Domki są nieduże, drewniane i jednoizbowe, choć dzielone ściankami, to nie mają drzwi, nie licząc tych wejściowych. Mieszczą się w nich piętrowe łóżka, niewielki stolik z dwoma krzesłami i jedna szafa, choć wewnątrz powiększana zaklęciem, tak by wszyscy w niej zmieścili swoje rzeczy. Całość oświetla żyrandol, na którym znajdują się magicznie zapalane świeczki, by je zapalić lub zgasić – wystarczy klasnąć. Łazienka jest skromna i naprawdę niewielka, oddzielona małą drewnianą ścianką, która bardziej przypomina zwykły parawan. Znajduje się tam drewniana balia, zaczarowana tak, że woda dostosowuje się temperaturą do korzystającego, i oczywiście toaleta, tak samo drewniana.
Lokatorzy:
1. Alexander D. Voralberg 2. Maximilian Felix Solberg 3. Salazar Morales
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W końcu mógł uwolnić się od znachorki i jej karcącego spojrzenia, a co ważniejsze - zapalić. Gdy tylko drzwi chatki uzdrowicielki się zamknęły, Max sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął pomiętą paczkę, z której poczęstował się jednym szlugiem, częstując przy okazji Salazara. Droga do ich miejsca noclegu nie była najbardziej przyjemna, bo chłopak wciąż był osłabiony, ale dzielnie kroczył przed siebie dziękując Merlinowi, że wcale tak daleko nie ma do przejścia. -W końcu własne śmieci... - Walnął się na najbliższe łóżko, zamykając na chwilę powieki. Nienawidził przebywania w jakichkolwiek placówkach medycznych. Czuł się tam jak w klatce, a najgorsze, że zazwyczaj lądował tam w stanie uniemożliwiającym mu ucieczkę. -Jeszcze raz dzięki, że się mną wczoraj zająłeś. I dzisiaj. - Spojrzał na Salazara, po czym podłożył sobie ręce pod głowę, by ułożyć się nieco wygodniej. -Odpocznę chwilę i zobaczę, co tam za wyprawkę mi uszykowała. Choć powiem szczerze, ten wywar z jabłoni mnie zaciekawił. Muszę kiedyś do niej wrócić i podpytać o kilka rzeczy. No i o ten przeklęty kwiat. Brzmiał jak coś, nad czym warto się pochylić. - Rozgadał się, bo w końcu mógł wywalić z siebie ekscytację, jaką od dwóch dni czuł na myśl o nowych rozwiązaniach, jakich wcześniej nie znał. -Masz jakieś plany na dzisiaj? - Zapytał niby mimochodem, choć za każdym jego słowem czaiło się coś więcej. Jak zwykle jednak nie miał zamiaru tak po prostu powiedzieć o tym, co siedziało w jego ślizgońskim serduszku.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie mógł narzekać na postawę lokalnej znachorki, zwłaszcza kiedy kobieta postawiła jego młodszego partnera na nogi. Nie miał jednak równocześnie zamiaru ukrywać, że z miłą chęcią opuszcza jej pachnącą ziołami i magicznymi miksturami chatę. Po pierwsze, to że staruszka ich wypuściła, wyraźnie świadczyło o poprawie stanu zdrowia Maximiliana. Po drugie, nie musiał znosić karcących spojrzeń, które uzdrowicielka darowała mu na każdym możliwym kroku. Nie wątpił, że zarówno Felixa jak i jego samego czeka długa droga, ale cieszył się że może zaopiekować się nim sam. Nawet teraz szedł blisko niego, żeby w razie jakichkolwiek kłopotów wesprzeć go swoim ramieniem. Chłopak nadal wyglądał w końcu na osłabionego, a chyba nie marzył o spotkaniu z glebą. Na szczęście jednak podróż minęła im bez wywrotek, a Paco nie narzucał się nachalnie z pomocą, żeby nastolatek nie pomyślał, że traktuje go jak upośledzonego. Ot, po prostu uważnie go obserwował, a kiedy wątłe ciało legło na wygodnym materacu, sam usiadł na brzegu łóżka, układając dłoń gdzieś na nodze towarzysza. – Tylko czekam aż jutro zaczniesz na nie marudzić. Pamiętaj, że powinieneś teraz odpoczywać. – Pogroził mu palcem, ale trudno było mu się nie uśmiechnąć, gdy do uszu dotarły kolejne słowa Solberga. – Napędziłeś mi stracha… – Mruknął, spuszczając lekko głowę. – …bałem się, że się nie obudzisz. – Przyznał również ściszonym głosem, jak najprędzej próbując wyrzucić tę natrętną, wwiercającą się w czaszkę myśl. Na szczęście Maximilianowi buzia się nie zamykała, a jego przepełniona entuzjazmem paplanina o wywarach i roślinnych składnika pozwoliła skoncentrować się na znacznie przyjemniejszych tematach. Nawet nie śmiał mu przerywać. – Nie mam… – Zareagował dopiero na jego pytanie, acz dość szybko przerwał wypowiedź, poszukując czegoś w kieszeni. – …za to mam coś dla ciebie. – Wyciągnął do niego dumnie rękę, w której kryło się niewielkie zawiniątko. Bezpiecznie zapakowane płatki i pyłek kwiatu, który na dwa dni przykuł ich do znachorskiego łoża. – Zerwałem je, bo pomyślałem, że mogą się przydać jako antidotum. – Wyjaśnił pokrótce, przez moment tylko machając zdobyczą przed oczami Felixa. Nie chciał pozwolić, żeby od razu trafiła w jego objęcia. – Są twoje. Pod jednym warunkim: obiecasz mi, że nie zrobisz niczego głupiego. Nie chciałbym… – Ponownie zamilknął i pokręcił jedynie głową na znak, że woli nie przywoływać żadnych czarnych scenariuszy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czuł się dużo lepiej leżąc tutaj, w domku jaki dzielił z Salazarem i Voralbergiem, choć akurat ten materac też nie był tak wygodny jak łóżko w El Paraiso, czy nawet jego własne, które czekało na chłopaka w Inverness. Cóż, nie zawsze można było pławić się w luksusach. -Nie będę się przemęczał. Obiecuję. - Zapewnił szczerze, choć nie mógł powiedzieć, jak długo w tym wytrwa. Znając jego, pewnie niedługo znów zacznie go nosić. Słysząc kolejne słowa, ujął spoczywającą na jego nodze dłoń. Nie miał na to żadnej odpowiedzi. Wiedział, że mogło być nieciekawie, ale na szczęście znachorka odwaliła kawał dobrej roboty i byli teraz tutaj. Razem. Niestety myśl, że mogło to się skończyć inaczej spowodowała, że nastolatek poczuł dziwny lęk, a jego ciało znów zaczęło się trząść. Nie zwracał jednak na to większej uwagi, skupiając się na mówieniu. Już miał coś powiedzieć, gdy Morales wyciągnął zawiniątko, a jego zawartość sprawiła, że Max gwałtownie podniósł się do siadu, przypierdalając przy okazji głową w górne łóżko. Szmaragdowe ślepia błyszczały, a uśmiech pojawił się na jego twarzy. Oczywiście ledwo potrafił wysiedzieć w miejscu i najchętniej już by dorwał ten śmiertelny kwiat, ale Morales nie miał zamiaru mu na to pozwolić. Nie tak łatwo. Gdy Paco w końcu skończył mówić, Max wykrzesał z siebie zręczność lisa i chwycił pudełeczko, ale tylko po to, by odłożyć je na materac. Zamiast zająć się oględzinami Mors Lilium, chwycił w swoje dłonie twarz Paco i wpił się w jego usta. Naprawdę nie wierzył, że ten o tym pomyślał, a w dodatku chciał podarować mu coś tak cennego. Zdecydowanie bardziej cennego dla Maxa niż zawartość całego Gringotta. -Obiecuję zachować każdy przepis BHP i nie narażać się na nic głupiego. - Przyrzekł, ponownie sięgając wargami ust Paco. -Jesteś niesamowity, wiesz? Kocham C... - Urwał, zdając sobie sprawę, jakie słowa opuściły jego usta. Speszył się lekko, co raczej nie było normą w jego wykonaniu i odchrząknął niezręcznie. -To najlepszy prezent w życiu. Dziękuję. - Zmienił nieco front. Jego oczy wciąż błyszczały, a na ustach widniał szeroki uśmiech, choć widać było w tym nutkę niezręczności wywołaną poprzednimi słowami.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Niewykluczone, że gdyby znalazł się tutaj sam, narzekałby na miękkość materaca i ubogi wystrój drewnianego domku, ale obecność Maximiliana rekompensowała mu wszelkie niewygody. Nawet przestał kląć na niechcianego współlokatora, chociaż nie ukrywał, że najchętniej się z nim mijał. Taktyka wydawała się jednak skuteczna, dopóki nie wchodzili sobie w paradę. Paco był natomiast zbyt zajęty swoim młodszym kochankiem, by dać się pochłonąć płynącej w żyłach żądzy mordu, dla której normalnie mógłby szukać ujścia pod postacią wdania się w mordobicie ze sztywniackim opiekunem hogwarckich kujonów. - Chyba musiałbym cię przykuć do łóżka, a obawiam się że nawet wtedy znalazłabyś sposób. – Rzucił żartobliwym tonem, wzruszając ramionami w poddańczym geście. Znał Solberga i wiedział, że niezależnie od zastosowanych metod, i tak skończyłby walcząc z wiatrakami. Niektóre jego wady musiał po prostu zaakceptować, co nie oznaczało oczywiście, że nie będzie łaził za nim jak cień, pilnując żeby przypadkiem nie zrobił sobie jeszcze większej krzywdy. Na razie jednak darował sobie zgrywanie protekcjonalnego i nadopiekuńczego dziada, za to chłonął z przyjemnej bliskości jego dłoni niczym gąbka, czując jak uczucie to wypełnia go od środka. Potrzebował go, zwłaszcza po tym jak przez dwa dni zastanawiał się, kiedy będzie mógł spojrzeć w błyszczące, szmaragdowe ślepia. Teraz trudno było mu oderwać od nich wzrok. Nic więc dziwnego, że nawet nie zauważył trzęsących się mięśni. Zresztą… miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia, czyż nie? Poznawszy przywiązanie młodszego partnera do eliksirów i niezbędnych do warzenia komponentów, spodziewał się napływu radości, ale lisia zręczność oraz buchający wdzięcznością pocałunek przerosły nawet te najśmielsze oczekiwania. Nie potrafił się powstrzymać. Sam uniósł dłonie, przygarniając chłopaka do swojego ciała, całą swą uwagę poświęcając jednak przede wszystkim namiętnemu tańcu splecionych ze sobą warg. – Ty i BHP… – Westchnął kpiąco, zmuszony zaczerpnąć odrobiny powietrza, kiedy nagle zaniemówił, spoglądając ogłupiale w twarz Felixa. Brew mimowolnie powędrowała ku górze, a Morales odchrząkując, spuścił na chwilę głowę w dół, nie do końca świadomie próbując zgubić wlepione w niego spojrzenie. Nie był pewien dlaczego zareagował dokładnie w taki sposób… Po części chyba nie wierzył jego słowom i zrzucał je na karb rozpalającego go entuzjazmu. Po części chyba obawiał się także, że mogą okazać się one prawdziwe. Nie rozumiał bowiem co oznacza takie wyznanie. Nie wiedział czym jest miłość, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Wzbraniał się przed nią rękoma i nogami przede wszystkim dlatego, że kojarzyła mu się z wiecznym niepokojem i poczuciem straty… a nawet jeśli intuicja podpowiadała mu, że darzy Maximiliana głębszym uczuciem, starał się nie poddawać go żadnej bardziej wnikliwej analizie. Jakkolwiek absurdalnie by to nie wybrzmiało wiedział bowiem, że gdyby to zrobił, doszedłby do wniosku, że powinien go zostawić. Wbrew otaczającej go aury arogancji i nachalnej wręcz pewności siebie, wcale nie uważał się za właściwego dla niego partnera, a może po prostu obawiał się, że nigdy idealnym partnerem nie będzie. Bał się tego, że go zniszczy, że nigdy nie będzie wystarczający, że nie będzie potrafił o niego zadbać i że go straci. Powinien odejść, żeby nie uczynić mu większej krzywdy, ale nie umiał z niego zrezygnować, dlatego wolał mu nie odpowiadać. Bo tak było wygodniej i tak było prościej. - Wiem, że wykorzystasz je lepiej niż ja. – Przeszedł zatem do porządku dziennego, udając że wyznanie Felixa nigdy nie opuściło jego pięknych ust. Nie było to jednak takie proste, zwłaszcza kiedy to przypadkiem wtrącone słowo nadal wybrzmiewało w jego uszach. – Co z tymi planami? – Zapytał ostatecznie, starając się zmienić temat i uciszyć dobijający się do serca głos.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiedział, że Morales woli nieco lepsze standardy, ale doceniał to, że jakoś specjalnie nie dawał tego po sobie znać. Nadal pasował tu jak pięść do dupy w tych swoich pstrokatych koszulach, ale przynajmniej nie marudził. Max wzruszył ramionami, dobrze zdając sobie sprawę, że Paco ma rację i sam o tym wie. Nie było potrzeby jakkolwiek tego komentować, skoro prawda była jedna i niezaprzeczalna. Zresztą sekundę później wydarzyło się coś, co kompletnie odrzuciło na bok jakikolwiek inny temat, czy nawet myśl zmierzającą w innym kierunku. Widząc pudełko z Mors Lilium, Max wiedział, jaki skarb właśnie ma przed sobą i nie mógł się doczekać, aż wykorzysta go na swój sposób. Składnik, który był praktycznie niemożliwy do spotkania, stał się jego własnością. Gdyby nie radość i złączenie warg, pewnie nawet uroniłby łezkę wzruszenia. Zamiast tego skupił się na bliskości z Paco, z której czerpał jeszcze więcej przyjemności niż zazwyczaj. -Będę uważał. - Podkreślił jeszcze raz, szczęśliwy jak nie był od naprawdę długiego czasu. I to szczęście właśnie go zgubiło, gdy nie myśląc po prostu wypalił coś, czego nie miał zamiaru mówić. Ba, o czym nawet specjalnie nie myślał w ten sposób. Poczuł, jak serce nienaturalnie mu przyspiesza, a mięśnie drżą jeszcze mocniej, gdy Paco odwrócił wzrok. Nastolatek już rzucał niewybredne wiązanki w swojej głowie na własną głupotę i zjebanie. Nie tak miał wyglądać jego powrót ze śpiączki. Ani te wakacje. Ani w ogóle najbliższa przyszłość. Zjebał. Był tego świadom, choć jednocześnie nie czuł, że jest to dobra reakcja. W końcu Paco nie dał mu do zrozumienia, by jakkolwiek miał ich relację za coś więcej, za coś głębszego i znaczącego. Max nie powinien był się dziwić, a jednak czuł, jak gardło mu się zaciska, a płuca desperacko potrzebują powietrza. -Zależy, co dla kogo znaczy "lepiej". - Starał się odpowiadać luźno, choć drobna zmiana w jego twarzy zaszła. Wciąż był tak samo rozradowany prezentem i po części czuł ulgę z braku komentarza, ale z drugiej strony czuł dziwne ukłucie w sercu, które bardzo mu się nie podobało. Żeby więc nie myśleć o tym za dużo, powrócił do pudełeczka z Mors Lilium i zaczął je uważnie oglądać, tworząc w głowie milion scenariuszy na to, jak może je wykorzystać i przebadać. -Hmmm? - Z zamyślenia wyrwał go ponownie głos Paco. Max musiał zamrugać kilka razy, żeby zrozumieć to proste pytanie. -Ach, tak. Chciałem zaproponować żebyśmy zrobili sobie dzisiaj luz. Najchętniej bym po prostu poleżał z Tobą w łóżku. Może odpalimy jakiegoś pokera, czy coś. - Wrócił do tego, co miał zaplanowane wcześniej, choć teraz brzmiało to raczej niezręcznie. Nie wiedział, czy powinien to w ogóle proponować. -Chociaż i tak pewnie niedługo pójdę spać. Chyba jeszcze trochę jestem osłabiony. - Oj widać było, że z młodym jest coś nie tak, skoro przyznawał, że nie czuje się najlepiej. Co prawda używał tego jako wymówki, ale wciąż, nie były to słowa, które zbyt często opuszczały jego usta.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Gdyby tylko zyskali wgląd do własnych myśli, prawdopodobnie wzajemnie próbowaliby poddusić drugiego poduszką we śnie. Byle nie na amen, wszak najwyraźniej – mimo wytykania sobie wszelkich wad, jakie można byłoby im przypisać – nie potrafili przetrwać zbyt długiej rozłąki. Paco w swych pstrokatych koszulach może i pasował do wystroju wnętrza jak wół do karety, a raczej kareta do wołu; ale za to wydawało się, że ich temperamenty dopiero w parze tworzą kompletną, spójną całość. Szkoda tylko, że pod względem emocjonalnym dobrali się wręcz idealnie w swym kretynizmie, a gesty przychodziły im zdecydowanie łatwiej niż słowa. Nikt inny nie był chyba w stanie skrywać tak wielu uczuć pod płaszczykiem pocałunku, poczynając od wdzięczności, przechodząc przez radość, na wszelakich obawach i trosce kończąc. Niewykluczone, że właśnie dlatego tak mocno łaknęli bliskości i dotyku, ale nie umiejąc jasno określić swoich pragnień, nie mogli w pełni się nimi nasycić. Nikogo chyba już nie zdziwi, że tym razem Morales także nie wysilił się na odpowiedź, delikatnie przesuwając jedynie kciukiem po policzku młodego kochanka, jakby ku przestrodze by nie dał się zwieść własnemu szczęściu. Salazar nie zapomniał o złożonej mu obietnicy. Zamierzał dalej się jej trzymać, gotów podnieść go za fraki z ziemi czy zanieść na plecach do znachorki, ale mimo wszystko wolałby, aby więcej nie upadał. Wiedział bowiem, że każdy kolejny upadek pozostawia blizny na jego i tak mocno nadkruszonej psychice. Prezentując mu niebezpieczną, ale i intrygującą lilię, jednocześnie próbował wynagrodzić mu cmentarną krzywdę… chociaż nie ukrywał, że poza tym marzył o tym, by zobaczyć ten sam szeroki uśmiech, który towarzyszył chłopakowi w pewnej kubańskiej aptece. Nie zdziwiłby się, gdyby i wtedy Maximilian palnął podobne głupstwo jak kocham cię, ty stary zboku, a jednak obecnie to jedno słowo całkiem wytrąciło go z równowagi. Nagle zapomniał języka w gębie i w ogóle nie wiedział jak ma i jak powinien się zachować. - Lepiej – to znaczy z pasją. – Zabawne, że o tak patetycznych uczuciach zaczął rozprawiać ktoś, kto sam stronił od nich jak od ognia. O ile jednak empatii wielokrotnie Moralesowi brakowało, tak spostrzegawczości nie dało mu się odmówić, a drobna zmiana w mimice chłopaka i mniej naturalnym, luźnym tembrze głosu wprawiły go w zakłopotanie. Poczuł się również winny, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że najlepszy prezent w życiu stracił jednak odrobinę czaru. – Nie obawiasz się czujnego wzroku Voralberga? – Próbował wejść w rolę, rzucając na Felixa urok swoim uwodzicielskim tonem i prowokującym do tak uwielbianej gry uśmiechem, ale chyba i on padł ofiarą ukłutego serca, a może lepiej byłoby powiedzieć: wyrzutów sumienia. – Dla odmiany zaproponowałbym stare dobre gargulki, ale i tak wyglądasz już jak opluty. – Postarał się zażartować, ale również to nie do końca mu wyszło, kiedy myślami wracał do przypadkowego wyznania swego młodszego kochanka. Potrzebował dać mu cokolwiek w zamian, dlatego ponownie wpił się w jego usta. – Zostanę, nawet gdybyś miał zasnąć po trzech rozdaniach. – Zapewnił go, wpatrując się w szmaragdowe ślepia, których błyszcząca barwa po raz kolejny przypomniała mu o niezręcznej wpadce partnera. Tak, nie wiedzieć dlaczego nazwał ten incydent wpadką, jak gdyby odrobina uczuć miała cokolwiek skomplikować i zniszczyć atmosferę, którą i tak śmierdziało od nich na kilometr. Niby czuł, że powinien więcej, a jednak tkwił w tym błędnym kole, odnosząc nieodparte wrażenie że pójście o krok dalej będzie niczym wyciągnięcie nieodpowiedniego klocka z jengowej wieży i poskutkuje zburzeniem skrzętnie budowanej konstrukcji. Niby nie chciał za niego chwytać, ale wbrew pozorom pragnął także rozpalić tę iskrę na nowo. Wplótł więc palce we włosy chłopaka, przechylając głowę w bok, ale zamiast namiętnego pocałunku, jedynie zahaczył zębami jego wargę z uniesionymi pieszczotliwe kącikami ust. – Kocham twój uśmiech i wcale się sobie nie dziwię, że dałem się na niego poderwać. Powtórzyłbym to raz jeszcze, a potem kolejny. – Przemógł się i mruknął szczerze, chociaż nie było to na pewno to, czego można by od niego oczekiwać.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
U nich zdecydowanie gesty mówiły więcej niż słowa. Max co prawda dzięki Felkowi był już w stanie nieco lepiej zrozumieć własne uczucia, ale też nadal miał w sobie pewne obawy, które nie pozwalały mu ich wyrażać. Nic więc dziwnego, że komunikacja werbalna w tej relacji leżała i kwiczała. Byli upośledzeni na tym tle, co wynikało z trudnej przeszłości, jaką mieli za sobą. Było to zrozumiałe, a jednocześnie nastolatek czuł, jak bardzo go to dusi w momentach, kiedy nie potrafili się porozumieć. Solberg faktycznie nie raz rzucał takie słowa ku przyjaciołom, w chwilach większej radości, ale tym razem wiedział, że nie jest to rzucone, tak po prostu. Dlatego zareagował pewnym speszeniem. Żadne z nich nie było tak naprawdę gotowe na coś podobnego i pewnie gdyby nie wyjątkowy prezent, nastolatek bardziej zważałby na własne słowa. Niestety, mleko się rozlało i nie mógł już tego cofnąć. No chyba, że użyłby Obliviate, ale jakoś zdecydowanie nie chciał uciekać się do magii. Poza tym nie był największym fanem utraty pamięci, z oczywistych powodów. -Okej, tu nie mogę zaprzeczyć. - Zgodził się, lekko rozbawiony mimo wszystko. Co jak co, ale drugiego takiego świra na tym punkcie nie było aż tak łatwo znaleźć. -W tej chwili nie mogę mieć w to bardziej wyjebane. - Przyznał szczerze, bo choć nie do końca czuł się na luzie odkrywając życie prywatne przed Alexandrem, tak teraz był naprawdę zmęczony i potrzebował odpoczynku. Mimo tej słownej wpadki, wciąż chciał spędzić ten dzień na spokojnie z Slazarem u boku, a jakoś nie czuł się na większe wycieczki poza domek, na wypadek, gdyby zaraz po wyjściu znów miał oberwać od losu prosto w krocze. -Daj mi spokój z gargulkami. Nie wstaję dzisiaj z tego materaca. Nie ma chuja. - Choć faktycznie nie był to szczyt ich możliwości, Max i tak się lekko zaśmiał. Wiedział, że wygląda jak zdjęty z krzyża, ale nie mógł nic na to teraz poradzić. A raczej mógł, ale nie miał na to siły. Przymknął oczy, gdy ich wargi znów się złączyły. Czuć było w tym drobnym geście, że nastrój nieco podupadł, ale wciąż pocałunek niósł ze sobą wystarczająco dużo emocji, których wyrażenie sprawiało im problemy. Niestety, wątpliwości jakie Max miał po ich ostatnich rozmowach zaczęły powracać i chłopak czuł, że po trzeciej porażce chyba nie ma sensu próbować już dalej cokolwiek z tego zrozumieć. -W takim razie szykuj hajs. Ojebię Cię, jak zawsze. - Zażartował, choć akurat dość często miał szczęście wygrywać z Paco w karty. Widać powiedzenie "kto nie ma szczęścia w miłości, ma je w kartach" w jego wypadku naprawdę się sprawdzało. Nastolatek przywołał zaklęciem talię, chowając bezpiecznie Mors Lilium i zaczął przygotowywać pierwsze rozdanie. A przynajmniej taki miał zamiar, gdy jednak Paco znów pokrzyżował mu plany, sięgając ust młodszego kochanka. -Nie karz mi przechodzić przez ten proces od nowa. - Zażartował, bo akurat początki to mieli ciężkie i chyba nikt z nich nie chciał tego wszystkiego powtarzać. -Mój uśmiech nigdzie nie znika, nie martw się. - Zapewnił go już nieco poważniej, choć wciąż kąciku jego ust zostawały podniesione. Choć nie na długo, bo zaraz potem, twarz nastolatka nieco spoważniała, a on odsunął się od Paco, opierając plecami o ścianę i wlepiając wzrok w tasowaną talię kart. -Ale ja tak. - Zaczął jak zwykle lakonicznie, bo co to za rozmowa, która najpierw nie wywoła stresu w rozmówcy. -Chyba potrzebuję chwilę odetchnąć od Avalonu i się zregenerować. Pojadę na kilka dni do Hiszpanii, do Flory i ojca. Babcia jest zielarką, może pomoże mi rozjaśnić parę kwestii, a poza tym chciałbym wesprzeć Brooks przed meczami. - Wyjaśnił już nieco bardziej. Nigdy wcześniej nie wspominał o swojej rodzinie w Hiszpanii przy mężczyźnie i choć wciąż specjalnie się nie rozgadał na ten temat, to jednak tymi drobnymi wzmiankami, świadomie bądź niekoniecznie, pokazywał Moralesowi, że nie chce uciec od niezręcznej sytuacji i wciąż ma zamiar w jakiś sposób wtajemniczać go w swoje życie. Co prawda nie była to stuprocentowa prawda, ale też nie całkowite kłamstwo.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Gesty mówiły zdecydowanie więcej niżeli słowa, jednak żeby w pełni wykorzystać ich siłę, należałoby nauczyć się czytać między wierszami, a potem jeszcze otworzyć się przed partnerem, wyznając mu wszelkie wątpliwości i obawy… a niestety z takim wyzwaniem najwyraźniej żaden z nich nie potrafił sobie poradzić. Maximilian znał każdą recepturę, jaką ziemia niosła, a pośród roślinnych i zwierzęcych składników poruszał się ze swobodą równej rybie w wodzie. Salazar z kolei brylował w czarodziejskich pojedynkach, a czarna magia nie skrywała przed nim zbyt wielu tajemnic. Szkoda tylko, że na tle emocjonalnym obydwaj zdawali się podobnie upośledzeni. Tak, nie tylko nastolatka dusiła atmosfera wzajemnej nieszczerości i niedopowiedzeń. - Przypomniałem sobie o krawacie… – Zagadnął z prowokującym uśmiechem, który wyrażał tylko jedną, oczywistą myśl: musimy to kiedyś powtórzyć. Kąciki ust Moralesa uniosły się jednak jeszcze wyżej, kiedy okazało się że jego młodszy kochanek, jak to pięknie określił, ma wyjebane na przypadkowe wtargnięcie Voralbega do ich lokum. – Miód na moje uszy, chociaż nadal mam nadzieję, że spadła na niego lawina albo zgubił się gdzieś w górach. – Pozwolił sobie zażartować, chociaż tak naprawdę nie życzył krukońskiemu belfrowi śmierci. Nie to, żeby go żałował, ale wiedział jakie piętno jego zniknięcie odcisnęłoby na rozpromienionej narzeczeństwem jeszcze-pannie Carter. – Chyba śnię. – Rzucił nagle zaskoczony, kiwając z uznaniem głową. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio wybrzmiałeś tak rozsądnie. – Postanowił wyjaśnić swoją reakcję i pochwalić Felixa za tak spolegliwą postawę względem czekającej go rekonwalescencji. Ciekaw był tylko jak długo nastolatek wytrwa w swym postanowieniu. Musiał naprawdę poczuć się zmęczony… …ale to nie zmęczenie sprawiało, że kolejny pocałunek nie buchnął już tym samym żarem co chwilę wcześniej, i nawet ktoś tak skretyniały jak Salazar był w stanie zrozumieć, że otaczająca ich aura osłabła z zupełnie innych przyczyn. Potrafił docenić próby podtrzymania lekkiego nastroju podejmowane przez Solberga, ale i tak poczuł się winny, a w konsekwencji pragnął wynagrodzić mu tę niezręczną ciszę. – Nie ma szans. – Zapewnił hardo zanim zdecydował się na śmielszy komplement, łapczywie sięgając jego ust. Do pierwszego rozdania wcale mu się nie śpieszyło. – Masz rację. Lepiej uznajmy, że masz mnie w garści. – Przyznał w podobnie humorystycznym tonie, ale słowne przepychanki nie mogły zamaskować reakcji, jaką uraczył Maximiliana po przyplątanym przypadkiem wyznaniu. Paco nie spodziewał się jednak tego, że ciepła, przyjazna atmosfera zaraz całkiem legnie w gruzach. Nie podobał mu się tembr głosu nastolatka, ale powiódł wzrokiem za odsuniętą sylwetką, zastanawiając się do czego młody zmierza… Ponownie zamarł ze spojrzeniem wlepionym w jego szmaragdowe ślepia, ale tym razem nie na skutek niezaplanowanego kocham, a w pełni świadomego zniknę. Nie odezwał się. Przygryzł jedynie nerwowo wargę w oczekiwaniu na jakiekolwiek wyjaśnienia, a chociaż po ich usłyszeniu w pewnym sensie mógł odetchnąć z ulgą, tak nie powiedziałby, że napawają one optymizmem. Miał wiele pytań. Nie miał pojęcia kim jest Flora, czy Felixowi udało się naprawić relacje z ojcem, skoro jeszcze nie tak dawno temu przyznał, że ten zostawił go przed laty. Przede wszystkim jednak dopadło go poczucie smutku i rozczarowania, którego początkowo nie umiał wyjaśnić. Dopiero kiedy instynktownie odsunął dłoń spoczywającą na nodze Maximiliana, dotarło do niego, że poczuł się pominięty. Nie chodziło o to, że mają spędzać każdą chwilą wyłącznie we własnym sosie. Nie musieli robić wszystkiego razem, to oczywiste, a jednak ubodło go to, że Solberg nie zaproponował, by wybrali się do Hiszpanii razem. Zaczął się również zastanawiać czy chłopak potrzebuje odetchnąć od Avalonu czy odpocząć od niego. W końcu mogli wspólnie obejrzeć poczynania Brooks na boisku. Może i nie przepadał za quidditchem, ale za to spokojnie odkupiłby od jakiegoś krezusa miejsce położone w najlepszej loży. - Kiedy? – Tak, miał wiele pytań, ale po zdecydowanie zbyt długiej chwili równie niekomfortowego milczenia, zadał tylko jedno, i to najmniej ze wszystkich istotne. Nawet po tej głupiej dłoni, która spoczywała teraz na materacu widać było jednak, że nabrał chłodnego dystansu i że opuścił go dobry humor. Prawdopodobnie dlatego spuścił głowę, szukając w kieszeni paczki merlinowych strzał, żeby czasem Solberg nie spostrzegł sztuczności w jego udawanym uśmiechu. Niewykluczone, że chłopak nie kłamał, a jednak Paco miał wrażenie, że znów ucieka. Nie zauważył tylko, że w rzeczywistości uciekają obaj.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tacy mądrzy, a tacy głupi... Nie było chyba zdania, które lepiej byłoby w stanie ich podsumować. Max, nauczony doświadczeniem z Felinusem, który też nie był w kwestii emocji najłatwiejszy w obyciu, próbował jakoś wyjaśnić to, co się między nimi działo już od jakiegoś czasu, ale wszystko to spotykało się ze ścianą, która nic nie rozumiała, albo rozumieć nie chciała. -Możemy w żaden sposób nie wspominać w tej chwili Hogwartu? Rzygać mi się chce na myśl o tych zjebanych hipokrytach, którzy tam uczą. - Skrzywił się, bo tak jak jeszcze chwilę temu był w stanie dla Paco zmienić zdanie i zgodzić się na wieczór z cydrem i Joshuą w roli głównej, tak spadek atmosfery zmienił jego nastrój i podejście o sto osiemdziesiąt stopni i znów poczuł ogromną złość na swojego byłego - prawdopodobnie - trenera. Prychnął na komentarz dotyczący Alexandra, nie ciągnąc jednak tematu dalej. Nigdy specjalnie nie przejmował się opinią zaklęciarza i chyba przyszedł czas, by i podczas tych wakacji miał jego opinię głęboko w dupie. Niezręcznej ciszy nie dało się wynagrodzić, choć takie myślenie było bardzo w stylu Moralesa. Max po prostu zrozumiał, że jest to czas odpuścić i wyplenić wszelkie myśli, że może ta relacja jest czymś więcej, niż tylko relacją bogatego dupka, który potrzebuje trophy boy`a i zasmarkanego aroganta, który czerpie korzyść z owinięcia go sobie wokół palca. Wiedział, że z jego strony nie jest to do końca prawda, ale może tak byłoby lepiej i przynajmniej ograniczyłby tym szansę kolejnego zawodu. -Gdyby to było takie proste. - Znów się lekko roześmiał, tym razem nawet dość szczerze, bo dostrzegł ironię, jaka powstała w tej wypowiedzi. Może i miał Paco w garści, ale ten usilnie próbował z niej spierdolić, a Max nie miał zamiaru pewniej chwycić tego, na czym mu zależało. W kwestiach usypiania czujności i wykorzystywania słabości mężczyzny, faktycznie jednak miał zdolności, których obydwoje byli bardzo świadomi. Tak usilnie skupiał się na tasowanej talii, że nie zauważył nerwowości w twarzy Salazara. Nie chciał, a raczej bał się na nią patrzeć, by przypadkiem obydwoje nie dostrzegli w swoich oczach tego, czego najbardziej się obawiali. Niepokoiła go jednak ta gęsta cisza. Wiedział, że może nie jest to najlepszy moment na jakikolwiek wyjazd, ale potrzebował tego i dobrze o tym wiedział, że jeśli nie opuści na trochę Avalonu, to może świadomie jeszcze bardziej zepsuć ich relację, byle tylko uchronić się przed większym zranieniem. Całe szczęście Brooks dała mu idealne narzędzie do tworzenia wymówek. Ogromnie chciałby zabrać Paco ze sobą, usiąść obok niego w loży V.I.P z zimnym piwem i drzeć ryja na mniej lub bardziej kompetentnych przeciwników drużyny, jakiej kibicował. W tej chwili jednak nie potrafił wyobrazić sobie, by w tej atmosferze ktokolwiek z nich mógł czerpać z tego radość, jeśli towarzyszyłoby im tak gęste napięcie, a Max wiedział, że tak po prostu to nie zniknie. -Chciałem zobaczyć się jeszcze z Aurelką, żeby upewnić się, że na pewno nic jej nie jest. No i odwiedzić znachorkę, bo mam kilka pytań. Nie wiem. Jutro wieczorem, albo pojutrze rano. - Odpowiedział beznamiętnie, czując w tej chwili ogromną potrzebę tłumaczenia się ze wszystkiego. -Muszę jeszcze uprzedzić rodzinę. Znaczy nie muszę, ale nie chcę wpadać tak bez zapowiedzi, szczególnie teraz, przy tych całych Mistrzostwach. Mają na pewno mnóstwo na głowie i nie chcę się tam zwalać, żeby jeszcze dojebać im swoją obecnością jeśli to nie pasuje. Chociaż pewnie i tak się mnie spodziewają, skoro wpadam tam co wakacje. - Mówił. Cokolwiek, byle tylko nie tkwić w tej popierdolenie ciężkiej ciszy. Był w stanie opowiedzieć teraz historię swojego życia, byle tylko nie musieć stawiać czoła tej chujowej atmosferze. Czuł jednak, że Paco nie do końca jest zadowolony z takiego obrotu spraw, nie tylko przez to, że ukrócił jakikolwiek kontakt fizyczny z Maxem, co jeszcze bardziej zdołowało chłopaka, który teraz by tego potrzebował, ale przez to, że zadał tylko jedno, lakoniczne pytanie, które mówiło wiele o jego nastroju. Max nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Powinien się cieszyć, że Morales daje mu przestrzeń, o którą tyle walczył, ale jednocześnie teraz potrzebował czegoś zupełnie innego. Miał tylko nadzieję, że ten wyjazd pomoże mu się uspokoić i nieco poukładać pewne kwestie. Choć kto wie, może zostanie tam do końca wakacji i odpuści sobie te całe Avalońskie chujnie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nawet nie wiedział, że przylgnęła do niego łatka ściany, która nic nie rozumiała albo rozumieć nie chciała, ale gdyby miał podobne określenie przypasować do swojego młodszego kochanka, zapewne pomyślałby o obrazie. Mówił dziad do obrazu, a obraz ani razu. Przecież za każdym jebanym razem, kiedy widział przygaszony błysk w oku czy subtelną zmianę w mimice jego twarzy, pytał czy powiedział cokolwiek nie tak, a potem czuł się zupełnie tak, jakby rozmawiał ze stereotypową babą, która zamiast wyjaśnić gdzie tkwi problem, machała dłonią z wypisanym na ustach jednym słowem: nieważne. - Nawet mi nie powiedziałeś w końcu co takiego ci zrobił. – Mruknął z wyrzutem, doskonale zdając sobie sprawę kogo takiego tyczyły się wyrzucone przez Maximiliana inwektywy. Szkoda, że nie wiedział również o niewyrażonych przez niego na głos planach. Niewykluczone, że gdyby wyskoczyli z Walshem na piwo czy kufel cydru wyjaśniłaby się nie tylko sytuacja pomiędzy miotlarzem a jego uczniem, ale również pomiędzy nimi samymi. Niestety atmosfera z tej niezwykle wdzięcznej i przyjaznej wyjątkowo szybko poszybowała w dół, ciągnąc ich za sobą w głęboką przepaść. Próbowali jeszcze przez chwilę żartować i udawać, że wcale tak się nie stało, ale nawet ktoś głupszy od nich bez problemu spostrzegłby powiększający się z każdą minutą dystans. Chłodny dystans, którego w ogóle nie chcieli przecież dzielić, a który tak naprawdę ranił ich obu. - A nie jest? – Poruszył jeszcze sugestywnie brwiami, ale czuł już w kościach, że nie nadają na tych samych falach. Paco nawet nie był świadom momentu, od którego wszystko zaczęło się sypać. Chyba naprawdę w przeciwieństwie do Maximiliana myślał, że to proste, głownie dlatego że nie docierały do niego subtelne sygnały wysyłane ze strony młodszego towarzysza. Chłopak nie wyrażał się dla niego jasno, on sam także nie grzeszył bezpośredniością, a w konsekwencji utknęli w kolejnej spirali niedopowiedzeń, wyniszczającej ich od środka. W pewnym sensie Felix miał rację. Niby mieli siebie w garści, a jednak nie wiedzieć czemu, obydwaj próbowali spierdolić przed własnymi uczuciami… a przynajmniej żaden nie był w stanie przyznać wprost, że cokolwiek jest nie w porządku. Tak, żaden nie chciał chwycić mocniej tego, na którym mu zależało. Chuj wie dlaczego. Niewykluczone, że sami się już pogubili w tej wszechobecnej, gęstniejącej ciszy. Nie przepadał za quidditchem, nie znał zbyt wielu zawodników i nie ekscytował się nadchodzącymi mistrzostwami, ale wbrew pozorom marzył o tym, żeby zasiąść z Maximilianem w loży z kuflem zimnego piwa w ręku. Wystarczyłby mu jego promienisty uśmiech i świadomość, że podnieca się rozgrywkami jak dzieciak. Nawet dałby sobie wcisnąć na szyję jakiś głupi, kibicowski szalik, byleby tylko móc objąć i pocałować chłopaka, kiedy wybrana przez nich drużyna złapie złotego znicza albo strzeli decydującego gola… a może świadomie zacząłby wspierać przeciwny team, żeby nie było nudno i żeby mieli o co się pokłócić. Marzył o tym, zwłaszcza teraz kiedy nawet nie otrzymał takiej propozycji, ale nie zamierzał się do tego przyznać, najprawdopodobniej z powodu popieprzonego poczucia dumy. – Yhym… – Mruknął tak samo beznamiętnie, wsuwając sobie papierosa do ust. – Nie wiedziałem, że jesteś taki rodzinny. – Wyglądało na to, że obrali zgoła inną taktykę. Tak jak Solberg gotów był opowiedzieć całą historię swojego życia, byleby uciec przed niezręcznością, tak Morales nawet nie silił się na nic więcej poza lakoniczną odpowiedzią, ot dla podtrzymania i tak niewygodnego tematu. – Wolałbym rozbieranego. – Dopiero po odpaleniu fajki spróbował zażartować, ale w obecnej atmosferze jego słowa nie wybrzmiały śmiesznie; raczej żałośnie. Ponownie spuścił więc głowę, żeby wyciągnąć schowaną w kieszeni spodni sakiewkę galeonów, naiwnie myśląc że nie widać jego dość wymownego przewrócenia oczami.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zmierzył Moralesa wkurwionym spojrzeniem. Naprawdę teraz chciał o tym dyskutować? Skoro tak, Max miał zamiar dać mu odpowiedź. Może nie do końca taką, jakiej by chciał i jaka by odkrywała wszystkie karty, ale w tej chwili naprawdę był zraniony, co bardzo łatwo przeradzało się u niego w agresję, której nawet nie chciał powstrzymywać. -Co mi zrobił? Ten Twój pierdolony przez sklątki kumpel uważa, że może się wypowiadać na tematy, których nie rozumie. Myśli, że jest lepszy bo ma ciepłą posadkę w Hogwarcie, a jego jedynym problemem jest to, czy mąż da mu zrobić sobie loda. Myślałem, że mogę mu zaufać z treningami, ale okazał się zwykłym oceniającym chujem, jak każdy inny. Niech się pierdoli na ten swój Walisjki ryj. - Wycedził, samemu rozwijając ten wkurw na Joshuę. Tak było łatwiej, niż siedzieć tu w tej gęstej atmosferze i pozwalać sobie na odczuwanie bólu. Nie, trzeba było to jakoś zagłuszyć, a że nie miał pod ręką żadnej kreski, którą mógłby wciągnąć, to uderzył w złość. Nie odpowiedział na to retoryczne pytanie, unosząc tylko wymownie brew. Tracił siły i ochoty na tę dyskusje i naprawdę zastanawiał się, czy Paco jest taki głupi i ślepy, czy tylko udaje. Jeśli tak, to wyjątkowo nie było teraz nastolatkowi do śmiechu. Sam nie potrafił w tej chwili uwierzyć, że jeszcze kilka godzin temu był w stanie schować dumę w kieszeń i zgodzić się na wypad z Joshem, by sprawić kochankowi przyjemność. Zrozumiał, że nie miało to największego sensu, a jedyne co by tym osiągnął, to pewne kolejne moralizatorskie chujstwo od Walsha i przymus oglądania jak Morales cały wieczór chwali się swoją najnowszą zabawką przed kumplem. Nie. Zdecydowanie nie miał na to siły i ochoty szczególnie, gdy poczucie własnej wartości chłopaka właśnie zostało zakopane milion razy głębiej niż groby avalońskich rycerzy. Już miał zacząć paplać dalej o swojej rodzinie w Hiszpanii, która na pewno przypadłaby Paco do gustu, biorąc pod uwagę, jak dobrze byli tam usytuowani. Ten musiał oczywiście wylecieć jednak z kolejnym tekstem, który przy obecnym samopoczuciu Maxa zadziałał jak podpalony lont. -No tak. Głupi ja. Może po prostu odpuścimy tego pokera i od razu się rozbiorę? Po co udawać, że i tak skończy się inaczej? - Powiedział ociekając ironią, a kurwiki w jego oczach płonęły na tyle jasno, że przyćmiewały już wszystkie inne, bardziej bolesne uczucia. -Już rozumiem czemu dogadujesz się z Walshem. Jesteście siebie kurwa warci. Może skorzystaj z tego, że mnie nie będzie i wejdź mu w dupę, na pewno znajdziesz tam wszystko, czego szukasz. - Pierdolnął talię na materac i aż wstał, co nie było najmądrzejszą decyzją, bo poczuł, jak osłabienie organizmu zaczyna dawać o sobie znać. Mimo chwiejnego kroku podszedł jednak do plecaka i wyciągnął z niego napoczętą paczkę szlugów, z której wyciągnął nie papierosa, a jednego z załatwionych dla Brooks blanta. Odpalił używkę i zaciągnął się nią głęboko, mając gdzieś, co Paco sobie teraz pomyśli.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Wystarczyło, że ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy, a Paco już pożałował zadanego pytania. Buchające ze szmaragdowych ślepiów ogniki nie zwiastowały niczego dobrego, a w konsekwencji mentalnie starał się już przygotować na kolejny cios. Wysłuchiwał całej wiązanki na temat swojego dobrego druha, acz przy zdaniu odnoszącym się bezpośrednio do męża Walsha ledwie powstrzymał się przed prychnięciem. Całe szczęście, bo gdyby tylko teraz się zaśmiał, najprawdopodobniej któryś z nich skończyłby u znachorki. Nie z powodu śpiączki, a bolesnych i głębokich ran ciętych. Zresztą… poza tą jedną głupkowatą w mniemaniu Moralesa wstawką, nie było żadnych powodów do śmiechu, a na domiar złego Solberg nadal nie wyjaśnił mu sytuacji, dając jedynie ujście swojej własnej wściekłości. – To znaczy? Co dokładnie ci powiedział? – Westchnął ciężko, jednak zdolny był jeszcze zwrócić się do młodszego kochanka spokojnym tonem. Naprawdę chciał poznać źródło ich konfliktu, pojednać zwaśnione strony, ale niestety dotarło już do niego, że wybrał sobie najgorszy moment z możliwych. Nic więc dziwnego, że darował sobie zdanie, które samo cisnęło mu się na usta: może źle zrozumiałeś jego intencje. Doskonale wiedział, że wypadłby wówczas na tego złego, który wstawia się za kumplem, zamiast bronić swojego partnera. Wolał nie dolewać oliwy do ognia, który i tak rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie. Prawdopodobnie Paco był głupi i ślepy, a jeżeli nawet nie postradał zmysłów, tak niewątpliwie przywiązał się do wygody. Miał wrażenie, że jego relacja z Felixem od dłuższego już czasu płynie właściwym torem i po prostu cieszył się ze spędzonych z nim chwil. Nie zastanawiał się, nie analizował i nie nazywał ich więzi, skoro wszystko było w porządku. Nie widział powodów, żeby rezygnować z tak prostolinijnego podejścia. Nie chciał również komplikować spraw. Wbrew pozorom nie zamierzał jednak chwalić się Maximilianem jak swoją najnowszą zabawką. Czuł, że przywiązuje się do niego coraz mocniej, a to że chłopak raczył go poinformować o swoim wyjeździe niejako już po fakcie dokonanym i nawet potencjalnie nie uwzględnił go w swoim planach niewątpliwie skrzywdziło jego ego… no tak, łatwiej było mówić o ego niż o tym bolesnym ukłuciu w sercu, czyż nie? Gdyby tylko podzielili się swoimi, jak się okazywało wspólnymi i spójnymi marzeniami, przy okazji rozmawiając o uczuciach, jakie żywili względem siebie… ale niestety zraniony Solberg zamykał się w sobie, uciekał w używki albo działał pod wpływem agresji, za to zraniony Morales unosił się dumą, stając się jeszcze większym kutasem niż zwykle. - Wiesz co, Felix… nie wiem o co ci kurwa chodzi, ale daruj sobie tę ironię. – Tym razem to Salazar nie wytrzymał, ale czemu się dziwić? Nie miał tak naprawdę pojęcia o targających nastolatkiem wątpliwościach, o tym że zaniżona samoocena każe mu bezpodstawnie myśleć, że skończył w roli ozdobnego trofeum czy wizytówki, a w konsekwencji jego zachowanie wydawało mu się kompletnie niesprawiedliwe. W końcu to on wystawił go do wiatru, wybierając gorące hiszpańskie dziewczyny zamiast jego towarzystwa, a teraz jeszcze rzucał talią kart, czyniąc mu sceny zazdrości. – Nie, nie znajdę. Myślałem, że już to znalazłem. – Wyznał nieświadomie w złości i szkoda, że na tych słowach nie potrafił poprzestać. Fala uderzyła z całą siłą o brzeg, kiedy poczuł znajomy zapach trawy. – Chciałem, żebyś poszedł z nami, ale może zamiast piwa powinienem ci kupić bilet w loży albo najlepiej dwa, żebyś mógł jarać blanty i dawać dupy komu innemu? – Zmierzył go wcale nie mniej wkurwionym wzrokiem, a jednak sumienie go tchnęło i chociaż usilnie udawał, że ma go w głębokim poważaniu, tak nie zważając na jego reakcję, wyrwał mu skręta z ust. – Chyba zbyt szybko pochwaliłem cię za rozsądek. – Nie podnosił już głosu, raczej był zawiedziony, zarówno tym co zobaczył, jak i całym przebiegiem tej pierdolonej kłótni, której sedno nadal mu umykało.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tak, śmiech w tej chwili raczej nie był najlepszym pomysłem, choć może rozładowałby trochę sytuację? Ciężko było powiedzieć jaka droga była lepsza, gdy chodzili po polu minowym, jakim były ich własne emocje. -W skrócie? Że jestem kolejnym zjebem, który uwielbia taplać się w dragach, bo to przecież najlepsze co może być na świecie i w ogóle na chuj mi terapia jak mogę iść i porozmawiać z kolejnym pierdolonym dorosłym, który w życiu paznokcia nie złamał, a co dopiero przechodził cokolwiek cięższego niż niestrawność po źle dobranym winie do obiadu. Bo oczywiście, kurwa, zajebiście mi się z tym żyje i faktycznie, gdybym tylko raz wyszedł pobiegać nagle tęcza by wyszła na niebie, a mnie zaczęłyby otaczać pierdolone śpiewające sarenki, które upieką mi ciasto jak tylko obciągnę im fiuta. - Nie było już jakiejkolwiek mowy o spokoju z jego strony. Wulkan emocji wybuchł, a płynącej wokół lawy nie dało się jakkolwiek powstrzymać ani zagasić. Nadzieja pozostawała tylko, że nie sparzą się doszczętnie, choć jakoś nie zapowiadało się na to, by eksplozja szybko miała ucichnąć. Decyzję o wyjeździe podjął spontanicznie w chwili, gdy niefortunne słowa opuściły jego usta. Nie żałował jej jednak w tej chwili. Miał ochotę spierdolić choćby na sam biegun, byle tylko odpocząć od całego tego kurestwa, które się właśnie odpierdalało. Oczywiście, myślał o tym, żeby zabrać Paco na jeden z meczy już jakiś czas, ale teraz ochota na podobne spędzenie wspólnego czasu kompletnie mu przechodziła, choć tak naprawdę nikt nie był temu do końca winny. A raczej, obydwoje byli temu w chuj winni. -Jak sobie zasrany książę życzy. - Niby słowa mówiły jedno, ale ironia wciąż przelewała się przez nastoletni głos. Nie potrafił już się uspokoić. Pewnie mógłby chlasnąć sobie eliksir od znachorki, czy wyjść żeby jakoś odreagować, ale w tej chwili po prostu czuł ogromną potrzebę wyjebania z siebie całego tego napięcia i wkurwu. -Przepraszam, że nie dostałeś tego na co miałeś ochotę. Rozczaruję Cię, ale nie zawsze życie będzie całować Ci dupę tylko dlatego, że masz wypchaną sakiewkę i wyjebane ego. - Nie zwrócił nawet uwagi na to, jak inaczej mogły słowa Salazara zabrzmieć. Został zraniony i podkopany, a przez to nawet nie chciał próbować szukać kolejnej iskierki nadziei, byle tylko chronić siebie i swoje uczucia, a niestety wciąż nie znał na to najlepszego remedium, które nie wiązałoby się ze stawianiem ogromnie grubych murów wokół siebie. -No i w końcu, kurwa zdobyłeś się na odwagę. BRAWO. Wiesz co, może powinienem tak zrobić i dać się przelecieć każdemu zasranemu kibicowi na tym jebanym stadionie. W końcu tylko do tego się nadaję. - Słowa, jakie Paco wystosował naprawdę mocno w niego uderzyły, jeszcze bardziej podkopując i tak niemożliwie niskie już poczucie wartości chłopaka, który uważał, że Morales po raz pierwszy zdobył się na szczere wyznanie, co tak naprawdę o nim myśli. Wszystko podsycone zostało jeszcze wyrwaniem z chłopięcej dłoni blanta, co spowodowało odruchowym zamachem ze strony Maxa i spoliczkowaniem stojącego obok Salazara. -Wsadź sobie w dupę tego blanta i tego pierdolonego kwiata. Pamiętaj tylko, żeby porządnie zaciągnąć się pyłkiem. Zajebiste wrażenia. Żałuję, że się z nich obudziłem.- Wysyczał i choć znów zwiększyły się u niego drgawki, to nie ruszał się ani o krok, twardo patrząc w czekoladowe tęczówki, których w tej chwili szczerze nienawidził.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Trudno byłoby uwierzyć, że jakiekolwiek słowo czy gest mogło rozładować unoszące się wokoło napięcie. Emocje, które zdusili w środku uzewnętrzniły się pod postacią potężnej fali uderzeniowej, gotowej roznieść wszystko na swojej drodze, a to sprawiało że chyba żaden z nich nie potrafiłby już wskazać czynnika zapalnego ani wyjaśnić o co tak naprawdę się kłócą. Tematy sporne zaczęły zlewać się w jedną, ale za to cholernie niespójną całość, ale wbrew pozorom kolejna wiązanka uwolniona z ust Maximiliana przyniosła punkt zwrotny, a przynajmniej Paco zrozumiał dlaczego jego młodszy kochanek tak kipie złością na samo wspomnienie nauczyciela miotlarstwa. Popatrzył na niego skrzywiony i realnie mu współczuł, a jednocześnie nie wiedział co ma mu powiedzieć, kiedy jedyna natrętna myśl, jaka mu się nasuwała to to, że sarenki nie mają fiuta. Po prostu miał pierdolony bałagan w głowie. Nie wiedział jak to wszystko się zaczęło i czuł, że potrzebuje tylko odrobiny spokoju. – Nie jesteś kolejnym zjebem… – Westchnął tylko, ale nawet nie dokończył, bo dokładnie na tyle było go w tym momencie stać. Wydawało się, że towarzyszyło im zupełnie inne nastawienie. Maximilian dopiero się rozpędzał, a Salazar już teraz czuł się tym wypluwaniem jadu zmęczony. Pragnął załagodzić konflikt, przytulić chłopaka do klatki piersiowej, przekonując że Joshua na pewno nie miał tego na myśli, ale niestety szambo się rozlało, a kolejnych słów nastolatka wywalonych ironicznym tonem nie potrafił pozostawić bez odpowiedzi. Wkurwiało go to, że Felix chodzi naburmuszony już od jakiegoś czasu, a ile można znosić taką huśtawkę nastroju, kiedy jej autor nawet nie raczył wytłumaczyć z czego może ona wynikać. - No tak, bo tylko tym dla ciebie jestem. Wypchaną sakiewką z wyjebanym ego. Posłuchałbyś siebie czasem. – Burknął na odczepne, również nie umiejąc spojrzeć poza czubek własnego nosa. Nie pomyślał o tym, że samoocena jego młodszego partnera ucierpiała, ani nawet nie raczył zastanowić się z jakiego powodu ucierpieć mogła, bo sam też czuł się przez niego raniony i pomijany, czego nie potrafił jednak otwarcie przyznać, a przynajmniej nie potrafił zanim zawładnęła nad nim złość. Niestety… tak jak podczas kłótni im obu zdarzało się opuścić gardę, a niekiedy oczyścić także niejasną atmosferę, tak niestety wściekłość miała także swoje wady. Czasami można było bowiem rzucić o jedno zdanie za dużo. Zdanie, którego potem się żałowało. W końcu tylko do tego się nadaję. Paco zrozumiał, że przesadził, kiedy zamiast palącego gniewu wyczuł w słowach i głosie Maximiliana bolesną, skrzywdzoną nutę. Sumienie ruszyło, ale zabrakło mu chyba odwagi, by zareagować od razu. Nie bronił się jednak przed sprzedanym mu przez nastolatka policzkiem. Po pierwsze, wiedział że sam sobie na niego zapracował. Po drugie, nie miał sił na darcie kotów, o czym świadczyć mogło również jego żałosne, zawiedzione, przepełnione bólem spojrzenie. Nie bronił się, ale zaraz po tym jak potarł dłonią zaczerwienioną twarz, stanowczo chwycił Felixa za koszulkę, nie pozwalając mu uciec wzrokiem w bok. – Gdybym uważał, że nadajesz się tylko do tego, nie dałbym ci tej pieprzonej lilii. – Nadal był wkurwiony. Nadal nie udało mu się również powstrzymać syczącego tonu. Dopiero gdy poczuł pod palcami drżenie chłopięcych mięśni, zwolnił nieco uścisk, chociaż zamiast niego lekko pociągnął Solberga w stronę materaca. – Połóż się… ja muszę się przewietrzyć. – Nie chciał mu rozkazywać, ale widział w jakim jest stanie, a mimo tych kilku kurew rzuconych pod wpływem emocji, nie przestało mu na nim zależeć. Miał nadzieję, że chociaż w tej kwestii go posłucha, zamiast poczytywać jego ton za wyraz arogancji i wybujałego ego. Niewykluczone, że powinien z nim zostać i przeprosić, ale zamiast tego opuścił domek, wyrzucając blanta do zewnętrznego kosza, a sam oparł się butem o drewnianą ścianę, odpalając kolejnego papierosa.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jakim cudem w ogóle temat Joshuy wypłynął to Max nie wiedział, ale i teraz nie miał sił się nad tym zastanawiać. Skumulowana złość na obydwu mężczyzn dawała o sobie znać i potrzebowała ujścia, które na ten moment znajdowała w ostrych słowach skierowanych w stronę tego, którego jeszcze niedawno darzył naprawdę dużym szacunkiem i pokładał nadzieję, że pozwoli mu wrócić do formy, jaką ostatnimi miesiącami mocno zatracił. Prychnął tylko na słowa Moralesa, bo ani trochę w nie nie uwierzył. Nie widział jednak sensu ciągnięcia tego. Nie w chwili, gdy nowa fala złości przychodziła, gotowa pogrzebać kolejną nić dobrych chwil, jakie ostatnio ze sobą dzielili. Sam nastolatek nie był pewien, czy miał ochotę rzucić się w ramiona kochanka, czy potrzebował może trochę prywatności, by jakoś się uspokoić i odreagować. Gubił się i miotał we własnych uczuciach, których ni jak nie potrafił już rozplątać, gdy wszystkie rzeczy, jakie w sobie dusił zaczęły się wylewać i mieszać w jedną wielką breję. -Może powinienem siebie posłuchać, ale gdybyś Ty choć raz posłuchał kogoś innego niż własnego głosu, nie pierdoliłbyś takich głupot. - Wywalił, bo chyba już dawno ustalili, że Max głęboko ma jakiekolwiek bogactwa Salazara. -Skoro jednak tak Ci na tym zależy, możemy wrócić do starego układu. Nie ma problemu! - Wkurwił się, bo naprawdę nie potrafił już nad sobą zapanować. Skoro on niby postrzegał Moralesa jako bankomat, a ten patrzył na niego jak na dupodajkę, to czemu mieli się oszukiwać, że ich relacja ma w sobie cokolwiek innego? Po co kłamać, że darzą się jakimkolwiek szacunkiem, skoro najwyraźniej i tak wszystko zawsze musiało pierdolnąć? Max nie myślał już jasno i widział tylko najczarniejszy scenariusz, którego używał jako tarczy, by przypadkiem nie dać się jeszcze bardziej zranić. Niestety Morales wiedział, gdzie uderzyć, by serce zabolało i bez względu na to, czy robił to świadomie, czy nie, nastolatek czuł każde z tych bolesnych słów wyjątkowo mocno, jak stado sztyletów wbijanych w jego wątłe ciało. -Ta, rema też mi dawałeś, bo miałeś do mnie taaaaaki szacunek. Choć raz bądź ze mną szczery i daj spokój z tymi pierdolonymi gierkami. - Wytknął mu, nie mając zamiaru uciekać ani wzrokiem, ani ciałem. Twardo patrzył w tę twarz, której część była wciąż zaczerwieniona od ciosu. Nie był z tego dumny, ale na wyrzuty sumienia miał przyjść jeszcze czas. -Pewnie. Zamykaj mnie w kolejnej klatce i uciekaj, bo Ty możesz wszystko, ale ja muszę być posłusznym idiotą, który spełni każdą Twoją zachciankę. Biegnij wyżyć się na pierwszym lepszym chłoptasiu, który będzie chciał ssać Twojego chuja i dalej sobie wmawiaj, że jesteś taki dorosły i lepszy. Nie jesteś wcale lepszy niż ja. Ucieknij jak zawsze, gdy cokolwiek spierdala Ci z rąk, ale nie myśl sobie, że będę tu na Ciebie czekał aż sobie o mnie przypomnisz!!! - Wydarł się za nim, a gdy drzwi do domku się zamknęły, odwrócił się i pierdolnął z całej siły w ścianę, przy okazji łamiąc sobie kilka kostek. Czuł jak się dusi i choć Salazar był już na zewnątrz, to złość wciąż nie opuszczała organizmu nastolatka. Nie bacząc więc na to, że tyle co wybudził się ze śpiączki i naprawdę powinien o siebie zadbać, chwycił stojący na ziemi plecak ze swoimi gratami i aportował się wiedząc, że za żadne grzechy nie wróci na noc do tego przeklętego domku.
//zt +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Przede wszystkim należało zacząć od tego, skąd wypłynęła cała ta kłótnia, wszak po powrocie z chaty znachorki zdawali się dogadywać wspaniale, a sprezentowany Maximilianowi przez Paco kwiat początkowo im obu znacząco poprawił nastroje. Niestety słowa, które mimowolnie wypłynęły z ust wdzięcznego nastolatka, a następnie niemrawa reakcja starszego z mężczyzn stały się czynnikiem zapalnym do uruchomienia całej lawiny negatywnych emocji, które gromadziły się w nich już od kilku dni. Temat Walsha i nagłego wypadu do Hiszpanii podsyciły jeszcze nerwową atmosferę, a od tego nie było daleko do wybuchu. Zabawne, że wewnątrz przyświecały im dokładnie te same pragnienia, a jednak pod wpływem tych wszystkich buzujących emocji i popierdolonej dumy zamiast się nimi podzielić, wyrzucili z siebie całą gamę najbardziej bolesnych wydarzeń z przeszłości i inwektyw. Wydawało się, że wyprawa do jaskini wyjaśniła sytuację między nimi, a jednak dosyć szybko okazało się, że stanowiła jedynie początek drogi, i to trudnej drogi do pogodzenia się z własnymi uczuciami i rozmowy o nich z partnerem. Niestety tym razem wiele z tych nauk nie wynieśli. - Głupot? – Wtrącił kpiąco, nie mając już nawet pojęcia, do których z jego słów odnosi się nastolatek. Kompletnie się pogubili, a teraz nie kierowało nimi nic innego jak wrzący we krwi testosteron. Dwa jelenie na rykowisku. – No ja pierdolę. Po prostu nie wierzę. Kiedy zrozumiesz, że nie chcę i nie będę wracał do żadnych układów?! – Rzucił tak samo wkurwiony, czując jak po raz kolejny zderza się z tym grubym murem otaczającym Felixa, którego nie zburzyłby nawet taran. Nie potrafił zrozumieć gdzie popełnił błąd i dlaczego dzieciak nadal patrzył na niego w ten sam krzywdzący sposób, przez pryzmat wypełnionej sakwy i wybujałego ego. Starał się, cholernie się starał, ale w zamian otrzymał jedynie karuzelę zmiennych humorków Maximiliana. Najgorsze było to, że naprawdę mu na tym chłopaku zależało, nieważne jak bardzo nie chciałby tego przyznać, a obydwaj zabrnęli teraz zdecydowanie zbyt daleko, uderzając wzajemnie w najczulsze punkty. Niby gesty wielokrotnie w ich relacji znaczyły więcej niż słowa, ale akurat te słowa, które padły w przeciągu ostatnich paru minut, raniły ostrzej niż brzytwa. – Nie gram, Felix… mam dosyć tych popieprzonych gierek... – Może byłby w stanie powiedzieć cokolwiek więcej i zażegnać zupełnie niepotrzebny konflikt, gdyby nie to jedno słuszne oskarżenie, które odbijało się echem w jego czaszce, sprawiając że głos kompletnie mu zamarł. Przecież Solbeg miał rację. Nie miał do niego szacunku. Faszerował go narkotykami, trzymał blisko nogi jak psa na smyczy i bawił się jego kosztem. Nie mógł jednak cofnąć czasu i naprawić błędów, których żałował, a które najwyraźniej nie chciały ich opuścić. Może po prostu na niego nie zasługiwał. Cóż, błędy z przeszłości pozostały… za to Morales postanowił odpuścić, patrząc jeszcze przez chwilę na młodszego partnera przygnębionym wzrokiem. Nie było to łatwe, ale wreszcie odsunął się od niego i wyszedł na zewnątrz z miną zbitego psa, mając nadzieję że cisza i potężna dawka nikotyny pozwolą mu zaznać odrobiny spokoju. Po drodze słyszał jednak podniesiony głos Maximiliana, a każdy jego wrzask wbijał się w serce jak zatruta strzała. Powinien się odwrócić, ale zmarnował swoją szansę, zaprószając ogień zapalniczki. Dopiero kiedy wrócił do sypialni i nie znalazł tam ani Solberga ani jego plecaka, zrozumiał że było to pożegnanie. Stanął samotny po środku pomieszczenia, a ogromna gula ugrzęzła mu w gardle, nim całkiem poddał się obezwładniającej go bezsilności, na skutek której z całej siły, z rozwścieczonym krzykiem, uderzył pięścią w ścianę.