UWAGA! Do tej lokacji można dostać się jedynie ze Stanicy Madora. Na początku swojej wiadomości podlinkuj post z poprzedniego tematu. Jeśli w Baszcie znajdują się dwie osoby, to obie rzucają kostkami i rozpatrują efekty. Jednak by przejść dalej odpowiedni wynik muszą uzyskać obie osoby.
Król z Setką Rycerzy był na początku swej legendy przeciwnikiem Artura - razem ze swoim pokaźnym orszakiem oczywiście. Jednakowoż pod wpływem różnych wydarzeń bezimienny Król w końcu stanął ramię w ramię z Arturem, przysięgając wierność Camelotowi. To tutaj wiecznie szkoli się elita Avalonu - nie początkujący paziowie czy błędni rycerze, ale zjawy, które za życia były o krok od osiągnięcia doskonałości, teraz zaś mają całą wieczność by do niej dążyć.
Rzuć kostką k100. Osoby, które mają co najmniej dwie odznaki Lancastera Jonesa otrzymują przerzut.
1-10 - z powodu późnej pory, wrota zamczyska po prostu się przed tobą zamykają. Musisz zostać tam gdzie twoje miejsce - czyli przed bramą - przez całą noc. Twój post musi mieć co najmniej 3000 znaków. 11-20 - w ostatniej chwili wchodzisz do środka. Zjawy udają się na spoczynek - choć czy jest on im w ogóle potrzebny? Może to tylko przyzwyczajenia pozostałe po długim życiu - tobie zaś pozostaje spędzić chłodną, górską noc na wyłożonym kamieniem dziedzińcu. Twój post musi mieć co najmniej 2000 znaków. 21-30 - zostajesz zaproszony przez duchy do wspólnego treningu. Polega on na unikaniu zaklęć ciskanych przez specjalne, magiczne statuy. Zjawy nie zdają sobie jednak do końca sprawy, że ty przecież jesteś materialny - przez co seria czarów, które normalnie przeleciałyby przez upiory, częściowo cię turbuje. Kończysz z jelenim porożem, wysypką i macką ośmiornicy wyrastającą z każdego kolana - odczarowanie zajmie co najmniej 1500 znaków. 31-40 - zostajesz przydzielony do przetransportowania części zabytkowego wyposażenia z jednej strony dziedzińca na drugą - po rozmowach setki rycerzy domyślasz się, że to już taka trzecia bezcelowa przeprowadzka w tym tygodniu. Zjawy mają z ciebie niezły ubaw, ty zaś - spocony i zmęczony - możesz przejść dalej. 41 - 50 - nie masz zielonego pojęcia, co może cię spotkać w takim miejscu - a duchy zdają się nawet ciebie nie zauważać. Przechodzisz dalej, musząc tylko raz czy dwa uniknąć jakiegoś rykoszetu, czy widmowej, opancerzonej szkapy. 51 - 60 - jeden z giermków zaprasza cię do wspólnego treningu na nieco wolniejszym poziomie niż walka najbardziej zaawansowanych rycerzy. Zdobywasz dzięki temu nieco doświadczenia - oraz punkt z Zaklęć. 61 - 70 - przed przejściem dalej rycerze zlecają ci zajęcie się ich zwierzętami. Musisz nalać wody paru widmowym rumakom - a przede wszystkim wylać starą, zastałą, której ubyło tyle, co wyparowało - oraz poudawać że czeszesz ich grzbiety. Przechodzisz dalej razem z punktem z ONMS. 71 - 80 - przemykasz niezauważony przez nikogo, możesz jednak przyjrzeć się paru mistrzom dawnych sztuk - wszystkich, od zaklęciarstwa, przez uprawę leczniczych ziół czy przygotowywanie wzmacniających eliksirów. Zdobywasz punkt do dowolnej statystyki. 81 - 100 - ojejku, twoje zaangażowanie przykuwa uwagę samego króla! Nie tylko popisujesz się wielkim sercem do treningu, ale też wybornymi manierami. Władca tutejszej baszty nagradza cię 200 galeonami oraz szarfą z wyszytą na niej liczbą 101.
Szarfa 101 Rycerza - +2 Transmutacja. Na życzenie właściciela zamienia się w dowolny, wymarzony przez niego strój, wykonany z najlepszych i najwygodniejszych materiałów.
Z tej lokacji możesz udać się do Wieży Merlina.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Prawdę powiedziawszy Max nie miał pojęcia, co miał ze sobą zrobić. Chciało mu się potwornie śmiać i był niemalże pewien, że miał w oczach łzy, od powstrzymywania się przed wybuchnięciem, przed poklepaniem swojego imiennika po plecach albo przed rzuceniem się na ziemię, by tarzać się z rozbawienia. To, co się dookoła nich działo, to co odpierdalał Solberg pod wpływem zbroi, która chyba była zadowolona z tego, co się działo, było tak cudowne, że Brewer nie był w stanie znaleźć na to słów. Bawił się doskonale, czuł się wręcz niesamowicie dobrze i cała ta podróż wydawała mu się z każdą kolejną chwilą coraz to zabawniejsza. Nie chcąc łamać biednego serca swojego imiennika, oczywiście obiecał mu, że zastanowi się nad jego propozycją, wiedząc już doskonale, że przynajmniej do końca wakacji nie da mu z tego powodu żyć. W końcu nie codziennie przeżywało się tak romantyczne oświadczyny, tak szalone propozycje, czy co to w ogóle było. Nic zatem dziwnego, że jasnowidz był po prostu w szampańskim nastroju, kiedy dotarli do Baszty Króla z Setką Rycerzy, zastanawiając się, co właściwie ich tutaj znowu czekało.
Dookoła nich było pełno zjaw, które robiły dosłownie wszystko i nic, zapierdalając z jednego kąta w drugi, nie zatrzymując się nawet na chwilę, jakby były niesamowicie zajęte tym, co robiły. Nie zwróciły na niego najwyraźniej żadnej uwagi, a on wiedziony ciekawością zaczął przypatrywać się temu, co robili niektórzy z dawnych mistrzów, z podziwem spoglądając na przygotowywanie eliksirów, dostrzegając w tym niesamowitą wprawę, wiedzę i Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze. Wydawało mu się, że rozpoznaje przygotowywaną miksturę, nic zatem dziwnego, że sterczał za plecami zjawy, gapiąc się na to, czym się ta zajmowała, z prawdziwym przejęciem, nie mając nawet świadomości, że tuż obok niego tkwiła zbroja, jakby chciała go przypilnować. Jakby chciała przypomnieć mu, że przecież miał już wybranego człowieka, z którym miał spędzić resztę swojego życia.
Myśl o tym spowodowała, że Max znowu zaśmiał się głucho, całkowicie bezgłośnie, mimo wszystko ciesząc się, że jego imiennik gdzieś chwilowo zniknął, bo obawiał się, że zranienie jego szalonych uczuć w tej chwili skończyłoby się totalnie gównianie. Rozejrzał się w poszukiwaniu Maxa, a gdy go dostrzegł, pomachał do niego, wskazując jednocześnie na bramę, którą najwyraźniej mieli się udać dalej. Tam postanowił na niego poczekać, wciąż z niedowierzaniem wspominając to, co obserwował, gdy zjawy poświęcały się swoim pracom. Były naprawdę intrygujące i mógł bez dwóch zdań wiele się od nich nauczyć, co z całą pewnością zamierzał wykorzystać.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Stanica: Klik Kostki: 56 ZDOBYTE DO TEJ PORY FANTY: dwa punkty do dowolnej statystki i płaszcz z wełny kulinga, dodatkowy przerzut w kolejnych lokacjach (wino w stanicy)
ZGODZIŁ SIĘ! No co prawda zastanowić nad propozycją, ale to dawało mnóstwo nadziei więcej niż prosta odmowa. Solberg ucieszył się jak pojebany, wkładając prosty pierścionek na palec gryfona. Czegoś tak pięknego chyba nigdy nie widział. Oczywiście z całej tej radości ponownie pocałował usta kumpla nim ostatecznie ruszyli dalej, a droga nagle zdawała się jakaś lekka i przyjemna. Miejsce szkolenia rycerzy Avalonu to jedna z lokacji, o których były ślizgon nawet nigdy nie marzył, a nagle miał postawić tu swoją stopę i to w dodatku w tak piękny dzień, gdy w głowie szumiało grzane wino i magia pierdolonej zbroi, która kazała mu wierzyć w to, że nie może żyć bez swojego imiennika. Gdyby tylko potrafił o tym logicznie pomyśleć wiedziałby, że zaszklone oczy kumpla są wynikiem duszonego śmiechu, a nie głębokiego wzruszenia i że pewnie jeszcze na własnym pogrzebie będzie wysłuchiwał, jak Brewer dzieli się tą anegdtoką. Ba, nie zdziwiłby się, gdyby jakimś cudem brał kiedyś ślub i gryfon tak dla jaj sprzeciwiłby się całej ceremonii powołując się na wydarzenia dnia dzisiejszego. W tej chwili magia jednak robiła swoje, a miejsce, w którym się znaleźli nie pozwalało zbytnio się rozmarzyć. Już od wejścia Solberg został zaczepiony przez jakiegoś giermka, który proponował pojedynek. Nim zdążył przeprosić potencjalnego narzeczonego, tamten już patrzył innym na ręce, więc młody eliksirowar uśmiechnął się tylko na ten widok i dobył różdżki, zaczynając tym samym potyczkę. Musiał przyznać, że choć giermek nie był tak wprawny w czarowaniu jak inni rycerze, to jednak Max podpatrzył u niego kilka ruchów i ostatecznie mogli ogłosić remis, a nastolatek podziękował kulturalnie, uścisnął rywalowi dłoń i w pośpiechu ruszył do machającego mu gryfona, nie mogąc znieść myśli o niepotrzebnej dłuższej rozłące.
// Idziemy do wieży Merlina
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Leighton J. Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Duże usta, kilka pieprzyków, ślady farby na rękach
Spanie na twardym jednoosobowym łóżku nigdy nie cieszy tak bardzo, jak po nocy spędzonej w piachu i słonecznym skwarze – Leighton przekonała się o tym rano, kiedy – choć cała była obolała i nie potrafiła nawet stwierdzić, czy to dokuczliwe zakwasy, czy zła pozycja w czasie snu – obudziła się wyspana i zdecydowanie gotowa do dalszej drogi. Bez marudzenia i zgodnie z obietnicą pochłonęła solidne śniadanie, potem poprosiła Darrena, żeby wydłużył nogawki lnianych szortów i założyła na siebie sweter brata, godząc się z tym, że już w nim pozostanie – chłód górskiego powietrza nazbyt dawał jej się we znaki. Będąc już przed budynkiem, spakowała sztalugę i obraz, który nie tylko zdążył wstępnie przeschnąć, ale przede wszystkim wyglądał już znacznie lepiej, pełen szczegółowych odbić światła na powierzchni wody i z wyraźnie odcinającymi się od niej, syrenimi sylwetkami. Był idealny do ćwiczeń imaginem, więc do skrzynki spakowała go z niezwykłą ostrożnością, by mieć pewność, że niedoschnięte farby nijak się nie uszkodzą. Dopiero po tym wszystkim była gotowa, żeby wyruszyć w góry, choć coraz ciężej było u niej z entuzjazmem. Nie była przekonana, czy poradzi sobie z wysokogórską przeprawą, ale i nie chciała dzielić się z Shawem swoimi obawami, skoro ledwo co odzyskali równowagę po kolejnej kłótni. Wolała milczeć, siły na rozmowy tracąc (a raczej oszczędzając) niemalże od razu po opuszczeniu stanicy. — Na Merlina, co tam się wyprawia? — z niewielką zadyszką zapytała Shawa, doganiając go na tyle, by stanąć nim ramię w ramię. Osłoniła twarz przed słońcem, licząc, że dojrzy nieco więcej — strasznie ich tam dużo — ani trochę jej się to nie podobało, bo aż za bardzo przypominało zamek Borsów, który chyba na zawsze miał jej się już kojarzyć wyłącznie negatywnie. Marszcząc brwi, wyciągnęła z plecaka różdżkę i podwinęła rękawy, tym razem nie zamierzając ociągać się, ani tym bardziej dać ciała. Kiedy wchodziła na dziedziniec, czuła się trochę jak na moście i tak właśnie starała się do tego podejść. Była zmęczona porażkami i ucieczkami, chciała zrobić wszystko jak należy. Może to dlatego, jak się okazało, wykazała się podziwu godnym zaangażowaniem? Wcale nie poszło jej wspaniale, dawała z siebie wszystko, a i tak kilka razy wylądowała w piachu po tym, jak nie zdążyła obronić się wystarczająco szybko. — Może po prostu mu się spodobałam — zachichotała Swansea już po nieplanowanej audiencji u samego króla, kiedy to prostowała się dumnie, starając się wyglądać tak, jakby kompletnie zasłużyła sobie na pochwały. Przyjrzała się trzymanej w ręku szarfie i założyła ją z rozbawieniem, nie mając pojęcia o żadnych magicznych właściwościach. — To znaczy, że jesteśmy teraz rycerzami? — zadrżała od silniejszego powiewu wiatru, ale szybko drżeć przestała, kiedy szarfa zniknęła, a zamiast niej pojawiła się chroniąca przed chłodem, cienka kurtka i cała reszta stroju, którego nie powstydziłby się żaden wprawiony turysta górski — c’est quoi ce binz — zdziwiła się nie na żarty.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Łóżko nie było takie twarde - szczególnie, że Darren rozłożył sobie na nim śpiwór, pełniący rolę materaca tym razem dla niego. Nie był aż takim dżentelmenem - jeśli w ogóle - żeby proponować takie luksusy Swansea drugą noc z rzędu. Niestety prycza była rzeczywiście jednoosobowa - w takich momentach Shaw żałował, że może jednak powinien zaproponować rozłożenie namiotu (wystarczająco dużego by być dwuosobowy) gdzieś niedaleko schroniska. Ostatecznie jednak może lepiej, że stało się tak, a nie inaczej - wolał nie ryzykować pokłócenia się z Lei trzeci raz w ciągu trzech dni, nawet jeśli byłby to wynik ze wszech miar imponujący. - "Co tu się wyprawia" to chyba o całym Avalonie? - zażartował Darren, wchodząc razem ze Swansea do baszty, która najwyraźniej była rezydencją najbardziej elitarnych rycerzy. Na miejscu Shaw przedstawił się tak, jak należy, a więc: - Ekhm... - chrząknął, kłaniając się lekko przed szeregiem zakutych w zbroje zjaw, trzymających miecze oraz spore, grube różdżki, wyglądające bardziej jak kije-samobije niż nowoczesne narzędzia do czarowania - Darren Shaw, brytyjski mistrz pojedynków - powiedział z oczywistą dozą dumy w głosie. Na wieść o przybyciu takiej bądź co bądź szychy, mężczyzna został od razu wysłany do ekipy trenującej unikanie uroków i zaklęć. Darren dołączył do magicznego manekina, ciskając Mizerykordią kolejne klątwy i czary w kierunku duchów, dochrapując się nawet honorowej szarfy otrzymanej od samego gospodarza. - No to chyba pan duch ma świetny gust - przytaknął Shaw po ponownym spotkaniu Lei, kiedy już oboje byli w drodze na zewnątrz fortecy - Z Exham to ja już chyba jestem co najmniej lordem - powiedział wyniosłym tonem Darren, zadzierając czubek nosa wysoko w górę. Cały efekt popsuł jednak jakiś wystający ze ścieżki korzeń, o którego mężczyzna się potknął i, choć nie upadł, stracił przez to cały nikły nimb dostojeństwa. - Nie mam pojęcia, co właśnie powiedziałaś - wzruszył ramionami Shaw, również zakładając szarfę, która zwinęła się, rozłożyła i po chwili Darren był już przybrany w swoje stare ubranie z jedną różnicą - na głowie miał wściekle czerwony kapelusz z szerokim rondem, na którego szczycie znajdował się pełnych rozmiarów feniks, który po dotknięciu różdżką nagle starzał się i eksplodował w wybuchu czerwonych serpentyn, by chwilę potem zakwilić jako mały pisklak.
z/t z Lei
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Stanica Madora:post Kości:43 Zdobycze: 2 punkty do dowolnej statystyki, 1 punkt do ONMS, 2 punkty do dowolnej statystyki, płaszcz z wełny kulinga
Chris cieszył się z tego, że jego mąż wyraźnie odzyskiwał dobry humor, że powoli wszystko, co go dotyczyło, zdawało się układać w logiczną całość, że wszystko, co się do tej pory wydarzyło, wydawało się stopniowo odchodzić w przeszłość. Josh miał czas na przemyślenia, ale również na to, żeby się zmęczyć i w ten sposób wyrzucić z siebie niepotrzebnie nagromadzony żal, niepotrzebnie nagromadzoną złość, nad którą nie był w stanie w żaden sposób zapanować. Zielarz również miał wrażenie, że stał się spokojniejszy, jakby cała złość, jaka jeszcze w nim pozostała, została ostatecznie rozładowana, a on zaczął dostrzegać, że sam również musiał popracować nad tym, co się z nim działo, nad tym, co czuł i co chciał osiągnąć. Potrzebował jednak najwyraźniej wypoczynku i po prostu zupełnie bezwiednie zapadł w drzemkę, z której został wybudzony przez męża i jeszcze przez długą chwilę starał się dojść do siebie. Mimo wszystko dotychczasowe przygody na zamkach spowodowały, że potrzebował chwili na to, żeby zrozumieć, co się dookoła niego dzieje. Później jednak ruszył u boku Josha w dalszą drogę, zastanawiając się, co ich jeszcze czekało, spodziewając się, że Baszta miała przed nimi zupełnie nowe wyzwania. - To byłoby za proste - stwierdził jedynie z namysłem, gdy zatrzymali się faktycznie przed kolejnym zamczyskiem, orientując się, że działo się tutaj coś dziwnego. Czy raczej - działo się tutaj dosłownie wszystko i nic. Baszta pełna była widmowych rycerzy, widmowych koni, widmowych pojedynków i równie widmowych zajęć, które zdawały się toczyć własnym, niezależnym torem, zupełnie, jakby nikt nie panował nad tym, co się tutaj dzieje. Nikt również nie zwracał na niego zbyt wielkiej uwagi, kiedy szedł pomiędzy gospodarzami baszty, przystając, kiedy zorientował się, że duchy najwyraźniej potrzebowały do czegoś pomocy Josha. Jego jednak zostawiły w spokoju, jakby zupełnie go nie dostrzegały i zapewne tak właśnie było, bo po prostu omijały go, gdy stał przy jednej ze ścian, w pobliżu drogi wiodącej na dalszy szlak, czekając na to, aż mąż do niego dołączy. - Wygląda na to, że byłeś dla nich o wiele bardziej użyteczny, niż ja - zauważył jedynie z lekkim uśmiechem, kiedy starszy mężczyzna zjawił się przy nim, a Chris skinął głową na kolejną bramę. - Gotowy przekonać się, co jeszcze nas czeka? Może jakiś smok? - powiedział jeszcze, a jego jasne oczy błysnęły na samą myśl, że mógłby faktycznie natknąć się tutaj na jakiś nieznany sobie gatunek.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Stanica Madora:post Kości:37 Zdobycze: 2pkt do DA, tracę 50 galeonów, 2pkt do dowolnej statystyki, skarpety z wełny kulinga
Obserwowanie rozespanego Chrisa było jednym z ulubionych zajęć Josha i nie miało znaczenia, czy było to w domu, nad ranem, gdy budzili się, aby zacząć kolejny dzień w Hogwarcie, czy teraz, po krótkiej, ale twardej drzemce. Uśmiechał się lekko, gdy szli w stronę Baszty, mając wrażenie, że był gotów na wszystko, co jeszcze na nich czekało. - Nie jestem przekonany, aby walka z duchami rycerzy była czymś prostym, ale ciekawi mnie twój tok rozumowania. Co może być trudniejsze od tego? - stwierdził, kiedy dotarli do Baszty, w środku której działo się coś zdecydowanie dziwnego. Spodziewał się raczej czegoś podobnego, co było w Zamczysku Borsa i choć częściowo tak było, biorąc pod uwagę szkolących się rycerzy, było w tym coś dziwnego. Widma grupami zajmowały się przeróżnymi rzeczami, a niektóre nie miały nic wspólnego z walką. Josh, rozglądał się wokół, trzymając Chrisa za rękę, aż niemal nie przeszedł przez jednego z duchów. Zatrzymał się w miejscu, spoglądając ze zdumieniem na zjawę, a słysząc, jak ta rozkazuje mu pomóc w przeprowadzce, spojrzał jedynie bezradnie na męża. - Zaczekaj na mnie przy bramie - powiedział jedynie, po czym skierował się w wyznaczone miejsce, gdzie kilka zaklętych zbroi próbowało przestawić jakąś skrzynię. O nic nie pytał, zajmując wyznaczoną pozycję i pomagając w przeniesieniu wybranych mebli do innego pomieszczenia. Słuchał za to narzekania rycerzy, z którego wynikało, że nikt tak naprawdę nie znał powodu przenoszenia części zabytkowego wyposażenia z jednego miejsca na drugie, które powtarzało się kolejny raz w tym tygodniu. Zdaniem Josha ktoś ćwiczył ich cierpliwość, ale nie mówił tego głośno. Podzielił się za to swoimi myślami z mężem, gdy tylko dotarł do niego. - Podejrzewam, że ten, który miał być na moim miejscu, podarował sobie po drugim razie, gdy przenosili te skrzynie i broń. Z tego, co zrozumiałem, ciągle każą im to przestawiać z jednej komnaty do drugiej, albo wystawiać na dziedziniec. Właściwie nie dziwię się, że byli tak zirytowani - stwierdził, kręcąc lekko głową. - Ciebie naprawdę nie próbowali zaciągnąć do pomocy przy czymś? - dopytał jeszcze, gdy wychodzili z Baszty, zostawiając za sobą setkę rycerzy, dążących do osiągnięcia doskonałości. Zdaniem miotlarza było to coś, czego nie zdołają mimo wszystko osiągnąć, skoro zdawali się trwać w błędnym kole, ale nie jemu było to oceniać. W końcu, jeśli człowiek mógł się zmienić, może duch także? - Czyżby przed nami było ostatnie miejsce na szlaku? I zdecydowanie mam nadzieję, że nie czeka tam na nas akromantula. Nie wiem, czy smok byłby bezpieczniejszą opcją, ale podziękuję za pajęczaki i pikujące licho - stwierdził jeszcze, spoglądając na moment na Chrisa z lekkim uśmiechem, gdy zbliżali się powoli do Wieży Merlina.
zt z Chrisem -> Wieża Merlina
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
kostka:34 - ja po ciastkach, czyli bez przerzutów :\/ Post:Stanica
Odpoczynek w Stanicy zdecydowanie wyszedł im na dobre. Nawet jemu troszkę się polepszyło pomimo tego że nie do końca tego dnia udało mu się wyspać. Musi zapamiętać żeby na wszelkie następne wycieczki zabierać ze sobą eliksir czuwania. A najlepiej cały kocioł. Normalnie nie byłby też aż tak wyczerpany, ale na początku przygody z zamkami zbroja ładnie dała mu w kość swoim zaklęciem. Idąc wytyczoną ścieżką, na horyzoncie pojawił się kolejny z zamków. Merlin jeden wiedział ile jeszcze będą musieli odwiedzić zanim dotrą do ostatniego. Chociaż bardziej go ciekawiło czy z ostatniego zamku będzie jakiś skrót z powrotem do wioski. Jeśli nie, to będzie oznaczało cholernie długą drogę powrotną. A z tego wszystkiego najgorzej widział perspektywę ponownego odwiedzenia zamku paranoika i tego który praktycznie stał na pustyni. Na szczęście na chwilę obecną nie dostali jeszcze aż tak w kość jak podczas ich poszukiwania skarbu na Malediwach, gdzie ostatecznie skończyli w punkcie medycznym z lekkimi ranami. Chociaż nagroda w postaci owijki na różdżkę, z której korzysta do tej pory była tego warta. Przynajmniej tak mu się zdawało. Na miejscu za to zastali całkiem pokaźną ilość rycerzy. A raczej ich widm. Złożyło się tak że szybko został przez nich zachęcony do pomocy w przenoszeniu żelastwa na drugi koniec dziedzińca. Poza zmęczeniem nie miał powodu żeby odmówić, ale rycerze raczej nie przyjęliby tej wymówki do wiadomości. Zaczął więc przenosić rzeczy. Raz to nosząc ręcznie, a raz zaklęciami. Chociaż kiedy już się za to zabierał, to każdy przedmiot traktował zaklęciem Quartario. No co? Miał tylko je przenieść. Szybciej mu pójdzie jeśli zredukuje wagę tego co będzie targał. Szkoda że nawet pomimo tego kiedy skończył, był niemalże cały zlany potem. Niepocieszyły go słowa rycerzyków z których dało się wywnioskować że cała ta przeprowadzka nie miała najmniejszego sensu.
Nie byłą kompletnym laikiem z historii, choć oczywiście nigdy nie przyznałaby tego na głos. Mieszkając jednak z fascynatami tej dziedziny nauki, nie sposób było nie wiedzieć kompletnie nic. Dlatego też nie czuła się zielona w tej podróży, bowiem po pierwsze chodziła po górach kiedy tylko mogła i po drugie – coś nieco wiedziała, na ten przykład wiedziała, że ten zamek wygląda jak bezimiennego króla, o którym tata przed wakacjami opowiadał przy obiedzie, a ona oczywiście udawała, że wcale ją to nie obchodzi. Nie miała jednak pojęcia co ich czeka tym razem, bo historia była trochę zagmatwana, więc nie potrafiła stwierdzić czy przyjmą ich z otwartymi ramionami, czy wręcz przeciwnie. Przekroczyła jednak granicę zamku i rozejrzała się dookoła, próbując dostrzec choćby i najmniejszy znak, że powinni dać nogę, ale nic takiego się nie wydarzyło. W ogóle nic się nie wydarzyło, bo zdawało się, że wszelkie zjawy ją ignorują, jakby była całkowicie niewidzialna, a to przecież ona tutaj była z krwi i kości! Uniosła brew, kiedy poprosiły Drake’a o jakieś przeniesienie cholera wie czego, a od niej wciąż nic nie chciały. To było dziwne, czy powinna się martwić? Może to te ciastka, które zjadła w stanicy? Sęk w tym, że Lilac przecież też je zjadł i wcale nie był ostentacyjnie ignorowany. W końcu jednak doszła do wniosku, że może to i lepiej. Przynajmniej nie musiała nosić jakichś ciężkich skrzyń i w ogóle nic nie musiała. Szła sobie powoli przez zamkowy teren, obserwując setkę rycerzy i co jakiś czas uskakując na bok, żeby uniknąć rykoszetu. Spodziewała się większych problemów w tym miejscu, ale ewidentnie bez żadnej potrzeby się martwiła. To ją tylko umocniło w przekonaniu, że nie ma co się martwić na zapas. — Wiesz, wydaje mi się, że nasza przygoda dobiega końca — rzuciła, kiedy już wyszli z zamku i patrzyli na krętą drogę przed nimi. Miała wrażenie, że powietrze było coraz rzadsze, coraz trudniej jej się oddychało i musiała brać powolne oddechy, by przyzwyczaić się do wysokości. — Przygotuj się, ta droga wróży wysoki szczyt, musimy iść powoli, nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni — powiedziała, czuła coraz niższe ciśnienie i nie zamierzała teraz biec na sam szczyt ryzykując chorobę dekompresyjną.
Stanica Madora:post Kości:80 Zdobycze: 1pkt z Zaklęć, 2pkt z DA, 3pkt do dowolnej statystyki
Uśmiechnął się jedynie do Victorii, może nieco blado, gdy zaczęli kierować się ku ostatnim budowlom na szlaku. Nie wiedział, co miałby powiedzieć, ani czy rzeczywiście było to konieczne. Choć mogło wydawać się to dziwne, cisza między nimi nie wydawała mu się niczym złym. Właściwie cieszył się nią, jednocześnie pozwalając swoim myślom płynąć. Mimowolnie wrócił myślami do czasów, gdy dopiero odkrywał metamorfomagię, do krzyków ojca, które wtedy słyszał. Wspomnienia te zlały mu się w jedno z upomnieniami Victorii w Hogwarcie, choć te akurat wywoływały nikły uśmiech na jego twarzy, który zniknął kiedy znów wybrzmiały w jego głowie słowa dziewczyny dotyczące jej kuzyna, czy kim dokładnie był Vincent. Nie kojarzył go, więc najwyraźniej nie był tak blisko z rodziną Swansea, albo jedynie on sam nie potrafił sobie w tym momencie przypomnieć tego konkretnego Brandona. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, czy byłby zdolny stworzyć coś, co mogłoby pomóc jej w ochronie. Czy był zdolny do zaklęcia kamienia, do sprawienia, aby jakiś element jej stroju, może biżuterii, byłby dla niej niczym tarcza? Był pewien, że zdołałby stworzyć taki element biżuterii, który chciałaby nosić, który mogłaby pokazywać innym bez cienia wstydu. Nie wiedział jednak, w jaki sposób miałby namówić ją, aby nosiła to zawsze. Nie mówiąc już o rzuceniu odpowiednich zaklęć na szlachetny czy naturalny kamień, który miałby pełnić funkcję ochrony. Z drugiej strony, być może byłby zdolny na tyle, żeby powoli tworzyć coś takiego w swojej pracowni. Musiał nad tym jednak bardziej pomyśleć. W takiej ciszy dotarli do Baszty Króla z Setką Rycerzy. Początkowo myślał, że będzie to baszta samego Króla Artura, ale dość szybko przekonał się, że się mylił. Gestem pokazał Victorii, aby byli cicho, choć wiedział, że akurat jej nie musiał uciszać w podobnej sytuacji. Powoli, krok za krokiem, kierował się w stronę wyjścia z baszty, starając się nie zwrócić na siebie uwagi setki rycerzy. Po walce z Morholtem nie miał ochoty na kolejne starcia i porażki. Mimo to zatrzymał się parokrotnie, gdy zdał sobie sprawę, że patrzy na mistrza zaklęciarstwa, a także na jednego z druidów, a przynajmniej na rycerza, który znał się na roślinach i obserwował różdżkę swojego kompana. Miał wrażenie, jakby od samego patrzenia na nich, mógł się czegoś nauczyć, ale nie było czasu na dalsze postoje. Tuż za Basztą spojrzał na Victorię, do której po prostu uśmiechnął się, tak zwyczajnie, ciepło, spokojnie, nim ruszyli w dalszą drogę. Gdzieś w jego głowie zalęgło się pytanie, czy po tej wyprawie będą zdolni dalej normalnie ze sobą rozmawiać, czy jednak wrócą do kłótni o byle wypowiedziane słowo.
Stanica Madora:post Kości:90 Zdobycze: 1 pkt z zaklęć, 2 pkt z GM, 2 pkt z dowolnej dziedziny, skarpety z wełny kulinga, Szarfa 101 Rycerza +2 transmutacja, 200 galeonów
Milczenie, jak twierdzili niektórzy, było złotem, mowa zaś srebrem. To, że Victoria uwielbiała dyskutować, stawiać różne pytania, na które być może nie istniała odpowiedź, było oczywiste, każdy o tym wiedział i każdy doświadczył w mniejszym lub większym stopniu. To zaś, że potrafiła również milczeć, nie robiąc właściwie nic, jedynie idąc przed siebie, mogło jednak być dla niektórych osób zaskoczeniem. W jej milczeniu było jednak coś perfekcyjnego, coś na swój sposób majestatycznego, chociaż trudno było to opisać, trudno było powiedzieć, co dokładnie się w tym kryło i skąd się to brało. Niemniej jednak wędrowała przed siebie bez słowa, pogrążona we własnych myślach, które nie koncentrowały się na niczym konkretnym. Było również widać, że Victoria była zwyczajnie zmęczona. Jakby na to nie patrzeć, przeszli już zapewne wiele mil, nie spiesząc się co prawda, ale musząc po drodze mierzyć się z wyzwaniami, jakich naprawdę nie zakładali. Chociaż Larkin zdołał wyleczyć kilka jej ran, chociaż złagodził ból, to nie był w stanie pomóc jej ze wszystkim, nie był w stanie pomóc jej na ogólne zmęczenie, które zdawała się odczuwać w każdym kawałku ciała, mając chęć po prostu położyć się i zasnąć. Podejrzewała, że dokładnie tak zakończy się ich wyprawa, gdy wrócą do wioski, a ona po prostu padnie na łóżko, nie zważając na to, w jakim będzie stanie. Zatrzymała się na chwilę, gdy dotarli do baszty, ale nie powiedziała ani słowa, wiedząc, że powinni zachować ostrożność. Nie wiedziała, co się tutaj działo, widziała jednak mnóstwo zjaw, które były zajęte najróżniejszymi rzeczami i nie trwało długo, nim została wciągnięta w ich sprawy, tak po prostu, jakby była częścią tegoż bastionu. Nie zamierzała odmawiać, choć prawda była taka, że znużenie powoli zaczynało z nią wygrywać, nie zamierzała się również obrażać, ani robić niczego podobnego, toteż gdy zaproszono ją do treningu, obejrzała się jedynie na Larkina, który podziwiał pracę jakiejś zjawy i z nienagannym uśmiechem przystała na tę propozycję. Być może poczucie sromotnej porażki, jakie w niej tkwiło, spowodowało, że tym razem zdecydowanie pokazała, na co ją stać, wkładając w działanie całe swoje serce, ale mimo to zdziwiła się, że zwróciła na siebie uwagę władcy baszty. Podziękowała mu za podarunki, wycofując się, kiedy tylko miała do tego okazję, odnosząc wrażenie, że naprawdę za chwilę zaśnie, czując jednocześnie, że siniaki na jej ciele stawały się coraz to wyraźniejsze. - Zdaje się, że znalazłeś coś, co cię zainteresowało - zauważyła, ale widać było, że jeśli nie miał ochoty udzielać jej odpowiedzi na to pytanie, to nie musiał tego robić. Ot, stwierdziła po prostu fakt, a jeśli Larkin miał ochotę opowiedzieć jej o tym, co widział, to miał ku temu okazję. Sama zaś pokazała mu szarfę, jaką otrzymała, uśmiechając się lekko, może nieco ironicznie. - Zawsze perfekcyjna i nieznośna - dodała, wyraźnie zmęczona i na moment zamknęła oczy, jakimś cudem nie potykając się na drodze, którą wędrowali w stronę majaczącej na horyzoncie wieży.
z.t x2
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Kostka:11--> 2000 znaków Poprzednia lokacja: tutaj
Zirytował się podejściem chłopaka do całej sytuacji. Musiał przyznać, że zagotowała się w nim krew. "Jak ktoś taki jak on, zwyczajny dzieciak ze szkoły, w której uczą magii, ma czelność kwestionować jego poczynania i osąd?" Pomyślał sobie Rosjanin. Przecież ten osobnik ledwo co uszedł bez aresztowania podczas pierwszego spotkania, gdyby Boris miał gorszy dzień, albo gdyby w tamtej sytuacji, chłopak zachowywał się tak samo jak teraz. Ręka mu się mocniej zacisnęła na różdżce, jednak dalej starał się kontrolować, w końcu nie mógł w takim miejscu rzucać na przypadkową osobę zaklęć. Może gdy nadarzy się odpowiedni moment i będzie w stanie przemówić mu w inny sposób do rozumu, to wtedy użyje swojego patyka w niecnych celach. -Myślisz, że to żartuje? Aż tak bardzo gdzieś masz bezpieczeństwo naszego świata? Może powinieneś pójść na przesłuchanie, to byśmy się dowiedzieli, czy przypadkiem to nie ty jesteś jednym z tych, którzy cieszyli się jak czarnoksiężnik zapierdolił księżyc, powodując problemy? można by powiedzieć, że pracownik Ministerstwa już ledwo kontrolował swoje emocje. Dał się złapać w pułapkę, w którą próbował wpędzić chłopaka jakiś czas temu. Jedyna różnica polegała na tym, że Boris miał faktyczne szanse jeżeli doszłoby co do czego. Wątpił, żeby jakiś młokos, który spędza czas na szlajanie się po miejscach mniej lub bardziej publicznych był w stanie przeciwstawić mu się w poważnym starciu, jakie mogło się odbyć, jeżeli ten jeszcze bardziej podniesie absolwentowi Durmstrangu ciśnienie. Nagle w byłym mieszkańcu Moskowy coś pękło. Nie mógł sobie pozwolić, żeby gówniarz dotarł na górę, gdzie prawdopodobnie znajdowały się inne osoby, wiedząc to co wie obecnie. Dlatego też, Boris postanowił rzucić na niego zaklęcie Obliviate. Wymazanie niektórych sytuacji i zastąpienie ich innymi, fałszywymi wspomnieniami, wydawało się rozsądne. -Obliviate- jak powiedział tak zrobił. Był to pierwszy raz jak używał tego zaklęcia, więc nie był w stanie powiedzieć w jakim stopniu jego działania będą skuteczne. Samo rzucenie zaklęcia nie było jakieś trudne, ponieważ chłopak nie spodziewał się takiej akcji ze strony pracownika Ministerstwa Magii. Niestety jego działania zostały przerwane przez zbliżających się innych czarodziejów. Natychmiast przerwał swoje działania i udawał, że do niczego nie doszło, mając nadzieję, że przechodnie nic nie zauważyli. Gdy już doszli do kolejnego przystanku, mało brakowało, a Boris znalazłby się poza murami zamku. Na jego szczęście w nieszczęściu, udało mu się wślizgnąć tuż przed tym jak zamknęły się wrota prowadzące do środka. Niestety musiał spędzić noc w nawiedzonym przez duchy miejscu, ponieważ bramy pozostawały już zamknięta dla niego.
81-100 - sukces w usuwaniu wspomnień, nie ma żadnych problemów 71-80 - masz częściowe problemy z usunięciem wspomnień. W głowie Hawka będzie istniało poczucie, iż o czymś zapomniał, ale o czym - nie będzie miał bladego pojęcia. Mimo wszystko, jeżeli tylko skorzysta z odpowiednich medykamentów, uczucie pustki zostanie przerwane. Choć czy będzie miał ku temu jakąkolwiek okazję? 51-70 - coś najwidoczniej przeszkadza Ci w zastosowaniu zaklęcia. Może to zbliżający się wieczór, a może zwyczajnie konieczność skupienia się w pełni, co przynosi kompletnie odwrotny skutek. A może to któraś ze zjaw postanawia przykuć Twoją uwagę, przechodzi przez Ciebie? Jeden z rycerzy? Dorzuć jeszcze raz literką. Jeżeli trafisz na spółgłoskę, obowiązuje Cię efekt z kostki 71-80. Jeżeli trafisz na samogłoskę - efekt z 31-50 31-50 - wymazywanie wspomnień idzie Ci źle. Na tyle źle, że pozostaje po tym odczuwalny ślad i na pewno po jakimś czasie pamięć o wydarzeniu powróci. Hawk musi rzucać na każdy rozpoczęty wątek kostką k100 do momentu uzyskania wyniku równego 200, o ile nie uzyska pomocy medycznej. Wówczas odzyskuje wspomnienia i jest świadomy tego, co się stało i co miało miejsce. 1-30 - ktoś chyba zauważa Twoje niecne czyny, które nie są godne mieszkańców Avalonu. Zaklęcie zostaje przerwane, niby po częśc działa, ale nie do końca, bo chłopak ma problem z ogarnięciem sytuacji; przez okres miesiąca Hawk będzie miał - przez Twoje podejście - problemy z pamięcią i zapamiętywaniem tego, co robi lub co ma zrobić, o ile nie uzyska pomocy medycznej. Pamięć krótkotrwała nie będzie jego mocną stroną i nawet zacznie zapominać, gdzie położył przedmiot trzymany pięć sekund temu w dłoniach. Po tym czasie będzie świadom tego, co się wydarzyło i do czego doszło.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Nie wiem, czy jestem jakkolwiek dobry. Może gdzieś w środku znajduje się to ziarenko złośliwości, co nie zmienia jednego, bardzo istotnego faktu - na zarzucenie o zapierdoleniu księżyca autentycznie chce mi się śmiać. Powstrzymuję się przed tym, bo kolejne ciągnięcie za nitki może zakończyć się co najmniej niedobrze. Pierwszy raz to, co jest dla mnie katorgą, staje się wybawieniem w takich sytuacjach - nawet jeżeli tylko w tej - powodując tym samym wzrost pewności siebie. I to znaczący wzrost. Dawno chyba się tak nie czułem. Oskarżenia - i to bezpodstawne - ze strony mężczyzny są dla mnie jednoznacznym dowodem, kto nie powinien się parać rzeczami w postaci poszukiwania winnych. Bo, kiedy ich głowa się odwraca, by spojrzeć do tyłu, z przodu zostają ucięte dwie następne. I tak zawsze. I tak z kolejnymi dniami, z kolejnymi przeszukiwaniami tam, gdzie to nie jest konieczne, tam także inną na ścięcie niewinne dusze. - Nie interesuje mnie czarna magia. A uwierz mi, o bezpieczeństwo naszego świata dbam równie mocno. - zarzucona beztroska wydaje się być w moich dłoniach bez jakichkolwiek prawidłowości w zakresie orzeczenia. Ale, zauważając to, jak wiele osób wydaje osądy bez dowodów, nie dziwi mnie to w żadnym stopniu. Prędzej boli. Dopóki jednak wiem, że jestem niewinny, tego typu groźby na mnie nie działają. Idę do przodu. Chcę przejść przez bramę, ale coś mnie zatrzymuje. Kompletnie nie wiem już, czy to wina obitych kończyn, czy jednak grzanego wina - czy to wina czegoś innego, czy jednak rzuconego wcześniej zaklęcia. W pewnym momencie stoję bezczynnie i się zastanawiam; czegoś zaczyna mi brakować. Pustka w głowie z łatwością przejmuje kontrolę nad ciałem, a, nie mogąc sobie przypomnieć czegoś więcej, rozglądam się niepewnie. Uspokajam, a gniew przestaje być głównym priorytetem, kiedy to trzymam w dłoniach elfa patrzącego na to wszystko i wydającego niezidentyfikowane dźwięki. Wykonuję kolejne kroki; raz po raz, przedostając się przez bramę praktycznie w ostatniej chwili, gdy ta zamyka się na dobre, pozostawiając towarzysza z tyłu. O dźwięku zamknięcia i tak zapominam; zamiast tego idę do przodu, spotykając jakąś opancerzoną szkapę - albo i dwa? Coś ewidentnie jest nie tak, a i choć głowa już nie boli, tak jednak w sercu - gdzieś głęboko - zaszywa się ziarno niepewności. Stuka o skorupę, próbuje się wydostać, a przede wszystkim zaraża pozostałe, inne nasiona, napawając niepewnością wobec teraz, wobec jutra, wobec wszystkiego.
- Dostawanie tłuczkami po tyłku, też mi przyjemność! No ale dobra, uznajmy, że co kto lubi. Podobno o gustach się nie dyskutuje - powiedziała i wzruszyła ramionami, chociaż sama takich rzeczy nie lubiła i nie wiedziała, co inni mogą w tym widzieć fajnego. Od dostawania bęcków wolała jakieś milsze aktywności i dlatego ten wypad niekoniecznie póki co zaliczał się do tych najbardziej udanych. Chyba żeby patrzeć pod względem ilości siniaków i zadrapań, które zdobyła. Sam Merlin musiał się nad nią zlitować, że kolejny przystanek nie wymagał żadnych popisów sprawności fizycznej, a wręcz przeciwnie - mogły się w tej całej stanicy Madora zregenerować, posilić, a Carly jeszcze dodatkowo została zaproszona do wspólnego gotowania. - W razie czego zabijemy go oddechem i tyle - zaśmiała się na słowa Norwood i upiła łyk grzanego wina, które przyjemnie rozchodziło się po jej wnętrzu. Nic jednak nie mogło trwać wiecznie i ta sielanka też w końcu musiała się skończyć, a im nie pozostało nic innego, jak ruszyć w dalszą drogę. Nie było już tak źle jak jeszcze przed tym postojem w stanicy, ale też udało im się co nieco odpocząć i nabrać sił przed wędrówką, co mogło mieć drugie dno, jakby się nad tym zastanowić. - Hej, myślisz, że Mador tak wszystkich gości, bo później są jeszcze jakieś turbo wymagające zadania? Czy po prostu to taka nagroda dla najwytrwalszych i zaraz koniec? - spytała, szczerze ciekawa spojrzenia Carly na tę sprawę. Jeśli chodziło o Elizabeth, to wolałaby tą drugą opcję, bo też ile można łazić po zamkach. W każdym razie jeden jeszcze na pewno miały do zaliczenia. - Dużo tu duchów, ale poza tym nie widzę nic... nic - powiedziała z dozą podejrzliwości wyczuwalną w głosie i rozejrzała się po baszcie króla co to miał podobno setkę rycerzy. Szły przed siebie raźnym krokiem, a na nią nawet duchy nie zwracały uwagi, co z jednej strony było dobre, bo miała święty spokój, ale z drugiej... jednak nieco nudne. Mogła sobie narzekać ile chciała na wcześniejsze przygody, ale teraz taki pojedynek z Morholtem czy uciekanie przed kijem-samobijem byłoby jakimś urozmaiceniem. I chociaż ona przeszła przez basztę jakby była niewidzialna, to do Carly tym razem szczęście się uśmiechnęło.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Podobno. Ale ja naprawdę nie rozumiem, co mój brat robi w tej drużynie. Chyba że uważa, że jak przestawią mu nos, to będzie jeszcze przystojniejszy. Obawiam się jednak, że wtedy musielibyśmy w jego towarzystwie nosić okulary przeciwsłoneczne - stwierdziła z westchnieniem, nawiązując do genów Jimmiego, który nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że potrafił innych oczarować. Jeśli akurat miał dobry dzień i nie bawił się w jakąś posępną harpię, rzecz jasna. I jeśli nikt nieopatrznie nie wspomniał o tym, że jest przystojny i ma cudowną twarz. Wtedy z ręką na sercu mogła przyznać, że każdy, kto stanął na jego drodze, był gotowy na to, żeby dostać łomot. I to jaki! - O mój Merlinie! O tym nie pomyślałam, ale to genialne. Zapakuję nam cebuli na drogę - stwierdziła od razu, śmiejąc się ciepło, dochodząc do wniosku, że to faktycznie był wspaniały plan i mogły w ten sposób niewątpliwie pokonać licznych przeciwników, dlatego tak ochoczo zabrała się do jego wypełniania, nie przejmując się absolutnie niczym. Trzeba było przyznać, że przednio się przy tym bawiła, mając coraz więcej ochoty na to, by ruszać dalej i przekonać się, co jeszcze zgotował im los. - Jestem pewna, że to miły odpoczynek i nagroda za to, co do tej pory nas spotkało, a teraz będzie już tylko lepiej! Zobaczysz, że za chwilę przekonamy się na własnej skórze, jak cudownie może być! - stwierdziła, gdy faktycznie ruszyły w dalszą drogę i energicznie pomachała do Madora, wdzięczna za to, że mogła pomóc gotować, nic zatem dziwnego, że nuciła coś z przejęciem, aż do samej baszty, która wyglądała nieco podejrzanie. Gdy do niej wkroczyły, Carly aż zamrugała, nie będąc w stanie pojąć, co się dookoła niej działo. Obawiała się, że za chwilę okaże się, że muszą z tą całą zgrają walczyć, toteż z przyjemnością przyjęła do wiadomości, że razem z Liz niemalże się przemykały, aż do chwili, gdy nagle została wciągnięta w wir wydarzeń i nie chcąc skończyć, jako mielone, podporządkowała się temu, co się działo, robiąc co od niej wymagano, starając się uśmiechać promiennie. W tym była doskonała, więc zagadywanie duchów i próby przekonania ich do tego, by wykonywały pewne czynności za nią, były całkiem udane. Zapewne to jej wielkie zaangażowanie sprawiło, że sam król zwrócił na nią uwagę i została przez niego nagrodzona szarfą i pieniędzmi, za co wylewnie podziękowała. Tylko po to, by w podskokach opuścić basztę, nim ten zmieni zdanie. - Uf! Przynajmniej nie próbowali z nas zrobić szaszłyków na kolację. Patrz! To wygląda, jak jakaś wieża? - powiedziała, gdy znalazły się znowu na szlaku i wskazała na budowlę, która majaczyła na horyzoncie, sprawiając nieco wrażenie, jakby tonęła w chmurach.
z.t z Liz
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
O ile pierwsze kilka zamków zrobiło na nim ogromne wrażenie, tak obecnie zmęczenie i obolałe po starciu z Morholtem ciało brały nad nim górę. Podróż dłużyła się niemiłosiernie, ale Paco doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że znajduje się zbyt blisko słynnej Wieży Merlina, żeby tak po prostu zawrócić do wioski. Postanowił wziąć się w garść, acz nie skupiał się już na rozpościerających się przed oczami widokach, a raczej na jak najkrótszej drodze do celu. Nie zapomniał oczywiście o ostrożności, wszak nie miał pojęcia co może go spotkać w kolejnej twierdzy. Rozglądał się wokoło, żeby przypadkiem nie oberwać od kolejnego wojowniczego ducha albo nie paść ofiarą zastawionej na wścibskich turystów pułapki. Nie wzbudził raczej żadnych podejrzeń. Lwia część trenujących tutaj duchów nawet go nie zauważyła. Może ze dwa razy zdarzyło mu się zrobić unik przed lecącym w jego stronę sztyletem albo galopującą, widmową szkapą. Wreszcie udało mu się opuścić teren baszty i podążyć dalej szlakiem prowadzącym wprost do poszukiwanej wieży.
zt.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Po jego słowach i wzmocnionym uścisku już więcej się na temat wypuszczenia jej nie odzywała. Uznała, że zwyczajnie nie ma to sensu, bo chłopak jak widać był uparty, a też nie chciała wszczynać niepotrzebnej nikomu kłótni (poza tym darmowy transport, heloł). Całkiem dobrze im szło, chociaż kwestii płaczu mógł nie poruszać. Było, minęło. - To... - zaczęła i zatrzymała się na moment, nie za bardzo wiedząc jak dokończyć. - Po prostu nie spodziewałam się, że zostanę zaatakowana w taki sposób. Mam dość wysoki próg bólu, ale tego było za dużo i nie wytrzymałam. Ale nie żałuję, tak jak mówiłam, mam nauczkę na przyszłość - powiedziała, zastanawiając się, po co w ogóle mu się tłumaczy i czy te dwie łzy na krzyż można było nazwać płaczem. Temat jej porażki na szczęście sam został urwany, kiedy dotarli do stanicy, gdzie mogli odpocząć i coś zjeść przed dalszą drogą. A w tą wyruszyła już na własnych nogach. - Straciłam rachubę. Który to już będzie zamek? - spytała w pewnej chwili, odwracając głowę do Jamiego i marszcząc brwi. - O ile dobrze kojarzę jest ich dziesięć... Albo dwanaście? Nie, na sto procent słyszałam o dziesięciu. Chyba. Na Merlina, jestem jeszcze za młoda na sklerozę! - westchnęła i pokręciła głową, jakby to faktycznie ją załamywało. Wiedziała, że z jej pamięcią nie jest tak źle, a to wszystko musiało się jej pomieszać, bo nie była to znowu kto wie jak ważna informacja. Szli przed siebie, zaliczali kolejne przystanki, więc w końcu mieli dojść "do mety". O zabłądzenie się nie martwiła - droga była na tyle prosta, że chyba ślepy dałby radę nią podążyć, oczywiście nie biorąc pod uwagę różnych przeszkód w postaci kamieni czy podejść pod górkę. - Oho, widzę, że aż roi się tu od duchów - i wcale mi się to nie podoba, dokończyła w myślach. Wcześniejszych spotkań ze zjawami raczej nie mogła zaliczyć do tych najbardziej udanych, a że aktualnie mieli przed sobą zamek z całą ich setką, to jej nastawienie nie było jakoś super optymistyczne. Tym razem była gotowa uciekać, ale do niczego takiego nie musiała się posuwać. Zamiast tego została przydzielona do przetransportowania zabytkowego wyposażenia z jednej strony dziedzińca na drugą. - Ale jesteś pewny, że to właśnie j a mam to zrobić? Nie on? - spytała ducha, wskazując przy ostatnich słowach na Jamiego z wypisanym na twarzy niedowierzaniem. Czy to była kara za tę wzmiankę o samodzielnej, niezależnej kobiecie przy bramie arturiańskiej? Do czego to doszło, że jej własne słowa obróciły się przeciw niej! - Niech ci będzie - zgodziła się wreszcie i zabrała się do roboty, bo też co miała zrobić? Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że z rozmowy duchów wywnioskowała, że to już było trzecie takie przemeblowanie. W tym tygodniu. Powieka niebezpiecznie jej zadrgała, kiedy to usłyszała. - Następnym razem załatwcie sobie ekipę remontową - zasugerowała, usiłując unormować swój oddech. Klapnęła na środku dziedzińca, zupełnie się tym nie przejmując. Dosłownie padała na twarz ze zmęczenia, a to jeszcze nie był koniec wrażeń, bo jak się niedługo potem okazało, czekała na nich nocka na tych zimnych kamieniach. - Mam nadzieję, że znasz się na zaklęciach lepiej niż ja, Norwood, i wyczarujesz nam jakiś koc czy cokolwiek innego - rzuciła do niego wyraźnie zmęczonym głosem. Dałaby dosłownie wszystko, żeby znaleźć się w tym momencie w domku w swoim łóżku.
POPRZEDNIA LOKACJAStanica Madora Kostki17 ZDOBYCZE 2pkt do GM, tracę 50g, 2pkt do dowolnej statystyki, skarpety z wełny kulinga, jednorazowy przerzut w następnych lokacjach
Nie chciał rozwijać tematu jej porażki, która z pewnością nie była przyjemna. Nawet jemu źle się patrzyło na Olę, gdy ta była wyraźnie obolała. Szczęśliwie mogli skupić się na piciu i jedzeniu, pozwalając aby temat sam przeminął, a oni mogli ruszyć dalej. Jamie przez moment zastanawiał się nad pytaniem dziewczyny, przeciągając dłonią po włosach, odsuwając niesforne kosmyki z czoła, nim spojrzał na nią. - Wydaje mi się, że teraz będzie dziewiąty, choć to nie były w pełni zamki… W końcu bastion nie powinien być uznawany za zamek, ale z drugiej strony nie ma to większego znaczenia - odpowiedział w końcu, wzruszając nieznacznie ramionami, uśmiechając się ledwie widocznie na jej słowa o sklerozie. Nie dziwił się, że mogła się pogubić, skoro właściwie oboje byli już zmęczeni. Mieli za sobą wiele zamków, wiele prób i jeszcze więcej drogi, którą cały czas przechodzili pieszo. Każdy byłby zmęczony i marzył o odpoczynku, którego nie było im dane zaznać. W baszcie okazało się, że duchy potrzebują pomocy, ale nie jego, a dziewczyny. Jemu przyszło stać i czekać, aż Ola skończy swoje zadanie i choć dopytywał kolejne zjawy, czy mógłby jednak coś zrobić, uznając, że to będzie lepsze od zwykłego stania w miejscu, słońce zaczęło zachodzić, a bramy baszty zamknięto. - Ledwie mnie poznała, a już chce pod wspólny koc. To jest dopiero odwaga godna rycerza w żeńskiej skórze - zaśmiał się, rzucając proste accio. Czekając, aż koc do nich przybędzie wyjaśnił, że z transmutacji nie był najlepszy i wolał częściej przywoływać do siebie przedmioty, niż je przemieniać. Nie musieli jednak długo czekać na odpowiednie nakrycie, gdyż juz po chwili przy nich pojawił się koc - nadgryziony przez mole, wyglądający, jakby za długo leżał w baszcie i być może tak było, ale Jamie nie zamierzał narzekać. Najważniejsze, że mieli czym się przykryć. Gorzej, że jeden nie był wystarczający na nich dwoje, jeśli mieliby jakoś próbować ułożyć się na ziemi. Leżenie na zimnych i wieczorem wilgotnych kamieniach także odpadało i Norwood nie zamierzał o tym nawet dyskutować. - Dobra, chodź tutaj, siadaj przede mną, to damy radę się okryć - powiedział prosto, biorąc koc za swoje plecy i trzymając jego rogi, rozłożył ramiona, wyraźnie zapraszając Olę, żeby usiadła i niejako oparła się o niego. Czego nie robi się dla chwili ciepła. - W ten sposób będzie nam cieplej, chyba że masz lepsze wyjście - dodał jeszcze, unosząc lekko brew ku górze, jakby rzucał jej wyzwanie, jakby mówił, że nie odważy się w ten sposób przespać. On sam nie widział w tym, co zaproponował niczego dziwnego, niczego nieodpowiedniego, choć jednocześnie nie zamierzał udawać, że nie podobała mu się taka perspektywa. Zawsze to dość ciekawy początek nowej znajomości.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Gdyby miała być szczera, to kompletnie nie obchodziło ją to, czy każdy z mijanych budynków można było nazwać zamkiem. Wiedziała, że raczej nie, bo przykładem mógł tu być ich ostatni przystanek u Madora. Użyła bardziej skrótu myślowego, ale co najważniejsze - otrzymała odpowiedź, więc nie zamierzała się już wdawać w dyskusję na temat architektury. Jeszcze by jej brakło argumentów i tyle by z tego było. Zamiast argumentów brakło im jednak dnia, a jej jeszcze dodatkowo sił. Nie potrafiła się nawet porządnie zezłościć na duchy, że tak perfidnie ją wykorzystały przez swoje widzimisię. Serio, trzeci układ umeblowania w ciągu tygodnia? Myślała, że to ona ma niekiedy humorki jak baba w ciąży, ale mieszkańcy bastionu ją przebili. Zastanawiała się tylko, czy specjalnie wybrali do tego zadania właśnie ją, niską, drobniutką, a nie Jamiego, który wyraźnie nad nią gotował, żeby mieć dodatkowo ubaw z całej sytuacji. Cóż, jej za bardzo do śmiechu nie było, zwłaszcza gdy okazało się, że będą zmuszeni przeczekać noc w bastionie. - Zastanawiam się, czy powinnam z godnością olać te słowa czy uderzyć cię w twarz - powiedziała, nie mogąc nic poradzić na zdradziecki rumieniec, który wypłynął na jej policzki. - A może by tak połączyć jedno z drugim i po prostu z godnością uderzyć cię w twarz? - zastanawiała się dalej na głos, patrząc na niego ze swojej pozycji na ziemi. Dalej siedziała na dziedzińcu i nigdzie nie zamierzała się wybierać, skoro i tak nie mogli ruszyć dalej. Ręce jej odpadały po przesuwaniu i przenoszeniu mebli, a cała ta wędrówka po avalońskich zamkach była naprawdę wyczerpująca. Trochę się nawet cieszyła, że mają szansę wypocząć, ale z drugiej strony czy to się mogło udać na tych zimnych, twardych kamieniach i to gdzieś w górach? Żałowała w tamtej chwili, że transmutacja wybitnie jej nie szła, tym bardziej że nie mogła liczyć w tej kwestii na Jamiego. Ten jednak przywołał koc, ale gdy tylko go zobaczyła, uniosła brwi z szokiem wymalowanym na twarzy, który tylko pogłębił się po słowach chłopaka. - Że co? - rzuciła głupio, mrugając kilkukrotnie, jakby chciała się upewnić, że to serio jest prawda i spojrzała na niego jak na debila. Ale tak, nic jej się nie przywidziało. Jeden koc, dziurawy i wyglądający strasznie, który miała dzielić z chłopakiem poznanym kilka godzin wcześniej. Doskonale. Chyba najbardziej w tym wszystkim zaskoczyło ją to, że ta propozycja padła z jego ust tak zwyczajnie, zupełnie jakby mówił o pogodzie. - Nie, nie mam. Niestety - powiedziała, westchnęła i wzniosła oczy ku niebu, zanim powoli zebrała się ze swojego dotychczasowego miejsca i podeszła do Jamiego, jakby szła na ścięcie. Czy miała wybór? Nie za bardzo. Nie była głupia, żeby spać bez żadnego okrycia na kamieniach, a i jemu mimo wszystko by na to nie pozwoliła. Lekko się jeszcze zawahała nim w końcu spełniła jego polecenie, mając nadzieję, że przez zapadającą noc nie będzie widać rumieńców, które znowu zabarwiły jej policzki, ku jej niepocieszeniu. - Aha, i Norwood? Łapy przy sobie, bo nie doczekasz rana - powiedziała jeszcze, uprzejmie go ostrzegając, tak na wszelki wypadek. Zmęczenie musiało zrobić swoje i udało jej się dość szybko zasnąć, szczęśliwie bez zbędnych rozkmin o tym, jak ta sytuacja była absurdalna. Nie zmarzła jednak, co zdecydowanie było na plus i czuła się całkiem wyspana. Tego samego nie mogła powiedzieć jednak o swoim ciele. - Boli mnie chyba każda kość i każdy mięsień, nawet te, o których istnieniu nie miałam pojęcia - jęknęła, kiedy podniosła się i ze skrzywioną miną przeciągnęła na boki. Była cała połamana, choć to akurat było do przewidzenia. - Dobra, komu w drogę, temu kop w dupę dla rozpędu czy coś tam. Zbieraj się, bo nie pozwolę, żeby znowu zatrudniono mnie jako tanią siłę roboczą - powiedziała, rozglądając się, czy przypadkiem jakiś duch nie zmierza w ich stronę z bojowym zadaniem. Ale nie - udało im się bezpiecznie wyjść z bastionu i ruszyć w dalszą drogę.
/zt z Jamiem
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
poprzednia lokacjaStanica Madora Kostki52 (efekt: mgielne ciasteczka - nie korzystam z przerzutów + podwajają się nagrody) zdobycze 4pkt do dowolnej statystyki, płaszcz z wełny kulinga, 2pkt do zaklęć,
Kilka ciastek ostatecznie wziął na drogę, dziękując raz jeszcze za posiłek. Były dobre, choć nie rozumiał, dlaczego nazywały się mgielnymi. Przez kolor? A może tak słodko miała smakować mgła? Podobne rozważania zamierzał prowadzić później, o ile znajdzie kogoś, kto zna się na gotowaniu i będzie skłonny poteoretyzować z nim na temat przysmaku, którego mógł nie skosztować. - Mam jednak nadzieję, że nie będziemy musieli z nikim się bić… Jakoś myślałem, że będzie tu więcej zagadek i skarbów, które mogłyby pilnować magiczne stworzenia, a jest… Wykańczająco - zaśmiał się, mając ochotę powiedzieć, że był na to za stary. Owszem, jego praca także była fizyczna w pewnym sensie, ale zdecydowanie odbiegało to od treningów rycerzy, walk wręcz ze zjawami, czy innym biegu z przeszkodami. Jednocześnie ciemnie spojrzenie starszego z rodzeństwa błyszczało radością, więc gdyby ktokolwiek go w tej chwili widział i zastanawiał się, czy aby na pewno podobała mu się wyprawa, miał jasne potwierdzenie. Był zachwycony. Zmęczony, ale zachwycony. W końcu dotarli do przedostatniego punktu wycieczki, w którym aż roiło się od duchów. Baszta Króla z Setką Rycerzy… Longwei przez chwilę przyglądał się miejscu, zastanawiając się, jaka historia wiązała się z tym miejscem, dlaczego tylu rycerzy zostało tu po swojej śmierci. Nie zdołał jednak nikogo o to zapytać, gdy jeden z giermków zjawił się obok niego, zapraszając na trening. Takiemu zaproszeniu się nie odmawia, nawet gdy jest się wymęczonym poprzednimi starciami. Szczęśliwie okazało się, że trening proponowany przez giermka, był o wiele wolniejszy, niż ten, który uskuteczniali rycerze. Huang mógł spokojnie obserwować pozostałych, powtarzając ich ruchy, z każdym nabierając więcej doświadczenia z walk. Kiedy ćwiczenia dobiegły końca, był przekonany, że w tym momencie stając do pojedynku, mógłby wygrać. - Taki trening mógłbym odbywać częściej - wyznał siostrze, kiedy wychodzili z baszty, kierując się do ostatniego zamku na szlaku.
______________________
I won't let it go down in flames
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Czasami chyba po prostu piekarze i kucharze dawali swoim specjałom jakieś nazwy kompletnie z dupy. Najważniejsze jednak, że jednak to wszystko im smakowało i byli gotowi do tego, aby udać się w dalszą drogę. Całe szczęście znajdowali się już niemal na samym końcu szlaku i wystarczyło, by jedynie nieco bardziej się wysilili aby dotrzeć do stacji końcowej. - Jest całkiem zabawnie. Wymagająco bardziej pod kątem fizycznym, ale mi to odpowiada - bo w końcu nie była jakimś wybitnym geniuszem. Także jeśli tylko mogła kierować się wyczuciem i polegać na swoich umiejętnościach fizycznych to była zadowolona. Baszta była jednym z ostatnich punktów, który mieli do odwiedzenia. I zdecydowanie robiła wrażenie jeśli wzięło się pod uwagę ilość duchów, która się tam znajdowała. Jednak te zdawały się kompletnie nie zwracać uwagi na Gryfonkę, która mogła spokojnie przejść niemal niezauważona między nimi. Jedynie raz czy dwa musiała się uchylić, aby czymś nie oberwać. Może nie miałoby to jakiś szczególnych konsekwencji, ale jednak lepiej było nie nadstawiać się na jakieś dziwne konsekwencje gdyby jednak nie przypilnowała się i dała porwać w jakieś dziwne tango. - Jeszcze trochę, a wyrobimy sobie formę - odpowiedziała z uśmiechem, kierując się już do ostatniego punktu ich wędrówki.
z|t z Longweiem
Archie N. Darling
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : Bardzo jasne oczy, kolczyk w języku, dużo biżuterii, kokosowy zapach, irlandzki akcent, dźwięczny głos
Ta wyprawa zaczynała mu się coraz bardziej dłużyć i Archie wcale nie był pewny, czy zdoła dotrzeć do samego końca, bo chociaż zbliżał się do Wieży Merlina, to ta wcale nie wydawała mu się już teraz najważniejsza. Rozpraszał się samą podróżą, opieką nad elfem i własnym zmęczeniem; każdy przystanek wydawał mu się już końcem, więc coraz trudniej było się zbierać do dalszej wędrówki. Gdy dotarł do Baszty Króla z Setką Rycerzy, to był całkiem pewny, że nic więcej go już nie czeka - a jednak okazało się, że przede wszystkim musi się tutaj wykazać, a dopiero później będzie mógł myśleć co dalej. Nie wydawało mu się, by treningi szły mu jakoś wyjątkowo dobrze, ale udało mu się ściągnąć na siebie uwagę króla... przede wszystkim pewnie z powodu manier, których Darlingowi nie brakowało. I chociaż starał się, chcąc wyjść z tego wszystkiego w jak najlepszym stanie, to nie spodziewał się wcale większej ilości prezentów, również tych pieniężnych; opuścił Basztę z cięższym bagażem i uśmiechem na ustach.