Długie korytarze zatopione w półmroku wiją się na wyższych piętrach Camelotu, tworząc prawie że niemożliwy do zwiedzenia w całości labirynt. Jeden z nich wypełniony jest zbrojami, które nie znalazły swojego miejsca w części muzealnej - i to nie z powodu braku miejsca, ale ich złego stanu. Popękane hełmy, porysowane napierśniki, połamane naramienniki walają się tutaj w nieładzie, nie dając się uporządkować niezależnie od starań zajmujących się zamkiem czarodziejów. Wędrując tym korytarzem należy uważać - wśród zwałów metalu kryją się ożywione zbroje, a te nie za dobrze znoszą obecność obcych...
Obowiązkowy rzut kostką k6.
Spoiler:
1 - cisza panująca w ciemnym przejściu wręcz brzęczy w twoich uszach. Nie jesteś pewny, czy to nie jest sprawka jakiegoś zaklęcia - owej pewności nabierasz, kiedy odwracasz się i widzisz spadającą na ciebie zbroję. Udaje ci się uskoczyć w ostatniej chwili, ale niestety urok ogłuszający zostanie z tobą na nieco dłużej. W tym i kolejnym wątku jesteś absolutnie głuchy.
2 - zza zakrętu słyszysz cichy chichot i brzęk metalu. Zaglądając za załamanie ściany widzisz lokalnego poltergeista wpadającego do korytarza z hełmem na głowie, zadbanym i wypolerowanym - wyraźnie ukradzionym z nieco bardziej reprezentatywnej części zamczyska. Jeśli decydujesz się odzyskać zgubę i zwrócisz ją pracownikom muzeum, otrzymujesz w nagrodę egzemplarz księgi "Największe bitwy czarodziejów".
3 - być może to pech, a być może to jednak twój szczęśliwy dzień - korytarz jednak nie przedstawia dzisiaj niczego ciekawie. Przypomina bardziej mugolskie złomowisko niż część czarodziejskiej fortecy, jednak czeka cię jedynie ukłucie rozczarowania.
4 - ni z gruszki, ni z pietruszki składa się obok ciebie kilka pancerzy. Gdyby potrafiły mówić zapewne zapytałyby uprzejmym tonem, czy masz jakiś problem - znają jednak jedynie język metalowych pięści, które w sugestywnym geście unoszą się nad twoją głową. Zanim zdążysz się skutecznie obronić albo uciec otrzymujesz parę haków w brzuch i sierpowych w podbródek, co skutecznie wybija ci z głowy dalsze myszkowanie po Camelocie. W kolejnym wątku musisz bowiem wspomnieć o siniakach i wciąż obolałych kończynach.
5 - w jednej z wnęk zauważasz zbroję trzymającą w metalowych rękawicach pufka pigmejskiego. Jak się okazuje zgubiła go pewna czarownica, która teraz szuka swojego pupila po całym zamczysku. Za odniesienie zwierzątka otrzymujesz nagrodę w wysokości 40 galeonów.
6 - spod sterty nakolanników słyszysz zdenerwowane sapanie i niewyraźne przekleństwa. Kiedy odrzucasz nieco żelastwa na bok, znajdujesz tam magiczny portret przedstawiający wybitnego kowala - czarodzieja, dość niezadowolonego z bycia przygniecionym fragmentami uzbrojenia. Podczas odnoszenia go i odwieszania na odpowiedniej ścianie, namalowany mężczyzna w akcie wdzięczności umila ci czas przeróżnymi historiami. Zdobywasz dzięki nim punkt z Historii Magii.
Wciąż myszkując po terenach zamkowych natrafiłem na labirynt korytarzy. Początkowo poruszałem się w dość losowym kierunku, nie spodziewając się, że po jakimś czasie natrafię na ślepy zaułek. Dopiero wtedy w głowie zaświeciła mi się czerwona lampka, że coś jest nie tak. Wróciłem się korytarzem którym przyszedłem i...natrafiłem na skrzyżowanie z trzema innymi. No i którym teraz mądralo? -Cholera. - skwitowałem krótko, zakładając ręce na biodrach. Tego jeszcze mi brakowało, zgubienia się na samodzielnej wycieczce. Fakt mojego zaginięcia dostrzeżono by dopiero po przerwie świątecznej, także do tego czasu miałem murowaną śmierć z głodu. Miałem ochotę po prostu usiąść po ścianą i ryczeć jak zraniony troll, ale zamiast tego ruszyłem korytarzem w lewo. Kląłem pod nosem własną głupotę, co jakiś czas przystając i nasłuchując, czy ktoś nie idzie. W dwie osoby było zawsze raźniej, o ile moim potencjonalnym towarzyszem nie okazał się psychopata bądź inny posiadający złe zamiary człek. Błądząc tak natrafiłem na korytarz pełen zepsutych zbroi. Schyliłem się nad jednym z pękniętych hełmów i podniosłem go, ocierając z niego kurz. Byłem ciekawy, dlaczego nikt nie wpadł na pomysł, by naprawić je przy użyciu zwykłego reparo bądź oddać do kowala. Ruszyłem powoli korytarzem, skupiając swoją uwagę na porozrzucanym żelastwie.
W zakamarkach Camelotu Darren znalazł się w jednym celu - to gdzieś tutaj miał znajdować się miecz Caradoca, jednego z rycerzy Okrągłego Stołu i towarzysza legendarnego króla Artura. W poszukiwaniach miał przeszkodzić mu jednak tutejszy poltergeist, który zaczął stukać w zebrane tutaj zbroje ukradzionym, zdobionym hełmem, jednocześnie doprowadzając Darrena do białej gorączki z powodu hałasu. Machnięciem różdżki Shaw zabrał duchowi kawał żelastwa, zjawa zaś pomrukując inwektywy pod nosem zniknęła w jednej ze ścian. Chwilę później, w stosie starych zbroi, odnalazł herb, a chwilę później także miecz, Caradoca. Nie namyślając się zbyt długo pomknął do siedziby Muzeum, oddając tam obie zguby, za co otrzymał również jeden egzemplarz księgi sprzedawanej w tutejszej księgarni.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
-...aaaaaxxx! - rozniosło się echem po korytarzu, kiedy trzask teleportacji rozniósł się po zakurzonych zakamarkach. Jęk był tak donośny, że porozbijane zbroje aż zawibrowały, całe szczęście jednak poza dwójką lądujących czarodziejów nie było tu nikogo, gdyż godność Bazyla na tym performensie mogłaby poważnie ucierpieć, a należy wiedzieć, że nie miał w tej materii czym szastać. Złapał chybotliwe równowagę, nie był gotowy na tę teleportację, jak zresztą na żadną teleportację, a wizja rozszczepienia była mu, słusznie zresztą, całkowicie niewesołą. Z klaśnięciem, zimnymi dłońmi, złapał Maximiliana za policzki, z wielką powagą spoglądając mu w oczy załzawionymi oczami. - Będę rzigoł. - zamamrotał ostrzegawczo, to miłe, że ostrzegał, szkoda jedynie, że stojąc tak blisko rozmówcy. Odepchnięty przez obdarowanego refleksem przyjaciela odbił się chwiejnie i podparł dłonią o najbliższą ścianę, kurczowo trzymając się za brzuch, w którym wnętrzności tańczyły step irlandzki. Czknął raz, potem drugi, po czym beknął jak ostatni cham, zaskakując tym najwyraźniej nawet samego siebie. Przeczesał palcami włosy i wygładził koszulę chrząkając wymownie i marszcząc brwi na myśl o swoim przejawie słabości, ze swoistą sobie powagą dodał: -Fałszywy alarm. - oblizał spierzchnięte, pogryzione wargi i zmrużył oczy, rozglądając się po ciemnym korytarzu- Gdzie i dlaczego tu jestem? - bezpardonowy egocentryzm młodego czarodzieja wymagał, by interesował się swoją pozycją geolokalizacyjną we wszechświecie, mógł jednak odpuścić sobie tę przepełnioną pretensją nutę w głosie. Po pierwsze - bardzo cieszył się, że w końcu udało mu się spotkać z Maxem, po drugie, potrzebował wyrwać się gdzieś, gdziekolwiek, żeby opanować figlujące w głowie myśli, po trzecie, w zasadzie nawet najważniejsze, choć wyglądał jakby był niemal urażony tą podróżą, to przecież już rozpoznał, nawet mimo ciemności, rozpoznawał elementy rynsztunku rycerzy epoki arturiańskiej. Nie dawniej jak w zeszłym tygodniu czytał jeszcze książkę naukową Rodneya Castledena, który podążając śladami legend odkrywał sekrety Camelotu i Camlannu. - Nie posądzałbym Cię o zainteresowanie sztuką płatnerstwa. - zamrugał, pozwalając oczom przyzwyczaić się do półmroku. Przykucnął przy jednej ze stert poobijanych elementów rynsztunku rycerskiego i przetarł krawędzią rękawa najbliżej leżącą, paskudnie wgniecioną zbroję - To przecież okucie feldzeugmeistra Bohnë! - sapnął, jakby to była niesamowita sprawa- Skąd taki napierśnik w angielskim zamku…
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max całe szczęście był dość dobry w teleportacji. Powiedziałby wręcz, że opanował tę sztukę do perfekcji biorąc pod uwagę, jak wiele razy praktykował to w stanie dużej nietrzeźwości i generalnie nic mu się nie stało. Jak to mawiano, głupi ma szczęście, a Solberg za głupotę mógłby zdobyć jakiś międzynarodowy medal. Dziś też nie mógł powiedzieć, że był trzeźwy, ale trzymał się dość dobrze. Na tyle, że ktoś, kto go najlepiej nie znał, nie był w stanie powiedzieć, że chłopak ma w żyłach zdecydowanie coś innego niż samą krew. Zdziwił się lekko, gdy Basil chwycił go za policzki. -Kurwa, nie na mnie. - Odepchnął go od siebie, możliwe że trochę za mocno, ale zdecydowanie nie chciał być obrzygany. Dobrze jednak rozumiał kumpla, bo sam pół życia męczył się z chorobą lokomocyjną szczególnie podczas podróży świstoklikami. -Lepiej? Trzymaj, napij się. - Podał mu butelkę z wodą, co zawsze w jakimś stopniu pomagało. Miał też na podorędziu wypełnioną po brzegi piersiówkę, ale jeśli ten miał ponownie dostać mdłości, to lepiej było nie karmić go teraz alkoholem. -Witaj w Camelocie mordo. - rozłożył ręce z szerokim uśmiechem, jakby witał kumpla na swoich włościach. -Mówiłem Ci, że Twój ziomuś przyczynił się do odkrycia tego miejsca? I przekimał się w łóżku samego Artura? - Błyskał białymi ząbkami, wyraźnie dumny z siebie. Wiedział, że Basil interesuje się historią magii a i sam Max był wielkim fanboyem średniowiecza i Arturiańskich legend i naprawdę była to jedna z historii, które z radością opowiadał. -Zaczynam myśleć, że powinienem wszędzie łazić w zbroi. A że nie mam hajsu, postanowiłem jakąś zajebać. - Próbował udawać poważnego, ale nie wytrzymał długo, wybuchając w końcu śmiechem. Musiał jednak przyznać, że chętnie by przywdział coś takiego i sprawdził odporność tego żelastwa na jakieś zaklęcia, bo o ile w mugolskich napierdalankach radził sobie mistrzowsko, tak w tych magicznych szło mu już zdecydowanie gorzej. -Jaki kurwa Bogdan? - Zapytał skonfundowany, bo ni chuja nie rozumiał, o czym Basil w tej chwili do niego mówił. Nie znał się akurat na tym w ten sposób i potrzebował teraz zdecydowanie wytłumaczenia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Gdyby Bazyl wiedział, że Max jest pod wpływem, pewnie w ogóle by się nie pokusił na tę podróż. Solberg i tak wziął go z zaskoczenia tą teleportacją łączną, bo przecież Bazyl już szykował się, żeby postękać i pomarudzić, że on nigdzie się nie wybiera i może jednak poleżeli by gdzieś nic nie robiąc. Przyjął butelkę z uprzejmym skinieniem głowy, kulturalny młody człowiek z niego, upił kilka łyków i podniósł się z kucków, kiedy już upewnił się, że odbite w stali znamiona rzeczywiście wskazują na rękodzieło austriackiego zbrojmistrza. - Helmut Bohnë, austriacki zbrojmistrz polowy z szesnastego wieku. Dość niszowa sprawa, ale opracował podwójne nitowanie magicznych zbroi turniejowych, a to zmieniło rynek płatnerski, że tak powiem, na zawsze. - jak się tak wymądrzał wydawało się, że nos mu się jakby trochę zadzierał do góry. Bardzo lubił błyszczeć swoją wiedzą, niestety, nie pozwalał sobie na odsłanianie akurat tej swojej mocnej strony przed wieloma osobami. Bycie debilem pozwalało na łatwe życie, a i przecież jak pluł jadem łatwiej było mu uniknąć czyjejś uwagi, niż kiedy wychylał się ze swoją wiedzą. Solberg jednak to inna para kaloszy, przed nim nie ukrywał zbyt wiele. - Że co? - uniósł brwi - Ty? Odkryłeś coś więcej niż drogę do sypialni? - pokręcił głową, otrzepując kurz wytarty ze zbroi ze swojego rękawa i rozejrzał się- W te wersję z łóżkiem Artura prędzej uwierzę. Wetknął butelkę w tylną kieszeń spodni i rozejrzał się po korytarzu, po czym kiwnął na przyjaciela ręką, najwyraźniej chcąc dalej eksplorować te zakamarki. Kto wie jakie sekrety i skarby można było tu jeszcze znaleźć? - Musisz mi tę historię opowiedzieć, albo uznam, że łżesz jak pies. - uśmiechnął się, zerkając na niego kącikiem oka. Ostatni raz, kiedy się wyzywali od łgarzy, jeden drugiemu podbił oko, ale nie był sobie w stanie teraz przypomnieć jakiego kłamstwa była to wina. Z pewnością jakiegoś niesamowitej wagi, może dotyczącego ulubionego deseru, albo koloru noszonej bielizny? - Aż tak Ci się marzy bycie rycerzem na białym koniu? - podłapał marzenie o noszeniu zbroi. Max w zasadzie miał fizis odpowiednią do jakiegoś średniowiecznego bohatera, czasem mu nawet przez myśl przeszło, by zaproponować mu jakąś sesje fotograficzną w odpowiedniej aranżacji, ale akurat zamiłowanie do magicznej fotografii pozostawało jego wielką tajemnicą. Jakiś brzęk rozległ się zza zakrętu, a wrodzone cwaniactwo Kane'a kazało mu zajrzeć dyskretnie co to mogło być. Nie był nagrzanym gryfonem, by z pieśnią wojenną na ustach wyskakiwać w bojowym nastroju i badać co tam się dzieje, ale widok poltergeista w polerowanym hełmie jedynie wywołał jego parsknięcie. - Pa na tego agenta. - uniósł brwi.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ostatnimi czasy widok trzeźwego Maxa był naprawdę wielkim wyjątkiem. Chłopak próbował jakoś stanąć na nogi, ale zdecydowanie mu to nie wychodziło. Na terapię narazie nie wracał wiedząc, że w miejscu, w którym się znajduje i tak nie będzie tam szczery i nie przyłoży się do leczenia. -O kurwa. To faktycznie cacko. Muszę przyjść kiedyś do Ciebie na lekcję historii, bo jest czego się uczyć. -Jak zwykle był pod wrażeniem wiedzy Basila na ten temat, bo sam był tutaj kompletnie zielony. -Co dało to podwójne nitowanie? Ma się to jakoś w kwestii odpychania zaklęć, czy co? - Pociągnął, bo ciekawość by go zabiła, gdyby przemilczał temat. Skoro był czas i okazja, to nie widział czemu miał się nie dopytać o coś, co wydawało się być naprawdę interesującym tematem. -A widzisz. Czasem coś mi wyjdzie. - Wyszczerzył się, rozbawiony tekstem znajomego. -Uwierz, uwierz. Nawet Dziada okradłem z klejnotu. Jebitny rubin sobie przygarnąłem. Jeszcze nie wiem, co z nim zrobię, ale na pewno się nie zmarnuje. - Zdradził mu swój mały sekrecik, o którym nikt inny nie wiedział. Strzegł tego skarbu naprawdę dobrze, ukrywając go pod zaklęciem transmutacyjnym, by przypadkiem żaden złodziej nie pokusił się na jego skarb. Może i był lekkomyślny, ale wbrew pozorem nie był głupi. -Był taki ziom - Jones się nazywał, jakiś znany historyk, czy tam archeolog magiczny, może kojarzysz. - Zaczął ruszając za kumplem i po drodze odpalając szluga, którym od razu się zaciągnął. -No i organizował wyprawę poszukiwawczą, to się zapisałem. Najpierw poszliśmy na jakieś wzgórze. Tam szczerze nie pamiętam, co się działo, ale to chuj. Najważniejsze, że potem zabrał nas tu w okolicę. Wszędzie była jakaś pojebana mgła i strzelały do nas kościotrupy z łuków. Oberwałem jedną strzałą prosto w dupsko. Zmroziło mnie nie na żarty. - Prychnął rozbawiony na to wspomnienie, choć przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. -No i coś tam się stało, magia jakoś opadła i odkryliśmy ten zamek, gdzie w środku trzeba było trochę się jeszcze nagimnastykować. Trafiłem do sali balowej, gdzie musiałem przetańczyć swoją drogę na drugą stronę, a potem otworzyłem pierwsze lepsze drzwi i znalazłem się u Artura w sypialni. Tak w skrócie. - Skończył opowieść, raz po raz przerywając, by zaciągnąć się nikotyną, której potrzebował tym bardziej, im bardziej był nietrzeźwy. Miał tylko nadzieję, że dragi przetrzymają na tyle, że nie będzie musiał kombinować, jak tu przygrzać, żeby tylko Basil go nie przyłapał. Nie potrzebował bójki z ziomeczkiem. Przynajmniej nie teraz, bo normalnie raczej nie odmawiał dobrego, tradycyjnego mordobicia. -Jeździć konno już umiem, więc co mi zostało? A w wakacje nawet brałem udział w pojedynku na miecze! Tego się nie spodziewałeś, co? - Zapytał zaczepnie, przypominając sobie, jak się naparzał z błaznem na targu, który dawno temu był jednym z Rycerzy Okrągłego Stołu. Domyślał się, że podobne smaczki mogą Kane`a zainteresować. Brzęk chwilowo wyrwał ich z rozmowy sprawiając, że wyjrzeli za róg sprawdzić, co jest powodem tego hałasu. -Aż stęskniłem się za Irytkiem. Co tam u szkolnego urwisa? Daje wam popalić nadal? - Zapytał, stosując tę samą terminologię, którą przed chwilą wykorzystał ślizgon. Jakoś to określenie się Maxowi spodobało i zdecydowanie było odpowiednie w kontekście jakiegokolwiek poltergeista, a już tym bardziej Irytka.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
- A widzisz, najpierw była taka teoria, że nie można nitować podwójnie, bo to ograniczy zakres ruchów zbroi, ale Helmut był prawie tak uparty jak Ty i postanowił zrobić wszystkim na przekór i zaczął te zbroje testować. Finalnie okazało się, że jeśli wyprawić te nitowania w kwasie wywerny to nie dość, że zakres ruchu zostaje taki sam, to jeszcze podnosi to szanse na odbicie zaklęcia przez samą zbroję. - wkręcił się sam w swoją opowieść, gestykulując przy tym jak wykładowca na auli. Z góry zakładał, że historia magii jest dla ludzi przedmiotem nudnym, więc nawet nie prowokował swoich nierzadko przydługich tyrad na różne tematy, mając jednak szansę zagłębić się w jakąś historyczną ciekawostkę wpadał jak kamień w wodę. Parsknął, kręcąc głową na te nowinkę o Solbergu złodziejaszku klejnotów, bo choć bym prześmiesznym i niezwykle ambitnym ziomkiem, to nie posądziłby go o kradzież. Może to jeden z tych momentów, w których okazywało się, jak bardzo słabo go znał i jak wiele ze swojej duszy Solberg ukrywał przed światem. Z uwagą wysłuchiwał opowieści o przygodach chłopaka, jego eksploracji terenów i nieprawdopodobnych starć z kościotrupami strzelającymi z łuków. Nie próbował się nawet powstrzymać przed spojrzeniem na maxową pupę, kiedy ten wspomniał o zarobieniu w nią strzałą. Gwizdnął z uznaniem na te rewelacje, a może na samą pupę, przyglądając się innym, walającym po kątach rupieciom. - Ta, na miecze. - zaśmiał się - Już ja wiem na jakie Ty miecze walczysz, rycerzu. - kiwnął brwiami- Dawaj zaraz Ci jakąś tu skompletujemy, myślę, że nikt nie zbiednieje jak im zabraknie kilku szpargałów. Tylko wybrać coś szczególnego, nie byle syf... - mrużył oczy, żeby wypatrzeć wśród uzbrojenia jakichś innych białych kruków, napierśnik Bohne'a był spoko cacuszkiem, ale to wgniecenie na środku z pewnością uniemożliwiało wygodne noszenie. Wspomnienie irytka rozbawiło go niewspółmiernie. Przypomniało mu się, jak mały gnój ukradł mu raz notatki z eliksirów, a on nie robił notatek zbyt często, więc razem z Solbergiem ganiali go po korytarzach próbując je odzyskać. - A nie wiem, nie spotykam go za bardzo. Wiesz jak z nim jest, umiłował sobie pierwszorocznych i ich tam gnębi po kątach. - błysk polerowanego hełmu jednak nie dawał mu spokoju- To dawaj rycerzu, pogoń ducha, zobaczymy czy ten jego hełm wejdzie Ci na łeb. - zaproponował. Zwalanie ciężkiej pracy na innych było jego ulubionym hobby.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Słuchał uważnie tego, co Basil ma do powiedzenia o podwójnym nitowaniu i całej reszcie i chyba zaczynał rozumieć, jak niektórzy muszą patrzeć na Solberga, gdy ten zaczyna opowiadać o eliksirach. Niby coś rozumiał i znał używane przez ślizgona pojęcia, ale ni chuja nie potrafił sobie wyobrazić, jak to ma działać. -No dobra, ale czy kwas wywerny nie powinien rozpuścić zbroi? Musiał użyć czegoś jeszcze do ochrony, co nie? - Zapytał, próbując mimo wszystko wyklarować sobie cały ten obraz. I tak był już pod wrażeniem dzieła, co tylko nakręcało jego potrzebę zgłębienia tematu. Tak, Max miał wiele za uszami i raczej nie chwalił się tymi mniej legalnymi akcjami w swoim życiu każdemu, z kim rozmawiał. Nawet Lucas i Brooks nie wiedzieli wszystkiego, a przecież kartoteka policyjna nastolatka była bardziej opasła niż Wszystkie tomy Historii Magii razem wzięte. Prychnął lekko na gwizd, nie będąc pewnym czego on dotyczy, ale nie umknęło mu spojrzenie kumpla na jego pośladki. Nie miał absolutnie nic przeciwko temu i pewnie, gdyby wiedział że tak się sprawa potoczy, to jeszcze by mu się ponętnie wypiął, żeby miał lepszy widok, ale niestety nie zdążył odpowiednio zareagować i Basil musiał zadowolić się tym, co widział. Nie żeby widok mimo wszystko był zły, bo nie był. -Ej, tym razem mówię o takich ze stali! - Prychnął rozbawiony, bo akurat tutaj kumpel się za dużo nie mylił. Przynajmniej w większości. -Zresztą, nie mogłem inaczej. Spotykam się z kimś. Tak jakby? Pojebana sprawa. - Widać było, że z każdym słowem nieco gasł, a na końcu pokręcił głową, jakby chciał dać znać Basilowi, że nie ma o czym mówić. Może i chwilowo było lepiej, ale nie oznaczało to, że Max przerobił i zapomniał wszystkie problemy, jakie ostatnio go z Salazarem spotkały. -Dawaj mistrzu! Zrób ze mnie prawdziwego rycerza! - Zmienił temat i od razu przywdział na twarz szeroki uśmiech. Nie przejmował się tym, że pewnie niszczą historyczną wartość zbroi, czy coś w ten deseń. Potrzebował teraz rozrywki i adrenaliny, a to, co proponował Kane, brzmiało jak idealne rozwiązanie. -Klasycznie. Chociaż myślałem, że uczepi się przyjezdnych. - Przyznał szczerze, pozwalając kumplowi zapiąć na sobie kolejny element ekwipunku. Max czuł, jak robi mu się coraz ciężej, a ruchy powoli stają się ograniczone. -Czekaj. Jebnij mi najpierw fotę. Muszę mieć jakąś pamiątkę. - Rzucił Basilowi swój telefon, po czym szybko poinstruował go, jak się obsługuje tę mugolską technologię i zapozował w magicznej zbroi. -Idealnie. NA POCHYBEL SKURWYSYNOM! - Wydarł mordę, zamykając przyłbicę, a jego głos rozniósł się echem po pustym korytarzu. Max ruszył przed siebie w stronę poltergeistra tak szybko, jak mu żelastwo pozwalało, a choć duszek początkowo był zajęty sobą, tak widząc szarżującą na niego zbroję, nagle zaczął spierdalać, chuj wie gdzie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Kane kiwał głową sam do siebie, jakby był jednocześnie mówcą i słuchaczem samego siebie. Nie było żadną tajemnicą jakim jest egocentrykiem więc słuchanie własnego głosu, mądrzącego się na temat, który rzeczywiście go interesował, było przyjemnością! Mimo to, był również wdzięczny koledze, za ciekawość i nigdy nie słabnącą chęć znajdowania dziury w całym, bo to pozwalało mu wspinać się na wyżyny własnej wiedzy. Nie sztuka kogoś zachwycić swoją erudycją, rzucając wyszukane laudacje, wtedy każdy rozmówca okazywał się głębokim oligofrenem, zupełnie różną satysfakcję dawało, kiedy ktoś aktywnie kwestionował poziom posiadanych przez niego informacji. - A widzisz, właśnie nie! - powiedział z uśmiechem, zadowolony, że Solberg dostrzegł ten niuans - Otóż dlatego właśnie, Helmut Bohnë, był takim mistrzem. Wyprawiał jedynie pierwszy nit, przed nabiciem drugiego, a kwas wywerny preparował w opracowany przez siebie samego sposób! Niestety, bardzo trudno zdobyć jakiekolwiek materiały na tenat tego eliksiru, a nie wątpie, że to by Cie zaciekawiło najbardziej... Spotkania z Maxem, od kiedy opuścił mury szkoły, były rzadkie, zbyt rzadkie na jego własną preferencję, ale zawsze okazywały się być bogate nie tylko w wygłupy słowne, ale i też jakimś wewnętrzny emocjonalny luz, na który nie umiał sobie pozwolić w towarzystwie innych ludzi. Gadając z Solbergiem nie zagryzał nerwowo ust, nie powstrzymywał głupich komentarzy. Może i miał rozmysł dwunastolatka, ale czuł, że może tego nie ukrywać przy Maxie. na sprostowanie o mieczach ze stali zarechotał głupio jak stary goblin i pokiwał brwiami. I choć uśmiech na twarzy mu pozostał, to głowa przekręciła się z pewną troską, bo choć chciał i cisnęło mu się na usta, by pokpić z nagłego celibatu Solberga i oddania monogamii to coś w oczach chłopaka sprawiło, że się przed takim żartem powstrzymał. Zanotował w pamięci tę sytuację, jakby chciał do tego wrócić, ale szczerze nie był pewien, czy to się kiedykolwiek uda. - O, ten wygląda na Twój rozmiar. - wskazał napierśnik, chcąc zmienić temat na taki, który będzie przyjacielowi odrobinę lżejszy. Podniósł z ziemi element rynsztunku i dmuchnął na niego mocno. Na piersi widniał grawerunek dwugłowego smoka stojącego w ogniu. Wprawdzie już wyblakły i ze szramą po skosie przez pierś, ale w ocenie Kane'a to nawet dodawało trochę szyku. Dwa razy zresztą nie trzeba było proponować, empiryczne doświadczenie zakładania średniowiecznej zbroi to coś, czego nie mógł sobie odmówić. Po kolei dobrał i naramienniki, ładne karwasze i rękawice (chyba nawet z tego samego zestawu! przynajmniej jedna z nich...), nagolennice, wszystko spiął ze sobą i z dumą spojrzał, uznając w duchu, że nie ma to tamto, Max rzeczywiście nadawał się na rycerza. Regulamin no-homo-przyjaźni jednak zabraniał mu prawić mu takie czerstwe komplementy, klepnął go więc w metalowe ramie dziarsko i mrugnął zaczepnie. - No jak teraz Twoja niewiasta nie padnie na kolana, to ja nie wiem. - pokiwał brwiami. Nie miał pojęcia, co to komórka. Z trudem przyswajał taką wiedzę, próbując objąć rozumem jak to ustrojstwo działa. Wydawało się być podobne do zaklętego notesu, ale jakieś takie dziwnie poręczne i śliskie w dotyku. Troche obleśne, więc z ostrożnością uwiecznił chłopaka w kilku ujęciach, ukrywając w duszy zachwyt nad tym, jak łatwe było to zrobienie zdjęć i jak dużo sprytniejszy był ten cały telefon od topornego aparatu fotograficznego (taki aparat, ale do kieszeni! sprytne...)- Go get'em, tiger. - zachęcił gestem, by ten udał się w stronę ogłupionego okrzykiem bojowym poltergeista. Widząc, jak duch zabiera swoje duchowe nogi za pas, Bazyli również dołączył do pościgu, choć dużo mniej widowiskowo, bo przecież bez zbroi. Czując, że musi nadrobić chwycił jeden z wystających z kup żelastwa trzonek, który okazał się być pokaźną buławą i wtórując Solbergowi puścił się w pogoń za ich niechybną ofiarą.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max nie od dziś znał Basila i wiedział, jak się z nim obchodzić, ale też prawdą było, że nastolatek po prostu był ciekaw świata i głodny wiedzy, więc jak tylko mógł, starał się dowiedzieć jak najwięcej. Zdawał sobie sprawę z tego, że absolutnie nie było tego po nim widać, ale pod tą powierzchowną powłoką, był naprawdę inteligentną osobą. Słysząc, że nity preparowane były w jakimś eliksirze, szmaragdowe tęczówki od razu rozjaśniły się charakterystycznym błyskiem. -No teraz to już wiem, co będę robił do śmierci. Znajdę ten specyfik, choćby mi miało jajo odrąbać. Dwóch nie poświęcę, ale jedno mogę. - Zaznaczył, jak bardzo mu zależało na odkryciu tego tematu. Każdy kto go znał, a nawet i niektórzy Ci, którzy w życiu nie widzieli go na oczy wiedzieli, że dla Maxa nie ma nic ważniejszego niż eliksiry i choć wiele w życiu się zmieniało, tak jego pasja do tego przedmiotu ani trochę nie malała, o czym świadczyły chociażby rozpoczęte przez nastolatka projekty. Tak, ten duet zdecydowanie czuł się dobrze w swoim towarzystwie. Max raczej rzadko bywał spięty, ale wiedział, że może Basilowi ufać i gdyby tylko chciał, mógłby powierzyć mu nieco poważniejsze problemy swojego życia. Niestety nie był najlepszy w takich rozmowach, choć wielokrotnie naprawdę ich potrzebował. Teraz też chętnie by z kumplem pogadał, ale zdecydowanie łatwiej było temat zbyć i wrócić do śmieszków, nim zacząć coś poważniejszego. Ucieszył się więc, gdy Basil zamiast na jego słowach, skupił się na napierśniku. -Dawaj. Wygląda cacy. Co prawda do smoka mi trochę daleko, ale kurwa, wygląda groźnie. Ja bym się na polu walki posrał. - Wyraził elokwentnie i kulturalnie swoją opinię. Musiał przyznać, że ta zbroja dodawała mu animuszu, a fakt, że Basil wiedział co robi, zdecydowanie dodawało mu seksapilu i pewnie gdyby Max nie był zajęty, to wcale by się tą całą no-homo-przyjaźnią nie przejmował. -To znaczy, że już nie ma dla niej ratunku i lepiej żeby ją ten smok pożarł. - Zaśmiał się, kończąc myśl kumpla, po czym zaczął tłumaczyć mu co i jak w kwestii telefonu. Uwielbiał obserwować interakcje czystokrwistych czarodziejów z mugolską technologią i choć z zewnątrz cierpliwie wyjaśniał wszelkie niuanse, tak wewnątrz śmiał się do rozpuku i notował niektóre perełki, by móc potem wytykać je kumplowi. -Raaawr! - Zawył jak prawdziwy tygrys, po czym ruszył z kopyta, robiąc przy tym tyle hałasu, że nie zdziwiłby się, jakby obudził wszelkie duchy mieszkające w Camelocie. --No i spierdolił. - Westchnął w końcu ciężko, opierając się o filar, gdy nagle, zobaczył coś puchatego, co wyglądało zza rogu prosto na nich. -Hej mały. A Ty to kto? No, chodź tu... - Zwrócił się łagodnie do pufka, który - co teraz Max zauważył - leżał na rękach niepełnej zbroi, stojącej we wnęce. -Myślisz, że się tu zgubił? - Spytał już Basila, podnosząc przyłbicę, która co rusz opadała mu na oczy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Parsknął i pokręcił głową, zauważając, że bez jajec da się żyć, ale przecież nie zamierzał odwodzić Solberga od raz wyznaczonych sobie celów. Ambicja była najpiękniejszą z cech każdego, obecnego, czy byłego członka domu Salazara Slytherina, a on sam zawsze z pewną czułością i w wielkim sekrecie, zakochiwał się w tym, co mógł w ludziach dostrzec, kiedy oko błyszczało im na myśl o rzeczach, które ich pasjonowały. Pokręcił głową upewniając się, że zbroja się nie rozpadnie ani nie porozpina podczas szarży, bo tego chyba woleli by uniknąć. Pozazdrościć tej dwójce mogły nie tylko lokalne duchy i ewentualni podglądacze, każdy powinien mieć w życiu kogoś, z kim może pierdolić wszystko, założyć zbroję i porobić troche bezmyślnego rabanu, ganiając po opuszczonych korytarzach starego, zapomnianego zamczyska. Każdy powinien, a nie każdy miał, stąd ta dwójka miała do siebie naprawdę wielkie szczęście. Gonili ducha przez solidną chwilę, biorąc go zakusami, zanim się poltergeistowi przypomniało, że umiał przenikać przez ściany i im czmychnął za zakrętem, z brzękiem pozostawiając po sobie polerowany hełm. Kane nie mógł opanować durnego śmiechu, przerywanego ciężkim ziajaniem. - No stary, powiem Ci, że tak biegać w zbroi - powiedział z zadyszką - to nie każdy by umiał. Taka kompletna zbroja, to jakby nie patrzeć, będzie ze dwadzieścia kilo. - zauważył, schylając się po porzucony przez ducha hełm. Zamachnął się bezmyślnie, jak to nastolatek, trzymaną w ręku buławą i rzucił nią wpizdu aż z potężnym grzechotem rozbiła stos jakichś rdzewiejących elementów rynsztunku rycerskiego. Obejrzał się na Solberga, który nagle zaczął bredzić i zmrużył kaprawe oczy, próbując dostrzec dlaczego brunet gada do zbroi. Poprawiwszy hełm pod pachą podszedł bliżej i dopiero wtedy zobaczył małego pufka. - Ojo, jaki słodziak! - uśmiechnął się - Trochę przypomina Ciebie, pamiętasz, jak się na balu zimowym opiłeś cytrynowym grzańcem z prądem? - i jeden i drugi miał potem przez pół godziny wszystkie włosy nastroszone jak stare miotły, ale wybiórcza pamięć Bazyla oczywiście pominęła fakt, że sam również wyglądał wtedy dość komicznie- Myślę, że weź go, zapytamy w części muzealnej, może ktoś zgubił i tęskni. - zasugerował- Patrz, jaki ładny. - zaprezentował za to hełm, który pozostał po poltergeistrze. Zupełnie inna jakość od tych rupieci, które walały się po ziemi w tej części zamku- Ten agent musiał go skądś zawinąć... - mruknął pod nosem ewidentnie zastanawiając się, czy również popełnić tę zbrodnie i po prostu przytulić hełm jako pamiątkę z wycieczki. Był taki lśniący i w ogóle...
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Basil mógł próbować ile chciał, ale Max nie oddałby obydwu swoich jaj. Zresztą, miał z tym pewne doświadczenie, gdy jego byłemu i zarazem pierwszemu chłopakowi, urwało je i dopiero po naprawdę długim czasie otrzymał protezy, które może i spełniały swoje zadanie, ale zdecydowanie nie były tym samym, co naturalne męskie wdzięki. W jednym jednak musiał się z kumplem zgodzić, wiele rzeczy było seksownych, ale nic nie równało się temu błyskowi w oku, który pojawiał się, gdy ktoś pasjonował się danym tematem. Tak, razem to mogli konie kraść, albo starodawne zbroje, walające się po Camelocie. Basil był dobrym ziomkiem i spotkanie z nim zawsze poprawiało Maxowi humor, a wspólnych wspomnień z odwalania na szkolnych korytarzach mieli naprawdę wiele. W końcu wyścig dobiegł końca i choć Max z formy nieco zszedł, to widać było, że bieganie mu pomogło, bo co prawda miał zadyszkę, ale nie taką srogą, jak Bazyl. -Siedziało się w drużynie przez kilka lat. Napierdalanie tłuczków to dobry trening, polecam. - Wyszczerzył się do kumpla, nim jego uwagę przykuło coś zupełnie innego i zdecydowanie bardziej puchatego. -A pamiętasz, kto mi tam tego prądu dojebał tyle? - Odgryzł się z uśmiechem, nie mogąc zaprzeczyć, że efekt na czuprynie miał wtedy podobny. -Wylądowaliśmy wtedy na szlabanie u tego byłego gościa od Astronomii. Dobra dupa z niego była. Ciekawe gdzie teraz jest i co robi. Pamiętasz te ploty, że niby sypiał z uczniami? - Charakterystyczne iskierki zatańczyły w jego oczach, po czym podszedł do pufka i wziął go delikatnie w ręce, choć puchata kulka trzęsła się jakby miała zaawansowanego parkinsona. -No już, spokojnie... - Starał się go uspokoić, bo zwierzak był naprawdę słodki i ślizgon miał rację, na pewno ktoś za nim tęsknił. -Zajebisty. Bierzesz go? - Zapytał, bez większego zastanowienia, bo on by pewnie zajumał ten hełm od razu, ale nie wszyscy mieli aż tak lepkie rączki jak Max. -Możemy poszukać bezgłowej zbroi, na pewno rozwiążemy tę zagadkę. - Zaproponował bardziej moralne rozwiązanie, cały czas próbując uspokoić trzęsącego się w jego dłoniach pufka. Nagle, jakby spod ziemi, wyrosła przed nimi czarownica, która wyglądała, jakby przebiegła cały Camelot na jednym wydechu. -SŁONECZKO! Tutaj jesteś! Och, jak ja Cię wszędzie szukałam! Myślałam, że coś Ci się stało! - Max uniósł brew ze zdziwieniem myśląc, że kobieta zwraca się do niego, ale po chwili zrozumiał, że mówiła do puchatej kulki. Nie myśląc wiele wyjaśnił czarownicy, jak znalazł jej pupila i oddał pufka właścicielce, która o mało co się nie rozpłakała i przekazała chłopakowi czterdzieści galeonów znaleźnego i tyle ją widzieli. -No, stary, tak to ja mogę zarabiać. - Zaśmiał się, chowając kasę do kieszeni i planując już szczegółowo, na co ją wyda.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Kiedyś były czasy, teraz nie ma czasów. Jak Solberg jeszcze chodził na treningi drużyny, to nawet Bazylowi się chciało czasem wsiąść na miotłę i poodbijać pałką tłuczki, coby mu pomóc w treningach być królem przestworzy. Teraz, jak nie było go w szkole, jego zainteresowanie quidditchem spadło do zera, a on sam, poza przebieżkami pod lasem i siłowaniem się z zardzewiałymi zawiasami swojego szkolnego kufra nie przykładał za wiele wysiłku do sztuki pielęgnacji zdrowego ciała. Może dlatego miał taką chorą duszę. - Czy pamiętam ploty? - pokręcił głową- Człowieku, ja przez cały semestr próbowałem je potwierdzić, aż się okazało, że on wolał dwunastolatków... - uniósł brwi, nim parsknął. Stali tak, jak dwa debile, rozsłodyczając się bezsłownie nad puchatością i kuleczkowatością pufka, Kane nawet pokusił się, by zwierzątko pogłaskać palcem, choć to trzęsło się wyraźnie przestraszone. Nigdy nie miał zwierzątka, choć zawsze uważał, że ma do nich rękę i świetnie by się sprawdził jako właściciel i treser. Czasem myślał o wyrobieniu licencji i kupieniu sobie psidwaka, ale wciąż nie był pewien, czy pies to dokładnie to, czego jego dusza pragnęła. Zerknął na trzymany pod pachą hełm, chyba gotów przyznać, że planuje go zwędzić, nie zdążył jednak nawet dobrze wziąć wdechu, kiedy wizg dziewczyny odbił się dudniąc po ścianach korytarza, aż podskoczył, bo może i był głupi, ale za to łatwo było go wystraszyć. W milczeniu obserwował całe zajście, choć gdy tylko dziewczyna odeszła ze zgubą wydawało się, że ledwie powstrzymywał śmiech. - No co tam, Słoneczko? - szturchnął przyjaciela łokciem- Widziałem jak Ci się oczka zaświeciły, jak Cie zawołała, hę? - kiwnął głową- Mogę tak do Ciebie mówić od dziś, Słoneczko... - zwinął usta w dziubek i posłał mu kilka całusków w powietrze- Taki zawsze jesteś rozpromieniony i cieplutki, że też mi to wcześniej do głowy nie przyszło... - uchylił się, by nie zarobić opancerzoną łapą od Solberga i zarechotał głupio, poprawiając chwyt na hełmie. - Chodź zwrócimy to komuś, na co mi stare żelastwo. Gdyby to była książka, to co innego, ale hełm? - ruszyli w dalszą drogę i rzeczywiście udało im się natknąć na jakiegoś przypadkowego pracownika muzeum, który spełnił bazylowe życzenie. W zamian za zwrot skradzionego przez ducha elementu zbroi otrzymał opasły egzemplarz Największych Bitw Czarodziejów i choć wyglądał, jakby wolał galeony, to w duszy już był ciekaw by poczytać tę książkę.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Chyba dobrym rozwiązaniem byłoby wspólne zmotywowanie się do treningów, ale jak widać żaden z chłopaków na to nie wpadł. Mieszkając u Brooks, Max miał do dyspozycji jej boisko i czasem z niego korzystał, ale zdecydowanie nie było to na takim poziomie, na jaki było go stać, a to jak zawsze chłopaka frustrowało. Cholerna ślizgońska ambicja. -Podrywanie nauczycieli zdecydowanie nam nie wychodziło. Dlatego było to takie dobre wyzwanie. - Zawtórował mu śmiechem. Tak, przeszli razem naprawdę wiele w szkole i w takich momentach, Maxowi naprawdę brakowało hogwarckich murów. Może zbyt wcześnie zrezygnował z własnej młodości i nie powinien był skreślać swojej dalszej edukacji, gdy zamknięto za nim drzwi, ale też zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele dziejących się w zamku sytuacji tylko mocniej pchało go w ramiona używek, od których przecież usilnie próbował się uwolnić. Nie spodziewał się ani ataku kobiety, ani tym bardziej tego, że Basil również kontratakuje, gdy tylko jej kobieca sylwetka się od nich oddali wraz z puchatą kuleczką, która albo miała na imię Słoneczko, albo miała zdecydowanie niezdrową relację ze swoją właścicielką. Max wolał nie wnikać w to, która z tych opcji była prawdziwa. -A jebnął Ci ktoś kiedyś? - Trzepnął go w łeb za tę odzywkę, choć musiał przyznać, że kumpel go przejrzał, bo czarownica naprawdę była przyjemna dla oka. -Żadnego słoneczka, dzbanie. - Basil wykonał zręczny unik przed kolejnym kuksem od Solberga. Humory widocznie dopisywały i gdyby tylko było to możliwe, Max zostałby tu ze ślizgonem cały dzień. -Skoro jesteś pewien. Mi by imponował taki nad Twoim łóżkiem. - Rzucił mu tylko porozumiewawcze spojrzenie, ale nie miał zamiaru namawiać go przecież do kradzieży. Posłusznie powlókł się za Basilem, przy okazji odpalając kolejnego szluga no i pozbywając się zbroi z własnego ciała. -Dobra, mordo, ja spierdalam, bo czeka na mnie jeszcze dużo roboty dzisiaj. Trzymaj się i nie myśl, że niedługo Cię gdzieś nie wyciągnę. - Przyszedł czas się rozstać i w tym celu, Max stworzył kumplowi świstoklik prosto pod bramę Hogwartu, a sam teleportował się do Doliny Godryka, gdzie od razu zamknął się w swoim laboratorium.
//zt x2 +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees