Salon w którym dominuje przede wszystkim klimat art deco, czyli styl w architekturze wnętrz, który Michael na wpół nienawidzi i na wpół lubi z powodu tego, że mugolska książka Wielki Gatsby kojarzy mu się właśnie z tym stylem i sam zamarzył sobie, aby w swoim domu mieć namiastkę takiego czegoś związanego z tym stylem. Dlatego nic dziwnego, że salon taki salon powstał. Jedyne co tylko poprawił u swojego architekta to fakt, że chciałby bardzo mieć większy kominek, który pozwala mu na używanie proszku fiuu, kiedy nie ma chwili na to, aby przenieść się samotnie teleportacją lub w razie bardzo nagłych przypadków, gdzie może grozić to rozczłonkowaniem.
Ostatnio zmieniony przez Michael O. P. Shakeshaft dnia Wto Cze 20 2023, 14:30, w całości zmieniany 1 raz
Cassandra Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : włosy przeważnie układają się w fale, farbowane na lato na blond, kolczyki w uszach i pomalowane usta, pierścionki na palcach
Cassandra uważała, że miała pecha. Tylko jej przydarzały się dziwne, żenujące sytuacje. Zaczynając od wylania sobie słoika z kiszonymi ogórkami na lekcji Działalności Artystycznej na spodnie i włosy, paradując z sukienką przyklejoną do ciała niczym po dostaniu wiadrem wody na balu wiosennym przy rosyjskim mięśniaku kończąc na... W sumie to z pewnością nigdy nie zamierzało się to skończyć, a dzisiejsza sytuacja miała być jedną z wielu być może najgorszych w życiu Walker, albo bardziej odpowiednie słowo zapamiętanych na całe życie. Spieszyła się na spotkanie z przyjaciółmi, chociaż jeszcze miała sporo czasu, zamierzała ogarnąć kilka rzeczy, chociażby wizytę w księgarni, czy dostarczenie tacie posiłku do pracy, nie żeby musiała, ale lubiła robić mu niespodzianki, nawet jeśli ograniczały się one tylko do wymiany pudełka z jedzeniem — to było już coś! Musiała się pomylić, zamiast wypowiedzieć lokacje jednego z kominków w Londynie, palnęła coś innego, tak jej się wydawało, gdy rzuciła proszkiem fiuu, lądując w obcym mieszkaniu. Istniało wysokie prawdopodobieństwo, że to ona zrobiła błąd, a nie zepsuta sieć kominkowa. Nie tym teraz się martwiła, wychodząc na salony pełnego stylowych ozdób jakiegoś księcia. No, ale ten kominek mógłby być większy, z pewnością wykraczał poza normy BHP. Walker pobijała się w nim i chociaż na pewno był czysty, to jednak wyszła z prawym policzkiem ciemniejszym od lewego, trochę sadzy też znalazło się na czole i łokciach czy przedramionach, ubrana w jasne dżinsy i białą koszulkę bez rękawów, nie mogła wyjść z tego bez szwanku, nawet jeśli właściciel domu utrzymywał kominek w idealnej czystości. Na jej pomalowanych lekko różową szminką ustach pojawił się grymas bólu, wymieszanego z szokiem, gdy wstała i zaczęła się rozglądać. Powoli dopadało ją przerażenie, a w oczach zbierały się łzy. Panika. To na pewno był atak paniki, zaczęła oddychać gwałtownie, opierając się o jeden z mebli, szybko jednak niespokojnie się od niego odsuwając. Brakowało tego, żeby jeszcze coś tu zniszczyła! Starała się zachować jasny umysł, ale obecnie jedynie co musiała zrobić to nie pozwolić sobie zasłabnąć w obcym mieszkaniu, które z pewnością mogło należeć do księcia z bajki, albo seryjnego mordercy, bo przecież wygląd o niczym nie świadczył.
Pech według Michaela nie był tym co się zazwyczaj nazywa pechem. Raczej po prostu składową rzeczy, które ostatecznie złożyły się na to, że coś złego finalnie musiało się stać. Stres, za szybkie myślenie - you think it, you name it, jak powiedzieliby Amerykanie z którymi dane mu było żyć dużą część swojego młodocianego życia. Ale teraz był znowu w Anglii po tym jak wrócił z Japonii starając się zrozumieć bardziej artystyczne aspekty różdżkarstwa, a tamtejsi rzemieślnicy po ukończeniu ichniejszej szkoły raczej znali się na tym zdecydowanie lepiej. Walory estetyczne sprawiły, że musiał zaciągnąć porady i podszkolić się trochę. Zajęło mu to oczywiście trochę lat, a biznes przeszedł na trochę w ręce zaufanego Wiltkinsa, który od początku był w zakładzie z tym, że wymieniali się zmianowo. Ostatecznie tęsknota za domem sprawiła, że w przeciągu czerwca - a więc na koniec roku szkolnego - postanowił ostatecznie wrócić do Anglii i znowu objąć "władzę nad sklepem". Kończył już rozpakowywać się, pokonywać ostatnie podrygi niedoskonałości w jego Jutrzence za którą tęsknił, a nic nie zapowiadało się na to, aby miał w którymś momencie gości. Tym bardziej zaskoczył się, kiedy przesiadywał w kuchni i gotował coś prostego do zjedzenia po ogarnięciu już większości rzeczy, kiedy zorientował się, że odgłos zielonych płomieni kogoś... wyrzucał. Nie zapowiadało się, że miałby mieć gości, a zarazem nie spodziewał się, że zobaczy kogoś, kogo nie miałby się w życiu spodziewać. Pamiętał dziewczynę z McDonalda, a raczej prześwitywała mu przez pamięć, ale właśnie teraz problem w tym wszystkim był taki, że przecież miał mugola w domu. Ministerstwo mogłoby tu wpaść w każdej chwili. — Na Merlina, niemagiczny w moim domu! — Zakrył nagle usta, przyglądając się temu jak ta wychodziła z kominka cała ubrudzona. To była chwila szoku, po której nastąpiła oczywista troska. — Hej, nic ci nie jest? Nie zrobiłaś sobie żadnej krzywdy? Dobiorą się do mnie, wlepią mi galeony. Co ja im powiem? — Tyle było pytań, tak mało odpowiedzi. Aż przysiadł na rogu kanapy.
Oddychała powoli, miarowo, mając zamiar zaraz się rozbeczeć, a potem uspokoić i poszukać wyjścia. Głównie skupiła się na uspokojeniu siebie, chociaż chaotyczne myśli w jej głowie nie pomagały, dlatego niemal podskoczyła w miejscu, dostając prawie kolejnego zawału, kiedy usłyszała głos brzmiący dziwnie znajomo, ale nadal obco, słyszała go tak dawno temu. - Przeprasza, przepraszam, przepraszam... - Spazmatycznie zaczęła łapać powietrze, mając zamiar się wytłumaczyć, że nie chciała, że musiała się pomylić, że to wszystko jej wina... Nerwowo zaczęła przecierać oczy, mokre od łez, które ozdabiały już policzki. Jej niezgrabne ruchy, rozmazywały sadze na jej twarzy, musiała wyglądać okropnie, ale tym zamierzała martwić się za chwilę. Jakie było prawdopodobieństwo, że trafi do mieszkania Michaela? Mężczyzny, którego poznała w McDonaldzie, prawie dwa lata temu i którego uważała za mugolaka? Niemożliwe, dlatego Cassandra nie bardziej była zaskoczona niż właściciel domu, jednakże dopiero po rzucaniu histerycznie potoku jednego słowa "przepraszam", zdała sobie sprawę, co powiedział i kim właściwie był — nie był mugolakiem! Albo wkradł się do domu jakiegoś czarodzieja... Nie no, niemożliwe! - Nic mmi nie jeeet... - Zaczęła łamiącym się głosem, zanosząc się płaczem niczym dziecko po rozbiciu drogocennej porcelanowej zastawy matki. Jeszcze brakowało tego, żeby się obsmarkała. Nie miała niestety długich rękawów, które mogłyby ukryć trochę tej hańby z jej twarzy. - Nie jestem niemagiczna. - Powiedziała powoli, a jej oddech już się trochę uspokoił. - Jesteś czarodziejem? - Niepewny głos zdradzał, że nie do końca czuła się pewnie w jego towarzystwie, nawet jeśli on kiedyś, tak dawno był dla niej miły i... Prawie zapamiętała jego imię! To, że oboje kiedyś byli razem w niemagicznym miejscu, myśląc o sobie wzajemnie, jak o mugolach było naprawdę interesujące. Dla Cassandry zaś przerażające, bo nie wiedziała, czy to dobrze, że go kiedyś poznała. Chociaż poznała to za duże słowo, był dla niej obcy. Właściwie znajdowała się w mieszkaniu tajemniczego mężczyzny!
Michael czuł się w momencie tych wydarzeń całkiem nieswojo, czując powoli jak jego policzki zaczęły mrowieć od tego w jaki sposób zaczynał mieć na twarzy różne barwy. Czy to bladość, czy to lekkie zestresowanie - wszystko wynikało po prostu z niewiedzy i tego w jaki sposób oboje siebie poznali. Teraz dopiero wszystko zaczęło powoli nabierać sensu. Shakeshaftowi wydawało się jednak, że teraz prędzej ona tutaj zezgonuje niż on, dlatego wyciągnął przed siebie ręce, kiwając nimi na boki. — Nie, nie, spokojnie. Nic się takiego nie stało i nie musisz przepraszać. Zaskoczyłaś mnie tylko tym, że się tu nagle pojawiłaś... ty. — Czarodziejka, która wydawała mu się niemagiczna. Nie zdawał sobie też sprawy z tego jak bardzo mogło to na nią wpłynąć, dlatego zamiast tylko stać w miejscu i pocieszać wskazał ręką, żeby usiadła na kanapie przy nim i chociaż odpoczęła od tego całego stresu, kiedy w międzyczasie różdżką odesłał kolejną paczkę w jedynie znane sobie miejsce. Zaraz odłożył ją na stole i znowu mógł skupić kompletnie swoją uwagę na dziewczynie, która teraz chyba powinna być już... dorosła? O ile dobrze pamiętał i o ile wiedział ile miała wtedy lat. To był jednak drobiazg, a ona była obecnie bombą emocjonalną, którą musiał w jakiś sposób rozbroić. — No tak się jakoś cudem i zbiegiem losu złożyło, że wiele lat temu urodziłem się w rodzinie czarodziejów. Ale znowu nie spodziewałem się, że ty też jesteś czarodziejką. Zdecydowanie więcej wiedziałaś o świecie niemagicznych niż ja, więc wydawało mi się, że też nim jesteś. — Głupio więc wtedy sądził, a teraz wydawało mu się, że było to jednak też w jakiś sposób logiczne. Podrapał się po brodzie zdając sobie sprawę z tego jak głupio mu się z tego powodu zrobiło, ale zaraz przypomniał sobie o czymś. — Um... Wciąż jesteś brudna od tego pyłu... Chcesz się... Wymyć z niego? Albo chociaż rzucić zaklęcie? Nie wiem... wszyscy mają inne... — Zestresowany nie wiedział co ma mówić. Nietypowa sytuacja. Przynajmniej uspokoił się, bo ministerstwo nie wlepi mu mandatu.
Też była zaskoczona, ale wpierw tym, że nie wylądowała, tam gdzie trzeba. Potem tym, że pobijała się w jakimś ciasnym kominku, który nie należał do miejsca, do którego zmierzała. Znalezienie się w obcym mieszkaniu było przerażające. Czy tylko jej przydarzały się takie rzeczy? Nadal nie rozumiała, jak do tego doszło, ale podejrzewała, że musiała coś źle wypowiedzieć — idiotka. Powoli usiadła, kiedy wskazał jej miejsce obok. Niepewnie i ostrożnie, gdyby to była inna sytuacja, gdyby być może znała się z Michaelem dość dobrze, a także, gdyby nie był od niej starszy nawet dość sporo (o tym ostatnim nie miała za bardzo pojęcia, ale nie wyglądał, z pewnością na takiego co chodzi do szkoły) to uznałaby to za przeznaczenie, zabawną komedię romantyczną, pomylenie kominka, zepsuta sieć Fiuu. Uśmialiby się czy coś, wypili herbatę, a nie... Histeryzowali, właściwie to Walker była bardziej tego bliska, no ale jak na faceta, któremu trafiła się obca osoba w mieszkaniu, Shakeshaft wyglądał na całkiem spokojnego. Dobrze, że nie uznał jej za złodziejkę, chociaż tego nie była do końca taka pewna. Przetarła jeszcze raz twarz, co nie dało lepszego rezultatu, jednakże puchonka już była spokojna, na tyle ile potrafiła być w takiej sytuacji, siedząc obok mężczyzny, który na nowo skupił na niej uwagę. - No bo wiesz... - Zaczęła, rozmowa przypominała trochę ich pogawędkę w McDonaldzie. - Moi rodzice też są czarodziejami tylko, że płynie w nas bardziej mugolska krew i od dziecka wychowywałam się z moim bratem bliźniakiem w bardziej niemagicznym domu. To dlatego... - Tak mogłeś pomyśleć. Chciała to jakoś wyjaśnić, ona sama nie spodziewała się, że jest czarodziejem, w końcu ich pierwsze spotkanie było całkowicie zwyczajne, niemagiczne. Bo... nie mogła rozpowiadać na prawo i lewo w miejscach mugoli, że jest czarownicą. Na to był jakiś paragraf, chociaż magicznym prawem się nie interesowała, czytała o tym na historii magii. - Zaklęcie? Inne? - Ponownie zaczęła zadawać pytanie jedne z tych; Czy jesteś czarodziejem, w mieszkaniu należącego do czarodzieja. - A no tak. - Niemal palnęła się w czoło otwartą dłonią, zostawiając na niej ślad. Było jej wstyd. Musiała wyglądać przed nim jak kocmołuch, pewnie lepiej wyglądał kopciuszek ze szmatą, myjąc podłogi. Prawie zapomniała o tym, że jest magiczna i może załatwić to jednym zaklęciem, a nie wodą. - Tergeo. - Wyjęła różdżkę za paska spodni i trzęsącą się dłonią rzuciła na siebie zaklęcie, które powinno pozbyć się pozostałości z wnętrza kominka. Modliła się w duchu, żeby zadziałało. Nie była dobra z zaklęć, mogłaby być lepsza, jeśli chciała pracować tam, gdzie ojciec... Wyglądała już dobrze. Poprawiała włosy nerwowo, zastanawiając się, czy one też ucierpiały. Zawsze się tak kręciły, falowały, nigdy nie były idealne, jak ona sama zresztą.