Nie czuła się gotowa. W zasadzie ostatnie, co czuła, to gotowość do tego spotkania. Gdyby to od niej zależało, odwołałaby wszystko i nara. Nie znosiła zmian, a dorobienie się nowej siostry... No nie. Zawsze się cieszyła, że nie ma młodszego rodzeństwa, bo takie rzeczy zawsze się źle kończyły, wiedziała to z opowiadań znajomych. Zresztą nie wyobrażała sobie dopasowywania się do nowej konstrukcji rodziny. Na odnalezienie Elli, jak sądziła, nie było szans, więc w żaden sposób nie była na to przygotowana. Może gdyby od jej odnalezienia do sprowadzenia do domu minęło kilka lat, gdyby najpierw się widywały na godzinę raz na miesiąc czy coś... Ale nie. Wszystko musiało dziać się od razu, jednocześnie, na sto dwadzieścia procent, co by świętego wyprowadziło z równowagi, a co dopiero ją. Nie ma się więc co dziwić, że była z jednej strony przytłoczona, a z drugiej najeżona. Chyba w życiu nie rozumiała bardziej ryb rozdymek, ale że sama nie miała trujących kolców, to nawet nadęcie policzków by teraz w niczym nie pomogło. Przy lądowaniu poczuła, że jej niedobrze, ale nie miała pewności, czy to przez sam świstoklik czy przez stres. Błysk reflektorów był kolejnym nieproszonym bodźcem, szczególnie trudnym dla mieszkającej w lochach Ślizgonki, która nie lubiła światła. Miała ochotę wygarnąć im, co myśli o ich lampach błyskowych, razem z rozległą propozycją odnośnie tego, gdzie mogą je sobie umieścić, ale James przygarnął ją do siebie, a nacisk jego ramienia nieco ją uspokoił. Gdyby nie on, pewnie by wybuchła. Ciężko było określić, czy chronił ją przed światem, czy świat przed nią, ale tak czy inaczej robił to skutecznie i była mu za to wdzięczna. Zwłaszcza że wiedziała, jak bardzo ciągnęło go, żeby od razu udzielić szesnastu wywiadów. Wiedziała, nie musiała rozumieć. Jego kojący głos i zapewnienie, że w razie czego mogą uciec, że jest tu z nią i dla niej, dały jej bardzo dużo. Niespecjalnie była jednak w stanie wydusić z siebie chociaż jedno słowo. Starała się zebrać wszystkie siły do tego, żeby zmierzyć się z całą sytuacją. Obraz ich zatoki, który stanął jej przed oczami, też pomagał. Właśnie tam wolałaby się znaleźć w tej chwili i, tak w zasadzie, w każdej innej też. Absurdalne było to, że w ogóle musiała stamtąd odchodzić. Jednocześnie na pewno nie chciałaby się tam spotkać z siostrą, bo sam pomysł tego, że Ella miałaby poznać jej ukochane miejsce, był koszmarny. Jednego Laura była pewna: trzeba będzie mocno pilnować przestrzeni zarezerwowanych wyłącznie dla niej i Jamesa, bo Ella pewnie będzie chciała się tam wpieprzyć, a nie ma do tego żadnego prawa. Jesteśmy tu razem. Bardzo potrzebowała to czuć. Przytuliła brata mocno, starając się uspokoić oddech i gromadzące się łzy i wymamrotała tylko: - Dziękuję. Dała się poprowadzić do salonu i w ten sposób jej obawa się ziściła: ta dziewczyna stała tam, wyglądając zbyt znajomo i sprawiając, że salon stawał się zbyt obcy. W pierwszym odruchu spojrzała jej z całą mocą w oczy, ale nie była w stanie podtrzymać spojrzenia dłużej niż sekundę. Cofnęła się pół kroku, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc. Nie chciała tu być, nie chciała, żeby Ella tu była, to wszystko nie powinno było się wydarzyć - przede wszystkim dlatego, że było początkiem czegoś, czego Laura bardzo nie chciała. Tym razem (zresztą nie po raz pierwszy i pewnie też nie ostatni) cholerne jasnowidzenie było przekleństwem. Nie miała zbyt dokładnych wizji związanych z siostrą, ale w każdej pojawiało się dojmujące uczucie osamotnienia i odrzucenia. Nie chciała się tak czuć, więc była wściekła już na zapas. Niespecjalnie brała pod uwagę, że uczucia w przepowiedniach mogły być nie tylko jej, ale też Elli. To nie był moment, w którym jakoś szczególnie błyszczała empatią. Entuzjazm w głosie Jamesa wytrącił ją z równowagi - jeśli o jakiejkolwiek równowadze można było tu w ogóle mówić. Z czego on się tak cieszył? W czym można było znaleźć tu radość i entuzjazm? Miał być tu dla niej. A w jej świecie obecnie nie było entuzjazmu. Odsunęła się nieznacznie od brata, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, tak jak z tego, że drapie sobie wnętrze dłoni. Paznokcie przesuwające się po skórze w tę i z powrotem były stałym, przewidywalnym bodźcem, chyba jedynym w tym chaosie. Starała się przypomnieć sobie, jak powinno się zachować. Instynkt kazał uciekać i nie odzywać się przez co najmniej tydzień, zwyczaje i powszechnie przyjęte rytuały zabraniały podążania za takim instynktem. Zaplanowała wcześniej, co powie, gdzie były te wszystkie słowa? Przecież nie mogła zgubić ich wszystkich tylko dlatego, że James miał entuzjazm, którego ona za nic nie mogła w sobie znaleźć. - Cześć. Jestem Laura. Czy chcesz napić się herbaty? - rzuciła w końcu głosem pozbawionym emocji, mając nadzieję, że można polegać na najbardziej standardowym schemacie rozpoczynania spotkania. Jak to się łączyło z propozycją wyjścia do ogrodu? No, zawsze można pić herbatę w ogrodzie. Czy coś. |