UWAGA! Do tej lokacji można dostać się jedynie z Bramy Arturiańskiej. Na początku swojej wiadomości podlinkuj post z poprzedniego tematu. Jeśli w Forcie Galahada znajdują się dwie osoby, to obie rzucają kostkami i rozpatrują efekty. Jednak by przejść dalej odpowiedni wynik musi uzyskać jedynie jedna z nich.
Fort należący - według legend - do zjawy rycerza Galahada, młodego kawalera któremu udało się odnaleźć Graala, jest dość skromną jak na arturiańskie realia budowlą wzniesioną na kamiennym masywie, jednym z niższych w masywie gór Onchu. Obronny fort wypełniony jest zjawami mnichów w zgrzebnych habitach, skrzatów domowych w prostych szatach i wróbli, które cichym ćwierkaniem ożywiały ciche mury. Sam Galahad był jednak na pielgrzymce w innej części wyspy - pozostało ci więc przejść przez dziedziniec i ruszyć w dalszą drogę. Na przeszkodzie stoi jednak brama uzbrojona w żelazną, ciężką kratę. Mechanizmowi ją podnoszącemu brakuje wajchy - obok zaś włożonych w wyżłobienia w ścianie jest kilka sztuk. Wybierz mądrze.
Rzut kostką literką.
A jak aurum - pozłacana wajcha wchodzi gładko na miejsce, wygina się jednak od razu i staje się bezużyteczna. Możesz zatrzymać jej szczątki - są warte 20 galeonów - jednak by przejść musisz rzucić kolejny raz, a Twój post musi mieć co najmniej 1500 znaków. Jeśli ponownie wylosujesz "A", zignoruj rzut i rzuć ponownie. B jak brąz - solidny, podłużny kawał brązu. By wskoczył na miejsce musisz się nieco natrudzić, ale udaje ci się w końcu przekręcić mechanizm i otworzyć sobie drogę dalej. C jak cyna - metaliczny pręt ozdobiony jest odlanymi przedstawieniami kolejnych etapów podróży Galahada. Mimo że obracasz go wciąż i wciąż oglądając kolejne ryciny, to wydaje się że miejsce na pręcie nie ma końca i nawet się nie spostrzegasz, kiedy mija tyle czasu, że zapoznałeś się z całą legendą do końca. Przechodzisz dalej i otrzymujesz 1 punkt z Historii Magii. D jak drewno - drewniany kij, sękaty i nieobrobiony, wydaje ci się być ostatnim kandydatem do otwarcia bramy. Spróbować jednak nie zaszkodzi, a gdy po niego sięgasz ten wręcz sam wskakuje na miejsce, a wejście otwiera się samo. Uświadamiasz sobie, że miałeś przyjemność używania - nawet jeśli przez chwilę - rzadkiego, magicznego kostura. Przechodzisz dalej i otrzymujesz 1 punkt z Zaklęć. E jak elektrum - rzadko spotykany naturalny stop srebra i metalu okazuje się być kijem-samobijem kiedy po niego sięgasz. Stajesz się dość mocno poobijany i musisz ponownie rzucić kostką, a Twój post musi mieć co najmniej 1500 znaków. F jak fluoryt - kryształowa wajcha jest niestety zbyt krucha i rozpada się w drobny maczek. By przejść musisz rzucić kolejny raz, a Twój post musi mieć co najmniej 1000 znaków. G jak gips - kruchy i delikatny gips pęka od razu pod Twoim dotykiem. Musisz rzucić kolejny raz. H jak halit - metalowa wajcha pokryta zieloną solą. Dość nieprzyjemna w dotyku pasuje jednak do mechanizmu - okazuje się też, że w zielonych kryształach halitu zatopionych jest parę ognistych nasion. Otrzymujesz jedną dawkę tego składniku do eliksirów. I jak iskry - iskrząca wciąż wajcha jest prawdopodobnie niesprawną różdżką. Musisz rzucić jeszcze raz, ale sama zabytkowa różdżka jest warta 50 galeonów. J jak jabłoń - kwitnąca gałązka drzewa jabłoni wydaje się być zbyt wątła, by jakkolwiek ci pomóc - znajdujesz się jednak na Wyspie Jabłoni, być może ma to jakiś sens? Gdy dotykasz fragmentu drzewa czujesz pociągnięcie w okolicach pępka - świstoklik przenosi cię parę metrów za bramę. Możesz iść dalej, ale jeśli byłeś tutaj z towarzyszem, to musi on przejść przez bramę samodzielnie.
Jeśli wylosujesz więcej niż jedną literkę, w której znajduje się zapis w postaci "Twój post musi mieć co najmniej x znaków", wartości ze wszystkich wylosowanych literek sumują się. Z tej lokacji możesz udać się do zamczyska Borsa.
Nie mógł powstrzymać się przed prychnięciem pod nosem, gdy tylko usłyszał słowa dziewczyny, mimowolnie lustrując ją spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć, że mógłby ją złamać w swoich ramionach. Zwilżył wargi językiem, wpatrując się w nią z nie mniejszym wyzwaniem niż jeszcze przed chwilą. - Silna, niezależna kobieta, która niczego się nie boi i ze wszystkim sobie poradzi? - spytał, a w jego twardy ton wkradł się cień rozbawienia, który nie znikł, kiedy tylko dziewczyna zdecydowała się mu towarzyszyć. Miał się zrelaksować, miał się wyciszyć, a zamiast tego, co właściwie robił? Szedł na wycieczkę z nieznajomą, która nagle zamierzała pokazać, jaka to jest silna. Było w tym jednak coś, co sprawiło, że w jasnym spojrzeniu Jamiego pojawiły się błyski. Lubił wyzwania, lubił podobną walkę i skoro dziewczyna go dogoniła, skoro zgodziła się na jego propozycję, nie widział powodu, dla którego miałby z tego rezygnować. - Ja miałbym się bać? - spytał, prychając, gdy szli dalej, przekraczając w końcu bramę, kierując się ku pierwszemu z zamków. Pokręcił głową, aby spojrzeć na dziewczynę twardym, jakby nieco dzikim spojrzeniem, w którym można było śmiało dostrzec pragnienie sprawdzenia się. - Niech będzie, Dzielna Amazonko. Zakład o to, kto sobie lepiej poradzi? - zaproponował, spoglądając nieco z góry na dziewczynę, nie przejmując się tym, że właściwie mogło czekać ich dosłownie wszystko w trakcie drogi. Nie zamierzał jednak dawać jej satysfakcji z tego, że być może była w czymś od niego lepsza. Nawet nie musiał czekać na pierwszą próbę. Kiedy tylko znaleźli się w Forcie Galahada, okazało się, że drogę dalej zastawia brama, do której należało dopasować odpowiednią wajchę. Spojrzał na leżące na stole egzemplarze, a później na swoją towarzyszkę, aby uśmiechając się kącikiem ust, sięgnąć po tę, zrobioną z brązu.
Tak, dokładnie tak - silna, niezależna kobieta. Może nie do końca niczego się nie boi, ale bez dwóch zdań sobie radzi i nawet te lęki stara się przezwyciężać. W końcu nikt nie jest idealny i jeśli żyła kiedykolwiek na świecie osoba nieustraszona, niech pierwsza rzuci kamieniem, nawet z zaświatów. - A widzisz tu kogoś innego, do kogo mogłabym mówić? Na umyśle jeszcze jestem zdrowa, nie wymyślam sobie przyjaciół - odparowała, właściwie nie panując nad tym, co wychodzi z jej ust. Przekroczyła bramę i spojrzała na roztaczający się przed nimi widok na fort, a kiedy dotarły do niej kolejne słowa chłopaka, uniosła brwi. - Zakład - zgodziła się, wcale się nad tym nie zastanawiając. Podpuszczał ją. Oczywiście, że to robił, a ona głupia tylko wyprostowała się i hardo uniosła podbródek, patrząc na niego z dołu. Różnica wzrostu była znacząca, tak samo jak zapewne i różnica sił, ale w tym momencie nie miało to dla niej znaczenia. Zresztą jej drobna budowa ciała mogła być też zaletą, zwłaszcza gdy okazało się, że najwyraźniej mieli się ścigać o otworzenie bramy. Mogła przecież prześlizgnąć się pod ramieniem chłopaka i sięgnąć po wajchę przed nim. To też zamierzała uczynić, ale ten najwyraźniej okazał się sprytniejszy, niż mogłaby przypuszczać i bez zawahania sięgnął po jedną z wajch. Akurat tą, którą i ona zamierzała wziąć. I już prawie wymsknęło jej się Zobaczyłam ją pierwsza!, ale w porę ugryzła się w język. W ten sposób nic z nim nie zdziała, to już mogła stwierdzić z pewnością. - Naciesz się, póki możesz, bo to, że nie pozwoliłam, żeby twoja męska duma ucierpiała teraz, nie znaczy, że będzie tak cały czas. Poza tym to była robota czysto dla faceta, nawet nie chciałoby mi się fatygować - powiedziała, ostentacyjnie przyglądając się swoim paznokciom, aby następnie obdarzyć chłopaka jednym krótkim spojrzeniem i ruszyć dalej. Ahoj przygodo!
/zt z Jamiem
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Szli dalej przed siebie, dość odpowiednim tempem. Boris podziwiał dalej okolicę, w której się znaleźli, kontynuując jednocześnie rozmowę podjętą z osobą podszywającą się pod któregoś ze studentów z Hogwartu. -Tylko dla widoków pan tutaj jest, czy coś pana interesuje poza rekreacyjnymi rozrywkami?- samemu chciał zobaczyć co się dokładnie tutaj znajduje i musiał przyznać, że spodziewał się więcej po fortyfikacji, w której rezydował Galahad. -Boris- na razie nie zamierzał przedstawiać się z imienia i nazwiska, bo uznał, że mogłoby to spłoszyć chłopaka, chyba że ten nie czytał Proroka Codziennego i nie zorientowałby się w tym, kim Rosjanin na prawdę jest. -Mało kto chodzi w takie miejsca i przemieszcza się tak szybko, jakby od czegoś uciekając, panie Rauch. Może biegł się pan wpisać na listę osób obecnych na tym wyjeździe, bo jak na razie to nie widziałem, żeby ktoś o takim imieniu i nazwisku tutaj przebywał- postanowił wyłożyć sprawę bezpośrednio. Wiedział, że podane mu dane były fałszywe, dlatego też poinformował chłopaka o tym, licząc, że ten się wyjaśni jakoś samodzielnie. -O proszę...-akurat dotarli do bramy, przy której znajdowało się kilka dźwigni, nie zamierzał samemu ciągnąć za żadną z nich, dlatego odwrócił głowę w stronę rzekomego Juliusa i wysunął rękę w kierunku wajch. -Zostawię to panu-powiedział z uśmiechem, ustępując drogi młodemu towarzyszowi na szlaku.
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Nie wątpię w to, że spotkanie jegomościa nie jest niczym dobrym. Wręcz przeciwnie - zerkając w jego kierunku, odnoszę wrażenie, jakoby wzrok próbował mnie oceniać. Pewnie tak mi się wydaje - myślę sobie, nie chcąc jakoś wysuwać bardzo nieprzyjemnych wniosków wynikających z wyjątkowo niskiej samooceny. Nic dziwnego, iż dotarcie do Fortu Galahada jest tym, na czym próbuję się skupić, a nie na rozmowie z mężczyzną, do którego mam wyjątkowe szczęście. Szczęście do wpadania i nieszczęście do kolejnych, irracjonalnych sytuacji, które wygrzebują się z puchowego snu zawsze, gdy jest na to najmniej odpowiednia pora. - Tylko dla widoków... - zerkam uważnie. Nie chwalę się tym, że zbieram informacje na temat magicznych zwierząt zamieszkujące wyspę Avalonu. Podejrzewam, że im w sumie mniej wie o mnie ten stróż prawa, tym bardziej mogę spać spokojnie. W sumie - jeżeli tylko wierzyć jego przedstawieniu się bez struktur nazwiska bez używania podobnej metody - pewnego rodzaju serdeczność zostaje zachowana w jednym kawałku. - Jak z-zauważyłeś, kontakt z ludźmi mi nie służy- - odpowiadam na starcie, choć dociera potem do mnie informacja w zakresie tego, że ja - jako Julius Rauch - nie jestem wpisany na listę wycieczki. Szlag by to. Zaciskam usta w wąską linię, kiedy to przekraczamy fortyfikację, a zamiast tego powoli ukazuje się coś, co należy ewidentnie rozwiązać. W myślach przeklinam zły wybór kolegi z Ravenclawu i to, że postanowił spędzić te wakacje gdzieś indziej. - Może ktoś mnie n-nie wpisał? - zadaję ironicznie to pytanie, ale reflektuję się w ostatnim momencie. Skrzatka, która nam towarzyszy, patrzy nieco zestresowana w moim kierunku. Mimo to, dopóki atmosfera nie stanie się gorąca, na razie wszystko jest we względnym spokoju. - To prawda... Nie nazywam się Rauch. - wzdycham, ale nie zdradzam prawdziwego imienia i nazwiska. Przynajmniej jeszcze nie. Brak wajchy wymaga odpowiedniego zamiennika, po który należy sięgnąć, a to, jak mężczyzna postanawia się mną wysłużyć, denerwuje. Patrzę na niego uważnie, jakoby chcąc zrozumieć, co z tego wynika, a następnie szukam czegokolwiek, co mogłoby pomóc. Metaliczny pręt - chwycony kompletnie w rozbiegu i pod wpływem emocji - zawiera na sobie ryciny, które układają się w jedną, logiczną legendę. Co prawda ciężko jest mi to rozszyfrować na samym starcie, w szczególności z oddechem ciążącym pod kopułą czaszki w postaci pytań bez odpowiedzi, ale jakoś się to udaje. Dokańczam szybkim tempem zapoznanie się z historią Galahada, a następnie wkładam do mechanizmu wajchę, która odkrywa dostęp do środka. - Z-Zapraszam. - kusi mnie powiedzieć "panie przodem", ale skutecznie gryzę się w język przed czymś takim. Zamiast tego ruszamy dalej, choć w atmosferze, jakiej to sobie nie zazdroszczę.
Tak mi się podoba zagadywanie zjaw tutejszych mnichów, że spędzam w forcie Galahada pewnie więcej czasu, niż powinienem - zwiedzam go bardzo dokładnie i dopytuję jak pokonać tę nieszczęsną bramę, która stoi na mojej drodze. Nie dostaję żadnych wskazówek, ale mogę na spokojnie sobie moją decyzję przemyśleć, przy okazji ciesząc się z pierwszego sukcesu, jakim było samo dotarcie w to miejsce, bo na Merlina, zajęło mi to wieki i jestem naprawdę wykończony po ciągłym marszu krętą, wyboistą dróżką, jaka prowadziła od arturiańskiej bramy. W końcu jednak czas iść dalej, więc przestaję wymyślać i staję przed bramą, przyglądając się uważnie dostępnym wajchom. Decyduję się na przetestowanie potężnej, wykonanej chyba z brązu, bo wydaje mi się wystarczająco "majestatyczna", by mieć jakieś większe znaczenie i by być po prostu starą. Mechanizm nie działa zbyt lekko, ale i to odbieram jako dobry znak, bo przecież zjawy nie muszą bawić się z tą bramą, a turystów nie ma tu jeszcze tyle, by wyrobić stary sprzęt. Jestem cały mokry i zziajany, ale brama staje dla mnie otworem i wreszcie dociera do mnie, że faktycznie ruszam dalej - sam, nie wiedząc dokładnie gdzie.
/zt do Zamczyska Borsa
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
kostki rzucę w następnym poście, tutaj mi akcyjnie się nie zgrywało!
Powiedzieć, że Hope była wkurwiona, to jak nic nie powiedzieć. Gdy tylko usłyszałem swoje nazwisko, od razu skojarzyło mi się to z „Hear me roar” Lannisterów, do których moja najdroższa na pewno była podobna, przynajmniej charakterem. Pomimo zacnie ognistej atmosfery, na moje szczęście Hope nie zamierzała mnie spalić, a skorzystała z wręcz odwrotnego żywiołu, w chwilę zobaczyłem płynącą ku mnie falę magicznej wody. Pamięć mięśniowa mojego ciała zwykle nie zawodziła, najpewniej gdyby to był ktoś inny, w zupełnie innym czasie i miejscu to zareagowałbym błyskawicznie i miałbym już w dłoni różdżkę i inkantował w myślach zaklęcie defensywne. Tym zaś razem stałem z rozdziawioną buzią, myśląc tylko o tym, jaka Hope jest śliczna, nawet jak się wścieka. Bądź co bądź strasznie za nią się stęskniłem i jej widok po takim czasie sprawił, że nim się spostrzegłem, łzy napłynęły mi do oczu. Tyle dobrze, że sekundę później uderzyła mnie fala wzburzonej wody co skutecznie zamaskowało moje chwilowe rozklejenie. Podniosłem tylko głowę i Hope, z gracją rudowłosej kocicy, doskoczyła do mnie i jak się zaraz okazało, cała napaść na moją godność zaklęciarza się jeszcze nie zakończyła. Nie zdążyłem nawet pomyśleć nad odpowiedzią na ryk przyjaciółki bo musiałem się szybko zasłonić przed pierwszą falą żółciutkich ptaszków szybujących w moją stronę. Nie tak, żebym miał odpowiedź na to pytanie. Wymiana była ekstremalnie spontaniczną sytuacją, która wyjęła mnie z życia Hogwartu na całe pół roku, ale przede wszystkim wyjęła mnie z życia Hope i Ruby, a to na tych dwóch dziewczynach mi w życiu tak naprawdę zależało. Najbardziej bałem się o Hope, z którą zacząłem dzielić się na pewno jeszcze bliższymi uczuciami pod sam koniec mojego pobytu w hogwarckim otoczeniu. Nie czułem jednak złości ze względu na atak Gryfonki, wręcz odwrotnie, chciałem by się na mnie wyżyła i pewnie zrobi to dzisiaj jeszcze z kilka razy, kiedy nie będę potrafił odpowiedzieć na jej pytania. Na które powinienem znać odpowiedź, wytłumaczyć jej dlaczego się nie odzywałem, dlaczego ją opuściłem. Nawał ataków ustał i popatrzyłem na nią badawczo pomiędzy palcami dłoni, którą chroniłem twarz. Widząc nią z tak bliska, od przeszło sześciu miesięcy nie mogłem się powstrzymać i uśmiechnąłem się z nutą zawadiactwa, a nim się spostrzegłem mogłem się delektować zapachem jej ognistych włosów, gdy Hope się do mnie przytuliła. Kocham ją, kocham jej bliskość i dopiero teraz sobie uświadamiałem jak bardzo mi jej brakowało. Z moich oczu znów popłynęły łzy, moje ręce samowolnie zacisnęły się wokół jej ciała w objęciu. Prawą ręką musnąłem jej gołą szyję pod włosami i kciukiem z wielką delikatnością rysowałem krągłe wzorki na jej skórze. - Przepraszam – wyszeptałem do jej ucha, nie mogąc się zebrać na nic więcej. Pozostawałem w uścisku, cały mokry, ale szczęśliwy. Oczywiście również z wielkim poczuciem winy, bo nie byłem debilem, żeby nie wiedzieć, że swoją ucieczką z pewnością zagwarantowałem jej sporo cierpienia, którego i tak miała już aż nadto w swoim życiu. Odsunąłem się nieco, dopiero gdy jej szlochanie nieco ubyło na sile, by móc spojrzeć na jej twarz i wolną ręką wytarłem łzy z policzków oprawionych pięknymi piegami Hope. - To była naprawdę solidna i pięknie wyczarowana fala – palnąłem, jak to zwykle, o czymś, co w tej chwili było tak bardzo mało istotne, że najpewniej powinienem teraz nastawić policzek na kolejny cios, lecz cóż poradzić, zawsze tak reaguję na trudne dla mnie sytuacje, próbą rozluźnienia atmosfery. - Mam coś dla ciebie! – Przypomniało mi się, że przecież mam dla niej prezent, który z pewnością nie zmazywał moich win, ale i tak chciałem jej go dać teraz. Przeniosłem ciężar swój i Hope na jeden bok, by móc wyciągnąć z tylnej kieszeni druidzki amulet, który niedawno udało mi się znaleźć za cenę małej blizny, która czasem połyskuje na zielono, choć do tej pory trudno mi było ustalić zależność kiedy i z jakiego powodu przybierała takiej barwy. - Zobaczyłem go i od razu pomyślałem o tobie. Czy ma jakieś magiczne właściwości, nie mam pojęcia, ale noo chciałem ci coś dać. - Zacząłem mówić i zaciął mi się głos i spojrzałem na nią z pełnym bólu spojrzeniem. - Wiem, że to nie sprawia, że nie jestem chujem, bo jestem, nie odzywałem się, wyjechałem na pół roku, nie było mnie przy tobie, kiedy na pewno mnie potrzebowałaś, nie mogłem cię wspomóc, ja też bardzo tęskniłem, a i tak nie napisałem, jestem debilem, wiem. I nie wiem dlaczego tego nie zrobiłem, czemu nie wziąłem tego cholernego pióra i pergaminu i nie napisałem chociaż słowa, czułem, że to moje nagłe zniknięcie mnie blokowało, czułbym obowiązek wytłumaczenia się z tego, a nie potrafiłem i nie wiedziałem co napisać. Przepraszam, już cię nigdy nie zostawię, obiecuję na całą moją miłość i uwielbienie do ciebie. – Nagle wyleciałem z freestylem słowotoku, który powinien się pojawić już dawno temu. Widząc po prostu twarz Hope, pełną cierpienia i emocji sobie uświadomiłem jak dużo bólu spowodowałem swoimi głupimi, niedojrzałymi wyborami. Bo tu już nie chodzi o sam wyjazd na wymianę, to nie było aż takim problemem, a moje podejście do tego wszystkiego. Teraz zostało mi patrzeć z płynącymi z oczu łzami na Hope i modlić się o to, że ta nie znienawidzi mnie za nagłe zniknięcie i teraz nagły powrót, o którym też nie pisałem – kto by się zresztą spodziewał, że przyjadę w środku wyjazdu, tak o. Wróciłem z Japonii i pierwszy tydzień spędziłem w domu z ojcem, zastanawiając się co począć – pojechać na wakacje zorganizowane przez Hogwart, czy raczej poczekać do semestru i wtedy się zobaczyć z przyjaciółkami. Pierwsze dni rozmyślań raczej skłaniały mnie do tej drugiej opcji, lecz z każdym kolejnym dniem, który skupiał się na myśleniu w głównej mierze o Hope, nie mogłem dłużej wytrzymać z też takiej zwykłej tęsknoty i świadomości, że mogę wybrać tak, żeby zobaczyć się z nią jak najszybciej i to przeważyło nad decyzją i w ciągu najbliższych kilku dni znalazłem się na Avalonie.
Brama Arturiańska:klik Literka:G -> H Zdobycze: ogniste nasiona
Pokonawszy wszystkie schody, dotarłam do pierwszego celu podróży. Obwarowania były stosunkowo małe, praktycznie nie pasujące do arturiańskich zamków, zrobionych z rozmachem i przepychem. Jego właściciel musiał być osobą skromną, skoro zadowalał się tą przestrzenią. Niestety nie dane mi go było spotkać, podobno przebywał na pielgrzymce w innej części wyspy, prawdopodobnie przy drzewie obrońców. Była to wielka szkoda, byłam ciekawa, czy Galahad mógłby mi odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących świętego Graala. W końcu go odnalazł, jako jedyny z rycerzy okrągłego stołu. Spędziłam w forcie nieco czasu, rozmawiając ze zjawami, które miały akurat na to ochotę. Byłam ciekawa w jaki sposób tu żyją, czy są podobni do duchów Hogwartu, czy też posiadają inne, przeznaczone dla zaświatów zdolności i funkcje. Obecność skrzatów początkowo mnie nieco zdziwiła, ale ostatecznie, ktoś musi utrzymywać fort w ryzach. Pozwiedzałam pokoje, do których pozwolono mi wejść i ruszyłam dalej, napotykając na swojej drodze opuszczoną, metalową kratę. Nikt jej nie pilnował, ani nie kazał płacić na przejście krwią, jednak, by nie było łatwo, mechanizmowi brakowało wajchy. Te znajdowały się obok, zrobione z przeróżnych materiałów. Sięgnęłam po pierwszą lepszą, która pod naporem moich rąk po prostu się rozsypała. Westchnęłam, strzepując pył zarówno z ręki, jak i z ubrania. Następna, wybrana po krótkich oględzinach, okazała się bardzo nieprzyjemna w dotyku. Wręcz mnie parzyła, chociaż po jej odłożeniu nie dostrzegłam na ręce żadnych śladów. Czy to też był jedynie efekt przewrażliwienia, czy pierścień bez problemu zaleczył rany, tego już nie roztrząsałam. Natomiast to, co przykuło moją uwagę, to nasiona wczepione w kryształy halitu. Pozwoliłam sobie je wydłubać, włożyć do woreczka i schować do plecaka. Aktywowałam mechanizm bramy, czekając grzecznie aż skrzypiąca krata się podniesie. Gdy minęła wysokość mojej głowy, zdecydowałam ruszyć dalej, pozostawiając fort za sobą.
z/t, przechodzę dalej
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Miałaby niepowstrzymaną ochotę zetrzeć mu ten durny szelmowski uśmiech z mordy równie piegowatej co jej własna, ale nie zauważyła go nawet tak do końca, widok na świat mając przesłonięty gromadzącymi się w oczach łzami. Zresztą ostatecznie tak jej było prędko do tego, żeby go przytulić, że na nic innego nie zwracała już uwagi. Jakaś jej część do samego końca nie wierzyła, że naprawdę tutaj jest, że to nie tylko jej wyobrażenie albo durny sen, a naprawdę może go dotknąć. I że wciąż pachnie jak Persi. I że przytula jak Persi. Że jest tą samą osobą, która była i, o zgrozo, wciąż jest dla niej tak istotna. Przeprosiny sprawiły oczywiście, że zmiękła do reszty; nie wybaczyła mu w jednej chwili, to wcale nie był jeszcze koniec jej dąsów, ale z pewnością pełen złości atak zaklęciami ostatecznie dobiegł już końca. Rozpłakała się do reszty, pod wpływem tego jednego słowa tracąc resztki motywacji do bycia twardą. Wcale nie chciała być teraz silna, chciała być jak rozgotowany ziemniak, bo wreszcie mogła sobie na to pozwolić. Nie miała pojęcia, ile czasu to trwało, nim odważył się odsunąć, a ona mu na to pozwoliła. Pociągnęła nosem, niekontrolowanie parskając krótkim śmiechem i zaraz kręcąc głową. — Ominąłeś szkolną ligę pojedynków — zauważyła niespodziewanie z takim przejęciem, jakby wydarzyła się rzecz straszna i niemożliwa do nadrobienia. Zmarszczyła brwi, patrząc, jak ten grzebie po kieszeni w poszukiwaniu prezentu. — Nie sprawia — na końcu języka miała cały wykład na temat tego, jakim jest kretynem jeśli sądzi, że jest w stanie przekupić ją wisiorkiem, nieważne jak ładnym i drogim, ale odpalił się tak, że jedyne co mogła zrobić to zamknąć buzię i słuchając go, wziąć w łapki przedmiot, by obejrzeć go pod paroma różnymi kątami. — Nie było. Potrzebowałam. Jesteś — każde z tych słów cicho wtrącała w odpowiednim momencie, nie odrywając wzroku od lśniącej żywicy aż do momentu, kiedy zapewnił ją, że nigdy więcej tak nie zrobi. W tamtym momencie przyszpiliła go spojrzeniem. — Nie obiecuj mi gruszek na wierzbie, Percy. Nie możesz mi tego tak po prostu obiecać, założę się, że w lutym obiecałbyś mi to samo. Mam was wszystkich po dziurki w nosie — ostatnie słowa wypowiedziała, podnosząc się na równe nogi i zbierając wszelkie rozrzucone rzeczy, takie chociażby jak plecak, który rzuciła w pizdu, kiedy rzuciła się na niego jak wariatka. Zrobiła dwa czy trzy nerwowe kółka, starając się nie zdenerwować po raz drugi. — I... i co ma ten durny list znaczyć, nabijasz się ze mnie? Chodź już lepiej, bo noc nas zastanie, a nie ruszymy się z miejsca — popędziła go i właściwie nie bardzo dała mu czas na to, by zebrał się spokojnie, bo po prostu ruszyła w stronę pierwszego ze znajdujących się na tym szlaku zamków, zmuszając go do tego, by za nią nadążył, jeśli chciał kiedykolwiek odpowiedzieć na pytanie. Wiedziała, że zachowuje się absurdalnie, ale nie potrafiła inaczej, wszystko stanęło na głowie.
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Jest mnóstwo powodów, za które można mnie polubić, ale równocześnie jest tyle samo, jak nie więcej za które można mnie znienawidzić. Brak postrzegania żadnej sytuacji odpowiednio poważnie, a nawet jeśli, to brak umiejętnego zachowywania się odpowiednio do realiów, w których aktualnie jestem na pewno należą do tej drugiej kategorii. Chciałbym powiedzieć, że jestem w pełni świadomy tej wady i nad nią pracuję, ale musiałbym wtedy skłamać, bo w głębi duszy jest mi z nią naprawdę dobrze, czuję się tak… swobodnie. Mimo pełnoletności nie uważam się za człowieka dorosłego, ba, odpowiedzialnego w pełni za swój los. Zbyt często daję mu płynąć z nurtem. Tym razem jednak coś we mnie jakby pękło i czułem autentyczny ból, że Hope płacze przez kogoś takiego jak ja. Przez Hariela to rozumiem, jest chujem w stosunku do niej (przynajmniej był, dopóki jeszcze byłem na bieżąco z rzeczami), więc po nim można się było tego spodziewać, ja jednak zawsze starałem się dbać najpierw o najbliższych, potem o całą resztę. Dla szczęścia rudowłosej byłbym gotów zburzyć Hogwart czy nawet ogolić się na łyso (nie wiem co gorsze). Przytuliłem ją jeszcze mocniej reagując bezwarunkowo na dźwięk jej płaczu. Chciałbym móc zrobić coś, co sprawiłoby, żeby było dobrze, żeby te najcięższe emocje wyparowały i świat tak jak dotychczas był dla nas wielkim placem zabaw i możliwości.. Przynajmniej ja to tak widziałem przez swoje różowe okulary, bowiem czysto obiektywnie, porównując doświadczenia moje i pozostałej dwójki z gryfońskiej trójcy, to ja przez ostatni rok miałem najlżej, nic mi się nie działo, moje życie w dużej części skupiało się na jakimś lekkim odpale i nauce. Nie dotknęła mnie żadna choroba w rodzinie, nie miałem też złamanego serca - największa bomba emocji wydarzyła się, kiedy dość agresywnie poinformowano mnie o egzystencji mojego brata, lecz patrząc z perspektywy czasu na to wszystko, nie było to nic tak ogromnego i drastycznego w moim życiu, to raczej emocje wzięły górę niż wydarzyła się prawdziwa tragedia, zmieniono mi wtedy spojrzenie na wiele spraw, ale oswoiwszy się z Ashleyem, życie dalej pędziło swoimi torami i na moje szczęście ja byłem tym, co kieruje, a nie tym, co jest przywiązany do szyn, czekając na swój upadek i śmierć. Informacja o lidze pojedynków bardzo wybiła mnie z powiedzmy nastroju sytuacji, było to tak niepowiązane z naszą relacją, że przez pierwsze kilka sekund patrzyłem na nią zdezorientowany. - I tak przez te pół roku ciężko przyznać, bym się uczył zaklęć w takim samym stopniu, jak przed wyjazdem, to znaczy skupiłem się na innych rzeczach, które mnie tam jarały, zamiast zaklęć, uczyłem się kenjutsu, a no i dziarę sobie zrobiłem chociażby - pochwaliłem się mimowolnie, bo każda dziara na moim ciele zasługuje na odrobinę atencji, a że mieliśmy sekundę, która nie odnosiła się do naszej sytuacji, to ją podświadomie wykorzystałem. - Gruszki na wierzbie są zdecydowanie łatwiejsze do osiągnięcia, odkąd jesteśmy magami, miałem całe pół roku, żeby o tym myśleć i przy niczym jeszcze w życiu nie byłem tak poważny, jak przy tych słowach. W lutym nie byłaby to taka sama przysięga, najpewniej nie byłbym w stanie nawet przysiąc, bo nie byłem jeszcze w takiej sytuacji, żebym coś takiego odjebał. Teraz odjebałem, to wiem. - Odpowiedziałem nawet całkiem poważnie na zarzuty Hope, również podnosząc się z ziemi i rzucając bezprecedensowo na siebie zaklęcie suszące. Na jej kolejne pytanie uśmiechnąłem się szelmowsko, choć bardziej do siebie niż do niej. - Ja, nabijać się? Z ciebie? Nigdy w życiu - dodałem do odchodzącej Hope, ale na tyle głośno, by usłyszała. Oczywiście, że się nie nabijałem, ale kimże musiałbym się stać po wyjeździe, żeby teraz się nieco nie podroczyć. Tak, to było niczym bieg przez pole minowe, Hope przecież w każdej chwili mogła wybuchnąć wściekłymi płomieniami, ale raczej brałem to za pewnik, że znała mnie na tyle, że za tymi słowami kryje się coś zupełnie innego. Ruszyliśmy natomiast dalej do samych wrót gdzie z mniejszymi lub większymi kłopotami udało nam się je otworzyć, ale nikt z nas nie ucierpiał w jakimkolwiek stopniu, ja musiałem się nieco natrudzić, żeby w mechanizmie magicznym wrót coś tam pyknęlo, ale tak to wszystko było git. Poszliśmy dalej.