A więc co Tristan robił na feriach? Nie miał ochoty, przyjeżdżać tutaj. No ale jego Desiree, tutaj przyjechała. Więc on też w pewnym stopniu musiał. W końcu nie zostało, by mu przebaczone, gdyby postąpił inaczej. Jeszcze by pomyślała ze zostaje, dla jakieś innej? Taaa. Jak by on by mógł, mieć kogoś innego. Tak czy owak Tristan był i koniec. Wszedł do swojego pokoju, i się rozejrzał. Rzucił torbę na łózko, i przebrał się w czarny dres. Na ręce zastosował owijkę. (Specjalna taśma, która służy do wchłaniania potu. Usztywnia nadgarstki poprawiając pracę rąk, i zapobiega kontuzją) Kiedy uznał że jest już gotowy, wyszedł z domku, i zaczął kierować się ku lasowi. Ostatnio dużo rozmyślał o Desiree. Był pewny swoich uczuć, miał jednak pewne wątpliwości co do jej. Lecz mimo tego byli razem, i czas pokaże. Czy znowu jest zabawką jaką był wcześniej, czy może naprawdę jest tak jak mówiła. Kiedy doszedł przed las, rozpoczął swój trening. (O kondycje trzeba dbać) Prawdę mówiąc nie chciało mi się liczyć ile było tych pompek, brzuszków. Skłonów i podciągnięć. I i jeszcze od gramy, przeróżnych ćwiczeń, których nawet nazw nie znam. Wiem wiem. Ale tego naprawdę było zbyt dużo! Tak czy owak, kiedy skończył, rozpoczął swój bieg. Podczas biegu zdjął swoją kurtkę, i pozostał w białej koszulkę na krótkie ramiączka. Jego ciało było mokre od potu, a twarz skupiona. W czasie biegu wykonywał różne techniki bokserskie. To znaczy, wyprowadzał ciosy, odskakiwał. Wykonywał jakieś kombinacje, i szeregu różnych rzeczy, które nie wiem, jak się nazywają. ( Czy aż tak mało wiem?) Kiedy dobiegł, do wydawało by się centrum lasu. Zdjął przemoczona od potu koszulkę. O chorobę się nie martwił Miał zbyt twardy organizm by chorować. Odpoczął dłuższą chwilę, by uspokoić swój oddech. W końcu chwycił się jakieś gałęzi, która wyglądała na stabilną. I zaczął podciągać się, na różne sposoby. Najpierw ten podstawowy, służący na mięśnie bicepsa. Później zmieniając uchwyt, trenował na mięśnie pleców. By później znów zmienić uchwyt i trenować na mięśnie przed ramion. Ludzi! Gdzie on się tego nauczył? Trenował już tak którąś godzinę. I przypominał bardziej maszynę, niż człowieka. Nie wiem po co mu aż taki trening, bo z tego co mi wiadomo, to nie zbliża się żaden turniej. Jedyne czego mu brakowało, to worków i maty. No, ale nie można mieć wszystkiego. Lecz butelka wody, z całą pewnością by się przydała.
Cóż podróż Corneli na ferie miała jeden cel... A raczej dwa – Być pijaną na początku, dotrwać do końca i być pijaną na kończowej imprezie. Przynajmniej takie było główne założenie. A tak na poważnie, to chciała się po prostu dobrze bawić. Chciała robić ogromnego bałwana wraz z Summer czy Lillyanne. Uprawiać ostrą orgię we dwoje z Finnem na środku salonu. Spędzać miłe poranki i wieczory przy boku Ramiro. W każdym bądź razie przede wszystkim zabawa i żadnych zmartwień... Chciałaby. Ślady po jej krokach były dosłownie wszędzie. Albo szła tyłem, albo przodem. Jak gdyby ktoś ją śledził i miała go zmylić... Nieee, wcale się właśnie nie bawiła, że ścigają ją źli niedobrzy ludzie, a ona ich stara się wyprzedzić. A skoro już NIE robiła czegoś takiego, to oczywiście oznacza, że musiała się mocno nudzić. Po zaspach, zaraz za nią, wesoło biegł jej malutki kudłaty szczur. I tak dwaj nienormalni towarzysze przemierzali las. Nie wiedziała czy czegoś szuka, czy coś znajdzie, czy może po jeszcze kilku kilometrach zawróci marudząc, że ją nogi bolą i ochrani pierwszą lepszą osobę, że pozwoliła jej robić aż tak długi spacer i jej nie odniosła do domu. Cóż poradzić. Wszyscy zawsze byli wszystkiego winni tylko nie ona. Taka była, taka jest... A czy będzie? Czas pokaże jak zmienią ją nowe znajomości, głównie te z ferii. A zapowiadało się bardzo ciekawie. Jej mogły o jakieś towarzystwo, które może ją odniesie do domu zostały wysłuchane! A nie, to tylko jakiś puchon. Co robi jedno z tych żałosnych stworzeń w środku lasku? Schowała się za drzewem. Gdyby to była jakaś głupia kreskówka to wokół miejsca w którym się znajdowała rozchodziła by się zaciekawiona, granatowa aura i wydobywałby się dźwięk typu „Ciuuu”. Co pan maszyna będzie robił teraz? Nie jest mu zimno? Jeszcze się nie zmęczył? Nie ma to jak jej wścibskość po całej linii. Pewnie zostałaby w ukryciu i sobie poszła. Ale ktoś musiał jej schrzanić jakże wspaniały plan. A mianowicie przed chłopakiem ni z tego ni z owego pojawiła się wesoła biała kulka futra. A Corn? Jak zobaczyła Dracona z łapkami w górze o mało się nie wywróciła. Zamorduje go!
Tristan nie czuł zmęczenia ani zimna. Póki ćwiczył wszystko było dobrze. I z początku, nie zwrócił uwagi na białego szczura, która zlewał się z otoczeniem. Dopiero po jakieś chwili zaczynało go mocno zastawiać. Dlaczego śnieg się porusza. Tristan zeskoczył z gałęzi, i kucnął przed kulką śniegu, która okazała się być szczurem. Zmarszczył swoje brwi, i wystawił rękę do ów zwierzęcia. Które nie pewnie zaczynało obwąchiwać nowy zapach, który należał do człowieka. Kichnął ze dwa razy, i umył swój nosek. Wiecie że szczury są najbardziej czystymi zwierzętami, i najbardziej inteligentnymi? Zwłaszcza te kanałowe. Chociaż co do ich inteligencji, to mam pewne po wątpienia. Niby takie mądre, a jak uciekają to nigdy się nie cofają! Tak czy siak, szczur w końcu wkroczył na rękę Tristana, który powitał to z przyjaznym uśmiechem. No tak. Nie ma to jak się cieszyć do szczura. - Jak się tutaj znalazłeś? - Zapytał zwierzęcia, tak jak by liczył na odpowiedź. Teraz dopiero poczuł zmęczenie wciąż napiętych mięśni, i panujący chłód. Posadził zwierzęcia na swym ramieniu, i zaczął się ubierać. Nie było najlepszym pomysłem, ubrać się w przemoconą koszulkę, ale cóż. Tristan z takich właśnie decyzji słynął. Zwłaszcza w ostatnim czasie. Rozejrzał się dookoła. Lecz nikogo nie dojrzał, więc z skąd mógł się znaleźć ten szczur. Swoją drogą był bardzo ufny. A bynajmniej jego się tak zdawało. W końcu Tristan usiadł, i zgiął nogę w kolanie, opierając się o drzewo. Posadził szczura na swej nodze, i obserwował jak ten chodzi, raz tu a raz tam. Lecz chyba spodobało mu się jego noga, bo ciągle na nią wracał. Co Tristan przywitał z uśmiechem. Przymknął oczy, i zaczął się relaksować. Ta. Nie ma to jak relaksować się na chłodzie, bo ciężkim treningu. Swoją drogą pewnie by go nie przerwał gdyby nie zwierze. Ale czasu miał mnóstwo. Tristan nie był typem który upija się ze znajomymi, lub chodzi na jakieś narty. Był bardziej typem samotnika. A mimo to wszystkim zawsze starał się pomagać, służył dobrym słowem i pozwalał się innym na sobie wyżywać. Lecz czynił to, by nie pamiętać o swoich problemach. O czym zaś teraz myślał Tristan? O Desiree oczywiście...
Cornelia nawet jeśli biegałaby po śniegu ubrana cholernie ciepło i tak by marzła. Teraz też było jej zimno, ale odwrócenie uwagi od tego zdecydowanie zmieniało jej sytuację. Ona zawsze taka była. Bardzo łatwo się rozpraszała. Potrafiła mówić coś bardzo długo i dokładnie przed samym rozwinięciem wypowiedzi zauważyć muchę, umilknąć, gapić się na nią i zapomnieć o wszystkim o czym wcześniej myślała i mówiła. Tak było i teraz. Tris odwrócił jej uwagę od zimna. Ha! Zawsze uwagę odwracały błahe, nic nie znaczące rzeczy. Phi, puchon. Corek gapiła się tępo w scenę jaka to objawiała się przed nią. Jakiś tam sobie uczeń, który przed chwilą ostro ćwiczył teraz bawi się z jej zwierzakiem, który nienawidził nikogo innego poza nią. A już szczególnie chłopaków nie wiadomo dlaczego. Ah to na pewno znak! Tak! Ten puchon jest moim ideałem! Tak powiedział szczur!... Haha... Patrząc na łaszące się zwierze miała ochotę wykonać coś, co niektórzy nazywali „dingnięciem”. Obserwowała jak ten łazi po chłopaku niesamowicie zadowolony. I co teraz? Ma po prostu podejść i wziąć szczura? Będzie musiała zagadać do kolejnego cioty z żołciutkiego domu. Ludzie, jak ona ich nie trafiła. I stamtąd właśnie biorą się homoniewiadomo (Nie bijcie! To nie ja, to Cornelia!), a potem się szerzy głupota na świecie. Już zbyt wiele takich facetów spotkała w Beauxbatons. Dlatego ich tak nie trawiła. Całkiem inne środowisko niż to, w którym się wychowała. Cóż, ale decyzje podjąć trzeba. Przecież nie zostawi tutaj najlepszego przyjaciela, prawda? Po prostu nie może, nawet jeśli ją gryzie i wiecznie przeszkadza. - To chyba moje – Powiedziała cicho. Chwilę odczekała, a dopiero potem wyszła zza drzewa. Oparła plecy o korę i czekała bezskutecznie, aż zwierzak wróci. Ciekawskie cholerstwo. Będzie ją tutaj w kłopotliwą sytuację wprowadzał. W domu ogoli go na łyso.
Tristan siedział na śniegu, oparty o drzewo. Czuł na sobie zwierzaka, który łaził po całym jego ciele i od czasu do czasu łaskotał go w uchu. Najgorsze było, jak jego pazurki wbijały się w bark, lub klatkę piersiową. Kiedy ktoś coś do niego powiedział, nie od razu załapał sens słów. W końcu był grubo zamyślony. Spojrzał się na dziewczynę, i uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Jak zawsze z jego oczu biła dobroć, i ciepło, które potrafiło człowieka rozgrzać. Chociaż dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną. Ciekawe czemu? Pierwsze co rzuciło mu się w oczy, to blizna. Lecz jego wzrok nie spoczął na niej, dłużej niż sekundę. Nie chciał tym zrazić, do siebie dziewczyny. Tristan próbował złapać zwierzaka który schował się w wewnętrznej kieszeni jego sportowej bluzy. Trochę to trwało, lecz w końcu udało mu się złapać Szczurka. Wstał i podszedł do dziewczyny, z otwartą dłonią gdzie był szczur. Który najwidoczniej postanowił sobie urządzić protest, i zamiast pójść do dziewczyny, ponownie skierował się po ramieniu i w ten raz dwa trzy. I już siedział w jego kieszeni. - Skubaniec, szybki jest. - Zaśmiał się przyjaźnie Tristan. Kiedy skierował po raz drugi tam swoją rękę, został delikatnie ugryziony. Co pewnie było oznaką że ma go zostawić w najświętszym spokoju. Było to bardzo słabe ugryzienie, ledwo wyczuwalne. Bo nawet krew nie poleciała. Na całe szczęście! Tristan nic nie wiedział o fobii dziewczyny, no ale wiecie. Tristan to nie Ramiro by zaraz wszystko o niej wiedzieć. - Może pójdziemy na spacer? To szczur zmieni zdanie i będziesz mogła sobie pójść. - Powiedział życzliwie, jak to już miał w zwyczaju. Jemu jej towarzystwo, nie przeszkadzało. Lecz nie musiał być geniuszem, by wiedzieć, że dziewczyna nie przepada za puchonami. Nikt za nimi nie przepadał. Lecz Tristan był do tego przyzwyczajony. Już większej pogardy za to że jest puchonem nie dostanie. Jego rodzinka go mocno na to uodporniła. Szczurek czasami postanowił się wychylić by zaczerpnąć świeżego powietrza, i chował się z powrotem. Swoja drogą ciekawe jak by zareagowała Desiree. Gdyby poznała myśli dziewczyny o tym "ideale" Prawdę mówiąc nie chce o tym nawet myśleć. Desiree była wspaniała. Lecz umiała o swoje walczyć, i nie przebierała w środkach. Normalnie jak Villemo. Dobra dosyć o tym. Tristan z wolna zaczął ściągać owijkę. Bo już wiedział że dzisiaj trenować nie będzie. A tym bardziej się bić! No przynajmniej takie miał codzienne założenie. Chyba że akurat był mugolski turniej. Lecz to już zupełnie, inna sprawa. - Jestem Tristan. - Powiedział z uśmiechem. W końcu wypadało się przedstawić prawda? A on zawsze był miły i uśmiechnięty, chowając w zakamarkach duszy swoje problemy, i swoją depresje czy też melancholie. Do której się nie przyznaje i o której zdał sobie bardzo, nie dawno sprawę. To było w tedy. Pamiętny dzień an krużankach i spotkanie z Desiree. Które zmieniło całe jego życie. Ach te wspomnienia! Nie zawsze bywają bolesne. Chociaż o tym co było później, puchon nie myślał. Bo najzwyczajniej w świecie nie chciał. Nie chciał myśleć o tym jak go porzuciła, i o tych wszystkich dniach bez niej.
Co fakt, to fakt Ten chłopak nie zdawał się być pustym lalusiem. Obejrzała go więc jak najdokładniej. Oczywiście nie spojrzała na jego oczy, żeby on nie mógł spojrzeć w jej. Chociaż tak czy siak pewnie już zdążył zauważyć, że od dziewczyny promienieje w jego stronę pewnego rodzaju niechęć. Stereotypy nie łatwo złamać, szczególnie, że ona nimi żyje. Więc może ci się to uda przystojny puchonku? Lecz raczej nie. No cóż. Znamię zawsze rzucało się w oczy jako pierwsze. Co się dziwić, skoro obejmowało cały policzek i było naprawdę przedziwnym znakiem. Przyzwyczaiła się już, że ludzie się gapią. Ale zdecydowanie nie lubiła pytań na ten temat. Po prostu nigdy nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nie wiedziała skąd się to wzięła. Ale podobno się z tym urodziła. Ciekawe, jednakże nierozwikłane. Cóż. Widząc protesty jej puchatego zwierzątka na jej twarzy pojawił się grymas. A ty nadal przeciwko mnie? Fuknęła pod nosem trochę jak obrażona kotka. - Za karę w domu dostanie różową kokardkę... Znowu – To jej wina, ze uwielbiała ubierać samców w różowiutkie dodatki? No tak, jej. Trudno! Kulka nie miała nic do gadania. A skoro jest niegrzeczny, to i tak zdecydowanie mu się taka kara należy! Ok, to było coś dziwnego. Ten zwierzak na poważnie ją znowu swatał! Skoro nawet ugryzł tego puchacza, ale zrobił to delikatnie nie tak jak ją, to on naprawdę chce, żeby znalazła sobie kogoś... innego. Czemu mu się Ramiro nie podobał? No ludzie! Spojrzała lekko zaskoczona na Trisa, kiedy usłyszała propozycję wspólnego spacerku. Coś było na rzeczy. Zdecydowanie wolała by teraz już wytargać Draona za nogi, ale podejrzewała, że kolejny pan wielce wielkoduszny nie pozwoli zrobić mu krzywdy. Ponownie westchnęła wyraźnie zirytowana tą sytuacją. - A mam inny wybór? - Odpowiedziała krótko. No cóż, jako Gryffonka powinna kochać wszystkich i wszystko i wszystko bronić bla bla bla. Nie. Ona była mieszaniną ślizgonki i gryffonki. A, że wola wali o przyjaciół przeważała, to wrzucono ją do czerwonego worka. Albo tiara po prostu się starzeje i tyle. Ale to już twierdzą wszyscy od wielu pokoleń. Tristian więc. No, imię nie było zdecydowanie źle. Spoglądała jak ściąga owijkę w ciszy. Hmm.. Ciekawe czy... - Corn – Jak zwykle męskie imię na pierwszeństwie – Co trenujesz? - Dodała już kilka sekund później takim tonem, jakby od odpowiedzi zależało jej życie. No, zainteresowała się. Jest jakiś plus tego spotkania.
Tristan uśmiechnął się, i zaczął kierować się ku domkom. Może w końcu szczur zmieni zdanie? Lecz ten najwyraźniej, zadowolony z siebie, albo z tego że osiągnął to co chciał. Przeszedł na jego głowę, gdzie wygodniej się usadowił. Nie ma co, ale to zwierze było sprytne. No cóż. Nic mu do tego jak jest traktowany. Jakimś wielkim zwolennikiem, to on nie był. Chociaż był przeciwny katowaniu zwierząt. Ale wyciąganie za nogi, to chyba nie katowanie. A bynajmniej nie takie, jak różowa kokardka. Śmiech na sali. - Corn... To skrót, czy pełne imię? - Zapytał przyjaźnie, kierując się powoli ku domku. Co trenuje? Oho! OP tym to on mógł gadać i gadać, i jeszcze raz gadać, i nigdy nie przestać. Ja tam się na tym nie znam. Wiem tylko o. Boksie, Tajskim boksie, zapasach, jujitsu no i oczywiście o krav madze. Tak to, nie znam więcej dyscyplin, jakie on trenuje. A wiem ze jest ich więcej. Kocha eksperymentować, i mieszać wszelkie style. Pewnie dla tego, jest nieprzewidywalny i jak został określony. " Zjawiskowy. Fenomenalny i niepowtarzalny i niepokonany" Dobrze ze Tristan nic o tym nie wie, bo jeszcze w kompleksy wpadł. - Mieszane style walki. - Powiedział jedynie. O! To jakaś nowość, nie zaczął ględzić o tym, jak najęty. Ale nauczył się, że to ludzi po prostu nudzi. Nikt nie chciał słuchać, jak zaczynał od Boksu potem zapasy i kolejne dziedziny sztuk walki. Dla ludzi, było to po prostu nudne. Zresztą co się dziwić. Mnie też to nudziło. Tak wiec spacerowali sobie po lesie. Niemal romantycznie co? No, ale obydwoje byli zajęci, i kochali swoich parterów. W sumie to pewne było że Tristan kocha Desiree. Bo co do dziewczyny, to niczego nie jestem pewien. - Ten szczur tak do wszystkich? - Zapytał, po jakieś minucie ciszy. W końcu trzeba było o czymś pogadać. Chociaż z drugiej strony, mogli po prostu iść a dziewczyna za wszelką cenę mogło dorwać szczura, i uwolnić się od pana dobrodusznego. Przecież nikt jej nie bronił. A już na pewno nie ja. Tristan nie zerkał na nią, nie chciał by dziewczyna czułą się skrępowana. Lub pomyślała sobie, ze gapi się na jej bliznę, co pewnie musiało ją wkurzać. Jego osobiście wkurzała, jak ktoś gapił się na jego tatuaże. Z drugiej strony, tatuaż a blizna to dwie inne sprawy. Chociaż mi to bardziej wyglądało, u dziewczyny na tatuaż. No ale co ja tam mogę wiedzieć. W końcu sam żadnego nie posiadam! Taa....
Spoglądała nie tyle co na tego tam chłopaka. On był nie ważny. Ona chciała tylko dorwać to zwierze. Coraz częściej miała wrażenie, że ono jest animagiem. No bo czy jest na świecie drugie aż tak mądre zwierzątko? Czy widział ktoś, żeby coś co powinno być słodkie i się wdzięczyć, tak jak na przykład pupil Jaspera, jest tak wredne? I do tego jeszcze zazwyczaj zazdrosne! Naprawdę będzie musiała sprawić w końcu, czy czasem pod futrem nie kryje się jej szalony adorator, bo przecież Cornelia jest piękna i najwspanialsza na świecie. - Skrót – Odpowiedzieć mogła. Ale nie chciała jakoś szczególnie dawać się w tą rozmowę. Więc postanowiła ograniczyć się do monosylab, Tak, Nie i ostatecznie, krótkich zdań. No dobra, troszkę jej się to może nie udać. W końcu jak ma popytać o jego sztuki walki, skoro po prostu chce się czegoś dowiedzieć, a jednocześnie nie ma zamiaru się angażować. Choć bijący się puchon... Mógłby nawet być ciekawy. Ale to nadal ciota skoro trafił właśnie tam, a nie jak ona do Gryffindoru... Dobra, może co do niej tiara się pomyliła. Ale co do innych? Na pewno nieee. Niesamowicie romantycznie! Ciekawe co by było, gdyby nagle pojawił tu się Ramiro i Desiree. Ciekawe jakby wyglądała przeprawa chłopaka ze ślizgonką i jak by miało tym razem wyglądać jej przepraszanie krukona i kolejne „To nie tak jak myślisz”. Pewnie by wyjechała z tym, że ją ze szczura okradł czy coś podobnego. I po części to była racja. Oj Dracon Dracon.. I ty Brutusie przeciwko mnie? - A dokładniej? - Jest krótko. Jednak zainteresowała się i czekała, aż chłopak zrobi to przed czym się wstrzymał i zacznie pieprzyć jak najęty o tym jakie to pasjonujące. A ona lubiła się bić... Chociaż nienawidziła obrywać. Zaskoczenie! Pewnie jest jedyna z takimi uczuciami! - Nie. Ma fatalny gust – No fakt, w jakimś stopniu go obraziła. Ale sam się prosił przerywając ciszę prawda? Jednak żeby nie wyjść na całkiem zrzędliwą jędzę wytknęła w jego stronę język, żeby pokazać, że żartuje. Sama nie zwracała uwagi na jego tatuaże, co pewnie było jakąś tam innością. Właściwie prawie w ogóle na niego nie patrzała. Jak gdyby był najbardziej szpetną istotą, jaka istnieje.
Tia. Rozgadana dziewczyna. Yhy. Prawda jest jedna. Każdy w swoim życiu podejmuje walkę, lecz nikt nie chce przegrać. Oja! Ależ to było mądre, nie uważacie? Co do Tristana... No tutaj sprawa, nie była tak oczywista, z wyborem jego domu. Desiree (Jako jedyna) Poznała jego Ślizgońską naturę. I był on okropniejszy, od nie jednego wychowanka ów domu. Zimny nieczuły, chamski cyniczny, ordynarny i wszelkie inne negatywne uczucia, przeraziły w tedy Desiree. Chociaż przyznać trzeba, że twardo trzymała fason. Tak wiec sobie szli, oboje zamyśleni, nad swoimi wybrankami. To może zajmiemy się szczurem? Szczura a raczej Dracon. (Swoją drogą czemu szczura nazwałaś "Smok"?) Siedział na głowię Tristana. Zrobił sobie chyba legowisko, z jego włosów. Od czasu do czasu, zmykał pod kołnierz. Kiedy to dziewczyna spojrzała na chłopaka. Gdyby szczurek był człowiekiem, to jakie uczucie by zaprezentował? Mściwą radość, satysfakcje czy też w jego oczach byłby blask zwycięstwa? No, tego nie wiadomo. Tristan wyrwany z swoich zamyśleń, spojrzał się na dziewczynę. - Dokładniej co? - Zapytał, uśmiechając się przyjaźnie. Trochę się zamyślił chłopak. Nic nie mógł poradzić, że tęsknił za Desiree. Żadna dziewczyna mu jemu jej nie zastąpi, chociaż nie wiadomo jak by była ładna i wspaniała. Miłość zamyka oczy a otwiera dusze. Czy jakoś tak... - A to! - powiedział po chwili, śmiejąc się cicho. Geniusz doprawdy... - Zaczynałem od Boksu. Po jakimś czas, przestawał on mi wystarczać, chciałem umieć więcej i więcej. Ale nie było nikogo, kto by zechciał mnie nauczyć. Podpatrywałem różne style walki, ucząc się ich dokładnie. Zapasy, tajski bok, ju-jitsu. i karate. Kiedy poznałem wszystkie te sztuki walk. Czułem że to jeszcze nie to. Wiec zacząłem je mieszać. Tak po razi pierwszy, zaczynałem swą naukę Mieszanych Sztuk Walk. Znanych powszechnie jako MMA. - Powiedział, zamyślając się trochę, by pokładać sobie wszelkie wydarzenia, w ciągu chronologicznym. - Lecz i tomi nie wystarczyło. W tedy zacząłem się uczyć Krav Magi mniej znanych , oraz rozwiniętych sztuk walk. takich jak Sun Bin Quan lub też boks Sun Bina nazywany również dajiaquan. Potem zacząłem się uczyć jeszcze miej znanych stylów, które przez wieki zostały zastąpione i w efekcie zapomniane. Były to Cuqoan, Gongliquan i ostatnim jak dotychczas jest Changgjiaquan. - Na wymówienie tych wszystkich nazw, poświęcił nieco czasu, ale chyba się udało. - By na końcu zacząć je mieszać. Nie było łatwo. Te stare style stanowczo się różnią, od tych które powszechnie znamy. Lecz myślę że się udało, chociaż nadal staram się to ulepszać, i wciąż uczyć się czegoś nowego. - Tak. Tristan był w swoim żywiole. I pewnie przez to wszystko, był taki nieprzewidywalny. Skoro nad swoimi przeciwnikami, miał taką przewagę. Większość zawodników zna, do perfekcji jeden styl. Tak zwany styl źródłowy. On znał wszystkie, i jeszcze poznawał te zapomniane, a jego upartość dążyła do mieszania wszystkich tych stylów. Czy on ma jakieś kompleksy niższości, że musi się bić z mugolami?
Cóż. Jak dziewczyna chce, to potrafi gadać jak najęta. I gada i gada i gada i męczy i męczy i jeszcze więcej gada, ale tym razem nie miała najmniejszego zamiaru. Chociaż trzeba przyznać, że ciężko się trzymała. Ale cóż. Silna kobieta to i to wytrzyma... A skoro nie do końca jest dziewczęca, to teoretycznie powinno być łatwiej. Nie było! Coś w tym zamyśleniu nad swoim wybrankiem było, owszem. Cornelia strasznie chciała zobaczyć się z Ramim. Jednak od ostatniego zdarzenia na balkonie nadal ich kroki się nie skrzyżowały. Nawet parę razy chciała do niego pójść. Chciała wręcz polecieć! Ale nie potrafiła. Może po prostu chciała się raz poczuć jak księżniczka? To fakt. Raniła osoby obok siebie... I to zawsze nimi się zajmowano. Nie miała po prostu dobrej strategi. Nigdy się jej nie nauczyła. Cóż. Może wręcz cholernie chciała, żeby wybrał się na spacer do lasu. Niestety to były płoche marzenia. Cornelia spojrzała na Dracona ( Na cześć miłości mojego życia. Dracona Malfoya!), który sobie wręcz już gniazdo zrobił. Co on, zamierza tam sobie przyprowadzić kobietę i młode chować? Jedno było jednak pewne. Gdyby szczurek był facetem, to byłby na sto procent męską wersją jej. Ona też kleiła się do niektórych osób. Do Ramiego najbardziej... Może tylko do niego. A Draco ma zły gust i kropka! Miłość mogłaby zabrać jej usta najlepiej, żeby w końcu przestała gadać głupoty. I może rozum? Jako głupia blondynka ulegała by od razu i nie borykała się z dylematami. - Wiesz, że to niegrzeczne tak kogoś nie słuchać nie? - Mruknęła kiedy usłyszała „dokładniej co?”. Potem słuchała go dokłanie. Szkoda, że sama ograniczała się wyłącznie do bójek z kolegami o terytorium. A on? Wow. Naprawdę sporo trenował, a skoro tak, to sporo potrafił. Nie skomentowała. Ale pojawiło się w jej oczach odrobinę Spojrzała w ziemię. Kopała śnieg, brodziła w nim. Na chwilę przystanęła żeby zrobić sobie kulkę. Spojrzała na puchona. Ogarnęły ją mordercze myśli. Ugniotła więc śnieg i wycelowała mu w tył głowy. Oczywiście nie był twardy, więc nie zabolało i od razu się rozleciał. - Sory, musiałam – Uśmiechnęła się zabójczo i od razu schowała za pierwsze pobliskie, żeby to nie oberwać od niego w odwecie.
Stary Zora wstał tego dnia wyjątkowo wcześnie. Było jeszcze całkiem ciemno, a słońce miało wzejść dopiero za ponad godzinę. Pora była jednak idealna, bo dzisiaj był ten dzień. Kwarta księżyca. Stuknął różdżką w dzbanuszek, który już po chwili wygwizdywał wesołą melodię. Mężczyzna lubił te piosenki, ale tym razem mu się śpieszyło. Zalał wczorajsze zioła i pozwolił im nasiąknąć świeżym wrzątkiem. W tym czasie ochlapał twarz wodą, naciągnął na nogi grube, mugolskie spodnie narciarskie. Jeszcze tylko flanelowa, ciepła koszula, bluza, kurtka i buty do wspinaczki. Wrócił do stolika w kuchni i wysiorbał zawartość kubka. Rumianek przyjemnie połaskotał jego podniebienie. Odsunął zasłonę w oknie i wyjrzał na zewnątrz. Las pokryty był warstwą ciężkiego, lepkiego śniegu. Ewidentnie się ocieplało. - V horách prídu lavíny! - Zawyrokował, zerkając w stronę swojego towarzysza. Jasne oczy Fogsa o wdzięcznym imieniu Gerlach wskazywały na to, że psiak już się obudził. I dobrze. Będzie go dzisiaj potrzebował.
Drzwi od chaty zapieczętował różdżką i zarzucił na plecy turystyczny plecak z osprzętem. Pogładził wąsy i poprawił czapkę. Chociaż była dopiero połowa listopada, na tej wysokości było już naprawdę zimno. Śnieg leżał tu przez cztery długie miesiące w roku. Wyszedł na dobrze znaną sobie ścieżkę. Fogs niemalże się rozpłynął, ale zdradzała go nałożona przez Zorę uprząż i ślady, które zostawiał na śniegu. Szedł przy nodze, chociaż raz na czas wyrywał do przodu. Wiedział jednak, że może sobie na to pozwolić. Zawsze, kiedy chodzili po witki, Zora był w świetnym humorze. Zeszli z trasy po przejściu kilkuset metrów. Oczy mężczyzny przyzwyczaiły się już do przeddziennego półmroku i doskonale widział prześwit między drzewami, w którego stronę zmierzał. Na tej polanie rosły przednie, tatrzańskie świerki. Najlepsze po tej stronie kontynentu, był tego pewny.
Rozłożył najpierw płócienną szmatkę, a na niej spoczęły wszystkie narzędzia. Różnej wielkości sekatory, dłutko, nożyce i kilka haków. Umieścił wybrane z nich w pasie, który spiął sobie na wysokości bioder, a następnie przerzucił hak przez gałąź wybranego świerku. Dowiązał do niego karabińczyk, linę, na którą rzucił wcześniej zaklęcia wzmacniające i szarpnął dla próby. Wszystko wyglądało bardzo solidnie, tak jak lubił. Odepchnął się stopami od ziemi i ruszył w górę, wzdłuż świerkowego pnia. Kiedy dotarł do pierwszego konaru, usiadł na nim lekko i zabezpieczył się dodatkowym karabińczykiem. Chwycił sekator i zaczął ostrożnie przycinać witki. Te spadały cicho na ziemię, a tam delikatnie chwytał je w pysk Gerlach. Psisko karnie odnosiło wszystkie ścięte sztuki na stertę, obok pozostałych narzędzi i plecaka.
Miał jeszcze sporo czasu do wschodu. Może zdąży dzisiaj uzbierać dość na jedną miotłę? Souhvězdí już któryś raz dopominało się o zamówione egzemplarze treningowe. Powinien wyrobić się z nimi do końca roku, ale nie śpieszyło mu się. Nie był już młody, miał swoją renomę i związany z nią czas pracy.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
To był kolejny dzień wyprawy nieustraszonej Krukonki. Pierwsze dwa dni spędziła na cudownej, majestatycznej Islandii, a następnie ruszyła do Sztokholmu, do którego przybyła w samo południe. Po ośmiu godzinach lotu potrzebowała chwilę odpocząć i podładować baterie. Napełniła żołądek lokalnymi specjałami, wypiła dwie mocne kawy, zwiedziła malownicze centrum miasta, kupiła prowiant i ucięła sobie krótką drzemkę. Krótką w teorii, bo obudziła się po kilku godzinach, kiedy było już ciemno. Nie zamierzała jednak szukać noclegu. Miała jeszcze tyle rzeczy do zobaczenia, tak więc wbrew kruczemu rozsądkowi, zdecydowała się na nocny lot do Rumunii.
Podróż ta była znacznie przyjemniejsza niż lot nad morzem północnym. Do czasu. Przelatując nad Polską, wpadła w sam środek burzy, z której nie wyszła bez szwanku, gdyż piorun przysmolił nieco witki w „Boydenie”. Mimo to udało się jej przelecieć przez Tatry, choć z każdą minutą lotu leciała coraz wolniej, a także stopniowo obniżała pułap. Ostatecznie, nim słońce jeszcze wstało, musiała awaryjnie lądować w jakimś cholernym lesie. Nie miała wyjścia. Pozbierała gałęzie, rozpaliła różdżką niewielkie ognisko i rozpostarła nad sobą magiczną barierę, która miała ją chronić przed śniegiem i wiatrem i przeszła do oceniania strat. Ogon miotły nie wyglądał tragicznie, ale wiedziała, że jeżeli szybko się tym nie zajmie, to będzie coraz gorzej i w końcu albo miotła kompletnie wysiądzie, nie daj Boże podczas lotu, albo będzie wlokła się na niej tak długo, że nim doleci do Rumunii, zacznie się nowy semestr. Mogłaby się oczywiście teleportować do Hogsmeade, ale była tak zmęczona, a odległość tak duża, że ryzyko rozszczepienia było zbyt duże, by podejmować taką próbę.
Klęła więc pod nosem na czym świat stoi, rozmyślając nad swoim losem, gdy usłyszała szczekanie psa. Błyskawicznie zagasiła ognisko, w jedną dłoń chwyciła Boydena, a w drugą różdżkę, gotową wystrzelić w każdym momencie i ruszyła w kierunku, z którego dobiegał odgłos. Kto wie, może los się do niej uśmiechnął i spotka kogoś, kto jej pomoże? Oby to tylko nie był mugol, gdyż bardzo ciężko będzie jej wytłumaczyć, czemu się szlaja po lesie z miotłą i patykiem.
Kiedy skończył, miał witek na dwie miotły i Zora nie wyobrażał sobie lepszego rozpoczęcia dnia. Zwinął witki w szmatkę, a narzędzia wrzucił luzem do plecaka. Przywiązał zawiniątko do grzbietu Gerlacha i odwrócił się do drzewa, z którego pozyskał materiały. Czule pogładził je po pniu i przyłożył do niego różdżkę. Wymamrotał cicho "byť silný i przymknął oczy w skupieniu. Różdżka zawibrowała, a na styku jej i drzewa pojawiła się jaskrawozielona iskra, która powoli wniknęła w świerk. Pomoc za pomoc. Drobny dar, dzięki któremu wiosną drzewo wypuści z bryły korzeniowej nowego, małego świerczka.
W myślach obliczał już długość witek, które będzie musiał uformować w odpowiedni chvost. Miotły dla dzieciaków musiały być nieco wolniejsze i spokojniejsze, niż wyścigowe, które zamawiały u niego lokalne drużyny quidditchowe, dlatego przytnie je trochę mocniej. Zamiast obręczy z miedzi, użyje sztywniejszej, żeliwnej, bo szkolni miotlarze nieczęsto decydowali się na wymianę wici, a żeliwo wytrzyma dłużej bez wymiany. Miedź jest pożądana tylko przez graczy. Dziecięce miotły się bez niej obejdą.
Pogwizdywał na wesołą melodię, kiedy szczekanie Fogsa wyrwało go z zamyślenia. Ruszył za psem, który gwałtownie wskoczył w las i pozostawił za sobą głęboki ślad w śniegu, dzięki któremu Zora mógł w ogóle za nim nadążyć, bez zgubienia się. Słońce już wstało, ale nie wychyliło się jeszcze zza gór, więc wszędzie panował półcień. Mimo to, Zora z daleka dostrzegł okrąg wysuszony ze śniegu i oczyszczony z listowia. Na samym środku stała jakaś postać. Zmrużył oczy, żeby przyjrzeć się jej lepiej. Nie mogła być mugolem, bo ci nigdy nie wchodzili do jego zagajników, już sam o to zadbał. Zmarszczył czoło. Intruz był raczej wątły i trzymał w rękach miotłę. - Kto si? Nikto vám nepovedal, že v tomto ročnom období neprijímam? - Zatrzymał się tuż przed barierą i gwizdnięciem uspokoił Gerlacha, który poszczekiwał i krążył wokół granicy zaklęcia ochronnego. - Môžete skloniť prútik, okrem Gerlachu tu nenájdete žiadneho nepriateľa. A nie je pekné mieriť na hostiteľa. - Obruszył się i machnął ręką zniecierpliwiony. Gościem okazała się jakaś mała dziewczyna, na dodatek chyba niema? Patrzyła się na niego, jakby sam był niewidzialny, a nie tylko miał niewidzialnego psa. Uniósł brwi wysoko, czekając na odpowiedź. Równocześnie nie mógł się powstrzymać przed zerknięciem na miotłę dziewczyny. Wyglądała na sportowy model zachodnich graczy. Widywał takie, kiedy jeździł na mecze do Wiednia, ale w tej okolicy nie było ich wiele.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Nie zdążyła ujść choćby kilku kroków, gdyż pies, którego miała zamiar odszukać, sam postanowił do niej przyjść. Zwierzak krążył wokół ochronnej bariery, jakby niepewny, czy może ją przekroczyć i zaczął ujadać.
- No już, już. – Starała się uspokoić go spokojnym tonem własnego głosu, ale ten nie przestawał szczekać. Postąpiła w jego kierunku, ale kiedy dostrzegła mężczyznę, który za nim stanął, ponownie podniosła różdżkę i wycelowała ją w pierś mężczyzny. Dłoń drżała jej ze strachu, ale na twarzy Brytyjki widniało bojowe zacięcie. Starszy mężczyzna, będący najpewniej właścicielem zwierzaka uspokoił go przeciągłym gwizdem i zwrócił się do niej w swoim ojczystym języku. Oczywiście nie zrozumiała ani słowa. Niepewni ruszyła w jego kierunku, wysłuchując kolejnych słów, które w jej uszach zamieniały się w dziwny, przeciągły szelest . Bojowy nastrój przeminął, dopiero gdy mężczyzna ponownie zaszeleścił i wykonał zniecierpliwiony ruch ręką, jakby odganiał muchy. Dopiero wtedy dezaktywowała barierę ochronną i schowała różdżkę do tylnej kieszeni spodni. Poprawiła jeszcze zieloną beanie „Harpii”, podniosła dłoń w pojednawczym geście i z miotłą w dłoni ruszyła w kierunku mężczyzny.
- Mówi Pan po angielsku? – zapytała z nadzieją, a kiedy nie odpowiedział, westchnęła cicho. Stanęła naprzeciwko mężczyzny, po czym odwróciła w rękach miotłę, wskazała na osmalone witki i ponownie wyciągnęła różdżkę.
- Scribo – mruknęła cicho, po czym zaczęła rysować w powietrzu, starając się za pomocą symboli narysować pokrótce to, co jej się przydarzyło. – Burza. Polska. Piorun. Miotła caput. Wypadek - podkreślała kolejne bazgroły pojedynczymi wyrazami, licząc, że staruszek może coś zrozumie. Następnie wskazała na siebie palcem i napisała w powietrzu, „UK” . Miała cichą nadzieję, że być może ten zaprowadzi ją w miejsce, gdzie ktoś, ktokolwiek, posługuje się jej ojczystym językiem. Następnie, kiedy napis zniknął, wykaligrafowała różdżką swoje imię. Z tym to akurat nie powinien mieć problemu.
Brew mu się uniosła kiedy niema okazała się nagle całkiem rozmowna, na dodatek całkiem pewna siebie. Zora był osłuchany z angielskim, chociaż ostatni raz miał z nim styczność... No, dawno. Teraz zaś ktoś szczebiotał do niego szybko i na dodatek rysował. Wsparł ręce o biodra i uśmiechnął się, kiedy zobaczył arcydzieło przybyszki. - Aha, blesk udrel? W metle? - Zafrapował się, przyglądając się z bliska miotle. Tak, to zdecydowanie był model sportowy, angielski lub niemiecki. Tylko oni potrafili wcisnąć tak wiele, tak drobnych witek, w pojedyncze imadło i jeszcze spiąć je do kupy. Zora podejrzewał, że miały w tym udział goblińskie zaklęcia rzemieślnicze, ale nie miał żadnego dowodu na poparcie swojej tezy. Koledzy po fachu raczej mu nie wierzyli, no ale on nie wykłócał się o swoje racje. Za stary był na to, i za mądry. Wyciągnął ręce w stronę miotły i pytająco spojrzał na dziewczynę. - Môžem? - Zapytał i dał do zrozumienia, że chciałby obejrzeć jej sprzęt. Delikatnie pochwycił trzonek, a wici oparł na wyciągniętej dłoni. Ostatnie kilka centymetrów było zupełnie wypalone, a co najmniej do połowy długości całość była przypalona lub osmolona. Ostrożnie złapał za jedną witkę i pociągnął ją w stronę przeciwną od trzonka. Stało się to, czego się obawiał. Wysunęła się niemalże bez stawiania oporu. Uniósł wzrok i napotkał szeroko otwarte oczy dziewczyny. Wyglądała raczej na zaskoczoną, a był nawet przekonany, że zaraz spróbuje wyrwać mu miotłę. Dlatego oddał jej ją, zanim doszło do rękoczynów i zamachał jej dłonią przed twarzą, wskazując palcem na swoje usta. Chciał zwrócić na siebie jej uwagę. - Počúvaj Julia, emm... Listen! - Przypomniał mu się krzykliwy turysta z Bratysławy, który zarzucał go słowami i prośbami. No tak, coś tam jednak pamiętał. - Tvoj... - Wskazał na nią palcem. - Broomstick, kaput, ano, kaput. - Zademonstrował pantomimę łamania, żeby domyśliła się, że miotła nie nadaje się już do niczego. Przynajmniej bez nowych wici. - Moje meno je Zora. ZORA. - Postukał się palcem w pierś. - Starý Zora, metlovýrobca. - Wskazał palcem na miotłę. - I can. I can broomstick. No caput. I do... Em, I make broomstick. Understand? - Wysilił się, ale naprawdę nie miał już więcej pomysłów. No, a miotlarzowi w potrzebie wypada pomóc, nawet jeżeli jest z Ukrainy. Bo to właśnie miała na myśli, rysując przed nim "Uk", prawda?
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Z najwyższą niechęcią wręczyła swojego ukochanego „Boydena” starszemu mężczyźnie. Sama jak na razie jedynie obejrzała uszkodzenia, nie mając odwagi, by w ogóle ją dotykać, bojąc się, że jedynie pogorszy i tak już fatalny stan witek. Kiedy więc mężczyzna wyjął z goblińskiej obręczy leszczynową witkę, którą zamontowała zaledwie przed dwoma miesiącami, smutno westchnęła i musiała włożyć naprawdę sporo wysiłku w to, żeby się nie rozryczeć przy starym Słowaku.
- Biedny Bodzio– pomyślała, oddychając ciężko. – Kochany Bodziu, nie rób mi tego. Nie tutaj, nie na tym zadupiu – Z kieszeni kurtki wygrzebała paczkę „Merlinowych Strzał”, wyjęła jedną i odpaliła ją końcówką różdżki, dysząc ciężko. W tym wszystkim nawet nie pomyślała, żeby staruszka poczęstować. Kiedy miotła ponownie trafiła w jej ręce, oparła ją o swój bok i pogładziła czule po trzonku, jakby chciała pocieszyć swój ukochany kawałek drewna i przekonać go, że wszystko będzie dobrze. Niestety, pierwsze słowa, wypowiedziane mieszanką języka słowackiego i łamanej angielszczyzny, szybko potwierdziły to, co sama podejrzewała. Miotła była kaput i nie nadawała się do latania. Ciężar tej myśli przygniótł ją z niespotykaną siłą. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że żar papierosa przypala jej skórę. Wyrzuciła niezgaszony niedopałek pod nogi i z frustracją wgniotła go w glebę. - Fuck! – niemal krzyknęła, załamana tą wiadomością. 3 dni. Tyle trwała jej brawurowa wyprawa, przerwana przez jebaną burzę na jakąś jebaną Polską.
Kiedy jednak Zora przedstawił się i swoim łamanym angielskim wyjaśnił jej, że być może uda się mu ocalić Nimbusa, po prostu rzuciła mu się na szyję i przytuliła mocno.
- Dziękuję! Dziękuję, Zora! – wymamrotała, wtulając się w grube zimowe ciuchy, w które ten był ubrany. Może jeszcze nie wszystko było stracone? Może jej dziecko przeżyje i będzie mogła kontynuować swoją podróż? Chociaż w sumie, to chuj tam z podróżą! Najważniejsze, żeby „Boyden” przeżył. Reszta była w tym momencie nieważna. W jej mniemaniu bowiem utrata miotły, do której żywiła większe uczucia niż do większości ludzi, byłaby równie bolesna, co utrata ukochanego kota, czy członka rodziny. No i może Arli.
Fuck. Tak, nie dziwiło go to wcale. Na miejscu tej małej pewnie cisnęłyby mu się na usta takie same myśli. Cholera wie, skąd i dokąd leciała. Jego las był wszak wielohektarowym odludziem pomiędzy dwoma tatrzańskimi pasmami i nikt nie zatrzymywał się w nim, o ile nie musiał. Zora wiedział o tym i wyszedł z założenia, że dziewczynie po prostu się poszczęściło. Z takimi witkami z pewnością nie doleciałaby ani do pobliskich Koszyc, ani do żadnego innego miasta. Zachodnie miotły stawały się bezużyteczne przy najmniejszym nawet uszkodzeniu, w przeciwieństwie do jego egzemplarzy. No, na ochronie przeciwpiorunowej to akurat się znał. - Come. - Machnął ręką w kierunku ścieżki i zagwizdał na Gerlacha, który dosłownie zmaterializował się nagle przy jego nodze z wesoło wywieszonym jęzorem. Obwąchiwał Julię z pewnej odległości i było widać, że ma ochotę na głaskanko, ale cały obwieszony był w witkach. No i wiedział, że Zora irytuje się, kiedy zbyt chętnie podbiega do obcych. Miał być w końcu nie tylko towarzyszem, ale i psem obronnym, a był raczej wesołym szczeniaczkiem skaczącym wokół wszystkiego, co się rusza. Gdyby nie zachmurzone niebo, promienie słońca spowijałyby już czubki koron drzew. Mężczyzna poczuł burczenie w brzuchu i odnotował w pamięci, żeby w domu zaproponować przybyszce śniadanie. Nie wiedział, jak długo siedziała w zagajniku, bo ostatni obchód robił po nim dwa dni temu. Mogła przecież być bardzo głodna. Odwrócił się przez ramię i przybrał moralizatorski ton. - You no... Lietat. - Wykonał dłonią falujący gest w powietrzu. - You not lietat nad Tatrami v tom pore. Búrky, eeee... Stormy! Storm, you storm, nad Tatry, dangerous. - Wykonał pantomimę pioruna i wskazał dłonią na otaczające ich szczyty, doskonale widoczne przez świerkowe gałęzie. - Draki maju sex a sposobuje storm - Wyjaśnił, jak gdyby to było coś oczywistego. - Understand? Draki ve Tatre sposobuje storm! No lietat, never, no. Dangerous. - Zamachał rękami, dając do zrozumienia, że chodzi mu o smoka, a następnie "zagrzmiał" ustami. Był prawie pewien, że piorun, który ugodził jej miotłę, nie był pochodzenia naturalnego. W zimę nie ma przecież burz. Skąd turystka miała wiedzieć, że na okres listopad-luty Środkowoeuropejska Rada Magii nakłada na Karpaty wyłączną strefę transportową? Pora parzenia się górskich smoków to nie czas na latanie, szczególnie nad rezerwatem, jak ten, na którego krawędzi się znajdowali. Gdyby tylko mógł jej to lepiej wytłumaczyć. Miał nadzieję, że rozumie.
Kiedy dotarli do chaty, od razu zrzucił z siebie plecak i odpiął z Gerlacha pas z witkami. Wskazał na nie jeszcze dziewczynie, a potem skinął głową w stronę jej miotły. Później jeszcze raz na witki, żeby zrozumiała. Tak, chyba zrodziła się między nimi jakaś nić porozumienia. Albo nawet witka. Otworzył szeroko drzwi i gestem zaprosił ją do środka. Pierwszy do izby wepchnął się oczywiście Gerlach, ale psiska nie dało się czasem opanować.
A w środku? Cóż, dla miotlarza mógłby być to raj. Kiedy Zora odsłonił okna machnięciem różdżki, wpadające do wnętrza światło wydobyło z cienia setki przedziwnych kształtów. Miotły były tu wszędzie. Wisiały na ścianach, stały na stojakach. Wazony spoczywające na półkach i okrągłym, ustawionym centralnie stole, wypełnione były witkami. Pod sufitem wisiał toporny żyrandol skręcony ze starych trzonków. Miotły wisiały nawet pod żerdziami sufitu. Wewnątrz unosił się zapach żywicy i drewna. Poza stołem i schodami na górne piętro, w izbie znajdowała się mała, wciśnięta w róg kuchenka, wąskie łóżko i zajmująca pół przeciwległej ściany szafa. Dwie pary drzwi zdradzały, że pomieszczeń jest więcej, nie tylko na piętrze, ale także na parterze. Dom był ewidentnie męski, bo na krześle i łóżku walały się ubrania, głównie flanelowe koszule, a przy kuchence stało kilka par identycznych, metalowych kubków, z których unosiła się przyjemna woń ziół i... Czegoś mocniejszego. - Home sweet home. - Zacytował klasyczny szlagier, o którym wiedział, że Julia go zrozumie. Wskazał jej krzesło przy stole i sam ruszył w stronę kuchenki. Machnął różdżką na dwa kubki, które wskoczył do zmywaka i poczeły wzajemnie przelewać się wodą. Sam zaś wstawił żeliwny garnek na palenisko, które rozpalił przy pomocy Incendio. Odwrócił się do Julii i niemą pantomimą zaproponował jej jedzenie. Musiała być wygłodniała, tak, chyba już o tym myślał.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julia również nie zamierzała się zatrzymywać w jakimś ciemnym, zimnym i zapomnianym przez świat lesie. Gdyby nie wypadek, zapewne już by dolatywała do Rumuńskich rezerwatów. Los jednak spłatał jej brzydkiego psikusa i musiała grać kartami, jakie dostała w tym nieszczęsnym rozdaniu. A jedyną dobrą kartą na ręce był starszy mężczyzna, który prawie nie znał angielskiego. Z każdej przykrej sytuacji można było jednak wyciągnąć jakąś lekcję na przyszłość. Teraz wiedziała, że zawodowe miotły do quidditcha są diabelnie szybkie, ale nie nadają się do tak długich podróży. No i nie są odporne na pioruny, choć producent zapewniał, że jest inaczej. Drugą lekcją, była znajomość języków obcych. Gdy już wróci do Anglii, będzie musiała zaopatrzyć się w magicznego tłumacza, gdyż, jak się okazuje, Anglicy, którzy podbili niemal cały świat, najwyraźniej zapomnieli o wschodzie Europy. Nic nie mogła poradzić na swoją sytuację. Miała zwęglone witki, była głodna, przemarznięta. Podążyła więc za zapraszającym gestem mężczyzny. Idąc wydeptanym w śniegu traktem, głaskała co jakiś czas psiaka, który wesoło merdał ogonem i wywieszał różowy jęzor. Nie do końca była pewna, czemu obwieszony jest witkami, choć wnioskując po dotychczasowej rozmowie z mężczyzną, doszła do wniosku, że musi on znać się na miotłach. Jeżeli tak było, to lepiej trafić nie mogła. Kiedy Zora znów zaczął mówić, słuchała go uważnie, starając się wychwycić z tej dziwnej mieszkanki dwóch języków coś treściwego. Draki…sex…storm
Czyżby piorun, który w nią uderzył, nie był dziełem natury, a dwóch napalonych jaszczurów? - Aaaa, dragons! – pokiwała, że rozumie i wykonała znany wszędzie gest, czyli po prostu włożyła wyprostowany palec wskazujący jednej dłoni w pierścień utworzony z kciuka i palca wskazującego drugiej. Nie miała pojęcia, że smoki żyją poza Rumunią. Może gdyby pojawiła się kiedykolwiek na lekcji Swanna czy Profesora Misia, uniknęłaby takiej przykrej niespodzianki.
Dom, w którym mieszkał stary Zora, z zewnątrz był niepozorny. W środku zresztą też, a przynajmniej do momentu, gdy ten nie odsłonił ciężkich kotar. Wtedy to właśnie ukazało jej się istne miotlarskie Eldorado, a szczenna opadła jej niemal do podłogi. Na chwilę zapomniała nawet o wypadku i uszkodzonym Bodziu. Z niemą fascynacją rozejrzała się po znajdujących się tu okazach.
- Mogę? – zapytała, wskazując na jeden ze stojaków, a kiedy starzec skinął głową, podeszła do niego i zaczęła przyglądać się im z bliska. Wszystkie były wykonane z innego drewna. Przeważała tu sosna, cis i świerk, czyli, jak się orientowała, drzewa najczęściej porastające okoliczne tereny. Wzięła jedną z mioteł ze stojaka i zaczęła jej się bacznie przyglądać. Była cięższa i toporniejsza od jej Nimbusa. - Arli by się spodobała – przyszło jej na myśl, mając w pamięci ich ostatnią rozmowę na Pokątnej i podejście Szkotki do miotlarskiego rzemiosła. – Ciekawe, czy zajmuje się Harrym, jak ją prosiłam.
Odłożyła miotłę na stojak, przeszła kilka kroków, stanęła pod ścianą i przyjrzała się im dokładnie. I wtedy zobaczyła ją. Długa, masywna, lśniąca czerwienią, z metalowym nosem. Ten model doskonale znała.
- Viktor Krum, Bułgaria, Quidditch World Cup 94! – wskazała na nią, po czy po prostu ją podniosła z niemal nabożnym namaszczeniem, usiadła na jakimś niewielkim taborecie i zaczęła ją badawczo doglądać. Jak już się kiedyś dorobi, to jedno pomieszczenie w domu poświęci na takie właśnie legendarne miotły. Oczywiście oryginalne, faktycznie należące do najlepszych zawodników w historii. Z kontemplacji nad miotłą wyrwał ją Zora, który coś burknął i pogładził się po brzuchu, najpewniej proponując jej posiłek. Pokiwała twierdząco głową, w spojrzeniu starając się zawrzeć wdzięczność, ale kiedy tylko mężczyzna wrócił do garów, ona znów skupiła się na miotle. Skończyła, dopiero gdy usłyszała odgłos naczyń uderzających o stół. Z niechęcią odłożyła bułgarską miotłę na miejsce i ruszyła w kierunku kuchni.
- Mapa. Masz mapę? – zapytała, rysując w powietrzu rękami prostokąt. Może, gdy mu pokaże, gdzie chce lecieć, ten ją ostrzeże, gdzie mogą na nią czekać kolejne niebezpieczeństwa w postaci napalonych smoków czy Merlin raczy wiedzieć czego.
Słowak zajęty był przyrządzaniem śniadania, w czym wtórował mu zachwycony Gerlach. Mężczyzna machnął różdżką na szafkę, z której wyskoczyły cztery sporej wielkości, prążkowane na niebiesko jaja, należące do czegoś zdecydowanie większego, niż kura. Zora mruknął cicho Aquamenti i napełnił nagrzewający się już garnek wodą, która zagotowała się niemal natychmiast. Dziwne jajka wylądowały w garnku. Tymczasem gospodarz wyciągnął spod paleniska jeszcze dwa, spore zawiniątka. Odwiązał sznurek, którym było spętane pierwsze i odsłonił solidny kawał intensywnie pachnącej szynki. Odciął połówkę nożem rzeźniczym, pokroił ją w grubą kostkę i wrzucił do jednego z kubków. Drugie zawiniątko okazało się bochnem chleba, trochę już suchym, ale nadal jadalnym. Odłamał połówkę. Po chwili jaja wylądowały na stole. Zora zostawił sobie jedno i zaczął obijać je o stół, a trzy położył na serwetce przy krześle, które wskazał dziewczynie. Kubek z kostkowaną szynką i chleb położył na środku. Teraz dopiero uniósł wzrok w stronę Julii. - Oh, tak. English broom. Firebolt! - Wskazał na trzymaną przez dziewczynę miotłę. - After improvements, yes? My work. - Wyprostował się dumnie. Wiele lat minęło, odkąd przerabiał miotły na potrzeby różnych reprezentacji. Porządnego zlecenia tego typu nie dostał już chyba od dwudziestu lat, a Błyskawica, którą trzymała przybyszka, była jedną z jego ulubionych. - Ale ne Krum. No Krum. Wulkanow. And... - Wskazał palcem na przeciwległą ścianę, na której wisiał identyczny egzemplarz. - And Wolkow. Palicovnicy. - Wykonał trzymanym nożem ruch uderzania pałką w tłuczek, dając jej do zrozumienia, do kogo należą egzemplarze. - Wolkow a Wulkanow deli mi ich keď odišli, em... Z team. Retirement. Wolkow and Wulkanow retirement, my brooms, they give. Understand? - Kiedy tak się już rozgadał, coraz więcej słów pojawiało się w jego pamięci. Nie mógł nie dostrzec nabożnej czci, z jaką dziewczyna patrzyła na miotły. - Firebolts, good. But... Fast. Nebezpečne fast. Danger fast. - Zasygnalizował dłonią zbyt dużą prędkośc, symbolicznie uderzając jedną ręką w stół. - Tažké manévre. No turns. I change. Better. - Znowu poklepał się po piersi. Turystka ewidentnie wiedziała co nieco o miotłach, widział przecież, w jaki sposób je trzyma i na co zwraca uwagę przy oględzinach. No i musiał się sam przed sobą przyznać, że rozbudziła w nim najlepsze wspomnienia. Ci młodzi, ambitni Bułgarzy, którzy godzinami latali na swoich miotłach po okolicznych lasach, testując ich zwrotność. Byli tak zawzięci! A ostatecznie, jednak, przegrali. - Bulharský team, každa metla rôzna. I make Wolkow a Wulkanow. - Wskazał jeszcze raz na dwie Błyskawice i na siebie. - Môj syn, žije v Sofii, robil Dymitrow, Iwanowa, a Lewski. Ale neviem kto urobil metly Kruma a Zografa. Pravdepodobne niekto z Bulharska. Understand? I, broomstick Wolkow and Wulkanow. My syn, my son, Dymitrow, Iwanowa a Lewski. - Przerwał i napełnił usta ciepłym żółtkiem, do którego w końcu się dorwał. Przegryzł kawałkiem chleba i wrzucił do ust kilka kostek z szynki. - Good? - Uśmiechnął się pytająco. Był dumny ze swojej szynki, w końcu sam ją wyrabiał. Uniósł spojrzenie na dziewczynę, która znowu robiła przed nim jakąś pantomimę. Map? Mapa, czyli? Musiało jej o to chodzić. - Načo potrebujete mapu, ak máte kompas? - Zapytał zdziwiony, wskazując na drążek jej miotły. - Poľsko na sever, Maďarsko na juh, Česká na západ, Rusko na východ. Simple, yes? - Wskazywał po kolei kierunki świata i sąsiadujące z nim kraje, chociaż był prawie pewny, że na wschodzie, pomiędzy nim, a Rosją, jest jeszcze jakiś kraj. No, ale to jeden z tych nowych, a Zora był stary i nie bawił się w zapamiętywanie nazw krajów, które były na mapie krócej, niż jego dzieci. Kiedy był młody, jechał raz z ojcem na wschód i pamięta w biurze, w którym ubiegali się o transfer przez granicę, portret cara. No więc Rosja, tak?
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Cóż tu dużo mówić. Jeżeli poczciwy Słowak liczył, że dziewczyna w końcu się posili przygotowanym przez niego śniadaniem, to zdecydowanie nie powinien poruszać tematu quidditcha i mioteł. Julia była w trakcie obijania dziwnie zabarwionego jajka o kant stołu, tak jak gospodarz, aby zdjąć z niego skorupkę, kiedy Zora kontynuował swoją historię. Podążyła wzrokiem za palcem staruszka, który wskazywał na identycznego firebolta, wiszącego naprzeciwko tego, którego jeszcze chwilę temu trzymała w rękach, a gdy usłyszała nazwiska dwóch wybitnych pałkarzy Bułgarskiej kadry, odłożyła jajko, zaśmiała się i z niedowierzaniem pokiwała głową.
To miotły Ivan Volkov i Pyotr Vulchanov? – zapytała, kompletnie zapominając o jedzeniu i całym świecie. - Czy ja właśnie trzymałam w dłoniach miotłę, na której Vulchanov latał w finale?!- Czuła się jak mała dziewczynka, która dostała od Mikołaja wymarzony domek dla lalek. Albo jak mugol, który wygrał miliony funtów na loterii. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu, coś, co zaczęło się tak tragicznie, miało swój cudowny, nieoczekiwany finał. Znalazła się bowiem w jakimś słowiańskim lesie, w którym pomieszkiwał twórca mioteł dla najlepszych zawodników z tych stron.
- Ja palcownik – wskazała na siebie, uśmiechając się od ucha do ucha i wykonując dłońmi zamach, jakby trzymała pałkę. – Holyhead Harpies. – Przywołała do siebie wiszącą na wieszaku czapkę i pokazała mężczyźnie logo swojego zespołu. Z racji tego, że Harpie były jednym z najbardziej znanych klubów na świecie, głównie z racji, że grały tam same kobiety, miała nadzieję, że w jakiś sposób naprowadzi go na to, kim jest i skąd pochodzi. Bo przecież nie z Ukrainy – Ja z Hogwart. Mój coach w Hogwart – Antosha Avgust. Też palcownik. Z Rosja.
Kiedy już nieco ochłonęła, wsadziła sobie w całości jajko do ust, przez co stary Zora miał chwilę czasu, żeby odpocząć od jej podnieconego głosu. Kiedy z w ustach zwolniło jej się miejsce, ugryzła pyszną soczystą szynkę i poprawiła chlebem. Twarz jej się rozanieliła pod wpływem tych prostych, choć wybornych frykasów. Zresztą, ostatnim posiłkiem, jaki jadła, była kolacja w Sztokholmie. Po wylądowaniu nie miała specjalnie czasu myśleć nad tym, żeby sięgnąć do plecaka po prowiant, zbyt przejęta swoją nadpaloną miotełką.
- Very good! – potwierdziła, pokazując dłonią popularną „okejkę”. Nieco się rozczarowała, kiedy się okazało, że stary Zora nie ma mapy. Miała kompas przypięty do miotły, jak zdążył zauważyć, ale nie o to jej chodziło. Trafienie do Bułgarii nie było ciężkie, kiedy leciało się miotłą w linii prostej. Bardziej interesowało ją nieoberwanie piorunem. - Ja lecę do Rumunia. I nie chcę znów dostać piorun w miotła. Ty mi pokaże, gdzie draki sex?
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sro Lis 18 2020, 13:06, w całości zmieniany 1 raz
Twarz Starego Zory jaśniała w coraz to szczerszym uśmiechu, w miarę, jak słuchał przybyszki. Na dłuższą metę, wszyscy gracze w quidditcha byli tacy sami. Młodzi, zapaleni, zakochani w miotłach, nadaktywni. Skinął tylko głową, kiedy dziewczyna powtórzyła nazwiska Bułgarów. A więc nadal się o nich pamięta! Całkiem go to połechtało, chociaż sam nie był wielkim fanem ich drużyny narodowej. Osobiście kibicował Czechom, którzy nadal stanowili dla Słowaków ekwiwalent ich własnej drużyny narodowej. Ja palcownik! - Odezwała się nagle dziewczyna i Zora zmrużył oczy, niepewny, czy dobrze ją zrozumiał. - You? - Wykonał raz jeszcze gest uderzania pałką, a jajko posłużyło w kalamburach za tłuczka. - Taka mala? Small, you. You strong! - Roześmiał się, dźgając ją palcem w chudy nadgarstek. Nie wyglądała jak okoliczni pałkarze, których kojarzył, bardziej jak szukająca. No, ale pewnie nadrabiała zwinnością. Tempo gry było obecnie dużo szybsze, niż choćby kilkanaście lat temu. W dłoni pałkarki wylądowała nagle zielona czapeczka ze znajomym logiem. Zora klasnął w ręce i wskazał na nią palcem. - Vy? Harpie? - Złapał się za głowę i zaśmiał serdecznie. - Wow, wow. - Wypisał w powietrzu różdżką 1953 - Harpie proti Heidelbergove Sokoli! Bolem tam! I was. Match. Remember. You young. - Wychylił się nad stołem i poklepał ją po ramieniu. Że też trafiła mu się graczka z legendarnej drużyny! Tylko po kiego grzyba wyściubiła nos poza stadion z tym meczowym kijaszkiem, zamiast porządnej miotły podróżnej? - Romania? Yes, draki ve Romania, yes. Rumunsko. - Widocznie była też przy okazji fanatyczką smoków. Zorze nie do końca pasowały te puzle do siebie, ale chwycił w rękę szmatkę i rozłożył ją na stole, a następnie zaczął różdżką kreślić po niej prostą, symboliczną mapę. Podsunął jej dzieło pod nos i dźgnął palcem w i azymut. - Understand? To Rumunsko. But, before. - Wskazał palcem na jej miotłę. - Your caput, we fix. Understand? - I podniósł się od stołu, strzepując w brzucha okruszki. Machnięciem różdżki posłał wszystkie naczynia do dużej miski pod kranikiem w rogu pomieszczenia i ruszył z Gerlachem w stronę jednych z zamkniętych drzwi. - Come, come! - I otworzył je różdżką.
W pomieszczeniu nie było już żadnej miotły. Był za to szeroki stół monterski z imadłem, obrabiarka do metalu, kilka sporych kufrów i świetlik w suficie, zapewniający doskonałą widoczność i czyste, naturalne światło. Zora poklepał powierzchnię stołu dając turystce do zrozumienia, żeby położyła na nim swoją miotłę. Stary w tym czasie założył na siebie gruby fartuch i ułożył na blacie kilka skomplikowanie wyglądających narzędzi. Gerlach tylko biegał dookoła i wyglądał na równie podekscytowanego, co nieoczekiwany gość.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Zaśmiała się szczerze, kiedy Stary Zora stwierdził, że jest „small”. Wcale mu się nie dziwiła, w ten sam sposób reagował niemal każdy, kto dowiadywał się od niej, że zamiast szukaniem znicza, zajmuje się odbijaniem tłuczków. Przywykła do tego, a nawet zaczęła lubić to zdziwienie, jak gdyby potwierdzało ją w tym, że robi coś niemal nieosiągalnego i wbrew własnym predyspozycjom.
- Mała i słaba, ale szybka i inteligentna – odpowiedziała, po czym podkreśliła swoje słowa pantomimą. Najpierw błyskawicznie przejechała dłonią przed twarzą, robiąc „wziuuuum”, a następnie stuknęła kilkukrotnie palcem wskazującym o skroń. Kiedy mężczyzna zapisał w powietrzu datę „1953” i zaczął opowiadać, źrenice jej się rozszerzyły, a dłonie założyła na piersi.
- Boże, ile on ma lat? – pomyślała. Z wyglądu dałaby mu najwyżej pięćdziesiąt, może nieco więcej, sam mecz zaś rozgrywany był przed niemal siedmioma dekadami.
- Mecz, jaki był? Ja tylko czytałam. – I znów wspomogła się pantomimą. Udała, że otwiera książkę, a palcem śledzi wyimaginowany tekst. Fanatyczką smoków nie była, jak podejrzewał Słowak i w gruncie rzeczy cholernie się ich bała, tak jak większości magicznych stworzeń, które mogły ją łatwo zabić. Nie zmieniało to jednak faktu, że zamierzała między nimi polatać, czując duszę na ramieniu.
- Tak, ja chcę polatać z draki na miotła. – Dłonią wskazała na swojego Nimbusa. – Czy ty możesz, żeby miotła się nie spaliła? Broomstick no fire? – dodała, rzucając mu pytające spojrzenie. Kiedy mężczyzna wyjąć jakąś szmatkę i zaczął kreślić na niej różdżką, przyglądała mu się bacznie. Tak jak podejrzewała, wylądowała na Słowacji. Wiedza o tym, gdzie dokładnie się znajduje, nieco ją uspokoiła. - Understand – pokiwała głową, kończąc śniadanie w wyjątkowo ekspresowym tempie. Z pełnym żołądkiem i świadomością gdzie jest, czuła się znacznie lepiej. A do tego za chwilę jej Bodzio miał już nie być kaput, co było chyba najlepszą wiadomością tego poranka. Posprzątała po sobie za pomocą chłoszczyść i ruszyła za mężczyzną do jego pracowni. Z uznaniem rozejrzała się po pomieszczeniu. Było tu znacznie więcej sprzętu niż w Scopie, gdzie pracowała przez pewien czas. Sprzęt był co prawda nieco archaiczny i większość osób spojrzałaby na niego z politowaniem, ale nie ona. Jeżeli ktoś taki jak on modyfikował miotły Bułgarskich kadrowiczów, to najlepiej wiedział, czego potrzebuje. Położyła Nimbusa na stole i w czasie, kiedy mężczyzna zakładał fartuch, ona przyglądała się sprzętowi. Jak już skończy kurs na twórcę mioteł, wybierze się do poczciwego Zory z czymś mocniejszym na konsultacje.
- Moja broomstick. 270 km/h. – napisała w powietrzu prędkość Bodzia. Mimo że była Brytyjką, znacznie bardziej wolała się posługiwać systemem metrycznym. Był logiczny i znacznie prostszy. - Czy możesz, żeby latała faster? Ja dużo zapłacę. Much money.
Zora ledwo pamiętał lata pięćdziesiąte. Nie dlatego, że miał problemy z pamięcią, ale ze względu na fakt, że podczas pamiętnego, siedmiodniowego meczu Sokołów z Harpiami miał zaledwie 13 lat. Długa rozgrywka rozmyła się we wspomnieniach w jedną, niesamowitą, emocjonalną ekstazę, jaką młody czarodziej ze środkowej Europy przeżywał na dużym, niemieckim stadionie, oglądając wyczyny profesjonalistów. To wtedy zakochał się w quidditchu. I to wtedy, kiedy Gwendolina Morgan przywaliła Rudolfowi Brandowi miotłą, stwierdził, że to właśnie sprzęt interesuje go najbardziej. - Mecz, amazing. Yes? Good. Long. Sedem dní. - Uniósł siedem palców. - Na konci metly ledva lietali. - Zmarszczył się, niepewny, czy dziewczyna w ogóle go zrozumiała. - Long mecz, metly kaput. Sedem dni, long, long.
Kiedy Nimbus wylądował na stole, Zora machnął różdżką na sufit i odsunął się lekko. Ze stropu pomieszczenia opuściły się cztery wąskie, niemalże niewidoczne sznurki. Nitki obniżyły się, aż dotknęły powierzchni stołu monterskiego. Następnie, niczym małe, upiorne węże, zaczęły owijać się wokół miotły na całej jej długości, wzdłuż trzonka, obręczy i resztek witek. W pewnym momencie całość uniosła się lekko, jak gdyby żerdzie sufitu chciały zabrać Boydena do siebie - ale całość zamarła i zawisła, kiedy miotła znalazła się na wysokości oczu Zory. - Diagnóza. - Wyjaśnił i zbliżył się do stołu. Nachylał się do każdej z nitek i szarpał za nią delikatnie, a ta wydawały z siebie dźwięki, niczym jakaś fantastyczne harfa. Niektóre wybrzmiewały ładnym, cichym, czystym dźwiękiem. Nić, czy też może raczej struna, która chwyciła za główkę trzonka, ewidentnie Zorę zadowoliła. W połowie długości nie było już tak dobrze, bo nawet niewprawione ucho wyłapałoby lekki fałsz. Obręcz była zaskakująco mocna i dobra - Zora ocenił to już na oko, ale teraz dźwięczny rezonans struny potwierdził jego oczekiwania - czego nie można jednak było powiedzieć o wiciach, które brzdęknęły czystym fałszem, a kiedy przytrzymująca je struna drgnęła, opadło z nich na blat stołu nieco popiołu i drobnych, poszarpanych trocin. Zora chwycił za obcęgi, poluźnił obręcz, a następnie otworzył ją za pomocą zaklęcia. Metal opadłby na stół, gdyby nie fakt, że wprawiona ręka złapała go tuż nad jego powierzchnią i podała Julii. Trzymająca obręcz struna zwinęła się i schowała w suficie, jakby urażona. - This, good. Very good. Strong. - Postukał palcem w obręcz uśmiechając się do turystki i zabrał się za odkręcanie podnóżków od bazy trzonka. Robił to za pomocą malutkiego, drobnego narzędzia, które można by wziąć za śrubokręt, gdyby nie fakt, że było wielkości dużej monety. Najpierw pierwszy, potem drugi podnóżek wylądowały w rękach właścicielki. - This, no good. Príliš dlhé. Much long. You no long. - Przyłożył jej jedną z nóżek do boku, dźgając ją palcem w dłoń, a następnie w bark. - This long. Always. This, too long. - Zademonstrował jej, że podnóżek oparty o jej dłoń sięga jej niemalże do czubka głowy, a nie do barku, tak, jak według niego powinien. Jeżeli chodzi o wymiary mioteł, to był zwolennikiem starej szkoły. Trzonek wysokości czarodzieja, podnóżki długości ręki, witki długości nóg. Jego sprzęt był może przez to większy i uznawany przez wielu za toporny, ale przynajmniej nie łamał się od byle upadku i był optymalnie stabilny. - This too long, vtedy, ty tu. - Wskazał jej miejsce na trzonku znajdujące się bardzo blisko jego bazy. - No a ty mas byť tu. - Przesunął palcem mniej więcej do 1/3 długości całego trzonu miotły. - Balans. Understand? - Zademonstrował przechylanie się miotły do przodu i do tyłu, ale był przekonany, że dziewczyna coraz lepiej go rozumie. A on, no cóż, miał się w końcu z kim podzielić jego wiedzą. Dawno nikt go tak nie słuchał, jak ta śmieszna, mała angielka, pałkarka Harpii, błędna turystka, trafiona piorunem. Po zdjęciu obręczy większość witek odpadła od bazy samoistnie, ale teraz począł delikatnie wyciągać te, które jeszcze pozostały. Oglądał je uważnie, z szerokim uśmiechem na ustach. Anglicy uwielbiali montować witki z drzew liściastych, czego w ogóle nie rozumiał. Były one dużo bardziej elastyczne, niż te ścięte z iglaków, ale trzeba było je regularnie wymieniać. A dobre, świerkowe witki? No cóż, nie miały daty ważności, przynajmniej on nigdy o tym nie słyszał.
Przeciągnął różdżką wzdłuż trzonu miotły i zebrane wymiary przeniósł na pergamin. Przyjrzał się cyferkom, zerknął na wici, które zebrał rano i pokiwał do siebie głową. Natrętni nauczyciele miotlarstwa będą musieli trochę poczekać. Trafił mu się ważniejszy klient. Obejrzał się na dziewczynę, która narysowała przed nim 270 kph. Uniósł brwi z uznaniem. Osobiście uznawał, że 250 jest bezpieczną granicą, bo kiedy lata się szybciej, gwałtowne zmiany ciśnienia i prędkości wiatru straszliwie maltretują witki. Niemniej, cały czas musiał pamiętać o tym, że dziewczyna mówi mu o miotle sportowej, którą jej model niewątpliwie był. Cośtam faster. Cośtam much money. Zaśmiał się tak głośno, że aż Gerlach poczuł się w obowiązku dołączyć do pana i zaszczekał podniecony. Zora przygładził wąsa i wskazał szerokim gestem dookoła siebie. - Money? I no money, I metly. - Wyciągnął swoją wielką dłoń i poklepał Julię po głowie. - But! - Uniósł palec i przywołał różdżką czapkę turystki. Wskazał palcem na logo Harpii widniejące na jej przedzie. - Vratsove Supy - Harpie Holyhead. - Nakreślił różdżką w powietrzu 21.05.2021, datę meczu otwierającego przyszły sezon ligi europejskiej. - Ticket? Hm? - Wskazał na siebie palcem i uśmiechnął się serdecznie. Tak, mecz, dobry, ligowy mecz, coś o czym normalnie nie myślał i na co nie miał czasu, ale teraz ta mała angielka rozbudziła w nim dawne wspomnienia. Chciał zobaczyć mecz.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kiwała głową w zamyśleniu, starając się sobie wyobrazić wszystko to, co stary Zora widział na własne oczy. Siedem dni na miotle. Jakie to musiało być wyczerpujące i łamiące człowieka. I jakim przy tym trzeba było być po prostu upartym i zawziętym skurwysynem, żeby mimo wszystko nie dać za wygraną, nie poddać się, grać do samego końca. Niemal czuła to wyczerpanie, to balansowanie na krawędzi, kiedy ciało się poddaje, a głowa mówi – jeszcze nie teraz, jeszcze chwila. Sama dobrze to znała i być może dlatego najbardziej podziwiała tych ludzi, którzy sami byli niezłomni i znajdowali w sobie siłę w chwilach, kiedy reszta już dawno się poddała. To oddzielało mistrzów od niedzielnych miotlarzy, choćby i grających zawodowo.
Z zainteresowaniem przyglądała się diagnozie w wykonaniu sędziwego Słowaka. W „Scopie” wielokrotnie widziała jak szef, mężczyzna o mięsistym karku, naprawia miotły, ale to było co innego. To nie była zwykła naprawa, to był spektakl, a Zora grał w nim główną rolę. Z sufitu zwiesiły się nagle jakieś dziwne wężyki, które oplotły „Bodzia”, a Słowak zaczął po kolei badać kolejne witki, które wydawały z siebie różne dźwięki. Aż się wzdrygnęła, gdy usłyszała czysty fałsz. Odgłos ten potwierdził to, co już wiedziała, ale gdzieś w głębi duszy wciąż miała nadzieję, że nie jest tak tragicznie. Westchnęła smutno, widząc, jak na blat opadł popiół i trociny.
- Yes, strong. Made by goblins – odpowiedziała, biorąc podnóżki.
Nieco się zdziwiła, kiedy Zora zaczął jej coś tłumaczyć. Wyłapując pojedyncze słowa i czując, jak mężczyzna dźga ją w bark, zrozumiała, że miotła nie jest dopasowana do jej wzrostu. I właściwie, to miał rację. Callahan, od którego dostała miotłę, był od niej wyższy o ponad 20 centymetrów. Nie przeszkadzało jej to jednak. Przez siedem lat szkoły była zmuszona latać na różnych miotłach ze szkolnego schowka. A co to była za kolekcja! Nie powstydziłoby się jej Muzeum Quidditcha w Londynie. Krótkie i długie, nadwrażliwe na ruch i takie, które nie reagowały na niego prawie wcale. Wszystkie jak jeden mąż były jednak wolne. Może dlatego z taką łatwością adaptowała się do wszelkich zmian i potrafiła ujarzmić podrasowanego "Boydena", który innym sprawiłby kłopoty. Zresztą, osobiście zgadzała się ze słowami Limericka, że dobry miotlarz poradziłby sobie nawet wtedy, gdyby przyszło mu latać na kiju od szczotki.
- Yes, yes, understand. – Pokiwała głową, uśmiechając się do niego przyjaźnie. – Ale dla mnie żaden problem. No problem. I like oversteer. Oversteer good, faster maneuvers. – Zrobiła dłonią wężyka w powietrzu, mając nadzieję, że ten zrozumie, o co jej chodzi. Czy latanie na niestabilnej miotle było ciężkie? Było ciężkie jak cholera, ale zwrotność, którą uzyskiwała dzięki nadsterowności, sprawiała, że mogła w mgnieniu oka zmienić kierunek, zapikować w dół czy zerwać się raptownie do góry, aby ochronić kolegę z drużyny przed lecącym w jego kierunku tłuczkiem. Braki w centymetrach i kilogramach musiała rekompensować szybkością, a miotła jej to ułatwiała.
Zarumieniła się lekko, kiedy Zora w odpowiedzi na propozycję zapłaty, poklepał ją wielką jak bochen chleba dłonią po głowie. Poczuła się jak podczas wizyty u dziadka w Soton i było coś ciepłego w tym geście, czego w tym momencie potrzebowała. Bądź co bądź, jej „dziecko” walczyło właśnie o życie. - Vratsowe Supy? Vrats, Vrats… Sępy z Vracy! – niemal krzyknęła, kiedy rozwiązała słowackiego rebusa. Mecz z bułgarską drużyną był melodią odległej przyszłości, więc naturalnie nawet o nim nie pomyślała. – Yes, absolutely. Tickets for Zora – Wyszczerzyła się do staruszka i podeszła bliżej do miotły, aby nie umknęła ją ani jedna rzecz. Być może za kilka miesięcy sama będzie siedziała pochylona na "Boydem" tak jak teraz mężczyzna, starając się go nieco przyspieszyć.
Zadowolony z obietnicy zapłaty, na której zależało mu bardziej, niż na angielskich, ciężkich monetach, Zora mógł przystąpić do pracy z czystym sumieniem. Wskazał angielce na stojący pod ścianą mechanizm, do którego sam podszedł. Urządzenie było proste i toporne. Składało się z dwóch potężnych imadeł, z uchwytami skierowanymi do wewnątrz. Oba zamontowane były na ruchomej szynie, na prowadnicach wspartych o zębatkowe zatrzaski. Zora wskazał Julii na jedno z imadeł, a sam stanął przy drugim i rozkręcił je, tak, żeby szczypce rozsunęły się. Kiedy stwierdził, że rozwarcie jest dostatecznej szerokości, odsunął się i pokazał turystce, jak powinno wyglądać u niej. Wyszedł na chwilę z warsztatu, a kiedy wrócił, niósł pod pachą cały zbiór dzisiejszych wici. Zrzucił je na stół i poluźnił sznurek, którym były związane. Następnie machnął różdżką w stronę Brooks, a półmaterialna miarka odmierzyła długość jej nóg, od bioder, aż do ziemi. Następnie tasiemka ułożyła się wzdłuż witek, a Zora dosunął je, wyrównał i z pomocą zaklęcia Acuero przyciął do odpowiedniej długości. Zdmuchnął nadmiarowe, nierówne ścinki i chwycił zawiniątko pod pachę. Podał je Julii, tak, żeby trzymała za jeden koniec, a sam przysunął swój do imadła i ostrożnie zaczął nim obracać. Kiedy upewnił się, że witki są ściśnięte i nieruchome, uderzył różdżką w metal i uchwyty zatrzasnęły się na drewnie, które jakby... Czyżby rozjarzyło się delikatnym blaskiem? Zora skinął na dziewczynę, dając jej do zrozumienia, że ma powtórzyć to, co sam właśnie zrobił. Kiedy witki były już naciągnięte i przytrzymane przez oba magiczne imadła, Zora szarpnął za jedno z nich i naciągnął je, a kiedy stwierdził, że jest odpowiednio daleko, zatrzasnął zębatkową przekładnię, zabezpieczając je w tej pozycji. Skinął na Julię. - You, strong. Repeat. - Wskazał na jej imadło i stanął obok, gotowy do pomocy w razie potrzeby, chociaż podejrzewał, że drobna dziewczyna zaskoczy go i poradzi sobie z ciężkim sprzętem. Kiedy stwierdził, że witki są dostatecznie naciągnięte - a zrobił to, delikatnie przykładając do nich palec, na co drewno zareagowało cichym brzdęknięciem - wykonał nad głową jakiś skomplikowany ruch różdżką, a wici rozjarzyły się jeszcze mocniej. Chwycił się pod biodra. Wyglądał na zadowolonego. rysunek poglądowy - Okey, Harpia, one deň, understand? Day. - Wskazał na witki. Niektórzy prostowali je na bębnach i robili to szybciej, ale on lubił starą, wschodnią metodę. Wymagała więcej cierpliwości, ale wici były później nie do zgięcia. Tymczasem nadal miał co robić z trzonem, który zgubił chyba po drodze wszystkie zaklęcia. Przyłożył do niego różdżkę i głośno, wyraźnie, zainkantował Prohibere, prohibere, prohibere!. Drążek zaświecił się na chwilę, ale światło zdawało się wręcz bić od jego wnętrza, tak, że można było dostrzec słoje i strukturę drewna, z którego został zrobiony. Próbne szarpnięcie struny. Dźwięk nieco lepszy, ale nadal niezadowalający. Tym razem padło zaklęcie po słowacku, którego nie warto nawet przytaczać. Julia z całą pewnością nie byłaby w stanie go zrozumieć. Tym razem jednak dźwięk struny był czysty i wpadał w ucho. - Good, good. - Zadowolony Zora poklepał dziewczynę po ramieniu. - Good metla. Sport, yes, long travel, no. Now, travel ok. But later, vitki. Now wait. - Wskazał raz jeszcze na imadła i dał jej do zrozumienia, że ich czas w warsztacie dobiegł, przynajmniej na tę chwilę, końca. Wszedł do izby i nałożył na siebie kurtkę. Miał pomysł, ale żeby go zrealizować, musiał na jakiś czas zostawić angielkę samą. Wiedział jednak, że ta nie będzie się nudzić. - I go, eee... Time, pár hodín. - Nakreślił różdżką zegar i obrócił na nim wskazówką, przesuwając ją na późne popołudnie. - You, stay with Gerlach. Food, you know. - Wskazał jej najpierw na psa, potem na szafkę kuchenną i kuchenkę. - And metla, you can. But... Em, leť opatrne. - Tym razem palec wycelował w czerwoną Błyskawicę Wulkanowa i za okno. - Understand? Good, good. - I już był za drzwiami.