C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Bardzo przytulne miejsce spotkań i wypoczynku. Zaczarowany ogień w kominku nigdy nie gaśnie i roztacza wokół siebie przyjemne ciepło, które sprawia, że nie ma się ochoty stąd wychodzić. Fotele i kanapy, choć wykute w lodzie, są niezwykle miękkie, a skóry, które na nie zarzucono, miłe w dotyku.
Grasują tu lodowe wszy! Jeśli wchodzisz do tego tematu - rzuć literką. Jeśli wylosujesz samogłoskę - dostajesz wszawicy! Na chwilkę swędzi Cię głowa, a od następnego wątku masz białe włosy. Wszawicy możesz dostać kilka razy, ale biały kolor włosów utrzymuje się tylko miesiąc. Rzut literką na wszy jest obowiązkowy tylko za pierwszym razem.
Autor
Wiadomość
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Dziewczyna ucieszyła się na te drobne gratulacje, to zawsze był powód do radości i dumy, gdy ktoś, nawet jeżeli mało ekspresyjnie, doceniał jej pracę. Szczególnie, jeżeli ta osoba doceniała trudy i niuanse jej sportu. Nikt nie potrafił tak mocno ochrzanić jak i tak wspaniale wynieść na wyżyny spełnienia zwyczajnym „dobra robota” jak trener. I choć Victoria jej nie trenowała, sam fakt, że się na tym znała sprawiał, że tak drobne kiwnięcie głową znaczyło więcej, niż jakikolwiek wylewny w przymiotnikach zachwyt. Zaraz jednak Remy już nie miała takiej pewności czy prefekta byłaby aż tak chętna do pomocy. Wszakże nie mogła wiedzieć, że powodem wyrazu niezadowolenia na jej twarzy wcale nie była jej prośba, a wszechobecne wszy. A to połączone z bardzo klarownym postawieniem przez nią sytuacji mogło się wydawać wręcz jawnym odtrąceniem i stwierdzeniem z gatunku „nie chce mi się na to tracić czasu”. Gryfonka równie szybko odrzuciła te myśli, co do niej przyszły. Victoria zdawała się poważną i dojrzałą osobą, mogła przybrać wyraz jaki tylko chciała, ale wyglądała na kogoś, kto jakby nie miał na coś ochoty, nie bawiłby się w gierki i powiedział to wprost. A surowość jej tonu mogła wynikać z tego, że zwyczajnie chciała ją potraktować fair z dostępem do całej wiedzy o jej jeździe i nie trzeba się było w tym doszukiwać nic innego. Remy była ostatnią osobą do przekreślania i mianowania innych jako „niesympatycznych”. Chłodny profesjonalizm był czymś, co wielu zakwalifikowałoby do zwykłego bycia niemiłym, ale ona zbyt dużo miała treningów i konsultacji w swoim życiu, by do tego w ten sposób podchodzić. Chciała mieć w niej trenera, więc potraktowała ją tak, jakby zrobił każdy dobry instruktor – dając jej samą prawdę. Więc Gryfonka uśmiechnęła się do niej promiennie, a wdzięczność była widoczna w jej oczach, kiedy skinęła głową z podziękowaniem za jej szczerość. - To może spróbujemy od razu? – i mówiąc to z radością i ekscytacją, wszakże kto mógłby spokojnie czekać na wyjście na lodowisko(?!), podniosła do góry swoje łyżwy.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher pokiwał głową z namysłem, dochodząc do wniosku, że faktycznie najłatwiej będzie stworzyć trzy odrębne broszury, które będzie można jakoś połączyć. To też była jakaś myśl i zaraz wspomniał o potencjalnym tryptyku, czymś rozkładanym, co przyciągnęłoby spojrzenie, nieco jak pudełko czekoladowych żab. Wiedział, że nie do końca umiał to wyjaśnić, ale mimo wszystko wierzył w to, że jego rozmówca zrozumie, co miał na myśli. Mogli oczywiście zrobić pojedyncze broszury, ale był pewien, że wtedy nie będą aż tak atrakcyjne i mogą zostać uznane za coś całkowicie niepotrzebnego. - Christopher, tak mam na imię - dodał jeszcze, uśmiechając się kącikiem ust, dając tym samym pozwolenie na to, żeby zwracał się do niego po imieniu. Nie było dalszego sensu w tym, żeby traktował go jako profesora, skoro obaj byli dorośli, mieli własne życia, pracowali i znajdowali się właściwie na tym samym poziomie. Nie skupiał się jednak na tym dłużej, zastanawiając się nad tym, co powiedział Larkin, próbując to sobie jakoś zwizualizować, a później ostatecznie skinął głową. - Kwestia młodych smoków jest tak naprawdę najtrudniejsza. Uchwycenie dorosłego osobnika na rysunku jest prostsze, młode mogą wyglądać koszmarnie albo śmiesznie, ale możemy się postarać, żeby to zmienić. Zgadzam się, że wszystko powinno się poruszać, to przyciągnie spojrzenie, a przy okazji da lepszy obraz tego, z czym przyjdzie się człowiekowi mierzyć - stwierdził, przewracając stronę szkicownika, by zaraz przekręcić ołówek w palcach i uśmiechnąć się lekko pod nosem. Czekało im sporo pracy, jeśli chcieli narysować wszystkie gatunki smoków, jaja, jakie te znosiły, jeśli chcieli skoncentrować się na czymś, co teoretycznie może pomóc. Jedynie rysowanie łusek było dość proste, bo były one do siebie ostatecznie nieco podobne. - Dobrze, zacznijmy w takim razie od walijskiego. Ich jaja są ziemistobrązowe w zielone cętki, to mniej więcej te kolory - powiedział, starając się oddać odpowiednią barwę za pośrednictwem przyniesionych magicznych przyborów artystycznych. Zaraz też zaczął tłumaczyć Larkinowi, jak wyglądał młody przedstawiciel tego gatunku, korygując go nieco, gdy ten próbował oddać odpowiednio stworzenie na szkicu. Zaraz też zaproponował, żeby wszystko narysowali obaj, a potem wybrali to, co wyda im się mniej przerażające.
Zwracanie się do dawnego profesora po imieniu nie było łatwe, a jednocześnie Larkin miał świadomość, że mogło być o wiele wygodniejsze od tytułowania go w trakcie rozmowy. Szczególnie gdy wspólnie pracowali albo omawiali dość prywatne sprawy, jak już im się to przydarzyło. Dodatkowo Walsh należał do tych profesorów, którzy rozumieli studentów i słuchali ich i nawet jeśli Swansea nie był już jego studentem, miał wrażenie, że mógł liczyć na jego pomoc. Uśmiechnął się więc lekko, skinąwszy głową na znak, że postara się pamiętać. - A ja wolę LJ zamiast pełnego imienia - stwierdził jeszcze, nim przeszli do właściwego tematu. Rozumiał, o co chodziło starszemu mężczyźnie, gdy wspominał o tryptyku, przyznając temu więcej racji, niż tworzeniu trzech osobnych broszur. Zdecydowanie w ten sposób mogli zachęcić do spojrzenia na nie, przeczytania, zamiast do wrzucenia do kominka. Czekał również, aż mężczyzna pokaże mu, jak powinien rysować kolejne stworzenia, czując, że mimo wszystko może to wykorzystać później w swojej pracy. Złapał za ołówek i pozostałe przybory artystyczne, starając się nadążyć za instrukcjami Christophera, gdy ten korygował jego rysunek młodego smoka. Nie wiedział, w jaki sposób powinni je narysować, aby nie wydawały się zbyt łagodne, niegroźne, więc podążał za instrukcjami Walsha, starając się oddać jak najwierniej magiczne stworzenie. - Zaczynam się obawiać, że będę w stanie rysować jedynie łuski i jaja. Młode smoki zdecydowanie mi nie wychodzą, ale możemy spróbować - powiedział w końcu, kręcąc lekko głową, kontynuując tworzenie kolejnego rysunku młodego smoczątka. Kiedy zakończyli pracę z walijskim zielonym, dopytał Chrisa, z jakim gatunkiem będą dalej próbować. Spoglądał krytycznie na swój rysunek, tworząc obok jeszcze jeden, starając się młodego osobnika narysować z innej perspektywy, która wydawała mu się nieco łatwiejsza.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher skinął głową, zastanawiając się, czy zdoła się przyzwyczaić do takiego zwracania się do młodszego mężczyzny, ale w żaden sposób tego nie skomentował. Nie wydawało mu się konieczne komentowanie tego w żaden sposób, skoro Swansea wolał by tak do niego mówić, to zamierzał to zrobić, starając się unikać jego pełnego imienia. Mieli teraz jednak ważniejsze sprawy na głowie niż zastanawianie się nad kwestiami nazewnictwa. Nie mieli ostatecznie całego czasu świata na to, żeby przygotować te broszury, więc skoncentrowali się w pełni na rysowaniu. Chris wiedział, że nie wszystko wszystkim od razu musi wychodzić, sam również miałby problemy z rysowaniem czegoś, czego właściwie nigdy nie próbował choćby szkicować, dlatego tez ostatecznie jedynie lekko uśmiechnął się do drugiego mężczyzny. - Możemy się tym podzielić, nie ma problemu – powiedział, proponując jednocześnie Larkinowi, że w tym czasie będzie mu opowiadał o tym, jak dokładnie wyglądały jaja poszczególnych gatunków. Sam w tym czasie mógł zajmować się szkicowaniem łusek, a później również młodych smoków, które ostatecznie mogliby połączyć w całość. – Zastanawiam się też, co najlepiej byłoby dać na środek broszury. Jajo zapewne przyciągnie spojrzenie, ale mam wrażenie, że wtedy nieco zaburzymy kolejność. Z drugiej strony, najważniejsze jest, żeby czytelnicy skupili się na tym, co mamy im do powiedzenia. Zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się wyraźnie nad tą kwestią, kiedy zabrał się za pospieszne szkicowanie młodego norweskiego, instruując również Larkina, co dokładnie powinien w tej chwili przygotować. Widać było, że Christopher starał się pospiesznie przelewać na papier to, co przychodziło mu do głowy, szkicując powyżej smoka również różne warianty broszury, zaznaczając na niej poszczególne elementy. Kilka razy sięgnął po notatki z przygotowanymi tekstami, kręcąc nad nimi głową i zaciskając zęby na skraju ołówka, jak miał w zwyczaju. - Och, no i zostanie wybranie jakiegoś… krzykliwego hasła, żeby zwrócić uwagę ludzi na to, co przygotowaliśmy – mruknął jeszcze, bo w tym był naprawdę beznadziejny.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Swansea uśmiechnął się nieznacznie, gdy ostatecznie ustalili podział, wiedząc, że mimo wszystko nie powinien przeceniać swoich zdolności. Ostatecznie szkice to nie wszystko, a od dawna nie próbował swoich sił na poważnie z farbami, czy kredkami. Mimo to słuchał uważnie wskazówek Christophera, starając się tworzyć kolejne jaja tak, aby jak najbardziej przypominały prawdziwe. Wychodził z założenia, że same jaja nie odstraszą, a ich realistyczny wygląd może pomóc przy rozpoznaniu właściwego jaja, gdy już się je spotka. - Może moglibyśmy dać hasło na tle łusek? Od razu odpowiednie skojarzenia będą, zmuszające do spojrzenia dalej i tutaj myślę, że można część zrobić z jajem na środku broszury, a część z młodym smokiem. Nie będą identyczne, zmuszą ludzi do spojrzenia na nie częściej - zaproponował po namyśle Larkin, spoglądając na pospieszne szkice starszego mężczyzny, na moment biorąc papier i składając go, aby lepiej pokazać, o czym myślał w danej chwili. Nagle zatrzymał swoje ruchy, zastanawiając się nad czymś, przerywając również rysowanie, aby po chwili zapytać Christophera, czy zdołaliby zamieścić broszurę w kwadracie. - Można byłoby wtedy złożyć je w kształt smoka i rozesłać do wszystkich czarodziejów. Po dotknięciu rozwijałyby się, ukazując zawartość z informacjami i rysunkami. W ten sposób na pewno przyciągnęlibyśmy uwagę wszystkich do zawartości - zaproponował, kończąc składać papierowego smoka, na którego po chwili rzucił proste zaklęcie, dzięki któremu smok sam zaczął latać nad ich głowami. Zaraz też wrócił do kończenia jaja norweskiego, szykując materiały potrzebne do stworzenia kolejnego jaja na papierze, dopytując, czy rysunek jest właściwy. - A co do krzykliwego hasła, też nie jestem w tym dobry. Moja pracownia ma po prostu nazywać się pracownią sztuki użytkowej, bo nie mam pomysłu na jej nazwę. A wszystkie - co zrobić, gdy myślisz, że to twój koniec - raczej nie nastawią ludzi optymistycznie do problemu… Może coś jakby - smoki i jak się z nimi obchodzić? - zaproponował, odkładając na bok rysunek jaja, spoglądając na niego sceptycznie. Zdecydowanie wolałby stworzyć małą rzeźbę na podstawie opisu Walsha, zamiast rysować, ale może nie było tak źle, jak sam uważał. Potrzebował wrócić do ćwiczenia ręki w podobny sposób.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Christopher zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się nad tą propozycją, by ostatecznie pokiwać głową na boki, tym samym pokazując, że nie do końca był przekonany do tego, o czym wspominał Swansea. Nie ulegało wątpliwości, że znajdowali się chwilowo w środku procesu twórczego, więc mogli po prostu wszystko dobrze przedyskutować, ale mimo wszystko nie należało od razu wszystkiego przyjmować za pewnik, czy też uznawać, że było doskonałym rozwiązaniem. Nieco krytycyzmu również się przydawało, pozwalając im na to, by znaleźć właściwe rozwiązanie. Zaraz też Larkin wspomniał o czymś, co wyraźnie przykuło uwagę zielarza, powodując, że przez chwilę obserwował z uwagą poczynania młodszego mężczyzny, ostatecznie spoglądając na papierowego smoka. - Wydaje mi się, że to akurat doskonała myśl. Przyciąga uwagę i trudno to zignorować, jest też dostatecznie delikatne. Pytanie, czy dla podkreślenia wagi sytuacji, nie powinniśmy najpierw pokryć papieru wzorem łusek. Jakby to wyglądało… - powiedział, sięgając po czystą kartkę, by po chwili zacząć faktycznie rysować na niej smocze łuski, tworząc z niej bliżej nieokreślony wzór, starając się jednak, by był niezbyt wielki. Skoro papier należało później złożyć w odpowiednie origami, a to nie prezentowało się jakoś olbrzymio, nie mógł stworzyć łusek, które zajmowałyby większość papieru. Musiał ułożyć z nich coś, co miałoby jakiś większy sens. Zaraz też zielarz zaśmiał się cicho, kręcąc głową, gdy młodszy mężczyzna wspomniał o nazwie własnego zakładu, jednocześnie proponując hasło, które mogliby umieścić na przygotowanych broszurach. Wszystko wskazywało na to, że w tym akurat obaj byli po prostu beznadziejni, by nie powiedzieć, że koszmarnie wręcz tragiczni. Najwyraźniej nie mieli pod tym kątem właściwego zmysłu i chociaż obaj na swój sposób byli artystami, najwyraźniej nie potrafili operować słowem. - Co ty na to, żebym zapytał Wandy o małą podpowiedź? Jestem pewien, że znajdzie coś dostatecznie krzykliwego i przekonującego - stwierdził, stukając ołówkiem w papier, by ostatecznie podać zarysowaną łuskami kartkę Larkinowi, proponując, żeby spróbował złożyć ją w taki sposób, jak wcześniej, chcąc się upewnić, że to, co robił, było słuszne. Poprawił go jeszcze przy rysowaniu jaja, a później pokiwał lekko głową. - Myślę, że będziemy w stanie stworzyć dzisiaj wstępny szkic, a jutro będziemy mogli to dokończyć - stwierdził jeszcze, kiwając do siebie głową.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Znalezienie tak zwanego złotego środka było niesamowicie trudne. Choć obaj mieli artystyczny zmysł, zdecydowanie broszury nie były tym, w czym się odnajdywali i Larkin zdawał sobie z tego sprawy, jednocześnie cały czas szukając w swojej głowie sposobu, aby odpowiednio urozmaicić tworzenie. Tak, żeby efekt był zachęcający do czytania, do sięgnięcia. W końcu pomyślał o origami, które mogłoby stanowić odpowiednią przynętę na czytelników. Z zadowoleniem obserwował zaciekawienie w spojrzeniu Chrisa, ostatecznie czując ulgę, kiedy starszy mężczyzna zgodził się, zaraz dodając własne przemyślenia. W tej jednej chwili wszystko zaczęło nabierać kształtu w głowie Larkina. - Pokryte łuskami zdecydowanie bardziej przypominałyby rzeczywiste smoki i stanowiłyby odpowiednie tło dla reszty wiadomości - stwierdził, obserwując jednocześnie, jak Walsh tworzył łuski na nowym kawałku papieru. Zdecydowanie potrzebowali pomocy z wymyśleniem jakiegoś hasła, czegoś odpowiednio chwytliwego i pomysł, żeby zwrócić się do Wandy, wydawał się dobry. Przez chwilę Larkin uśmiechał się do swoich myśli, kiedy zdał sobie sprawę, że częściowo współpracowałby z autorką jednych z jego ulubionych książek, ale zaraz wrócił do teraźniejszości. - Myślę, że lepiej poradzi sobie z wymyśleniem tego hasła, skoro zdecydowanie lepiej operuje słowem, niż nasza dwójka - zgodził się, odbierając od starszego mężczyzny kartkę, składając ją uważnie w smoka, po tym, jak dokończył rysowanie jajka. Uśmiechnął się kącikiem ust na jego słowa o stworzeniu szkicu tego dnia i dokończeniu następnego. Wiedział, że mają dużo pracy przed sobą, ale ostatecznie szkic całej broszury to było już coś, dzięki czemu przyspiesza pracę następnego dnia, nie tracąc jednocześnie wiele z wyjazdu. - Musielibyśmy jeszcze zobaczyć, w których miejscach pisać i rysować jaja, czy młode smoki, aby te rysunki nie pokazały się na wierzchu smoka… Chyba że zdołalibyśmy nałożyć zaklęcie ujawniające. Że treść broszury pojawiłaby się dopiero po jej rozwinięciu się - zauważył jeszcze, pokazując pokrytego łuskami papierowego smoka, uznając, że taki prezentował się o wiele lepiej.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Wtedy nie będą aż tak urocze, jak w tej chwili. Moglibyśmy je dobrać odpowiednio kolorystycznie, tak, żeby zamieszczać właściwe informacje przy walijskim, czy hebrydzkim - stwierdził jeszcze z namysłem, dodając, że kolorowe origami również zwracałoby zdecydowanie bardziej uwagę, przyciągałoby spojrzenia, a gdyby udało im się sprawić, żeby łuski nieznacznie się poruszały, w ogóle mieliby coś jedynego i niepowtarzalnego. Podobał mu się cały ten proces twórczy, to, że mógł coś podobnego z kimś przedyskutować, że mógł zrobić coś więcej, niż tylko idiotycznie patrzeć w kartki, gryząc się sam ze sobą o to, że zgodził się pomóc Huangowi. Nie miał pojęcia, czy ostatecznie ich broszury zostaną docenione, ale prawdę mówiąc, aż tak bardzo mu na tym nie zależało. Chciał pomóc, chciał zrobić cokolwiek, żeby ludziom żyło się teraz lepiej, bezpieczniej, żeby nie musieli zastanawiać się nad tym, co jeszcze mogło ich spotkać. Miał oczywiście świadomość, że nie wszyscy przeczytają to, co zostało dla nich przygotowane, że nie wszyscy w ogóle zwrócą na to uwagę albo po prostu machną na to wszystko ręką. Nie mógł jednak odpowiadać za wszystkich ludzi, nie mógł tak po prostu przyjąć, że każdy czarodziej okaże się odpowiedzialny i w pełni świadomie wysłucha ostrzeżeń, jakie do nich kierowano. - W takim razie spróbuję się z nią skontaktować. Jeśli nie jest teraz zbyt zajęta pracą, na pewno będzie chciała pomóc - powiedział, kiwając lekko głową, a następnie odetchnął nieco głębiej i wyciągnął przed siebie nogi, zastanawiając się nad kolejnymi słowami Larkina. - Rzucenie odpowiedniego zaklęcia nie powinno być aż tak skomplikowane, mogę spróbować zapytać o to Alexa. Ale jeśli nie znajdziemy na to rozwiązania, to teraz mamy okazję do tego, żeby przećwiczyć odpowiednie ułożenie poszczególnych informacji - stwierdził jeszcze, sięgając ponownie po ołówek. Przez jakiś czas rozmieszczał faktycznie wszystkie potrzebne dane na papierze, starając się stworzyć z tego coś sensownego, coś, co nie wyglądałoby okropnie brzydko, co nie wyglądałoby, jakby za chwilę miało okazać się wyciągnięte psu spod ogona. To była intensywna, ale ciekawa praca, nie mógł powiedzieć, żeby było inaczej i powoli się w nią naprawdę wciągał. Wiedział jednak, że będą musieli do tego wrócić również później, by wszystko dopracować, ale pierwsze broszury, jakie przygotowali w formie smoczego origami, prezentowały się naprawdę elegancko. I, jego zdaniem, na tyle zachęcająco, że czarodzieje byliby skłonni po nie sięgnąć. +
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
wszy nie ma /w innym czasie Przed wyjściem z groty zarzuciła na siebie stary, beżowy wymięty i dziurawy sweter. Włosy spięła w kok, a na nogach miała swoje nierozłączne białe trampki. Nie wyglądała ładnie, a przynajmniej taką się nie czuła. Już od kilku dobrych dni. Kilka chwil później Val siedziała w salonie, pogrążona w skupieniu i akompaniamencie ciszy, otaczając się obcymi ludźmi pogrążonymi w swoich rozmowach. Zawsze robiła tak, gdy czuła się samotna. Nie wszystko, co działo się na feriach było takie cudowne i radosne, jak spodziewała się, że będzie. Jej ostatnia rozmowa z Wiktorem w kuchni pozostawiła w niej niesmak i wątpliwości. Poczuła się głęboko zraniona. To było o wiele mniej przyjemne niż wylądowanie w lodowatej wodzie. Rysowała, czując jak do oczu zbierają się jej łzy. Choć chciała tym nie myśleć, nie potrafiła się oprzeć. Co rysowała? Byle co. Szlaczki, wzorki, kwiatki. Kamienie. Oczy. I włosy. Krótko mówiąc był to totalny, pozbawiony sensu misz-masz. Nie trzeba było dyplomu z psychologii by stwierdzić, że była mocno wyprowadzona z równowagi. Poczuła jednak, że ktoś jej się przygląda. Gdy podniosła oczy, zobaczyła dobrze znajomą jej twarz. Odruchowo wysuszyła oczodół wierzchem dłoni.
Słuchał starszego mężczyzny, kiwając ostatecznie głową na znak zgody. Rzeczywiście nie było konieczności tworzyć origami zbyt realistycznym i wystarczyłoby dobrać kolor papieru, naszkicować łuski, aby przedstawić odpowiedniego smoka, zachowując łagodność papierowego dzieła. Nie widział problemu w podobnym tworzeniu broszur, więc nie musiał nic do tego dodawać. Zamiast więc mówić, skupił się na rysowaniu jaj, które mimowolnie uznawał za swoje główne zadanie. Tak właściwie cieszył się z tej współpracy, zastanawiając się jednocześnie, czy rzeczywiście ich praca zostanie jakkolwiek doceniona. Nie był pewien, czy Ministerstwo będzie chciało wykorzystać ich broszury, ale przynajmniej coś robili, a on sam znów pracował z innymi materiałami niż glina, drewno, czy kamień. Było to nawet odprężające, gdyby nie okoliczności i panująca wokół temperatura. - Alexa? Profesora Voralberga? Ciekawe, czy będzie chciał pomóc, ale rzeczywiście, on powinien wiedzieć, jakiego zaklęcia, albo jakiej kombinacji użyć, aby wszystko nam wyszło tak, jak planujemy - zgodził się po chwili, mając przed oczami twarz profesora zaklęć i byłego chłopaka kuzynki. Wciąż nie wiedział, dlaczego się rozeszli, ale miał wrażenie, że zobaczenie się teraz z mężczyzną, byłoby naprawdę dziwne. Szczęśliwie nie było mowy o tym, że sam miałby w tym uczestniczyć, więc nie widział powodu, żeby się tym przejmować. W końcu skupili się na sprawdzaniu, jak rozmieścić treść, aby nie wychodziła zbytnio na tułów i skrzydła smoka po złożeniu papieru, co dla Larkina było o wiele ciekawszą opcją niż rzucanie zaklęć na broszury. Co prawda zajmowało o wiele więcej czasu, ale zdecydowanie przynosiło więcej zadowolenia. W końcu jednak musieli przerwać pracę i wrócić do niej następnego dnia, aby po zakończeniu oddać broszury dalej.
Brunet przechadzał się po mieszkalnej części lodowca i to głównie dlatego, bo szukał jakiegoś spokojnego miejsca na popisanie, a siedzenie w swojej grocie zaczęło mu się nudzić. W kuchni jak zawsze było sporo osób, tak samo w jadalni, po za tym dopiero co tam był żeby napić się herbaty i coś przekąsić. W końcu ustalił, że ma zamiar udać się do sali z lodowymi szachami. Po krótkiej drodze korytarzem usłyszał ciche chlipanie dobiegające z salonu, zrobił parę kroków w tył i stanął na wejściu. Rozejrzał się nieco i zauważył swoją dobrą znajomą, Val. Stał tak przed chwilę nie wiedząc zbytnio co ma zrobić. Jin-woo nie należał do typów osób, które umieją pomagać… Wręcz przeciwnie, był w tym okropny, ale teraz nie mógł sobie tak po prostu stamtąd pójść, zwłaszcza, że dziewczyna zdążyła go już zauważyć. Nastolatek wszedł do pomieszczenia i usiadł koło Valerie. Przez pare sekund siedział w kompletnym bezruchu wstrzymując oddech, aż w końcu wziąć głęboki wdech i wydech otrzepując się z emocji. - Hej… Co się stało? Chcesz o tym pogadać? – zaczął rozmowę ze swojej własnej, nieprzymuszonej woli… Do dobra, może trochę przymuszonej, ale jego serce kroiło się na widok zapłakanej nastolatki, nawet pomimo tego, że nie znali się długo, to Jin-woo zdążył przywiązać się do niej na tyle, aby czuć przymus by pomóc jej w razie czego oraz ją wesprzeć.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Gdy podniosła oczy, zobaczyła przed sobą twarz Jina. Nie znała go zbyt dobrze, ale darzyła chłopaka sympatią. Uśmiechnęła się niemrawo, jeszcze raz ocierając oczy. Udawaj, że nic się nie stało. Głęboki wdech i wydech. Nienawidziła płakać i rzadko zdarzało się jej to w miejscach publicznych. Jednak ostatnio coś w niej pękło. Głęboki smutek zawojował jej ufne serce i przejął kontrolę. Nie umiała się skupić, nie jadła, nie spała. Prawie nie piła wody. Była wręcz wrakiem człowieka, a zaraz przecież wyprawa. Powinna wrócić do formy zanim wyruszy na lodowe pustkowie, w nieznane. Spojrzała na Jina, z tym nieszczerym uśmiechem na twarzy. Było jej miło, że chciał pomóc no ale nie był w stanie. Nie miała odwagi rozmawiać teraz o Wiktorze, nie miała też na to ochoty. Chętnie odwróci swoją uwagę od jego osoby. - Cześć, Jin. Nic, nic się nie stało. Po prostu mam gorszy dzień - odpowiedziała wzdychając. - Lepiej powiedz co tam u ciebie. Jak ci się tu podoba. Zdążyłeś coś pozwiedzać? Odparła, zamykając notes. Chwilę pomyślała, a potem znowu go otworzyła. I pokazała bohomazy chłopakowi. Stuknęła ołówkiem w rysunek całkiem zacnego oka, który jeszcze nie był skończony. - Wzięłam sobie do serca twoją radę o światłocieniu. Daleko mi jeszcze do perfekcji, ale moim zdaniem wygląda to już lepiej. Co myślisz? - zapytała uprzejmie, poświęcając mu sto procent swojej uwagi. O sobie, o tym jak wyglądała i jak prezentowały się jej czerwone oczy wolała nie myśleć.
Jin-woo wyglądał bardziej ponuro niż zwykle, był zmartwiony, choć on sam nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, w końcu rzadko kiedy się do kogoś martwił. Tym razem jednak naprawdę zacząć się zastanawiać, czy Val przypadkiem go nie okłamuje, wyglądała okropnie, albo raczej nie jak na co dzień, coś musiało się stać i brunet doskonale zdawał sobie z tego sprawę. - Nie wyglądasz jakby to był jedynie gorszy dzień – powiedział załamany. – U mnie jest dobrze, ale proszę, to tobie się coś przytrafiło. – Dopowiedział lekko klepiąc dziewczynę po ramieniu. Nastolatek nie wiedział zbytnio co ma jej powiedzieć, o co zapytać, co zrobić żeby poczuła się lepiej albo by chociaż powiedziała, dlaczego wygląda jak człowiek z czasów post apokalipsy, a nie normalnie, tak jak zazwyczaj. - Cieszę się, że postanowiłaś posłuchać moich komentarzy, jest super – odpowiedział jej zgodnie z prawdą, jej prace zaczęły być jeszcze lepsze niż wcześniej. Przez chwilę zastanawiał się w ciszy co ma powiedzieć i jak kontynuować rozmowę. - Na pewno nie chcesz powiedzieć co się stało? Wyglądasz na wygłodzoną, do tego jeszcze doły pod oczami… Jak źle jest w skali od 1 do 10? – zapytał się cały czas załamany nie dość tym, że nie wiedział jak jej pomóc, to do tego nie miał pojęcia czemu dziewczyna była w takim stanie.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Nie lubiła kłamać. Nawet jej to za dobrze nie wychodziło. Przecież na pierwszy rzut oka widać było, że coś się stało. A jednak wolała, jak zwykle, unikać zdrowego przeżywania swoich uczuć i rozmawiania o niedawnych trudnościach po to, aby znowu wypłakiwać łzy w poduszkę. Być może dobrze, że Jin przybył niejako na ratunek? - Wiesz co w sumie ci powiem. Ale nie mów nikomu, dobrze? - spytała, patrząc ufnie z jego zmartwione oczy. Ufała mu, ale problem z Val polegał na tym, że ufała prawie każdemu. I często ta naiwność była okrutnie wykorzystywana. - Chodzi o Wiktora. Wiesz, z naszego roku. Jest Puchonem, tak jak ja - odparła, nie będąc pewna, czy Jin wie, o kim mowa. W końcu był w Hogwarcie relatywnie niedługo, nie musiał jeszcze wszystkich kojarzyć. - Powiedział mi, że się we mnie zakochał ale… to było dziwne. Takie, wiesz, niedbałe. Myślę, że ze mnie żartował - zamknęła znowu notes, a potem przymknęła oczy. Ciągle widziała tę przedziwną scenę. On, ona. Ciasna kuchnia, skrzaty, sok i kremowe piwo. Od dzisiaj postanowiła sobie, że nienawidzi kremowego piwa. I Wika. Do licha z nim, nikt nie ma prawa żartować z niej sobie w taki okrutny sposób. - Nie jestem głodna, ale dzięki za troskę - odparła - W skali od 1 do 10? Bywało gorzej, ale nie jest dobrze. 8. Może i to co się stało bardzo ją dotknęło, ale pierwsze miejsce na podium bolesnych wspomnień wciąż zajmował dzień, w którym odszedł jej ojciec. Faceci są beznadziejni, pomyślała, a potem spojrzała na Jina. No, może nie wszyscy - pocieszyła się w myślach, posyłając w jego stronę niemrawy uśmiech. - Masz dla mnie jeszcze jakieś inne dobre rady? - zapytała, odkładając notes. W tym momencie nie chodziło jej bynajmniej o rysowanie.
On sam właściwie nie wiedział jak prawidłowo panować nad emocjami, nigdy nie interesował się psychologią, nie miał pojęcia czy jego przelewanie słów na papier jest zdrową terapią… Tak więc tym bardziej załamał się w momencie, gdy zorientował się jak dziewczyna poprosiła go aby nikomu nie mówił o jej sekrecie… Co świadczyło jedynie o tym, że zaraz opowie mu o swoich emocjach i uczuciach. Przytaknął głową w odpowiedzi, to raczej oczywiste, że nikomu nie powie! Jin nie był typem okrutnego i bezemocjonalnego gościa, który dodatkowo rozpowiadał sekrety. Po za tym to on ukrywał w sobie tyle rzeczy, że można było mu zaufać co do swoich tajnych odczuć. Słuchał jej uważnie, choć tylko w niektórych momentach utrzymywał kontakt wzrokowy, wolał skupić swój wzrok na jej mowie ciała, bo chyba tylko z tym sobie jako tako radził, a do tego wszystko wiedział z własnego doświadczenia i jakiś opowieści rodziny. Nie kojarzył Wiktora… Może kiedyś jego imię obiło się brunetowi o uszy, albo widział go gdzieś kiedyś… Na pewno minęli się parę jak nie paręnaście razy, ale nigdy z nim nie rozmawiał… Raczej. - Okropnie, że tak zrobił, postawiłaś mu się? W sensie… Czy powiedziałaś mu jak strasznie zabrzmiały jego słowa – odpowiedział w końcu, dopytując się o szczegóły. Prawdę mówiąc, wciągnął się w tą historię, chciał poznać szczegóły, ale wiedział, że zaraz będzie musiał przestać myśleć o tym co dokładnie się stało i zacząć myśleć o tym jak pocieszyć swoją znajomą. - W sumie racja, raczej na pewno nie masz apetytu po tym co się stało… Ale może za to napijemy się wody? – zaproponował z nadzieją, że się zgodzi. Valerie naprawdę słabo wygląda i Jin-woo chciał jej pomóc… Mimo tego, że nie wiedział jak. - A co do rad… Wiesz, nie wiem jak to wygląda z miłością, bo nigdy nikogo nie miałem… Ale myślę, że powinnaś przegadać ten temat z Wiktorem jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś… Ale póki co musisz odpocząć i wszystko sobie poukładać w głowie, może spróbuj wyżyć się na papierze? – zawiesił się na chwilę. - Poprzez rysowanie na przykład. Myślę, że to mogłoby ci pomóc, wiesz… Rysowanie tego co siedzi ci w głowie czy po prostu szybkie rysowanie jakiś szlaczków aby wyrzucić z siebie to wszystko – Dopowiedział. Nie miał pojęcia czy to co mówi ma w ogóle jakikolwiek sens psychologiczny, mówił Val teraz wszystko od serca, nie miał zamiaru jej okłamywać co do tego wszystkiego.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Gdy widziała, jak uważnie się jej przysłuchuje, poczuła się nieco zawstydzona. Uważała się raczej za szarą myszkę, unikała uwagi i ta ją onieśmielała. A mimo to, było jej w pewien sposób bardzo miło. Ufna, że nie Jin nie zdradzi nikomu jej sekretu, posłała mu smutny uśmiech. Przez myśl przemknęło jej, czy on sam czegoś nie skrywał. W końcu tak niewiele o nim wiedziała, a była ciekawa z jakiego powodu opuścił swoją ojczyznę by uczyć się w Hogwarcie. Szybko odrzuciła jednak od siebie tę niezdrową ciekawość i skupiła się na słowach kolegi. - Nie. To znaczy nie wprost. W sensie… uciekłam. Bałam się, że mnie pocałuje czy coś - odparła, splatając ręce na piersi. - Ja nie jestem raczej jedną z tych odważnych. To prawda. Choć praca o której marzyła wymagała od niej poświęcenia, lat nauki i odwagi tej ostatniej jej jeszcze brakowało. Przynajmniej w tych sprawach, w sprawach uczuciowych. - W sumie… nie pogardziłabym szklanką zimnej wody. Ale nie każ mi iść do kuchni, proszę. To może poczekać, w sumie i tak zbliża się pora obiadu. Obiecuję, że tym razem coś zjem - uśmiechnęła się lekko, ciesząc na myśl, że ktoś o nią dba. Tak często przejmowała się kłopotami innych, że sama zapomniała o swoich potrzebach. - A co do Wika… nie wiem, na razie po prostu planuję go unikać. Póki co to bułka z masłem, gorzej, jak już wrócimy do Szkocji. W końcu jesteśmy z jednego domu, dzielimy pokój wspólny… ale masz rację, na razie powinnam porządnie odpocząć. Wszystko w końcu się jakoś ułoży. Westchnęła i zmrużyła oczy. Poczuła, że ból głowy nieco zelżał, choć chyba faktycznie powinna się czegoś napić. Stuknęła ołówkiem w notes w zamyśleniu, po czym podjęła przerwany wątek. - Rysowanie to moje katharsis. Każdy coś takiego chyba ma, co nie? - otworzyła oczy, spojrzała na Jina i wzruszyła ramionami. - Pomaga. Na tyle na ile może naprawdę pomaga. A twoje rady nie są mi obojętne - dodała. - Dość już o mnie, Jin. Lepiej mów co tam u ciebie? Jak tobie mijają ostatnie dni ferii?
Brunet nie mógł odciągnąć się od tego, czy aby na pewno dobrze wszystko mówił… Ale raczej wszystko szło w dobrym kierunku, gdyż Valerie nawet uśmiechnęła się lekko! A to już jakiś sukces. Pomimo to Jin-woo nie miał zielonego pojęcia co miał mówić dalej… Tak więc musiał pójść na żywioł z nadzieją, że może jakimś cudem uda mu się wypowiedzieć parę sensownych zdań. - Jeśli chodzi jeszcze o jedzenie, to fakt… - zamyślił się na chwilę, ale koniec końców zrezygnował z kontynuacji tego tematu, przynajmniej na dobry moment. - Nie wiem czy unikanie Wiktora to dobry pomysł… Ale z drugiej strony rozumiem, dlatego to robisz – westchnął cicho i na parę sekund się zawiesił. – Jak będziesz miała zamiar z nim porozmawiać prędzej czy później to powiedz, będę trzymać za ciebie kciuki. – Dodał i kąciki jego ust podniosły się nieco do góry, tworząc lekki, ale czuły uśmiech. Jego uwagę wzrokową nagle odwrócił stukot ołówka Val, ale szybko otrząsnął się schodząc na ziemię. - Bardzo możliwe – odpowiedział w skrócie. – To miłe, że nie są ci obojętne… Dziękuję. – Dodał również z delikatnym uśmiechem. Uśmiech to chyba jedyna rzecz, która przy okazywaniu emocji przychodziła mu łatwo, nie miał z tym nigdy problemów i po za tym to na całe szczęście… Zdziwił się i nawet lekko przeraził gdy temat miał zejść na niego. W końcu tego nie lubił i nawet nie do końca umiał mówić o sobie i swoim przebiegu dnia, weekendu czy ogólnie życia… Ale w końcu trzeba. - Jest dość spokojnie, przynajmniej tak sądzę. Najbardziej się chyba cieszę z tego, że nie wpadłem w żadne tarapaty… Nie wliczając w to wszy lodowych – westchnął pod koniec. Starał się jak najbardziej zwięźle opisać to co się u niego działo… Czyli prawdę mówiąc nic ciekawego… - I tak właściwie to nawet nie zauważyłem, kiedy czas tak szybko upłynął. – Dopowiedział po paru sekundach i zresztą zgodnie z prawdą, miał aktualnie słabe poczucie czasu. - Mógłbym? – spytał się jej nagle, kierując wzrok na ołówek dziewczyny. Skoro już rozmawiali na jego temat, to w międzyczasie mógłby coś porysować aby choć trochę przynajmniej, uspokoić myśli.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Widząc jego czuły uśmiech, odwzajemniła ten gest na tyle, na ile pozwalał jej na to smutek. Głos w jej głowie podpowiedział jej, że Jin ma rację, że nie powinna być tchórzem. Na razie jednak perspektywa tej rozmowy absolutnie ją paraliżowała. Rana, którą tak naprawdę zadała sobie przez błędne przypuszczenia, była zbyt świeża. - Dam ci znać, jak mi poszło - odpowiedziała, czując jak jej spięte ciało odrobinę się rozluźnia. - Ale nie martwy się tym teraz, mamy przecież jeszcze trochę czasu zanim wrócimy do zamku. Nie spieszy mi się z tym - odparła, ciężko wzdychając. Zwróciła uwagę na to, że przez chwilę był nieobecny w momencie, gdy stuknęła ołówkiem w zeszyt. Zastanawiając się dokąd zbłądziły jego myśli, spuściła spojrzenie. Wiedziała, że Jin był raczej nieśmiały i sam odnajdywał w rysowaniu swoje ukojenie. Ciekawiło ją tylko, od czego tak uciekał. I była mu wdzięczna za to, że pomimo swojego usposobienia nie przeszedł obok jej cierpienia obojętnie. Może nie wszyscy faceci to takie dupki, pomyślała przelotnie. Zaśmiała się lekko, gdy wspomniał o lodowych wszach. No tak, nikt ich nie uprzedził, że czyhają na każdym możliwym kroku. Być może dlatego tak wielu z uczestników wyjazdu miało już śnieżnobiałe włosy. - No tak, o tarapaty nam nietrudno. Zupełnie, jakby ktoś wodził za sznurki, mając nas za kukiełki w swoim teatrze. - Val wzruszyła znowu ramionami, bawiło ją porównanie, na które wpadła. Ale przyzwyczaiła się już, że w świecie czarodziejów nic nie było takie, na jakie wyglądało. Niebezpieczeństwo mogło na nich czekać w najmniej spodziewanych miejscach, dlatego zawsze trzeba było być na to gotowym. - Ja na przykład zaliczyłam kąpiel w lodowatej wodzie, bo zaatakowały mnie dwa ogniowe pingwiny. Na szczęście Remy w porę mnie uratowała. No a potem poszłam do zatoki ofliantów wziąć długą i relaksującą kąpiel. One są takie piękne, widziałeś je? - zapytała, a jej oczy wyrażały podekscytowanie. To wszystko co magiczne pomimo tych 5 lat wciąż było dla niej takie nowe i niezwykłe. Gdy usłyszała jego pytanie, bez namysłu oddała mu swój ołówek. Była ciekawa, co to cudo może zdziałać w jego rękach, ale nie przygląda się namolnie Jinowi. Zaledwie zerkała ze źle skrywaną ciekawością.
Nastolatek z powrotem zastanawiał się nad psychologią, starał się przypomnieć sobie o tym, co usłyszał dawno temu od swoich rodziców czy sąsiadów na temat relacji międzyludzkich… W końcu mógłby coś z tego wyciągnąć! Jeśli tylko by pamiętał. Szybko jednak zszedł na ziemię, gdyż Val odpowiedziała mu kontynuując ich rozmowę, więc ten nawet nie miał czasu na ponowne zamyślanie się. - Żaden problem, będę czekał na informacje – uśmiechnął się delikatnie chcąc znów nieco pocieszyć przyjaciółkę, bo chyba może już ją tak nazywać… Prawda? - Fakt, trzeba tutaj uważać, choć ja chyba nie mam jakiś ogromnych problemów póki co… W końcu trudno o tarapaty gdy nie wychodzi się po za lodowiec mieszkalny albo raczej tak mi się wydaje – odpowiedział, potwierdzając jej teorię i od razu także przedstawił swój punkt widzenia. - Niestety nie widziałem, no i nie wiem czy chce się stąd ruszać… Jakoś nie marzy mi się zbytnio lodowata kąpiel z tymi pingwinami– zaśmiał się pod koniec, ale faktycznie nie chciał stawiać siebie na miejscu Valerie, bo choć był dosyć odporny na zimno to jednak nie na tyle by być w stanie spokojnie przeżyć lodowatą wodę. Jak tylko dostał ołówek do ręki od razu wziął się za szkicowanie, nie do końca wiedział do czego dokładnie dąży. Koniec końców i po paru dobrych minutach szkicowania w ciszy, z jego ręki powstały różne obrazki… Traw.
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Odpowiedziała na jego uśmiech niesfornym grymasem, który miał chyba wyrażać to, że wierzy, że będzie dobrze. Wszystko przecież się jakoś ułoży, prawda? - Dam ci znać jak coś się wyjaśni - obiecała, zakładając kosmyk włosów za ucho. Czuła się w jego towarzystwie bardzo dobrze, można wręcz powiedzieć, że ta rozmowa znacznie poprawiła jej humor. - No, chyba że w którejś z grót dopadną cię lodowe wszy. Chociaż ja mam chyba szczęście, bo na razie udało mi się ich uniknąć - zaśmiała się Val, zasłaniając ręką usta. - Wychodzę z założenia, że lepiej wyjść naprzeciw kłopotom niż tylko czekać biernie, aż same nas znajdą - dopowiedziała, nie widząc błędu w swojej logice. Z jeden strony zamierzała unikać Wika, zaś z drugiej pchała się na niebezpieczną wyprawę, miała wskoczyć do ciemnej dziurze w ziemi, mierzyć się z boginami. No cóż, życie bywa pełne niespodzianek. - Taka kąpiel w lodowatej wodzie potrafi człowieka sprowadzić na ziemię. W sumie to polecam - odpowiedziała enigmatycznie, nie tłumacząc co miała na myśli. Obserwowała przy tym ruchy ręki Jina, który raz-dwa narysował coś naprawdę ładnego. W jej opinii piękno tkwiło w prostocie. A trawa? Zapowiadała długo wyczekiwaną wiosnę, ocieplenie, zmiany w jej życiu. - Bardzo ładne - rzuciła, zerkając mu przez ramię. Ziewnęła, czując jak dopada ją zmęczenie. Jin mógł również usłyszeć burczenie w jej brzuchu, na co dziewczyna nieśmiało się zaśmiała. Pierwszy raz od kilku dobrych dni. - Idziemy na obiad? - zapytała, przecierając oczy.
- Super – uśmiechnął się lekko. Będąc szczerym, Jin-woo naprawdę interesowało to, co Valerie powie Wiktorowi, albo co on jej powie. Generalnie cały ten temat go zaciekawił. - W zasadzie to masz rację… Chociaż patrząc na ogół, to chyba zależy od sytuacji – podsumował krótko. Prychnął śmiechem. - Mimo wszystko podziękuję, chyba wolę siedzieć myślami w swoim świecie, niż być obecnym na Ziemi – odparł, wciąż roześmiany. Brunet po skończonym rysowaniu zamknął szkicownik i położył na nim ołówek. Był ciekaw, czy po tym jak się rozdzielą, to Val zamaże rysunki, które Jin narysował czy może nie… W każdym razie, rozmowa z dziewczyną pomogła nie tylko jej, ale także jemu. Może czasami jemu też przydają się nie przewidziane rozmowy? Zmartwił się nieco słysząc jak Valerie burczy w brzuchu, on sam był głodny. Po chwili jednak odetchnął z ulgą słysząc jej słowa, no tak… Obiad. Kompletnie o nim zapomniał - Przydałoby się, umieram z głodu – złapał się za brzuch niezadowolony, po czym wstał. Wraz z nastolatką poszli w stronę jadalni by zjeść.