Teoretycznie znajduje się niedaleko Wąwozu mgieł, ale praktycznie wejście do tego przesmyku za każdym razem ukazuje się gdzie indziej. W tym miejscu czas płynie zupełnie inaczej - można wejść jako nastolatek, ugiąć się pod starczym ciężarem i wyjść raczkując jako dziecko. Podobno zaklęta tutaj magia ma działać leczniczo i kojąco. Działa oczywiście tylko tymczasowo, więc po wyjściu z przesmyku wszyscy wracają do swojego normalnego stanu, ale... wracają też do momentu, w którym tutaj weszli, jakby na zewnątrz nie minęła ani sekunda. Panuje tutaj nietypowa atmosfera, a sam przesmyk dopasowuje się do przechodzących przez niego osób - to dla nich pogoda zmienia się ze słonecznej na deszczową i przez nich niektóre szczeliny stanowią większe wyzwanie od innych.
Uwaga! Niestandardowe kostki na wejście! Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. 1, 5 – udaje Ci się wejść, 2, 3, 4, 6 – niestety nie udaje Ci się wejść. By ponownie odwiedzić lokację, należy znowu rzucać kostką! Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym, należy je tutaj jednak wtedy przyprowadzić. Próbować można raz dziennie.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
W pierwszym odruchu po przebudzeniu odgarnęła Murphowi grzywkę z czoła w geście czułości, bo choć mieli piętrowe łóżka to woleli leżeć ściśnięci na jednym – wszystko, byleby nie stawiać między sobą kolejnej ściany oddzielającej ich od siebie. Bardzo dziecinnie udawała, że ich poprzednia poważna rozmowa, jeszcze przed wyjazdem do Avalonu, nie zrobiła na niej najmniejszego wrażenia, ale wewnątrz czuła się zraniona na wskroś, jak gdyby wtedy rozłupał jej serce na pół i skleił je za pomocą najtańszego kleju. Problem był taki, że nawet nie podjął tego wysiłku i po prostu oboje uznali, że życie toczy się dalej – trzymali się za ręce, spali w jednym łóżku, przy każdym udawali najbardziej zgrany duet, a kiedy zostawali sami, obdarzali się tylko niezbędnymi uprzejmościami i poruszali po neutralnym gruncie, ciągnąc ten teatrzyk dalej. I uparcie ignorowała ten ścisk w okolicy żołądka, ale gdy tak zerknęła na jego zaspaną twarz, poczuła, że jej cierpliwość się skończyła. Że nie ma już więcej energii na kontynuowanie tej szopki. – Chodźmy gdzieś – oznajmiła więc zamiast typowego dzień doberek, wychodząc z jakąkolwiek inicjatywą, która kosztowała ją więcej niż wskazywał na to delikatny uśmiech i rozświetlone spojrzenie. Wiedziała, że jeśli nie zrobiłaby tego teraz to każdy kolejny dzień byłby jeszcze gorszy. Ogarnęli się prędko i wyszli z domku; zbyła narzekanie Murraya, że nie zjedzą śniadania i ciągnęła go za sobą, tłumacząc cierpliwie, że na rozwidleniu widziała piękną ścieżkę przez las. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak to musiało wyglądać z jego strony – że to jej kolejny dziki pomysł, w który go wciąga lub kolejna fanaberia, której nie umiała zignorować. – Słyszałam ostatnio jak ktoś rozmawiał, że był w miejscu, w którym czas nie istnieje, więc zagadałam i to niby gdzieś tutaj. A chciałabym czasem mieć zdolność, żeby zatrzymać wskazówki zegara, a najlepiej to w ogóle je cofnąć – złapała go za dłoń; była rozdarta, bo z jednej strony pragnęła bliskości i zrozumienia, a z drugiej czuła, że jego skóra ją parzy. Walczyła z tymi sprzecznościami i trzymała go tuż obok, bardzo egoistycznie zaspokajając potrzebę kontaktu i chłonąc tę wymuszaną namiastkę normalności. – I tak sobie pomyślałam, że tam pójdziemy. Myślisz, że to w ogóle możliwe? Poza zmieniaczem czasu – bezwiednie wzruszyła ramionami, ukrywając w swoim pytaniu przekaz, że chciałaby w końcu, żeby do niego dotarło, że to, co wygadywała w mieszkaniu, wypłynęło z niej pod wpływem silnych emocji. Rozumiała jego punkt widzenia i doskonale widziała też swoją winę, ale zależało jej, żeby i on zrozumiał ją. I wtedy szybko powróciły wspomnienia jego bolesnych oskarżeń, przez które automatycznie rozłączyła ich dłonie.
______________________
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Po spotkaniu z królewskim błaznem potrzebował odrobiny ciszy i odpoczynku, dlatego wyruszył na samotną wycieczkę po okolicznych górach. Rzecz jasna, nie zabrał ze sobą na ten spontaniczny wypad mapy, a w konsekwencji stosunkowo szybko zboczył z głównego traktu, gubiąc się w bujnym, liściastym lesie. Dopiero po godzinie wypatrzył na horyzoncie wyłom w skale, przypominający wejście do groty, a skoro już przyszło mu zwiedzać Onchu na oślep, zdecydowanym krokiem ruszył w jego kierunku. Właśnie wtedy jego oczom rzuciła się również znajoma sylwetka krukońskiej gwiazdy quidditcha. - Brooks! – Wykrzyknął radośnie, podchodząc bliżej przyjaciółki Maximiliana, z którą ostatnim razem rozmawiał chyba przy okazji zakupu niemal nowiutkiego modelu Pioruna. – Nie powinnaś czasem uderzać tłuczkami po głowach jakichś postawnych Senegalczyków? – Nigdy nie interesował się tym czarodziejskim sportem. Nie śledził rozgrywek i szczerze mówiąc, nie miał nawet pojęcia czy Senegal zakwalifikował się na tegoroczne mistrzostwa. Zagadnął jednak z szacunku, wiedząc jak wiele znaczy quidditch dla tego młodego dziewczęcia. – Nie tęsknisz przypadkiem za zahaczaniem kołem krawężników? – Rzucił również zaczepnie, odnosząc się do odkupionego od niej wozu i… raczej marnych umiejętności Brooks, jeżeli mowa o siedzeniu za kółkiem.
Brooks również potrzebowała odrobiny i spokoju od chaosu, który panował w Hiszpanii. Potrzebowała też czegoś, co zaleczy jej uazy wywołane własnymi przygodami, ale też tłuczkami i obijaniem się o rozpędzonych na miotle przeciwników. Wiggenowy robił robotę, lecz magiczny przesmyk w Avalonie też było niczego sobie. Dodatkowo w Avalonie pomieszkiwał obecnie pewien szkocki szuler, ale o tym starała się nie myśleć. Dziś wybrała się tu sama. W prostym, czarnym, jednoczęściowym stroju kąpielowym wygrzewała się na kamieniu jak jaszczurka, ciesząc się miejscem, które łagodziło wszelkie fizyczne dolegliwości. Popijała przy tym z kubeczka różowe wino druzgotkowe i odpływała w nicość przy dobrze sobie znanym kawałku.
Leżała tak, łapiąc promienie rajskiego słońca, kiedy to usłyszała swoje nazwisko. I do tego wykrzyczane znanym jej głosem. Mimowolnie otworzyła oczy, zsunęła z nosa ciemne okulary przeciwsłoneczne i wbiła ciemne spojrzenie w Moralesa. – Jamajczyków. – Poprawiła Meksykanina, podnosząc się do pozycji półsiedzącej i sięgając po kubeczek z winem. – Nie tęsknisz przypadkiem za chodzeniem wszędzie na piechotę? – Zrewanżowała się, równie zaczepnie, dosięgając różdżki i stukając w kubek, który się zduplikował. Momentalnie dolała wina i sięgnęła do plecaka. – Wina? „Merlinowej Strzały”?
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że odnaleziony przypadkiem przesmyk otacza magiczna, uzdrawiająca aura, a i towarzyszącego mu dobrego humoru nie potrafił połączyć z rzuconą na niego przez Dagoneta klątwą. Nie zastanawiał się nad takimi drobnostkami, a że w pobliżu nie sposób było znaleźć żadnego lustra, nie wiedział również, że jego twarz nagle jakby odmłodniała o kilka dobrych lat. Ot, po prostu przystanął obok znajomej dziewczyny, machając kpiąco ręką na wspomnienie o Jamajczykach. – Spaleni słońcem i tonami zielska… Na pewno przetrzepiecie im skórę. – Pozwolił sobie zażartować, jednocześnie chwaląc umiejętności młodziutkiej miotlarki. Chuj, że nigdy nie oglądał jej poczynań na boisku; zwykła kurtuazja. - Typowa kobieta… ostatnie słowo zawsze musi należeć do niej. – Zaśmiał się pod nosem, wymownym gestem dłoni dziękując za kubeczek wina. Nie wyglądał chyba jednak zbyt przekonująco, skoro Brooks i tak zduplikowała naczynie, sięgając do plecaka po alkoholowe zapasy. Może rzeczywiście powinien wyciągnąć przysłowiowego kija z tyłka i przypomnieć sobie czasy młodości? – Mam swoje. – Przynajmniej w kwestii merlinowych strzał pozostał stanowczy i zdecydował się na pochwycenie papierosa z własnej paczki. Wyciągnął również zapalniczkę, kulturalnie częstując ogniem najpierw towarzyszącą mu damę. – Gdybym cię nie znał, pomyliłbym cię z nimfą. – Skomplementował strój Julii uwodzicielskim tonem, zanim zaciągnął się chmurą siwego dymu i zasiadł obok wygrzewającej się na słońcu jaszczurki. – Wracając do zioła… mam jeszcze trochę tego avalońskiego. Myślisz, że komponuje się z winogronami i siarką? – Podniósł prowokująco głowę, odbierając przydzieloną mu porcję wina, którą z założenia potraktował jako coś taniego – ważne że klepie. Niewykluczone, że bezpodstawnie, ale powiedzmy sobie uczciwie… poznał Brooks za sprawą Solberga, a tym samym nie spodziewał się wartej krocie butelki wyłowionej z zatopionego przed laty wraku.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Avalon dawał, Avalon zabierał. Piękine i magiczne chwile przeplatały się z tymi mniej przyjemnymi, stanowiącym drugą stronę tej samej monety. Dziś w menu były same pryjemności. Żadnych duchów, magicznych dzików. Muzyka, wino i święty spokój, a niebawem również towarzystwo w postaci Salazara.
- Oby.– Puściła oczko do mężczyzny, który ewidentnie znał się na quidditchu tak, jak ona na prowadzeniu hotelu. Doceniała jednak starania i zainteresowanie tematem, choćby i tak powierzchowne. Nie każdy musiał przecież śledzić na bieżąco wyniki w kolumnie sportowej i wiedzieć kto z kim gra i kiedy gra. Wyszczerzyła się wesoło na zarzut, że ostatnie słowo musiało należeć do niej. Właściwie, to miał rację, ale nie było to wywołane tym, że była kobieta. Raczej tym, że była Krukonką i, no cóż, sobą. Nalewając do kubka druzgotkowego nawet jej przez myśl nie przeszło, że przecież częstuje dorosłego i dojrzałego faceta tanim winem, które porządnie schłodzone smakowało jej bardziej, niż te wytrawne wiekowe popłuczyny podawane do posiłku w drogich restauracjach. Ot, gusta i guściki. Jedni pili tanie wina, drudzy ognistą z gwinta, a niektórzy nie pili wcale, bo byli nudni.
- Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że mówisz poważnie – odpowiedziała równie uwodzicielskim tonem, choć szeroki uśmiech nie znikał z piegowatej buźki. – Ale dziękuję – dodała, kiwając głową i podając towarzyszowi kubeczek. Sama upiła zaś ze swojego słodkiego i delikatnego napoju bogów, który nie został może wyłowiony z wiekowego wraku, tylko z najniższej półki monopolowego sklepu na Pokątnej.
- Nie wiem, mój drogi, ale nie dowiemy się, dopóki nie sprawdzimy tego empirycznie. – Wyglądało na to, że ten czas spędzą jeszcze przyjemniej, niż sądziła. Może powinna częściej odwiedzać takie dziwne miejsca?
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Moralesowi jabłoniowa wyspa zdecydowanie nie przynosiła szczęścia. Niewiele brakowało, żeby został pogrzebany żywcem w mogile Tristana, za to z górskiego pasma Onchu powrócił nieźle poobijany, po nieoczekiwanym starciu ze słynnym Morholtem. Krwawe wesele również nie należało do najprzyjemniejszych przeżyć, ale szalony, niekontrolowany taniec pośród szkarłatnej mgły i zwierzęcego truchła przynajmniej pozwolił mu na powrót porozumieć się z Maximilianem. Szkoda tylko, że nie wiedział że niedługo to wszystko i tak pójdzie na marne, a młodszy kochanek w jego oczach i pamięci stanie się zupełnie przypadkową, obcą osobą. Dobrze, że chociaż ten dzień nie nastawił na niego żadnej pułapki. Potrzeba mu było… może niekoniecznie taniego wina, ale na pewno dobrego towarzystwa i błogiego relaksu. - Spodziewałem się po tobie większego ducha walki. – Wyszczerzył się na tę jakże lakoniczną, zdawkową odpowiedź, acz nie ciągnął niepotrzebnie tematu, na którym znał się mniej więcej tak dobrze jak na florystyce, czyli wcale. Cóż, przynajmniej Brooks mogła być pewna, że szczerze kibicuje jej z całego swego serca… wszak i tak nie znał nazwisk i osiągnieć jej konkurentów. No tak, Krukonka. Powtórzył bezgłośnie po swojej towarzyszce, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że słyszy wszystkie jej myśli. Rozejrzał się wokoło, poszukując źródła tej przedziwnej magii, ale kiedy tylko ujrzał niematerialną zbroję, szybko zrozumiał co się święci. – Chyba powinienem cię znowu zaprosić do El Paraiso na degustację. Może przestałabyś wtedy nazywać dobre wytrawne wino popłuczynami podawanymi do posiłku w drogich restauracjach. – Skorzystał z okazji, jaka się nadarzyła, wytykając Julii bluźnierstwo, jakiego jego zdaniem się dopuściła wobec szlachetnych, wiekowych trunków. Nie był jednak aż tak nadęty. Mówił żartobliwym tonem, a i z miłą chęcią odebrał od niej kubek wypełniony druzgotkowym sikaczem. Poza tym w jednym byli zgodni: ci którzy nie pili rzeczywiście trącili nudą. - Nie blefuję. Może nie jestem koneserem, ale za to na pewno estetą. – Poruszył sugestywnie brwiami, z czarującym uśmiechem przywdzianym na usta… usta, które zaraz umoczył w tanim alkoholu, przypominając sobie studenckie czasy. – Pijałem lepsze. – Przyznał szczerze, wzruszając delikatnie ramionami. Skoro miał wgląd do wszystkich myśli Brooks, zapewne reguła ta funkcjonowała również w drugą stronę, a to oznaczało że i tak niczego przed nią nie ukryje. – Dopóki nie sprawdzimy tego empirycznie… – Powtórzył po niej rozbawiony, wyciągając z kieszeni spodni skręta i zapalniczkę. – Widać, że Krukonka. Do tego złotousta. – Przewrócił teatralnie oczami, rzucając gdzieś pomiędzy kurtuazyjne rozpalę, a w końcu zaprószył ogień zapalniczki i zaciągnął się chmurą dymu o intensywnym, poniekąd mdlącym zapachu, który świadomie pozwolił sobie dłużej przytrzymać w płucach. Dopiero po tym podał avalońską fajkę pokoju przyjaciółce Maximiliana.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Nie było chyba miejsca na świecie, które przynosiłoby Brooks szczęście. Wina tkwiła więc w samej pałkarce, która, niezależnie gdzie była, zawsze sprowadzała na siebie kłopoty. Klątwy, kontuzje, podtopienia, podpalenia, krwawe rytuały, trzydniowe drzemki, walka z umarłymi. Jak na dwudziestolatkę miała na koncie więcej przygód niż niejeden wiekowy czarodziej. Co gorsza, zamiast przemyśleć swoje decyzje i znaleźć sobie mniej inwazyjne hobby, ona z uporem maniaka szukała kolejnych przygód, z których wychodziła w lepszym lub gorszym stanie. Jak widać krukońska mądrość nie dotyczyła podejmowania decyzji. A moż to po prostu ogień w dupie, z którym nie potrafiła wygrać i który sprawiał, że była tym, kim była? Na niektóre pytania odpowiedź nie była oczywista.
- Ah, tak, zapomniałam, kim jestem! Julia Brooks, wściekła pałkarka z rządzą mordu w oczach. Wrrrrrrrr… lepiej? – zawarczała jak pies, wlepiając ciemne spojrzenie w Moralesa, przewracając jednocześnie oczami. Z jakiegoś powodu każda w miarę nowa osoba, którą poznawała, miała w głowie swój obraz Krukonki, który mocno kłócił się z rzeczywistością. Wbrew pozorom wcale nie chodziła wiecznie wściekła, nie szukała pretekstów do bitki, nie była też śmiercionośną maszyną na miotle, tylko zwykłą dziewczyną, o dziwo.
Dziwniejsze od tej dualności Julki było to, że po podejściu do nich zbroi, nagle zaczęli słyszeć swoje myśli, co dotarło do niej dosyć późno. Najpierw zmarszczyła brwi, słysząc, jak Sal powtarza jej własne myśli, potem zmarszczyła je ponownie, zastanawiając się, co było tego przyczyną, a na końcu się odgryzła.
- Nie wiem, czemu się denerwujesz. Pomyślałam przecież o drogich restauracjach, nie o El Paraiso. – Złośliwy uśmieszek wykwitł na jej twarzy, ale szybko go zmyła kolejnym łykiem zimnego, słodkiego wina. Jeżeli ktoś pił wino tylko dlatego, że było drogie, a potem starał się wmówić reszcie, że to dzieło winiarskiej sztuki, to już jego problem. Ona wiedziała, co lubi i dlaczego lubi i żadne argumenty nie były w stanie przekonać ją do tego, że jest inaczej.
Komplementy ze strony Sala nie znaczyły dla niej nic, bo doskonale wiedziała, że nie wpisuje się w jego gust, mimo że był ponoć estetą. Była za niska, miała za ciemne oczy i miała zdecydowanie zbyt mało penisa, niż jej rosły przyjaciel, z którym to spotykał się właściciel restauracji z drogimi popłuczynami podawanymi do obiadu.
- Ja pijałam gorsze. – Przyznała równie szczerze, ponownie upijając z kubeczka. Może za dwadzieścia lat, jak już będzie na tym etapie życia, co Morales, zacznie sięgać po te najdroższe z trunków. Póki co jednak traktowała alkohol mocno przedmiotowo i ten miał po prostu być smaczny i miał klepać. Druzgotkowe wino wpisywało się więc w obie te kategorie.
– Dumna Krukonka, pamiętaj o tym. A co do złotoustych… co tam u Solberga? – Zagadała z wymownym uśmieszkiem na twarzy, przejmując od mężczyzny avalońską fajkę pokoju. Nie do końca wiedziała, co ją czeka, bo ograniczała się do mugolskiej trawy, ale była tego ciekawa. Jak na ciekawską Krukonkę przystało.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Przynajmniej Paco i Maximilian nie byli jedynymi, którzy przyciągali do siebie nieszczęścia niczym magnes. Nieważne czy to Grecja czy jabłoniowa, mistyczna wyspa, zawsze coś musiało się po drodze spierdolić. Nie potrafiłby już nawet zliczyć tych wszystkich przygód, których skutków niestety nie dało się zamieść pod dywan. Wylizywanie się z ran i naprawianie błędów zdawało się niemalże wpisane w ich relację, acz z drugiej strony z pewnością nie mogli narzekać na nudę. - Zdecydowanie lepiej - z pazurem… a raczej ostrymi kłami. Czekaj, jak leciała ta wasza przyśpiewka? – Pochwalił umiejętności aktorskie dziewczęcia, korzystając równocześnie z okazji, żeby zapoznać się ze słowami i melodią chociaż jednej z zagrzewających miotlarzy do walki piosenek. Miał w końcu planach wyskoczyć na któryś z meczy z Felixem, a nawet jeżeli nie interesował się sportem w przestworzach, warto było znać zwyczaje kibiców, żeby nie siedzieć jak słup soli, a wtopić się w rozwrzeszczany tłum. – Tak, wiem. Pozory mylą. – Po usłyszeniu jej myśli postanowił jednak odpuścić, acz nie potrafił powstrzymać się przed żartobliwym puszczeniem oczka. Zadowolony dopisał punkt do swego konta, nie spodziewając się, że Krukonka tak prędko się odgryzie, doprowadzając do remisu. Cóż, chyba naprawdę wszedł jej na ambicje. – Zabawne… – Mruknął, odwdzięczając się złośliwym, ironicznym uśmieszkiem, bo niestety tym razem nie zdążył znaleźć wartościowej riposty. Poza tym korciło go już, żeby zamoczyć usta w winie, jakkolwiek tanie i przesłodzone by ono nie było. Wychylił więc sporego łyka, krzywiąc się przy tym na skutek przewidzianego nadmiaru cukru, ale czego by nie powiedzieć, swoimi myślami Brooks szybko poprawiła mu humor. Nie oszukujmy się, trudno było nie parsknąć, słysząc jak dziewczyna porównuje się do Solberga. - Nie wątpię. – Westchnął ciężko, ze zrezygnowaniem, a jednak przybliżył swój kubeczek do tego trzymanego przez znacznie młodszą towarzyszkę o zdecydowanie gorszym guście, żeby stuknąć się z nią szkł… plastikiem. – Tak jest, młoda damo. – Pokłonił lekko głowę, a kąciki ust pomknęły mimowolnie ku górze, kiedy Julia określiła Felixa mianem złotoustego i to z tak wymownym, sugestywnym uśmieszkiem. Oj, złote usta to on miał… tak, wyobraźnia niewątpliwie skierowała tok myślowy Moralesa na nieodpowiednie tory. Kurwa, nie myśl o tym. Nie teraz. Musiał wręcz przywoływać się do porządku, uzmysławiając sobie, że Krukonka zyskała całkowity wgląd do niewypowiedzianych na głos słów. – Denerwujący i pyskaty jak zwykle… czyli zdrowy. – Odpowiedział wreszcie w humorystycznym tonie, zanim zaciągnął się chmurą siwego dymu pochodzącego z nieususzonego, avalońskiego ziela, które po tym podał swej towarzyszce. – Działa nieco silniej niż eliksir otwartych zmysłów. – Zdecydował się także rozjaśnić usłyszane przypadkiem wątpliwości dziewczęcia.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Niekiedy można było odnieść wrażenie, że czarodzieje zostali skazani na los pełen pecha i bólu. Jak nie urok, to sraczka i nawet Avalon nie uchował się od tych problemów. Te wspólne cierpienia miały jednak pewną zaletę – łączyły ludzi we wspólnej niedoli. Tak poznała Solberga, w skrzydle szpitalnym. I teraz Paco i Solberg także mieli coś, na czym mogli budować swoją popierdoloną jej skromnym zdaniem relację. Kim jednak była, żeby oceniać, skoro sama nie potrafiła dojść do porozumienia z własnymi uczuciami i z każdym dniem w jej głowie roiło się od coraz większej ilości pytań?
- „Lepiej siostrę mieć w burdelu, niż brata za Montrose”? „Brooks is on fire”? A może “Kto nie skacze, za Puddlemere”? – Rzuciła pierwszymi z brzegu przyśpiewkami, które jako tako rozpoznawała, bo kiedy już latasz na miotle i grasz, to nie masz czasu wsłuchiwać się w to, co śpiewają fani i co za tym idzie, nie znała całego repertuaru. Ten z pewnością musiał być niezwykle bogaty, znając kreatywność kibiców i ich zamiłowanie do obrażania drużyny przeciwnej.
Ripostą władała niemal tak samo dobrze, jak pałką, tą drewnianą, do quidditcha oczywiście. I na tym jej talenty się kończyły. No, chyba że talentem można nazwać posiadanie zawsze idealnej grzywki albo skręcanie jointów po ciemku. Jeżeli tak, to była kobietą renesansu. Swoją drogą, ciekawe jakie talenty musiał mieć Morales? Na pewno nie aktorskie, bo po jego grymasie od razu wiedziała, że winko jej nie podeszło, co niezwykle ją rozbawiło i nie była powstrzymać uśmiechu, który zaczął pojawiać się na jej twarzy.
Gust do wina może i miała gorszy, ale za to musiała z niej być urodzona komediantka, na którą czekała wielka kariera na scenie, bo Morales co raz się uśmiechał na jej kolejne teksty. Może jak jej się znudzi łamanie sobie nosa i wybijanie palców, to sięgnie za mikrofon i zacznie opowiadać dowcipy? Materiału miała na kilka speciali, bo jej życie prywatne było jednym wielkim żartem.
Wielka chmura siwego i duszącego dymu zakryła jej na chwilę Sala, kiedy ten odpalił skręta i choć na razie to on palił, i tak zaniosła się kaszlem, gdy zawierciło ją w płucach i nozdrzach. – Co to znaczny NIECO SILNIEJ? –Dopytała, przejmując jointa i oceniając go okiem eksperta. Całkiem przyzwoicie skręcony, choć ona sama nieco skróciłaby filtr. Albo nasączyła bletkę eliksirem spokoju lub euforii, w zależności od potrzeb.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Niekiedy nieszczęścia rzeczywiście łączyły ludzi albo pogłębiały istniejącą już pomiędzy nimi więź, ale magiczna, otaczająca jabłoniową wyspę aura wydawała się wyjątkowo wręcz paskudna, i ratowało ją chyba tylko przyjemne w skutkach, avalońskie ziele. Tak, myśli Paco skupiły się niemal wyłącznie wokół skręta, a co zabawne mężczyzna nigdy nie pałał nawet miłością do mugolskiej trawki. Nie udało mu się spostrzec dość oczywistej zależności: pociąg do lokalnych używek wzrósł bowiem znacząco po opuszczeniu polany przy drzewie obrońców i nietypowym, bolesnym zwieńczeniu krwawego wesela. - Emm… – Mruknął dość niezręcznie, starając się na powrót odnaleźć w rzeczywistości, wszak używkowy głód i umiejętność wglądu nie tylko we własny umysł, ale i ten należący do krukońskiej towarzyszki potrafiły nieźle namieszać w głowie. Cóż, przynajmniej dzięki temu nie zarejestrował, że dziewczyna oceniła jego relację z Maximilianem jako popierdoloną… chociaż czy w istocie nie przyznałby jej nawet racji? – Wiesz co… chyba jednak ograniczę się do szalika. – Prychnął cicho rozbawiony, przewracając przy tym teatralnie oczami, bo i te wszystkie głupkowate przyśpiewki zdecydowanie bardziej pasowały mu do rozkrzyczanej, pijanej młodzieży. Trudno powiedzieć, czy to kwestia jego antypatii do miotlarskiego sportu, czy może przysłowiowego kija w dupie, ale już teraz wiedział że nie widzi siebie samego w roli drącego mordę kibica. Wolał pomyśleć, że uczestniczy w tym wydarzeniu dla wsparcia Brooks… no i przede wszystkim ze względu na towarzystwo zainteresowanego quidditchem Felixa. Nigdy nie podważyłby poczucia humoru ani umiejętności władania ripostą przez siedzącą obok młodą damę. Mimo że znali się dosyć krótko, nieraz już miała okazję zaskoczyć go wyszukaną odpowiedzią, chociaż tym razem nie dało się ukryć, że pomagała jej rzucona na Moralesa klątwa. Mężczyzna gotów był dowcipkować na każdy temat i nawet koszmarny smak druzgotkowego wina nie mógł zniweczyć dobrej zabawy. Skrzywił się, to prawda, acz niekoniecznie zależało mu na skrywaniu dość wymownej reakcji, zwłaszcza kiedy zdawał sobie sprawę z tego, że znana na całym świecie pałkarka nie wyglądała na taką, która zgrywałaby księżniczkę i poczuła się z tego powodu urażona. – Zaskoczę cię, ale… robię wspaniałe drinki. Pracowałem kiedyś za barem. – Parsknął śmiechem, ale nie było to wcale kłamstwo. – Poza tym dobrze gotuję. – Dodał także, rozjaśniając wątpliwości białogłowej. O innych talentach raczej wolałabyś nie wiedzieć. Miał już wywróżyć jej owocną karierę komika, ale chmura siwego dymu i sugestywne pytanie Julii skupiły już całą jego uwagę. – Zastanawiałaś się kiedyś jak to jest słyszeć kolory? – Poruszył prowokująco brwiami, wypuszczając przytrzymany wcześniej w płucach dym, a potem westchnął ciężko na skutek dość surowej oceny ekspertki do spraw skręcania jointów. – Wierz mi, dodatków nie potrzeba. – Zapewnił ją, że eliksir jest zbędny, za to mimowolnie zaczął zastanawiać się czy nie powinien posłuchać jej w kwestii skrócenia filtra.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julkowa wizja raju znacznie odbiegała od tego, czego zdołała doświadczyć w Avalonie. W niemal każdej mugolskiej religii raj był miejscem, w którym człowieka, nieżywego zresztą, nic złego spotkać nie mogło. Ot, wieczny melanż, zero kaca, dobrze schłodzone piwko i brak komarów. A Avalon co? A Avalon jajco, miał w poważaniu spokój jego rezydentów. Gdzie się człowiek nie odwrócił, tam czekały na niego kłopoty. Aż dziw bierze, że dziś jeszcze nic im się nie stało. Może lepiej nie kusić losu, bo się zaraz okaże, że Pani Jeziora słyszy ich myśli i kara za ten brak szacunku? Tylko brakowało, żeby nagle z nieba spadł na nich gówniany deszcz. Albo jakiś stukilowy świnks, któremu się znudziło życie i latanie. Dobrze, że na co dzień ludzie nie wchodzili do jej głowy, bo trzeba przyznać, że było to wyjątkowo dziwne miejsce. Teraz i tak się pilnowała, ale niekiedy sama się zastanawiała, jak można być w tym samym momencie tak poukładanym i chaotycznym. Najwyraźniej wielkość wymagała szaleństwa.
- Z zakupem szalika bym się jeszcze wstrzymała… tak do września – odpowiedziała tajemniczo, puszczając mu oczko i upijając jabola. Nie rozumiała, jak można było się krzywić, skoro był słodki, zimny i orzeźwiający. Czyli idealny na taki ciepły dzień jak ten. – Swoją drogą, grałeś w szkole w Quida, czy cię nigdy nie ciągnęło do latania? – Nie znała zbyt wielu osób, które nie interesowały się quidditchem. Był to jeden z najpopularniejszych sportów magicznego świata i niemal każdy w mniejszym lub większym stopniu orientował się co i jak. Oczywiście, mało kto był takim nerdem jak ona i znał zwycięski skład Harpii z 1953 roku, kiedy to walijska drużyna zwyciężyła w słynnym siedmiodniowym meczu przeciwko Sokołom z Heidelbergu. Ah, jak już zostanie Ministrem Magii, to podręczniki do Quidditcha będą w każdym domu, niczym biblia w amerykańskich hotelach. W każdym razie miło było, że Sal starał się, choćby ze względu na Maxa.
Uśmiechnęła się szeroko, nie pierwszy raz dzisiaj, kiedy to Pan Morales pochwalił się swoimi talentami. W sumie to sprawiał wrażenie takiego, który do kuchni wchodzi tylko po to, żeby opieprzyć kucharza, że przesolił zupę, a nie po to, by zrobić jakąś fahitę czy inne meksykańskie tacos.
- Nie wierzę. Chyba będę musiała sprawdzić to EMPIRYCZNIE – odpowiedziała po chwili namysłu, a kiedy w swojej głowie usłyszała myśli Moralesa, lekko się wzdygnęła, bo zabrzmiało to wyjątkowo… dziwnie? Podejrzanie? No, chyba że miał na myśli znajomość tysiąca sposobów na zamienie tyłka Solberga w wiadro.
Nie, nie zastanawiała się, jak to jest widzieć kolory. Ona wiedziała, jak to jest, bo kilka razy zdarzyło jej się sięgnąć po „poncz listonosza”, w którym pływały znaczki z pewną popularną mugolską substancją. Po swojej pierwszej próbie skończyła z pozdzieranym do krwi knykciami, bo wlazła do pokoju pełnego magicznych garkulców i akurat ją pierdolnęło. Wtedy już nie była w pokoju pełnym magicznych gargulców. Była rycerzem starającym się zdobyć Jerozolimę podczas jednej z krucjat i kładła gęsto trupa za pomocą miecza, którym była stara chochla do zupy. Za swoje wysiłki nagrodzoną ją możliwością rozmowy z samym bogiem, a ten miał wyjątkowo dziewczęcy i melodyjny głos oraz mocny szkocki akcent.
- Wierzę. – Skinęła lekko głową, czekając aż avalońskie ziółko zacznie działać, choć wziąż była zdania, że nasączenie bibułki ZAWSZE było doskonałym pomysłem. – Właśnie, może się kiedyś zrewanżuję. Mam w domu jeszcze kilka porcji mudminu, który przywiozłam z Arabii. Mógłbyś mi wtedy pokazać te swoje słynne kulinarne talenty.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Tak, przemierzanie meandrów wyobraźni krukońskiego dziewczęcia zdecydowanie należało do bogatych, ale i wyjątkowo popieprzonych doświadczeń. Przez moment zastanawiał się czy aby na pewno potrzebuje lokalnego ziela, skoro słyszane mimochodem myśli Brooks zapewniały mu potężną dawkę rozrywki i abstrakcji. Musiał dać sobie dłuższą chwilę, żeby się w nich odnaleźć i zrozumieć, że tak naprawdę zgadzał się z towarzyszką w pełnej rozciągłości. Niby wypoczynkowy urlop w Avalonie tak naprawdę przyniósł mu więcej szkód niż korzyści, a i sam zdecydowanie inaczej wyobrażał sobie obraz raju, który w jego głowie przypominał grecką ucztę. Leniwie rozkładał się w tej scenie na kamiennej leżance, w otoczeniu nagich, atrakcyjnych chłopców i soczystych… winogron. - Do września? – Powtórzył po Julii, unosząc ze zdziwieniem brwi, wszak może i nie śledził na bieżąco wszystkich quidditchowych newsów, ale z tego co kojarzył, mistrzostwa rozgrywały się właśnie na przełomie lipca i sierpnia. – Nie grałem. Nigdy mnie nie ciągnęło. – Mruknął zaraz kłamliwie w odpowiedzi, ale niestety frunąca nieopodal zbroja postanowiła wyjawić prawdę za niego, przywracając w jego głowie wspomnienia ze szkolnych czasów i pierwszy, bolesny upadek z miotły, który zdyskredytował go w oczach rówieśników. Na deskach klubu pojedynkowego wyczyniał cuda, ale latanie na kiju zupełnie mu nie wychodziło… i to nie tak, że nie chciał grać w quidditcha czy należeć do ślizgońskiej drużyny. Po prostu się do tego nie nadawał, a pasmo kolejnych porażek zniechęciło go do podniebnego sportu, przekonując że o wiele łatwiej ukrywać się za nienawiścią do miotlarzy. – Zdecydowanie lepiej radzę sobie za kierownicą. – Westchnął głośno, wzruszając jednocześnie nonszalancko ramionami, skoro i tak został już zdemaskowany. Na szczęście dosyć szybko się rozpromienił, kiedy dotarło do niego jakie mylne wrażenie wywarł na młodszej kompance. – Pozory mylą. – Rzucił z uśmiechem, bo co jak co, ale w kuchni uwielbiał majsterkować tak samo jak w garażu. Zaraz jednak prychnął pod nosem, bezgłośnie sugerując koleżance Maximiliana, żeby nie zagalopowywała się z tymi zgadywankami, jeżeli nie chce wiedzieć o pikantnych szczegółach. Wolał zgrywać dżentelmena. – Widzę, że nie tylko Felixa ciągnie do używek… – Wtrącił niechętnie, nie wiedząc jak sytuacja wygląda w przypadku Brooks. Nie chciał jej oceniać, w końcu sam nie był święty. Zdarzało mu się sięgnąć po mocniejsze środki niż alkohol, ale zachowywał umiar, żeby nie przywiązać się zbytnio do narkotycznego stanu. – Niech zgadnę, bóg miał nie tylko melodyjny, szkocki akcent, ale i nauczycielską odznakę? – Zasugerował rozbawionym tonem, zaciągając się chmurą mdlącego, za to niesamowicie relaksującego dymu. - Mudminu? – Zapytał żywo zainteresowany. Często podróżował, ale akurat w Arabii jego stopa nigdy nie stanęła. Nie kojarzył również napomkniętej przez dziewczynę nazwy. – Czemu nie. Pod warunkiem, że to ja zadbam o właściwe produkty. – Przystał na tę propozycję, nadto oferując jeszcze darmową strawę, toteż Julia nie miała chyba powodów do narzekań. Po kolejnych kilku buchach Paco całkiem jednak zamilknął, rozkładając się plecami na skale; i tak nie mógł skupić się na pogawędce, kiedy drzewa i ptaki zaczęły do niego mówić, a okoliczny las mienił się kolorami tęczy. +
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Umysł Krukonki niejednokrotnie stanowił zagadkę dla niej samej. Myśli, które kłębiły się pod ciemną czupryną, niejednokrotnie ją zaskakiwały, sprawiając, że sią zastanawiała, jak blisko jest szaleństwa. Jednocześnie lubiła te swoje dziwactwa, uważając je za swoje i za to, co sprawia, że jest tym, kim jest. A że przy okazji takich sytuacji jak dzisiejsza, stanowiła rozrywkę dla chłopaka swojego najlepszego przyjaciela? Tym lepiej. Może dzięki temu poznają się nieco lepiej. Nie miałaby nic przeciwko, skoro siedzący naprzeciw mężczyzna, popijający magiczny jabola, zjakiegoś powodu był ważny dla Maksia. Wchodząc w jego umysł, tak jak on wchodził w jej, mieli okazję zrozumieć się nieco lepiej, bez wypowiadania ani jednego słowa. Inna sprawa, że dowiedziała się tego, czego nie chciała, jak choćby jego osobista wizja nieba z soczystymi… winogronami.
- Do września. Wtedy startuje liga. Z jamajczykami wygraliśmy, ale nie daliśmy rady Irlandii w ćwierćfinale, więc raczej mnie już na mundialu nie zobaczysz. Oficjalnie mam w końcu wakacje. – Czy trochę z nim pogrywała, rozmawiając wcześniej o meczach grupowych? Być może. Chciała w końcu sprawdzić, jak bardzo jest na bieżąco z newsami z tej najważniejszej sportowej imprezy. Jak się okazało, niezbyt był na bieżąco. – Gdybyś miał czas i brak planów na weekend, to zapraszam na stadion narodowy w Londynie. Zobaczysz, za co takim asom jak jak płacą miliony. Quidditch potrafi być sztuką, naprawdę.
Kolejne myśli Sala pojawiały się w jej głowie. Tym razem została przeniesiona jakieś dwieście lat wstecz, kiedy to siedzący przed nią mężczyzna był jeszcze młodym urwisem. Najwidoczniej ta cała pozorna „ignorancja” była głęboko zakorzeniona w niepowodzenia, którymi naznaczone były jego próby latania. Czy bawiło ją to? W żadnym wypadku. Nie każdy musiał być królem miotły. Talenty bywały różne i ona sama na przykład była kompletnym gumochłonem z wróżbiarstwa, run czy zielarstwa. Ocenianie jej przez pryzmat tych przedmiotów prowadziłoby do wniosków, że jest chodzącą porażką, a myślała o sobie całkowicie przeciwnie. Pokiwała więc głową w zamyśleniu, zanim to odpowiedziała.
- Na pewno lepiej niż ja, chociaż poprzeczki to wysoko nie zawiesiłam. – Uśmiechnęła się delikatnie, bo sam Morales jej świadkiem, że za kółkiem radziła sobie równie dobrze, co Max z trzeźwością. Nie drążyła już tematu quidditcha, jak gdyby nigdy nie istniał. Jej pozostało jedynie się cieszyć z tego, że jest dobra w tym, co kocha najbardziej na świecie. Taki komfort miało niewielu.
Za to talent Sala do gotowania był godny podziwu. Ona sama trzymała się od garów z daleka i jak już potrafiła coś wyczarować, to kawę, owsiankę czy jajecznicę. Było to o tyle dziwne, że gotowanie, tak jak eliksiry, wymagało podobnych talentów – dbania o proporcje, cierpliwości i wykonywania wszystkiego w odpowiedniej kolejności. Z eliksirami szło jej nieźle. Z gotowaniem czegoś bardziej skomplikowanego od spaghetti ze słoika? Już nie. - Nie powiedziałabym, że ciągnie. Raczej nie mam nic przeciwko eksperymentom, kiedy mogę sobie na to pozwolić – odpowiedziała zgodnie z prawdą, bo choć lubiła sobie zajarać czy napić się winka, to robiła to jednak sporadycznie. Jak każdy potrzebowała czasami zapuścić restart, ale z racji wykonywanego zawodu i pierdyliarda treningów, robiła to okazyjnie. W przeciwieństwie do przyjaciela, o którego martwiła się więcej, niż chciała. Kiedy mogła, szalała. Kiedy nie mogła, a nie mogła prawie przez cały rok, ograniczała się do piątkowego skręta i lampki druzgotkowego przed spaniem.
-Bóg był uroczą Szkotką, która kiedyś ze mną mieszkała. Najlepszą przyjaciółką – odpowiedziała, lekko markotniejąc na wspomnienie o Arli, która niespodziewanie zniknęła z jej życia i nic nie wskazywało na to, żeby miała powrócić. Życie jednak toczyło się dalej, a ona miała wybór. Mogła dać się pogrążyć smutnym wspomnieniom, albo patrzeć do przodu. Wybór nie był ciężki.
- Mudmin. Pali się to z wielkiej fajki wodnej i działa… różnie. Jest kilka rodzajów. Ten, który mi się kisi od roku w kuferku, działa jak podrasowana mugolska trawa. – Wyjaśniła mu pokrótce, co ma na myśli. Dotychczas paliła to tylko raz. Z Maxem zresztą, w bardzo przyjemnych okolicznościach, bo leżeli kilkadziesiąt metrów nad ziemią na latającym dywanie pośrodku pustyni. Wpatrywali się wtedy w gwieździste niebo i zastanawiali, czy na ciemnej stronie księżyce mieszkają czarodzieje. Wnioski, które wyciągnęli, mogłyby Sala zdziwić.
- Zgoda. – Wspaniałomyślnie przystała na tę propozycję wspólnego posiłku i po raz kolejny zaciągnęła się dymkiem. Z każdym buchem czuła, jak świat zamienia się w mokry sen jednorożca. Faktycznie zaczynała słyszeć kolory albo widzieć dźwięki. – Ociechuj. – Szepnęła do siebie pod nosem, znim to wybuchła śmiechem. Dzisiejszy powrót do domku będzie ciekawy. Pozostało jej liczyć, że nie przydybie jej August, bo bez wątpienia będzie się martwił. I zastanawiał, gdzie się tak skuła. Krukonka oddała mężczyźnie skręta, po czym ponownie wyciągnęła się na kamieniu jak jaszczurka. Oddychała powoli, wpatrując się w wirujące niebo i chichocząc z byle powodu. Wszystko było takie cudowne!