Domki są nieduże, drewniane i jednoizbowe, choć dzielone ściankami, to nie mają drzwi, nie licząc tych wejściowych. Mieszczą się w nich piętrowe łóżka, niewielki stolik z dwoma krzesłami i jedna szafa, choć wewnątrz powiększana zaklęciem, tak by wszyscy w niej zmieścili swoje rzeczy. Całość oświetla żyrandol, na którym znajdują się magicznie zapalane świeczki, by je zapalić lub zgasić – wystarczy klasnąć. Łazienka jest skromna i naprawdę niewielka, oddzielona małą drewnianą ścianką, która bardziej przypomina zwykły parawan. Znajduje się tam drewniana balia, zaczarowana tak, że woda dostosowuje się temperaturą do korzystającego, i oczywiście toaleta, tak samo drewniana.
Lokatorzy:
1. Perpetua Whitehorn 2. Huxley Williams 3. Joshua Walsh 4. Christopher Walsh
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Sytuacja była tragiczna nie tylko na bagnach, ale nawet po ich opuszczeniu. Znachorki nie było w domku właśnie w momencie, kiedy potrzebowali jej najbardziej i jedynym wyjściem, które przychodziło jej do głowy, było poproszenie o pomoc profesora Williamsa, w którego umiejętności zresztą wierzyła znacznie bardziej, niż w wili, która w rozwoju medycyny zatrzymała się w środku średniowiecza. Ba, ostatecznie uznała, że dobrze się stało, bo jak nic spartaczyłaby tylko całą robotę. Ale po kolei. Kiedy Tommy w końcu ich odnalazł, sytuacja była już tak beznadziejna, że Grifiin była kompletnie pogodzona ze swoim losem. Nie potrafiła ochronić przyjaciółki i samej siebie też nie, o ile nie wzięłaby nóg za pas, zostawiając na dosłowne pożarcie i Ruby, i wilę. Rzucała w smoka wszystkimi zaklęciami, jakie tylko wsadzono jej do głowy przez siedem lat nauki w Hogwarcie i słabła z każdym kolejnym. Omal nie rozpłakała się ze szczęścia, kiedy w końcu dotarł, była o krok od zupełnego rozklejenia się, ale świadomość, że wciąż tak wiele może pójść nie tak, trzymała ją w miarę w jednym kawałku. Starczyło jej nawet rozsądku, by zauważywszy rękę Ruby porzuconą przez smoka w pewnej odległości od nich – tego widoku bez wątpienia nie zapomni do końca życia – zabezpieczyła ją zaklęciem i przeteleportowała razem z nimi. Kiedy więc w końcu dotarli do domku zamieszkiwanego przez profesora, kiedy wtaszczyli do jego środka obie poszkodowane i oddała mu ową rękę, wybiegła na zewnątrz, czując napływającą falę mdłości, której nie potrafiła powstrzymać. I pomyśleć, że nie tak dawno temu wymiotowała na widok zwykłego fantoma. Teraz dziwiła się Boydowi nieco mniej...
Chyba nie do końca wiedziała co się dzieje. Panika coraz mocniej ją obejmowała, a histeria – choć starała się ją zwalczyć – się nasilała z każdą sekundą. Łzy, spływające po jej policzkach powoli wysychały, bo nie miała już nawet sił płakać. Próbowała uśmiechnąć się do brata, ale zdawało się, że wyszedł jej tylko niemrawy grymas. Miała wrażenie, że czas się zatrzymał, że i świat stanął w miejscu. Jedyne o czym mogła myśleć, to że straciła dużo krwi, że wciąż ją traciła i przede wszystkim, że nie miała ręki. Ta myśl z kolei była tak abstrakcyjna, że nie do końca chyba jeszcze to do niej docierało, choć już jakiś czas temu, minuty a może godziny, zdążyła zarejestrować brak kończyny. Nie opierała się, kiedy Tommy postanowił je przeteleportować, choć tak bardzo nienawidziła teleportacji. Przecież nawet zrobiła prawo jazdy, żeby nie musieć nigdy wskakiwać w wir teleportacji. Ale teraz było jej już wszystko jedno. Nie miała pewności czy w ogóle dożyje chwili, w której ktoś udzieli jej medycznej pomocy, nie wiedziała czy to przez utratę krwi, czy panikę odbierającą jej zdolność normalnego oddychania. Raz po raz nabierała drżące wdechy, wypuszczając powietrze z płuc machinalnie, choć chciała zatrzymać powietrze, którego jej chyba brakowało na dłużej. Odpływała, coraz bardziej i bardziej, mdlała w ramionach swojego starszego brata, by po chwili odzyskać przytomność. Walczyła, ale miała wrażenie, że już niedługo i na to braknie jej sił. Ile czasu spędzili na bagnach? Gdzie byli teraz? Może po prostu powinna zasnąć, czy tak nie będzie łatwiej? Z tej myśli jednak ocucił ją wir teleportacji, który szarpnął całym jej ciałem niespodziewanie jak zawsze. Kiedy tylko poczuła się w miarę stabilnie – zwymiotowała. Kręciło jej się w głowie, było jej słabo, czuła się tak źle jak jeszcze nigdy. To wszystko sprawiło, że zmęczenie w końcu zaczęło brać nad nią górę. Powieki robiły się coraz bardziej ciężkie, oddech chyba się spłycał. Miała nadzieję, że przynajmniej zostanie zapamiętana jakby heroicznie walczyła z tym smokiem, a nie darła się w niebogłosy.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Był już dość późny wieczór, ale nie miał wciąż najmniejszej ochoty na to, żeby kłaść się spać. Być może wciąż jeszcze czuł się niepewnie na myśl o koszmarach, jakie mogły go nawiedzać, choć już od kilku dni nic podobnego się nie wydarzyło. Wiedział jednak, że lęk czający się gdzieś na dnie jego serca, niczego mu nie ułatwiał. Dlatego też spędzał wieczory przed domkiem, po prostu obserwując okolicę, ciesząc się spokojem i ciszą, przypatrując się zwierzętom, które przemykały w jego okolicy, starając się nie zakłócać ich trybu życia. Tego wieczoru miał jednak okazję podziwiać z bliska puchatkę białą, która usiadła na drewnianej ścianie i najwyraźniej nie kwapiła się wcale do tego, by dokądś się udać, by coś zrobić. Zdawała się niebezpiecznie zbliżać do światła, choć w przeciwieństwie do swoich mugolskich kuzynek, sprawiała wrażenie, jakby ta jasna łuna nie nęciła jej aż tak bardzo. Gdyby nie to, że jak przystało na nocnego motyla, o tej porze dnia była naprawdę aktywna, Chris zacząłby nawet podejrzewać, że stworzenie zamierzało po prostu zapaść w sen, odpocząć i przeczekać do kolejnego świtu. Było jednak na tyle duże i naprawdę jasne, że zielarz miał obawy, czy przypadkiem nie wypatrzy go jakiś drapieżnik. Zaraz jednak Chris zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się, czy pyłek, który podobno znajdował się na skrzydłach puchatki białej, nie stanowił odpowiedniego zabezpieczenia przed atakami. Ciekawiło go, jak szybko działał ten pył, ale nie zamierzał testować tego na sobie, nie zamierzał również próbować po niego sięgać, obawiając się, że mógłby przypadkiem skrzywdzić stworzenie. Im dłużej jednak obserwował tę olbrzymią ćmę, tym bardziej wydawało mu się, że coś jest nie w porządku. Podniósł się zatem w końcu, by zbliżyć się jeszcze bardziej do puchatki, dostrzegając w końcu, że jedno z jej skrzydeł było nieznacznie uszkodzone. Nie był pewien, jak powinien sobie z tym poradzić, ale ostatecznie bardzo ostrożnie nakłonił stworzenie do tego, by przeszło na jego rękę, orientując się, że musiało być osłabione. Kierując się swoją wiedzą na temat ciem, poszukał w pobliżu kwiatów, które otwierały się o zmierzchu, mając nadzieję, że puchatki również żywiły się nektarem. Wyglądało na to, że faktycznie udało mu się z tym trafić, bo ćma odleciała z jego dłoni, jednak świadomość, że coś było nie w porządku z jej skrzydłem, nie dawała mu spokoju. Zagryzł wargę, zastanawiając się wciąż, czy cokolwiek z jego wiedzy nadawałoby się tutaj do pomocy. Wiedział jednak, że jeśli naprawdę chciał jej pomóc, musiałby nieco zgłębić temat, a nie sądził, by puchatka postanowiła zostać w jednym miejscu do kolejnego wieczoru. Nie zamierzał rzucać na nią również żadnych zaklęć, ale mimo to siedział cierpliwie w pobliżu kwiatów, po których ćma się poruszała, by później bardzo ostrożnie przenieść ją ponownie w okolice domku, wciąż dostrzegając jej osłabienie. Liczył na to, że ta zdoła przetrwać jeszcze przez jakiś czas, wierząc w to, że zdobędzie potrzebną mu do uratowania puchatki wiedzę. Nie miał pojęcia, do kogo powinien się po nią udać, ale nie zamierzał się poddawać.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Był nieco zdziwiony, kiedy rano odkrył, że puchatka wciąż znajdowała się na ścianie domku. Siedziała wysoko, niemalże całkowicie ukryta przed spojrzeniami innych, ale on odszukał ją stosunkowo prosto. Nie był pewien, czy była bezpieczna, w końcu dość mocno wyróżniała się na tle ciemnego drewna, ale nie chciał rzucać na nią wciąż żadnych zaklęć, które w tej chwili mogłyby jej jedynie zaszkodzić. Pozostawało mu zatem jedynie zdać się na los i wyruszyć na poszukiwanie kogoś, kto mógłby mu powiedzieć coś więcej na temat tych stworzeń, więcej niż to, co słyszał do tej pory i z czego zdawał sobie już sprawę. W ten sposób zawędrował do wili, która zapewniała im medyczną opiekę, by wdać się z nią w dyskusję na interesujący go temat. Najwyraźniej jego dobre serce do zwierząt spowodowało, że wila postanowiła mu pomóc, choć wyglądała, jakby zamierzała go wyśmiać albo w dość łagodny sposób przekazać mu, że powinien się właściwie zastanowić nad tym, co robił. Ostatecznie jednak nie odmówiła mu pomocy i chociaż Chris nie był do końca pewien, czy puchatka faktycznie została uzdrowiona, postanowił zająć się nią najlepiej, jak umiał. Musiał, rzecz jasna, poczekać do wieczora, obecnie bowiem stworzenie spało, skryte w kącie domku, szukając tam osłony przed niebezpieczeństwami i zdecydowanie nie należało go wybudzać. Nie chcąc nosić jej na rękach, nie mając pewności, co się stanie, jeśli puchatka straci zbyt dużo pyłu ze skrzydeł, postarał się zdobyć dla niej odpowiednie pożywienie, co również nie było takie proste, ale nie było całkowicie niemożliwe, gdy już zaciągnął nieco języka i upewnił się, że może jakoś ćmie pomóc. Za każdym razem kiedy wracał w okolice domku, sprawdzał, czy stworzenie nadal znajdowało się na swoim miejscu, gdy nastał zaś wieczór, usiadł na swoim ulubionym miejscu i czekał, aż puchatka ostatecznie się przebudzi. Ćma, zwabiona najpewniej zapachem przygotowanego pożywienia, zleciała na dół, by się pożywić, sprawiając wrażenie silniejszej, niż poprzedniego wieczoru. To oczywiście mogło być jedynie jego wyobrażenie, ale być może faktycznie wila zdołała jej jakoś pomóc, być może zdołała postawić ją na nogi i dzięki jej pomocy, stworzenie było teraz w stanie latać dość swobodnie po okolicy. Nabrało sił, miało możliwość coś zjeść i przestało sprawiać wrażenie słabowitego, czy, jakby powiedział Christopher, apatycznego. Nie był oczywiście uzdrowicielem zwierząt i o wiele lepiej znał się na zielarstwie, ale i tak cieszył się, że zdołał jakoś pomóc puchatce. Obserwował ją, jak latała pomiędzy kwiatami, wracając co jakiś czas w jego stronę, aż w końcu usiadła na jego ręce, kiedy rzucił proste lumos, chcąc przekonać się, czy to ją do niego zwabi. Nie miał jej co prawda nic więcej do zaoferowania, ale musiał przyznać, że było to nieco śmieszne uczucie, gdy poruszała się na jego ręce, sprawiając wrażenie, jakby zamierzała się wyczyścić po spożytym posiłku. Prawdę mówiąc, Chris nie spodziewał się, że znajdzie puchatkę kolejnego dnia w tym samym miejscu, co poprzednio, ale mimo to ucieszył się na jej widok. Liczył na to, że stworzenie mimo wszystko będzie miało się teraz dobrze i nie zastanawiając się nad tym, co tak naprawdę robi, zaczął doglądać je każdego dnia. Zupełnie, jakby puchatka należała tak naprawdę do niego, choć przecież myśl taka była raczej co najmniej niedorzeczna.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Siedziałem beztrosko w domku, próbując sobie bawić się w powiększanie ilości rzeczy na biurku, bez użycia różdżki, robiąc sobie jeszcze większy bałagan. Mam na sobie piękny szlafrok w różowe flamingi, które łaziły sobie po lazurowych wybrzeżach. Magia przelewała się między moimi palcami, kiedy całkiem nagle do domku wbił ktoś z hukiem. Aż podskoczyłem w miejscu zdumiony tym co się wyprawia. - Hope? - pytam najpierw dość machinalnie zanim nie rozumiem co tu się wyprawia. Wybałuszam oczy na widok poturbowanej Ruby. - Połóż ją na łóżko - mówię od starszego Maguire'a prędko powiększam jedno z łóżek tak by łatwiej było ją położyć. Łapię swoją różdżkę i już znajduję się obok Gryfonki. Nie zwracam uwagi na to że wymiotuje, sprzątanie zostawiając sobie na sam koniec. -Analgesia areflexis- rzucam najpierw zaklęcie znieczulające, by moja wychowanka już nie czuła bólu. Łapię ostrożnie rękę, którą dostałem od Hope i oglądam ją delikatnie. Aż wzdycham z ulgą widząc że wydaje się, że wszystko wygląda całkiem nieźle. - Wszystko będzie dobrze, zaraz będziesz mogła mi machać - mówię do Maguire, która teraz otępiała zaklęciem powinna czuć błogie. Nic. Zarówno fizycznie jak i emocjonalnie. - Adsuno - mruczę kiedy kładę rękę tam gdzie powinna być oryginalnie. Powoli mięsień po mięśniu, tkanka po tkance, ręka zaczyna się przyczepiać do dziewczyny. Nie zwracam uwagi na otaczających mnie studentów, ze swoją fioletową różdżką uniesioną nad kończyną dziewczyny, pomagając sobie lekko dłonią. Kiedy kończę przywołuję dłonią odpowiednie magiczne okularki, które co prawda należały do Perpy. Zakładam je na nos i kilka dobrych minuty przyglądam się ręce dziewczyny i macham różdżką wokół niej. W końcu zmęczony odkładam je na bok, różdżką dotykam nowej - starej ręki Ruby i mruczę Transfusion. Przesuwam spojrzeniem z Hope na Thomasa, decydując się do niego zwrócić w większym stopniu. - Ręka powinna się przyjąć. Jednak brakuje kilka fragmentów jej tkanki, które oczywiście musiały... gdzieś zniknąć po drodze. Dlatego musi tu zostać pod moją opieką. Przerywam transfuzję i macham różdżką by otworzyć niewielki kuferek na biureczku. Niewielki kuferek, który po otwarciu okazuje się być sporym zasobem eliksirów. - Nie można za szybko - mówię o transfuzji do Ruby i pokrzepiająco klepię ją po ramieniu. - Hope podaj mi eliksir łagodzący ten... pudrowy na lewo bardziej, o tu. Weź też ten bialutki z parą. Możesz polać do kieliszków i poczęstować Tommy'ego i siebie. Dajcie znać jak będziecie w stanie mi opowiedzieć co się stało bo jeśli w grę wchodzi czarna magia muszę zareagować - dodaję i mimo moich słów uśmiecham się pocieszająco do Ruby i głaszczę ją delikatnie po włosach. Po raz kolejny rzucam Transfusion.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Thomas Maguire
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 179
C. szczególne : mam piękne, wypielęgnowane loki i prawnicze powiedzonka na podorędziu
Kładę bardzo ostrożnie Ruby na łóżku i niemalże od razu czuję jak coś ściska mi serce i wykręca wnętrzności. Nie przywykłem do widoku siostry tak bezbronnej i niepokojąco cichej, nie wiem co mam ze sobą zrobić, skoro jestem tu totalnie bezużyteczny. – Wytrzymaj jeszcze trochę – mówię do niej i odsuwam się na bok, gdy podchodzi William z różdżką. W mojej wyobraźni nauczyciel powinien w ciągu kilku sekund rzucić parę zaklęć, powiedzieć tadaam i zaprezentować nam nową rękę Ruby. Nic takiego się jednak nie dzieje, a ja nawet nie zauważam, że rozdygotana Hope na chwilę wychodzi. Mam wrażenie, że zaraz z nerwów zacznę chodzić po ścianach. Przerasta mnie ta bezradność i to, że nie mogę nic zrobić. Jestem zmuszony biernie obserwować jak moja siostra ledwo żyje i tak leży przerażająco milcząca, zdana tylko na łaskę profesora. Oddycham z ulgą, gdy jej rysy twarzy rozluźniają się i nie są wykrzywione przez niewyobrażalny ból. Co nie zmienia faktu, że niebawem po prostu oszaleję. Chodzę w tę i z powrotem, chcąc jakoś rozchodzić buzujące we mnie emocje. Co chwilę zerkam w stronę Rubs, co wzmaga moją frustrację, bo wydaje mi się, że nic się nie zmienia. Na nic zdaje się powtarzanie sobie w głowie, że ponowne przyszycie ręki to długi proces i powinienem uzbroić się w cierpliwość. Wzdrygam się na dźwięk otwieranych drzwi i patrzę nieprzytomnie na Hope. Dociera wtedy do mnie fakt, że nie mogę egoistycznie skupiać się tylko na siostrze, która już była pod opieką ani na sobie, pogrążając się w wyrzutach sumienia i złości. Podchodzę do niej i bez słowa ją przytulam. W pierwszej chwili byłem wściekły, że w ogóle dopuściła do sytuacji, w której Ruby kończy w takim stanie, ale rozsądek podpowiada mi, że gdyby nie decyzje Griffin to być może nie byłoby już kogo składać. – Dziękuję, że mnie zawołałaś. Że przy niej zostałaś i że… – głos więźnie mi w gardle, bo aż mnie trzęsie na wspomnienie smoka, krwi i prawie nieprzytomnej Ruby leżącej na bagnach. Biorę kilka głębszych wdechów. Mam nadzieję, że Hope wie ile to dla mnie znaczy i że jestem jej dłużnikiem. – Zaraz wszystko się ułoży – wymawiam to kłamstwo z taką pewnością siebie, że prawie sam w to wierzę. Tylko już nie wiem co takiego się ułoży. Zmasakrowane ciało Ruby? Nasze głowy pełne wspomnień najbliższej nam osoby rozszarpanej przez smoka? Kątem oka widzę, że Williams chyba kończy, więc patrzę na niego, oczekując dobrych wieści. – Powinna? Czyli nie ma stuprocentowej szansy, że się uda? – zaczynam panikować, zapominając już co przed sekundą mówiłem Hope. – A jakiś przeszczep moich tkanek? Cokolwiek, żeby to przyspieszyć? Żeby była pewność… – mówię w amoku, chociaż kompletnie się na uzdrawianiu nie znam. Nie mam też sił tłumaczyć co się stało. – To smok. Zaatakował je na bagnach i odgryzł jej rękę – zaczynam tłumaczyć, ale robi mi się niedobrze, więc odwracam głowę, żeby powstrzymać wymioty.