C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Osoby: Doireann Sheenani & @Eskil Clearwater Miejsce rozgrywki: Pokój numer 2, Pałac w Jamal Rok rozgrywki: Lato 2021, niedługo po powrocie z pustyni Okoliczności: Doireann niekoniecznie najlepiej radzi sobie z derwiszową próbą i jej następstwami; postanawia więc zadręczyć swoim smutkiem ślizgońskiego półwila.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Próba prawdopodobnie przyniosła to, co powinna była; głęboką refleksję nad własnym życiem i chwilę zastanowienia, kim tak właściwie się jest - i czego się w związku z tym oczekuje. To, że wnioski bolały Doireann do żywego, było dość oczywistym następstwem, być może koniecznym, by dziewczyna zechciała spojrzeć na swoje życie pozbawiona tej bezmyślnej, konformistycznej postawy. Na razie jednak nie była w stanie znaleźć żadnego dogodnego rozwiązania dla swojej sytuacji, zbyt pogrążona w opłakiwaniu swojej wewnętrznej, niezwykle niepożądanej starości. Istniała przecież ogromna różnica pomiędzy byciem, jak do tej pory się jej wydawało, dojrzałym, jak na swój wiek, a kimś starym, zmęczonym i smutnym. Derwisze jednak nie tylko uświadomili jej, że nie jest najszczęśliwszą osobą (co dla Sheenani było czymś naprawdę trudnym do zaakceptowania), ale uczynili to przy użyciu jej dziecięcych traum - to zaś czyniło każdą następną godzinę zdecydowanie mniej znośną. Nie potrafiła przestać rozpamiętywać pustynnych wydarzeń, pośród których coraz śmielej przemykały się wspomnienia z Sheepwash. A przecież… Starała się. Wszyscy bogowie jej świadkiem, wraz z astridowym Thorem, że próbowała być otwartą i pokazać światu, że w jej małym ciele jest ciepła łąka, jasna i miła, gdzie nic nie było zaplanowane, wymierzone, ani postanowione. Po powrocie z pustyni miała jednak wrażenie, że niektóre emocje zaczęły w niej przycichać, a ona sama była niebezpiecznie blisko, by zaakceptować, że te nierozważnie podejmowane decyzje - mimo, że nie były one tragiczne w skutkach - były raczej jakimś jednorazowym zrywem, niż faktyczną gotowością, by poczuć coś więcej. Łąkę przejechały więc buldożery, a na jej miejsce postawiono wielką gotycką katedrę, o ogromnym sklepieniu i niezapełnionych przestrzeniach. Nikogo też nie powinno to szczególnie dziwić; nie można było w końcu od tak usunąć konfliktu pomiędzy wychowaniem i przeżytą traumą, a mniej, czy bardziej uświadomionymi pragnieniami. Ciągłe starcie, które miała w sobie od czasu balu było tak męczące, że w końcu postanowiła wybrać stronę - dobrze znaną sobie dyscyplinę, zasady i oczekiwania. Skoro już i tak była stara i nieszczęśliwa, to bez żalu mogła wynieść rozważność nad romantyczność. Spędziła naprawdę długie godziny, coraz mocniej zakopując się w tym nieznośnym poczuciu beznadziei, dostarczając sobie kolejnych argumentów, by już się nie wygłupiać i nie walczyć, powoli powtarzając sobie, czego to nie będzie robić. Nie pójdzie z Olivią na obiecane tańce, odmówi sobie każdego jednego przyjęcia, a przede wszystkim odpuści sobie Eskila. I chociaż ta myśl bolała ją do żywego, to czuła, że tak będzie lepiej - może nie dla niej, ale dla niego. Zebrała się więc w sobie i wypełzła z kocowego kokonu, umyła opuchniętą twarz i wyszła z sypialni, z okropną ciężkością pokonując dystans pomiędzy pokojami. Czuła się jak kat, kiedy to jej knykcie spotkały się z drzwiami. Kiedy półwil otworzył, starała się na niego nie patrzeć, jakby podejrzewając, że jego spojrzenie skutecznie jej wszystko utrudni. - Eskil... - Ton głosu miała nad wyraz poważny, jakby właśnie miała zamiar zdradzić mu tajemnicę stworzenia absolutu, jednak… W przeciwieństwie do tego, co uważał jej umysł, dusza Doireann niekoniecznie była gotowa, by już całkowicie osiwieć, uschnąć i przepaść w tym nieszczęściu na zawsze. Zmusiła dziewczynę, by podniosła wzrok wprost na niebieskie oczy - i nie minęła nawet sekunda, a Puchonka podeszła do chłopaka, zacisnęła dłonie na jego koszulce i przycisnęła czoło do jego piersi. Chociaż nie było tego po niej widać, tak ogromna fala wściekłości i rozżalenia - tym razem na siebie i to, jak beznadziejnie głupie decyzje chciała podejmować - zalała jej ciało. - M-Mogę wejść? - Tym razem brzmiała jakoś tak... smutno? Łagodniej? - Tam było okropnie. - Dodała momentalnie, a lekkie drżenie jej ramion zdradziło Ślizgonowi, że najprawdopodobniej Sheenani była o krok od płaczu.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Wykalkulował, że w okresie wakacyjnym tylko dwukrotnie wpadł w pewnego rodzaju kłopoty, które zwieńczone zostały sukcesem i brakiem kary. Zastanawiał się czy to ten przejaw obiecanej dorosłości w którą miał lada moment wkroczyć. Rozważał jak wiele zmieni się wraz ze zmianą cyfry w liczbie wieku i czy odczuje to jakoś specjalnie. Oczekiwano od niego większego rozumu, powagi i respektowania zasad, zwłaszcza, że za chwilę wejdzie w pełnoletność. Pytał sam siebie czy babcia oczekiwałaby po nim jakiejś spektakularnej zmiany charakteru bądź postępowania lecz chwilę później przypomniał sobie, że akceptowała go takim, jakim jest. To znaczy, że w dniu wyprawienia urodzin będzie miał niejako "prawo" wpaść w kłopoty (czego tak nie odbierał bowiem wolał nazwać pewne wydarzenia przygodą) skoro przez tak długi czas nie sprawiał problemów wychowawczych. Raczył swój umysł powolnymi myślami i popijał słodki miód, leżąc sobie na wygodnym łóżku, w otoczeniu kilkunastu poduszek (skradzionych również z łóżka Aleca). Ciąg myśli przerwało zapukanie w drzwi, a więc sturlał się z miękkiego materaca i poczłapał boso, w koszulce na ramiączkach i zwykłych krótkich spodniach, aby zobaczyć kogo tu przywiało. Napotkał... burzę włosów, a to oznaczało, że pod tą warstwą loków znajduje się... - O, Doireann. - zawołał całkiem wesoło, zagłuszając jej śmiertelnie poważnie wypowiedziane imię. Niestety nie przekroczył jeszcze tego progu dorosłości, które mogłoby przynieść w parze dojrzałość, a więc nie wyłapał od razu, że coś jest nie tak. Przechylił głowę, gotów wołać "halo, jest tam kto?" kiedy podniosła wzrok. Musiałby być ślepy, aby nie odgadnąć przyczyny jej zaczerwienionej twarzy. Łzy. O Merlinie, tylko nie to. Płaczące dziewczyny go przerażały, bowiem zawsze wywoływało to w nim głos sumienia, który wmawiał mu, że z pewnością się do tego przyczynił. Przez moment był całkowicie skonfundowany, aż podeszła do niego i podzieliła się myślą, której rzecz jasna nie rozumiał. - Emm... jasne, no wejdź, wiadomo. - powinien zabrzmieć nieco bardziej lucasowo, mądrze, dojrzale, milej, a brzmiał jak zawsze... jak idiota. Otoczył jednym ramieniem jej wątłe barki, a drugą ręką pchnął drzwi, szczelnie je zamykając. Tyle dobrego, że ugryzł się w język i nie uzmysłowił Doireann, że z czerwoną twarzą wygląda nie tyle co okropnie, ale też niepokojąco. Nie chciał jej dobijać, a do złudzenia przypominała mu teraz niesłusznie zbitego szczeniaka. -No właśnie zastanawiałem się gdzie cię posiało. Szukałem cię wczoraj. - mruknął i zaprowadził ją w kierunku swojego łóżka, ale tym razem nie pomyślał o niczym nieprzyzwoitym. Ot, usadził ją na brzegu miękkiego materaca, a następnie zajął miejsce tuż obok. Zamiast ją obejmować, sięgnął sobie po jej dłoń, zauważając przy okazji jak ta drży. - Okej, to już nawet mnie martwi. Co się dzieje? Jeśli ktoś ci coś nagadał to naślę na niego umięśnionych znajomych. - na swój sposób próbował rozładować napiętą atmosferę. Obawiał się tej gęstości powietrza, które tworzyło się ilekroć ktoś naładowany był smutkiem.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Nie była do końca pewna, czego teraz oczekiwała - i co zamierzała zrobić. W końcu przeszła te parę kroków, by zakończyć jedną z niewielu przyjemności, na które chociaż trochę sobie pozwoliła; wystarczyło jednak jedno spojrzenie półwila, by poddać wątpliwości wszystko, co zdążyło urodzić się w jej głowie. Czuła się taka… otępiała. Do tego stopnia, że rzeczy, na które jeszcze niedawno zareagowałaby bardzo emocjonalnie - jak dotyk chłopaka na jej barkach, czy bycie poprowadzoną w stronę łóżka - nie wzbudziły w niej żadnej reakcji. Nie była w stanie docenić, że Eskil jej szukał, ani tego, że, nawet jeśli postawiony pod ścianą, postanowił się o nią zatroszczyć. Siedząc na miękkim materacu myślała jedynie o tej pustce, która nagle powstała w jej umyśle i o tym, jak bardzo, ale to bardzo chciała ją czymś zapełnić. Dopiero kiedy poczuła jego dłoń na swoich roztrzęsionych palcach, raz jeszcze podniosła na niego wzrok, jakby wcześniej nie zarejestrowała, że naprawdę wyszła ze swojego pokoju i udała się do chłopaka. Bogowie, naprawdę czuła się, jak niesłusznie pobity szczeniak. Prawdopodobnie uczucie to towarzyszyło jej od lat, chociaż do tej pory musiało być ono dobrze ukryte. - Przepraszam. Nie chciałam cię... - Wydusiła przez zaciśnięte gardło, nie mając na myśli jedynie tego, że go martwiła. Sam cel, dla którego przyszła, sprawił, że smutek mieszał się teraz z okropnymi wyrzutami sumienia. Chociaż nie dokończyła zdania, pozostawiając w strefie domysłów, czego to znowu nie chciała, tak obróciła trzymaną przez Eskila dłoń, by spleść z nim palce. W jej smutnych, zapłakanych oczach przebiła się odrobina wdzięczności. Mogłaby tak zostać, po prostu trzymając go za rękę i nie mówiąc nic, czekając, aż coś się zmieni. Szybko jednak zaczęła podejrzewać, że chwilowe ukojenie związane z czyjąś obecnością wcale nie miało zamiaru wpłynąć na proces gojenia tych wewnętrznych ran. Zwłaszcza, że Sheenani zdawała się być obecnie śmiertelnym środowiskiem dla wszelkich pozytywnych uczuć - i te znikały równie szybko, co pojawiały. - Pojechałam na tę pustynię. - Powiedziała w końcu, chociaż z niemałą trudnością, starając się jakoś wyjaśnić, co się stało. - Ja… stwierdziłam, że ci magowie mogliby pomóc mi przestać się... - Na moment zawiesiła głos, wpatrując się w ich złączone ręce. Raz jeszcze chwila ataku postanowiła o sobie przypomnieć; jednak tym razem nie skupiając się na krzykach i strachu, a tym, jak dusząc się myślała o Ślizgonie. - ...bać. - Dokończyła, czując jak drżenie znacznie się nasiliło. Zacisnęła powieki, nie mogąc już dłużej powstrzymać znienawidzonych przez chłopaka łez. Naprawdę nie potrzebowała być przekonaną, że umiera, by uznać, że półwil jej nie przeraża. - Gdyby… Gdyby tylko mnie spetryfikowali... - Przycisnęła dłoń do ust, starając się nie wybuchnąć głośnym, rozpaczliwym płaczem. Wystarczyło, że rozkleiła się w niekontrolowany sposób, kiedy stała w tej przeklętej Oazie. Eskilowi naprawdę chciała tego oszczędzić, chociaż… Nie potrafiła. Zgięła się w pół, opierając czoło o kolana, już całkiem tracąc kontrolę nad emocjami. - Ale... Oni mnie pocięli, Eskil. Rzucili sectumsemprę i pocięli. - Wyszlochała, wyswobadzając swoją dłoń, by następnie opleść je wokół swojej głowy. Skuliła się jeszcze mocniej, podciągając pod siebie nogi. Nie mówiła składnie, ani nie panowała nad swoim głosem - trudno było jednak wymagać od niej spokoju. I jeśli Derwisze nie byli wybitnymi magami, tak Doireann prawdopodobnie nie miałaby nic przeciwko temu, by Ślizgon nasłał na nich swoich umięśnionych przyjaciół.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Dzień miał spokojny, leniwy, a tu okazało się, że wpuścił do pokoju kłębek nerwów, smutku i tłumionej rozpaczy. Nie należał do osób zbyt rezolutnych w pocieszaniu, a więc ten widok go krępował. Doireann zawsze była cicha, spokojna ale teraz wydawała się cieniem samej siebie i to uzmysłowiło mu, że coś się stało i nie wiadomo czy podoła wyzwaniu. Czy nie wiedziała, że on nie nadaje się do tej roli? Potrząsnął głową kiedy odruchowo zaczęła go za coś przepraszać. Nie obchodziło go kajanie się za wymyśloną pierdołę a co się jej, do diaska, stało. Wystarczyło drugi raz zerknąć na taflę jej tęczówek, aby uzyskał pewność, że te łzy dzisiaj będą. Zaistnieją i to niebawem bo Puchonka przypominała tykającą bombę, która nie jest w stanie skrzywdzić nikogo w pobliżu... poza sobą samą. W mig zapomniał o towarzyszącym mu od rana pozytywnym humorze, a jego zmysły nakierowały się na Doireann, która wspominała o czymś, co było mu całkowicie obcym. - Przecież żadna magia nie sprawi, że ktoś trwale przestanie się bać. - skomentował ze zmarszczonymi brwiami. - Doir, co jest? To do ciebie niepodobne. - zniżył głos do szeptu i pochylił głowę, aby popatrzeć na jej udręczoną minę. To emocje wpływają trwale na magię, a magia potrafi jedynie tymczasowo zmusić je do posłuszeństwa. Eskil to wiedział, a więc Doireann też powinna. Krew odpłynęła z jego twarzy gdy usłyszał poniekąd co się stało. Nie wiedział kto, dlaczego, jak, ale bardzo wyraźnie zakomunikowano mu, że Doireann została skrzywdzona. Przyjechała na wakacje, a ją skrzywdzono i ... pozwolono jej taką pozostać. Skuliła się w kłębek, zapłakała i nie mógł jej o to obwiniać. - Co kurwa? - wyrwało mu się, a w jego trzewiach narastał gniew. Pierwszy raz od bardzo dawna po prostu rozsadził ten gniew na strzępy jedną myślą "nie teraz, kurwa", co było kierowane rzecz jasna do harpiej części jestestwa. Włożył w to taką potęgę silnej woli, że sam sobie się zdziwił kiedy gniew posłusznie zmalał do ziarenka fasoli. Miał nad tym kontrolę(!), nie pozwalając tej części dojść do głosu choć bardzo, ale to bardzo kotłował się z szoku, złości i niedowierzania. Doireann się załamała i to do takiego stopnia, że odbierało to dech w piersiach. Nie miał pojęcia co powiedzieć. Chciał przeklinać, wrzeszczeć, zapytać pieprzonych opiekunów wyjazdu dlaczego do tego dopuścili. Sięgnął w kierunku dziewczyny, objął ją i przysunął jej głowę do swojego barku, zakrywając dłonią miękkie kręcone włosy. Bardzo mocno ją przytulał. - Pierdzieleni idioci. - przeklinał soczyście. Nie widział po niej żadnych obrażeń, co skłaniało ku temu, że została wyleczona. Nie pytał zatem czy nic jej nie jest bo przecież widzi, że jest. Nie rozumiał kto jej to zrobił i nie potrafił uwierzyć, że ktokolwiek byłby w stanie skrzywdzić kogoś tak kruchego jak ona. Rozcierał ciepłą dłonią jej ramię, kompletnie nie mając pojęcia co ma powiedzieć niż samo przeklinanie. - Następnym razem weź mnie ze sobą to z przyjemnością dam cechom harpii dojść do głosu. Co za kurwa idioci, kto, do jasnej avady na to pozwala. - psioczył, a z jego głosu sączył się jad. Przeniósł dłoń na jej policzek, pogładził go tak czule jak rzadko mu się to zdarzało i szukał jej wzroku. - Czy coś cię jeszcze boli? Zgłosiłaś to dyrektorowi? - pytał, a rysy twarzy miał dosadnie wyostrzone ze złości, którą cały czas dziwnym trafem kontrolował. Ta surowość mówiła sama za siebie jak bardzo to nim wstrząsa. Nie obchodziło go dlaczego ktoś podniósł na nią rękę z różdżką bowiem żadna, absolutnie żadna odpowiedź nie będzie wystarczającym powodem, aby krzywdzić kogoś tak kruchego.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Poniekąd wiedziała, jak działa magia. Posiadała jednak całą masę wątpliwości, by móc łudzić się, że w ciągu jednego dnia grupa wybitnych magów naprawdę pomoże jej pogodzić się ze sobą i sprawić, by nigdy więcej nie bała się wziąć do ręki różdżki. Nim jeszcze wyruszyła na pustynię, była pełna nadziei na zmianę nagłą i pozytywną - nawet jeśli gdzieś w głębi duszy zdawała sobie sprawę z tego samego, co usłyszała od Eskila. Magia nie była w stanie pozbawić ją tego wszechogarniającego strachu, podobnie jak nie mogła sprawić, by zaczęła akceptować siebie; nie tylko jako czarownicę, ale też w dużo prostszych aspektach. Cała wyprawa pokazała jej jedynie, że czarodziejką jest beznadziejną, bo przecież nie była w stanie ani się obronić, ani pomóc komukolwiek z potrzebujących. Magia była tam niezbędna, a ona pozostawała równie bezużyteczną, zarówno przed, jak i po tym, gdy jej różdżka została zniszczona. To nie była jednak życiowa lekcja, dzięki której żwawo zabrałaby się za doskonalenie siebie w dziedzinie sztuki magicznej. Miała raczej ochotę odciąć sobie obie dłonie, by nikt więcej nie zmuszał jej do rzucania jakichkolwiek zaklęć. Pokiwała więc głową, dając mu znać, że teraz już doskonale to wie. Musiała być naprawdę naiwna… A może raczej zdesperowana, by chcieć szukać pomocy w samym źródle swojego lęku. Nie była też świadoma tego, jak wiele ukojenia znajdzie w ramionach półwila. Przecież nie przyszła szukać u niego pocieszenia. Chciała pożegnać się w miarę ostatecznie, przeprosić i zakończyć ich relację. Teraz jednak, gdy Eskil przyciskał ją do siebie z całych sił, zorientowała się, że byłby to prawdopodobnie jeden z największych błędów, jaki mogłaby popełnić. Pozwoliła mu więc objąć się jeszcze mocniej, uczepiając się jego ramion tak, jak wystraszone dziecko czepia się matczynej spódnicy. Przycisnęła swoją twarz do jego barku (Bogowie, czuła się, jakby to było najwłaściwsze dla niej miejsce), zanosząc się szlochem tuż obok jego ucha. I chociaż jej uścisk nie należał do tych najsilniejszych, tak bez wątpienia potrzebowała tej bliskości i poczucia bezpieczeństwa. Nie musiała być świadoma tego, że chłopak stoczył właśnie wygraną bitwę z harpią, by czuć, że tutaj nic jej nie grozi. Nie chciała od niego nic, poza tym, by teraz był i trzymał ją tak mocno, jak tylko mógł. By klął i był wściekły, skoro ona sama nie wiedziała, jak okazać to, co czuła. Potrafiła tylko i wyłącznie załamać się, rozpaść i tonąc we własnych łzach. Clearwater nie był teraz jedynie sobą; był jakąś brakującą częścią dziewczyny, całym nagromadzonym poczuciem złości i niesprawiedliwości, które znajdowało w nim ujście. Potrzebowała tego. Jego złości i swojej rozpaczy, razem. - B-Bogowie, nigdy. - Pokręciła głową, na tyle ostrożnie, by nie oderwać eskilowej dłoni od swojego policzka. Otworzyła swoje zapłakane oczy i spojrzała na niego, chociaż wzrok miała raczej zamglony przez gromadzące się pod powiekami łzy. Spod ogromnego smutku przebijała się teraz i troska. - Zrobiliby ci krzywdę. Nie chcę, by ktokolwiek cię krzywdził. - Chłopak nie miał pojęcia, jak szczęśliwa była, że nie poszedł tam z nimi. W takich warunkach na pewno straciłby panowanie nad sobą, a to… skończyłoby się najpewniej prawdziwą tragedią. Nie chciała, by ktokolwiek walczył z jej Clearwaterem. Chyba umarłaby, gdyby to on został poturbowany przez jednego z derwiszy. Następne słowa chłopaka sprawił jednak, że minimalnie odzyskany spokój na nowo został zburzony. Poderwała się gwałtownie, a na jej twarzy malował się prawdziwy popłoch. - Oh nie. Nie, nie, nie. - Była na razie zbyt rozemocjonowana, by w ogóle skupić się na twarzy chłopaka, toteż bez większego problemu położyła mu dłonie na policzkach. Może i były dziwnie szorstkie, jednak teraz było to bez znaczenia. Musiała wytłumaczyć, dlaczego to nie był dobry pomysł. - Nie mogę tego zgłosić. Moi dziadkowie wtedy się dowiedzą, a to… To będzie katastrofa. - Brzmiała tak, jakby próbowała przekonać i samego Eskila. - Zamkną mnie w domu i znów zaczną mówić o tych przeklętych obskurusach. O Merlinie, zabiorą mnie ze szkoły. - Znała swoją babkę i wiedziała, że ta naprawdę często (i to bardzo przesadnie) martwiła się o nią. Gdyby dowiedziała się, że jej będąca pod opieką wykwalifikowanej kadry nauczycielskiej wnuczka została zaatakowana, na dodatek za pomocą tak okrutnego zaklęcia, zapewne momentalnie zabrałaby ją z hogwardzkich murów, stawiając na nauczanie domowe. Wiek Doireann nie miałby tu nic do powiedzenia. - Dziadek nie odpuści mi czarowania. Będzie krzyczał, że nie chce kolejnego charłaka, kiedy tylko coś mi nie wyjdzie. Eskil, ja tego... Urwała na moment, zabierając jedną z dłoni z policzka Ślizgona, by przetrzeć nią oczy. Dopiero wtedy zauważyła tę tłumioną pod skórą harpię. - N-Nie zniosę. - Skończyła poprzednie zdanie, zdecydowanie ciszej, jakoś tak… dziwnie spokojniej. Jakby znów, ze wszystkich sił, starała się powstrzymywać własne emocje - chociaż było to raczej nieudolne. Wpatrywała się w niego coraz większymi oczami, a łzy na nowo zaczęły wzbierać w jej oczach. - E-Eskil, przepraszam. Mamo, co ja narobiłam. Proszę, nie bądź zły.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie zareagowałby dobrze na "zerwanie" (choć wcale nie byli w związku... chyba?). Dwukrotnie zniósł złamanie serca (za drugim razem bolało bardziej, dłużej, zostawiając w nim nieśmiertelną zadrę, której nie wyjmie żadna moc), a więc za trzecim razem prawdopodobnie nie obyłoby się bez rwania sobie włosów z głowy. W jego odbiorze Doireann załamała się (czemu się nie dziwił) i przyszła podzielić się tą krzywdą, szukając u niego pocieszenia. Starał się jak mógł choć nie przypuszczał jak bardzo wkurwi się na myśl, że pierdoleni opiekunowie pozwolili, aby Doireann cierpiała. Są tu, do cholery jasnej, aby dbać o bezpieczeństwo, a spierdolili to na całej linii. Gniew rozlewał się po jego trzewiach niczym lawa jednak silniejsza była myśl, że Doireann teraz cholernie go potrzebuje i po prostu nie ma czasu na pierdzielenie się z własną naturą, co skutkowało, iż pierwszy raz w swoim prawie-siedemnastoletnim życiu udało mu się stłamsić ten gniew to wielkości ziarna. Zdawał sobie sprawę, że to nie jest stan wieczny, ale wierzył, że do tego czasu zdąży się uspokoić. Nie był jednak w pełni dorosły, co spowodowało wystąpienie paru objawów dzikich cech na jego twarzy. Być może gdyby spojrzał w lustro to zobaczyłby, że jego oczy przekrwione były cieniutkimi czarnymi żyłkami, a twarz była nieco ciemniejsza, surowa i szorstka. Mimo wszystko miał pełną świadomość swoich czynów i przytulał mocno dziewczynę, jakby nigdy nie zamierzał już jej wypuszczać. Nie wiedział czy umiałby ją obronić, ale przynajmniej by ją pogonił do ucieczki, a sam zwrócił na siebie uwagę tych idiotów. Empatia u Eskila odzywała się głównie przy osobach, na którym mu zależało. - To co, to ja mam patrzeć jak zrobili krzywdę tobie? Nie mieli, kurwa prawa, w ten sposób ciebie testować. To brutalne, nieludzkie i powinni do kurwy nędzy uświadomić sobie jakimi są pierdzielonymi imbecylami. - te słowa były otumanione warkotem, wściekłością władowywaną w głos i kierowaną to "derwiszy", którzy spierdzielili sprawę na całej linii. Nie wiedział już na kogo gniewać się bardziej, ale istotnym jest, aby jakimś cudem uspokoić Doireann i zapewnić ją, że lada moment wracają do Wielkiej Brytanii i nigdy więcej tu nie wrócą. Cóż... póki co wzbudził w niej panikę, co go tylko podjudziło. - Hej, hej, dobra, spokojnie, nie będziemy im mówić, już dobrze, nie będą wiedzieć... - rzucił się z zapewnieniami o rezygnacji z tego pomysłu i przy tym pocierał wewnętrzną stroną dłoni jej chude ramiona, próbując ją rozgrzać, zabrać z jej ciała gęsią skórkę i dreszcze jakie nią targały. Lekceważył mokrą koszulę, ciężką od jej łez. Wolałby ruszyć niebo i ziemię, aby wszyscy dowiedzieli się jak opiekunowie skiepścili sprawę, wyspowiadać się z tego Beatrice, poprosić ją, aby coś zrobiła, bo przecież ona nigdy go nie zawiodła i wiedział, że potrafi walczyć niczym prawdziwy krwiożerczy smok. Źle było mu na myśl, że nie może tego zrobić, ale jeśli ma do wyboru spokój ducha Doireann a swój własny to w obecnej sytuacji gotów był ustąpić. Zmarszczył blade brwi kiedy tak mu się przyglądała. Ucichła zbyt szybko i wnioskował, że to raczej nowy atak paniki albo coś znów źle powiedział. Usłyszawszy jej błagalne słowa, zobaczywszy nową zasłonę łez przy jej ciemnych tęczówkach, po prostu zaklął, wściekły na to, że jednak coś widać, a przecież to stłumił! Potrząsnął głową i teraz to on objął jej mokre policzki, ocierając je z łez. - Nie przejmuj się tym, naprawdę. - nie wiedział na ile po nim "coś widać", ale skoro dłonie miał zwyczajne to nie powinno być źle... chyba. - Nie jestem zły na ciebie, nigdy nie byłem zły na ciebie. - wystraszył się jej strachu, a więc przeniósł dłonie na jej barki i teraz je delikatnie rozmasował. Patrzył prosto w jej oczy. - Cokolwiek po mnie widać, to minie. Teraz jest inaczej, Doir. Za parę dni wrócimy do Wielkiej Brytanii, zobaczysz, będziemy się dobrze bawić na moich urodzinach... - może skierowanie jej myśl coś pomoże? Nie miał pojęcia czy jego słowa przyniosą jakąkolwiek ulgę skoro do tej pory nawalał raz za razem. Nie mógł też oczekiwać od Doireann nagłego rozluźnienia się kiedy najwyraźniej nie wyglądał normalnie. Przeżyła traumę, a on był chyba dodatkowym bagażem w tych krzywdach. Nie zamierzał jednak cofać rąk, jeśli sama nie umknie. To chyba ten czas, aby oswoić się z myślą, że czasem coś się z nim dzieje.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Eskil niezmiennie mówił to, co ze wszystkich sił potrzebowała usłyszeć, nawet jeśli były to niekiedy słowa ostre i budzące w niej… dość gwałtowne reakcje. Jego słowa sprawiały, że Doireann zmuszona została, by walczyć z własnymi przekonaniami. Bo przecież gdyby była tylko odrobinę lepszą czarownicą, to mogłaby się obronić - i pewnie zasłużyła sobie na wszystko, co ją spotkało przez to, że tak długo żyła w negacji swojego magicznego daru. Przesłanie było jednak jasne; według chłopaka nikt nie miał prawa jej ranić. Nie słyszała tym razem, jak od jednego z profesorów, że dopiero po czasie okaże się, czy próba była warta swojej ceny. Czas, w którym została pozostawiona samej sobie, nie sprawiał jednak, że zagłębiała się w autorefleksję i analizę całej sytuacji pod kątem dostrzeżenia swoich słabości i sił. Przede wszystkim postrzegała to jako kolejną karę. Raz jeszcze przeżyła prawdziwy koszmar - i to taki, który miała zaakceptować bez słowa, bo intencja była dobra. Eskil miał rację, że wszystko, co miało miejsce, było brutalne i nieludzkie, a ona potrzebowała tego zapewnienia, bardziej, niż czegokolwiek innego. Bogowie, “dobre intencje” nie usprawiedliwiały ataku na grupę nieprzygotowanych uczniów… A tym bardziej nie nadawały sensu krwawemu atakowi na nią, kiedy to uciekała, odwrócona plecami do napastnika. W Sheenani zderzyły się teraz dwa światy. Dwa całkowicie inne myślenia. Jednocześnie… Prawdopodobnie pierwszy raz w życiu naprawdę dosadnie poczuła, że wcale nie zasłużyła sobie na krzywdę. Że faktycznie, nikt nie miał prawa użyć wobec niej przemocy - bez względu na to, czy był to jej ojciec, każdy inny członek jej rodziny, czy też wybitni i szanowani magowie. Zabawnym było to, że czuła się tak będąc zamkniętą w silnym objęciu wściekłego półwila, którego pewnie w innych okolicznościach oceniłaby jako potencjalnie niebezpiecznego. Będąc jednak zrozpaczoną, nie widziała z nim niczego, prócz ciepła i bezpieczeństwa. Nawet jeśli proponował poinformowanie o tym wszystkim dyrekcję szkoły. Wciąż trzymała jego twarz w roztrzęsionych dłoniach, jeszcze całkowicie nieświadoma zaistniałych zmian w jego mimice, kiwając potwierdzająco głową na każde jedno słowo. Nie powie nikomu. Nikt nie będzie wiedzieć. Merlinie, łzy ciekły jej po policzkach i brodzie, a ona sama trzęsła się przeokrutnie. A jednak w tej niezmierzonej panice i smutku wciąż znalazła miejsce na ogromne pokłady wdzięczności. Ta jednak nie była w stanie przedrzeć się przez buzujące z niej emocje, zwłaszcza, że odrobina spokoju i przetarcie mokrych oczu pozwoliły jej na nieco dokładniejsze przyjrzenie się twarzy Eskila. Była przekonana, że oto znów zjebała. W końcu jej bezmyślny wybuch naraził go na utratę kontroli. Słuchała jego zapewnień o tym, że to nie ona jest źródłem tego gniewu, jednocześnie mając spore problemy, by to zaakceptować. W obecnym stanie brała na siebie winę za wszystko, nawet jeśli nikt tego nie oczekiwał. Gdyby miała taką sposobność, pewnie poszłaby odpowiadać za dawne wojenne zbrodnie, po czym napisała oświadczenie głoszące, że oto bierze odpowiedzialność za globalne ocieplenie i dziurę ozonową. Ciepłe dłonie Eskila skutecznie jednak powstrzymywały ją przed zatopieniem się w bagnie winy i rozżalenia. - Przepraszam… - jęknęła raz jeszcze, wpatrując się w przetkane czernią oczy. To był… prawdziwy dysonans. Z jednej strony wygląd Clearwatera wskazywał na to, że lepiej byłoby się wycofać, z drugiej… zachowywał się czule i spokojnie. Nawet wściekły głos stał się na nowo łagodniejszy, a przez to… wcale nie chciała od niego uciekać. Bała się, ale nie był to strach wszechogarniający. Nie rozluźniła się ani trochę. Zamiast tego podciągnęła nogi, przewieszając je przez kolana półwilem, jednocześnie opierając głowę o jego ramię, kuląc się na nim. Dłońmi, które oderwała od jego policzków, zagarnęła jego ręce, oplatając się nimi. Nie musiała patrzeć na czarne żyłki w jego białkach, czy szorstką, poważną twarz. Mogła za to schować się w nim i przeczekać tak obie burze; swoje załamanie i jego przemianę. - Co… Co chciałbyś na nich robić? - odezwała się po chwili, postanawiając podchwycić temat urodzin. Wszystko, byleby nie czuć, że wciąż jest Arabii. Bycie z Eskilem było jak znalezienie starej szafy na strychu. Pachniał marzeniami, dziecięcymi fantazjami i sprawiał, że przez chwilę zapomniała się bać.