Opuszczony Teatr Snów, dawniej klejnot w koronie artystycznej społeczności, stał się teraz enigmatycznym symbolem zepsucia i upadku. Klątwa, która zagnieżdża się w strzępach czerwonego aksamitu i ozdobnych złotych fryzów, przeniknęła do samych fundamentów tego niegdyś wspaniałego budynku. Z daleka, jego klasyczna architektura i zniszczona elegancja wydają się zapomniane przez czas, ale wewnątrz, scena jest wiecznie ożywiona przez duchy minionych dni.
Podczas gdy cienie rozciągają się po pustych miejscach, sali teatralnej i mrocznych korytarzach, echo dawnych występów ciągle brzmi. Niewidzialni aktorzy nieustannie odtwarzają swoje role, jakby klątwa skierowała ich w wieczną pętlę teatralnej produkcji. Szepty dialogów, niewyraźne dźwięki muzyki, a nawet delikatny zapach dawno znikłych perfum - wszystko to tworzy uczucie, jakby teatr wciąż żył, choć jego widownia jest pusta.
Rzuć K6:
1-2: Nagle unosisz się nad ziemią i lewitujesz niczym duch. Baw się dobrze :)
3-4 Spotykasz ducha aktora, który prosi cię o pomoc w odtworzeniu sceny z zapomnianej sztuki. Musisz wcielić się w rolę drugiego aktora i współpracować z duchem, aby ożywić scenę balkonową z Romea i Julii. Wybór postaci, w którą się wcielisz, należy do Ciebie!
5-6 - Przenosisz się w czasie do lat świetności Teatru. Zajmujesz miejsce na widowni i oglądasz na żywo jedną ze sztuk. Dorzuć K6 i sprawdź, którą:
1."La Mandragola" - Niccolò Machiavelli - Komiczna komedia, która opowiada historię młodego mężczyzny, który musi wykazać się inteligencją i sprytem, aby zdobyć zakazaną miłość.
2."L'Aminta" - Torquato Tasso - Poetycka pastoralka, która opowiada o miłości i trudnościach, z jakimi borykają się bohaterowie w magicznej i idealizowanej krainie.
3."La Calandria" - Bernardo Dovizi da Bibbiena - Zwariowana komedia, w której zamiana tożsamości, przebieranki i nieporozumienia prowadzą do zabawnych sytuacji.
4."La Cena delle Beffe" - Sem Benelli - Dramatyczna opowieść o zemście i miłości, która rozgrywa się w mrocznej Florencji.
5."La Venexiana" - Luigi Groto - Romantyczna tragedia, która ukazuje skomplikowane relacje między miłością, lojalnością a polityką w renesansowej Wenecji.
6."L'Eunuchus" - Terencjusz - Sztuka, która opowiada o zamieszkach miłosnych, tożsamościach i przekrętach, które mają miejsce w rzymskim społeczeństwie.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Wakacje w Wenecji były tymi pierwszymi, na które nie jechała jako uczennica Hogwartu, a jego absolwentka. W teorii zmieniło się wiele, a w praktyce? Wszystko. Sama nie była do końca pewna, jak się czuje z tym, że już nigdy nie przyjdzie jej wylecieć na boisko w krukońskich barwach. Nie zje już Gwizdkowej kanapki, nie zbierze opierdolu od Patola, nie włamie się do Zakazanego Lasu. Skończą się utarczki z Irytkiem, tańce w stroju Umpa Lumpa i udawanie córki Antoszki. Nie podejrzewała się o tę cechę, ale koniec końców okazało się, że jednak bywa wrażliwa czy sentymentalna. I na Merlina, będzie tęskniła za szkockimi murami, które były świadkiem tego, jak z mugolaczki przeobraża się w całkiem niezłą czarownicę.
Zaraz po zakończeniu, jak zwykle, zawinęła się do Soton, aby spotkać się ze staruszkami i zapomnieć na moment o czarodziejskim świecie. Te zwyczajowe kilka dni, zamieniło się w niemal miesiąc, który spędzała, spacerując z psem po dokach, chillując przy książce w ogrodzie rodziców czy trenując, choć tak dla odmiany bez miotły. Baterie ładowała błyskawicznie, ale powoli zaczynała odczuwać chęć na spotkania ze znajomymi i powrót do magicznej społeczności. Spakowała więc kuferek, zahaczyła jeszcze o Londyn, żeby spędzić weekend z bratem i dzieciakami, a potem prosto do Włoch. Wenecja była jak Włoszka – piękna, naturalna, pewna swego wdzięku. A do tego kusiła na milion różnych sposobów. Co mogło przyciągnąć jej uwagę najbardziej, rozpalić wyobraźnię i wypełnić duszę ogniem? Oczywiście coś, co miało w nazwie „Opuszczona”, tak więc padło na Wyspę. Nie zamierzała jednak szwendać się sama, co to, to nie. Wybór na idealnego kompana mógł być tylko jeden, Felixo. Chłopaka nie mogła znaleźć w Koloseum (może dlatego, że niezbyt długo szukała), więc pogadała z nim chwilę na wizzengerze i koniec końców stanęło na tym, że spotkają się na miejscu, punkt 15:00. Akurat po obiedzie, to będą mieli więcej energii do szukania kłopotów. Badawczym wzrokiem obserwowała budynek, czując przy tym, jak mrowieje jej kark – po części z psotliwego podniecenia, po części ze strachu, bo złowrogą aurę i magię tego zapomnianego miejsca wyczuwało się tu przez cały czas. Sięgnęła po Merlinową Strzałę, aby choć nieco uspokoić umysł i czekała ciekawa, jakiej traumy dorobią się tym razem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kompletnie wyleciało mu z głowy, że to ostatni rok Brooksowej edukacji. Tyle się działo wokół w związku z siejącymi chaos smokami, że nie myślał o tak przyziemnych rzeczach. Przynajmniej nie do czasu, gdy sam doszedł do siebie i mógł na spokojnie rozejrzeć się wokół. Początkowo ciężko było mu odnowić kontakt z przyjaciółką po tym, jak tak po prostu wyprowadził się z jej domu, ale ostatecznie nie żałował tej decyzji. Kochał Julkę nad życie, dlatego też jeszcze podczas pobytu na odwyku, zaczął pisać do niej listy, na które - o dziwo, odpowiadała. Skoro więc kontakt został odnowiony, chyba nie było innej opcji w te wakacje, niż korzystać razem z tego, co Venetia miała do zaoferowania. Początkowo lekko wahał się przed wycieczką na opuszczoną wyspę, ale ostatecznie, teatr snów brzmiał jak mało popierdolone miejsce, więc zgodził się na jego wspólną eksplorację. Spakował manatki, co wiązało się z ogromną ilością wody i jedzenia, po czym wyruszył w umówione miejsce, gdzie Brooks już czekała z fajką w mordzie. -Wiesz co, tak beze mnie? - Udał, że się obraził na dzień dobry, po czym serdecznie uściskał przyjaciółkę. Ogromnie się za nią stęsknił i nawet nie miał zamiaru tego ukrywać. -Nie miałem okazji pogratulować Ci ukończenia tego pierdolnika. To dla Ciebie. - Wyciągnął z kieszeni małe zawiniątko, w którym znajdował się przywieziony z Amazonii naszyjnik z kłami tygrysa. -Gotowa na dorosłe życie? - Zapytał jeszcze z bananem na ryju, gdy już odpalił swoją fajkę. Nigdzie im się nie spieszyło, więc mogli jeszcze chwilę pogawędzić nim przestąpią próg magicznego teatru, od którego aż biło tajemniczą aurą.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Obserwując z ukosa dawno niewidzianego przyjaciela, Bruksia poczuła w sobie dawno nieodczuwany rodzaj radości. Felixo, choć zniknął z jej życia na pewien czas, nie po raz pierwszy zresztą, miał w sobie coś niezwykle magnetycznego - coś, co zawsze przyciągało ją do niego jak ćmę do światła. Ta przyjaźń miała swoje wzloty i upadki, pełna była zawirowań, ale trwała w najlepsze. I wyglądało na to, że będzie trwać do momentu, aż któreś z nich nie wykituje na amen. Z miejsca przytuliła go mocno, choć miała ochotę sprzedać mu potężną mukę w szczepionkę. A potem przyjrzała się naszyjnikowi z tygrysim kłem.
- To jest… dziwne. I zajebiste, dziękuję. Skąd to wytrzasnąłeś? No i opowiadaj o tej wielkiej duchowej podróży. I co słychać u Twojego dziadka, Moralesa. Spotykacie się? Nie spotykacie? Jak Twoje zdrowie? Głównie psychiczne. No i gdzie teraz mieszkasz? Wiesz, że miejsce u mnie zawsze się dla Ciebie znajdzie? – Zasypała go pytaniami, zapinając prezent na szyi. Trochę się z tym męczyła, ale w końcu sobie poradziła, po czym zatopiła spojrzenie w jego oczach, kiedy pytał o gotowość na dorosłe życie. To pytanie było na tyle nieoczekiwane, że przez chwilę zmusiło ją do refleksji.
- A czy kiedykolwiek jesteśmy gotowi na cokolwiek? - zaczęła, nie mogąc ukryć uśmiechu. - Czy kiedykolwiek byliśmy gotowi na to, co Hogwart zafundował nam w tych murach? Nie wiem, Felixo... ale jestem pewna jednego - że chcę zobaczyć, co na nas czeka za tymi paskudnymi drzwiami. Osobiście stawiam na pylicę wywołaną kurzem i zapalenie spojówek - dodała, wskazując na wejście do teatru.
Żarty żartami, ale Brooks w gruncie rzeczy czuła niesamowite napięcie w powietrzu, gdy patrzyła na upiorną fasadę budynku. Jakby coś tam, w środku, czekało na nich, przypominając o starej, zapomnianej historii pełnej duchów i tajemnic. Spojrzała na Solberga, próbując dostrzec, czy w jego oczach pojawił się ten sam odcień ciekawości, co zawsze. I niestety, ten wydawał się nieco przygaszony. Może w swoim krótkim życiu widział już tyle, że pierwszy lepszy teatr nie robił na nim najmniejszego wrażenia?
- Myślisz, że ktoś będzie miał do nas pretensje, że nie wystroiliśmy się na galowo? To w końcu teatr. – Rzuciła lekko, czując, jak serce zaczyna jej bić szybciej na samą myśl o tym, co mogą odkryć. Zaciągnęła się jeszcze raz z Merlinowej Strzały i rzuciła Felix'owi wyzywające spojrzenie. Czekała na jego reakcję, trzymając różdżkę w pogotowiu, gotowa by wejść do środka.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Uścisk upewnił go tylko w przekonaniu, że choć zachował się jak ostatni idiota, Brooks nie miała zamiaru osobiście pomóc mu dostać się do piachu. Mocno mu ulżyło z tego względu, bo co jak co, ale na jej przyjaźni zawsze mocno mu zależało. Nie bez powodu więc to właśnie Julka była jedyną osobą, z którą z własnej woli odnowił kontakt jeszcze na odwyku. -Uspokój się. Nawet aurorzy mnie tak nie maglowali. - Zaśmiał się, odpalając szluga, po czym powoli zaczął mimo wszystko odpowiadać na jej pytania, bo oczywiście rozumiał jej ciekawość. -Naszyjnik kupiłem Ci jeszcze na początku roku, w Amazonii. Pojebane miejsce, ale warte odwiedzenia. Co prawda nie dowiedziałem się tam niczego ciekawego, ale szaman przypadkiem naćpał mnie ayuhascą. Kurwa no nie polecam. Nigdy nie miałem tak fatalnego zjazdu. - Wykrzywił się na samo wspomnienie, po czym wspomniał jeszcze o jakimś choróbsku, którego się przez to wszystko nabawił. Nie było to zdecydowanie ani trochę przyjemne i nie zamierzał więcej powtarzać podobnego doświadczenia. -Wielka duchowa podróż? Raczej chciałaś powiedzieć najnudniejszy miesiąc mojego życia. - Prychnął, bo nigdy sam by tego wszystkiego tak nie nazwał. -Odwyk, jak to odwyk. Dużo ograniczeń, ciągła obserwacja i durne rozmowy z psychologami. Ale jak widać coś to dało. Jest znacznie lepiej, chociaż jeszcze trochę mnie ciągnie do ćpania i chlania, o wypruwaniu sobie flaków nawet nie wspomnę. Chociaż no, umiem to jakoś powstrzymać. - Odpowiedział bez większych emocji i choć na pierwszy rzut oka mógł sprawiać wrażenie niepocieszonego tym faktem, tak naprawdę cieszył się, że po raz pierwszy porządnie o siebie zawalczył i to z własnej woli, bez nacisków ze strony rodziny czy przyjaciół. -Wynajmuję mieszkanie z ojczymem w Londynie. On ma na mnie oko, ja mam blisko do roboty i z każdym dniem jest coraz lepiej. Teraz też jesteśmy w stałym kontakcie na wszelki wypadek. - Przyznał się bez bicia, jednocześnie dając znak, że wrócił do normalnego życia, pracy i obowiązków, które srogo zaniedbał przez swoje jebane uzależnienie i rozdeptaną psychikę. -Pasuje Ci, teraz już nikt Ci nie podskoczy, tygrysico. - Puścił jej jeszcze oczko, gdy w końcu uporała się z zapięciem wisiorka na szyi. Tak, te kły idealnie dodawały walecznej krukonce pazura, ostrzegając innych przed tym, z kim mogą zadzierać. Przechylił lekko głowę i uśmiechnął się słysząc te filozoficzne pytania. Brooks miała rację, nie byli gotowi na nic z tych rzeczy i obydwoje bardzo dobrze o tym wiedzieli. Max był jednak ciekaw planów przyjaciółki, wiec postanowił nieco pociągnąć ją za język. -I podatki, nie zapominaj o podatkach. - Zwrócił jej uwagę, że pominęła bardzo ważną część dorosłego życia. -Ale zostajesz w Lidze, czy planujesz jednak zmienić ścieżkę kariery? - Zapytał szczerze zainteresowany. Wiedział, że sport nigdy nie był karierą na całe życie i ciekawiło go, czy Brooks myśli już o jakichkolwiek alternatywach, czy na ten moment, chce po prostu wyciągnąć z niego wszystko co się da. Tak, też czuł ten niepokój bijący od opuszczonego teatru, ale skoro już podjęli decyzję, chyba nie było co się z niej wycofywać. Iskierki w oczach Solberga schowały się, przygaszone przede wszystkim przez skupienie. -Może to wystarczy. - Uniósł różdżkę i wyczarował im kolorowe muchy, które elegancko zawiązały się wokół ich szyj, a następnie przestąpił jako pierwszy przez próg teatru widząc, że Julka czego na jego ruch. -A co do Paco.... - Zaczął, bo świadomie ominął ten temat wcześniej. -Sam nie wiem, co z nami jest. Zerwał ze mną, po czym oczywiście zaczął się z tego wycofywać i jeszcze trafiliśmy do tego samego pokoju w Koloseum. - Wykrzywił się, choć trudno było powiedzieć, czy to przez słowa, jakie wypowiadał, czy przez atmosferę panującą we wnętrzu teatru. -Musiało być tu kiedyś naprawdę pięknie. - Dodał, rozglądając się wokół, oświetlając sobie drogę Lumosem, by przypadkiem nic nie wyskoczyło na nich z któregoś z okurzonych zakamarków.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Oczywiście, że zachował się jak ostatni idiota. Znała go tyle lat, że nie spodziewała się niczego innego, ale mimo to ta nagła wyprowadzka ją zabolała. I wściekałaby się pewnie jak ssa, choćby i taka z Wimbourne, gdyby nie dotarło w końcu do niej z lodowatą pewnością, że zachowuje się po prostu samolubnie i myśli o tym jak o ucieczce od niej, a nie od całego świata. I gdy już uzmysłowiła sobie, że chłopak mógł tego potrzebować, cała złość minęła. Teraz czuła pewną dziwną nostalgię, patrząc na Felixo. Ten sam chłopak, zawsze roześmiany i lekkomyślny pierwszy do ładowania się w kłopoty, teraz stawał się kimś nowym. Kimś, kogo musiała na nowo poznać. W jego oczach dostrzegała zmęczenie, ale także odnowioną determinację. Pomyślała o tym, jak dużo musiał przejść, jak wiele rzeczy musiał zrozumieć i zmierzyć się z własnymi demonami.
Cóż, Felixo... nieczęsto to mówię, ale... jestem z Ciebie dumna, serio. Że się nie poddałeś, że stanąłeś twarzą w twarz z tym, co cię dręczy. I że się starasz coś zmienić. To już połowa sukcesu, i to ta większa – uśmiechnęła się delikatnie, patrząc na niego z uznaniem. "Mam nadzieję, że w końcu zaznasz… spokoju. – Tak, właśnie spokoju. Szczęście było, potem znikało, bo ludzkie życie to ciągła sinusoida. Za to spokój? Ten pozwalał przetrwać najgorsze życiowe zawirowania.
W ogóle nie zastanawiała się nad jego pytaniem na temat jej przyszłości w Lidze, odpowiedziała bez namysłu. Quidditch był całym jej życiem i wiedziała, że dopóki nie zabraknie jej zapału lub zdrowia, będzie latała, waliła tłuczkiem z całej siły i wygrywała, jak to robiła przez ostatnie 3 lata. Na Merlina, to już 3 lata na zawodowych boiskach!
- Liga, Maksio. Zdecydowanie Liga. Choć przyznam szczerze, że mam pewien pomysł na coś pobocznego. No ale wiesz, jak to jest z planami… - Rzuciła, poprawiając piękną muchę, która pojawiła się na jej szyi. Tak wystrojeni, to mogliby wejść nie tylko do Teatru, ale i na jakiś wielki polityczny bankiet w Ministerstwie.
Słuchając jego słów o Paco, poczuła pewną troskę. Choć nie do końca rozumiała tę relcję, to jednak Felix i Paco zawsze wydawali się szczęśliwi, a teraz wyglądało na to, że mieli swoje problemy. Julia wiedziała, jak trudne mogą być związki i cały czas uczyła się o nich czegoś nowego. Niestety, nie były tak łatwe, jak walenie tłuczkiem w nieznajomych.
Cokolwiek zdecydujesz, cokolwiek się wydarzy, będę dla ciebie. – mruknęła cicho, nieśmiało, sprzedając mu przyjacielską mukę, tak żeby nie zrobiło się zbyt ckliwie, wiadomo. Gdy przekroczyli próg teatru, czuła, jak wstrzymuje oddech. Było tu cicho, a jedynym dźwiękiem było echo ich kroków. W powietrzu unosiło się coś niepokojącego, ale równocześnie fascynującego.
Pewnie tak. I czyściej. - Powiedziała, patrząc na Solbiego. To jak, gotowy na kolejną przygodę?– dodała z uśmiechem, przyświecając sobie różdżką.[/b]
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Spodziewał się od Brooks miliona reakcji, zarówno tych miłych, jak i bardziej wychowawczych, ale to, co ostatecznie wyszło z jej ust szczerze go wzruszyło. Nic dziwnego, że choć w jego oczy się zaszkliły, na twarzy dwudziestolatka malował się szczery uśmiech. -Dzięki. Chyba w końcu zrozumiałem, gdzie leżał mój największy problem i mam nadzieję, że wy też w końcu trochę ode mnie odpoczniecie. - Uściskał ją jeszcze raz, dając na koniec dobrego buziaka w policzek. To wszystko było jeszcze dla niego zbyt świeże, choć podobne słowa od najbliższych dawały mu siłę, by trwać w całym tym ciężkim procesie leczenia. Przekierował rozmowę na pragnienia i przyszłość przyjaciółki, choć ta zdawała się mieć wszystko poukładane zgodnie z pedantyzmem, jaki przejawiała w swoim życiu. Tak, może i Brooks była fanką spontanicznych wyskoków, ale nie zmieniało to faktu, że kubki zawsze trzeba było odkładać na swoje miejsce. -Chętnie o tym posłucham chyba, że nie chcesz zapeszać. - Kulturalnie dał do zrozumienia, że zżera go ciekawość na temat jej tajemniczych planów, ale jeśli nie chciała o tym mówić z jakiegoś powodu, dawał jej wolną rękę. -Czekaj.... Ale nie chcesz zastąpić Josha w Hogwarcie? On to jeszcze da się udobruchać, ale Ty wyjebiesz mi Trolla za samą krzywą mordę. - Zażartował, bo przyszło mu na myśl, że może krukonka chciałaby zarażać innych swoją pasją do latania tak, jak wiele lat temu zaraziła pewnego niesfornego dzieciaka, poznanego w skrzydle szpitalnym. Związki zdecydowanie nie były łatwe i wielokrotnie Solberg żałował, że porzucił dawny, rozwiązły styl życia na rzecz czegoś bardziej stabilnego. Teraz było trudniej, choć koniec końców, to te większe uczucia zapewniały mu szczęście i poczucie bezpieczeństwa, za którymi wiecznie w swoim życiu gonił. -A jak trzeba będzie mu wyjebać w łeb to weźmiesz najtwardszą pałkę. - Dokończył z uśmiechem, dając Brooks do zrozumienia, że wie, że zawsze może na nią liczyć. Tak, tym razem miał nieco inne podejście i szczerze próbował żyć bardziej otwarcie, mając w planach więcej otwierać się przed tymi, na których mu z wzajemnością zależało. A Julka zajmowała bardzo zaszczytne miejsce na tej liście praktycznie od kiedy tylko się poznali. -Gotowy, czy nie, niech ta stara rudera pokaże, co potrafi. - Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, teatr wokół nich zaczął się zmieniać. Stare, zakurzone pomieszczenie pokryło się wyrafinowanymi meblami, wybite szyby tworzyły przepiękne okna pokryte tu i ówdzie witrażem, a majestatyczna, czerwona kurtyna wznosiła się nad sceną. -Co się odpierdala? - Zniżył głos do szeptu czując, że musi teraz zachować jakąś większą powagę, czy coś, po czym magia usadziła ich na jednym z balkonów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Solberg miał w sobie coś, czego Brooks nigdy do końca nie była w stanie zrozumieć. Jak gdyby z każdą ich wspólną chwilą potrafił zaskoczyć ją na nowo. Teatr, w którym się znaleźli, był wyjątkowym przykładem tego talentu do przyciągania kłopotów. Jej wzrok przesuwał się po zmieniającym się wnętrzu, a w jej umyśle pojawiało się coraz więcej pytań. I choć wiedziała, że to nie jego wina, to jednak, jak zawsze, coś dziwnego musiało się przydarzyć akurat w momencie, kiedy był przy niej. Klasyka!
- Za opiekę nad tobą powinni dawać Order Merlina" – Uśmiechnęła się zadziornie, przyświecając sobie różdżką i mrużąc oczy, starając się dopatrzyć cokolwiek, co mogło na nich czekać w tym zapomnianym przez stwórcę miejscu. – I posiłek regeneracyjny.
Przyglądając się wyrafinowanym meblom i oknom z witrażami, Brooks nie mogła się oprzeć wrażeniu, że to miejsce jest jak metafora ich relacji – przykurzone i po przejściach, ale wciąć piękne.
- Spokojnie, mordeczko. Nie zamierzam pozbawiać Hogwartu jego nadwornego Puchona. Zresztą, chcę zdążyć zatęsknić za budą, a nie wracać do niej zaraz po odejściu. Myślałam raczej o dawaniu lekcji dzieciakom. Albo kupieniu sklepu ze sprzętem do Quidditcha. O, albo założeniu prywatnej szkoły sportowej. Nie wiem jeszcze, ale mam mnóstwo czasu, żeby pomyśleć.
Żaden z tych planów nie był czymś konkretnym. Póki co zamierzała sprawdzić, jak sobie poradzi, kiedy nagle zyska tyle czasu wolnego. No i zamierzała odpocząć psychicznie, co przez ostatnie lata było niewykonalne, ze względu na pracę, szkołę i całe to gówno, które działo się dookoła.
- Zrobię to tak, by wyglądało na wypadek. – Uśmiechnęła się lekko, solennie przyrzekając, że w razie potrzeby sprzątnie dziadzia. Żadna strata dla niego, i tak niewiele czasu mu zostało na tym łez padole.
Chwilę później wyrzuciła z siebie sykliwe kurwa coooooo, unosząc się w powietrzu i nie mogąc zrobić absolutnie nic. Ten niespodziewany lot, krótki zresztą, zakończył się w momencie, gdy wylądowali na jednym z balkonów, na którym zostali usadzeni przez magię. Zawsze chciałam mieć miejsce w loży. Co prawda na stadionie narodowym, a nie w teatrze, ale jak to mówią: za darmo, to i sól słodka.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No tak, wspólne problemy zdawały się być nieodłącznym elementem ich przyjaźni. Gdziekolwiek by się nie pojawili, nigdy nie było nudno, bez względu na to, czy polowali na smoki, czy akurat jedli kanapki na ławce w parku. Może faktycznie była to kwestia dziwnego przyciągania, z którym Max się urodził, a może po prostu obydwoje dbali o to, by tworzyć zajebiste wspomnienia. -Jedno załatwię od ręki, z drugim daj mi miesiąc, pociągnę za odpowiednie sznurki. - No dobra, akurat Orderu Merlina pewnie by jej nie załatwił, ale na pewno by spróbował! Wiedział, że jest to jedyna godna rekompensata tak wymagającego zadania jak pilnowanie jego dupska. Znał Brooks na tyle, by wiedzieć, że na pewno ma jakiś plan na przyszłość, ucieszyło go, gdy okazało się, że to nie kwestia jednego pomysłu, a przynajmniej kilku, z czego wszystkie brzmiały naprawdę sensownie. -Czegokolwiek nie wybierzesz, na pewno będzie świetnie. Chętnie zostanę Twoim klientem w miarę możliwości. - Zapewnił całkiem szczerze. Może nie był już dzieciakiem, więc szkółka odpadała, ale na pewno mógł zakupić co nieco w jej sklepie szczególnie, że wypadałoby odświeżyć nieco swój sprzęt bo i owszem, planował wrócić do szkolnej drużyny. -Dzięki. - Doceniał jej chęć niesienia pomocy i wiedział, że jakby naprawdę chciał się kogoś pozbyć, to Julka pewnie byłaby jedną z pierwszych osób, z którą w tej sprawie by się skontaktował. Temat szybko się zakończył, bo działy się zdecydowanie ciekawsze rzeczy wokół. Teatr jakby ożył, a oni zostali wrzuceni w sam środek jakiegoś spektaklu. Na szczęście na widownię, a nie na scenę. -Jak myślisz, czego będziemy świadkami? - Zapytał, zniżając głos do szeptu, bo nagle poczuł taką potrzebę. Był ciekaw, czy poza zwykłym spektaklem, wydarzy się coś jeszcze, może coś ważnego dla historii tej wyspy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Z wykradzionymi zwojami nie mogli tak po prostu paradować po koloseum, jeżeli chcieli z nich skorzystać, musieli pójść w bardziej ukradkowe miejsce. Najlepiej na opuszczoną wyspę! Już raz się tutaj dostali… No dobra, dwa razy, ale tamtego przypału nie chciała nawet wliczać bo chyba by się zapadła pod ziemię, w każdym razie nic się nie stało oprócz stracenia godności! Co mogłoby się stać teraz?
- Wiesz, że podobno cały czas na deskach tego teatru grają duchy?! – powiedziała radośnie, idąc tuż u boku Artiego. – I słychać cały czas jak mówią swoje kwe… O RANY JAKI PIĘKNY! – aż pisnęła, gdy zza wzniesienia ukazał im się stary teatr. Był zapuszczony, ale sama budowla stanowiła niezwykły monument piękna i przepychu dawnych czasów. – Muszę zrobić zdjęcie! Zajmie to tylko chwilę! – zapewniła, patrząc na niego szczenięcymi oczkami i podskakiwała lekko na palcach z przejęcia.
Zaraz złapała za aparat i zaczęła krótką sesję, by wkleić wszystkie zdjęcia do Dziennika Przygód i opisać pokrótce swoje myśli, które planowała rozpisać rozleglej później. Za to teraz…
- Idziemy! – zawołała radośnie, łapiąc go za dłoń, gotowa już do biegu do środka. Zatrzymała się jednak w pół kroku. – Chwilkę… To teatr! Wiesz co to znaczy? – uśmiechnęła się do niego łobuzersko, chwytając z torby swoją maskę. – Musimy się właściwie przygotować – i założyła ją, w sumie nie czując niczego dziwnego.
Oh, jak bardzo jeszcze nie wiedziała, co ją czeka.
Zamiast się nad tym zastanawiać, po prostu pobiegła z nim do środka, a kiedy tylko jej stopy przekroczyły próg teatru – zaczęła lewitować.
- Znowu?! – zachichotała, trochę zdziwiona takim rozwojem sytuacji, w większości jednak podekscytowana, że mogli tu być razem. – Nooo doobra, nie tak to sobie wyobrażałam, ale teraz to jestem przeciwnikiem! – zażartowała, w wygłupach unosząc nosek z dumą w górę. – To co chcesz przećwiczyć?
Ostatnio zmieniony przez Harmony Seaver dnia Czw Sie 31 2023, 02:24, w całości zmieniany 1 raz
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Za nią mógłby naprawdę podążyć na koniec świata. I nie obchodziło go to, że ciąga go po tylu miejscach, które wielu mogłyby się wydawać niebezpieczne — przed chwilą wykradali zwoje, a teraz właśnie słuchał, jak ta radośnie opowiadała o miejscu, do którego idą i nie mógł powstrzymać uśmiechu, malującego się na jego ustach. Była przeurocza. Przewspaniała. I było tyle rzeczy, które chciałby jej jeszcze dodatkowo powiedzieć, ale... nie był to czas. Bał się. Tak strasznie się bał wyznać jej to wszystko, co było w jego głowie na jej temat. Bo przecież... chciał, żeby wszystko było tak samo. Żeby nadal byli jednymi z najlepszych przyjaciół, których można było ze świecą szukać. Ale... on ją naprawdę kochał. Pochłaniała jego myśli do tego stopnia, że czasem łapał się na tym, że jej słowa dochodzą do niego z opóźnieniem, a on z krótkim śmiechem i radością na twarzy kiwa głową już odruchowo, nie analizując tego. Nie pozwalając mózgowi na dodatkową analizę tego wszystkiego, co się wydarzyło. Czuł po prostu komfort, kiedy z nią przebywał. I to było chyba z tego wszystkiego najpiękniejsze.
I wtedy poprosiła o założenie maski. Kiedy to zrobił...
Jakby nie był anemikiem, jego twarz od razu przykryłaby się rumieńcem. Patrzył na nią i... rozbierał ją wzrokiem. Chciał mieć ją tylko bliżej siebie. Tylko dla siebie. A przecież nie przyszli tutaj w tym celu. Zależało mu na przećwiczeniu zaklęć, które były mu dosyć potrzebne. Biorąc pod uwagę fakt, że chciał być bardziej biegły w pojedynkach, wszelkie tarcze były mu przydatne, ale... może faktycznie wolałby się skupić na jednym. Marcauasal. Camelot. Bardzo Arturiańskie.
Jest naprawdę piękna...
Ale nie zdążył się nawet nią nacieszyć. Znów zaczęła mu odlatywać. Odruchowo złapał ją w pasie i do siebie przyciągnął, ale wtedy pojawiła się aktorka i poprosiła o przećwiczenie sceny, a on...
Nie wiedział, dlaczego się zgodził. I to jeszcze tak, żeby mógł mieć swoją towarzyszkę w rękach. Trzymał ją niczym pannę młodą, kiedy tak kierował się na scenę. Miał jej odpowiedzieć, a nie odgrywać rolę. A tu proszę, następny pokaz umiejętności nieoszlifowanego diamentu...
- Chwytam cię za słowo. Bądź moją, a ja zaraz ochrzczę się na nowo i nazwisko Romea rzucam precz odemnie - nie mógł się powstrzymać od spojrzenia na Harmony, kiedy wypowiadał akurat tę kwestię. Uśmiechnął się, jedynie na chwilę, bo wracając spojrzeniem do aktorki, uśmiech ten momentalnie zniknął. Całe szczęście, dialog, który chciała przećwiczyć, nie był aż tak długi, a więc kończył słowami: - Ani jeden, ni drugi, bo nie lubisz obu.
Podzięki. I nareszcie spokój. Postawił Seaverową na podłodze tylko po to, żeby się okazało, że ta lata nadal. A więc złapał ją w pasie. Ile by dał, by przyciągnąć ją bliżej, ale... - Znalazłem jedno zaklęcie. Chciałabyś może... porzucać we mnie drętwotą? - mówił całkiem poważnie. I był gotów całkiem ją puścić.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Co ty… - zaczęła, kiedy Artie zaczął ściągać ją z powietrza prosto w swoje ramiona. - Robisz? - zaśmiała się z rozbawieniem, ale nie protestowała, nawet nie chciałaby protestować. Ręce wręcz instynktownie powędrowały jej na szyję chłopaka, kiedy sama się do niego przytuliła. - Czemuż ty jesteś Romeo - szepnęła mu na ucho, przyglądając się mu zaczepnie i nie potrafiąc powstrzymać widocznej satysfakcji, gdy jego uśmiech był skierowany tylko i wyłącznie dla niej. Nawet zerknęła w znaczący sposób z ukosa na ducha, z niemałym zadowoleniem i dumą, jednak w żaden sposób nie utrudniała im próby.
Gdy stanęła na ziemi, to cóż, no nie stanęła na niej nazbyt długo, znów zaczynając lewitować, zupełnie jak te duchy. I chociaż nie było to łatwe, dziwił ją ten fakt dużo mniej niż prosta prośba - rzuć we mnie zaklęciem. Zmarszczyła brwi.
- Artie? Jesteś absolutnie pewny? - zapytała, samej trochę wątpiąc w ten pomysł. - Wiesz jak to wygląda ze mną i z czarowaniem… - prychnęła, przypominając sobie wszystkie razy, gdy coś jej nie wychodziło.
Z drugiej strony Artie był przecież utalentowanym zaklęciarzem, dałby sobie radę nawet z jakąś spaczoną drętwotą. Więc chwyciła różdżkę i od razu poczuła, że to nie był dobry pomysł. Cholerny badyl chyba stwierdził, że za mało zaklęć ćwiczyła i postanowił dać jej pokaz, dlaczego nie powinna go ignorować. Magia zaczęła w nim buzować, jakby planował coś dużo gorszego niż drętwotę. Ścisnęła jednak różdżkę mocno, w głowie powtarzając, że ma się jej słuchać, opanowując jej durne zamiary.
Przynajmniej na moment.
-No dobra, przygotuj się - posłała mu zachęcający uśmiech i rzuciła zaklęcie.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Ależ przecież on nie potrafił wyobrazić sobie nikogo innego, komu mógłby tak bardzo zaufać jak właśnie jej. Wiedział, że jakby tylko omyłkowo go trafiła, zaraz by głośno przepraszała i zrobiła wszystko, żeby tylko naprawić swój błąd. Wierzył w umiejętności — nie tylko swoje, ale też, przede wszystkim, w jej zdolności. Jej magię. Bo nawet najmniejsza rzecz, jaką robiła, była magią, co było dla niego czymś niesamowitym. Doświadczał tego świata od tak długiego czasu, a jednak najpiękniejsze czary miał na wyciągnięcie różdżki...
A więc kiedy posłała zaklęcie w jego stronę, nie zastanawiał się długo. Opanował chyba całą teorię do wytworzenia tarczy. Odpowiedni, pewny ruch, cicha inkantacja: "Marcauasal"; spojrzał, jak pojawia się przed nim tarcza, blokująca urok, rzucony w jego kierunku. Zadziałało. Zadziałało! I bardzo dobrze. Tarcza zniknęła, a on jedynie pokazał kciuka w górze w stronę lewitującej dziewczyny.
- Świetna robota, Moony! Dalej, zrób to jeszcze raz! - sam jedynie mocniej złapał różdżkę. Przecież... nie zrobi mu krzywdy, prawda? A on już wiedział, jak rzucić tarczę. Pozostało więc tylko ćwiczyć dalej, a faktycznie będzie mógł ją wykorzystać w sytuacji faktycznego zagrożenia. No bo Harmony go nie stanowiła. Harmony była bezpieczną ostoją. I na pewno nie chciała zrobić mu krzywdy, a nawet jeśli trafi go tą nieszczęsną drętwotą, to przecież nic takiego się nie stanie.
A całe to "dobra robota" zawsze mógł jej powtórzyć raz jeszcze, w zupełnie innej sytuacji, kiedy to na pewno byłoby goręcej i...
Arturze Gaddzie, zmysły postradałeś? Przyszedłeś tu się UCZYĆ, a nie marzyć na jawie! Idioto...
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Jedyne co ją wtedy ratowało to to, że wierzyła w niego i w jego umiejętności. Że nic się nie stanie, bo on do tego nie dopuści. Chyba by sobie nie wybaczyła, gdyby miała mu zrobić krzywdę. A strach ten stał się o tyle realny, że jej różdżka znów zaczynała się buntować. Czuła, jak ją piecze i parzy i… Czemu nie skojarzyła tego wcześniej?! W ostatniej chwili skupiła się na tym, by za żadne skarby nie dać tej małpie wygrać. Maska nie sprawiała, że latała. Maska sprawiała, że różdżka znów przejmowała kontrolę.
Ale teraz było za późno, żeby coś zrobić, oprócz skupienia się, by magia nie wyszła spod kontroli, by rzucić drętwotę, bo jakby się powstrzymała, zawahała… Mogłoby się to skończyć tragicznie.
A Artie był niesamowicie zdolny, na pewno dałby radę!
- Artie! Udało ci się! – ucieszyła się tak, że omal salta nie wykręciła w powietrzu od tego latania. – Piękna robota! I… Oh! O! Ja? Ojej – aż zaróżowiły się jej policzki i teraz to jej serce zrobiło pełne salto z radości. Nawet nie sądziła, że tak proste słowa mogły jej tak zawirować w głowie, no ale co się dziwić, kiedy były wypowiadane przez niego. – Dziękuję – uśmiechnęła się słodko, gotowa rzucać zaklęcie jeszcze raz. Bo skoro on mówił, że będzie dobrze, to musiało być dobrze.
Tylko ta maska…
Możesz mnie parzyć ile chcesz, ale nie zwrócisz się przeciwko niemu. Pomyślała to tak srogo i intensywnie, że aż dzika magia na chwilę zamilkła w różdżce, a ona wykorzystała ten moment do zdjęcia maski.
Więc teraz już w pełni spokojna rzuciła jeszcze raz drętwotą.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Oczywiście, że się udało. Była zdolną dziewczynką. I pewnie nie tylko zaklęcia mówiła tak pięknie. Zapewne nie tylko te wychodziły z jej ust tak gładko, a dźwięk zdawał się łaskotać jego podbrzusze. Nie wiedział skąd u niego takie myśli. Nie potrafił się domyślić. Nie potrafił się otrząsnąć. Nigdy nie czuł aż takiego zdezorientowania, jeżeli chodziło o jego własne myśli. Zawsze były przecież grzeczne, ułożone... Szczególnie w stosunku do Moony...
Dobrze, że przynajmniej na zaklęciach potrafił się skupiać. I że to właśnie te sprawiły, że kolejny raz mógł ochronić się przed zaklęciem poprzez użycie tarczy wprost z Camelotu. Arturiańskiej. Może to właśnie przez to, skąd ona pochodziło, sprawiło, że tak się nią zainteresował? Było to przecież mimo wszystko dobre zaklęcie. Duża tarcza, mogąca zablokować rzucany urok. A Harmony tak pięknie sobie radziła; odrzucił własną maskę, chcąc skoncentrować się na tym, na czym powinien. Kolejna obrona. Wdech...
Marcauasal. Powoli wychodziło mu to coraz lepiej. Pewniej. Kolejny raz zakrył się tarczą, którą zniknął, gdy ta tylko wchłonęła zaklęcie. Świetnie. Utrwalał to, jak ruszała się jego dłoń, kiedy wypowiadał inkantację. Jak układał palce na różdżce. To wszystko przecież było ważne.
- Wspaniale, darling! Spróbuj na mnie teraz rzucić tak, żebym się nie spodziewał, okej? Zobaczę, czy zadziała pod presją! - bo to też było ważne. Przecież nikt nie krzyczy: "zaraz będę rzucać w ciebie zaklęcia", kiedy dochodzi do pojedynku. Nawet nie wiedział, czy nie powinien poprosić Seaverównę o użycie innego... ale po prostu mocniej ścisnął różdżkę w dłoni. Oczekiwał. Nie zrobiłaby mu krzywdy. Był przecież pewny.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Jak miałaby nie zadziałać – uśmiechnęła się do niego słodko, pozwalając sobie na odprężenie się. Teraz, gdy nie miała tej przeklętej maski o równie przeklętym efekcie, nie bała się, że mogłaby mu zrobić krzywdę. Miała pewność, że wszystko zablokuje, nawet jak podejdzie go z zaskoczenia. – Przecież to ty ją rzucasz, smart boy – mrugnęła do niego i zaczęła lawirować w powietrzu.
Skoro chciał zaskoczenia, musiała do tego podejść jak najbardziej ciekawie, niespodziewanie, może nawet trochę psotnie. Kręciła się w powietrzu jakoby w tańcu, jakby to właśnie ona, teraz, stała się jednością z duchami teatru i też przygotowywała się do występu. Tutaj rzuciła aquamenti, tam rozbiła jakieś szkło, byleby nie wiedział, kiedy pójdzie drętwota. A po trzech takich właśnie zaklęciach, gdy była odwrócona do niego plecami i miała właśnie napełnić rozbitą wazę kwiatami, gdy pierwsze z nich już wyczarowała z końce swojej różdżki – nagle przerwała zaklęcie.
Obróciła się, rozbrykana, roześmiana, teraz po prostu się z nim beztrosko wygłupiając przy nauce i rzuciła drętwotę.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
A on ją po prostu obserwował, jakby była to jedyna rzecz, którą mógł teraz robić. Wydawała się mieć niesamowicie dużo szczęścia tylko z tego, że mogła z nim przebywać. Pomagać mu, w jakikolwiek sposób. A on w siebie uwierzył; z każdym dniem okazywało się to coraz prostsze, ale czy to było jakkolwiek zaskakujące, gdy miał taką radosną osobę tuż przy swoim boku, która nieustannie powtarzała mu, ze w niego wierzy?
Może tego właśnie było mu trzeba. Drugiej osoby, która była w stanie dać mu tyle nadziei jedynie swoją obecnością. Tym, że była obok i wspierała, nawet jeżeli nie wychodziło. Bo nie wszystko musiało być od samego początku perfekcją, o czym chyba próbowała go za każdym razem jak najlepiej nauczyć. Wyjaśnić.
I szkoda, że zagubienie w tych myślach sprawiło, że nawet nie zdążył w czas zareagować. Usłyszał inkantację za późno, ruch jego dłoni był zbyt wolny; nie udało mu się nawet wypowiedzieć odpowiedniego słowa zaklęcia, które miało go obronić. Kąciki jego ust drgnęły, kiedy ten poczuł mrowienie w całym ciele, przez co opadł na, zapewne bardzo zakurzoną, podłogę. Deski aż skrzypnęły, kiedy ten mógł poruszać jedynie oczami, poszukując Gryfonki. Miał nadzieję, że wybaczy mu tę chwilę nieuwagi... Przecież zaraz się poprawi!... A przynajmniej tak mu się zdawało...
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie sądziła, że mogłaby go trafić. Wygłupiała się z podejściem go, z zaatakowaniem, bo naprawdę nie sądziła, że mogłaby mu zrobić krzywdę. Ale kiedy jej zaklęcie trafiło, kiedy nie zdążył na czas rzucić tarczy… Omal nie wypuściła różdżki, utrzymując ją w ręce chyba tylko dlatego, że równie szybko jak to się stało, tak samo wiedziała, że powinna działać.
- Artie! – krzyknęła do niego i podleciała natychmiast, unosząc się tylko kilka centymetrów nad nim i oglądając czy był cały. – Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Nie chciałam! Nic ci nie jest?! – wiedziała, że to była tylko drętwota, ale i tak czuła się, jakby trafiła go czymś dużo gorszym. No bo… Trafiła go, a pod żadnym pozorem nie chciała tego robić. – Zaraz coś wymyślę, proszę, nie bądź zły – poprosiła, przypominając sobie jednocześnie wszystkie zaklęcia, które mogły pomóc.
Dużo ćwiczyła uzdrawiania i nie sądziła, że tak szybko jej się ono przyda faktycznie w akcji. Od razu rzuciła levatur dolor, które miało uśmierzyć jakikolwiek ból, jaki mogła wywołać, a także podobne musculus dolet, mający rozluźnić mięśnie po drętwocie.
- Lepiej? – spytała od razu po swojej interwencji, przygryzając wnętrze policzków.
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Ale jakby był to ktokolwiek inny, to by po prostu wpadł w szał. Nie pozwoliłby chyba sobie na to, żeby ktokolwiek inny doprowadził go do stanu, w którym nie potrafił się obronić i wylądował na podłodze. Seaverówna? Jej mógł zaufać. Przecież ta od razu znalazła się nad nim, rzucając w niego kolejnymi zaklęciami, a ten przestał czuć działanie zaklęcia. I pozwolił sobie na krótki śmiech, kiedy ta tak na niego patrzyła, pełna troski. Przecież normalnie by tego nie zrobił, prawda? Nie sprowadziłby na niej tyle złego pomyślunku, że tak nie wiadomo jak dużą krzywdę mu zrobiła. Ale musiał przyznać, radziła sobie z tymi zaklęciami coraz lepiej. Jeszcze trochę, to jak mu tak grzmotnie, będzie bolało bardziej od łyżwy...
- Jest wspaniale, darling. Doskonała robota. Dawaj, rzuć na mnie to jeszcze raz, teraz będę skupiony. Tylko... nie mów, kiedy rzucasz, okej? - patrzył jeszcze, jak ta leci wyżej i tym razem faktycznie był przygotowany. Musiał wyobrazić sobie, że jest faktycznie w sytuacji niebezpieczeństwa, a latająca Harmony była szturmowcem bojowym nafaszerowanym magią.
No i ta wizja, mimo swojej zabawności, najwyraźniej zadziałała, bo zdołał się obronić, ale... Przesadził. Ta tarcza była nieco zbyt duża, przez co owszem, zablokowała zaklęcie, ale po chwili zachwiała się i zaczęła lecieć... na niego. A on patrzył, zanim wrócił na podłogę, robiąc kolejny raz za dywanik. Jęknął tylko cicho; ruszył różdżką na tyle, ile mógł. Przynajmniej zniknęła. A on miał pewność, ze działa. Że potrafił już wykorzystywać to zaklęcie. Tylko... nie mógł przesadzić...
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Gdyby ktokolwiek inny próbował trafić w Artiego zaklęciem, ona chyba odkryłaby w sobie talent do zaklęć w potrzebie chwili. Nie było szans, by komukolwiek dała do niego dostęp z podniesioną na niego różdżką. Nie chciała nawet myśleć o takim scenariuszu. Skoro jednak było to coś, co jego interesowało. Czary, zaklęcia, magiczne pojedynki, chciała w tym uczestniczyć tak, jak tylko mogła. I pomagać tyle, ile była w stanie. Bo może nie była mistrzem różdżkarstwa, a ta jej własna wciąż potrafiła płatać figle jak jakiemuś laikowi, chciała być obok, gdy się rozwijał, rozkwitał.
I w razie, gdyby potrzebował pomocy, tak jak teraz. Nawet nie wiedziała, że umiała tak szybko i pewnie rzucać zaklęcia lecznicze, dopóki nie miała potrzeby użyć ich na nim. Jakby jej energia, troska i zmartwienie same prowadziły ją we właściwy sposób.
- Masz ciekawą definicję słowa wspaniale, smart boy – odetchnęła ze śmiechem i nawet zażartowała, gdy okazało się, że czuł się dobrze. Jeden sygnał, jedno zauważenie, że jednak tak nie było i by to wszystko przerwała. Ale… Był zdeterminowany i chwalił ją tak, że przez sekundę z każdym tym komplementem była w stanie pomyśleć tylko tyle, by usłyszeć to jeszcze raz. Harmony, skup się, to nie czas i miejsce na takie myśli! A jednak jak mogła tego nie robić, skoro każda z nich była skierowana do niego? – Postaram się ciebie zaskoczyć – puściła do niego oczko.
I puściła też zaklęcie, które Artie obronił! Już miała krzyczeć, że „fantastyczna robota”, bo był to robota piękna, tak piękna, że aż zbyt silna. Chłopak poleciał odepchnięty siłą odrzutu na parkiet.
- Jasna cholera! Co to było?! – podleciała do niego tak szybko, jak latać umiała. – Trzymasz się? – spytała słodko, zgarniając mu blond loczki z czoła czułym muśnięcie i uśmiechnęła się z troską. Chociaż w jej oczach tańczyły drobne ogniki. – Chcesz spróbować jeszcze?
Bo chciała z nim ćwiczyć jeszcze z jednego, może najważniejszego powodu – wierzyła w niego jak w nikogo innego. Więc jeżeli był w stanie próbować dalej, ona chciała być obok, towarzyszyć mu w tym i dopingować każdy sukces.
No tak, wspólne problemy zdawały się nieodłącznym elementem ich przyjaźni. Gdziekolwiek by się nie pojawili, nigdy nie było nudno, bez względu na to, czy polowali na smoki, czy akurat jedli kanapki na ławce w parku. Może faktycznie była to kwestia dziwnego przyciągania, z którym Max się urodził, a może po prostu obydwoje dbali o to, by tworzyć zajebiste wspomnienia.
Każda znajomość budowana była na jakimś fundamencie, trwałym lub mniej. Czasami był to alkohol i imprezy, czasem wspólne zainteresowania i podobne poczucie humoru. Jeszcze innym razem fundamenty stanowiła wspólna chęć do szukania kłopotów. W ich przypadku w grę wchodziło chyba wszystko, od wlewania w siebie ognistej, po zatargi z centaurami i walkę z Irytkiem. Nic więc dziwnego, że pomimo tylu lat, wciąż stali u swojego boku i znajdowali w tym przyjemność. Pewne było jedno. Na stare lata zdecydowanie będą mieli co wspominać. O ile nie dopadnie ich demencja. Albo nie umrą po drodze na jednej z kolejnych swoich przygód.
- Trzymam cię za słowo. – No dobra, wcale nie trzymała i nie liczyła na cokolwiek. Zresztą, Order Merlina już miała. Drugi to byłby nic więcej, jak próżność i nieumiarkowanie, a Julka to zawsze skromna dziewczyna była. Zresztą, pomimo wielu nieprzyjemności, pilnowanie Maxa leżało w jej naturze, a z naturą się nie walczy. No, chyba że chodzi i powodzie. I pożary. Tak, z pożarami zdecydowanie należy walczyć, szczególnie teraz.
Julka bez planu to jak żołnierz bez karabinu albo śmierciożerca bez mrocznego znaku. Iście krukoński umysł zawsze szukał najlepszej opcji i może dlatego wciąż żyła, pomimo tylu głupot w kartotece. Mogła to być też kwestia zwykłego szczęścia, przypadku, a może nie. Wróżenie z fusów należało zostawić jasnowidzom, nie pałkarkom. Inną kwestią były z kolei same „plany”, a te czasami pozostawiały wiele do życzenia. Jak na przykład dzisiaj, plan był niezbyt górnolotny – dobrze się bawić i nie zginąć w międzyczasie.
- Klientem? Cóż, dzieciakiem nie jesteś, ale poziom umiejętności macie zdecydowanie zbliżony. Na korzyść dzieciaków, oczywiście. No i wypadałoby popracować nad formą, skoro wracasz do szkoły. Bo wrócisz też do quidditcha, prawda? – Zapytała, marszcząc delikatnie brwi. Rozbrat Solberga ze sportem, w którym oboje zakochali się w młodości, był zdecydowanie zbyt długi. A poza tym wspólne treningi to kolejny pretekst do spotkań, na których niedobór cierpiała od jego wyprowadzki.
Wzruszyła ramionami, bo nie miała bladego pojęcia, czego mogą się spodziewać. Teatr szybko przybył z odpowiedzią, nie pozwalając im zastanawiać się zbyt długo. Zostali usadzeni na miejscu, a duch wodzirej (czy kto tam zapowiadał te sztuki) powiedział coś po włosku. I za chuja nie mogła nic zrozumieć, bo jej znajomość włoskiego ograniczała się do „pizza”, „pasta” i „merda”. Duch wodzirej zniknął, a jego miejsce zajęli aktorzy, również życiosceptyczni. Byli głośni i, o dziwo, nie mówili po włosku! Mówili łaciną, co nie zmieniało nic, bo tej też nie znała. Julka starała się wyłapać coś z kontekstu. I co nieco wyłapała. Fagas numer jeden kochał się w jakiejś rzymskiej Grażynce, ale ta wolała fagasa numer dwa, więc ten pierwszy coś knuł z jakimś grubasem. Życie jest nowelą, po prostu.
- Założę się, że ten gruby coś kręci. Źle mu z gęby patrzy… o ile duchy mają gęby. A Ty jak myślisz? – zagaiła, wciągając się coraz bardziej w tę dziwną historię.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Czw Sie 31 2023, 22:15, w całości zmieniany 1 raz
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Ale przecież radziła sobie doskonale. I poczuł to na samym sobie, czy więc mógł mówić o tym, że coś było nie w porządku? Nawet jeżeli rzucała w niego tą Drętwotą, robiła to pełna gracji; nie mógł być przecież na nią zły. Robiła to tak, jakby wiedziała, że uda mu się obronić. Bo udawało. Teraz już wiedział wszystko — jak ułożyć palce na różdżce; jak poruszyć dłonią w chwili, kiedy rzucał zaklęcie; jaki dokładnie symbol powinna zatoczyć jego różdżka i w którym miejscu skończyć. Wpił to sobie do tej swojej głupiej głowy, podobnie jak dokładną treść inkantacji. To, które sylaby akcentować mocniej, a które nieco lżej. Potrafił zwizualizować tarczę przed swoimi oczami, co zdecydowanie mogłoby pomóc mu w poprawnym rzuceniu zaklęcia. W zrozumieniu go w sposób pełny. No i orientował się, w jakim momencie przesadza ze swoją mocą. I jakie są tego konsekwencje. Dobrze, że patrzyła na niego chyba tylko Moony, w tym teatrze to mogliby dostać gromkie brawa za przedstawienie, które właśnie ukazali. Dwóch aktorów na scenie, jeden lewitował, a drugi wystawiał się na zaklęcie, które powaliło go na podłogę, robiąc z niego dobrze wyglądający dywanik. Albo nie, co kto lubi. Niektórym nie podobają się takie, które są zrobione z owiec.
Jej dotyk wydawał się go po prostu uspokoić. Nie potrafił się nie uśmiechnąć, kiedy ta się na niego patrzyła. Z uśmiechem. Westchnął, cicho i delikatnie, pozwalając klatce piersiowej szybko podnieść się i opaść. Ostrożnie podniósł się do siadu, później już całkiem wstał, ostrożnie ujmując we własną dłoń tą, która należała do blondynki.
- Nie, wszystko już okej. Chodźmy stąd, zanim zaczniesz się bardziej unosić, okej? - zaproponował, ściągając ją niego. Jak dziecko swój balonik. Nie zamierzał jej teraz puścić, więc szedł tak z nią do wyjścia, a później... sam nie wiedział. Tam, gdzie go prowadziła. Bo mógł iść z nią wszędzie.
/zt x2
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jeśli miałby możliwość wyboru biologicznej rodziny, bez wątpienia od razu wziąłby Brooks na swoją starszą siostrę. Ich relacja i tak już wyglądała na taką, a Max nie wyobrażał sobie życia bez jej opieki, humoru, nutki szaleństwa i bezpośredniości, którą uwielbiał. Zbieranie opierdolu od Juanity było bolesne, owszem, ale niezwykle skuteczne i otwierające oczy, za co ogromnie ją szanował i dziękował. Poza tym, nikt inny nie byłby na tyle głupi i kochany, by przygarnąć szalonego eliksirowara pod swój dach, wraz z całym jego zwierzyńcem. Solberg był teraz na lepszej drodze - drodze ku naprawie wszystkiego, co zjebał i wynagrodzeniu kłopotów, jakie sprawiał innym. Nie wiedział jeszcze, jak da radę odpłacić się Julce za te wszystkie lata stania obok niego, ale nie miał zamiaru się poddać. Chciał, by wiedziała, jak ważna jest dla niego i że mimo całego idiotyzmu chłopaka, ona również może na niego liczyć, czy to podczas kradzieży jaj popiełków od sąsiada, czy podczas trudniejszych momentów w jej życiu, bo o ile Brooks była twardą babką, tak wiedział dobrze, że nawet najtwardsza skała czasem może pęknąć. Spojrzał na nią, jakby poczuł się niesamowicie obrażony, ale nie tekstem o umiejętnościach, które porównała do dziecięcych, a raczej pytaniem, które zadała następnie. -Oczywiście, że wracam! Nawet jak nie wezmą mnie do drużyny, mam zamiar pałować jak za starych dobrych czasów. Koniec opierdalania się. Wracam na boisko i do piwnicy. No i jeszcze będę po nocach siedział w Luxowych papierach. I kuł na lekcje do Pattola. I pisał pracę dyplomową... - Wyszczerzył się, bo lista obowiązków trochę mu się zapełniła. -Dorosłe życie jest zdecydowanie za bardzo pojebane. - Podsumował radośnie. Nie żeby tęsknił za stagnacją, bo on to nie umiał wysiedzieć na dupie, ale świadomość tego, jak wiele musi ogarniać podczas, gdy doba wciąż miała tylko dwadzieścia cztery godziny, mogła przyprawiać o ból głowy. W końcu zaczęła się sztuka i o ile z włoskiego co nieco kumał, dzięki znajomości hiszpańskiego, tak łacina, inna niż podwórkowa, ni chuja do niego nie przemawiała. Faktem było jednak, że wiele można było wyczytać z samej gry aktorów, a ta jasno mówiła o jakimś miłosnym trójkącie. -Może knują, jak zajebać tamtego? - Dywagował na głos, bo pewności nie miał tak samo, jak Brooks. -By zorganizowali sobie trójkąt i by było po problemie. Sami sobie kłody po nogi podkładają. - Westchnął, jakby faktycznie seks we troje był odpowiedzią na wszystkie pytania. Cóż, sztuka się rozkręcała i może akurat, podejrzenia Solberga nie były tak dalekie od prawdy. -Ty, patrz.... - Zwrócił uwagę na coś, co trzymał jeden z bohaterów tego przedstawienia. -Czy to jest martwa gęś? - Nie dowidział dokładnie, ale właśnie tak mu to wyglądało. Sam nie wiedział teraz, czy żałuje, że nie zna kontekstu, czy woli sam go sobie dopowiedzieć.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ktoś mądry (zapewne Krukon) powiedział kiedyś, że przyjaciele to rodzina, którą wybiera się samemu. I tak było z Maksiem. Co prawda przed laty, widząc tego pokiereszowanego przez kociołek tyczkowatego Ślizgona, nie przypuszczała, że ich losy splotą się tak mocno, a jednak. Byli zupełnie różni, ale też znajomo podobni. I mieli mnóstwo okazji, by przycementować tę bliską, bratersko-siostrzaną relację. Ona go ciągnęła za uszy i opierdalała, kiedy trzeba było (czyli często). On z kolei nie raz stanowił ramię do oparcia, kiedy cierpiała, a wbrew temu, co myśleli inni, cierpiała często i w milczeniu. Przypominał jej również, że jeżeli raz na jakiś czas wrzuci na luz, to świat się nie zawali. Wkurwiał ją często, ale tęskniła za nim, gdy brakowało go w pobliżu. Jak za bratem.
Bywała również z niego dumna, szczególnie teraz, gdy w końcu postanowił zawalczyć o własny los i wyjść na prostą, a powrót do szkoły był jedną z tych rzeczy, które wyraźnie świadczyły o tym, że Max obrał odpowiednią ścieżkę.
- Na pewno cię wezmą. Tegoroczni pałkarze Ślizgonów pałkę i tłuczki widzieli na oczy po raz pierwszy przed meczem. Ciekawe, jak to będzie wyglądało w tym roku. U nas odeszłam ja i Strauss, u Puchonów Ola. Wy nie starciliście nic, bo odszedł tylko rudy. Jeśli wygrają Gryfoni, to autentycznie się chyba popłaczę. – Zaczęła myśleć na głos. Wciąż nie potrafiła przetrawić tego, że już nigdy w życiu nie założy na siebie miedziano-niebieskiego trykotu. Nigdy nie usłyszy hogwarckich trybun. Nie uściska Brandonówny po złapaniu znicza, ani Violki po kolejnym celnym rzucie na pętle. Wszystko jest kwestią czasu i adaptacji, ale nie przypuszczała, że aż tak będzie tęskniła za murami, które przez ostatnią dekadę stanowiły namiastkę domu. Na Merlina, będzie jej brakowało nawet Irytka i tego chuja Patola, nie mówiąc już o skrzatach z kuchni i śniadaniach z Gwizdkiem.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Maxa, który zaczynał wymieniać kolejne obowiązki, które spadną na jego głowę. Oj tak, dorosłe życie potrafiło dowalić do pieca, a żonglowanie między nauką, związkami, pracą i życiem towarzyskim graniczyło cudem oraz zmuszało do kompromisów i podejmowania trudnych decyzji. Sama przez ten ostatni rok podjęła takich wiele. Jak na tym wyszła? Została mistrzem Wielkiej Brytanii w Quidditchu, po raz trzeci z rzędu, jako najmłodszy gracz w historii. A po drodze omal nie ujebała studiów, jej życie towarzyskie najczęściej ograniczało się do imprez sponsorskich, a jej związek z Augustem stanowił jedną wielką tykającą łajnobombę, gotową wybuchnąć jej w twarz. I nic dziwnego, skoro, zamiast spędzać z nim czas, robiła wszystko inne. Teraz podobne dylematy i rozterki zawitają do życia Ślizgona i Julka mogła mieć jedynie nadzieję, że jej przyjaciel lepiej sobie z tym wszystkim poradzi, niż ona.
Dziwaczna sztuka w równie dziwacznym teatrze pomagała jej na moment zapomnieć o tym prywatnym szambie, a obecność Maxa dodatkowo łagodziła niepokój, który towarzyszył jej przez tyle miesięcy.
- Eh, ci faceci. Dla byle dupy potrafią głowę stracić. A wystarczyłoby spalić wspólnie skręta i stuknąć się piwkiem… no, albo zorganizować trójkąt. – Zgodziła się z przyjacielem, wytężając wzrok i starając się dostrzec, co w dłoniach trzymał jeden z aktorów. – Jak to nie jest gęś, to ja jestem Puchonka. I co oni zamierzają z nią zrobić? Wysłać jako ostrzeżenie, jak jakąś rybę w gazecie?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Rozmowa o szkolnym quidditchu uświadomiła mu, jak wielu przyjaciół nie spotka od września w murach Hogwartu. Owszem, podjął decyzję o powrocie na studia i wiedział, że dobrze zrobił, ale nie zmieniało to faktu, że tylko dzięki znajomym mordom, jakoś przetrwał tam ostatnio siedem lat. Nienawidził tej placówki i wszystkiego, co sobą reprezentowała. Miał jednak nadzieję na zmiany w dobrym kierunku. Wiedział, że przynajmniej jeden z profesorów, nieco zmienił swoje podejście do problemów i zachowania uczniów. I tak, mówił o Joshu, któremu dość brutalnie otworzył oczy pewnego Avalońskiego dnia. -Nie tylko Ty. - Zgodził się z tym całym płakaniem. -Nie pozwolę im na to, nie martw się. A skoro Rudy odszedł, jak i cała reszta, szykuje się nowa era w szkolnych meczach. Ciekawe, jakie kartofle się trafią. Bo wątpię, by ktoś dorównał naszej zajebistości. - Bardzo ciekawiło go to wszystko. Chciał reaktywować labmed, ale czy te rzeczy jeszcze istniały? I czy ktokolwiek będzie chętny brać udział w tych zajęciach? A może mimo wszystko Wang nie dopuści go do takich rzeczy? Wiele pytań nagle przemknęło przez jego rozczochraną łepetynę, ale postanowił przejmować się nimi później. Teraz miał wyśmienite towarzystwo na głowie. Był cholernie dumny z tego, jak Brooks ogarnęła dorosłość mimo, że przecież sama studiowała w czasie, gdy wzbijała się na wyżyny miotlarskiej kariery. Oj tak, nie mógł jej odmówić sukcesu i jak tylko dawał radę, pojawiał się na jej meczach, kibicując ukochanej pałkarce. Zaśmiał się na jej komentarz, ale nie mógł odmówić mu racji. -Może musimy im o tym powiedzieć? Wiesz, sztuka byłaby bardziej realna i na czasie, a nie jakieś zamierzchłe kocopoły. - Zaproponował, po czym przeniósł skupienie na martwego ptaka. -Ciekawe mieli te gesty miłości. Ciekawe, czy dzisiaj też by zrobiło robotę. - Zastanawiał się radośnie, wyobrażając sobie taką scenę w prawdziwym życiu. Był pewien, że prędzej musiałby szukać sobie prawnika, niż umówił z kimś na randkę takim podrywem. -Boże, łacina to jednak brzydki język. Szkoda, że zostawiłem tłumaczki w pokoju. - Westchnął, bo aktorzy znowu gadali, a on znowu nie miał pojęcia, co tam się dzieje.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Jedyną pewną rzeczą w życiu jest zmiana. Brooks rozumiała to, jednak nie było to tożsame z akceptowaniem. Przez tyle lat psioczyła na tę „zimną i zatęchłą kupę kamieni”, zwaną szumnie Hogwartem, a kiedy przyszło do odejścia, była tym przybita. Akceptacja przyjdzie z czasem, ale póki co musiała to chyba po prostu przetrawić. Zresztą, świat się nie skończył, a kto wie, może za jakiś czas tiara przydziału znajdzie jakiegoś nowego kruczka, duchowego spadkobiercę w sianiu zamętu tłuczkami i wkurwianiu Patola. - Trzymam za słowo. W innym wypadku wyślę ci wyjca, który będzie płakał rzewnymi łzami nad losem quidditcha w szkole. – Zapowiedziała mrukliwie i domyślała się zarazem, że zdecydowana większość uczniów (i nauczycieli pewnie też) odetchnęła z ulgą po tym, jak Hogwart w ciągu dwóch lat opuściła zdecydowana większość podstawowych zawodników. Ostała się jedynie Vicks.
Przyszłość nie była jeszcze przesądzona i nawet jasnowidzowie nie do końca wiedzieli, co się może wydarzyć. Julka za to wiedziała. Udusi się od śmiechu, bo sztuka z każdą minutą stawała się coraz bardziej absurdalna. – Gdyby ktoś wręczył mi w prezencie martwą Gęś, siłą zaciągnęłabym go na ślubny kobierzec. – Rzuciła z szerokim bananem na twarzy. I w przeciwieństwie do Maxa, kompletnie jej nie przeszkadzało to, że nie ma tłumaczek. Może i zrozumiałaby więcej, ale za to bawiłaby się gorzej. Teraz dialogi wymyślała sobie sama, i choć żadną Julką Wstrzęsiwłocznią nie była, to jednak miała tę ciekawą przypadłość, że własne żarty bawiły ją najbardziej. – Nie narzekaj, tylko patrz na to. Chyba koniec!
W rzeczy samej. Duchy aktorzy wyszli na środek sceny wraz z tym całym wodzirejem i ukłonili się nisko, a Brooks aż wstała i zagwizdała przeciągle w palce, zanim to zaczęła klaskać. Kto by pomyślał, że zwiedzanie opuszczonego teatru może przynieść aż takie atrakcje?