Uśmiechnęła się szeroko na miłe słowa puchońsko-krukońskiego duo, dotyczące jej swetra. Może na tle reszty studentek wystrojonych w kuse stroje, z Lei na czele (tej to zazdrościła zarówno stylu, jak i odwagi), wyglądała jak dziewczyna wyjęta z jakiejś hippisowskiej komuny, zwłaszcza w tym niekształtnym kapeluszu, ale prawda była taka, że nie przejmowała się tym kompletnie. Ważniejsza była wygoda od opinii innych, a poza tym, jak widać, znajdowali się dżentelmeni, którzy doceniali ten brak starań!
- Dziękuję, prezent od bratowej – odpowiedziała, dostrzegając przy okazji, co takiego sączy sobie szukający Puchonów. – O, bratku, dobry wybór. Ostatni raz, gdy to piłam, to wydawało mi się, że biorę udział w krucjacie. Spodoba ci się. – Czy jej słowa dotarły do @Vinícius Marlow? Szczerze w to wątpiła, bo ten nagle złapał zawiechę i zaczął się poruszać w rytm muzyki. A więc zaczęło się. Poncz listonosza FTW.
- Na Lei? W życiu. Zbyt temperamentna dla Shawa. Daję dychę na Gryfonkę – odpowiedziała, podejmując rękawicę.
Nie skomentowała tego, czy w drinkach znajduje się magia. Oczywiście, że się znajdowała! W końcu drinki przyrządzał nie kto inny, a sam Irek, król alkoholowego podziemia w Hogwarcie. Uśmiechnęła się tylko, wiedząc teraz, czego może spodziewać się po Auguście, skoro sięgnął po „obrońcę”. Sama, na razie się pilnowała z używkami, jak na dobrą gospodyni przystało.
Prychnęła z rozbawienia przez nos, widząc jak to Vinnie po kwasie zaczyna ratować Moose’a przed krwotokiem… za pomocą tańca. Wciąż lepsze było to niż walka z saracenami i krzyczenie „Deus Vult”.
- Pfff… wcale nie wygrałeś – żachnęła się, kiedy to August stwierdził, że prefekcie serduszko skradła Swansea z najlepszego hogwarckiego domu. Wciąż liczyła na Jaśminkę i czuła, że ta ma przewagę, o ile skorzysta z babeczkowego dopingu. Nie zdążyła jednak dodać nic więcej, bo Edgcumbe zalał ją potokiem słów, co było dosyć nieoczywiste. Następnie złapał za ramię, co było równie oczywiste, a na koniec nazwał ją chodzącym nieszczęściem, co było niezbyt miłe. Truskawką na torcie było wzięcie jej na ręce.
- Ej, Edgcumbe. Ty nie jesteś tak silny, a ja tak lekka, jak nam się wydaje – rzuciła lekko rozbawiona, pozwalając mu nosić się po mieszkaniu jak jakaś kukła i potykać się o jasnowłose Ślizgonki. – Wio, koniku! Do kuchni! – powiedziała, kiedy chłopak kazał jej nawigować. Najpierw poczekała, aż chłopak dojdzie do pomieszczenia, tylko po to, żeby w ostatniej chwili zupełnie przypadkiem się rozmyślić. – Nie, jednak do salonu! Albo nie, do strefy relaksu, na dół! Nie, jednak salon! Zostawiłam tam whisky!
W salonie w końcu dała sobie spokój z poganianiem swojego krukońskiego wierzchowca i zgrabnie zeskoczyła na ziemię, na szczęście na zdrową nogę. Podeszła do skrzyneczki, wyciągnęła z niej butelkę Darrenowej whisky, rzucając w eter: „częstujcie się!”, wzięła jeszcze dwie szklanki i skinęła na Augusta.
- Chodźmy może do kuchni. Kupiłam żarcie z MC Magic – zaproponowała, spoglądając pytająco na Szkota.
Ciągu niefortunnych wydarzeń był ciąg dalszy. Gryfonka przesuwała spojrzeniem ciemnych oczu pomiędzy robiącą reklamkę Darrenowi Julką, mówiącą bez ustanku Zojką, Augustem i innymi ludźmi, którzy pojawili się dookoła. Zaskoczyło ją tak miłe przywitanie, które, chociaż na chwilę dawało jej zapomnieć o całej reszcie zażenowania. Pojawiła się też jej śliczna i zdolna bratanica Leia, którą przywitała uśmiechem i kiwnięciem głowy, przez chwilę nawet z zaskoczeniem spoglądając na jej entuzjazm względem prefekta naczelnego. Ona była jednak osobą, na którą nie mogła być zła i o którą nie mogła być zazdrosna, niezależnie jak ta uwielbiała testować jej cierpliwość. Rodzina była dla Yasmine ponad wszystko inne, ze sobą na czele. Do tego, zwyczajnie miała wrażenie, że chłopak wyjątkowo optymistycznie na nią reagował i ona mogła być czynnikiem do warstw, które trochę robot Shaw miewał. Z westchnięciem uśmiechnęła się pod nosem, kolejny raz słysząc w głowie własne myśli o zbliżającym się końcu wiosny. Czas zostawić to za sobą, zając się latem. I może faktycznie nie umiała określić czy nawet pokazać wszystkiego, co działo się w jej środku w związku z tym natłokiem bodźców dookoła, nie znaczyło to, że było jej wszystko obojętne. Niestety, jej twarz często pokazywała więcej niż zachowanie, chociaz Yasmine często udawała, że tak nie jest. Nie widziała sensu w psuciu innym nastroju, jedynie więc kiwnęła głową Darrenowi, żeby się nie przejmował i ruszyła za przyjaciółkami, chwilę wcześniej przeniesiona do innej rzeczywistością alkoholowym całusem Robin. Widok blondynki sprawił, że poczuła się trochę lepiej. Nie skomentowała jednak wianuszka adoratorów, bo przecież kuzynka Zojki była też śliczną dziewczyną. Więc żadna niespodzianka. Zaskakujące, jak wielu pięknych ludzi było dookoła. Była pewna, ze każdy z nich mógłby inspiracją do czegoś twórczego, razem ze swoją historią. - Pewnie, idź. Czy ja widzę z nią Larkina? - zapytała jeszcze Brandonówny na odchodne, kiwając głową na przywitanie swojemu bratankowi. Zacisnęła palce na winie od jasnowłosej dziennikarki, które nie wiedziała, od kiedy trzymała w dłoni. Cóż, nie było sensu przejmować się tym wszystkim teraz i gdybać, miała na głowie nietrzeźwą przyjaciółkę. Niemniej, jednak zanim zaczęła skupiać się na Robin, pozwoliła sobie przymknąć oczy i duszkiem wypić zawartość kieliszka, czując rozchodzące się po ciele ciepło i palący przełyk. Oczy zaszkliły się jej na ułamek sekundy, gdy złapała głębszy wdech. Jej policzki miały teraz, chociaż sensowny powód, aby płonąć w barwach własnego domu. Skrzyżowała ręce pod biustem, stukając palcami w odkryte ramiona. Wbiła spojrzenie — pytające, odrobinę karcące w Doppler, - Gdzieś Ty była wcześniej i co doprowadziło Cię do takiego stanu? Jak będziesz mnie tak całować, to się jeszcze zakocham. Powiedziała z rozbawieniem, przyglądając się jej badawczo. Ostatnio miała chyba cięższy okres — rozstanie z Dearem, sytuacja w domu, praca. Zacisnęła usta, czując wyrzuty sumienia, jak była złą przyjaciółką i jak za bardzo skupiła się na sobie, ignorując jej potrzeby. Rozejrzała się dookoła, przysiadając na blacie jakieś szafki, która stała obok — uważając, aby niczego nie stłuc, bawiła się kieliszek w dłoniach. - Mogłaś napisać, że przyjdziesz, przyszłybyśmy razem głupku. Wszystko w porządku? Nie pij tak szybko, bo przypominam, jestem tragiczna z uzdrawiania i nie wiem, czy dam radę donieść Cię na plecach do domu. Dodała z uniesioną brwią, przekręcając głowę na bok, pozwalając by burza brązowych włosów opadła do przodu. Zerknęła jeszcze w stronę Zojki, zanim ciemne oczy na dobre utknęły na twarzy Robin.
Przez chwilę stałem tak, szczerząc swoje zęby w uśmiechu i jakby w obawie, że nieznajoma – choć już znajoma! – dziewczyna zacznie na mnie krzyczeć w pełnym oburzeniu, bo przecież wylałem na nią praktycznie cały kubek czerwonego napoju. Mój uśmiech jednak powiększył się, kiedy tylko usłyszałem jej słowa, pokazując prawie całe swoje uzębienie i odetchnąłem z ulgą, kiedy okazało się, że wcale nie zamierzała rozgrywać dramatu stulecia. — Jak chcesz to poszukam ci jakiegoś menagera — rzuciłem do @Victoria Brandon i poszedłem za nią do salonu, zapominając już właściwie o moich wcześniejszych planach zapalenia, choć cały czas trzymałem blanta między palcami lewej dłoni. Przeniosłem swoje wesołe spojrzenie na znajomego chłopaka i puściłem mu oczko. — Każdy ma swoje sposoby Swansea! — zawołałem do @Larkin J. Swansea i zbiłem z nim męską piątkę, wkładając też szluga za swoje ucho, dochodząc do wniosku, że skoro już trafiłem w szersze grono nowych znajomych, jak miało się za chwilę okazać, to i zapalę później, a może i znajdę towarzystwo. Moje zielone tęczówki padły na kolejną dziewczynę, którą gdzieś tam już kojarzyłem ze szkolnych murów, a uśmiech nie schodził z moich warg. — Miło mi, jestem Moose — odparłem i iście dżentelmeńsko przyłożyłem miękkie wargi do wierzchu dłoni @Zoe Brandon, by za moment zmarszczyć brwi w niezrozumieniu, kiedy dotarły do mnie jej kolejne słowa. — Czekaj co Nie zdążyłem jednak powiedzieć nic więcej, bo zaraz dobiegł mnie krzyk jakiegoś chłopaka, który w mgnieniu oka się przy mnie znalazł. Kompletnie nie rozumiałem co się dzieje i o jakiej krwi, na Merlina, oni w ogóle mówili? Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, może wyjaśnić, że to niefortunny wypadek z sokiem, którego już w moim kubku nie było. Dlaczego w ogóle nadal trzymałem pusty kubek? A jednak @Vinícius Marlow nie pozwolił mi dojść do słowa. Zmarszczka między moimi brwiami się pogłębiła, kiedy palce chłopaka wbiły się w moje ramię. — Umieram? — jeszcze nawet nie zapaliłem, a już czułem się jakbym był na jakimś ostrym haju. Ze mną chyba jednak nie było tak źle, bo to brązowooki chłopak zaczął mówić coś o muzyce i nagle zaczął tańczyć. Zmrużyłem oczy, patrząc jeszcze raz na moją poplamioną koszulkę, ale chyba zmuszony już byłem do przyłączenia się do tańca. Uznałem, że jednak wcale nie umieram i na moje wargo na powrót zagościł szeroki uśmiech. — Mamy chyba wodzireja imprezy — rzuciłem, śmiejąc się dźwięcznie i wsłuchując się w kawałek, żeby wychwycić dobrze mi znane dźwięki i słowa, bo kto jak kto, ale ja akurat znałem chyba większość piosenek, jaka kiedykolwiek powstała. Odszukałem wzrokiem gospodynię imprezy. — Ej Brooks! Mogę tu palić, czy mnie rzucić kelpie na pożarcie? — krzyknąłem zapytanie do @Julia Brooks i wyciągnąwszy skręta zza ucha, uniosłem go, by mogła zobaczyć o co mi chodzi. Miałem wrażenie, że impreza dopiero się zaczęła, a połowa ludzi tu już była nieźle wstawiona.
Zapewne gdyby coś podobnego miało miejsce przed rokiem, Victoria nie zareagowałaby tak spokojnie. Nie próbowałaby nawet żartować, nie próbowałby podtrzymywać przyjacielskich stosunków z nieznanym jej chłopakiem, a jedynie spiorunowałaby go wściekłym wejrzeniem. Nie była co prawda zachwycona, ostatecznie bowiem niczym przyjemnym nie było nurzanie się w lepkim soku, ale nie widziała w tym również skończonej tragedii, tym bardziej że coś podobnego dało się posprzątać za pomocą jednego, być może dwóch prostych zaklęć. Wywróciła jedynie oczami, kiedy Brooks wręczyła jej drinka, całkowicie ignorując stan, w jakim się znajdowała, by zaraz spojrzeć na chłopaka i zamrugać, zupełnie nie rozumiejąc, co ten miał na myśli. - Menagera? - zapytała zatem, przekrzywiając lekko głowę, po czym upiła pierwszy łyk drinka, drgnąwszy zaraz, gdy zdała sobie sprawę z tego, że ktoś zdecydowanie rzucił w jej stronę zaklęcie. Zmarszczyła brwi, ale nim zdołała cokolwiek powiedzieć, zjawił się obok nich Larkin, którego zupełnie się tutaj nie spodziewała. Nie sądziła, żeby ten był w ogóle zainteresowany tą imprezą - chociaż po prawdzie, to raczej ona nie powinna być - nie mówiąc już w ogóle o tym, że nie przyszłoby jej do głowy, że ten może zechcieć do nich podejść. Biorąc jednak powitanie, którego była świadkiem, najwyraźniej musiała wpaść z fasonem na jednego z jego przyjaciół, co zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego. Uciekła zatem spojrzeniem w bok, tym razem biorąc naprawdę solidny łyk drinka, mając wrażenie, że niemalże od razu zakręciło się jej w głowie. To zdecydowanie nie był drink zawierający w sobie spirytus, ale Victoria odniosła wrażenie, jakby cały otaczający ją świat nagle przyspieszył. Zapewne dlatego miała wrażenie, że kiedy odwróciła się w stronę Larkina, wszystko zaczęło niemalże wirować. - Dziękuję - odparła tak prędko, jakby niemalże wyrzuciła z siebie te słowa, by zaraz spojrzeć na Zoe, która nieoczekiwanie pojawiła się u jej boku. Chciała jej powiedzieć, żeby nie opowiadała takich bzdur, bo nie miało to najmniejszego sensu, żeby po prostu powstrzymała się przed mówieniem rzeczy, o których nie miała pojęcia - zupełnie, jakby zamierzała wyrzucić samej sobie, że nie była żadnym doborowym towarzystwem - bo i nie była, biorąc pod uwagę, że zdecydowanie bliżej było jej do rozpaczliwie zimnej suki - ale powstrzymała się przed tym, zdając sobie sprawę z tego, że wypowiedzenie na głos tych myśli doprowadzi z pewnością do kolejnego spięcia z Zoe, a nie zamierzała jej w tej chwili tłumaczyć, dlaczego uważała tak, a nie inaczej i z jakiego właściwie powodu nie mogła przestać myśleć o tym, co myślał o niej Filin, bo ostatecznie tkwiło to gdzieś na dnie jej serca, w jej umyśle, zakorzenione w tak potworny sposób, że nie umiała się tego pozbyć i nie miała najmniejszego nawet pojęcia, dlaczego właściwie teraz wróciła do tego myślami, mając wrażenie, że od rozważania tego wszystkiego dostała zadyszki; i zapewne pozostałaby przy tych rozważaniach, gdyby nie to, że nieoczekiwanie zaczęły dziać się dziwne rzeczy, począwszy od wspomnienia o krwi, a kończąc na pojawieniu się jednego z zawodników Puchonów, którego Victoria w tej chwili jakimś cudem nie była w stanie rozpoznać, bo jej umysł zdawał się pracować na tak wysokich obrotach, iż nie mogła powstrzymać go nawet na chwilę. - To tylko sok, Zoe, bardzo gęsty sok z malin, truskawek albo czereśni, którym ten oto przyjaciel Larkina postanowił zupełnym przypadkiem mnie oblać, ale ktoś, nie chcę zgadywać nawet kto, zdążył mnie wyczyścić, zanim tutaj przyszłaś, więc nikt nie umiera, chyba że ja zaraz umrę, Merlinie, muszę odetchnąć - stwierdziła na jednym wydechu i jakby tego było mało, wypiła na raz resztę drinka, odsuwając się od kuzynki i nieznacznie się chwiejąc, nie mając pojęcia, dlaczego czuła się, jakby właśnie jej umysł wszedł w nadświetlną. Spróbowała odsunąć się w bok, żeby odstawić szklankę na stolik, mając nieodparte wrażenie, że nie jest w stanie zatrzymać na niczym dłużej wzroku, zupełnie jakby świat wirował dookoła i zaczęła się zastanawiać, czy za chwilę nie zacznie dostrzegać złotych gwiazdek albo czegoś podobnego, bo właściwie wcale by jej to nie zdziwiło w obecnym stanie rzeczy, kiedy próbowała uniknąć wodziereja, tańczenia, uwag Zoe oraz Larkina, bo odnosiła wrażenie, że tego było zdecydowanie zbyt wiele; i chociaż miała świadomość, że niczego nie zapaliła, niczego nie wzięła, to wyglądało na to, że alkohol, który właśnie przyjęła, był dla niej zdecydowanie zbyt mocny, nie taki, jak te kilka łyków, jakie wzięła kiedyś, kiedy Filin zabrał ją do jednej z restauracji w Hogsmeade, a ona bawiła się w całkiem urocze zgadywanie procentowej zawartości kolejnych szklanek, które obecnie wydało jej się nieco śmieszne, tak samo, jak chodzenie ze Skye’m za rączkę, bo przecież nie było w tym niczego dojrzałego, a ona uświadomiła sobie, że z jakiegoś powodu, że to wszystko, czego do tej pory doświadczyła było swoistym przymuszaniem się do czegoś, czego nie chciała i chociaż już to wiedziała, to obecnie właściwie wpadła w to rozwiązanie, jakby rozpędziła się na Nimbusie i uderzyła z całą siłą w najbliższą ścianę… - Wolniej - wymamrotała, wyrzucając z siebie to słowo z prędkością światła, przykładając jednocześnie dłoń do czoła.
Każdy ma swoje sposoby. To jedno zdanie wystarczyło, żeby Larkin posłał @Anthony 'Moose' Grant jedno spojrzenie mówiące ni mniej, ni więcej — ona jest zajęta. Nie miało znaczenia, że nie była. Irracjonalna zazdrość, jaka obudziła się w nim za sprawą oblanej koszuli Brandon, zaczynała znajdować wyjście, choć jasne spojrzenie rzeźbiarza złagodniało, gdy spoglądał na Krukonkę popijając drinka. Być może nie powinien był go wybierać, a może zwyczajnie wcześniej otrzymany list od Victorii, w połączeniu z zapoznaniem jej z Grantem sprawiło, że miał ochotę zaopiekować się Brandon. Miał wrażenie, że ta nie czuje się najlepiej i już miał zrobić krok w jej stronę gdy znikąd pojawiła się @Zoe Brandon. - W najlepszym, zgadzam się - odpowiedział jej, mając na myśli towarzystwo, w jakim się znajdował, ale nie spuszczał spojrzenia z Victorii. Dostrzegał każdą zmianę na jej twarzy, w spojrzeniu, widząc, że coś jest zdecydowanie nie w porządku i musiał, tak zwyczajnie musiał, jej z tym pomóc. Musiał odciągnąć ją od tych wszystkich ludzi, od Moose'a, którego okrzyknięto umierającym, choć przecież jedynie został oblany sokiem. Może nawet zrobiłby coś w tym temacie, gdyby nie świadomość, że jest bardziej potrzebny Krukonce. - Zoe, dopilnuj umierającego, żeby nie zgubił rytmu. Moose, nie idź w stronę światła! Idę zaopiekować się kimś innym - powiedział, klepiąc w ramię muzyka, spojrzał krótko na Zoe, po czym ruszył za Victorią, widząc, jak ta chwieje się nieznacznie. Nie wiedział, co piła, ale wyglądało na to, że było zdecydowanie za mocno. Sam szybko dopił własny drink, odstawiając go na stolik, aby zaraz stanąć blisko Krukonki. - Victoria... Wszystko dobrze? Wolisz wyjść się przewietrzyć? - pytał cicho, chwytając ją delikatnie za ramiona. Był gotów na jedno jej słowo zabrać ją z salonu, znaleźć spokojne miejsce, gdzie będzie mogła odetchnąć. Czuł też, jak alkohol i jemu nieznacznie zaczął zaburzać osąd, w końcu jak inaczej miałby wyjaśnić nagłą chęć przytulenia Victorii i ochronienia jej przed wszystkim, co mogłoby się jej złego przytrafić. Zamiast tego, bardzo delikatnie próbował poprowadzić ją za sobą pod jedną ze ścian, z dala od pozostałych obecnych w salonie.
Szczerze mówiąc, nie wiedziała, co się dookoła niej działo, choć to również nie było właściwym określeniem problemu, z jakim się właśnie borykała, próbując złapać oddech, jednocześnie uzmysławiając sobie, że część osób z jakiegoś powodu tańczyła, że działy się rzeczy, jakich nie rozumiała, ale nie na tym koncentrowały się jej rozpędzone myśli, które mimo wszystko zaczęły krążyć wokół jej przeszłości, powodując, że zaczęła się w niej zapadać z jakiegoś niewiadomego powodu, podsyłając jej obrazy, jakie wcale nie wiązały się z niczym przyjemnym, niemalże sugerując jej, że wszystko, czego do tej pory się imała, było niesamowicie sztuczne, było w jakiś sposób przekłamane, chociaż nie była w stanie powiedzieć skąd właściwie brało się w niej to poczucie; poczucie, że to, czego do tej pory doświadczyła wiązało się z rzeczami, które brała od innych, które w jakiś sposób zapożyczała, próbując być taka, jak inni, kiedy była zupełnie inna i to całkowicie kłóciło się z tym, jaką osobą była i w efekcie znajdowała się w miejscu, które było równie dziwne; nie wiedząc nawet do końca, dlaczego znowu przyglądała się Larkinowi, nie rozumiejąc, dlaczego ten znowu za nią poszedł, skoro nie musiał, nie powinien, nie po tym, co ostatnio powiedział, nie po tym, co zdołała napisać poprzedniej nocy, chociaż jego list zdawał się przeczyć temu, co zakładała, nie wspominając o tym, że jego zachowanie całkowicie kłóciło się z tym, co zrobił, kiedy znalazł się w Norfolk, aczkolwiek musiała przyznać, że zapewne to, co się tam stało, było po prostu tylko i wyłącznie jej winą, w końcu to ona zachowała się jak niewychowana siksa, czy mówiąc inaczej, niczym obrażona księżniczka, która nie była w stanie zapanować nad własną niechęcią; chociaż musiała przyznać, że to nie była niechęć, tak jak przyznała to wcześniej Lei, a później również Zoe, ale nie była w stanie znaleźć właściwego słowa, które oddawałoby to, co właściwie czuła; bo przecież czymkolwiek by to nie było, jakieś uczucia względem Larkina mieć musiała, jak Zoe zauważyła, nie był jej obojętny, bo gdyby tak było, nie zwróciłaby na niego najmniejszej nawet uwagi i co więcej, potraktowałaby go zapewne bardzo uprzejmie, a nie tak, jak to zrobiła. - Głowa mnie boli - wymamrotała z prędkością światła, licząc na to, że w ten sposób zatrzyma ten potok myśli. - Co było w tym drinku, bo wydaje mi się, że co najmniej veritaserum zaprawione spirytusem - dodała na jednym wydechu, zamykając oczy, mając wrażenie, że patrzenie na Larkina nie jest w tej chwili wskazane, zupełnie jakby to miało spowodować, że jej rozpędzone myśli natrafią na odpowiedź, jakiej do tej pory nie umiała dostrzec, jakiej być może się bała, chociaż nie była pewna, czy coś takiego w ogóle było możliwe, bowiem na tym świecie bała się tylko jednej rzeczy, a przynajmniej tak do tej pory uważała, bo ostatecznie życie się zmieniało, zmieniali się ludzie, zmieniało się absolutnie i dosłownie wszystko, a skoro nic nie stało w miejscu, to i ona mogła dostrzegać nowe rzeczy, chociaż nie chciała tego robić; spojrzała spod przymkniętych powiek na Larkina, jakby obawiała się, że za chwilę trafi ją grom z jasnego nieba, co gdzieś w głębi swych myśli histerycznie wyśmiała.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było opcji żeby odpuścił imprezę Brooks. Oczywiście był już po powrocie z Grecji i kilku wydarzeniach, które nieco wpływały na jego obecny światopogląd, ale liczył na świeże ploteczki i znajome mordki, więc bez zbędnego myślenia udał się do Doliny zahaczając wcześniej o jeden z barów żeby wczuć się w nastrój. Oczywiście pamiętał interakcję z Joshuą na Dniach Quidditcha, ale nie było tak, że chlał cały czas. Trzymał się diety i treningów, a Walsh przecież pozwolił mu czasem sobie użyć. Bez przesady oczywiście, ale drink, czy dwa nie były przecież przesadą! Wbił więc w dobrym humorze do rezydencji i od razu wyhaczył gospodynię. -Juanita! - Wziął ją w ramiona i obkręcił kilka razy. -Dzięki za zaproszenie! W końcu ślizgoni skopali wam dupsko. Jestem z nich dumny! - Wyszczerzył się dając jej buziaka w policzek i wręczając flaszkę w prezencie. -Niech Ci wyjdzie na zdrowie i zapicie żalu. - Podroczył się z nią jeszcze, po czym zaczął rozglądać się za innymi znajomymi mordkami. Długo czekać nie musiał, gdy jego wzrok padł na duet Doppler-Swansea, które rozmawiały o czymś w kącie. -Yasmine! - Zawołał z entuzjazmem zbliżając się do gryfonki i całując ją w policzek na przywitanie. -Ciebie to się tu nie spodziewałem. Miło Cię znowu zobaczyć. - Powiedział szczerze rozpromieniony jej widokiem. Ciężko było zaprzeczyć, że naprawdę dobrze spędził z nią czas w klubie, gdzie widzieli się po raz ostatni. -Cześć Robin. Nadal piszesz artykuły? - Nie do końca wiedział, jak zachować się w towarzystwie ślizgonki, która przecież była bardzo blisko z Felkiem. Starał się jakoś naturalnie do niej podejść, ale widać było pewien dyskomfort w jego zachowaniu.
Jako że Robin była już lekko zakręcona, to świat wydawał się dla niej niezwykle fascynującym i kolorowym miejscem. Uśmiechała się szeroko, niekoniecznie zważając na konwenanse i wszystkie zachowania, które były mile widziane na imprezie. Nie zważała też na to, że może niekoniecznie powinna odciągać swoją przyjaciółkę od tłumu gości z którymi właśnie rozmawiała, ale hej, kto by się tym przejmował?! Robin miała do tego prawo, a przynajmniej tak uważała, bo w końcu znała Gryfonkę od zawsze i od zawsze pałała względem niej miłością szczerą i czystą. Pewnie dlatego właśnie pocałowała ją prosto w usta w ramach przywitania, uznając, że to idealne dla nich powitanie. Pomachała jeszcze uciekającej od nich Zoe, sama podsuwając Yasmine pod nos wino, którego naprawdę potrzebowała. Słysząc pytanie Gryfonki, machneła lekceważąco ręką, jakby to, co robiła wcześniej nie miało żadnego większego znaczenia. Bo faktycznie w jej odczuciu właśnie tak było. Po co miała się tym wszystkim przejmować, skoro ważniejsze było to, co tu i teraz. - Twoja miłość, to jedyne, czego teraz potrzebuję - wyszczerzyła się w jej kierunku, wymownie poruszając brwiami kilka razy. Zaraz to westchnęła przeciągle słysząc kolejny przytyk z ust Swansea. - Bo nie wiedziałam, że przyjdę. W sumie to się okazało... gdzieś tak w połowie butelki wina. - Wzruszyła lekko ramionami, jakby to nic takiego, że postanowiła sobie sama wieczorem się napić. Oparła się pośladkami o jakiś mebel za nią i rozglądała po salonie. - Spokojnie, nie zamierzam się najebać dzisiaj... aż tak. - Niestety dla Yas, Robin w tym momencie była mało słowna, bo zaraz złapała jakiś kubek który stał najbliżej niej i butelkę, z której nalała sobie szczodrze, jak się okazało Whisky. Upiła jej nieco i skrzywiła się od goryczkowego smaku, za którym nie przepadała, ale który w tym momencie był jej cholernie potrzebny. Chwilę później podszedł do nich chłopak, a Robin potrzebowała sekundy czy dwóch aby zrozumieć, z kim miała do czynienia. Szybko uniosła wysoko w górę ręce, uśmiechając się szeroko. - Solberg! Sto lat się nie widzieliśmy! - wykrzyknęła, po czym wcisnęła mu w dłoń swój kubek i praktycznie że podstawiła pod jego własne usta. Skoro jest, to niech pije. Musiał nadgonić, bo wyraźnie dopiero się pojawił. - W ogóle, powiedz mi. Ten chuj, Lowell, Ciebie też ma tak głęboko w piździe? Rozumiesz, że się kurwa ode mnie odciął? Wkurwił mnie tym - zakończyła swój wywód niewesołym tonem. Naprawdę zirytowana zdradą ze strony przyjaciela.
Nie wiedział dlaczego, ale ta dziwna chęć otoczenia opieką Victorii, jedynie nasilała się w nim, gdy widział jej rozbiegane spojrzenie, zmieszanie na twarzy. Miał wrażenie, jakby dziewczyna próbowała nagle coś zrozumieć, a jej słowa wcale nie poprawiały sytuacji. Trzymał swoje dłonie na jej przedramionach, był pewien, że tam je miał jeszcze chwilę wcześniej, ale słysząc ton głosu Brandon, przesunął je powoli na plecy dziewczyny, delikatnie przesuwając kciukiem, chcąc ją uspokoić. Zupełnie jakby jego w tej chwili spokojna i łagodna postawa miała pomóc jej mówić wolniej. Nie potrafił jednak odsunąć się od Victorii, gotów osłonić ją przed kolejną plamą z soku, czy przed natrętnymi myślami, choć na to jeszcze nie znał sposobu. - Mój też nie był zwykły - mruknął, orientując się, w jaki sposób obejmuje Brandon, czujac, że jeszcze będzie tego żałował, choć jednocześnie nie było to w żaden sposób nieprzyjemne. Ba, dla niego była to całkiem miła chwila, którą mógł swobodnie zrzucić na karb wypitego drinka, gdyby tylko ktoś zaczął mu zarzucać niecne zamiary, albo sama Victoria byłaby zupełnie oburzona jego zachowaniem, co nie byłoby takie dziwne. Zaraz też dotarło do niego, jakiego eliksiru spodziewała się Brandon w swoim drinku i nie mógł nie uśmiechnąć się nieco zaczepnie, kącikiem ust, wpatrując się prosto w Krukonkę, nie pozwalając jej odsunąć się od siebie ani na krok. - Veritaserum? Jeśli chcesz się upewnić, powiedz, co o mnie sądzisz. Skonfrontujemy to z pozostałymi naszymi rozmowami i będziemy wiedzieć, czy to na pewno eliksir prawdy został zmieszany ze spirytusem - zaproponował, podejrzewając, że na to Victoria nigdy się nie zgodzi, a nawet jeśli, to jej zdanie nie będzie się różnić od tego, co mówiła o nim wcześniej. Co sam wiedział, że mówiła. Nie podejrzewał również, żeby rzeczywiście w drinku był jakikolwiek eliksir, choć tu mógł się mylić. - Może wyjdźmy na dwór? - zaproponował, jeszcze zanim dziewczyna zdążyła się odezwać na wcześniejszą prowokację. Jeśli jej stan był spowodowany alkoholem, być może świeże powietrze pomogłoby jej otrzeźwieć. Jemu także, żeby przestał myśleć o przytuleniu jej mocno do siebie i zabraniu w bezpieczne miejsce. Ten jeden raz przeklinał picie na imprezie.
Nie upiła się, tego jednego była absolutnie pewna, ostatecznie bowiem doskonale wiedziała, jaka była jej tolerancja alkoholu i nie mogła powiedzieć, żeby w tej chwili w ogóle ją przekroczyła, to, że zrobiło jej się nieco lekko nie miało związku z przyjętymi procentami, a raczej tym, co się dookoła niej działo oraz tym, że w drinku było coś, co zdecydowanie jej nie odpowiadało, powodując, że jej myśli galopowały w takim tempie, iż była pewna, że za chwilę pozna jakąś tajemnicę wszechświata, czymkolwiek ta miałaby nie być, a że jakaś istniała, o tym akurat Victoria była w pełni przekonana; była również przekonana o tym, że Larkin stał zdecydowanie zbyt blisko niej, że powinien się odsunąć, ale jednocześnie patrzyła na niego, jakby widziała go pierwszy raz w życiu, zastanawiając się nad tym, dlaczego właściwie nie chciał jej dać spokoju i czemu uczepił się jej jak rzep psiego ogona, niczym jakiś gumochłon, który nie wiedział, co powinien zrobić ze swoim życiem - o ile one w ogóle miały świadomość własnego istnienia, co w przypadku Swansea było chyba akurat całkowicie idiotycznym porównaniem - bo mimo wszystko nie sądziła, żeby był aż tak zawzięty, żeby aż tak bardzo chciał uprzykrzyć jej życie; trzeba było zresztą przyznać, że wcale tak się nie czuła w jego obecności, aczkolwiek teraz miała przemożną chęć wpakować mu różdżkę w oko albo zrobić coś podobnego, bo jej serce zaczęło uderzać jak oszalałe, jakby wypiła przynajmniej kociołek alkoholu, a nie jakąś marną szklankę, powodując, że na jej policzki wybiły zdecydowanie widoczne i wyraźne rumieńce, a zrobienie niewielkiego kroku w tył skończyło się jedynie mocniejszym naparciem na jego ręce i przyspieszonym oddechem. - Jesteś bardziej uparty, niż całe stado hipogryfów, Swansea - stwierdziła z prędkością światła, próbując oprzeć się o stolik, na który wcześniej odstawiła szklankę, mając dziwne wrażenie, że faktycznie oświecenie tajemnicą wszechświata było niesamowicie blisko, ale ona wcale nie chciała jej poznawać, mając wrażenie, że przekroczenie pewnych progów wiązało się z ryzykiem utonięcia, co w jej przypadku było wręcz nieznośną myślą i z wielu względów nie chciała jej do siebie dopuścić, jednocześnie bardzo dobrze pamiętając te wszystkie gorzkie słowa, jakie usłyszała, znowu i znowu wracając do myśli, że miała rację, że była tylko zimną suką i nikim więcej, więc zdecydowanie powinna trzymać się z daleka od wszystkiego, co… cokolwiek to było, to właśnie od tego, bo nie prowadziło to do niczego dobrego, jedynie do tego, że Victoria nieoczekiwanie zdała sobie sprawę z tego, że w jej oczach stanęły łzy, nad którymi z jakiegoś powodu nie była w stanie zapanować, jednocześnie mając wrażenie, że jeszcze chwila i głowa eksploduje jej od nadmiaru myśli.
Jak tylko poczuł, że napiera na jego ręce, zamiast puścić ją i pozwolić się odsunąć, co zrobiłby w każdej innej sytuacji, Larkin mocniej zacisnął ramiona wokół Victorii. Nie chciał jej puszczać, aby przypadkiem nie zrobiła sobie krzywdy, nie wpadła na stolik. Jakkolwiek próbowała zachowywać się, jakby wszystko było w porządku, widział, że coś się dzieje. Nie rozumiał jednak co, a naprawdę chciał jej pomóc. - Po prostu się martwię - powiedział cicho, poważnie, po chwili nieruchomiejąc, gdy tylko dotarło do niego, że dziewczyna ma łzy w oczach. Tego nie chciał nigdy zobaczyć, a przynajmniej nie być powodem jej płaczu. W jednej chwili wszystko w jego głowie zaczęło się mieszać, a bijące szybko serce nie pomagało w opanowaniu się. Nie rozumiał, co takie powiedział, czy zrobił, bo przecież nie mogło chodzić o żart w sprawie eliksiru prawdy. Chciał zabrać ją jak najdalej od wszystkich, żeby mogła na spokojnie płakać, jeśli tego potrzebowała, żeby mogła krzyczeć, jeśli taka była jej wola. Nie chciał jednak, żeby inni widzieli ją w tym stanie - tak daleką od tego, jaka zwykle była. Nie chodziło nawet o chłodną aurę wokół niej, co o opanowanie. Miał wrażenie, jakby właśnie, przypadkiem, stał się źródłem jej problemów. Jak przy ostatniej rozmowie w oranżerii, gdy wytknął jej lęk i zaczęła panikować. - Żartowałem, nie odpowiadaj przecież… To pewnie jakaś dziwna mieszanka eliksirów, ale żadne veritaserum - mówił cicho, unosząc jedną z dłoni, aby delikatnie zetrzeć łzy z jej policzków, zastanawiając się gorączkowo, co powinien w tej chwili zrobić. Nie mógł tak po prostu przytulić jej do siebie, choć w pewnym stopniu już to robił, trzymając ją blisko siebie. Potrzebował zabrać ją z imprezy. - Chodź ze mną - powiedział stanowczo, chwytając ją mocno za rękę, ciągnąc ze sobą w stronę wyjścia z domu Brooks. Musieli spokojnie przecisnąć się pomiędzy pozostałymi uczestnikami imprezy, przy czym Larkin cały czas nie puszczał dłoni dziewczyny, starając się Odnalazł jeszcze @Julia Brooks spojrzeniem, nie chcąc wychodzić bez pożegnania. - Brooks! My będziemy już wychodzić. Dzięki za zaproszenie - pożegnał się, po czym nie czekając, aż Brandon zacznie stawiać opór, wyprowadził ja poza dom, nie puszczając wciąż jej ręki. Zamiast tego przyciągnął ją do siebie, na nowo otaczając ramionami, będąc teoretycznie poza wzrokiem pozostałych. - Przejdźmy się kawałek, aż uspokoją ci się myśli - zaproponował, nim ponownie złapał dziewczynę za dłoń, odsuwając się odrobinę, chcąc sprawdzić, czy wciąż miała łzy w oczach.
A więc jednak! Albo w życiu Maxa coś się zmieniło, skoro zdecydował się na zmianę, albo Brooks była jebaną mistrzynią perswazji. Co by to nie było, Felixo miał zostać jej nowym współlokatorem! Czy była z tego powodu szczęśliwa? No raczej! Znali się jak łyse centaury, chałupa była wielka i pusta, no i przede wszystkim była przekonana o tym, że ta zmiana może wyjść mu na dobre. Złapie chłopak dystansu, pochodzi po lesie za prawdziwkami, popracuje nad eliksirami w spokoju i może z czasem zacznie wychodzić na prostą, czego mu od dawna życzyła. Od dawna też starała się mu pomóc, a teraz, kiedy będzie pod ręką, będzie o to łatwiej. Intencje miała szczere, naprawdę!
Przez cały dzień chodziła jak na szpilkach. Wszystko było przygotowane na przybycie ziomka. Jeden z pokoi opróżniła ze swoich miotlarskich pamiątek, wyczyściła wszystko dokładnie chłoszczyściem, podlała kwiatki, otworzyła okno, żeby nieco przewietrzyć wnętrze. Z pomocą zatrudnionej ekipy, w skład której wchodził łysiejący grubasek i trzy skrzaty, opróżniła również drugą sypialnię dla gości i zamieniła ją w coś, co miało być pracownią alchemiczną dla przyjaciela. Taki mały prezent na początek nowej, wspólnej życiowej drogi. Wewnątrz znalazło się miejsce na duży stół, przy którym chłopak miał warzyć elki, a także na drewniane półki, czekające na to, aż młody alchemik wypełni je składnikami, książkami i wywarami. Była z siebie niesamowicie dumna. O takiej pracowni sama kiedyś marzyła, zanim to zaczęła wierzyć w to, że może latać i sądziła, że jej przyszłość to praca u Dearów.
Dom lśnił czystością, gotowy na przybycie gościa. Nawet wyczesała psa i kota, a także wydzieliła mu osobną półkę w magicznej lodówce. Nie zapomniała również o poczęstunku! W „Lumos” kupiła im steki na kolację, a w lokalnym sklepiku butelkę presecco. Co tu dużo mówić, nie mogła się doczekać!
Aż w końcu usłyszała dzwonek do bramy. Zerwała się na równe nogi tak gwałtownie, że aż wystraszyła Harrego, który spieprzył gdzieś pod kanapę, a pies z kolei spojrzał na nią jak na idiotkę, ale mimo to ruszył za nią dzielnie, kiedy to w żółtych klapeczka zapierdalała szpagatami do ziomka.
- Uszanowanko WSPÓŁLOKATORZE – przywitała się, kłaniając się w pas, a oczy lśniły jej z rozbawienia i przejęcia całą tą wielkopomną chwilą.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nie był pewien, skąd ostatecznie ta decyzja. Wiedział jednak, że nie może dłużej siedzieć w Inverness, bo źle się to dla niego skończy, a wiele naprawdę nie brakowało. Ostatnimi dniami łaził jeszcze bardziej nieswój niż normalnie, aż w końcu usiadł, by porozmawiać ze Stacey i Nickiem na temat swojej decyzji. Czuł się bardzo dziwnie pakując swoje graty, a jeszcze dziwniej, gdy zostawiał za sobą wiernego towarzysza Buddy`ego. Nie to, że nie chciał go ze sobą brać, ale po pierwsze i tak już przeprowadzał się ze smokami i Gromem, ale też wiedział, jak bardzo jego przybrana rodzina jest do psiny przywiązana. Wycałował więc tę biskzoptową mordkę obiecując, że będzie ich odwiedzał, a następnie dał się porządnie wyściskać przybranym rodzicom i nawet zbił pionę z Hugo, co jak na nich było objawem ogromnej miłości. Czuł się naprawdę źle, ale też nie odchodził przecież w nieznane. Miał zamieszkać z Brooks - osobą, która była dla niego jak rodzina i wiedział, że jeśli ktoś jest w stanie mu pomóc samą swoją obecnością w tym popierdolonym czasie, to była to krukonka. Pojawił się przed willą z bagażami i gromem w transporterze. Potrzebował spalenia szluga i kilku głębokich westchnięć, żeby unieść palec i zadzwonić dzwonkiem. Zresztą dobrze, że sobie na to pozwolił, bo Julka znalazła się przy nim w ułamku sekundy. -Brooks! Wspólokatorko Ty moja! Nie wierzę, że to się dzieje. - Nieważne jak chujowo by się nie czuł, jej widok od razu wywołał uśmiech na jego bladej twarzy. -Jak Ci nie rozjebię chałupy będzie dobry początek. - Uściskał ją serdecznie, bo naprawdę niczego teraz tak nie potrzebował jak jej ciepła i radości. -Mam nadzieję, że Grom i Harry jakoś się dogadają. - Wskazał czarne kocię w transporterze, które zdecydowanie nie wyglądało, jakby się dobrze bawiło, ale nic dziwnego, skoro miało charakter tatusia i nienawidziło mieć ograniczonej wolności w żadnym tego słowa znaczeniu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ważne życiowe decyzje rzadko kiedy były łatwe. Najczęściej wymagały wyjścia ze strefy komfortu i zmienienie statusu quo, a to było ciężkie, kiedy to, co znane dawało komfort i pewny grunt pod nogami. Zmiana jednak była jedyną pewną rzeczą na świecie i zaakceptowanie tego faktu stanowiło pierwszy krok do czegoś lepszego. Ba, nawet okazywało się, że jest wręcz przeciwnie, to człowiek zyskiwał nowe doświadczenie, a także – szacunek do siebie za podjęcie decyzji. Max ten krok w końcu zdecydował się postawić, a ona była tu dla niego, żeby pomóc mu w tym wszystkim. Zresztą, mieszkanie pod jednym dachem z Juanitą i bandą kudłatych i pierzastych cudaków nie było chyba najgorszą rzeczą na świecie, prawda?
Prychnęła z rozbawienia i pokręciła z niedowierzania głową, kiedy jednymi z pierwszych słów Solberga było poruszenie tematu potencjalnych zniszczeń. No tak, jak zwykle pozytywnie nastawiony do życia, jak to Solberg!
- Będzie zajebiście, zobaczysz. A jak coś wybuchnie, to zamieszkamy pod mostem jak para bezdomnych trolli – odpowiedziała, machając różdżką i pomagając chłopakowi z bagażami. Przywitała się jeszcze przez transporter z sympatyczną czarną mordką, szczerząc się przy tym od ucha do ucha.
Chwilę później byli już na piętrze. Julka zaprowadziła ich do pokoju, który jeszcze nie tak dawno był pokojem gościnnym, ale teraz miał się stać oazą spokoju jej najlepszego przyjaciela. Własnie otwierał się nowy rozdział w życiu zarówno pałkarki, jak i młodego eliksirowara.
- Czuj się jak u siebie, bo jesteś u siebie. – Uroczystym, zamaszystym ruchem dłoni zaprosiła go do środka, a także zapewniła, że może tu robić, co chce, zmieniać co chce, a jak chce palić fajki, to oczywiście może, ale na dużym balkonie, również należącym do niego. Tam już czekała na niego paczka Merlinowych Strzał i butelka ognistej w wiadrze z lodem, a relaksować mógł się na jednym z dwóch laybagów, tak potraktowanych zaklęciem, by powietrze z nich nigdy nie schodziło.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Cóż, oczywiście, że był bardzo wdzięczny Julce, żę w=przyjęła go do siebie, ale musiał też przecież ostrzec przed potencjalnym zagrożeniem, jakim było wystosowanie podobnej propozycji w jego stronę. Na szczęście z Brooks znali się nie od dziś i wiedzieli, żeby podobne teksty odbierać z odpowiednią dozą dystansu. -I to chciałem usłyszeć. - Wyszczerzył się szeroko, po czym pozwolił sobie pomóc z bagażami. Grom syknął cicho na krukonkę, ale on to generalnie za ludźmi nie przepadał. Nastolatek miał nadzieję, że kocię w końcu się do dziewczyny przyzwyczai i będzie ją traktował nieco mniej wrogo. Szedł za nią, trochę ciekaw, gdzie ulokuje jego leniwe dupsko. Był tu już wcześniej, ale też spodziewał się, że tym razem wszystko będzie wyglądało nieco inaczej. Dlatego też, gdy zobaczył jak perfekcyjnie przygotowany jest dla niego pokój, jeszcze szerzej się uśmiechnął. -Widzę nawet zadbałaś o odpowiednią kolorystykę. Wiesz, że nie musiałaś? - Pokręcił głową, ale ani trochę nie narzekał. Oj co to, to nie. Położył na łóżku transporter i uwolnił w końcu Groma, który od razu spierdolił na podłogę i zaszył się gdzieś w kącie dopóki Andrzej i reszta zgrai do niego nie dołączyli, na wspólne zwierzakowe zwiedzanie nowego lokum. -Wiesz co, jeszcze chwila i pomyślę, że chcesz mi się oświadczyć. Pokój, Ognista, fajeczki... Bardziej w nastrój mnie nie mogłaś wprowadzić. - Ponownie ją uściskał serdecznie, po czym otworzył drzwi na taras ciesząc się nowym widokiem, który miał być teraz jego codziennością. Trochę brakowało mu lawendowych krzaczków Stacey i pałętającego się znajomego ogrodnika, ale początki nigdy nie były przecież proste, a do Inverness zawsze mógł wyskoczyć. -Zacznijmy od fajki, muszę to wszystko przetrawić. - Zaproponował, po czym sięgnął po Merlinowe Strzały i jak kultura nakazywała, najpierw wyciągnął paczkę w stronę Brooks, by ją poczęstować, a dopiero później sam wetknął jednego papierosa do swojego ryja i podpalił, zaciągając się nikotynową chmurą. Już po chwili Andrzej podleciał i przysiadł nastolatkowi na ramieniu, jakby chciał przypilnować go w tym nowym miejscu. Max podrapał smoczka po główce czując jak ogarnia go dziwny spokój. - Chyba kolacja dzisiaj leży po mojej stronie. Może mistrzem nie jestem, ale nie przypalam już wody, a u Flory podpatrzyłem kilka dań, które nawet mi wychodzą. - Zaproponował, bo chociaż tyle mógł zrobić, żeby odwdzięczyć się przyjaciółce za tak ciepłe przyjęcie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Czy chciałaby mieszkać pod mostem jak troll? W żadnym wypadku. Lubiła komfort własnego wielkiego łóżka, zapach lawendowych świeczek i strefę relaksu, w której zapominała o całym bożym świecie przy bąbelkach islandzkiego piwa (ah, ten sentyment do pewnego poławiacza plumek!). Czy była jednak w stanie zrobić to, gdyby jej chałupa wybuchła w nieoczekiwanym wypadku eliksirowarskim? Jak najbardziej, z tym gumochłonem mogłaby centaury kraść, a co dopiero dzielić karton. Na razie jednak nic się nie wydarzyło i mieli dla siebie całą wielką willę i całą tę zwierzęcą miłość ze strony, no, zwierzaków. Była przekonana o tym, że taki cwaniak jak Harry nie pozwoli sobie wejść na głowę. On był królem tego pierdolnika i nawet dużo większy od niego psiak, Will, nie był w stanie nic na to poradzić. Dom był jednak wielki, tak jak okalająca go zieleń podwórka i lasów, tak więc raczej nie powinny sobie wchodzić w drogę. A kto wie, może jeszcze zostaną ziomkami?
- Pierwotnie myślałam o tym, żeby ulokować cię w piwnicy, jak na dobrego ślizgona przystało, ale niestety nie mam piwnicy. Odradzili mi budowę z powodu częstych podtopień. I całe szczęście, bo przez ten brak księżyca i to cholerne jezioro, to spałabym chyba na dachu. – Grom wyszedł z transportera, a ona sięgnęła do kieszeni za dużej bluzy z kapturem i wyciągnęła koci „smaczek” – kiełbaskę z łososiem. Podrobiła ją w palcach na drobne kawałki i położyła skrawki gdzieś na biurku. Kot sobie zje, jak już oswoi się z nowym miejscem. Choć nie była mistrzynią ONMS, posiadała zdrowy rozsądek i rozumiała, jak wielka była to zmiana. Prawie tak, jak dla jego właściciela. – Śliczny jest. – Skomentowała jeszcze, zanim to udali się na balkon. Tam przewróciła oczami na komentarz Solberga, odmawiając papierosa i po prostu wpatrując się w widok dookoła. Odkąd zaczął się sezon, wróciła do bycia starą dobrą Julką, stroniącą od fajek i alkoholu. Nie miała za to nic przeciwko uściskom i przyglądaniu się Andrzejowi, który krążył wokół chłopaka jak znicz. – Myślisz, że są rozumne jak zwierzęta? – Zagaiła. Sama też posiadała figurki smoków w liczbie dwóch, ale traktowała je jako magiczne zabawki, a nie żywe stworzenia. Tak więc leżały w szkatułce na dnie kuferka, czekając na kolejne smocze starcia, stanowiące miłą odskocznię od codziennych obowiązków.
Kiedy Max zaproponował kolację, prychnęła, niby z udawanego oburzenia, niby z rozbawienia. – Mój drogi, niczym się nie martw. Czekają na nas w kuchni dwa steki z „Lumos” i butelka presecco. Ale kurde, Solberg. Jak już dopalisz fajkę, to chodź za mną, bo mam dla Ciebie niespodziankę! – powiedziała, ledwo powstrzymując entuzjazm.
Dzielnie odczekała więc, aż chłopak dopali szluga, po czym chwyciła go za dłoń i niemal nie wytargała z pokoju obok… pokoju obok. Przed drzwiami kazała mu zamknąć oczy, bo rzecz jasna była za niska, by samej sobie z tym poradzić i wprowadziła go do ciemnego wnętrza. – Otwórz oczy. – Poleciła, gdy już znaleźli się w laboratorium Maxa. – Jest Twoje. Będziesz mógł warzyć tu te swoje eliksiry. Tylko błagam, obłóż to jakimiś zaklęciami ochronnymi. Tak naprawdę, to nie chcę mieszkać pod mostem. – Zażartowała, stając na palcach i tarmosząc go po ciemnych włosach.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max miał nadzieję, że obecność drugiego kociaka nieco wychowa Groma, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że jeśli futrzak ma taki charakter, może to być naprawdę ciężkie do osiągnięcia. Nie pozostawało im więc nic innego jak zobaczyć, jak sytuacja się rozwinie. W najgorszym wypadku przecież Grom mógł urzędować jedynie w pokoju Solberga, czy na tarasie, gdyby akurat zaszła taka potrzeba. Na szczęście nie był z tych kotów, które miały w zwyczaju spierdalanie przy każdej okazji, więc Max jakoś niespecjalnie przejmował się, że uchyli kiedyś okno i już nigdy tego czarnego diabełka nie zobaczy. -Widać czasem budowlańcy powiedzą coś mądrego. Mocno ucierpiałaś przez te powodzie? Wiem, że Hogsmeade pływało jak pojebane, ale szczerze nie kojarzę, żebym w tym czasie w ogóle zaglądał do Doliny. - Co prawda księżyc wrócił już jakiś czas temu na ich niebo, ale Max nie kojarzył, żeby Brooks kiedykolwiek wspominała o wynikającym z jego braku remoncie, czy pałętających jej się po salonie orkach. Miał więc nadzieję, że przyjaciółka nie miała z tego tytułu poważniejzsych problemów. Z ciekawością obserwował zachowanie Groma, który dość niepewnie spojrzał na smaczki i zabrał się za nie dopiero, gdy był przekonany, że Brooks nie patrzy. Ot, żeby nie pokazać przypadkiem, że dziewczynie ufa, czy coś w ten deseń. -Dzięki. Dostałem go od Beatrice w zeszłym roku. Nie ukrywam, że wiele mi pomógł. - Przyznał, z pewnym sentymentem patrząc na kociaka. Tęsknił za swoją dawną nauczycielką, ale wiedział, że kobieta ma teraz ważniejsze sprawy na głowie. Jeśli dobrze kojarzył, to jakoś w tym okresie powinna siedzieć na porodówce, choć to milczenie z jej strony nieco go niepokoiło. -Andrzej na pewno. Reszta? Szczerze wątpię. - Prychnął lekko rozbawiony, bo doskonale znał swoją zgraję. Pewnie w grę wchodziło też przywiązanie chłopaka do figurki, którą dostał jako pierwszą, ale tak, Andrzej zdecydowanie był jednym z jego lepszych zwierzęcych towarzyszy nawet, jeśli nie był w pełni zwierzęciem. -No dobra, ze stekami z "Lumosa" to nie mam co konkurować. - Postanowił nie marnować takich pyszności. Zresztą jakby nie było faktycznie był kucharzem dość niezbyt dobrym, więc skoro mieli takie rzeczy w lodówce, nie było co się męczyć z jego potrawami. Nie mówiąc już o tym, że prosecco idealnie do tego pasowało. Chyba. Tak mu się przynajmniej wydawało. -No już, już. - Nie wiedział, co Brooks dla niego przyszykowała, bo w końcu była to niespodzianka, ale szczerze był ciekaw, więc trochę przyspieszył tempo palenia, by w końcu zutylizować dogaszonego peta w popielniczce i dać się poprowadzić przed inne drzwi. Posłusznie zamknął oczy, choć kusiło go podglądnie. Gdy jednak ponownie otworzył powieki nie żałował, że nie zepsuł sobie niespodzianki. To, co zobaczył odebrało mu mowę i sprawiło, żę szmaragdowe tęczówki rozjaśniły się szczęściem jak chyba nigdy w życiu. Nie potrafiąc za bardzo mówić, ani tym bardziej wyrazić swojej radości, stał tam jak ostatni kołek, rozglądając się na boki. Pokój był przygotowany wręcz idealnie i chłopak oczami wyobraźni już widział, jak się w nim poorganizuje. -Jesteś.... - Spojrzał w końcu na Brooks, choć nie był w stanie na długo odwrócić wzroku od wystroju wnętrza. -Kocham Cię, Brooks. Jesteś pojebana, dziękuję. - Z szerokim uśmiechem wziął ją w ramiona i okręcił parę razy, obcałowując jej policzki, a łezka wzruszenia zabłąkała się gdzieś w jego oczach. Nie spodziewał się, że przyjaciółka aż tak go tutaj przyjmie. W końcu miał swoje królestwo i to takie naprawdę profesjonalne. -Nie martw się, zabezpieczę to tak, żeby nikomu i niczemu poza nic się nie stało. Masz moje słowo. - Przysiągł, w myślach szukając już najbardziej trwałych i najmocniejszych zaklęć ochronnych jakie tylko znał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Koty, jak ludzie, mieli swoje charaktery. Julka z Maxem również różnili się od siebie po wieloma, bardzo wieloma względami. Czy to przeszkadzało im w byciu przyjaciółmi, i to najlepszymi? W żadnym wypadku. Można było więc liczyć, że również kociaki w końcu dojdą do tego, że łatwiej jest być ziomkami, niż walczyć o zawartość dwóch pełnych misek z żarciem albo zainteresowanie ludzi. Ci bez wątpienia mieli w sobie na tyle ciepła i miłości, by obdarzyć nim każdą z futrzastych czy pierzastych kulek.
- Niezbyt, ale się okazało, że w jeziorze mieszka mnóstwo wkurwionych stworzeń, więc po prostu na pewien czas sobie odpuściłam chillowanie z widokiem na wodę.– Uśmiechnęła się, choć wtedy do śmiechu jej nie było. Przez brak księżyca dwa razy się niemal nie utopiła w szkolnym jeziorze i do dziś nieufnie podchodziła do jakichkolwiek zbiorników wodnych. Trochę przykre biorąc pod uwagę, że całe dzieciństwo spędziła nad morzem. – Co u Beci, tak w ogóle? Z tego, co kojarzę, to była w ciąży, nie? – zapytała, zastanawiając się, co też słychać u arszenikowej księżniczki. Bez niej w szkole, lekcje eliksirów stały się jakieś takie… zwyczajne?
Dziś jej dom stał się bogatszy nie tylko o Maxa i czarnego demona, ale również magiczne smoki. Może i ona powinna wypuścić Shelbiego, żeby sobie polatał z ziomkami? Tak, to nie był głupi pomysł. A może jednak był i smoki się pozabijają? Cóż, chyba będzie musiała się o tym sama przekonać. Kiedy już ustalili, że nie ma potrzeby, by chłopak spędzał swój pierwszy dzień w kuchni przy garach, mogła mu w końcu pokazać to, nad czym pracowała przez ostatnie tygodnie. I cóż, widząc wyraz twarzy Maxa, była chyba równie szczęśliwa, co on. Nowy dom, nowa pracownia. Nie zostało mu nic innego, jak stanąć na nogi i w końcu odnaleźć szczęście, które gdzieś po drodze zagubił.
- Oczywiście, że jestem – uśmiechnęła się szeroko, lekko się rumieniąc na policzkach, po tych wszystkich buziakach i wyrazach miłości. – Ja Ciebie też, Solberg. I cieszę się, że Ci się podoba. To co? Może się rozpakujesz, rozgościsz w pracowni i widzimy się za pół godziny w kuchni na stekach? – Zaproponowała, czując powoli lekkie ssanie w żołądku. Od tego całego przejęcia związanego z przybyciem przyjaciela, nie mogła nic w siebie wcisnąć i teraz, kiedy ten stres minął, w końcu była gotowa nadrobić całodzienne zaległości.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jeśli kociaki miały choć w połowie takie charaktery jak właściciele, mogli być pewni tego, że w tym domu nigdy nie zagości nuda, choć i bez zwierzęcego elementu można było być tego praktycznie pewnym. -Kelpie? Czy coś jeszcze gorszego? Nie powiem, żebym kochał te kuce, ale mają w sobie jakiś dziwny urok. Nawet jeśli próbują człowieka utopić i zeżreć. - Tak, Max miał swoją opinię na temat tych magicznych istot i nie przejmował się tym, że mogła być pojebana. Gdyby nie to, że nie miał ręki do ONMS, pewnie postawiłby sobie za cel życiowy ujarzmienie jednego z wodnych demonów. -Szczerze? Trochę się o nią martwię. Dawno nie dawała znaku życia, chociaż wiem też, że jakoś na wrzesień miała mieć termin. Mam nadzieję, że z nią i z córeczką wszystko w porządku. - Widocznie przygasł, naprawdę martwiąc się o kobietę. Sam nie wyobrażał sobie Hogwartu bez niej, a tu zapowiadał się przynajmniej rok, kiedy to eliksiry będą musiały zostać przejęte przez kogoś mniej doświadczonego. Max skłamałby mówiąc, że nie był to jeden z czynników, które pomogły mu podjąć decyzję, by nie wracać w tym roku do edukacji. Pracownia, którą ujrzał była spełnieniem jego marzeń i choć jedno pomieszczenie nie było w stanie samo w sobie postawić go na nogi, tak nagle nastolatkowi jakby nieco mocniej zachciało się starać i to nie tylko ze względu na nowe możliwości pracy, jakie by tutaj mógł w końcu rozwinąć, ale i prze wzgląd na przyjaciółkę, która po raz kolejny wspięła się na wyżyny dla jego debilnego dupska. Nic więc dziwnego, że Solberg aż tak się rozpromienił i przez chwilę naprawdę nie mógł dojść do siebie. -Za pół godziny, jasne. Postaram się nie spóźnić na pierwszą wspólną kolację. - Puścił jej oczko z uśmiechem i choć najchętniej zostałby w pracowni już kurwa na zawsze, to jednak zamknął za nimi drzwi i ruszył do swojej sypialni, by powoli się rozpakować wiedząc, że na eliksiry będzie miał jeszcze naprawdę wiele czasu.
***
Oczywiście, że stracił poczucie czasu i praktycznie w ostatniej chwili zorientował się, że przepisowe pół godziny minęło i jak stał, tak zleciał na dół, by w ostatniej chwili pojawić się przy stole, gdzie już pachniało ciepłym mięsem. -Na jajca Slytherina, jak ja dawno steka nie jadłem. - Zaciągnął się aromatem czując, jak usta wypełniają mu się śliną. Powstrzymał się jednak przed zatopieniem zębów w kawału mięcha, niczym jakieś prymitywne zwierzę i polał najpierw whisky, w pierwszej kolejności oferując trunek Brooks, a dopiero potem uzupełniając własną szklankę. -To co, za pierwszy dzień naszego współlokatorstwa? - Zaproponował toast, nim wlał w siebie alkohol, by w końcu chwycić za sztućce i móc ukroić kawałek kuszącego steka. Szczerze nie kojarzył, by wcześniej zamawiał cokolwiek z "Lumosa", ale zdecydowanie się nie rozczarował smakiem i jakością mięsa. Przymknął nawet oczy, delektując się tym posiłkiem i dopiero teraz zdając sobie sprawę, że tak naprawdę to od dłuższego czasu nie miał w ustach pełnego i w dodatku ciepłego posiłku. -Dobra, to teraz przyznaj się, jak obszerny regulamin tu obowiązuje. Albo przynajmniej jak mam zająć się Harrym, jak będziesz latać i przynosić dumę naszej reprezentacji. - Wyszczerzył się w jej kierunku, bo jakby nie było to on wprowadzał się do jej królestwa i domyślał się, że kilka zasad tu było. Znając Brooks pewnie luźnych, ale nadal. Domyślał się chociażby tego, że zostawianie brudnych skarpetek na środku korytarza nie wchodzi w grę, chociaż i tak nigdy raczej nie praktykował podobnej metody. Prędzej zbierał brudne naczynia w pokoju, z czym naprawdę z wielkim trudem próbował walczyć, choć nie zawsze wychodziło mu tak, jakby tego chciał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Niechętnie wracała myślami do tego czarnego (i to dosłownie) okresu w historii Wysp Brytyjskich, kiedy księżyc zniknął z nieboskłonu. Była wiecznie zmęczona, choć nie tak jak jej bardziej zaawansowani w czarnej magii znajomej, ale za to co chwilę coś sobie robiła. I tak jak Max bał się ognia, ona bała się głębin. A czego konkretnie? Wszystkiego, co mogło ją wciągnąć pod wodę. Jakimś dziwnym trafem zdarzyło jej się to w życiu już pół tuzina razy i jak już się kąpała, to w basenach, a nie naturalnych akwenach.
- Kelpie, langustniki i milion innych cholerstw, które mieszkają w tym przeklętym jeziorze. Nie gadajmy o tym, proszę. I jeżeli Ci życie miłe, uważaj z kąpielami tutaj – Przestrzegła przyjaciela. Sama wolała trzymać się tarasu i unikać wody. Cóż za ironia, laska znad morza! Pokiwała głową ze zrozumieniem na wieść, a właściwie brak wieści o Beci. Cóż, może to by wyjaśniało w pewien sposób to przygnębienie Whitelighta? Ciekawe, czy wszystko układało się między nimi tak, jak powinno? Nie rozwijała jednak tematu bardziej, bo aż tak ją to nie interesowało. Wyraźnie mieli skrajnie różne podejście do nauczycielki eliksirów, ale trudno się było temu dziwić, skoro Max był jej byłym podopieczny i królem kociołka.
***
Najpierw nieco się wkurzyła, kiedy Solberg już pierwszego dnia nie potrafił upilnować zegarka, ale będzie miała mnóstwo czasu, by do tego przywyknąć… oby. Miał jednak do tego prawo. Był w nowym miejscu, miał wiele na głowie i równie wiele rzeczy do wypakowania. Kiedy już się pojawiła, zachęciła go do zajęcia miejsca przy stole i podała ciepłe steki z ziemniakami i surówką. – Smacznego. Lumos ma chyba najlepsze steki z reema, jakie jadła. No dobra, nie jadłam innych steków z reema, ale i tak są zajebiste. – Zareklamowała knajpkę jednego z absolwentów Hogwartu i sama wgryzła się w mięsiwo, a po chwili stuknęła się kieliszkiem prosecco. – I za kolejne. – Dodała coś od siebie do toastu, zwilżając wargi w musującym alkoholu. Szybko odstawiła jednak szklaneczkę i skupiła się na posiłku, bo była głodna jak diabli. No i korytko było przednie. Plusem dobrze płatnej pracy było to, że nie musiała gotować i mogła sobie pozwalać na takie specjały, który były znacznie lepsze od tych dietetycznych boxów dostarczanych jej przez klub.
Pytanie o zakazy należało do kategorii tych ciężkich. Nie zastanawiała się nad tym. Wiedziała jednocześnie, że przez ponad rok mieszkała sama i odwykła tak do hałasu, jak i pewnych niedogodności. Pobyt na Rajskiej Wyspie i nocowanie z dwójką Krukonów przypomniało jej o tych niedoskonałościach, tak więc musiała się porządnie zastanowić. A jednocześnie nie być suką, która rzuca zakazami na prawo i lewo. Naprawdę nie chciała go spłoszyć niczym znicza.
- Hmm… Jak skończysz jeść czy pić cokolwiek, wrzuć naczynia do zmywarki… znaczy do samozmywaka. On załatwi resztę. Jak chcesz zrobić jakąś imprezę czy cokolwiek, to śmiało, tylko rzuć zaklęcie wyciszające, jak będę spała. Nie pal szlugów w domu, tylko u siebie albo na zewnątrz. W lodówce masz dla siebie trzy górne półki i pilnuj, żeby nic się nie rozkładało. Jak chcesz, to możesz się częstować klubowymi boxami z żarciem, i tak ciężko mi to przejeść. Jak zobaczysz, że gdzieś jest kurz, sierść czy piasek, to rzuć czasem chłoszczyść. I najważniejsze. Nigdy nie korzystaj z moich szczotek do włosów. Mówię poważnie, zabiję cię i wcale nie żartuję. A tak poza tym? Hulaj dusza, piekła nie ma. No i Harrym się nie przejmuj. Zwierzakom zostawiam przed wyjściem pełne miski, a poza tym ta ruda menda, jak i cała reszta lata sobie po okolicy do woli, tak więc czasem sobie skubnie jakiegoś szczura czy inne dziadostwo. – Okazało się, że lista okazała się długa, choć nie jakaś strasznie abstrakcyjna i nawet logiczna. Przynajmniej dla niej, pedantki.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Spóźnialstwo było tym, czym Max od dawna narażał się Brooks i choć naprawdę starał się minimalizować późne przybycie, gdy był z nią umówiony, tak nie zawsze było to możliwe. Jak chociażby dzisiaj, kiedy to musiał logistycznie wypakować swój skromny dobytek. No dobra, może nie aż tak skromny, bo śmieci to miał od groma, ale wierzył, że prędzej czy później większość z tych rzeczy mu się przyda. A już na pewno wiedział, że przydadzą mu się te skitrane na czarną godzinę butelki whisky. Usiadł przy stole czując, jak ślinka cieknie mu na widok tych przepysznie wyglądających i pachnących steków. Życie jednak postanowiło sobie po raz kolejny z niego zażartować i gdy już nabijał kolejny kęs na widelec, zbliżając go do ust, Brooks przyznała mu, z czego takiego to pyszne mięsko jest zrobione. Nastolatek poczuł, jak w gardle rośnie mu gula, a nosek swędzi z zupełnie innego głodu. Prychnął jednak po chwili, a delikatny uśmieszek wyszedł na jego usta. -Cóż, teraz znam już te zwierzęta z każdej możliwej strony. - Nie rozwijał wypowiedzi, ale pomyślał, że jak narazie ze strony mięsa, reemy są dla niego najbardziej łaskawe. Może nie najpyszniejsze, bo jednak ciągnęło go do Moralesowego proszku jak dziwkę do banknotów, ale zdecydowanie nie mógł narzekać na żaden aspekt steka, którego dalej bez najmniejszych przeszkód żuł. Toast został wzniesiony i nie trzeba było już nic więcej do niego dodawać po tym, jak Brooks nawiązała nie tylko do tego dnia, ale i do przyszłości, jaką obecnie mieli dzielić pod jednym dachem. Pytanie pozostawało tylko jedno - jak długa miała to być przyszłość. Skoro jednak już temat soczystych zwierząt został poruszony, Max wiedział, że musi dopełnić jednej, dość ważnej obecnie formalności. -Ty mnie znasz Brooks i wiesz, że z moim mózgiem nie jest najlepiej. - Zaczął pozytywnie, z lekkim uśmiechem, który zaraz nieco zbladł, gdy chłopak sięgnął do wiszącej u szyi szmaragdowej fiolki. -Gdybym kiedyś srogo przesadził, tu zawsze jest i będzie Dictum. I błagam sięgaj po Munga w ostatecznej ostateczności. - Nie był to przyjemny temat, ale nie znali się od dziś i Brooks wiedziała, jakie miał ciągoty, choć nie miała jeszcze pojęcia, że tak naprawdę jakieś dwa tygodnie temu Max kopnąłby w kalendarz i tylko ten cholerny Namiar uratował mu dupę. Na tym jednak skończył temat, chowając palącą jego serduszko fiolkę pod koszulkę i wracając do ziemniaczków, które przecież nie mogły wystygnąć. Jak się okazało kilka zasad w domostwie Brooks panowało, ale nie wydawały się one być jakoś specjalnie uciążliwe. Można było podsumować je zwykłym "nie rób z tego domu meliny", co było dość zrozumiałe. -Się rozumie. I nie martw się, nie zdradziłbym własnych akcesoriów do włosów. Twoje szczotki są bezpieczne i wolne od Solbergowego dotyku. - Zapewnił, puszczając jej oczko przez stół. -A nie boisz się, że kiedyś zamiast szczura przywlecze Ci jakąś ciężarną kotkę? - Zapytał w kwestii rudego kocura, który hasał sobie jak dusza tylko pragnęła. Sam Groma nie wypuszczał raczej za bardzo, ale to dlatego, że nie miał pewności, czy kociak by wrócił. Jego charakter był zbyt nieokiełznany, a mimo wszystko Max przywiązał się do tej puchatej kulki rozpierdolu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Pierwsza kolacja jako współlokatorzy. Pierwsza z wielu. Ciężko było oczekiwać, by codziennie jedli steki i popijali go presecco. Takie przyjemności zarezerwowane były na ważne okazje, takie jak ta dzisiejsza. Brooks nie miałaby jednak nic przeciwko, gdyby takich okazji było w jej życiu więcej, bo takie towarzystwo i taki posiłek były znacznie lepsze od wsuwania odgrzewanego dietetycznego boxa, który, choć wartościowy, nie miał nawet podjazdu do soczystego reema.
- Z KAŻDEJ możliwej strony? – Zapytała, marszcząc brwi w rozbawieniu, tworząc w głowie liczne scenariusze, również te najczarniejsze. – Chyba nie chcę wiedzieć. Tak, zdecydowanie nie chcę wiedzieć, ale to Solberg nie jest normalne. – Skwitowała własne przemyślenia i teorie, wgryzając się w mięso i nabijając na widelec parującego ziemniaka. Naprawdę, posiłek godny zajebistych współlokatorów!
- Mam nadzieję, że dictum nie będzie Ci potrzebne. A tym bardziej wizyty w Mungu. I że w końcu się ogarniesz. Szkoda życia, Felixo. W każdym razie, gdybyś potrzebował kiedykolwiek pomocy, to wiesz, że zawsze Ci pomogę. – Rzuciła, nie rzucając bynajmniej słów na wiatr, o czym wiedział. Jeżeli faktycznie chciał wyjść z tego życiowego zakrętu, to nie musiał radzić sobie z tym sam.
„Nie rób z tego domu meliny”. Tak, to chyba najlepiej oddawało szereg niezbyt ciężkich w realizacji nakazów i zakazów. Zresztą, Max chyba musiał się tego domyślać, bo znali się nie od dziś i doskonale wiedział o jej pedantycznych odchyleniach od normy.
Prychnęła z rozbawieniem na słowa o Harrym Casanovie. To w grę nie wchodziło kompletnie i raczej skazana była na towarzystwo martwych myszy, szczurów, ptaków czy innych małych stworzeń, które padły ofiarą rudego predatora.
- Byłoby mu ciężko, odkąd nie ma jajek, ale jeżeli faktycznie kiedyś wróci z ciężarną kotką, to chyba powinien zacząć zadawać pytania. Ja alimentów nie zamierzam za niego płacić.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
No oczywiście, że nie mogli codziennie się tak posilać, ale zdecydowanie warto było mieć opcję na świętowanie i Max liczył na to, że nie jest to ostatnia taka okazja w tym domu, gdzie mieli z jakiego powodu szarpnąć się na coś bardziej wystawnego niż makaron z tuńczykiem. Dopiero, gdy Brooks powtórzyła jego słowa, wybuchł śmiechem, nie wiedząc, jak mogło to zabrzmieć. -Daj spokój, dzieci i zwierząt nie tykam, wiesz o tym. - Sprostował, bo oczywiście nawet taki debil jak on miał swoje zasady i choć Brooks nie chciała wiedzieć, tak jednak miała nieco wyjaśnienia dostać. -Raczej mówię o wnętrzności. Krew, mięso i inne gówna. - Doprecyzował, choć szczerze, jakoś nie uważał, żeby brzmiało to jakkolwiek lepiej niż podejrzenia, które dziewczyna mogła wysnuć na podstawie jego wcześniejszej wypowiedzi. Cóż, zjebanym albo się było, albo nie, nie było nic pomiędzy. -Wiem, mordo. I też mam nadzieję, że będzie tylko lepiej. No bo jak może być chujowo, jak mam Cię obok? - Odpowiedział równie szczerze, uśmiechając się zdecydowanie radośniej. Miał problem i sobie z nim nie radził, to prawda, ale też od jakiegoś czasu dużo łatwiej przychodziło mu proszenie o pomoc i miał nadzieję, że mieszkając tutaj, ze swoją siostrą z innej matki i tym bardziej innego ojca, kolejne rzeczy będą w stanie poukładać się na właściwe miejsca. No tak, zapomniał o czymś takim jak kastracja, bo ani on, ani Grom nie byli poddani temu zabiegowi. Przynajmniej jeszcze, bo z tą dwójką, to nigdy nie było wiadome, a kociak mógł być więcej niż pewien, że jego ten los na pewno spotka. -Biedny facet. Za jakie grzechy tak cierpi. Jesteś okrutna. - Wstawił się za Harrym, solidaryzując się po męsku z kocim eunuchem. -W takim razie trzeba liczyć, że wie jak się zakręcić, żeby micha jego wybranki była zawsze pełna. - Prychnął, opróżniając do końca swój kieliszek i rzucając rudzielcowi porozumiewawcze spojrzenie. -Wiesz co? Zostawmy przeprowadzkę na jutro. Dawaj dolewkę i zmarnujmy ten wieczór na jakieś głupoty, a jutro pomożesz mi zabezpieczyć labo. Może być? - Zaproponował, po czym wraz z nową współlokatorką rozjebał się na kanapie, gdzie kontynuowali ten miły, przyjacielski i praktycznie rodzinny wieczór. + //zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julka czuła się nieco przytłoczona barwną osobowością i chaotycznym wnętrzem Issy'ego. Z jednej strony była zafascynowana jego energią i kreatywnością, z drugiej – jej pragmatyczna natura i zamiłowanie do porządku nie mogły tego zignorować. Gdy Issy przedstawiał ją, zamiast niej, miała wrażenie, że nie jest wystarczająco szybka, by nadążyć za jego tokiem myślenia.
Tak, Julia Brooks. - potwierdziła, uśmiechając się lekko, chociaż w jej głowie wciąż krążyły myśli o organizacji przestrzeni. Oglądając się po pokoju, zaczęła tworzyć mentalną listę rzeczy do poprawy. Przez chwilę zapomniała, po co tu właściwie przyszła.
- Tak, tak, wszystko ok. - zapewniła, chociaż w jej głosie można było wyczuć nutę niepewności. - Przepraszam, po prostu... - przerwała, próbując znaleźć odpowiednie słowa. - ...pedantyzm to moje drugie imię. - dodała z uśmiechem, starając się rozluźnić atmosferę.
Issy, jakby wyczuwając jej napięcie, zaczął działać szybciej. Julka nie mogła powstrzymać uśmiechu na jego energię i entuzjazm.
- Mój ulubiony kolor? Hmm, butelkowa zieleń, chociaż chodzę głównie w czarnych, bo nie muszę się zastanawiać, czy kolejne elementy do siebie pasują. A co do kroju, to lubię rzeczy wygodne i luźne, ale jeżeli chodzi o kreację, to masz pełną dowolność, choć pomysł z krwią może być nieco zbyt odważny. - dodała z lekkim śmiechem.
Gdy Issy zaserwował jej kawę i wodę, poczuła się nieco bardziej na miejscu. Mimo to, jego kolejne działania i propozycja przeniesienia się do jej miejsca wywołały u niej ulgę.
- Tak, może to dobry pomysł. Chodźmy do mnie. - zgodziła się, łapiąc go za rękę, a po chwili oboje zniknęli, przenosząc się do jej domu w Dolinie Godryka.
Gdy tylko przenieśli się do jej domu, Julka od razu poczuła, jak napięcie opuszcza jej ciało. Widok uporządkowanego salonu, z elegancko ustawionymi meblami i przemyślaną dekoracją, przyniósł jej ulgę. Było to jej bezpieczne miejsce, gdzie mogła się skupić i zrelaksować.
- Dobra, to ja idę po ciuchy, a ty się czuj jak u siebie. - Powiedziała obserwując, jak artysta zaczyna rozpakowywać swoje rzeczy. Czuła, że teraz mogą naprawdę porozmawiać o jej kreacji.
Wróciła pod dłuższej chwili, a towarzyszył jej skrzat Tłuczek, pomagający w przenoszeniu zawartości szafy. Było tu wszystko: od mugolskich zbyt dużych t-shirtów różnych kapel, po obszerne hoodies, na stylowych kreacjach od Madame Malkin kończąć. A do tego cała reszta ciuchów, w stylu od sasa do lasa, które dostawała po sesjach zdjęciowych. Większości z nich nigdy nie założyła ponownie.