zaraz wzdychając bezgłośnie. -Max, chcę, żebyś był naprawdę szczęśliwy, ponieważ zasługujesz na to. Chciałbym, żebyś potrafił, spojrzeć na swoje dokonania w taki sam sposób jak widzę je ja. Nie jesteś sam ze swoimi problemami i naprawdę jestem i będę zawsze do twojej dyspozycji, do rozmowy czy pomocy. Jednak są sprawy, na które sam musisz sobie odpowiedzieć i być gotowym ponieść konsekwencje wyboru. Jak chociażby to, czy chcesz spróbować nowego związku, do którego masz prawo, czy patrzeć, jak osoba, o której myślałeś, związuje się z kimś innym. Tak jak miałeś wybór poddać się przy wizjach, czy szukać pomocy innego jasnowidza - dodał spokojnie, w połowie mówienia mając wrażenie, że coś się z nim dzieje, kiedy zapiekła go pierś, więc jedynie potarł to miejsce, ignorując je zupełnie. Nie pierwszy raz obiecywał któremuś dzieciakowi, że zawsze będzie mieć dla niego czas i będzie gotów mu pomóc, więc zupełnie nie brał pod uwagę, że to miejsce mogło jego obietnicę uznać za bardziej wiążącą.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Gdyby przyjrzeć się teraz uważnie Maxowi, można by dostrzec, jak bardzo był zdziwiony tym, co usłyszał. Prawdę powiedziawszy, sprawiał wrażenie, jakby zgubił się w toku rozumowania Josha, a może po prostu dopiero teraz dotarło do niego, że mężczyzna faktycznie mówił tylko i wyłącznie o nim. Nie o innych ludziach, nie o tych, którzy byli od niego lepsi, którzy osiągnęli sukces, nie o tych, którzy wcześniej przeszli tą drogą. Tylko o nim. O tym chłopaku, który faktycznie zmienił własne życie, bo nie da się nazwać inaczej tego, co się z nim działo, przez co przeszedł i po co dokładnie sięgnął. I zdaje się, że właśnie to, ten tok rozumowania spowodował, że w jego mózgu doszło do jakiegoś bliżej nieokreślonego zwarcia. - Eliksir dla jasnowidzów, żeby złagodzić to, jak przechodzą przez wizję. Przydatny głównie dla młodych osób, które mają trudności z opanowaniem swojego daru, ale też dla tych, którzy akurat mają jakiś spierdolony czas i nie są w stanie sobie poradzić z samym sobą - odpowiedział niemalże automatycznie, wciąż doświadczając tego przedziwnego uczucia, kiedy usiłował zestawić własne doświadczenie, własne myślenie, z tym co mówił Josh, zupełnie nie rozumiejąc, co się z nim dzieje. Nie wiedział, jak doszło do tego, że ta rozmowa potoczyła się w takim kierunku, ale złość mieszała się w nim z niedowierzaniem i starał się pojąć, co właściwie miał ze sobą zrobić. - Ja... Obiecuję, że się postaram - burknął, krzywiąc się lekko, gdy poczuł niespodziewanie ból w piersi i potarł skórę przez koszulkę. - Nie wiem, co to znaczy i nie mam pojęcia, co to znaczy dla mnie, ale to mogę obiecać. Nie chcę dłużej czuć się tak, jak się czuję, tylko to wcale nie jest łatwe. I nie chcę dalej gadać o tym wszystkim - powiedział bardzo burkliwie, ostatecznie podnosząc się z ziemi, wyraźnie w ten sposób pokazując, że rozmowa była skończona, a on musiał przemyśleć wszystko to, co usłyszał. Inaczej się nie dało, bo gdyby teraz próbował podjąć jakieś decyzje, to pewnie zacząłby się kłócić z Joshem i argumenty starszego mężczyzny w ogóle by do niego nie trafiały. Dlatego wolał, żeby rozstali się teraz, w zdecydowanie bardziej pokojowych warunkach, nim wybuchnie z irytacji.
+
______________________
Never love
a wild thing
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Brewer dnia Nie Wrz 10 2023, 11:21, w całości zmieniany 1 raz
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Nawet nie wyobrażała sobie, ile szczęścia mu dała, decydując się również wyciągnąć palec w jego stronę. O ile całość z tego, co właśnie czytał, była prawdą, to w tym właśnie momencie mogli dać sobie naprawdę wiele. Obiecać coś, co mogło okazać się dla nich samych... cóż, może to właśnie był początek czegoś niezwykłego? Pewnej tradycji, którą będą między sobą jedynie pogłębiać? I chociaż było jeszcze tyle innych spraw, o których chciał mieć odwagę jej powiedzieć, najzwyczajniej w świecie siedział w jednym punkcie, a przynajmniej w swojej głowie. Nie mógł tak po prostu przyznać jej się do tego, że żywił do niej uczucia, ale...
Mógł przyznać się do czegoś innego. Złączył ich małe palce, wyciągając w jej kierunku kciuk, żeby móc za moment przypieczętować te słowa. I choć na jego twarzy wciąż gościł uśmiech, którego nawet nie próbował zmyć, jego następne słowa miały być śmiertelnie poważne. Związane z magią i wszystkim tym, co najpiękniejsze.
A w tej wizji najpiękniejsza była chyba ona.
- Harmony Seaver - szeptał, patrząc wprost na nią. Wprost w jej oczy. Bo przecież był poważny. - Ślubuję ci, że nigdy nie pozostawię cię samą. Że zawsze będę blisko ciebie. I nic tego nie zmieni - dobrze, że bliskość można było rozumieć różnorako. Nawet ta emocjonalna również była bliskością. Czekał, aż ta wypowie swoją część obietnicy, czekając, aż przypieczętuje to, co właśnie się między nimi miało stać. Nawet nie zwracając uwagi na to, że magiczna natura tych masek mogłaby ich jeszcze zaskoczyć i sprawić, że sam może pożałować własnych słów.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
To zabawne, że na dobrą sprawę byli przecież dzieciakami. Małolatami, którzy podejmowali coraz mniej odpowiedzialne czy przemyślane decyzje, pakując się w kłopoty, przeżywając przygody, doświadczając życia w sposób tak szczenięcy, ale i tak szczęśliwy, że było to uzależniające. A jednak tę jedną decyzję, mimo porywczości, mimo pakowania się bez większych refleksji w kłopoty, podjęli z pełną świadomością swoich słów – tak samo tych teraźniejszych, jak i tych, które miały nadejść. Harmony mogła nie zdawać sobie sprawy z wielu rzeczy i zagrożeń, ale ta decyzja, choć podjęta szybko, w krótkim, ale w pełni mu oddanym uderzeniu serca, była dla niej prawdą tak pewną i niezachwianą, że stanowiła dla niej wręcz niewzruszony filar oparcia. Chciała być obok. Zawsze i bez wyjątku. Duszą, myślą czy ciałem, nie ważne jak, byle tylko nigdy nie opuszczać jego boku. By nigdy nie pozostać tylko wspomnieniem i by jemu nie dać odejść w zapomnienie.
Bo ona by nie zapomniała. Tych oczu, tych uśmiechów, szczerego serca, do którego żywiła tak wielkie i pewne uczucia, że żadna przysięga jej nie przerażała. Obietnica tylko ją uskrzydlała.
Coś się w niej rozpłynęło, gdy wymówił słowa swojej przysięgi. Przysięgi dla niej. Jak to się stało, że w całym jej życiu pełnym przygód, tak wspaniałych historii, tylu uniesień i podnieceń, zachwytów i przeżywania, wśród całej kakofonii kolorowych wspomnień i nieustających wrażeń, to właśnie on potrafił zatrzymać dla niej cały świat szepcząc do niej w cieniu sali. Był najwspanialszą przygód i właśnie miała na zawsze związać z tą wprawą swoje losy.
- Artie Gaddzie – szepnęła, uśmiechając się czule, nie mogła powstrzymać tego gestu, nie chciała. Jej serce, jej plany, jej podróże i jej uśmiech należały do niego. I nie mogła być szczęśliwsza, pieczętując tę prawdę słowami. – Ślubuję ci, że nigdy nie pozostawię cię samego – powtórzyła za nim, mocniej zaciskając mały palec. – Że zawsze będę blisko ciebie – nawet, kiedy nie ciałem, to myślami. Nawet, jeśli nie bezpośrednio, to radą. Zawsze po twojej stronie, nawet jak świat spróbuje nas rozdzielić. – I nic tego nie zmieni – dokończyła, wyciągając kciuk, żeby przysięgę tę zapieczętować. Niczego nie żałowała, już dawno jej życie i myśli, wspomnienia i uczucia związane były z nim. Z Artiem. To był krok tak naturalny, że podjęłaby go za każdym razem, tyle ile było trzeba, by tylko udowodnić mu, że zostanie. Że go nie zostawi.
Zawsze skupiał się na osobie, z którą rozmawiał i nigdy nie próbował porównywać jej do innych. Owszem, w swojej głowie tworzył różne zestawienia, szukał podobieństw, ale nie po to, żeby zminimalizować czyjeś problemy, co znaleźć sposób, żeby pomóc. Ostatecznie nie z każdym mógł iść na błonia, aby wyładował emocje, uderzając w tłuczek, tak jak nie z każdym mógł rozmawiać przy cynamonkach. Widział zaskoczenie na twarzy Maxa i sam nie wiedział, czy dziwiło go, że chłopak zdawał się nie wiedzieć, że naprawdę rozmawiają tylko o nim, czy dopiero teraz spojrzał na siebie w taki sam sposób. Jakakolwiek była odpowiedź, pokazywała Walshowi, jak wiele wsparcia wciąż jeszcze potrzebował Max. - Czyli bazując na własnym doświadczeniu, zdołałeś stworzyć coś, co może pomóc innym, znajdującym się w podobnej sytuacji. Jeśli to nie jest nic wielkiego, to ja nie uczę miotlarstwa, Max. Pora, żebyś dostrzegł własne osiągnięcia i im nie umniejszał, a z dumą uniósł brodę, spoglądając na samego siebie w lustrze - powiedział łagodnie, uśmiechając się kącikiem ust. Widział, że rozmowa stawała się trudna dla Maxa i wiedział już na pewno, że lubił rozmawiać o sobie, bez mówienia o sobie. Wolał teoretyzowanie i wyznanie, co leży na jego sercu wtedy, gdy był gotów. Postawiony przed własnymi uczuciami w tak gwałtowny sposób, jak stało się to przed momentem, nie było czymś, co potrafił łatwo przyjąć, a jednocześnie Josh był przekonany, że w tej chwili było to konieczne. - Ta obietnica mi wystarczy i jak już mówiłem, zawsze będę dostępny, gdy będziesz chciał pogadać. Wiesz, nie tylko o sprawach tak poważnych, ale po prostu. Po ciężkim dyżurze albo gdy znów wymyślisz coś nowego, czy będziesz chciał spędzić czasu z kimś starszym niż rówieśnicy - powiedział jeszcze ciepło, po chwili zgadzając się na to, żeby po prostu zakończyli w tym miejscu rozmowę. Był pewien, że to, co zostało między nimi powiedziane, jeszcze na długo pozostanie w głowie Maxa i nie raz przyprawi go o irytację, ale koniec końców, Josh wierzył, że wszystko się ułoży.
z.t. x2 z Maxem
+
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Jakby był emocjonalny, w tym właśnie momencie uroniłby łzę. Ale jedyna potrzeba, jaką odczuwał w tym momencie, była prosta do zaspokojenia. Ale przecież nie mógł pozwolić sobie na tak nagły ruch. Taką nagłą bliskość, która mogłaby zaburzyć równowagę między nim a blondynką. Dlatego po prostu na nią patrzył. Skupiał się na jej oczach, nie mogąc odważyć się na to, żeby spojrzeć niżej. Żeby, choć na kilka sekund, pozwolić sobie spojrzeć na jej usta. Bał się, że wtedy całkiem straci nad sobą panowanie. Zachwieje zaufanie dziewczyny. Chociaż bardzo chciał ją w tym momencie pocałować, to jednak zdawał sobie sprawę z tego, że nie może na to sobie pozwolić. Że będzie to nieodpowiedni czas i miejsce. Stąd też, kiedy tylko zapieczętowali swoje obietnice, a on poczuł dziwne ukłucie tuż nad sercem, przyciągnął ją do siebie. Puścił ich małe palce i pozwolił sobie na objęcie jej. Przymknięcie oczu i ułożenie własnej brody na czubku jej głowy.
Powoli głaskał jej plecy, włosy; potrzebował tej bliskości. Zaciągał się tym pięknym zapachem cytrusów, który czuł od niej zawsze. Uśmiechał się, bardzo delikatnie, pozwalając sobie na chwilę bezbronności. Wyciszenia. Był teraz cały jej. Nie wyobrażał sobie innego scenariusza. I przy nikim innym nie pozwoliłby sobie na takie wyciszenie, jak waśnie przy niej. Nawet jeżeli to najczęściej ona była tą energiczną, momentami chaotyczną kulką, przy której nie było ciszy... to było zaskakujące, że w takich chwilach mogli jej obydwoje doświadczyć. Ciszy. Bliskości. Po prostu byli przy sobie i nie potrzebowali niczego więcej. Zupełnie jakby cały świat ich nie obchodził.
- Dziękuję - wyszeptał w końcu, ale nie odsunął się. Ani nie przestał gładzić jej pleców. Po prostu trzymał ją przy sobie. Jakby w ten sposób chciał jej zapewnić bezpieczeństwo. O ile właśnie tak mógłby to nazwać.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Był kimś, kto sprawiał, że doświadczała tylu nowych rzeczy. Kimś, z kim uczyła się spokoju. Kimś, kto pokazywał jej, co oznaczało odprężenie. Kto udowadniał jej na każdym kroku, że beztroska znajdowała się także w tych zrównoważonych chwilach, że bezruch nie oznaczał marnowania czasu. Kimś, z kim nawet spędzenie wielu godzin w zamknięciu nad książkami było prawdziwą przygodą. I że nawet jedno spojrzenie w jego oczy potrafiło otworzyć całą księgę doświadczeń, doprowadzić jej serce do biegu, a ją do najszczęśliwszego z uśmiechów, jeżeli tylko zakocha się w nim i przepadnie bezpowrotnie.
Tego dnia Artie pokazał jej, że cisza potrafiła być miękka, a największe emocje wybrzmiewały w bezdźwięku samym oddechem, szmerem materiału, gdy zacisnęła na nim mocniej ręce, krzyczały skrytym powietrzem rozbijającym się o niego, gdy chciała wtulić się bliżej. Śpiewały całą kakofonią niejawnych marzeń, których tak bardzo bała się wypowiedzieć na głos, które dało usłyszeć się tylko w jej przyspieszonym tętnie.
I w jego dziękuję, kiedy cały świat zamknął się w jego głosie.
Nie potrafiła nawet zapytać się o proste „za co”, było to dla niej tak odległe, to, że mógł dziękować jej za coś, co sprawiło jej największy zaszczyt. Co było dla niej prostsze niż zachowanie równomiernego oddechu, który zdawał jej się uciekać i gubić od nadmiaru… Wdzięczności. Była blisko niego, nawet swoimi odczuciami, skojarzeniami i słowami, które skierowane do niego brzmiałyby dokładnie tak samo, w tym trwałym, niezmiennym:
- Dziękuję – które szepnęła jak jedyną właściwą odpowiedź, jakby tylko do niego należał ten dźwięk, to rozczulone, szczere brzmienie na granicy łez a uśmiechu. – Naprawdę. I za wszystko. Za najwspanialsze sześć lat i… I za to, że chciałbyś kolejne – miękkość. To właśnie ta miękkość, którą jej pokazał, grała teraz w jej czułym tonie, stworzonym specjalnie dla jego ucha, wyrzeźbionym we wszystkich latach razem. We wszystkich wspomnieniach.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Spokój był tak dobrą emocją, prawda? Kiedy go odczuwałeś, miałeś wrażenie, że nic ci nie zagraża. Że jesteś bezpieczny, a ci, którzy znajdują się przy tobie, zapewne też czują się podobnie. Szczególnie jeżeli masz ich tak blisko, jak w tym momencie był z Harmony. On. Ten, który nie potrafił znieść, kiedy ktoś go dotykał i naruszał jego przestrzeń osobistą, która była zaskakująco mocno wyczulona. Ten, który nie lubił, kiedy ktoś wchodził pomiędzy niego a książki, a dyskomfort wywołany zwykłym siedzeniem z kimś w szkolnej ławce niejednokrotnie stawał się problemem, którego przeskoczenie było u niego czymś po prostu ciężkim. Czymś, do czego nie bardzo chciał podchodzić.
Teraz przytulał do siebie najprawdziwszą kulkę światła, energii i największą przylepę, jaką świat widział, z własnej, nieprzymuszonej woli. I tej samej osóbce złożył przysięgę, której wagi był w pełni świadomy, choć wielu zarzuciłoby im w tej chwili po prostu to, że są smarkaczami. Wielcy Dorośli, ledwo na skraju czarodziejskiej pełnoletności, czujący, że wypowiedzenie sobie słów przysięgi wcale ich do niczego nie zobowiązuje. I, prawdę mówiąc, wewnętrznie czuł, ze nie obchodzi go to, co sobie na ten temat pomyślą inni. Harmony była dla niego w tym momencie kimś szczególnie bliskim. Nie wiedział, czy tak samo to działa w drugą stronę, ale miał taką nadzieję.
Milczał, kiedy ta mówiła. Nie zaprzestał swoich ruchów. Nie uronił łzy. Gdyby nie anemia, pewnie miałby na policzkach widoczny napływ krwi; póki co, po prostu się uśmiechał. Delikatnie. Niemal nieznacznie. Trzymał ją blisko siebie. - Chcesz, to możemy następne sześć do potęgi tak wspólnie spędzić - zaproponował po kilku sekundach ciszy, która między nimi nastała. - Bo nie widzę chyba przyszłości, w której ciebie nie mam obok.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Spokój, można by rzecz harmonia, była czymś, od czego się wzbraniała. To w największej burzy, chaosie, najbardziej odnajdywała przyjemność, łapała siebie na ulotnych fragmentach z chwil i przeżyć, składając je w definicję siebie, cały czas na nowo porywaną i układaną przez jej rozmach. Jednak, gdy w pełnym rozluźnieniu przytulała Artiego, a świat zdawał się rozgrywać gdzieś z daleka od nich, miała wrażenie, że znał całą jej osobę, całą formułkę jej jestestwa i że czytał ją dla niej w dawkach cudownej, słodkiej bliskości, każdym dotykiem czy czułym gestem dając jej zrozumieć, dlaczego aż tak bardzo była do niego przywiązana. Sprawiał, że stawała się sobą nawet w ciszy.
Bo przy nim była w pełni sobą.
- Do potęgi której? – zachichotała, cicho, jakby bojąc się naruszyć ten moment czymkolwiek, co mogło być głośniejsze od szeptu przeznaczonego tylko dla niego. A ten przeznaczony dla niej sprawił, że podniosła na niego głowę, opierając brodę o jego klatkę piersiową. Przyglądała się mu bez cienia wątpliwości. Nie potrzebowała, by powtórzył swoje słowa, które rozbrzmiały w jej sercu i pod jej skórą, którą przeszedł dreszcz. Ekscytacji? Realizacji? Nadziei na te kolejne, nie tylko obiecane sobie, ale i przypieczętowane lata. Spojrzała na niego, bo jeżeli oczy były zwierciadłami duszy, chciała mu pokazać tę samą, niezachwianą szczerość, zachwyt, uwielbienie w swojej rozmarzonej zieleni. Jeżeli mógł ją rozumieć bez słów, tworzyć przed nią samą jej własną definicję, chciała, żeby wiedział, że właśnie powstawała kolejna, nowa, a może po prostu silniejsza od poprzedniej. Definicja jej, która nie istniała bez niego. – Nie widzę przyszłości, w której w ogóle mogłabym chcieć nie być obok.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Gdyby tylko miał odwagę. Gdyby tylko właśnie jej mu w tym momencie nie brakowało, to skończyłoby się na czymś zdecydowanie większym, niż po prostu to bliskie przytulenie i radość z tego, jak blisko była. Mógł gładzić jej plecy i włosy; była miękka i ciepła. I on czuł się dokładnie tak samo, chociaż w życiu by się do tego nie przyznał. Była jego bezpiecznym punktem i zawsze będzie mieć słabość właśnie do niej. Nie potrafił tego wytłumaczyć, po prostu... cały ten drugi semestr, a teraz jeszcze te wakacje sprawiły, że przywiązał się do niej jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było jeszcze możliwe. Mógł z nią robić... naprawdę wiele. I odczuwał różnicę w tym, jak zachowywało się jego ciało i umysł kiedy miał ją bliżej siebie. Chyba... chyba faktycznie się zakochał. Na amen. Przepadł i już nigdy więcej nie powróci do stanu, w jakim był jeszcze rok temu, kiedy patrzył na nią w zupełnie innym świetle.
A była przecież jak łapacz słońca. To, co przekazywała innym, było jeszcze cieplejsze i piękniejsze.
W końcu na nią spojrzał, ostrożnie chowając niesforny kosmyk włosów za jej ucho. Mały gest; dlaczego tak bardzo go stresował? - Do potęgi x - sam delikatnie zażartował, uśmiechając się do niej. Bo to była jedna wielka niewiadoma. Kto wie, co przyniesie im los? Dobrze byłoby tylko wtedy, jeżeli po prostu mogliby przeżyć te wszystkie lata wspólnie. Nie ważne, jak długo by trwały. W końcu odsunął się od niej i ujął jej dłoń, ostrożnie kładąc ją sobie na klatce piersiowej. Wprost na sercu. - Tak długo, jak będzie bić, tak długo będę gdzieś blisko ciebie - brzmiało jak obietnica. Było obietnicą. Zaśmiał się, bardzo krótko. - Wiesz, teraz powinniśmy mieć... blizny nad sercem. Jako symbol tej przysięgi...
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
I on był jej bezpiecznym punktem, spokojną przystanią, do której zawsze chciała wracać. Przywiązała się, tak mocno jak i na amen. Po prostu wiedziała, że nie ważne, gdzie by się nie znaleźli, gdzie świat i życie by ich nie powiodło, byli ze sobą związani, jak jakąś magiczną nicą, może porozumieniem? Teraz na pewno obietnicą, trzymającą ich losy razem. Nie bała się tego, przecież nie mogła być przerażona czymś, co znała tak dobrze, tak głęboko, że aż dotknęło jej własnej duszy. Bo on właśnie to zrobił, wyrył na niej swój znak i już miał tam zostać. To teraz, słowa, które do siebie wypowiedzieli, przypieczętowało to, co zaczęło się już dawno temu, gdy wziął od niej pierwszy zestaw książek, gdy pierwszy raz widział, jak płakała, gdy nauczył ją znajdować komfort przy sobie, w milczeniu, gdy nazwał ją Moony. Drobna iskierka porozumienia, która zaczęła to wszystko, teraz wypaliła na nich blizny, pełne ciepła, bezwarunkowego oddania.
Wpatrywała się w niego, będąc tak najprościej, najszczerzej szczęśliwą, dając mu całą tę troskę i czułość, którą on sam jej oferował, gdy przyłożyła policzek do jego dłoni.
- Podoba mi się – uśmiechnęła się do niego, samej lekko chichotając. – Znajdziemy tego iksa razem – zaproponowała, zupełnie już rozpływając się w wizji przyszłości. Takiej ich, takiej wspólnej. Z domem, ogrodem i tulipanami. Nie wiedziała, ile mogła trwać, ile przyjdzie im do niej sięgać i jak długi czas w niej spędzą, ale miała pewność, że chciała spróbować pławić się w tym jak najdłużej, tak jak teraz w jego ciepłym objęciu. – Przysięgi… – powtórzyła czule. – I najlepszej przygody – dodała krótko ze szczerym oddaniem, będąc gotową zacząć ją już teraz. Z nim.