Osoby:@Camael Whitelight i Salem Latif Miejsce rozgrywki: Gabinet Camaela Rok rozgrywki: Początek listopada 2022 Okoliczności: Salem postanawia podnieść Cama na duchu!
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
Stukam do drzwi z czystej przyzwoitości, bo wcale nie czekam na zaproszenie i niemal tanecznym krokiem wparowuję do środka, zasłaniając się nieco tacą z herbacianymi filiżankami, którą bez pomocy magii niewątpliwie kilka razy bym już rozlał. Machnięciem różdżki zamykam za sobą drzwi, by usłyszeć kliknięcie zamka i dopiero mogę porządnie uśmiechnąć się na widok Camaela, który nie mógł się mnie spodziewać - nie ostrzegałem go o niezapowiedzianej wizycie, nie sprawdzałem czy akurat tu będzie i czy nikt u niego nie przesiaduje. Zakładałem, że nie muszę, bo przecież karty tarota wyraźnie powiedziały mi, że to mój wieczór, więc idę po to, co mi się należy. - Uznałem, że przyda ci się drobne pocieszenie od starego przyjaciela - oznajmiam w ramach powitania, stawiając tacę na biurko; uwolnione ręce umożliwiają mi zrzucenie czarnej szaty, którą mam narzuconą na jasny materiał koszuli. - Nie bój się, to nie jest zwykła herbata, dolałem do niej whisky - dodaję, dobrze wiedząc jakie smaki trafią w gusta Whitelighta - nie chcę też narobić żadnemu z nas kłopotów w postaci jawnego obnoszenia się z napojami alkoholowymi, które nie są w Hogwarcie dozwolone. - Chyba, że miałeś ciekawsze plany na wieczór?... - Nie może mieć, nie zgodzę się. Już teraz żałuję, że whisky to jedyne czym wzbogaciłem tę nieszczęsną herbatę.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Siedział w swoim gabinecie jak każdego dnia o tej porze, starając się skończyć sprawdzać testy, które ostatnio zadał, choć prawdę mówiąc zaczarowane pióro robiło to za niego, kiedy on czytał ostatnie listy i wytyczne od dyrektorki. Chwilami żałował objęcia opiekuna domu, a chwilami czuł, że właśnie tego potrzebował. Kiedy jednak siedział w tym gabinecie tyle czasu, doskonale wiedząc, że powinien być w domu i zajmować się swoim dzieckiem – choć udało mu się znaleźć wspaniałą opiekunkę, pewnie przez wzgląd na jego chcąc nie chcąc wpływowe nazwisko – nie mógł zdecydować jak się czuje. Popijał raz po raz kawę, aż w końcu machnięciem różdżki uchylił okno, by móc w spokoju odpalić lordka, skoro tak bardzo ograniczał papierosy w domu przez wzgląd na Lailah, w jego gabinecie mógł ich palić tyle, ile tylko zapragnął, a jednak jego nałóg był tak głęboki, że nie spodziewał się rzucenia papierosów kiedykolwiek. Usłyszał pukanie i zdziwiony niezbyt wczesną porę już miał odpowiedzieć, kiedy drzwi się otworzyły uprzedzając jego słowa, a do pomieszczenia wszedł Salem. Uniósł brew zaskoczony, bo co prawda wiedział o jego powrocie, to nie potrafił wymyśleć zbyt wielu powodów, dla których pojawił się akurat teraz w gabinecie Whitelighta. Nic jednak nie mógł poradzić na delikatny uśmiech, rozciągający niepełne wargi, które trzymały końcówkę papierosa, kiedy tylko usłyszał o urozmaiconej herbacie. — Nie sądzę, że powinienem — rzucił, ale już ujmował parujący kubek w dłoń i upijał bursztynową ciecz, przymykając lekko oczy, kiedy poczuł ciepło rozchodzące się w jego wnętrzu. Westchnął, słysząc pytanie i odstawił naczynie na blat mahoniowego biurka, unosząc wzrok na mężczyznę. — Moje plany codziennie są takie same, odkąd Beatrice wyjechała i nie raczy napisać mi choć paru słów w liście od kilku tygodni — które sprawiały wrażenie prawdziwej nieskończoności, pogłębiając pustkę ilekroć pomyślał o swojej żonie — Tak więc po pracy zamierzałem wrócić do córki — dodał jeszcze, uważnie spoglądając na Latifa, obserwując reakcję. Nie było go na miejscu, gdy tyle rzeczy wydarzyło się w tak krótkim czasie. Nie było to jednak nic, co nie rozeszło się echem po magicznej społeczności, podejrzewał więc, że doskonale wiedział jakim chaosem obecnie było życie Camaela, a jednak pewności wcale nie miał.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
- Sądzę, że nawet musisz - poprawiam go, odwieszając szatę na oparcie wolnego krzesła, ale samemu nie zasiadając; mam w sobie za dużo energii, za dużo ekscytacji, więc postanawiam się pokręcić nieco po gabinecie, jednocześnie ciągle pozostając przodem lub bokiem do Camaela, bo nie chcę dystansu ucieczki z pola widzenia. Mruczę w cichym potaknięciu, taktownie ponurym, bo brak faktycznego żalu w jasnym spojrzeniu uzasadniam ciekawym przeglądaniem jednego z książkowych regałów. - Tak zakładałem - przyznaję. - Mam nadzieję, że znajdujesz chociaż trochę czasu dla siebie... to pewnie działa - czy działałoby? - dobrze zarówno dla ciebie, jak i dla twojej córki. Ale nie przyszedłem tu, żeby ciebie pouczać, przepraszam - reflektuję się, bo Camaela mogę błagać o wybaczenie i na kolanach; całkiem chętnie nawet, gdyby tylko mi pozwolił. Przesuwam opuszkiem palca po kilku tomiszczach, których kolory zdają się lekko zmieniać pod moim dotykiem, ale nie obserwuję dokładnie tego transmutacyjnego zjawiska, bo już podpieram się ramieniem o regał, spoglądając pewniej na Whitelighta. - Przyszedłem tu po to, żeby zmienić twoje plany. Na co tylko chcesz, tak naprawdę, jeśli masz ochotę porozmawiać, napić się więcej albo zabawić... mam przeczucie, że tego potrzebujesz - oznajmiam z połowicznym uśmiechem, gdy podchodzę bliżej jego biurka, by wreszcie podeprzeć się o nie obiema rękoma. - Co myślisz, Cam?
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Pokręcił głową, nieznacznie unosząc kącik ust, bo przecież nie spodziewał się niczego innego. Nie potrzebował jednak zachęty, za to potrzebował się nieco rozluźnić. Mógł oszukiwać samego siebie, mógł mydlić oczy innym, ale prawda była taka, że ostatni czas dawał mu nieźle w kość. I choć przyzwyczajał się do swojej nowej rzeczywistości, dostosowywał do nie swoje dni, starając się zaakceptować stan rzeczy takim, jakim był i na co przecież nie miał już żadnego wpływu. A jednak bez chwili zastanowienia unosił do ust gorący napój, doskonale wiedząc, że nie powinien, że mógł tego pożałować. W tym miejscu swojego życia jednak żałował już zbyt wielu rzeczy, by ta jedna zrobiła mu jakąś różnicę. Machnął ręką, kiedy Salem go przeprosił. Nie musiał tego robić, co więcej – miał rację, a Camael nie próbował nawet zaprzeczać. Powinien był trochę odpocząć, ale nie potrafił. Każda chwila bezczynności sprawiała, że jego głowę zalewały niechciane myśli, które były jak natrętna, uporczywa mucha, której nie był w stanie się pozbyć. Dlatego stale coś robił, zmuszał się do pracy – nawet i ponad siły, by tylko nie musieć myśleć. Bo ilekroć to robił, miał wrażenie, że otchłań rozpaczy wciąga go w pustkę, a przecież na to nie mógł sobie pozwolić. Miał teraz córkę, dziecko, dla którego był i będzie w najbliższym czasie całym światem. — Nie, przepraszaj, masz rację — przytaknął, nie dodając jednak nic więcej. Nie zamierzał się tłumaczyć, bo czy miał z czego? Radził sobie tak, jak potrafił, dając z siebie absolutne wszystko i uciekając od zbyt głębokiego smutku. Bo kiedy inne emocje przestały palić go żywym ogniem, tak pozostał już jedynie smutek, który każdego dnia próbował ciągnąć go w dół, w przepaść, z której nie było powrotu. — Ja… — zawahał się, bo nawet nie wiedział co powiedzieć. Doskonale za to wiedział co Salem sugerował. Znał go nie od dziś, wiedział jaki był i czy Whitelight tego chciał czy nie, wspomnienia wdzierały się do jego głowy, kiedy był właśnie taki. Potarł palcami nasadę nosa, przymykając lekko oczy. — Nie wiem, nie powinienem — powtórzył znowu w tak krótkim czasie. Powinien za to kończyć szybko pracę i wracać do córki. Dlaczego więc nie odmówił Latifowi od razu, dlaczego się zawahał?
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
- Ty - przytakuję, nie potrafiąc ukryć ekscytacji w moim głosie, która objawia się delikatną wibracją; wpatruję się wyczekująco w mego rozmówcę, wiernie ignorując jego wątpliwości, dopóki te nie stają się tak prawdziwe przy kolejnej wymijającej odpowiedzi. Uśmiecham się, chociaż wcale nie jest mi to jego wahanie na rękę - w końcu nie jestem kimś, kto rezygnuje ze swojego celu jedynie przez jakąś drobną przeszkodę. Zamierzam iść po swoje, nie bacząc przy tym na jakiekolwiek trudności, a Camael... cóż, już i tak nieźle nadszarpnął moją cierpliwością, bawiąc się w jakieś bezsensowne śluby. - Nie powinieneś... odetchnąć? Poczuć się lepiej? Na chwilę po prostu zapomnieć? - Wymieniam, wyciągając gdzieś w międzyczasie różdżkę, by niewerbalnym zaklęciem zsunąć papiery z camaelowego biurka na jego boczną krawędź. Wymijam biurko i siłą własnych mięśni odsuwam krzesło, na którym siedzi opiekun Slytherinu, by wsunąć się pomiędzy masywny mebel a moją ofiarę, ślepy na ewentualne protesty. Przysiadam na skraju blatu, wbijając w czarodzieja prowokacyjne spojrzenie, bo nie chcę między nami żadnych niedomówień; chcę, by wiedział co mu oferuję. - Nie będziesz przez to gorszym ojcem, Cam - zdradzam, pochylając się do niego w tym scenicznym szepcie, a przy okazji wykorzystując to do przemknięcia palcami po stopniowo uwalnianych guzikach jego anielskiej koszuli. - Zapytałem co myślisz - przypominam, przede wszystkim chyba sobie. - Może nie powinieneś myśleć?
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie odpowiadał, nawet na niego z początku nie patrzył, błądząc w chaosie własnych myśli, które stawały się coraz głośniejsze, napierały coraz bardziej, a on jedyne o czym marzył to wyłączenie ich wszystkich. Cisza, śnił o ciszy we własnej głowie, która dźwigała zbyt wiele, walczył z przytłoczeniem, poczuciem winy, które zżerało go od środka. Mętlik w głowie nie pozwalał mu właściwie na nic, bił się z własnymi myślami, z tym czego być może mógłby nawet chcieć, a tym co czuł, że powinien. Od zawsze miał wielkie poczucie odpowiedzialności, jeśli nie za samego siebie, to za innych. Może Salem miał rację i w tym wypadku? Może powinien w końcu odetchnąć, zrobić coś, czego nie powinien, przestać trwać w swojej czarno białej moralności i dopuścić też szarość do swojego życia. Ostatnio brał przecież wszystko zero jedynkowo, choć zdawał sobie sprawę, że świat wcale tak nie działał, to było łatwiej, minimalnie, ale tonący chwytał się i brzytwy. Spojrzał na niego swoimi jasnymi tęczówkami, które ukazywały teraz ów konflikt moralny, jaki się w nim rozgrywał. A może zwyczajnie szukał pomocy? Obserwował jak mężczyzna wymija stół, jak przysiada na jego brzegu, odsuwając krzesło Camaela. Nie poruszył się, śledził jedynie swojego dawnego kochanka, będąc niezdolnym do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. I dopiero kiedy poczuł bliskość jego dłoni – unieruchomił ją w uścisku swojej własnej, uniemożliwiając mu odpięcie kolejnych guzików jasnej koszuli. Czy powinien był spodziewać się po nim czegokolwiek innego? Znów to samo pytanie, miał wrażenie, że wszystko już krążyło wokół tego co powinien i nie powinien, robić, mówić, myśleć. Ale nie był już tym samym Camaelem co lata temu, dźwigał znacznie większy ciężar, a jego oczy przesłaniał niemijający cień, odbierając im dawny blask. — To akurat nie jest coś, co potrafię zrobić — zaśmiał się gorzko, bowiem jego zdolności nie obejmowały wyłączenia głośnych, krzyczących niemal myśli, które echem dobijały się o ściany jego czaszki. Wciąż trzymał nadgarstek Salema, i choć nie poruszył się o cal w żadną stronę, nie przysunął się, ani nie odsunął, to również nie poluźnił uścisku, jakby nie będąc pewnym czy chciał to robić, nie mając pewności czego w ogóle chciał tak naprawdę. — To nie jest dobry pomysł — powiedział, całkiem wymijająco. Dręczyły go wyrzuty sumienia i chociaż nie miał kontaktu ze swoją żoną od długich tygodni, to czuł się teraz tak, jakby ją zdradzał, a przecież do niczego nie doszło. Umysł nie pozwalał mu drgnąć, a serce krzyczało w złości, że został całkiem sam, wszystko co wcześniej z siebie dał, zostało roztrzaskane. Zawsze słuchał serca, czy i tym razem powinien to zrobić? — Na pewno nie tutaj — mruknął, puszczając rękę Latifa i odsuwając się nieco. Wyjął z kieszeni paczkę Lordków i niespiesznie włożył niezapalonego jeszcze papierosa między swoje wargi. Nie kwapił się do zapięcia kilku wcześniej uwolnionych guzików, przymknął tylko oczy, jakby czerpiąc otuchę z używki, choć ta jeszcze nawet nie zapełniała nikotynowym dymem jego płuc.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
- Mogę z tym pomóc - zapewniam od razu, całkiem pewny tego, że jestem w stanie przechwycić całą uwagę Camaela, odbierając mu możliwość nie tylko martwienia się, ale też przede wszystkim myślenia. Nie potrafię negatywnie odebrać unieruchamiającej mnie dłoni, bo jest to mimo wszystko dotyk, którego pragnę; spoglądam mu więc oczy z najszczerszą ekscytacją, zaciskając mocniej palce na trzymanym guziku, bo nie mam zgody na przejście do kolejnego. - Czemu nie? - Dopytuję szybko, bo przecież słyszę, że Whitelight opiera się tylko dla zasady, a ta wcale nie jest mi znana. Jeszcze nie czuję smaku porażki, a jednak ten w końcu musi mnie odwiedzić, gdy mój towarzysz po prostu się odsuwa. Podpieram się mocniej o biurko za sobą, zaciskam palce na jego krawędzi, by spróbować się powstrzymać od podążania w ślad za Camaelem. Nie potrafię ocenić na ile jego odtrącanie jest szczere, bo nie wierzę żadnej pospiesznie przeprowadzanej w głowie analizie - zbyt głośne jest moje serce i lekkie poczucie nadchodzącego zwycięstwa, które przepowiedziały mi karty. - Nie tutaj... nie tak łatwo złapać cię poza Hogwartem - wytykam mu, chociaż śmieję się przy tym, by podzielić się choć odrobiną dobrego humoru, nawet jeśli zaczynam coraz mocniej wątpić w jego słuszność. - Mogę odpuścić na teraz, pewnie, ale co dalej? Zamierzasz faktycznie wpaść do mnie po pracy, czy jak tylko wyjdę to zapomnisz o samej opcji rozluźnienia się? - Naciskam. Musi się w końcu poddać.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Wątpił w słuszność swojej decyzji, nie potrafiąc się odnaleźć w swoich powinnościach. Podświadomie wiedział czego pragnął, ale umysł tego nie dopuszczał, zupełnie jakby ten scenariusz pozostawał w nieosiągalnej sferze marzeń, a przecież doskonale wiedział, że wystarczył jeden jego ruch, jedno słowo i ten wieczór mógł przyjąć zupełnie inny obrót. Sęk w tym, że nic takiego nie zrobił, czuł się tak jakby jego serce było zamknięte w żelaznej klatce, z której nie było ucieczki, jakby on sam w tej klatce siedział. Miał wrażenie, że tęskni za tym co było przedtem, za chwilami gdy był całkiem wolny, kiedy nie miał żadnych zobowiązań. Nieobecność Beatrice wcale nie sprawiała, że całkowicie się ich wyzbył, choć w złości i bezradności pragnął je wszystkie porzucić i nigdy do nich nie wracać. Czy to wszystko było błędem, pomyłką, czy naprawdę wszyscy wokół mieli wtedy rację, kiedy on tak uparcie nie chciał ich słuchać? Czy naprawdę potrzebował sytuacji takiej jak ta, by być może otworzyć oczy na to, co dotychczas pozostawało dla niego niewidoczne? Westchnął, machinalnie odpalając papierosa, i powoli wciągając nikotynowy dym do płuc, które desperacko o niego wołały. Miał wrażenie, że te chwile zaważą na całej jego moralności, na całym jego wewnętrznym ja. Całe życie uciekał od ideału, wpadając w objęcia swojej własnej perfekcji, ścisłych i swoich zasad, a przecież te narzucane z góry go dusiły. Ale przecież potrzebował ich, potrzebował nakreślonej drogi, kiedy gubił się w chaosie rzeczywistości. Patrzył na Salema, nie odpowiadając na ani jedno jego pytanie. Bił się z myślami, raz po raz zaciągając się papierosem, zatrzymując dym w płucach nieco dłużej niż było to konieczne. Odwrócił w końcu wzrok i westchnął, spoglądając na obrączkę, której nie potrafił zdjąć, obawiając się, że właśnie tak przypieczętuje koniec, na który nie był jeszcze gotowy. — Czego ode mnie oczekujesz, Salem? — zapytał w końcu, wbijając w niego spojrzenie błękitnych tęczówek — Wiem czego chcesz, a jeśli nie jestem w stanie ci tego dać? Już teraz czuję się jakbym był najgorszym człowiekiem i choć Beatrice mi od tygodni nie odpisuje, to nie potrafię pozbyć się myśli, że jeśli ją zdradzę – nazwijmy rzecz po imieniu, nie mam rozwodu – to wina końca będzie po mojej stronie — zaśmiał się gorzko — I nie wiem czy to udźwignę… — bo przecież już i tak dźwigał zbyt wiele i choć gdzieś z tyłu głowy błądziła mu myśl, że chyba już nawet nie było czego ratować, to nie potrafił jej nazwać.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
- Oczekuję, że przestaniesz siebie karać za czyjąś głupotę - oznajmiam wprost, nie zastanawiając się nad swoimi słowami, nawet jeśli muszę ocenzurować ostrzejszy język, z którego mam ochotę skorzystać przy rozmawianiu o Beatrice. Nie podoba mi się to jego moralizowanie, nie chcę już widzieć u niego tego zmęczenia, bo przecież marzę tylko o jego szczęściu... i wierzę, że tylko ja mogę mu je dać. Marszczę więc brwi przy tym gorzkim śmiechu, który nie niesie za sobą dobrze mi znanej lekkości i krzywię się lekko przy kolejnych z serii pesymistycznych myśli, jakimi czarodziej się ze mną dzieli. Wydaje mi się, że niemal widzę bicz, którym Camael się okłada, jakby podobało mu się to bycie męczennikiem; nie rozumiem dlaczego nie chce rozwiązania, które mu podsuwam, bo przecież chwila zapomnienia może zmienić naprawdę wiele. - Wina końca nie może być po twojej stronie, skoro to ona ciebie zdradziła - porzucenie cię w taki sposób jest zdradą zaufania i obietnicy bycia przy tobie - wytykam mu, skoro to on tak bardzo chciał nazywać rzeczy po imieniu. Zdaję sobie sprawę z tego, że mogę nie pomagać mu moją szczerością, ale widzę nadzieję w tym zalążku złości, bo każda mocna emocja wydaje się w tej chwili sukcesem. Zniosę krzyki, zniosę brutalność, byle tylko rozbudzić w nim coś więcej niż smutek. - Myślisz, że to jeszcze nie jest koniec? Że ona tego nie zakończyła? - Dopytuję, przypominając sobie o herbatce z prądem, której zaraz kosztuję, otulając filiżankę ciężkimi od licznych pierścionków palcami. - Gdyby teraz wróciła, to mógłbyś z nią znowu być?
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Ucieczka go kusiła i nie liczył się sposób, który mu ją umożliwi. Wiele razy to robił, i choć obiecał sobie, że już nigdy więcej tego nie powtórzy, tak teraz czuł nieopisaną tęsknotę do wolności, którą posiadał kilka lat temu i która skończyła się zbyt szybko. Nigdy nie lubił ograniczeń, może Salem miał rację, może nic nie było jego winą. Dlaczego więc tak się czuł, jakby popełniał właśnie największą zbrodnię świata, jakby nie zasługiwał na to, by wciąż nazywać się człowiekiem. Był honorowy, najwyraźniej aż za bardzo, bowiem nie umiał zaoferować Salemowi tego, czego chciał. Czy nie miał przecież racji? Camael nalegał Trice, żeby została, oferował swoją pomoc, a ona tak łatwo podjęła decyzję, że wyjedzie. Zostawiła go samego, z córką, która potrzebowała matki bardziej niż on żony. Nie rozumiał tego obrotu spraw, nie potrafił zrozumieć, a tak bardzo się starał. Patrzył teraz na mężczyznę z nienazwaną rozpaczą w oczach, nawet nie usiłując jej ukryć. Czuł się tak, jakby coś rozrywało go od środka, od dni, tygodni, miesięcy tak właśnie się czuł. To dlatego propozycja zapomnienia jawiła się jako chwilowy eden, którego tak bardzo pragnął. Odwrócił wzrok, kiedy kolejne słowa godziły go niczym ostrza noży. Znał prawdę, którą w końcu ktoś nazwał, powiedział na głos, ale nie spodziewał się, że mimo świadomości stanu rzeczy, tak bardzo go to zaboli. Niemal namacalnie, miał ochotę wyrwać sobie serce, które krwawiło od wielu dni. Znał odpowiedź na ostatnie pytanie, ale świadomie go do siebie nie dopuszczał. Nie chciał tego, nie chciał wierzyć w to, że to co miało być piękne, skończyło się właśnie tak, że w ogóle się skończyło. I chociaż podświadomie już odpowiedział, to nie potrafił się zmusić, by powiedzieć to na głos, a jednak mógł ją poznać ze spojrzenia, które Whitelight posłał w jego stronę. — Znam cię, Salem — powiedział, gasząc niedopałek papierosa i zamieniając go niewerbalnym zaklęciem w pył, który powoli opadał na podłogę — Szukasz u mnie pasji, potrzebujesz jej, ale… — wstał i powoli się zbliżył, stając cal od niego — Jedyne co teraz we mnie znajdziesz, to pustka, obezwładniające nic — znów ten gorzki i słaby śmiech, poprzedzony nieznacznym uśmiechem, pozbawionym oznak wesołości, jakby stracił je bezpowrotnie.
Salem Latif
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 190cm
C. szczególne : Zapach kadzideł, ślady farb na dłoniach, bardzo dużo pierścionków, mocny arabski akcent
Dostaję odpowiedź, chociaż Cam nie odzywa się ani słowem; chętnie korzystam z tego, że odwraca się ode mnie coraz mocniej, bo mogę bezkarnie uśmiechnąć się pod nosem dzięki swojemu zwycięstwu. Może nie mam bliskości, którą sobie wymarzyłem, ale najwyraźniej karty chciały pokazać mi coś cenniejszego - pewność, że Beatrice już nigdy nie zabierze mi Camaela tak, jak zrobiła to wcześniej. Nie lubię jej, nigdy jej zresztą nie lubiłem, ale teraz nie stanowi już dla mnie zagrożenia. Teraz jej obecność mogłaby mi nawet w jakimś stopniu pomóc, bo przynajmniej mogłaby domknąć smutne dzieje z whitelightowej przeszłości. - Hm? - Zachęcam go do mówienia, przywołując znów na twarz poważniejszy wyraz, by nie pokazywać po sobie ani krztyny zadowolenia, które rozpiera mnie od środka. Jestem dobrym aktorem, nie muszę się martwić, bo wcale nie zna mnie aż tak, jak mu się wydaje. Nikt mnie aż tak nie zna. - Camael - upominam go na granicy pomruku, gdy puszczam w końcu biurko i prostuję się, zmniejszając nieznaczną odległość między nami do absolutnego minimum. Tonę w jego jasnych tęczówkach i wierzę, że on tak samo gubi się w moich. - Znam cię - przypominam mu. - Rozumiem, że czujesz się zraniony i zmęczony, i czujesz teraz tę pustkę, o której mówisz... ale nie waż się więcej podważać swojej pasji - kontynuuję na tyle spokojnie, na ile mogę, choć głos drży mi z tej pewności i przejęcia, czym próbuję mojego rozmówcę zarazić. - Nie zniszczyłoby cię coś takiego, jesteś na to za dobry. Jak nie wierzysz sobie, to uwierz mi - żądam, sięgając do jego policzka w tej samej chwili, w której sięgam po pocałunek. Chcę zgubić oddech pod wymarzoną pieszczotą, wpić się w utęsknione wargi i na chwilę zniknąć w zawieszeniu czasoprzestrzeni, która przecież zawsze lubiła sobie z nas robić żarty. Chcę przypomnieć Camaelowi jak to jest czuć i jak łatwo będzie mu zapomnieć, jeśli tylko pozwoli sobie na dalsze życie. Chcę mieć go blisko, przylgnąć do niego całym sobą i poczuć uśpioną pasję, którą i tak cały czas u niego widzę, nawet jeśli on sam ma klapki na oczach.