Główne miejsce spotkań towarzyskich, o czym świadczą nie tylko staranne wykończenia, ale i pianino Lanceley'a znajdujące się w rogu pomieszczenia. Niewidzialne palce zaklęcia niemal zawsze uginają biało-czarne klawisze, prowadząc gości przez korytarz - czasami sonatą Hildeberta Asmodeusa Wenzela, czasami balladą Druzgotka, a najczęściej coverem hitu Britney Bitsch. Atmosfera luksusu pryska, gdy okazuje się, że nie trzeba wcale uważać na białą tapicerkę, która odpycha od siebie wszelkie potencjalne plamy, a wesołe tuptanie zwierzęcych łapek rozprasza jakąkolwiek niezręczność. Salonowe drzwi prowadzą prosto do ogrodu, a kominek wkrótce ma zostać podłączony do sieci Fiuu.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Nie spieszyła się, wiedząc, że ma jeszcze wystarczająco dużo czasu do tego nieprzewidywalnego spotkania. A drogę poprzez czarodziejskie wzgórza wydłużyć musiała. Dzięki dodatkowym minutom Fire pozwalała sobie na niezbędne ochłonięcie. Zimny wiatr i drobinki mokrego śniegu, które uparcie nadal nie przestawały zmieniać okolicy Doliny Godryka w białe widmo, dobrze działały na rozpalone emocje i krew buzującą w żyłach. Wkurzył ją tym listem, który teraz wcisnęła gdzieś w jedną z głębin kieszeni ciemnozielonego płaszcza. Clarke był pierwszą osobą, która tak oschle potraktowała Blaithin po jej powrocie do Anglii. Co prawda, mogła się tego spodziewać, ale chyba odwykła od jego postawy z kijem między pośladkami, więc czytanie pięknie kreślonych słów na pergaminie wręcz ukłuło byłą Gryfonkę. Bądź co bądź, ciężko zaprzeczyć, że przeżyli razem naprawdę wiele i znali się od dawna. Wiedzieli o sobie pewne rzeczy, których inni ludzie nawet się nie domyślali. Ich relacji nigdy nie potrafiła zamknąć w prostych słowach, natomiast Clarke pokazał, że owszem, da się. "Niewnosząca nic pozytywnego". Czasami wzbudzała w nim uśmiech, nawet nie całkowicie przepełniony złośliwością. Pamiętała to... Choć może wspomnienia myliły, a pamięć sama dopowiadała sobie pewne rzeczy. W złości niemal odpisała - jadowity i sarkastyczny list zmięła jednak, po czym wylądował w kominku. Chętnie wzgardziłaby Ezrą, który otwarcie oświadczał, że nie miał już czasu na tego typu relacje. Tym bardziej irytował fakt, że w gruncie rzeczy wzgardzić nie mogła. Póki Fire go potrzebowała - nie, potrzebowała czegoś, co należało do niego... należało uspokoić rozbudzone myśli, uciszyć agresję. Śnieg sypał na dziewczynę, a ta pierwszy raz od dawna się z tego cieszyła, bo zmrożona zimowymi podmuchami mniej skupiała się na gorącym gniewie. Czy ten wynikał tylko i wyłącznie z faktu, że list był tak surowy? Może gdzieś z tyłu głowy czaiła się myśl o zerwaniu z Leonardo i dokuczała świadomość, jak mocno musiało się to odbić na przyjacielu. Wystarczająco cierpiał za pierwszym razem, a teraz kolejna porażka prawdopodobnie była jeszcze bardziej druzgocząca. Blaithin nie wiedziała co i jak, nie musiała wiedzieć, żeby zakładać winę byłego Krukona. To się w niej nie zmieniło pomimo upływu lat. Mniejsza zresztą z tym - w ogóle nie planowała już odświeżać dawnych powiązań z Ezrą. Przyjdzie, zapyta, otrzyma odpowiedź pozytywną lub negatywną i na tym zakończy ich interakcje, najlepiej na zawsze. Myślała o tym, że faktycznie uczyniła mu kilka krzywd, których nie sposób było wybaczyć. Fire starała się mocno wierzyć w to, że po tym długim czasie całkowicie chłopakowi zobojętniała i jednocześnie wierzyła w to, że on też jej już zobojętniał. Dom o numerze trzynastym pojawił się już pod nosem Blaithin. Otrzepała się pokrótce z zalegającego na ubraniach i włosach śniegu, prychając pod nosem z ironii losu, że musiał wybrać tak pechową liczbę. - Clarke? - powiedziała chwilę po tym, jak już zapukała mocno do drzwi.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Miał większe problemy niż przejmowanie się wizytą Fire - na pół spontanicznie zakupiony dom wymagał więcej prac remontowych niż początkowo się spodziewał, wnioskując na postawie bardzo dobrze zachowanego parteru. Wystarczyło kilka deszczowo-śnieżnych dni, by dowiedział się, jak poważnie mogły psuć humor codziennie zalewane podłogi górnego piętra. Ezra nie był idealistą, nie kiedy chodziło o jakąkolwiek fizyczną pracę, więc nie czuł potrzeby odnawiania tych powierzchni jedynie własnymi rękami. Od tego miał pieniądze, by fachowcy zajęli się łataniem dziur w dachu i doszczelnianiem okien. Nie wszystko dało się jednak przeskoczyć, tym bardziej w weekend. Jak na złość tym razem woda przesiąkła nawet do kuchni; i choć nie planował wielkiego oprowadzania, to nie wyobrażał sobie, by już pierwszy rzut oka wystarczył na przejrzenie pozornego porządku. Zresztą zajęcie się faktyczną pracą pomagało mu w odsuwaniu od siebie myśli o upływającym czasie. Pięć minut, dziesięć... Żałował, że nie zapowiedziała się na konkretną godzinę, wierząc, że to powstrzymałoby go od uporczywego spoglądania za okno. Rozpaczliwie starał się nie nastawiać na nic konkretnego - nie chciał potem pozostać z gorzkim posmakiem rozczarowania, tym bardziej, że nie zdążył jeszcze w pełni ochłonąć po emocjonującej rozmowie z Leonardo, której fragmenty wracały do niego czasem późną nocą. I szczerze, nie był zadowolony; nie pasowały mu te nagle przypominające o sobie echa przeszłości ani poczucie, że obchodziło go to wszystko trochę bardziej niż mógł na to wskazywać oschły list. Wreszcie mocne pukanie rozeszło się po ścianach, jeden raz nie zagłuszone żadnym szczekaniem. Ezrowe serce musiało zabić szybciej, zdradzając go oczywiście w tym kluczowym momencie, gdy kładł już rękę na chłodnej klamce. Zieleń spojrzenia padła na drobną dziewczynę - kobietę? - i prześlizgnęła się po niej od czubka głowy, od jasnych kosmyków obciążonych wilgocią śniegu, przez barwiące się czerwienią chłodu policzki i zaciśnięte usta, do płaszcza skrywającego sylwetkę i nie od razu zdradzającego mu, jak bardzo się zmieniła. Lub jak niewiele. - Podpasował ci ten blond, hm? - zagadnął bez powitań i przedłużonego wpatrywania się w siebie wzajemnie, wprowadzającego jedynie niezręczność. Cofnął się krok, by wpuścić ją do środka, bo chłodne powiewy już zaczęły przedzierać do wnętrza i tak niezbyt ciepłego domu. W przypływie impulsu wykonał gest, jakby chciał sięgnąć do jej talii, w pół drogi jednak się opamiętał; wystawioną rękę wykorzystał do przejęcia od niej płaszcza. - Kto by pomyślał, że nawet ty zatęsknisz. Jestem dogłębnie wzruszony, Fire. - Przyłożył teatralnie dłoń do klatki piersiowej, a jego usta zafalowały w drobnym, ale śmiałym uśmiechu. - Chodź do salonu, bo jest chyba na ten moment najbardziej ogarniętym pomieszczeniem. Czegoś się napijesz? - dopytał, bo nie zaproponowanie jej kubka kawy lub herbaty w towarzystwie kupnych słodkości byłoby nie tylko niegościnne, co zwyczajnie nieludzkie.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Mijała godzina czternasta. Wyglądał dobrze, wręcz przystojnie ze swoją wyprostowaną sylwetką i śmiałością w bystrych źrenicach. Fire zapamiętała go z ich ostatniego spotkania jako pobladłego, z wyraźnymi ciemnymi śladami pod oczami świadczącymi o skąpej ilości snu. Cokolwiek go w tamtym czasie męczyło musiało odpuścić. W pewnym sensie Blaithin lepiej czuła się, gdy mierzyła się z Ezrą w pełni jego sił. Jakby bardziej na równi. Czuła się nieprzyjemnie, gdy lustrował ją wzrokiem tak dokładnie, więc zacisnęła mocniej płaszcz na chudej sylwetce. Może spoglądał czy wzięła ze sobą różdżkę? Uwaga na temat włosów lekko wybiła Fire z paranoicznych podejrzeń na temat ezrowego spojrzenia. - Skończyłeś już mnie oglądać? - zapytała z suchym śmiechem, który maskować miał prawdziwe nerwowe emocje. Odgarnęła kilka jasnych kosmyków, bo splątany parę godzin wcześniej długi warkocz nieco stracił na stabilności. Myślała o powrocie do ognistej rudości i być może niedługo zmieni kolor włosów, ale czy Clarke faktycznie zwracał na to uwagę? Być może mężczyzna zauważał więcej niż go o to podejrzewała. Fire ściągnęła z siebie płaszcz, a wraz z nim mrowienie skóry, na którą padł wzrok Ezry. Nie zdążyła zaś ściągnąć chęci odpyskowania Krukonowi. - Powstrzymaj się od płakania, bo nie użyczę Ci swojego ramienia. - odpowiedziała, krzyżując na moment ręce pod biustem i notując w głowie, że to dżentelmeńskie z jego strony, żeby pomóc z płaszczem. Oparła się o framugę zamkniętych już drzwi z wyzywająco uniesionym wyżej podbródkiem. Nawet nie wyobrażała sobie na razie prowadzić rozmowę w inny sposób niż tak pokrętne droczenie się oraz sarkazm. Dziwnie byłoby Fire przejść do poważnego tonu i rzeczowości, kiedy nagłe wspomnienia przypomniały, że cholera, Clarke był jednym z najlepszych partnerów do ciekawych konwersacji. Nierzadko burzliwych i doprowadzających do wściekłości, ale najlepszych. - Gdzie jest Chione? - zapytała, ale nie kryła się w tym troska, a raczej podejrzliwość, żeby pies nie wyskoczył na nią z zaskoczenia... Poprawiła swoją prostą koszulkę z francuskim napisem "À vaillant coeur rien d’impossible", początkowo ignorując resztę słów Krukona. Przeszła się kilka kroków, próbując ocenić na jakim stadium przeprowadzki znajduje się dom. - Napić? Myślisz, że... - i wtedy do niej dotarło. Zastygła przy drzwiach prowadzących chyba do rzeczonego salonu, a twarz nieco Fire pobladła. Przypomniała sobie, że Leonardo mieszka dosłownie obok. Zaledwie kilka dni temu odwiedzała go i pewnie właśnie teraz, ledwie kilkadziesiąt metrów stąd siedział spokojnie w kuchni. Milcząc pospieszyła do najbliższego okna wychodzącego na stronę, z której chciała dostrzec dom swojego przyjaciela. Wymamrotała coś bardzo cicho pod nosem, coś przypominającego "Czy ty kurwa żartujesz?".
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wbrew temu, co powinno podpowiadać mu doświadczenie, nie spodziewał się po niej złych intencji i do głowy mu nie przyszło, by prosić ją o pozostawienie różdżki w kieszeni płaszcza. W ogóle niewiele myślał o potencjalnych konsekwencjach, więc na jej pytanie ezrowy uśmiech jedynie się poszerzył, niezachwiany w swej zuchwałości. - Peszę cię? - Choć przekrzywił głowę z zainteresowaniem i uniósł brwi, to nie spodziewał się werbalnej odpowiedzi; nieco później uznał, że tą kpiąco zawłaszczającą postawą sam był sobie winny wybuchu obronnej drwiny. Najwyraźniej oboje nie potrafili inaczej. - Nie mieszkamy tu jeszcze na stałe. Nie zostawiłbym Chionki, żeby kapało na jej słodki pyszczek - wyjaśnił, nieco zdziwiony, że w ogóle musiał tłumaczyć coś tak oczywistego, jak troskę o swoich zwierzęcych podopiecznych. Z drugiej strony takie emocje, taka postawa miały prawo być jej zupełnie obce. Tak jak i uprzejmość. - Myślę, że jest szansa, że poparzysz sobie język i dwa razy pomyślisz, zanim zaczniesz pluć tą swoją dziecinną agresją? Tak, świetną masz intuicję - dokończył gładko i błysnął w jej stronę pobłażliwym uśmiechem; jeżeli przez chwilę miał nadzieję, że krótki moment w ich relacji, podczas którego potrafili patrzeć na siebie z życzliwością, miał jakieś znaczenie, to wiedział już, by czym prędzej się jej wyzbyć. To nie było zresztą wcale takie trudne - udawanie, że nic podobnego nie miało miejsca, że do spotkań zdeterminowani byli jedynie przez zbyt licznych wspólnych znajomych. Dostrzegając wyzwanie w wysoko uniesionym podbródku, łatwo było mu skupić się na momentach, gdy mierzyła w niego różdżką, a nie na tych, gdy te same dłonie dopasowywały się do niego w tańcu. Zaplótł ręce na klatce piersiowej, śledząc ją spojrzeniem, gdy oceniającym spojrzeniem sięgała do ścian i mebli. Nie miało to większego znaczenia, gdy wszystkie sentymentalne pamiątki spoczywały w pudłach mniejszego domu, z dala od ciekawskiego spojrzenia Dearówny. - Przypomnę ci, że to ty się do mnie odezwałaś - wytknął w jej plecy z płaskim znudzeniem słyszalnym w głosie, znając ją na tyle, by wiedzieć, że obojętnością ugodzi ją głębiej niż sprowokowaną złością. - Tylko od ciebie zależy, czy będziesz tu minutę, dziesięć czy- okej, a powiesz mi, co ty wyprawiasz? - zapytał w błysku irytacji, gdy tak nagle pomknęła do okna, najwyraźniej dostrzegając za nim coś, czego nie widział Ezra.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Peszył ją? Tak, definitywnie tak. Lecz nie było to nic podobnego do wstydliwej reakcji dziewczyny z zarumienionymi od wrażeń policzkami. Ezra był inteligentny, wiedział, widział, rozumiał wiele, a tacy ludzie byli zwyczajnie niebezpieczni. Przy nich należało trzymać wysoko gardę, pozostać czujnym. Im mniej na nią patrzył tym lepiej. "Słodki pyszczek..." powtórzyła z kpiną pod nosem, nie mogąc zrozumieć co widział w tej kulce sierści. Kolejnego dopiekającego komentarza już nie roztrząsała, chcąc dać przynajmniej złudne wrażenie, że jej to nie denerwuje. Że ten uśmiech nie sprawia, że Fire swoją twarz coraz bardziej wykrzywia. - Ja NIC nie wyprawiam. To na was ktoś rzucił jakąś klątwę! - podniosła głos mimowolnie, ale natychmiast po tym nakazała sobie wyciszenie. Dłoń wyciągnęła w stronę Ezry, jak gdyby chcąc zagarnąć go bliżej, by i on mógł spojrzeć na malujący się za oknem pejzaż. Sąsiadujący dom nie miał jednak wypisane na ścianach wprost kto tam rezydował, więc wyjaśniła: - Tam mieszka Vin-Eurico, dopiero co pomagałam mu z remontem, do jasnej cholery. A teraz Ty... tutaj. - wytknęła oskarżycielski palec w stronę Clarke'a nie umiejąc już powstrzymać się od wyrzucenia z siebie płynących słów. Sięgnęła po kieszeń, by wydrzeć z niej zmięty list Krukona. - Nie masz już czasu na relacje, które nie wnoszą nic pozytywnego do Twojego życia, Clarke? Olbrzymowi zrobiłoby się przykro. Bardzo przykro. Stanęła naprzeciwko niego znów gotowa tak jak kiedyś zapierać się rękami i nogami przy niewinności Leo w ślepej imitacji lojalności. W ściśniętej pięści zgniotła jeszcze bardziej pergamin, ale nie wyglądała jakby zamierzała zrobić coś bardziej agresywnego lub potencjalnie wywołującego jeszcze bardziej otwarty konflikt. Merlinie, zapomniała po co przyszła i co było sednem sprawy, bo fakt, że musieli przeprowadzić się tuż obok siebie definitywnie skołował Fire. - Usiądźmy lepiej. - powiedziała z trudem niemal przez zęby, powoli kierując się nareszcie do salonu sztywnym krokiem.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- Nas? - powtórzył, wyraźnie nie nadążając za rozumowaniem byłej Gryfonki; wyrwało mu się zniecierpliwione westchnienie, gdy zgodnie z jej prośbą podszedł bliżej i spojrzał na wystającą ponad żywopłot ścianę monumentalnego domu. Nie czuł, by było w nim coś specjalnego ani martwiącego, dopóki nazwisko właściciela nie zostało ujawnione. - Żartujesz sobie teraz ze mnie? - prychnął, cofając się od okna ze złością wycelowaną w Fire, jakby to ona była winna przez sam fakt, że przynosiła złe wieści. Jej wręcz oskarżająca postawa sprawiała, że mimowolnie jej wierzył, jakkolwiek bardzo chciał to wszystko zignorować. Przez chwilę nawet przemknęło mu przez myśl, że może to było specjalne, że Leonardo z rozmysłem wybrał właśnie tę działkę. Najpierw przypadkowo wpadł na niego na weselu, potem przypadkowo wyskoczył w niedźwiedzim futrze na ścieżce w Dolinie Godryka, a teraz jeszcze przypadkowo kupił sąsiedni dom? Taki pech nie był możliwy. We wzrastającym zirytowaniu odtrącił mało delikatnie wycelowaną w jego klatkę piersiową dłoń. Nic nie odpowiedział na jej wyrzut, spoglądając to na determinację wypisaną na jej twarzy, to na zmięty pergamin. I nie rozumiał, co do tego wszystkiego miał Leonardo, kiedy oschłe słowa skierowane były wyłącznie do niej, do osoby, która każdą swoją wypowiedzią potwierdzała, że nie potrafiła słuchać, nie potrafiła zmieniać swoich opinii. Atakowała bezpodstawnie, nie pytając dlaczego, tylko gdzie. I widział jedną tylko opcję, która to tłumaczyła. - Już rozumiem - wyprzedził ją w zabraniu głosu, samemu nie siadając, a jedynie na wyprostowanych rękach opierając się o tył kanapy. Zagarniał swoją osobą przestrzeń, jeszcze wyraźniej patrząc na nią z góry, by wiedziała, że jest gościem, który sam się wprosił. - Rozmawiałaś z Leonardo. Naskarżył ci na mnie? - zgadł, zaskoczenie i niewygodne poczucie zranienia sprzed chwili przekuwając w drwinę, bo nie mógł uwierzyć, że czuła się uprawniona do robienia mu jakichkolwiek przytyków w odniesieniu do Vin-Eurico. - Ojej. - Zacisnął dłonie na oparciu. Sądził, że sobie wszystko wytłumaczyli, ale najwyraźniej Leonardo miał różne wersje wydarzeń, w zależności od tego, z kim rozmawiał. - A ty, szlachetna obrończyni zranionych serduszek, przybiegłaś co sił, żeby mnie zbesztać? - Zrobiła już to raz, po ich pierwszym zerwaniu. Być może odnalazła w tym jakieś powołanie? Obszedł kanapę, by opaść na materac, a kpiąco pogardliwy uśmiech plątał mu się na wargach. Gestem dłoni zachęcił ją do zabrania głosu. - Śmiało. Uderzaj.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Wszystko wydawało się paskudną ironią losu, jakąś jego szaloną zagrywką, żeby uprzykrzyć życie kilku osobom. Reakcja Clarke'a upewniała trochę w tym, że on tego nie zorganizował. No więc kto? Bo ktoś musiał maczać w tym palce i bawić się cudzymi emocjami z radością, że kolejny raz Ezra i Leonardo będą musieli przeżywać niezręczności. - No więc? - ponagliła zniecierpliwiona, kiedy nic nie odpowiedział. Ale potrzeba było czasu, żeby krukońskie trybiki nadążyły za tym, do czego Blaithin piła. Z ostrożnością zajęła miejsce na kanapie, znów rozdrażniona faktem, że Ezra tak bardzo lubił przypominać, że dominuje nad nią wzrostem. Bo tylko tym potrafił. Na innych płaszczyznach nie zdołałby górować nad Gryfonką toteż uciekał do prostego fizycznego aspektu. Gdy o tym pomyślała, łatwiej było patrzeć na ciemnowłosego z politowaniem. Niech się nasyci taką satysfakcją, bo będzie to jedyna, którą zdoła tego dnia uzyskać! Zamiast zajmować swoją zwyczajną sztywną pozycję Fire rozsiadła się szerzej, ramię opierając o górną część kanapy w buńczucznym przekazie "Nie, nie czuję żadnego dyskomfortu przy Twojej bliskości". Drgnęła tylko lekko, kiedy usiadł obok. Chełpiła się świadomością, że była pierwszą osobą, która mogła skalać to miejsce swoją obecnością, a Clarke na pewno będzie o tym pamiętał. Wysłuchała drwin w milczeniu, dalej obdarowując towarzysza tej cierpkiej rozmowy lekceważącym spojrzeniem. Też znała go na tyle, by wiedzieć, że obojętność roznieci emocje silniej. - Nie jesteś wart łez Vin-Eurico ani mojego gniewu. - odpowiedziała z wielkim trudem, znacznie ciszej niż do tej pory, tak że głos niemal został zagłuszony przez ostre brzdąkanie pianina Lanceleya stojącego w rogu salonu. Wystarczył rzut oka by widzieć, że Blaithin powstrzymuje nerwy tylko dzięki stalowej sile woli, ale o jedno słowo za dużo, o jedno popchnięcie za daleko... Cofnęła się odruchowo nawet na kanapie, wbijając plecy w miękkie oparcie, a dłoń wystawioną na oparciu zaciskając na materiale mebla. Chętniej zacisnęłaby ją na jasnej szyi Ezry, żeby udusić go za to, że minęło ledwie kilka chwil, a już przeszli do takiej wojny. Czy jakikolwiek sens miało mówienie co ją tu sprowadziło? Z pewnością chętnie pożyczy jej Glob Zaginionych po takim początku. - Przyszłam w innej sprawie. Załatwmy to, a potem możemy się kłócić i szarpać ile tylko zechcesz, Clarke. - kontynuowała w miarę spokojnie, wierząc, że każda upływająca minuta, która wydłużała ich spotkanie prowadzić mogła do kolejnych wybuchów złości. Fire szczerze pragnęła, aby nie chciał rozmawiać o Globie, by nawet nie pozwolił im dojść do tego tematu i nie odpuścił rozpoczętej już rozmowy o Leonardo. Tak wiele chciałaby powiedzieć Ezrze, wręcz wysyczeć jak jadowity wąż i zatruć jego myśli oraz duszę. Z wielką niechęcią odsuwała od siebie kuszącą perspektywę obrażenia Clarke'a jeszcze bardziej niż zdołała dotychczas. Niech tylko jeszcze raz powie, żeby uderzała i owszem - uderzy.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Wiedział, że nie powinien dawać wyprowadzić się z równowagi, nie miał najmniejszego powodu, by brać do siebie którekolwiek z jej słów, lecz emocje często szły na przekór logice. Irytował go ton, którego używała, nie pasowała mu jej lekceważąca postawa; pomimo świadomości tego, co chciała osiągnąć i tak czuł wzbierający się w klatce piersiowej żar frustracji. Rozmowa z nią przypominała mu nieco przeciąganie liny - zdecydowanie był to długotrwały wysiłek. - Tak, tak, to wiemy. Rzucasz większymi ogólnikami niż horoskopy w Cosmo - prychnął, spodziewając się po niej czegoś więcej niż oklepanego "pstryczka" w nos, który nie miał żadnego umiejscowienia w poważnych argumentach. Wstrzymywała się, to było oczywiste. Nie potrafił jednak jeszcze jednoznacznie powiedzieć, co było tego powodem - niedostateczna ilość informacji, którą mogła wykorzystać przeciwko niemu czy może fakt, że do czegoś go potrzebowała? - Jedyną rzeczą, której chcę, to żebyś przestała marnować mój czas. Ale skoro nie masz odwagi zapytać wprost, to ci pomogę. - Poprawił się na kanapie, zaraz podejmując, gotowy nawet unieść głos, gdyby chciała mu przerwać. - Wiemy już, że nie jesteś tu po to, by usłyszeć historię, jak to twój przelewający łzy przyjaciel ze mną zerwał, okej. To może rozchodzi się o Heaven i jej córeczkę? Chcesz wiedzieć, co u nich? - zapytał z udawanym przejęciem, obserwując uważnie, czy jakiś ślad, jakaś emocja pojawi się na jej twarzy. Zaraz jednak zaśmiał się z samego siebie. - Żartuję, nie będę cię zanudzał. Ciebie rodzina przecież i tak nie obchodzi, to nie z ich powodu tu jesteś. Hmm. Wykluczyliśmy już także tęsknotę za mną - wyliczył jej, odginając kolejno palce i zbliżając się do puenty. - Więc jak już wiemy, że nie motywują cię żadne ludzkie uczucia, możemy przyjrzeć się interesom. Pieniądze? Może hipnoza? Musisz wiedzieć, że tymczasowo się tym nie zajmuję. - Priorytety w jego życiu były kwestią bardzo płynną; nie wszystkie plany można było ze sobą pogodzić, a pomoc Heaven, praca, tak długi dołek emocjonalny... to wszystko było już wystarczająco skomplikowane i zajmujące. Wlepił w byłą Gryfonkę chłodny wzrok, a jedna z jego rąk naturalnie podążyła do różdżki; wziął ją między palce, nie w sposób grożący, a bardziej po to, by móc zająć czymś dłonie. - Więc czego ode mnie potrzebujesz?
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire dręczyło, żeby zaprzeczyć słowom Clarke'a, bo Leo przecież nie wylewał łez i fakt, że Ezra tak bezbłędnie łapał ją za słowa był wynikiem tylko i wyłącznie jego wrodzonej podłości. Ale gdyby już zaczęła tłumaczyć byłego Gryfona to nie przestałaby i ostatecznie spędziliby tu pewnie kilka godzin zażartego przerzucania się argumentami, które z nich lepiej wie co czuje Vin-Eurico i dlaczego czuje. Zanotowała jedynie w głowie fakt, że to Leo był tym kończącym relację, co nieco zaskakiwało. Poruszenie tematu rodziny ugodziło Fire, a lekki ból przemknął po zazwyczaj zastygłej w obojętności twarzy. Jak śmiał w ogóle mówić o Heaven, nie mając pojęcia o niczym, co między nimi zaszło w ciągu minionych lat? Gale, najdroższy młodszy brat, nie mógł być Clarke'owi znany, a mimo to jego też zdążył obrazić. Odgryzłaby się tą samą kartą, ale Fire nie wiedziała kompletnie nic o pochodzeniu swojego przyjacielowroga. Nawet tego czy ma czystą krew. I nie pytała, nie zaczynała takich niewygodnych kwestii, mając przynajmniej na tyle godności i szacunku do tego, co tak niewątpliwie ważne. A Clarke mieszał to z błotem. A jednocześnie przecież idealnie ją podsumował. Wytknął to, co w gruncie rzeczy sama wypierała ze świadomości, nie chcąc całkowicie się znienawidzić. Fire była tu przecież tylko po to, żeby wykorzystać ich znajomość i zyskać przewagę w kwestii pracy. Ale nie miałaby jednocześnie oporów spotkać się z Ezrą tak po prostu, dla przyjemności, gdyby tylko przestał tak usilnie próbować ją zranić. - Jak mogłabym tęsknić za kimś tak parszywym, złośliwym, bezczelnym... - zwinęła się szybko, chwytając za miękką poduszkę leżącą obok na kanapie. W mgnieniu oka rzuciła nią w Ezrę, starając się celować mniej więcej w głowę. Kilka razy już zdarzało się Fire czymś w Clarke'a rzucać, więc może było to już faktycznie jakąś tradycją. Ale poduszka stanowiła znacznie delikatniejszy atak niż butelka, prawda? - Składać Ci życzenia urodzinowe! - sapnęła, zabierając się za kolejne poduszki, które leżały na szczęście pod ręką, kusząc wprost, żeby miotać nimi niczym zaklęciami w pojedynku. Dear zaczęła ciskać jedną za drugą w stronę Ezry, chcąc zasypać go tymi niestety łagodnymi uderzeniami. I co z tego, że chłopak zdążył już złapać za różdżkę i mógł jej spokojnie użyć w tym momencie? Przysunęła się bliżej, chcąc bezpośrednio uderzyć miękkim materiałem i zetrzeć z twarzy tak drażniącą kpinę.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie uważał, by wiedział mało o rodzinnych powiązaniach Heaven i Fire; rozmawiali o tym całkiem sporo, gdy przyjaciółka musiała pogodzić się ze zmianą dotychczasowego życia na skutek ciąży i praktycznie zerowego wsparcia ze strony podobno najbliższych. Zdawał sobie sprawę, że posiadane przez niego informacje były przesycone emocjonalnymi wątkami tylko jednej ze stron, jednocześnie nie mając wątpliwości, że ich relacja - w ogóle większość relacji w ich rodzinie - pozostawała wiele do życzenia. Nie potrzebował zasięgać opinii Fire, aby o tym wiedzieć. Pomimo zaskoczenia, dość instynktownie odbił ręką poduszkę, zanim jeszcze się zorientował, że faktycznie zdecydowała się na taki sposób rozwiązywania nieporozumienia. I kolejne poduszki zaraz leciały w jego stronę, czasem trafiając, czasem nie, ale nie czyniąc żadnej szkody poza jego wzrastającym zniecierpliwieniem. Puścił trzymaną różdżkę, która z cichym stukotem uderzyła o drewnianą podłogę i potoczyła się dalej; nie chciał jednak używać magii, skoro napad agresji kojarzył mu się z tymi, które przejawiała Milka, gdy czegoś się jej zabraniało. Tylko to doświadczenie podpowiadało mu, by nie rewanżować się złością na irracjonalność. Nie wątpił, że postawienie magicznej bariery jeszcze by ją nakręciło. Po pierwszym uderzeniu prosto w twarz złapał kanty poduszki, a następnie nadgarstki dziewczyny, by powstrzymać ją od dalszej agresji. - Hej - zaprotestował, marszcząc czoło w niezadowoleniu. Wydawało mu się absolutnie absurdalne, że przychodziła do jego domu, wykłócała się, a potem jeszcze atakowała fizycznie. Starał się jedynak stabilnie utrzymywać jej nadgarstki i zamiast odepchnąć Fire, pociągnął w swoją stronę, by materiał poduszki mógł oprzeć się o jego klatkę piersiową lub uda. - Nie idzie ci w takim razie za dobrze wypełnianie tego rzekomego celu - zauważył, odginając jedną z brwi sugerująco. - Chyba że tak naprawdę chcesz mi wskoczyć na kolana. To wystarczy poprosić, a nie się szarpać - dodał zaraz, chrzaniąc cierpliwość i woląc dać wyraz temu, jak parszywy, jak złośliwy i jak bezczelny był.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Utrudniał to wszystko jak tylko mógł najbardziej. Cała ta wizyta nie miała sensu, powinna od początku założyć, że nic dobrego nie wyjdzie z ich ponownego spotkania. Z odnawiania tych płomiennych uczuć, jakie rozrywały serce na strzępki. Z pławienia się w emocjach, jakie plamiły duszę mrokiem i smutkiem. Ale nie umiała wyleczyć się z tego uzależnienia. Uzależnienia od łobuzerskiego uśmiechu, jaki doprowadzał do szału szybciej niż zdążyło się powiedzieć "Quidditch". Uzależnienia od krytycznego spojrzenia, jakim ją obrzucał, gdy nie mogła się z nim nawet równać w kwestii schludności ubioru czy poprawności postawy. Uzależnienia od złośliwego tonu, jaki przybierał, gdy tylko nadarzała się ku temu okazja. Uzależnienia od błyskawicznych ripost, jakie rzucał na jej równie kąśliwe uwagi. Uzależnienia od bólu, jaki potrafiła w nim wyzwolić, a on w niej. Poduszki pozwoliły jedynie częściowo przekierować odrobinę wściekłości Fire na Clarke'a, a potargane krucze włosy sprawiały dziwną satysfakcję ze zburzenia ich eleganckiego porządku. Dłonie Ezry zacisnęły się na jej własnych, jak palące okowy, które mogły wypalić niewidzialny ślad na bladej skórze. Gest ten skutecznie wytrącił Blaithin z bojowego nastroju, zabierając właściwie całe pole do manewru, bo siłować się zwyczajnie nie mogła ze względu na swoją drobną posturę. Unieszkodliwiona dziewczyna nie pozostawała co prawda całkowicie bezbronna i na pewno nie dało się stwierdzić, że to koniec wszelkich nieprzyjemności, którymi mogła poczęstować byłego Krukona. Nic dziwnego, że po chwili spokoju nadal utrzymywał jej dłonie, a wręcz chciał przejąć kontrolę nad sytuacją poprzez przyciągnięcie do siebie. Dotyk drażnił i mrowił jakby przepływała teraz pomiędzy nimi specyficzna energia poruszająca każdy atom pozostały w salonie. Pianino grało jakieś dzikie, nieprzyjemne tony. Tym sposobem między Fire a Ezrą pozostała już tylko miękka poduszka odgradzająca dwójkę... wrogów? Przyjaciół? - Clarke - warknęła ciszej, mając silne wrażenie, że jego pokłady wymyślnych obelg były dosłownie niewyczerpywalne. Musiała uświadomić mu, że zasłużył na karę. - Grasz nieczystą kartą, wspominając o rodzinie. Ja nie wypytuję Cię o Twoją, jeśli jakąkolwiek masz. Pewnie nie mówisz o niej nikomu, bo napełnia Cię wstydem. Jesteś mugolakiem? A może rodzice Cię zostawili? Nie martw się, dobrze się kryjesz ze swoją brudną krwią pod fałszywym płaszczykiem klasy i taktu. Strzelała na oślep pociskami, twardym spojrzeniem chcąc udowodnić, że to była ta granica, której mimo wszystko przekraczać nie powinni, bo bolała tak dotkliwie i tak strasznie, że nawet wrogom nie powinni tego życzyć. Więc dlaczego mieli robić to sobie nawzajem? Ich rodziny pozostawały tabu, ale on pierwszy to złamał. I spodziewała się, że w ezrowych zielonych tęczówkach dojrzy odbicie swoich własnych emocji sprzed chwili. Nie zdziwiłaby się, gdyby ogarnął go gniew zaciemniający możliwość logicznego myślenia. Gdyby zrobił coś głupiego, coś okrutnego, coś czego oboje pożałują. Opuściła lekko dłonie, tak żeby oprzeć je o poduszkę między nimi, ale przekręciła je i palcami objęła teraz również nadgarstki Ezry. Wzrokiem dalej szukała oczu Clarke'a, nie chcąc ich ani na moment opuścić. Z ust Blaithin uleciał rozedrgany oddech, który przypominał poniekąd lekkie westchnięcie.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Był zirytowany, zniecierpliwiony, nawet zniesmaczony, tym bardziej, że gwałtowne podrygi ostrych tonów pianina podburzały, a nawet kreowały nastrój w pomieszczeniu. Do prawdziwego gniewu było mu jednak daleko, ponieważ dostrzegał słabość przytyków Fire - nie dlatego, że nagle się na nie uodpornił, ale ponieważ konteksty zdążyły już się zmienić i to, co dawniej wyprowadziłoby go z równowagi, dziś już nie miało takiej mocy. Fire zatrzymała się w miejscu, w którym był, gdy zrywała znajomość, jeżeli chciała go zranić, poniekąd musiała poznać go na nowo. - To zabawne, że tak długo się to nie wydało, chociaż nigdy nie oszczędzałem gorzkich słów na temat czystokrwistych - zauważył z udawanym podziwem, nie wiedząc, czy bardziej powinien docenić własną umiejętność wpasowywania się w towarzystwo, czy może pod ostrze poddać domyślność otaczających go osób. - Nie wiem, w jaką norę wcisnęłaś się, że cię to ominęło, ale jestem całkiem sławny, Fire. Myślisz, że nikt nie grzebał w tym czasie w moim życiorysie? A ja zresztą nigdy nie ukrywałem, że mam brudną krew. Prawda, że ukrywałem, że jestem szlamą. Mało to było chlubne za naszych czasów. Na twoje nieszczęście wyrosłem z tego wstydu - potwierdził jej, umyślnie używając pogardliwego określenia, by nie odniosła wrażenia, że może go tym zranić. Godząc się na karierę artystyczną, jednocześnie akceptował, by cienie przeszłości wyszły na jaw. I choć od przejęcia roli pedagoga w Hogwarcie plotki i domysły ucichły znacząco, to nie było dłużej tajemnicą, że nie pochodził z żadnej szanowanej ani bogatej rodziny. Wszystko, co mógł zrobić, to zawsze w rozmowach przekierowywać uwagę na swoją mamę, o ojcu mówiąc jedynie bardzo enigmatycznie, woląc go niemal uśmiercić suchym "odszedł w moim dzieciństwie" niż przyznać, że mężczyzna spędził wiele lat w więzieniu. Teraz także nie chciał wyciągać jego sprawy, mającej tak wiele wątków, które wciąż wzbudzały w nim silne emocje. Wiedział, że Fire to po prostu zszarga. - Moja mama jest absolutnie cudowna, nie wiem, kim bym był, gdybym się jej wstydził. A jak mi nie wierzysz, to zapytaj Leonardo. Znają się bardzo dobrze. Albo Heaven. Już praktycznie się przyjaźnią. Spędziła u mojej mamy z Milką święta, bo wiesz do własnej rodziny nie mogła wrócić. - Powrócił do wątku, którym to wszystko rozpoczął, chcąc udowodnić jej, że nie wykręci się tak łatwo od odpowiedzi. Wcale nie przeszkadzały mu jej palce zaciskające się w kontrze na nadgarstkach. Nawet sam nieco poluzował chwyt, pozwalając sobie na potarcie kciukami jasnej skóry z szorstką czułością. - Czysto, nieczysto. Gram, tak jak chcę. I zamierzam pytać, ponieważ Heaven jest moją przyjaciółką. I ty... - Przekrzywił lekko głowę, łapiąc jej spojrzenie w potrzebie dojrzenia przebłysku emocji, jakakolwiek ona by nie była. - Też nią byłaś jakiś czas. I wiem, że czujesz więcej niż lubisz pokazywać. To oczywiście twoja sprawa, co z tym zrobisz, ale jako osoba, która też była w tym miejscu, polecam spróbować przestać kręcić. - Nie miał pojęcia, w jaki sposób z nią rozmawiać, nie wiedział, czy w ogóle ma jeszcze tyle cierpliwości. Wiedział natomiast, że gdyby nie miał racji, to jedynie by go wyśmiała, wcale nie przejmując się bezpodstawnymi oskarżeniami.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Czystość krwi nigdy nie była kwestią na tyle istotną, żeby Blaithin poświęcała jej więcej niż myśl albo dwie. Owszem, Ezra pozostawał w tej kwestii (jak i właściwie w wielu innych dotyczących przeszłości) skryty, ale faktycznie miał rację - zbyt dużo wścibskich ludzi wokół mogło chcieć grzebać w jego pochodzeniu. I wystarczyło lekko się wysilić, żeby zdobyć odpowiedzi na pewne pytania co i jak. Dlaczego więc Dear nigdy nawet nie przyszło do głowy by się tym zainteresować? Clarke mógł być w pełni czystokrwisty, mógł być też szlamą, ale żadnej różnicy to nie robiło. N i c z e g o w wartości mężczyzny to nie zmieniało ani nie przekrzywiało pryzmatu przez który nań spoglądała Fire. Stanowiło jedynie pustką łatkę, którą można doczepić do folderu z jego nazwiskiem. Tak naprawdę impulsywnie uderzyła przed chwilą w punkt, w który nawet nie widziała potrzeby uderzać. Ciężko wytaczać argumenty w sprawie w którą się zwyczajnie nie wierzy - a tak się czuła, chcąc wyzywać osoby o niższym statusie krwi. Zacisnęła wargi w węższą linię. - Nie chcę Ci zaprzeczać i twierdzić, że jest inaczej, bo po pierwsze nic o tym nie wiem, po drugie nie mam zamiaru obrażać Twojej rodziny ani nie interesuje mnie czy jesteś stąd czy stamtąd. - wypowiedziała szybko zupełnie innym tonem niż przed chwilą, odczuwając przeszywające ukłucie złości na samą siebie. Rzadko, cholernie rzadko wycofywała się z walki. Ale Fire też zdążyła się nieco zmienić i tak jak ostatnim razem, gdy się widzieli, mogłaby brnąć w to, żeby próbować mimo wszystko zranić Krukona, tak teraz mało dostrzegała w tym sensu. Potrafiła rozsądniej zdecydować, że jeśli o jakimś temacie posiadała za mało informacji to wypowiadając się o nim może zrobić z siebie jedynie głupca. Choć jednocześnie karciła się za poddawanie się, odpuszczanie. Bolało, ale należało zacisnąć zęby i wierzyć w to, że będzie mogła z tym jakoś żyć. - Nie wierzę w Twoją przyjaźń z Heaven. Nie wierzę, że nie jest podszyta czymś więcej, że nie kryje się w niej drugie dno, że Ty jej nie wykorzystujesz lub nie wykorzystałeś. - słowa choć niosły ze sobą tak wielkie znaczenie wybrzmiewały dziwnie obojętnie i pusto. Jakby były jedynie nikłym echem tego, co Blaithin wykrzyczała głęboko w swoim wnętrzu. I jedynie to echo mogło wybić się na zewnątrz, ale będąc już tylko słabym cieniem. Przecież nienawidziła Heaven równie mocno jak ją kochała. I choć myśl, że Ezra mógł być przy niej, kiedy tego potrzebowała, mogła zdawać się w pewien sposób kojąca, skoro Fire sama zrezygnowała z bycia obok siostry... To napawała odrazą. Nie umiała przełamać się, żeby dostrzec w tym plusy. Widziała jedynie niebezpieczeństwo, jakby Heaven ciągle mogło coś grozić, co stanowiło zapewne pozostałość po skrzywionej psychice obu dziewczyn z czasów ich dzieciństwa. Fire wolałaby całkowicie siostrę odizolować i odsunąć od wszystkich ludzi tylko po to, żeby nikt nie miał okazji znowu jej skrzywdzić. Niemniej całe to myślenie było toksyczne i chore. Dlatego wybierała bierność i brak ingerowania w jej życie. Ale może to był błąd. Okropny błąd. Dostrzegła, że Ezra próbuje wyłapać jej emocje, kiedy powiedział o ich niegdysiejszej przyjaźni... I na moment przygarbiła się, jakby przywalona ciężarem tego wyznania. Nigdy nie chciała czegoś takiego słyszeć. Była zła, że śmiał tak powiedzieć. - Zwykła, czysta przyjaźń zdaje się wykraczać poza Twoje rozumowanie przez egoizm, który Tobą kieruje i to, że tak naprawdę wcale nie potrafisz się przyjaźnić, bo to wymaga odpowiedzialności, lojalności i rezygnacji z niezależności. Wiem o tym, bo przecież jak kiedyś powiedziałeś... jesteśmy tacy sami. - drgnęła mocno, kiedy potarł jej skórę. Muśnięcia palców Ezry musiały pochodzić z innej rzeczywistości, bo tutaj miejsca na tak intymny kontakt nawet nie było, więc jak to mogło się dziać? W odruchu przyciągnęła mocniej dłonie chłopaka, jakby nagle w obawie, że nie będzie mogła już mówić, skoro zaczęła i robiła to szczerze. Nie chciała, żeby właśnie teraz do Clarke'a dotarło, że należy Fire wyprosić. Objęła palcami jego dłonie - tak gładkie, tak smukłe. - Moje miejsce nie jest przy Tobie, nie możemy ciągnąć tego, co zawsze było zepsute, co zawsze psuło też nas. Ty jesteś wirusem, który zalągł się w moim życiu kilka lat temu, powoli przeżerając się do różnych moich znajomych, aż usidliłeś też przy sobie najbliższe mi osoby. Bezczelnie je sobie przywłaszczyłeś i zniszczyłeś. Zraniłeś!- wyrzuciła to słowo ciszej, ale ostrzej, opuszczając na moment wzrok. Dawna zazdrość wybiła na powierzchnię, szybko zrzucając z siebie rdzę i kurz. Zawsze wybierali jego... - A ja nie mogłam zranić wtedy Ciebie tak mocno, jakbym chciała, bo zraniłabym jednocześnie też Vin-Eurico... Zamilkła, zauważając przy okazji, że pianino grało już zupełnie inaczej. Muzyka układała się teraz w coś bardziej spójnego. I choć gwałtowne tony przestały zwracać na siebie odruchowo uwagę to te łagodniejsze dźwięki równie dobrze trafiały do uszu dziewczyny. Odchrząknęła, zrzucając z siebie nagły smutek i krzywiąc się w niezadowoleniu. - Gdyby mi na Tobie zależało nigdy bym tu nie przyszła i nie prosiła o coś, co może wpędzić Cię w niebezpieczeństwo. Potrzebuję Globu Zaginionych, żeby odnaleźć kilku czarnoksiężników, którzy z mojej wizyty na pewno nie będą zadowoleni. I nie zdziwię się, jak trop zaprowadzi ich z powrotem do Ciebie. Świadomie wystawiam Cię na linii strzału, korzystając z tego, że zrobisz mi chwilową zasłonę, ułatwisz coś, ale później już mnie nie będzie i ani chwili nie poświęcę na pomyślenie czy Ciebie mogło to coś kosztować.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Uniósł szyderczo kącik ust, gdy tak szybko wycofała się ze swoich nieprzemyślanych ataków - i nie potrzebował nawet komentować kwestii czystości krwi w żaden dodatkowy sposób, zadowalając się świadomością, że oboje wiedzieli, że wygrał tę słowną potyczkę i wytracił jej jednym ruchem argumenty. I choć już w tym wieku nikt w zasadzie nie śmiał zaczepiać go w takim tonie, i choć dla niego samego nie miało to teraz znaczenia, to przeciwstawienie się Fire traktował w kategorii swego rodzaju symbolu za wszystkie te razy, gdy usta zaciskał w wąską kreskę, dławiąc się własną złością. Widział już na pewno, że udało mu się domknąć któreś drzwi. - Na tym polega przyjaźń dwójki egoistów. Ja wykorzystuję ją, ona mnie i oboje jesteśmy z tym szczęśliwi - wytłumaczył, wciąż trzymając się nutki kąśliwości, bo nie za bardzo wiedząc, w jaki sposób taki zarzut odeprzeć, gdy nie padły żadne konkrety. Wiele było w jego życiu przyjaciół i przyjaciółek; relacji znaczących wiele tylko w momencie faktycznego trwania, ale szybko osuwających się w zapomnienie, gdy ścieżki przestawały się przecinać, rozumiałby więc ten zarzut do przynajmniej kilku innych osób, ale nie Heaven. Być może właśnie dlatego, że podstawą ich przyjaźni miało być to, że dbali w pierwszej kolejności o samych siebie i dopiero rzeczywistość zweryfikowała ich poglądy. Nie wiedział, co dla Fire mogło nosić miano czystej przyjaźni - wiedział za to, że dla niego nie oznaczało to pozbycia się wszelkich wymagań ani oczekiwań względem drugiej osoby. I czuł się odpowiedzialny, gdy zgadzał się podjąć części opieki nad córką przyjaciółki i oddawał jej na własność mieszkanie na Alei Amortencji, nie mając w tym żadnego interesu. Czuł się lojalny, nie zdradzając jej sekretu nawet wobec szantażu fanatyków partii i czuł się całkiem oddany, uznając że kariera nauczycielska w pobliżu najbliższych była rozsądniejsza niż kariera aktorska bez stałych godzin i miejsca. - Obudź się - prychnął sucho; być może kiedyś, w krótkim momencie życia, faktycznie byli tacy sami, być może zawsze po prostu lubili projektować własne wady na drugą osobę, byle tylko nie być osamotnionym w niedoskonałości. - Ludzie nie są ani twoją, ani moją własnością. Przykro mi, że nasi znajomi woleli spędzać czas ze mną, ale nie czuję się za to odpowiedzialny. - Nigdy nie próbował jej nikogo odbierać, nie robił jej na złość. Swoim sposobem bycia po prostu przyciągał żywe osobowości i to one decydowały, czy chciały zostać, czy mogły za nim nadążyć. - I moje relacje z tymi ludźmi nie są twoją sprawą. Nawet z Leonardo. - Miał dość jej wtrącania się w rzeczy, których nie mogła zrozumieć; jej ciągłego przybierania roli adwokata, a może raczej gniewnej mścicielki. Nie dawała mu z siebie absolutnie nic, co mogłoby skłonić go do żalu, że ich relacja tak gwałtownie się urwała. Wiedział, pamiętał, że potrafili spędzać czas bez ciążących w powietrzu wyrzutów i wzajemnej niechęci, z prostą akceptacją tego, że żadne z nich nie było doskonałe - nawet tego jednak nie potrafiła przyznać. - Współczuję ci, wiesz? - Odwrócił wzrok na moment, kręcąc głową z politowaniem. - Przychodzisz i wyrzucasz mi, że jestem egoistą, po czym stawiasz żądanie pomocy, bo prośbą tego nie nazwę, licząc że co? Będę chciał ci udowodnić, że się mylisz, więc się ugnę? Altruistycznie się wystawię dla jakiejś twojej zarozumiałej misji? - Nie chciał mieszać się w jej ciemne interesy, więc nie pytał nawet, jaki byłby cel jej wizyt u czarnoksiężników. Nagłym, gwałtowniejszym ruchem wyciągnął ręce z jej uścisku, by podnieść się z kanapy; czuł napięcie w ciele, które nie pozwalało mu na bezczynne siedzenie. - Myślę, że tak nawykłaś do oszukiwania wszystkich, w tym siebie, że teraz łatwo ci z przekonaniem mówić rzeczy, których nie masz na myśli. Nie wierzę ci, że nie poświęciłabyś mi żadnej myśli. Mi i wszystkim osobom, które mnie otaczają i które wystawiłabyś w taki sam sposób. Mówiłaś, że Leonardo mieszka rzut tiarą stąd, hm? - przypomniał jej, unosząc jedną brew, nie dając jej jednak czasu na odpowiedź. - Szukanie czarnoksiężników zostaw aurorom. A w międzyczasie naucz się, że jak czegoś potrzebujesz, to warto okazać trochę szacunku i wdzięczności. - Glob Zaginionych był jego prezentem od Ruth Wittenberg - i choć z najlepszą przyjaciółką nie miał kontaktu, to nigdy nie zapomniał, jak ważną postacią była w jego życiu, jak wiele jej zawdzięczał. Nie zamierzał oddać jej własności w ręce kogoś takiego jak Fire. - A skoro znasz już odpowiedź... wiesz, gdzie są drzwi.