C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Osoby:@Esmeralda V. Igua Lopéz & Salazar Morales Miejsce rozgrywki: El Paraiso Rok rozgrywki: 02.09.2022 Okoliczności: Paco gości w hotelu córkę meksykańskiego amigo, która próbuje odnaleźć swoje miejsce na brytyjskich wyspach.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
O przyjeździe panienki Lopéz do Londynu w ramach szkolnej wymiany uczniów wiedział już od kilku dni, o co zatroszczył się może nie do końca święty, ale za to szczerze zmartwiony ojczulek dziewczęcia. Paco nie pamiętał kiedy ostatnio ją widział, a już tym bardziej nie miał pojęcia gdzie powinien zabrać dziewiętnastolatkę, żeby przypadkiem nie zanudzić jej swoją osobą. Zastanawiał się również jaki prezent urodzinowy przypadnie jej do gustu. Nie znał za dobrze jej hobby ani zainteresowań, dlatego ostatecznie postawił na klasykę z żartobliwym elementem, jednocześnie wysyłając Esmeraldzie list, aby poczekała na niego po zajęciach na obrzeżach Hogsmeade. Nie wiedział czy dziewczyna opanowała już sztukę teleportacji, a poza tym doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie zna jeszcze okolicy. Podjechał po nią punktualnie, parkując przy ulicy szmaragdowym, błyszczącym Piorunem, którego nie tak dawno kupił za bezcen od Brooks. Zaciągnął hamulec, wyciągając się, żeby otworzyć swej towarzyszce drzwi. Pełnia kultury, gdyby nie liczyć wsuniętego do ust papierosa i nałożonych na nos okularów przeciwsłonecznych. – Zapnij pasy. – Mruknął z uśmiechem, wymownym skinieniem głowy zapraszając ją do środka, a wreszcie docisnął gaz do dechy, łamiąc po drodze do hotelu przynajmniej kilka przepisów, zwłaszcza jeśli mowa o przekroczeniu prędkości, która niemal wciskała w fotel. – Nie myśl sobie, że zapomniałem o twoich urodzinach. – Zagadnął jeszcze, kiedy przekraczali próg zdobionych drzwi marmurowej kamienicy, mijając paru ochroniarzy, którzy lekko pokłonili się na widok Moralesa. - Chodź, chodź. – Pośpieszył dziewczyną, prowadząc ją przez wnętrze przestronnego kasyna aż do położonej nieco dalej restauracji. Dopiero gdy usiedli w rogu, przy oddalonym od pozostałych gości stoliku, Paco przesunął w jej stronę kartę dań i alkoholi, gestem dłoni przywołując jednego ze swoich pracowników, który przyniósł zawinięty w elegancki, purpurowy papier pakunek. – Wszystkiego najlepszego, Esme. – Złożył nastolatce życzenia, wręczając jej prezentowe pudełko, w którym dziewczyna mogła znaleźć perfumy z nutą amortencji i stylowy płaszcz przeciwdeszczowy. – Przyda ci się. Musisz się przyzwyczaić do ponurych, londyńskich wieczorów. – Wzruszył delikatnie ramionami, jakby chciał powiedzieć nic na tutejszą psią pogodę nie poradzę, a potem wyciągnął paczkę merlinowych strzał, częstując najpierw papierosem siedzącą naprzeciw damę. – Ah, nie muszę chyba mówić, że bawisz się dzisiaj na koszt firmy... – …czyli mój. Nie musiał niczego tłumaczyć; zresztą ani on ani córka Alejandro na pewno nie narzekali na pustki w bankowych skrytkach. Ot, był to wyłącznie kurtuazyjny gest z jego strony.
Wystarczyły jej dwa niepełne dni, żeby się przekonać jak bardzo Anglia różniła się od rodzinnego Meksyku. Słońce nie prażyło tak mocno, nie czuła ciepłych promienia na swoich ramionach, a deszcz jej zwyczajnie przeszkadzał. Próbowała sobie wmówić, że się przyzwyczai, ale teraz czuła się po prostu koszmarnie rozdrażniona. Całe szczęście nie wylądowała tutaj sama, miała Jesusa, więc uznała, że to przetrwa, może kiedyś zacznie nawet tolerować. Ubrana z dbałością o każdy, najmniejszy szczegół, szła przez Hogsmeade, zadowolona, że przynajmniej ktoś był choćby namiastką domu i jej rodziny. Nie znała zbyt dobrze okolicy, chociaż zdążyła się już przejść po jej uliczkach, z lekkim grymasem wymalowanym na twarzy, gdy widziała te ledwo stojące budynki. Z utęsknieniem czekała na coś, do czego była przyzwyczajona – luksusu, może przepychu, szare kamienie starego zamku ją przytłaczały, choć nie chciała i nie zamierzała tego przyznawać. Nigdy tego nie robiła, mimo góry pieniędzy nie było jej stać na słabości, te bowiem prowadziły do błędów, których Esmeralda nie popełniała. Nigdy. Uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy za oknem samochodu dostrzegła znajomą sylwetkę. Odgarnęła włosy za ramię i prychnęła, gdy tylko usłyszała o pasach. Mogła powiedzieć wiele o swojej rodzinie i jej przyjaciołach, ale nie to, że przestrzegali zasad, nie licząc tych, których sami tworzyli. Wsiadła do auta, nachylając się jeszcze na chwilę, by cmoknąć go w policzek, zostawiając ledwo widoczny czerwony ślad. — Nawet się stęskniłam, Tío — rzuciła, nie myśląc wcale o tych głupich pasach, przeglądając się jednak w wewnętrznym lusterku i poprawiając krwistoczerwoną szminkę, która ładnie komponowała się z jej opaloną cerą. Zerknęła na niego z ukosa, zainteresowana rzuconym tematem, bo nie zamierzała udawać, że wcale nie lubiła swoich urodzin. Wszystko, co mogło sprawić, że jest w centrum uwagi było cenne. Wyszła z pojazdu równocześnie ze swoim wujkiem, podążając za nim, a jednak rozglądając się dookoła. Uniosła brew w niemym geście podziwu, kiedy ludzie ukłonili się Salazarowi, a zaraz potem nieznaczny uśmiech rozciągnął jej pełne wargi. Tak, tutaj czuła się zdecydowanie lepiej niż w zimnych murach hogwarckiego zamku. W Anglii wszystko było zimne. Usiadła we wskazanym miejscu, zastanawiając się czy klienci kasyna zwrócą na nich jakąś uwagę. Prawdę mówiąc niewiele wiedziała o Moralesie, nie widzieli się długie lata i była przekonana, że sama zmieniła się diametralnie, może bardziej upodabniając się do ojca. — Gracias — przyjęła prezent, zaglądając do środka i lekko się uśmiechając, by zaraz potem westchnąć — Tęsknię za Meksykiem, tu jest ponuro, i nie mówię tylko o pogodzie, ludzie są ponurzy — mówiła po angielsku, chcąc jak najszybciej się przestawić na ten język, choć hiszpański akcent odznaczał się w każdym jej słowie. Sięgnęła po zaproponowanego papierosa, nie była przecież święta, było jej od tego naprawdę daleko. — Napiję się tequili — powiedziała bez ogródek, odpalając papierosa i zaciągając się nikotynowym dymem — Papá mówił, że nieźle się tu urządziłeś, ale nie sądziłam, że aż tak, estoy casi impresionado — co w jej ustach było prawdziwym komplementem. Esme trzymała głowę wysoko, patrzyła z góry. Właśnie tego nauczył ją ojciec, zawsze być krok przed innymi, zawsze mierzyć wyżej.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Skoncentrowany na bezpiecznym, acz niekoniecznie przepisowym prowadzeniu auta, zerknął tylko ukradkiem przez ramię na rozpromieniony uśmiech panny Lopéz, ale to jedno spojrzenie w zupełności mu wystarczyło, by stwierdzić że zapamiętał ją zgoła inaczej. Delikatna, dziewczęca buźka nabrała dojrzalszych, ostrzejszych rysów, a nadal szczupłą i zadbaną sylwetkę zdobiły obecnie nieco krąglejsze, ponętne kształty. Dziewiętnaście lat… Mimowolnie próbował sobie przypomnieć jak sam zachowywał się w jej wieku, acz subtelne, niespodziewane cmoknięcie w policzek całkiem rozproszyło jego myśli, a czekoladowe tęczówki ponownie opadły na umalowane krwistoczerwoną szminką usta, której jaskrawy kolor tylko utwierdzał w przekonaniu, że niewiele w niej pozostało z dziecięcej niewinności. Tak, chyba nadal nie mógł dopuścić do siebie myśli, że na pasażerskim siedzeniu wiezie nie malutką Esme, a dorosłą, niezależną kobietę. - Zobaczymy kiedy przegram rywalizację z twoimi nowymi, przystojnymi kolegami z seksownym, brytyjskim akcentem. Daję ci maksymalnie tydzień. – Prychnął cicho pod nosem, teatralnie przewracając oczami. Jednocześnie zaczął naprawdę Lopezowi seniorowi współczuć. Zrozumiał bowiem, że gdyby sam miał córkę, pilnowałby nie tylko jej, ale i całego miasta. Może to i lepiej, że latorośl Alejandra zdecydowała się na roczny wypad za ocean? Nawet nie zdążył otworzyć swojej towarzyszce drzwi poczciwego Pioruna, za to dumnie poprowadził ją przez całe El Paraiso, nie kryjąc się wcale a wcale z tym, że łasy jest na komplementy. Kąciki ust i krzaczaste brwi Moralesa uniosły się jeszcze wyżej, w niemo wyrażonej satysfakcji, kiedy tylko mężczyzna mógł pochwalić się przed ciemnowłosą dziełem, nad którymi pracował całymi latami. Nie musiał zgrywać szychy, po prostu nią był, kiedy ludzie kłaniali się przed nim usłużnie, inni zaś podnosili głowy, byleby tylko ujrzeć kolejną, barwną koszulę właściciela. Nic dziwnego, że nie mieli nawet okazji ze sobą pogawędzić dopóki nie usiedli przy oddalonym od tłumów stoliku. Paco co rusz kiwał głową na przywitanie i dopiero rozłożony wygodnie w miękkim, obitym bordowym aksamitem fotelu, mógł się wreszcie skupić na najważniejszej i najjaśniejszej gwiazdce w tym lokalu. Jubilatce, z którą łączyło go chyba znacznie więcej niżeli mógłby przypuszczać. Obydwoje zdeterminowani, niepozwalający sobie na błędy, do tego przywiązani do luksusów, aroganccy i spoglądający na ludzi z góry. - Wierz mi, miałem jeszcze gorsze początki od ciebie. Przede wszystkim nie znałem tak dobrze języka. – …i nie miałem choćby ułamka fortuny, którą dysponujesz ty. Nie wspominał zbyt dobrze nieplanowanej przeprowadzki na wyspy. Potrzebował czasu, żeby zaaklimatyzować się w nowym miejscu, a i tak momentami tęsknił za przepięknymi, meksykańskimi plażami i parzącym skórę słońcem. - Niech będzie tequila. – Potwierdził jej wybór, ponownie wzywając do siebie najbliższego kelnera. W międzyczasie zaprószył ogień zapalniczki, odpalając najpierw papierosa, po którego sięgnęła Esme, potem zaś swojego. – Me subestimaste. – Poruszył sugestywnie brwiami, z czarującym uśmiechem przyklejonym do ust. Postronny obserwator mógłby niesłusznie pomyśleć, że zaprosił młodszą damę na randkę, ale Paco taki już był. Często traktował rozmowę jak flirt, niezależnie od łączących go z interlokutorem więzów. – Niech zgadnę, przyjemniej niż w ciasnych, dzielonych dormitoriach? – Zagadnął kpiąco, wszak doskonale wiedział czym zajmuje się Alejandro i jakie zyski potrafi osiągnąć. Nie wątpił, że hogwarckie mury z perspektywy siedzącego przed nim dziewczęcia przypominały raczej spartańskie warunki. – Hmm… chyba powinienem cię oprowadzić? – Postanowił się z nią podroczyć i wzniecić apetyt, jednocześnie unosząc w geście toastu jedną z przyniesionych przez młodego, blondwłosego chłopaka szklanek. Tak, szklanek… w końcu po co komu sól i cytryna, kiedy można było raczyć się szlachetną, drogocenną tequilą, wyprodukowaną w pełni z soku z błękitnej agawy. Nie miał nic przeciwko amerykańskim zwyczajom, jednak jako rodowity Meksykanin przyjął swą rodaczkę dokładnie tak jak należało według ichniejszej tradycji.
Szeroko się uśmiechnęła na jego słowa, ale w jej ciemnych oczach można było dostrzec niebezpieczny błysk. Nie była wcale cnotliwa, o Merlinie, było jej od tego zdecydowanie dalej niż bliżej. Lubiła flirtować, lubiła być kokieteryjna i przede wszystkim lubiła, kiedy jej zachowanie działała na innych dokładnie tak jak chciała. Esmeralda wręcz kochała kontrolę, każda, choćby i chwilowa jej utrata sprawiała, że stawała się nerwowa, zirytowana do granic możliwości. Dlatego tak bardzo odpowiadało jej, kiedy papá postanowił nauczyć ją hipnozy, jakby kontrolowanie każdej sytuacji było jej po prostu przeznaczone. — Tydzień — prychnęła — Daj mi trzy dni — dodała i mrugnęła do niego. Nie zostało w niej nic z małej dziewczynki, którą mógł pamiętać. Doskonale wiedziała jak użyć swoich zalet, jak odgarnąć włosy, jak się uśmiechnąć, by kogoś zaintrygować. A potem było już łatwo, kilka słów, subtelny dotyk, mężczyźni byli przewidywalni, schematyczni, szybko się tego nauczyła. Była w końcu świadoma swoich walorów, nie zamierzała ukrywać, że jest inaczej. Pewność siebie z niej emanowała, urodziła się w rodzinie, która nie należała do nieśmiałych, za to wzbudzała szacunek, podziw, a ona to uwielbiała. Przyjazd na Wyspy dawał jej pustą kartę, nienapisany rozdział, który zamierzała wypełnić literami po swojemu. Nowi ludzie, nowe doświadczenia, łaknęła ich, nuda nie była jej przyjaciółką. Czuła się niemal jak w domu, kiedy przemierza wraz z Moralesem El Paraiso. Widziała jak ludzie na niego patrzyli, zaintrygowana ich obserwowała, wprawdzie przypominało to sposób, w jaki czarodzieje patrzyli na jej ojca. Powiew świeżości, a jednak czegoś znajomego, co sprawiało, że czuła się jak ryba w wodzie. Prezentowała się przecież nienagannie, nie bez powodu obsesyjnie wręcz dbała o swój wygląd, ludzie byli wzrokowcami, nawet jeśli temu przeczyli. Usiadła równie wygodnie na bordowym fotelu, zakładając nogę na nogę. — Uczę się od zawsze, mamy w końcu klientów międzynarodowych — powiedziała nieco lekceważąco, jakby to była największa oczywistość. W końcu miała przejąć rodzinny biznes, już teraz uczestniczyła w co poniektórych spotkaniach i dopinała transakcje na ostatni guzik. Odkąd posiadła zdolność skłaniania ludzi do tego co mówiła, papá dawał jej coraz większą swobodę. Musiała wiedzieć jak to wygląda, musiała w tym uczestniczyć, by kiedyś być taka jak on, bez najmniejszego potknięcia. Za bardzo lubiła ich obrzydliwe wręcz bogactwo, by je stracić. Odprowadziła wzrokiem młodego kelnera, spoglądając na Salazara dopiero, gdy ten powiedział, że go nie docenia. Miała wrażenie, że są podobni, choć podejrzewała, że to zasługa środowiska, w którym poniekąd oboje żyli. Mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają, ale to z ludźmi podobnymi czuło się najlepiej. Skinęła głową na jego słowa, a zaraz potem przewróciła oczami. — Proponujesz coś konkretnego? — zapytała i uniosła szklankę w geście małego toastu, by upić z niej całkiem spory łyk, a na jej twarzy nie pojawił się nawet cień grymasu. To przecież nie był jej pierwszy drink w życiu i na pewno nie ostatni tego wieczoru. Tequila smakowała jak dom, rozgrzewając ją alkoholowym ciepłem od wewnątrz.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Nie zdawali sobie jeszcze nawet sprawy z tego jak wiele ich łączy. Dwoje wyrachowanych egocentryków z wybujałym ego ukrywających się pod płaszczykiem czarującego, kokieteryjnego uśmiechu, mierzących wysoko i zdeterminowanych na osiągnięcie namacalnych rezultatów, do tego odczuwających chorobliwą wręcz potrzebę kontrolowania własnego otoczenia… a to przecież tylko kilka zalet tego nietypowego duetu. Strach wspominać o wadach. Mieli wszystko o czym inni mogliby jedynie pomarzyć: przepełnione galeonami skrytki i nieziemski urok osobisty, który przyciągał ofiary skuteczniej niż magnes. Doświadczenie nauczyło jednak Moralesa, że człowieka poznawało się nie po tym, co posiadał ani czego chciał, a po tym czego naprawdę potrzebował, a tego nadal o niej nie wiedział. Nie zamierzał więc oceniać młodziutkiej córki przyjaciela po przybranej przez nią masce i stwarzanych skrzętnie pozorach. - Lepiej, żeby Sandro o tym nie wiedział. Czego oczy nie widzą… – Nie dokończył, spuszczając głowę z cichym, maskowanym prychnięciem. Nigdy nie odmówiłby Lopezowi wsparcia, natomiast nie zamierzał się wcielać w rolę podstawionego szpicla, ani tym bardziej nadopiekuńczego ojca dziewiętnastolatki; zresztą słynąc we wspólnym im, przestępczym środowisku ze swojej orientacji i licznych, miłosnych podbojów, i tak wyszedłby na hipokrytę. Zmieniając bieg, zerknął ukradkiem na twarz Esmeraldy, zastanawiając się dokąd ta niegdyś niewinna osóbka zmierza i jak wiele jest w stanie osiągnąć. Nigdy nie uważał siebie za szowinistę, a jednak nie przepadał za kobietami w biznesie, przede wszystkim dlatego, że te z którymi miał dotychczas do czynienia, zdawały się gorsze od żmij. Kąsały, zatruwały innym życie, przedkładając zemstę i uczucia ponad dobro interesów. Nie miał pojęcia jak będzie z siedzącą na pasażerskim siedzeniu sylwetką, która w półświatku stawiała dopiero pierwsze kroki. Nie ukrywał jednak, że zaintrygowała go przyjęta przez nią poza, a tym samym zapragnął poznać ją bliżej. Nieważne jak pesymistycznie nie wybrzmiałaby dzielona przez nich najwyraźniej wizja świata, ludzie byli wzrokowcami, a do tego materialistami. Barwna koszula z bawełny egipskiej czy elegancki zegarek wart więcej niż większość czarodziejów zdolna była zarobić przez rok, a nawet kilka lat ciężkiej harówki, przyciągały spojrzenia zainteresowanych gapiów, podobnie jak wypchana złotymi monetami sakiewka. Nic dziwnego, że goście restauracji i kasyna odprowadzili ich wzrokiem aż do obranego na uboczu stolika. – No tak… – Pokiwał głową ze zrozumieniem, zaciągając się chmurą siwego dymu. – …a jednak odnoszę wrażenie, że w rozmowach z nimi uciekasz się do zupełnie innego, obcego im języka. – Mruknął prowokująco, uśmiechając się cwanie półgębkiem, tylko swą mimiką ukazując do czego pije. Hipnoza. Jako tradycjonalista wolał stawiać na charyzmę, siłę perswazji i logicznych argumentów, ale nie mógł nie docenić umiejętności, zwłaszcza tak młodej czarownicy, ani też skuteczności poznanych przez nią środków wyrazu. – Kochasz kontrolę… – Raczej stwierdził niż zapytał. – …ale nawet nam, a może powinienem powiedzieć zwłaszcza nam, zdarza się ją zatracić. – Subtelnie przypomniał jej, że nie powinna nadto się spoufalać i że jej pozycja wymaga jeszcze większej czujności. Czysta karta nigdy nie była do końca czystą, nawet jeżeli tu, na wyspach, mogło wydawać jej się inaczej. - Namiastkę Meksyku, za którą w murach szkoły zatęsknisz zapewne bardziej niż za mną. – Stuknął się z nią szkłem, popijając kilka łyków gorzkawo-słodkiego trunku, jednocześnie dogaszając papierosa w porcelanowej, zdobionej popielniczce. Skinieniem głowy dał jej znać, że ruszają w dalszą podróż, a potem jako przewodnik powędrował przodem, zabierając ze stolika szklankę z alkoholem. Ponownie przeprowadził dziewczynę przez rozległe kasyno do strefy wypoczynkowej, prezentując jej przestronne pomieszczenie z basenem, plażą z leżakami i doskonale wyposażonym drink barem. – Płaszcz zostaw na inną okazję. – Puścił jej oczko, zakasając rękawy koszuli. Nad nimi unosiła się bowiem imitacja bezchmurnego nieba, a słońce choć sztuczne przyjemnie prażyło skórę. Dzięki zaklęciom temperatura utrzymywała się na poziomie dwudziestu ośmiu stopniu, co niewątpliwie nie współgrało z charakterystyczną dla Londynu, deszczową aurą.
Esme była dokładnie taką osobą, na jaką ją wychowano. Nigdy nie widziała potrzeby buntowania się, kiedy skinienia głową dawały jej wszystko, czego tylko zapragnęła. Szybko nauczyła się łaknąć więcej, wiedząc, że nie szybko zacznie mieć dość. Lubiła luksusy, lubiła pieniądze i przede wszystkim nigdy jej tego nie brakowało. Nie sądziła, żeby kiedykolwiek się to zmieniło, czerpała z życia garściami, chciała więcej i więcej. I zawsze dostawała właśnie to. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, po co miała to robić, czuła się dobrze w swojej skórze, w rodzinie, która była dla niej najważniejsza i w miejscu, w którym aktualnie się znajdowała. Bo choć większość dostawała na tacy, to były takie rzeczy, na które musiała sama zapracować. Nie dostała przecież hipnozy pod nos, dawała z siebie wszystko, bowiem ambicja przeszła z ojca na nią i zapewne jeszcze bardziej urosła. Była kokieteryjna, nie ukrywała tego, ale nauczyła się doskonale tym posługiwać, hipnoza była miłym dodatkiem, zapewnieniem, że wszystko będzie pod kontrolą. Dawno już przyjęła do wiadomości, że to jej przypadną największe udziały w rodzinnej firmie, że zajmie miejsce ojca. Zrozumiała, że jest na to dobrą osobą, jej siostra była zbyt delikatna. Esmeralda za to uważała się za całkiem gruboskórną, szkolenie, które otrzymała od ojca nie należało do najmilszych, jawiło się nieznacznym cieniem w jej oczach, jakby co noc wspominała obrazy sprzed lat. Nie sądziła też, że płeć ma znaczenie, co więcej – uznawała ją za swój atut, bo przecież mężczyznami było tak łatwo manipulować i bez specjalnych umiejętności. Wygląd się liczył, to co sobą reprezentowała zanim zdążyła się odezwać. Mama nauczyła ją tego zaraz jak zaczęła chodzić. Pływała w luksusach, a jednak nie na wszystko mogła sobie pozwolić. W przeciwieństwie do innych, w jej mniemaniu gorszych, ona zawsze musiała wyglądać nienagannie. Zasada wryta literami w młody umysł, miała się nigdy nie zamazać. Od razu zrozumiała sugestię, przeniosła na niego spojrzenie wybitnie ciemnych oczu, patrząc spod rzęs i lekko się uśmiechając. Wiedziała, że w jej oczach kryło się coś innego, niż w oczach zdecydowanej większości czarodziejów. Że jej głos potrafił więcej. — A co, chcesz się przekonać jak to jest? — zapytała z chytrym uśmiechem i błyskiem w oku. Uniosła szklankę z alkoholem do ust i upiła z niej trochę, słuchając słów wujka. Posłała mu jednak przeciągłe spojrzenie i uniosła kącik ust. — Nah, not my type — rzuciła, bo choć może i zdawała sobie sprawę z tego, że miał rację, to jednak wcale nie chciała o tym myśleć. I może głupio robiła, w końcu uczono ją myśleć zawsze i o wszystkim, a jednak teraz nie chciała się tym zadręczać. Przyjechała w nowe miejsce, miała wiele do odkrycia i grania swojej nowej roli w rozdziale, którego jeszcze nie znała. Wstała równocześnie z Salazarem, jednym ruchem wychylając pozostałą zawartość szklanki i odkładając ją z głośnym stuknięciem na blat stolika. Zaintrygowana podążyła za nim, bo nie miała pojęcia czego tak naprawdę się spodziewać. Poniekąd wiedziała, że Morales był kimś, ale czy cała jej rodziny nie była? To nie było coś, co robiło na niej szczególne wrażenie, za to to, co ujrzała po kilku chwilach sprawiło, że aż zaprało jej dech. — Oh, mierda, podrías haberme avisado, ¡no estoy preparado para una ocasión así! — oburzyła się wręcz na to wszystko, zapominając nawet mówić po angielsku, bo ani nie zabrała stroju kąpielowego, a i ubrała się adekwatnie do angielskiej pogody. Podwinęła więc rękawy swojego sweterka i przymknęła oczy, zwracając twarz ku słońcu, bo choć nie było prawdziwe, to dawało jej prawdziwą namiastkę domu.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Dzieciństwo Moralesa wyglądało zupełnie inaczej niż to, które los postanowił sprezentować Esme, jednak mężczyzna potrafił zrozumieć towarzyszące dziewczynie podejście do życia. W jego rodzinie okresy obrzydliwego wręcz bogactwa mieszały się wraz z okresami skrajnej biedy w zależności od tego, jak sprawnie Salvador radził sobie z nowo rozkręconym biznesem. Jednego dnia Paco jeździł na tylnym siedzeniu nowego Turnova, czując się młodym królem, by innego w podartych butach biegać z chłopakami po boisku, kopiąc znalezioną w pobliżu śmietnika piłkę… a jednak idące za galeonami znajomości i możliwości wwiercały się w pamięć znacznie intensywniej i dogłębniej. Na tyle, że poznając świat czarodziejów z wyższych sfer nie potrafił odpuścić, i chociaż po niefortunnych decyzjach ojca, musiał budować własne imperium od zera, nic nie mogło go powstrzymać na drodze do celu. Tak jak mugole pragnęli światła reflektorów odbijających się od ich twarzy, tak on harował ja wół, nie tylko żeby powiększyć bankową skrytkę, ale zyskać niedający się opisać słowami prestiż. Chciał być kimś i zbudować coś wartościowego na brytyjskiej ziemi, która przyniosła mu tak wiele cierpienia. Potraktował ten plan jako swoistą vendettę, i niewykluczone że to właśnie przez wzgląd na piekielną determinację zdołał osiągnąć namacalny sukces i zatańczyć na grobach swoich wrogów. Prychnął pod nosem na sugestię młodego dziewczęcia, chociaż wyraz jego twarzy nie zdołał ukryć czającego się gdzieś z tyłu głowy zaintrygowania. – Prefiero dar órdenes que obedecerlas. – Mruknął niby stanowczo, a jednak kąciki ust uniosły się wyżej w uwodzicielskim, prowokującym uśmiechu. – Pero si tuviera que someterme a él, creo que con mucho gusto me sometería a ti. – Podniósł wymownie szklankę, jakby w geście kolejnego toastu, kusząc dziewczynę do złego. Dominująca osobowość przypominała o sobie ze zdwojoną siłą, ale skłamałby mówiąc, że nigdy nie korciło go zaznajomienie się ze sztuką hipnozy, a przecież najpierw należało poznać wroga, dopiero po tym przeciągając go na swoją stronę. Chociaż nie zgodził się bezpośrednio, nie wykluczał zasugerowanego scenariusza, wszak Sandro był mu jak brat, a skoro kiedyś musiał paść ofiarą zniewalającego, czarodziejskiego uroku, niewykluczone że to właśnie ten moment i ta młoda kobieta otwierały przed nim szereg nowych możliwości. – ¿Y yo? ¿Soy tu tipo? ¿Que quieres que haga…? – Wyszeptał, nachylając się nad jej uchem, tuż po tym jak odszedł od przygotowanego specjalnie dla nich stolika. Brwi mimowolnie pomknęły wyżej, i teraz z pewnością wyglądali już jak kokietująca się wzajemnie para, ale… kogo by to obchodziło. Na pewno nie jego. Zresztą prędko odsunął się na bezpieczniejszą odległość, prowadząc swego gościa do zdecydowanie przyjemniejszego i cieplejszego pomieszczenia – w pakiecie z basenem i gorącą, piaszczystą plażą. - No estás realmente interesado en la transmutación, ¿verdad? Déjame hacerlo por ti. – Sięgnął po kawałek tarninowego drewna, bez pytania o zgodę transmutując angielskie ubranie panny Lopéz w skąpe, acz gustowne bikini. Dopiero teraz dotarło również do niego, że ze względów edukacyjnych, powinien powstrzymać się z tak naturalnym i wytęsknionym powrotem do ojczystego języka. – Nie ten kolor? Krój? Możesz składać zażalenia, myślę że stać mnie na wiele więcej. – Pozwolił sobie zażartować, upijając kilka łyków schłodzonego rumu. – Nie wiem jak ty, ale ja zgłodniałem. Paella, tacos, fajitas? – Wymienił przynajmniej kilka bliskich im dań, dając dziewczynie wybór, w międzyczasie wzywając już do siebie jednego z czatujących nieopodal kelnerów.
Czuła się dobrze, tam gdzie obecnie się znajdowała w życiu. I niekoniecznie chodziło o Anglię, co o fakt, że była już na tyle dorosła, na tyle wykształcona, że powoli mogła brać sprawy w swoje ręce. Pamiętała doskonale czasy, kiedy nie mogła nic, choć prawdę mówiąc, wtedy raczej jej to nie obchodziło. Pamiętała też moment przejściowy, który z jednej strony niemożliwie wręcz ją irytował, a z drugiej była pełna obaw. I była też chwila obecna, kiedy wywalczyła już swoje i choć walki nie zakończyła, to nauczyła się łaknąć coraz więcej. Nie chodziło wcale o sam biznes, co znacznie więcej w jej życiu. Chciała być kimś i choć już jej nazwisko robiła naprawdę wiele, to dziewiętnastolatka zamierzała pozostawić po sobie własny ślad. Patrzyła więc na Moralesa z podziwem jarzącym się w ciemnych tęczówkach. Zbudował to wszystko i choć być może nie pokazywała tego tak jak robili to jego podwładni, była przecież znacznie wyżej od nich, to jednak darzyła go szacunkiem. A szacunek Esme wcale nie łatwo było zdobyć. Mrugnęła do niego, kiedy powiedział, że woli wydawać rozkazy. Och, ona wcale nie mówiła o żadnych rozkazach. Młoda Meksykanka cechowała się tym, że naprawdę nie cierpiała nudy. Lubiła manipulować, człowiekiem, sytuacją, ale znajdując swój własny język hipnozy, przestając ślepo naśladować ojca, lubiła gdy hipnotyzowany przez nią czarodziej myślał, że sam doszedł do tego, co mu zasugerowała. Jej moralność pozostawiała wiele do życzenia, nie była nauczona etyki, którą żyło większość czarodziejów, ale nigdy nie rozumiała dlaczego właśnie jej, jest tą złą. Życie było subiektywne, świat również, ona jednak pozostawała otwarta. Spojrzała na niego zaintrygowana, bowiem nie często ktoś pytał ją bezpośrednio, choć rzecz jasna zawsze brała to, co jej się należało. A jednak w jej spojrzeniu nie było nawet cienia zawahania, ojciec nauczył ją jak się go pozbyć, a także tego, że odwracanie wzroku nie było w cenie. Przekonała się o tym wprowadzając swoją siostrę w hipnotyczną śpiączkę, płacąc łzami i utratą zaufania, najpewniej już na zawsze. — Oh Paquito, no me tientes o no podrás resistirte — powiedziała, kładąc mu rękę na policzku i spoglądając prosto w oczy. Zaraz jednak się odsunął, a ona usłyszała w głowie słowa matki, kiedy jasno się wyraziła, że nie wolno było jej hipnotyzować rodziny. I chociaż nie była pewna, czy są faktycznie spokrewnieni, to był z jej rodziną na tyle blisko, że nie sądziła, by to miało jakiekolwiek znaczenie. A jednak – czego oczy nie widzą… — No, me centro en lo que será útil cuando me haga cargo del negocio, y en lo que se considera prohibido aquí — odparła i wzruszyła ramionami, skupiała się na wszystkim, co potrzebowała i transmutacja wcale nie należała do tych rzeczy. Może jeszcze się podszkoli, a może uzna, że nie ma żadnego sensu. — Lubię czerwony — rzuciła i poinstruowała go jak powinien wyglądać jej kostium, skoro mogła składać zażalenia, nie był bowiem przyzwyczajona do nie korzystania z okazji — Tacos, por favor — lawirowała pomiędzy dwoma językami, wiedziała, że powinna jak najwięcej mówić po angielsku, ale przecież nie miała z nim problemu, za to z utęsknieniem zwracała się ku hiszpańskiemu, kiedy wszyscy wokół mówili po angielsku — I tequilę — dodała, zwracając się do kelnera i szeroko się uśmiechnęła do Moralesa, przecież sam powiedział, że ma się bawić na jego koszt, choć na swój też by mogła, to uwielbiała brać to, co jej dawano.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Na szacunek trzeba było sobie zapracować, a jednak poznawszy hipnotyzujące umiejętności panny Lopéz nie potrafił spoglądać na nią wyłącznie przez pryzmat nazwiska i o wiele bardziej doświadczonego od niej ojca. Doskonale wiedział, że apetyt wzrastał w miarę jedzenia, a w mahoniowych ślepiach dziewczęcia dostrzegał nie tylko wyrazy podziwu dla własnych osiągnięć, ale także malujące się w ich głębi głód i determinację, które przekonywały go, że zdołają znaleźć wspólny język… o ile już takowego nie odnaleźli, wszak kąciki jego ust uniosły się jeszcze wyżej w odpowiedzi na sugestywne mrugnięcie towarzyszki. Nie miał dotychczas zbyt dużej styczności z hipnotyzerami. Spotkał na swej drodze tylko jednego, w niezbyt fortunnych okolicznościach, i niewykluczone że to dlatego z każdym kolejnym słowem i każdym kolejnym oddechem czuł się coraz to bardziej, niezdrowo wręcz zaintrygowany zdolnościami meksykańskiej manipulantki, którą jego wyobraźnia sprowadziła już do roli pożerającej swe ofiary modliszki. Znał potęgę opanowanej przez ledwie dziewiętnastolatkę sztuki i wiedział jak skutecznym orężem w negocjacjach dysponuje latorośl Sandra, ale nie pierwszy raz w życiu pokazywał, że uwielbia igrać z ogniem, a utkwione w niej, śmiałe spojrzenie czekoladowych tęczówek wyraźnie wskazywało, że nie obawia się zderzenia z drugą, równie silną i dominującą osobowością. Si no hay riesgo, no hay diversión. Olvídate de la moral. - Hipnotizante... y peligrosa al mismo tiempo... – Rzucił dwuznacznie mrukliwym, rozmarzonym tonem, przesuwając delikatnie opuszkami palców po grzbiecie ułożonej na jego policzku dłoni. Zmrużył jednocześnie oczy, z zabójczo pociągającym uśmiechem, ale i niepokojącym spojrzeniem opadając na dziewczęce usta. – Sin embargo, sabes que me gustan los hombres, ¿no es así, Esme? – Dodał z udawanym westchnięciem, nim zaśmiał się, prowokująco unosząc brew, jakby właśnie to był najistotniejszy powód, dla którego nie powinien poddawać się jej urokowi, a długoletnia przyjaźń z Sandrem nie odgrywała w tym przypadku żadnej, znaczącej roli. Czy tak było naprawdę, wolał jednak otwarcie nie mówić. Zamiast tego odsunął się na bezpieczny, niewątpliwie mniej intymny dystans, by niedługo rozsiąść się ze swoim młodszym gościem na piaszczystej plaży, tuż nad rozległym, ocieplanym basenem. - Prohibido es un término relativo siempre y cuando sepas lo que estás haciendo. – Pozwolił sobie zasugerować, obracając kawałek tarninowego drewna pomiędzy palcami. Pewnie nie nadawałby się na nauczyciela etyki, ale szczerze wątpił, żeby to na jej nauki Lopéz przysłał do niego swoją córkę. Zbyt dobrze się znali. Chętnie natomiast spełnił życzenie meksykańskiej księżniczki, barwiąc już nie bikini, a jednoczęściowy kostium szkarłatem. – Moglibyśmy się wiele od siebie nauczyć. – Podkreślił równorzędną pozycję Esmeraldy w tym układzie, acz nietrudno było dojść do wniosku, że i nie bez powodu napomknął wcześniej o hipnozie. Hogwart stawiał jednak przed uczniami zbędne bariery i granice, więc na wspólnych treningach, mieli szansę zyskać obydwoje. – Fajitas con ternera, picante. – Na razie przerwał jednak pogawędkę, decydując się na danie z grillowaną wołowiną. – I passion fruit daiquiri. – Dodał bez zawahania, zakładając nogę na nogę i zaciągając się chmurą siwego dymu. Tak jak prawdziwy mężczyzna różu się nie boi, tak i on nie wzbraniał się przed zamówieniem egzotycznego, damskiego drinka.
Nie miała wcale łatwej drogi za sobą i wiedziała, że jeszcze wiele jej czeka. Lubiła posyłane jej spojrzenia osób, które doskonale wiedziały jakimi umiejętnościami dysponuje, ostrożność, zaintrygowanie, a często nawet strach, sprawiały, że ego Esme było miło pieszczone, czuła się kimś, kto coś znaczy, a przecież tego właśnie zawsze pragnęła. Patrzyła więc na Salazara, starając się wyczytać z niego jak najwięcej, jakby w nawyku, którego została nauczona przez ojca. Wiedziała, że jest podobna do Alejandro, wdała się w niego nie tylko z wyglądu, choć ich ciemne oczy były niemal lustrzanym odbiciem, co i z charakteru, który sprawiał, że każda ich konfrontacja niemal trzęsła fundamentami rodzinnej posiadłości. Z wiekiem, wskutek spędzania z papą wielu godzin, ich zachowanie stawało się niemal identyczne, tak samo śledziła wzrokiem każdy ruch, naśladowała nawyki ojca, choć dodawała swoje własne niuanse, które ich różniły. Lubiła bowiem korzystać z własnej fizyczności, od czasu gdy pojęła jak łatwo tym zmanipulować niemal każdego mężczyznę. Często nawet nie musiała się wysilać, wystarczyła kusa sukienka, a facet już jadł jej z ręki. Przykre, choć przydatne. — Su pérdida — odparła tylko, wzruszając ramionami i zabierając rękę, kiedy i tak się odsunął. Nie mrugnęła, nie drgnął ani jeden mięsień na jej twarzy, który mógłby świadczyć o tym, że nie miała pojęcia. Nauczona maskowania wszystkich niepożądanych emocji, trzymała je głęboko w sobie, choć z nieznanego sobie powodu poczuła coś na wzór rozżalenia, może nawet zawodu. Lubiła wpływowe osoby, nigdy nie zamierzała tego ukrywać, a Salazar właśnie do takowych należał. Nie poświęciła co prawda nawet jednej myśli o jakiejś zażyłej relacji, intymnej na poziomie emocjonalnym, bowiem to co ją cechowało, był fakt, że nigdy się nie angażowała, nawet jeśli chodziło o Jesúsa, choć poniekąd uważała go za jej. — Siempre sé lo que estoy haciendo — gładkie kłamstwo opuściło jej usta, bo prawda była zgoła inna. Była mistrzynią w udawaniu, do perfekcji opanowała otulanie się pozorami, w które inni ludzie wierzyli. Udawała, że jest idealna, choć stale do ideału dążyła, pozory działały, i choć wcale jej to nie wystarczało, to zadowalała się przekonywaniem czarodziejów do tego, co pokazywała. — Sí — potwierdziła jego kolejne słowa skinieniem głowy. Dokładnie wiedziała o co mu chodziło, więc posłała mu jednoznaczne spojrzenie. Nie osiągnęła jeszcze poziomu papy, ale doskonale znała swoje możliwości, które z każdym dniem się poszerzały, by w końcu mogła wejść na szczyt, który sama sobie wyznaczyła. — Nie rozumiem ograniczeń Hogwartu — powiedziała, a kiedy elegancki kelner przyniósł jej najpierw drinka, podziękowała i upiła łyk ze szkła — Papá mnie ostrzegał, to głupie, dlaczego uczą jak przed czarną magią się bronić, ale gówno o niej wiedzą — jako hipnotyzerka musiała posiadać wiedzę o magii, która uchodziła za zakazaną. Szkolne restrykcje ją irytowały, drażniły, bo wiedziała, że nie może użyć swoich zdolności. Wiedziała także, że kiedy przyjdzie co do czego – będzie miała to w głębokim poważaniu. Nie znosiła braku pożytku z tego, co się posiadało. Bierność ją denerwowała, była zupełnie zbędna.
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Tak, im dłużej przebywał w towarzystwie Esmeraldy, tym więcej dostrzegał podobieństw pomiędzy nią a tym starym wyjadaczem Sandrem, z którym z chęcią usiadłby teraz do stołu krwawego barona, wychylając szklaneczkę whiskey, a najlepiej kilka. Patrząc w niemalże identyczne, ciemne ślepia dziewczęcia zatęsknił jednak nie tylko za facjatą biznesowego partnera, którego jednocześnie miał za przyjaciela, ale również za meksykańskim, gorącym słońcem, kolorowymi bazarami wypełnionymi po brzegi rozmaitymi bibelotami od kapeluszy sombrero poczynając, na laleczkach vodoo kończąc, a nawet za tymi pustynnymi, wysuszonymi na wiór terenami otaczającymi tętniące życiem miasta. Zatęsknił na tyle, że zaczął zastanawiać się czy nie przyśpieszyć planowanego wyjazdu w rodzinne strony. Na razie jednak trudno było mu się skoncentrować na jakichkolwiek głębszych przemyśleniach, skoro hipnotyzujący urok panny Lopéz podziałał również na niego. Niekoniecznie może wodził wzrokiem za jej kuszącymi gestami i ponętnymi biodrami, za to zwrócił uwagę na tak charakterystyczne dla jego druha nawyki, które jego latorośl najwyraźniej chłonęła niczym gąbka. Doskonale wiedział już, że spostrzegawczości nie można Esme odmówić. Mahoniowe ślepia co rusz lustrowały przestronne wnętrze i przechodzące obok nich postacie. Drobna postura nie odbierała również jej właścicielce choćby grama niezbędnej w interesach charyzmy. Wydawało się zatem, że Sandro miał wiele powodów do dumy. - Sí, creo que sí… – Westchnął z udawanym rozczarowaniem, wzruszając lekko ramionami. Dwie silne osobowości o ognistym temperamencie. Dysponowali niebywałym wręcz potencjałem, niewykluczone nawet że na płomienny, owocny romans, gdyby nie upodobania hotelarza. – La confianza es una buena cualidad, pero hay que tener cuidado. Se convierte fácilmente en arrogancia, y esto puede llevar a una persona a la tumba. – Mógłby uchodzić za protekcjonalnie traktującego ją wuja, gdyby nie to że uwolnionym z jego ust słowom towarzyszył raczej żartobliwy, lekki ton. Nie zamierzał jej pouczać, choć w puszczonych w obieg poradach dało się odnaleźć ziarenko prawdy, którego smaku Morales zaznał zresztą na własnej skórze. Arogancja może nie wpędziła go jeszcze do grobu, ale wielokrotnie wyprowadziła na manowce. - Daj znać jak znudzą cię szkolne zajęcia. – Wtrącił, popijając przyniesionego przez kelnera słodko-kwaśnego drinka. Miał nadzieję, że jeszcze wrócą do tematu, wszak nie z każdym można było zgłębiać tajniki czarnej magii, a już na pewno mało kto posługiwał się tak trudną sztuką jak wpływanie na myśli i zachowanie innych czarodziejów. Zaśmiał się pod nosem na naburmuszony ton Emeraldy, acz nie twierdził, że nie miała racji. Po prostu jej narzekania kropka w kropkę przypominały mu o opiniach, które sam wygłaszał o Hogwarcie, kiedy jeszcze przywdziewał na ramiona ślizgoński mundur. – Co kraj to obyczaj. – Rzucił bezradnie, przerywając na chwilę, aby podziękować kolejnemu młodemu chłopakowi za parujące, meksykańskie dania. – Aquí es mejor ser una serpiente que un tigre o un león. – Dodał jeszcze tajemniczo, zanim sięgnął po sztućce, zgrabnie maskując uprzejmą podpowiedź dla nastolatki, z kim najrozsądniej byłoby się w murach szkoły trzymać. Po tym pozwolił już rozochoconym kubkom smakowym przejąć kontrolę nad własnym ciałem, zabierając się za pałaszowanie idealnie wysmażonych, nadal skwierczących jeszcze na półmisku, kawałków mięsa z ostrą papryką i cebulą.