Znajduje się niedaleko Podmiejskiego portu dywanów, ale otoczone jest nietypową aurą. Krąży legenda, że każdy z zawieszonych na gałęziach amuletów ma upamiętniać śmierć mieszkańca miasta w chmurach, który zginął podczas wyprawy przez pustynię. Aby uniknąć ich losu, przed pójściem dalej należy dotknąć każdego amuletu!
Kostki:
1, 2 - Nieważne, czy tylko przechodzisz obok, czy faktycznie próbujesz wypełnić warunki legendy - przypadkiem dotykasz jednego amuletu dwukrotnie i, jak się okazuje, jest to zakazane "małym druczkiem" w tych głośnych legendach. Czujesz nieprzyjemny dreszcz przebiegający ci wzdłuż pleców i jeszcze tego nie wiesz, ale od tego wątku i przez dwa kolejne towarzyszy ci potworny pech. Rzucane przez ciebie zaklęcia nie udają się, bądź mają odwrotne działanie, a poza tym potykasz się o własne nogi, mówisz nie to co powinieneś albo po prostu padasz ofiarą dziwnych przypadków losowych. 3 - Amulety pod twoim dotykiem zaczynają wibrować. W pewnym momencie podskakują tak, jak gdyby szarpał nimi porywisty wiatr, chociaż ty niczego takiego nie czujesz. Dorzuć kostkę! Parzysty wynik oznacza, że czujesz jak drzewo zaczyna ciebie od siebie odpychać. Wiatr stopniowo się do ciebie zakrada, a ty nie masz szans na ucieczkę. Lądujesz poobijany w piasku i kiedy wszystko się uspokaja, musisz okrążyć drzewo możliwie jak największym łukiem. Nieparzysty wynik sprawia, że wszystko stopniowo zaczyna się uspokajać, ale niewątpliwie najadłeś się wywołanego niesforną magią strachu. 4, 5 - Przy dotknięciu każdego z amuletów, przed twoimi oczami na sekundę pojawia się twarz upamiętnianej tymi kamykami osoby. Dorzuć kostkę! Parzysty wynik oznacza, że przy jednym z amuletów widzisz... siebie! Czy to zła wróżba, czy efekt panującego na pustyni gorąca? Jedno jest pewne - czeka cię kilka nieprzespanych nocy, podczas których będziesz widział wizje swojej męki na pustyni. Nieparzysty wynik oznacza, że przy jednym z amuletów widzisz... swojego bliskiego! W dodatku wizja się przedłuża i dostajesz kilka mało przyjemnych szczegółów dotyczących jego śmierci na pustyni. Może na wszelki wypadek zerwij ten zepsuty amulet z gałęzi, by nie kusić losu?... 6 - Jeden z amuletów, którego dotknąłeś (przypadkiem bądź celowo) odczepia się od gałęzi i zostaje w twojej dłoni. Jest przyjemnie chłodny i taki będzie już zawsze. Może to sygnał, że powinieneś zabrać tę dodatkową ochronę na pamiątkę? Będzie dodawał ci pewności siebie za każdym razem, kiedy jej dotkniesz! Zgłoś się po amulet pewności siebie w odpowiednim temacie.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Wróżbiarstwa. Tutaj nie musisz nosić specjalnego stroju.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Arabia szybko okazała się naprawdę, naprawdę barwna i Mefistofeles nie miał pojęcia gdzie zawiesić spojrzenie. Wszystko zdawało się wołać, przyciągać i zachwycać, pobudzając kreatywność do tego stopnia, że wilkołak już zastanawiał się gdzie kupić jakieś choćby najprostsze przybory, by może jednak ten czas wolny wykorzystać jeszcze dodatkowo na odrobinę rysowania. I czuł, że z każdą chwilą zapala się tylko mocniej, niemal szczenięcym entuzjazmem dorzucając kolejne punkty do skylerowej listy miejsc, w które koniecznie muszą się jak najszybciej udać. - To chyba był dobry pomysł, żeby najpierw sprawdzić tę pustynię bez Cynki - stwierdził, gdy zeszli już z dywanu na piasek i wreszcie mogli odczuć na sobie prawdziwe gorąco. Początkowo był dość niepewny kręcącym się po pałacu niańkom, które oferowały królewsko-hotelowym gościom swoje usługi, ale kiedy okazało się, że nie mają problemu z rozmawianiem po angielsku... cóż, łatwiej było im zaufać, zwłaszcza jak nad mefistofelesowym uchem latała negująca jego wątpliwości pappara. - Fringere - rzucił najpierw na swojego narzeczonego, a potem na siebie, rozglądając się po okolicy i ignorując przysypiającą mu na ramieniu papugę, która raz za razem wbijała mocniej swoje pazurzyska pod cienki materiał jasnej koszulki. - To co myślisz? Wytrzymamy tu do końca? - Zagadnął, ujmując skylerową dłoń, by poprowadzić go najpierw w stronę pobliskiego drzewa, chociaż rozejrzał się już za możliwymi do chwilowego przygarnięcia dumbaderami.
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Przez ostatnie półtora roku zdecydowanie odkrył zupełnie nowy poziom gorąca, który potrafił rozpalić go od środka nawet w najmroźniejszą noc zimy, nic więc dziwnego, że rozsmakował się zupełnie w tym ogarniającym skórę cieple, na które niegdyś pozwalał sobie jedynie pod parującym prysznicem, na co dzień raczej woląc pozować, jakoby biała koszula mogła posłużyć mu nawet za kurtkę. Po lodowatych i pozbawionych prywatności feriach banalnie łatwo było mu zakochać się w upalnej Arabii, gdzie mógł pozwolić sobie na cienkość lnianej koszuli, którą tak nierozsądnie rozpiął do połowy w czystym odruchu, gdy tylko poczuł duszący gorąc bijący od rozgrzanego słońcem piasku. - Przepraszam! - wyrzucił z siebie, mając wrażenie, że już po raz setny, gdy instynktownym machnięciem ręki odpędził od siebie próbującą usiąść mu na ramieniu papparę, która wcześniejszym zadziornym szarpnięciem go za loczki rozbudziła w nim odruch obronny, ilekroć tylko czuł przy sobie charakterystyczne zbicie powietrza żółtozłotymi skrzydłami. - W ogóle nie podoba mi się, żeby była wystawiona na takie słońce... - przymarudził, bo i sam zaczął martwić się o to, że ciągle goniące ich promienie spalą na wiór tak zadbane kosmetykami loczki. - Musimy znaleźć jakieś kapelusze dla całej trójki. Zwłaszcza dla ciebie, bo ciemne włosy bardziej przyciągają- Oh, dziękuję - przerwał sam sobie, uśmiechając się na przyjemnie chłodzące go zaklęcie, gdy muskał już opuszkami palców ciemne kosmyki ukochanego, sprawdzając czy te nie nagrzały się już niebezpiecznie, zaraz upominająco naciągając na nie przewieszony przez szerokie ramiona przewiewny szal. - Na pewno nie wyjadę, zanim nie spróbuję wszystkich lokalnych potraw - wymruczał zadowolony, bo i przypominając już sobie przed chwilą podjadane na uspokojenie w czasie lotu daktyle. - Może nawet uda mi się wkręcić na jakiś kurs kulinarny i nauczę się czegoś do Lumos? - zastanawiał się głośno, bardziej skupiając się na tym, by mocniejszym ściśnięciem mefistofelesowej dłoni przygotować się na kolejną próbę przyjęcia na swoje ramię wiecznie ponaglającego go ptaszyska. - Mhm, piękne - mruknął cicho, mrużąc oczy, gdy przyglądał się rozwieszonym na drzewku amuletom, nieszczególnie wiedząc czy te miały jakąkolwiek funkcję poza pięknym odbijaniem rozpalonego światła słonecznego - Ładnie by wyglądały jako kolczyki. Może znajdę coś takiego na prezent dla Yuuko albo Flory? - zagadnął, pozerkując na Mefisto, bo i to z jego ust odruchowo oczekiwał dodatkowych informacji, nie przestawiając się jeszcze, że edukować ma go marudna kupka piór. - Chociaż są trochę przerażające... Wiesz, trochę jakby drzewo miało kilkanaście par błękitnych oczu.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Pokiwał głową przytakująco, samemu również martwiąc się o ostre promienie słoneczne względem córki i już żałując, że nie spakowali nieco większego wyboru odpowiednich dla dziecięcej skóry kremików. Nie wątpił jednak, że musi tu być możliwość znalezienia odpowiednich specyfików, bo chociaż sam niewiele wiedział o Mieście w Chmurach, to łatwo można było się zorientować, że to mimo wszystko dość turystyczna metropolia, a zatem znająca się na zadowalaniu turystów. I nawet sama ta drobna wycieczka bez Cynthii na pustynię miała być testem tego, jak oni sobie poradzą i na jakie warunki muszą się przygotować... a przy okazji była to szansa na ucieczkę od zasad dotyczących ubrań, które panowały w dużej części Jamalu. - Ignoruj - mruknął niemal odruchowo, widząc skylerową batalię z nieprzyjemną papugą, bo sam zamierzał obierać właśnie taką taktykę. Nieszczególnie podobało mu się wykorzystywanie zwierząt jako takich wakacyjnych przewodników i nie dziwił się wcale, że trafili na dwie wypalone, zrzędliwe pappary, które wyraźnie potrzebowały większych wrażeń. Trochę go bolało, że nie umie się ze swoim ptasim towarzyszem dogadać, z drugiej strony - nie chciał naciskać, a wiedział przecież, że zadba o niego jak tylko będzie mógł. - Kurs kulinarny brzmi dobrze... w ogóle ta kuchnia brzmi dobrze, zdecydowanie musimy połazić po restauracjach... - Przytaknął, odbiegając już na chwilę myślami do swoich malarskich planów, mimowolnie już żałując, że Cynthia jest jeszcze za młoda na to, by docenić samodzielnie tworzone na papierze wzory. - To nie o tym drzewie była legenda? Żeby dotknąć wszystkie, to można zdobyć szczęście? - Przypomniał posłyszaną wcześniej plotkę, nie sądząc, by na pustyni mogło być więcej drzew z pozawieszanymi na nich koralikami. - Chociaż jak powiedziałeś, że to oczy, to niezbyt mam ochotę tego dotykać - zaśmiał się cicho, mimo to wysuwając już dłoń, by musnąć jeden z kamyków, zaintrygowany jego chłodem sięgając do kolejnego. - Z biżuterią dla dziewczyn nie powinno tu być problemu... a my pewnie wrócimy z walizkami przypraw, hm?
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Nawet jeśli dzięki rzuconemu przez Mefisto zaklęciu skwar pustyni nie dokuczał mu w tak zabójczym stopniu, to wciąż czuł jak sam zapada się w sypkim piasku, po zaledwie kilku krokach będąc gotów przeprosić się z jeszcze przed chwilą tak wyklinanym przez niego dywanem. Spoglądając na horyzont, miał wrażenie, że ten tańczy mu z gorąca przed oczami, więc nieco mocniej ścisnął mefistofelesową dłoń, jakby pustynia faktycznie mogła porwać do tańca jego ukochanego, a znudzone pappary zwyczajnie zapomniały poinformować ich o czyhających na nich niebezpieczeństwach. Spokój ducha odnalazł dopiero w momencie, gdy miękkość piaskowych fal przyniosła ze sobą skojarzenie wygniecionej w łóżku pościeli, a on sam szybko przeszedł do wizji rozbieranego między górkami Wilkołaka. - Mógłbym zacząć częściej robić przysmak korsarza i wtedy podawalibyśmy z nim hummus - odpowiedział więc z drobnym uśmiechem, bo i połowicznie tkwiąc już w wizjach piasku drażniąco ocierającego się o skórę i tego piekielnego żaru, którego nie mogliby już przypisywać tylko panującej wokół temperaturze. - Słyszałem, że w mieście jest restauracja, w której podają hummus w każdym kolorze tęczy, tylko... Pewnie efekty dodawane do poszczególnych kolorów Cię nie zachęcają? - podpytał, nie musząc nawet zerkać na Mefisto, by wiedzieć, że wzmianka o magicznym urozmaiceniu jedzenie wcale go nie zachwyci, doskonale znając zdanie swojego ukochanego na ten temat, a jednak licząc na to, że ten i tak chętnie pójdzie z nim gdzie tylko sobie zażyczy. Spojrzał na swoje szczęście, całkiem pewny, że nie musi dotykać szklanych oczu, by je zdobyć, a jednak i tak uśmiechnął się ze spojrzeniem dumnie przemykającym po mefistofelesowym ciele, bo i dostając idealne potwierdzenie swoich myśli, że wcale nie potrzebuje uzależnionej od używek pappary, skoro zawsze obok ma swojego wszechstronnie doinformowanego Wilka. - Zdecydowanie, ale... - urwał, bo i przytrzymując na chwilę pierwszy z amuletów poczuł jak ten wibruje mu w dłoni i w czystym instynkcie wypuścił go od razu, w tych drobnych drganiach wyczuwając dziwne rozdrażnienie, a nie przyjemnie łagodne wibracje, które mogłyby skojarzyć mu się z mruczeniem kota. - Eem, ale też chciałbym wypatrzeć sobie jakąś biżuterię i ubrania. Chociaż mam wrażenie, że mężczyźni nie mają tu zbyt zachwycającego wyboru... - pociągnął dalej, kolejnych amuletów dotykając już zdecydowanie krócej, bardziej muskając je samymi opuszkami palców, niż faktycznie w pełni odczuwając ich istnienie w dłoni. - W sumie to zaczyna mi się ten wzór podobać - zagadnął jednak zaraz, ostrożnie ujmując w obie ręce największy z amuletów, dając się zahipnotyzować błękitnemu spojrzeniu szkła. - Mogłoby być całkiem efektowne jako tacka pod tort bezo... - urwał znów, puszczając coraz intensywniej wibrujący amulet i od razu wykręcając się w stronę poprzednio muśniętych tarcz, które niczym szklany rój dołączyły do tego największego. Instynktownie zrobił krok w tył, dociskając dłonie do klatki, jakby drzewko faktycznie miało ten gest odczytać jako znak, że nie będzie go już ruszał. - Chyba mnie nie lubi... - mruknął cicho, instynktownie wycofując się tak, by Mefisto odgradzał go od rozbujanych na nieistniejącym wietrze amuletów.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zaśmiał się cicho pod nosem, niemal nie wierząc w to, przy jak odmiennych informacjach się wyostrzali i jak różne ciekawostki najmocniej zagnieżdżały im się w głowach. On odruchowo lgnął do legend i ostrzeżeń, a Sky’a interesowały bardziej codzienne zwyczaje, takie jak jedzenie czy ubrania. I prawda była taka, że to właśnie dzięki temu mieli szansę na jak najgłębsze zapoznanie się z arabską kulturą, wspólnie prowadząc się od jednego miejsca do drugiego, by na pewno nie pominąć czegoś istotnego. - Brzmią mocno średnio - przytaknął mu wesoło, chociaż sam hummus brzmiał nieźle. Wierzył też, że jeśli te tęczowe rodzaje będą miały opisane efekty, to wybierze coś akceptowalnego i nie będzie musiał narzekać na wciskanie magii w co tylko można. - Ale jeśli chcesz, to możemy się tam wybrać... na twoją odpowiedzialność - zaznaczył, puszczając mu oczko, bo będąc ciekawym jak jego narzeczony podejmie się zadbania o tego problematycznego wilkołaka, jeśli ten umyje łapki od ewentualnych kłopotów. Zerknął kontrolnie na łapany przez Sky’a amulet, a właściwie - na puszczany przez Sky’a amulet, bo najwyraźniej jego nie witał ten przyjemny, delikatny chłód niebieskich kamieni. Odruchowo nieco się przysunął, jak gdyby próbował uspokajać poruszane przez chłopaka zawieszki, by zaraz gaspnąć w oburzeniu dla niespodziewanego efektu. Nie zorientował się nawet, że jeden z amuletów został w jego dłoni, bo drugą sięgał do różdżki, gotów osłaniać ich przed czarodziejskim wiatrem albo innymi zagrożeniami, bo w tej jednej chwili naprawdę czuł, że jest w stanie. - Może jednak lepiej ich nie dotykać? Chociaż jestem pewny, że w legendzie było, by właśnie poruszyć każdym - cmoknął z dezaprobatą, obracając sobie niebieski kamyk w palcach, by wreszcie odwrócić się do swojego Puchona przodem, zdradzając błysk lekkiej ekscytacji w zielonych tęczówkach. - Myślisz, że mogę go sobie zabrać? Podoba ci się - przypomniał, podsuwając mu swoją zdobycz - i jest chłodny. Mógłbym zrobić z niego bransoletkę... i wtedy miałbyś jakąś biżuterię z Arabii, hm? - Podsunął, drugą dłonią ujmując skylerowy policzek, by czule przysunąć go do kilku drobnych pocałunków. - Ubrań zdecydowanie nie potrzebujesz.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zaśmiał się cicho, zastanawiając się już czy faktycznie w hummusie mogłyby kryć się jakieś naprawdę niebezpieczne efekty uboczne, próbując przyporządkować poszczególnym kolorom znane sobie eliksiry. - Czy ja kiedykolwiek uchyliłem się od odpowiedzialności? Jestem poważnym, dorosłym Czarodziejem - odpowiedział, przyglądając się jak jego pappara podleciała na jedną z najwyższych gałęzi drzewa, przysiadając do nich tyłem. - Aczkolwiek zgadzam się tak szybko tylko dlatego, że zupełnie nie wiem na czym taka odpowiedzialność miałaby polegać. Come on, co takiego złego mogłoby się wydarzyć? - zbagatelizował łatwo, bo i nie pamiętał, by jakikolwiek efekty eliksirów faktycznie aż tak dały mu się we znaki, by mieć do nich tak duży uraz, jaki miał do nich jego narzeczony. Naburmuszył się mimowolnie, gdzieś jednak czując to uderzenie zazdrości, że z ich dwójki to Mefisto nie tylko miał rękę do zwierząt, ale najwidoczniej też do roślin, nawet tych martwych od pustynnej suszy. Wszelkie negatywne uczucia zeszły jednak z niego momentalnie, gdy tylko z rozczuleniem dostrzegł ukochanego gotowego do walki z niewidzialnym przeciwnikiem i pomyślał o tym, jak wiele szczęścia miał w tym swoim puchonim życiu, że w końcu udało mu się trafić na kogoś, kto gotów był dać mu tak wiele, włącznie ze skradzionym z ponurego drzewa amuletem. - Mhm, odpuszczę sobie, ale Ty działaj dalej. Dobrze Ci idzie - przytaknął ze śmiechem, dla bezpieczeństwa robiąc jeszcze jeden krok w tył, jakby gniew drzewka za nieodpowiednie wymacanie jego amuletów wciąż jeszcze miał dopiero nadejść, a jednak niemal od razu robiąc już zaraz też krok do przodu, by przysunąć się do zbliżającego się do niego Mefisto. Dłoń sama odnalazła ciemne kosmyki, wkradając się bezczelnie pod materiał przysłaniającego je szala, by opuszki palców mogły musnąć tęsknie mefistofelesowy kark, gdy sam Skaj szybko zatracała się w zabarwianie uśmiechami dzielonych pocałunków. - Podoba mi się - przytaknął pomrukiem, niedbałym ruchem ręki przeganiając którąś z pappar, gdy przylegał do zaoferowanej mu bliskości, chętnie pocieszając się nią po swojej porażce. - A jeszcze bardziej będzie podobał mi się na Tobie - dodał, odciskając chłodny amulet na mefistofelesowej piersi. - Ewidentnie coś z tymi oczkami nie mogę się dogadać. Będę czuł się spokojniej, jeśli to Ty będziesz go nosił. No i ładnie będzie wyglądał na Twoich tatuażach - rozwinął, gładząc kciukiem ukochaną szyję, by jasnym spojrzeniem gubił się w tej głębokiej zieleni, której jasne światło rozpalonego słońca dodawało pustynnych błysków. - Ale ładna próba wywinięcia się od kupienia mi pamiątek - zauważył, odsuwając się nieznacznie, tylko na tyle, by posłać w zieleń rozbawione spojrzenie. - Chcę coś złotego - mruknął błagalnie, zaczepiając mefistofelesowy nos swoim własnym. - Kupisz mi coś ładnego? Weźmiemy też hennę i zrobisz mi tatuaże - zaproponował, spojrzeniem i intensywnością myśli usilnie próbując przesłać ukochanemu swoją wizję, jakby ten wcale nie musiał rzucać do tego legilimens. - I wtedy naprawdę nie będę potrzebował już ubrań.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Nie wiesz jeszcze, że jestem ostatnią osobą, której powinno się zadawać takie pytania? - Parsknął ze szczerym rozbawieniem, będąc w stanie od ręki wyrzucić z siebie przynajmniej kilka całkiem solidnych (swoim zdaniem) opcji złych rzeczy, które mogłyby się wydarzyć. - Co jeśliii będzie efekt prawdomówności i zacznę bardzo głośno i bardzo publicznie informować wszystkich o tym co mam ochotę z tobą zrobić, kiedy wrócimy do pokoju pałacowego? - Podsunął, chociaż w gruncie rzeczy miała to być jedynie drobna sugestia prawdziwego zagrożenia, jakie stanowiło spożywanie veritaserum - czy też podobnych specyfików - w niekontrolowanych warunkach. - Co jeśli będzie jakiś durny miłosny efekt i zacznę oglądać się za kelnerem? Co jeśli to ty zaczniesz się oglądać za kelnerem? Z takimi konsekwencjami też ty będziesz musiał się mierzyć... no wiesz, z moją zazdrością. I fochem... - wyliczał, wzruszając lekko ramionami. Tego chyba nie rozumiał jeszcze bardziej, bo chociaż prawdomówność w przypadku niektórych osób mogła okazać się względnie niegroźna, to magia miłosna wydawała mu się zawsze tak samo krzywdząca. Nie wiedział, że magiczny efekt ma też ten niebieski kamyczek, który cały czas trzymał... choć chyba trochę zaczynał się domyślać, jakoś tak jeszcze trochę nieświadomie, że ta pewność siebie musi skądś pochodzić, a on doskonale czuje przepływ otaczającej samotne drzewo magii. Istotniejsze było jednak to, by trzymać Sky'a jak najbliżej - jak zresztą zawsze. - Kupię ci co tylko zechcesz - zamruczał, zadowolony z tej bliskości, którą udało mu się zdobyć, zapewne dzięki oferowanej przez opustoszałą pustynię prywatności. - I jeszcze więcej... - obiecał, kątem oka dostrzegając kręcących się przy dywanowym porcie turystów, więc od razu sięgając znowu do różdżki. Wystarczyło krótkie, ledwo szepnięte "Barrera", by od tamtej lokalizacji odcięła ich gęsta ściana uniesionego piasku, pozwalając wilkołakowi na zdobycie jeszcze jednego pocałunku, którym może troszkę próbował przypomnieć Sky'owi o wspominanej wcześniej wizji zajęć czekających na nich w pałacowym pokoju. - Henna brzmi naprawdę dobrze... Myślałem o jakimś kursie malarskim tutaj - przyznał, dociskając Sky'a do siebie do ciaśniejszego przytulenia, gdy obserwował jak wyczarowana przez niego bariera zaczyna się rozsypywać. - Ale widziałem tylkooo jakiś kurs w szwalni? Co też może być ciekawe... jak już masz nosić jakieś ubrania, to może chociaż zaprojektuję ci na nie wzorki - zaśmiał się lekko, wsuwając wreszcie zdjęty z drzewa kamyk do kieszeni. - Szkoda, że Cynka jeszcze nie interesuje się rysowaniem... W sensie nie zrozum mnie źle, ale trochę obstawiam, że szybciej ukradnę ją do kredek, niż ty do krojenia w kuchni - zauważył, chociaż na jego niekorzyść świadczył fakt, że już do pierwszego słowa dziewczynkę zachęciło nie tylko siedzenie w kuchni, ale też zagarnianie z puchońskich rąk jedzonka.
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zaśmiał się nieco zbyt głośno, początkowo tylko uśmiechając się na zdecydowanie nie rozbudzające w nim lęku wizje, by w końcu nie wytrzymać w niedowierzaniu dla mefistofelesowego focha, będąc też pewnym, że w ich przypadku nie tylko dobrze poradziliby sobie z nagłym magicznym uczuciem do kelnera, ale i potrafiliby przekuć te tajemniczo brzmiące konsekwencje w niezwykle przyjemny wspólny wieczór. - Nic mnie bardziej nie cieszy od Twojej zazdrości, Wilku - wytknął mu zadowolonym pomrukiem, bo i czując na sobie tę przyjemną bezkarność przyznania się do swoich prowokacji, niemal czując na sobie niosące wspomnienia dreszcze, które dobrze przypominały mu jakie owoce przynosiła mefistofelesowa zazdrość. Uniósł brew, ledwie przenosząc jasne spojrzenie na powstałą ścianę piasku, a już dając się porwać wytatuowanym dłoniom do kolejnego pocałunku, w którym gubił nie tylko pustynnie gorący oddech, ale i drobny uśmiech zadowolenia. Dłoń tylko pewniej zacisnęła się na solidnym karku ukochanego, próbując przyciągnąć go do niemożliwego bliżej, gdy i druga dłoń przesuwała się w tym samym pragnieniu po dole wilczych pleców. I sam nie był pewien czy zwyczajnie chłodzące go zaklęcie spadło z niego tak gwałtownie, czy może jednak naprawdę diabelski gorąc Mefisto zdołał tak szybko rozpalić go od środka, ale odsuwając się na te nieznaczące nic centymetry nie potrafił nie wbijać rozognionego spojrzenia w tę piękną zieleń wilkołaczych oczu. - Myślisz, że potrzebujesz jeszcze jakichś kursów? Mam wrażenie, że umiesz już wszystko - odpowiedział powoli, bo i jeszcze nico rozleniwiony dzielonymi przed chwilą pocałunkami, nie mając ochoty się odsuwać, a wręcz przesuwając dłoń z mefistofelesowego karku na jego policzek, by przytrzymać go sobie na kilka drobnych całusów rozsypanych przy tak cudownie wyraźnej kości policzkowej. - Możemy iść gdzie tylko chcesz. Albo możesz? Jeśli potrzebujesz trochę czasu dla siebie, to chętnie zajmę się Cynką sam, o ile obiecasz, że do nas wrócisz - zauważył, tym razem na chwilę gubiąc ten drobny uśmiech, który niemal nieustanie kręcił mu się na ustach, bo i całkiem poważnie zerknął w zielone oczy, oczekując od Mefisto potwierdzenia. - Ale lepiej zastanówmy się, gdzie teraz pójdziemy. Wsiadamy na Dumbadery? Szukamy tej ametystowej komnaty, by zgarnąć pamiątkę? Zwiedzamy ruiny? - zaproponował, przy wyliczaniu ciekawsko pozerkując na narzeczonego, by wyłapać moment, w którym któraś z opcji bardziej mu się spodoba. - Czy może rozejrzymy się za tym tajemniczym domkiem z wyciszającymi zaklęciami? - podrzucił na koniec cichszym pomrukiem, nawet nie próbując brzmieć niewinnie, gdy w pełnej ignorancji dla zbliżających się w ich stronę turystów przysunąć się bliżej, chcąc odebrać od Mefisto ostateczną decyzję wymruczaną w wiecznie stęsknione pocałunków usta.
Nic się nie zmieniło od dnia przyjazdu i wciąż nie była największą fanką tego piekielnego miejsca, gdzie żar lał się z nieba i nawet noce — chociaż z bajecznym widokiem na chmury, były duszne. Nie mogła się wyspać, nie miała gdzie biegać, a na brukowanych alejkach wzniesionych na niebie, była niepewna. Tęskniła za chłodnym wiatrem, lodowatą wodą na wybrzeżu przy swojej wiosce na dalekiej, północnej Norwegii. Za zorzą, biesiadą, mięsem z prosiaka i pysznym piwem. Walką, strzelaniem z łuku, chodzeniem boso i na Odyna, normalnymi ubraniami. Musiała odpocząć od wyglądu księżniczki rodem z legendy, co jej wrodzona magia tylko potęgowała. Dramat. Gwizdy, fajki i nawet wielbłądy, byle męża sobie wzięła, który akurat się napatoczył. Nic więc dziwnego, że skorzystała z okazji ubrania się w normalne ubrania, gdy tylko dowiedziała się o odlatującym na ziemie dywanie. Prędko zgarnęła w plecak najważniejsze rzeczy, wybiegając z pałacu niczym wystraszony kocur, klnąc po norwesku pod nosem na upał. Znowu. I pewnie wyprawa nie byłaby niczym szczególnym, gdyby nie fakt, że dostrzegła w jednej z alejek prowadzących do portu dywanów swojego wojowniczego znajomego z polany, który to sprezentował jej kilka pięknych, przypominających kwiaty śliwy, siniaków. Uśmiechnęła się paskudnie, zadziornie i trochę złowieszcze, jak to zwierzę, którym to przecież była. Posłała mu krótkie, bezpośrednie spojrzenie intensywnie, nienaturalnie jasnych oczu w odcieniu nieba, chwytając jego nadgarstek bez ostrzeżenia. - Porwany, idziesz ze mną! Oznajmiła tylko przez ramię, wcale biegu nie zwalniając, aż do samego przystanku. Zdążyli idealnie na ostatni w najbliższym czasie dywan ku zadowoleniu Astrid. Przeczesała dłonią włosy, zgarniając mieniące się srebrem pukle na plecy, zerkając na niego i łapiąc oddech, klepnęła chłodnymi dłońmi swoje rumiane od wysiłku i promieni policzki. - Nie mam pojęcia, dokąd pójdziemy na pustyni, ale zapewniam Cię, będzie dobrze. Wzięłam żelki, nie umrzemy z głodu. - wzruszyła ramionami, puszczając mu oczko i odetchnęła głębiej, czując piasek i wiatr na twarzy. Podróż na ziemie nie zajęła długo — całe szczęście. Astrid, gdy tylko zsiedli, opłaciła ich przejazd, zaraz wyciągając ręce ku górze i przeciągając się z cichym mruknięciem, odetchnęła ponownie, tym razem z ulgą. Oparła ręce na biodrach, rozglądając się dookoła z konsternacją na buzi, bo wszystko wyglądało tak samo. Ostatecznie pociągnęła nosem, bo wiatr niósł zapach jakiejś rośliny. Wskazała w tamtą stronę ręką, zerkając w stronę swojego porwanego towarzysza. - Może tam?
Dante Godwin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 187 cm
C. szczególne : Sygnet rodowy, magiczny tatuaż gryfa na plecach, różdżka z błękitnym blaskiem
Dni które spędzałem w mieście płynęły bardzo szybko. Sam już nie wiedziałem kiedy zapadał wieczór i pasowało wrócić do pokoju i iść spać. W sumie to nazwałbym to bardziej próbospaniem, bo jak dokuczało mi miękkie łóżko to robił to pappar robiący wykład "czy wiesz, ile wyścigów za ten czas mógłbyś wygrać?". Długo zastanawiałem się, czy zacząć go wołać "męczydupa", ale podarowałem mu tego. -E? - zdołałem z siebie wydobyć, odciągnięty od rozmyślań. Zamrugałem, przypominając sobie o byciu na spacerze w mieście. Chwyt na nadgarstku był na tyle mocny, że nawet nie próbowałem się z niego uwolnić. Dałem się porwać przygodzie, nie mając okazji dostrzeżenie za kim tak opętańczo biegnę, chociaż kilka swoich podejrzeń miałem. Po zatrzymaniu przed dywanem obdarzyłem kobietę przenikliwym spojrzeniem, widocznie zastanawiając się co jej odpowiedzieć. -Czy to randka? - Powiedziałem po dość długim milczeniu, a na moich ustach zabłąkał się uśmieszek. Trudno było zgadnąć, czy pytam się poważnie, czy jedynie droczę. -Najpierw zapewnię transport, co? - Tym razem widać było, że wcale nie mam za złe o to porwanie. Pokręciłem lekko głową podchodząc do osoby wynajmującej dumbadery. Okazało się, na stanie był, ekhm, jeden. Wróciłem więc z nim do mojej porywaczki, wzdychając cicho w duchu, uwidoczniając to spojrzeniem do góry. -Ja prowadzę. - powiedziałem, zaznaczając to uniesieniem palca wskazującego do góry i zrobiłem Astrid miejsce, by jak na gentlemana przystało, pomóc jej wsiąść na wierzchowca. Nie żeby tego potrzebowała...
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Tak naprawdę wiele atrakcji można znaleźć w Arabii - w tym stare legendy, dzięki którym zaznanie magii jest jeszcze bardziej... chaotyczne. Trudno nie odnieść wrażenia, że drzemiąca w dłoniach każdego czarodzieja moc wiąże się także z koniecznością jej ujarzmienia. Zrozumienia, podjęcia się prób, by zrozumieć szum, który płynie ze sygnatury do różdżki. Swoistego połączenia, które pozwoli tym samym wydobyć w pełni jej potencjał; ćwiczył. Ćwiczył sporo i nie zamierzał przestawać. On starał się tę moc zrozumieć. Może nie była to jakaś wielka miłość, niemniej jednak od momentu wypadku pojmował te aspekty - tym bardziej, że musiał idealnie zgrać znajdującą się w prawej dłoni magię wraz z uszkodzoną sygnaturą, a następnie - zaledwie po dwóch miesiącach - sygnaturę z uszkodzoną ręką. Działał zatem na tym polu w taki sposób, jakby starał się odnaleźć złoty środek. Podróżując na dywanie, który zapewniał stosunkową stabilność - do momentu, gdy nie będą potrzebowali opuścić pustyni. - Podobno tutaj jest gdzieś to drzewo, o którym ci mówiłem. - powiedziawszy do Wolfa, nakierował własny dywan ostrożnie w stronę jednej z kamienistych górek, doszukując się błyskającego w świetle promieni słonecznych obiektu. Po czasie, gdy podróż trwała w najlepsze, drzewo mieniło się jasnymi barwami i refleksami na tle niebieskich dekoracji. Najwidoczniej szczęście się do nich uśmiechnęło. - O, proszę, nawet nie musieliśmy długo szukać. Chcesz podlecieć? - zaproponował przedstawicielowi rodu Fairwyn, wszak podróż na razie była spokojna, a nie chcieli problemów. A najwidoczniej problemy były jego nieodłącznym towarzyszem.
Pierwsze początki w poszukiwaniu wrażeń zaprowadziły go do mało ciekawego miejsca, jakim był Namiot Wiedźmy. Miał zamiar się stamtąd szybko zmyć, ale spotkał Lowella, z którym szczególnie się nie przyjaźnił, ale też i nie gryzł. To spotkanie zapoczątkowało ich spokojną wyprawę. Tym razem pod nadzorem już nie studenta, a prawie kadrowicza szkoły, Wolfie udał się na wycieczkę niczym grzeczny wychowanek Godryka Gryffindora. Mieli zamiar zbadać to Samotne Drzewo, o którym wspomniał Feli. Dobrze, że mogli podróżować na dywanach. Drzewo znajdowało się niedaleko miasta, więc nie trzeba było brać ze sobą dumbadera. Nic nie miał do wielbłądów, ale były one takie... Mało przyjemne, kiedy ciągle parskały i pluły. No, ale jeśli chciał wybrać się gdzieś dalej, musiał liczyć się z tym, że dywan to nie najlepszy środek transportu. Zaczął wypatrywać tego, czego szukali, kiedy Lowell wspomniał, że gdzieś to samotne drzewo tu jest. Nadal ukrywało ono przed Fairwynem swoje znaczenie. Gdy tylko je przyuważyli, od razu zaczął się zastanawiać. o co chodzi z tymi amuletami na gałęziach. - No jasne, chyba nie po to szukaliśmy tego drzewa, żeby sobie z daleka popatrzeć. - Odparł i ruszył szybko pierwszy, chociaż wcale się nie ścigali.
Doskonale pamiętał, jak otrzymał laczkiem od wiedźmy z tego namiotu - i nie było to ani przyjemne, ani miłe. Mimo to postanowił pozwiedzać z Wolfem dodatkowe lokacje, które, być może - zgodnie z przeznaczeniem - do czegoś się przydadzą. Może dotknięcie talizmanu pozwoliłoby im uniknąć zaginięcia na piaszczystych terenach, których wiatr chciał spowodować tymczasowe oślepnięcie, powodując utratę kierunku? Mimo wszystko mogli dostać się na dywanie, przynajmniej oczywiście do tego momentu, dopóki nie znajdą się na szerokim horyzoncie składającym się tylko i wyłącznie z piasku. Raj dla kotów, jakby nie było. Bardzo dobrze, że nie mieli przy sobie tego typu futrzaków, bo ich odnalezienie graniczyłoby z cudem. Drzewo znajdowało się nieopodal, w związku z czym kolejne loty nie sprawiały żadnego problemu. Podmuchy gorąca nie sprawiały byłemu studentowi żadnego problemu. Lowell zgrabnie poruszał się tym środkiem transportu, być może nie musząc poruszać nogami, jakby znajdował się we własnym Cadillacu, niemniej jednak to robił - odruchowo, niemalże automatycznie. Tyle czasu przejeździł, że nie potrafił reagować w inny sposób. Na dumbaderze miał bardzo podobne odczucia. - Nie no, zawsze można. To jest drzewo. To jest IDEALNE miejsce na drzewo. - prychnął z rozbawieniem, powoli obniżając dywan, który jawił się pięknie i ładnie na dole, uniemożliwiając tym samym nagłe pierdolnięcie o ziemię. Nie zależało mu na byciu wielką plamą krwi, w związku z czym robił to z ostrożnością, by następnie wylądować tuż nieopodal drzewa - nie blisko, ażeby gałęzie nie zahaczyły, ale na tyle, by móc je obserwować w całej okazałości. - Jak myślisz, jakie jest prawdopodobieństwo, że wydarzy się coś, czego kompletnie się nie spodziewamy? - wykonał jeden krok do przodu, jeszcze nie wiedząc, co na niego czeka.
Nie miał żadnego problemu z dopasowaniem się do dywanu. Wydawał się to środek transportu idealny dla niego. Zwolennikiem mioteł nie był, a te kolorowe dywany były mu niemal przeznaczone, dlatego bolała go myśl o rozstaniu się z nim. Mógłby się tu przeprowadzić i chodzić do tej ich magicznej szkoły, której nazwy nie pamiętał. Nie widział jeszcze, żeby ktoś tu latał na miotle. Tylko dumbadery i dywaniki, zawsze to coś innego. Manewrował swoim pojazdem niczym Aladyn, czyli chyba znakomicie. Nie licząc dziwnych i niezręcznych początków. Wolf też nie szarżował, chociaż czasami gwałtownie hamował, wzbijając tumany piachu w powietrze. Kiedy wracał do pokoju po locie na dywanie, wyglądał, jakby robił na budowlance. Cały w pyle, kurzu i piachu. Tym razem zwolnił, nie chcąc wpaść na drzewo, a i jakieś kamienie były w dole. - Wygląda całkiem normalnie, jak na drzewo nie licząc tych amulecików. - Wygłosił swoją opinię na temat samotnego drzewa. - Duże, z moim szczęściem przyciągania nieszczęścia. - Odpowiedział Felkowi, schodząc z dywanu. - To, jak rzucamy galonem, kto podchodzi pierwszy? - Wyszczerzył się, a w oczach pojawił się błysk prawdziwego hazardzisty.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jedną pamiątkę uzyskał - lektyka bez problemów znalazła się w jego inwentarzu, niemniej jednak nie miał okazji z niej skorzystać. Ulepszony, bardziej luksusowy dywan czekał obecnie na inne okoliczności jego użycia... o ile w ogóle będą. Prawo w Wielkiej Brytanii jednoznacznie zabrania korzystania z tego typu środków transportu, w związku z czym Lowell musiałby znaleźć jakieś bezpieczniejsze miejsce do przetestowania jego możliwości. Może taka odmiana ma większą prędkość? Tego nie wiedział, ale ewidentnie podkusiło go do tego, by skupić się na tym w większym stopniu. Znajdujące się nieopodal drzewo okalane było przez talizmany. Charakterystyczna, granatowa barwa rzucała się w oczy nawet z bardzo sporej odległości. Nic dziwnego zatem, że dwójka zaczęła pikować w dół, choć były student robił to ostrożniej. Nie zamierzał się bawić w konieczność ogarniania samego siebie, gdyby przypadkiem dywan nie wyhamował; poza tym, znał swoje szczęście na tyle, że nie zamierzał go w żaden sposób testować. - Bez powodu tutaj nie są. Może zostały w jakiś sposób zaklęte? - rzucił luźną propozycją, gdy znaleźli się nieopodal struktur roślinności o znacznie twardszym materiale. Drzewo zachęcało do sprawdzenia, co tak naprawdę za sobą kryje, choć wiadomo - z należytą dozą ostrożności. - O ile chcesz się założyć, że będzie inaczej? - prychnąwszy z rozbawieniem, to wcale nie było tak, że brak szczęścia trzyma się jednej osoby przez całe życie. Zrządzenie losu często lubi podstawić nogę w najmniej oczekiwanym momencie tym, którzy uważają się za nieśmiertelnych; negacja w tym przypadku niosła ze sobą brak korzyści. - Jasne. Chcesz rzucać? - wyjął galeona z kieszeni, by tym samym następnie określić zasady. - Jeżeli wypadnie orzeł, ty pierwszy podchodzisz. Jeżeli reszka - analogicznie ja podchodzę. Co ty na to? - zaproponował, bo w sumie nie miał nic do stracenia, a i tak mieli podejść, by zapoznać się z tymi dziwnymi talizmanami. I w zależności od decyzji Wolfa - albo właściciel nominału rzucił, albo właśnie on.
Mini-kostki:
Wolf, rzuć sobie kosteczką k6, by przekonać się, co wypadło.
Stali niedaleko drzewa. Widocznie nie tylko Wolf nie wiedział, o co chodzi z tymi amuletami, ale i Felinus skoro uważał, że bez powodu nikt nie zawiesza granatowych kółek na drzewie. Pewnie idiotycznie byłoby stwierdzić inaczej. Żyjąc w świecie magii, zawsze trzeba było być przygotowanym na przeróżne niespodzianki od tych dobrych po te dziwne, ośmieszające lub niebezpieczne. Chociaż Fairwyn podchodził do tego ze spokojem, to widział, że wiele dzieciaków wychowanych w mugolskich rodzinach czasami wręcz zachowywała się, jakby cierpiały na lęki, fobie czy traumy, kiedy niespodziewanie magia pokazywała się im w najmniej odpowiednim momencie, a zwłaszcza w odpowiednim. - Zaklęte? - Zapytał z lekkim lekceważeniem. Chociaż im częściej zerkał na samotne drzewo, ozdobione granatowymi kółkami, rozmyślał nad tym, czy naprawdę ta niepozorna struktura roślinności mogłaby ukrywać magie, z początku niewyczuwalną dla nich, co sugerowało, że należało podejść bliżej? - Może zawieszają je tu jakieś wiedźmy, aby odstraszyć zło? - Zaproponował luźno, chociaż nie bez powodu drzewo znajdowało się poza miastem. - O, dziesięć galeonów, albo... - Przypomniał sobie, że gdzieś na Burzowych Obrzeżach, mijał budę z kebabami. - Stawiasz mi kebaba, jeśli wyjdzie na moje. - Uśmiechnął się, spodziewając się całkowicie wypełnienia swojego przeznaczenia nieszczęśliwego losu. - A dawaj, widzę, że knutem nie śmierdzisz. - Wziął od Lowella złotego galeona i rzucił go do góry, łapiąc i przykładając sobie do drugiej dłoni wylosowany rezultat. - No to ja.- Zademonstrował wynik chłopakowi. - Idę. - Powiedział bez zbędnego pierdolenia, oddał galeona Felkowi, no i z dziką pewnością ruszył w stronę samotnego drzewa, oczekując pierdolnięcia thorowego pioruna zagłady. Nic jednak takiego nie nastąpiło. Podszedł blisko, jak tylko się dało i odwrócił się gwałtownie w stronę Felka, za sobą mając tajemnicze drzewo. - Chyba przegrałem zakład. Pewnie jesteś jednym z tych jasnowidzów. Robisz lepsze przekręty niż stara wiedźma z namiotu. Twoje się chociaż sprawdzają. - Odpowiedział, nie zauważając, że strącił jeden z amuletów. - Ooooo... Czekaj! - Dał znać Felkowi, aby ten jeszcze nie podchodził. Coś się stało, amulet spadł z drzewa! Wziął go do ręki, czując przyjemny chłód, który wydobywał się z przedmiotu. Dziwne, na gorącej pustyni? Przeszło mu przez myśl, ale bądź co bądź przedmiot okazał się całkowicie niegroźny. Wyciągnął dłoń do góry. - Patrz! - Zaprezentował swoje znalezisko. - Biere, fajna rzecz. - Oznajmił, przyglądając się swojemu skarbowi, zastanawiając się, czy może nie należałoby ponownie przywiązać tego do drzewa, ale skoro spadł, należał do niego! - Dobra stary, nie ma czego się bać. Teraz twoja kolej. - Zapewnił o bezpieczeństwie Loewlla, całkowicie nie mając pojęcia, że to drzewo faktycznie skrywa w sobie potężną magię, nawet jeśli nie wyczuwało się jej z amuletu pewności siebie.
Drzewo rzucało się w oczy. Czy to z daleka, czy to z bliska, gdy wylądowali na dywanach - nie to było ważne. Ważne było to, co drzewo było w stanie im zaoferować. Jeszcze nie wiedzieli; karty losu pozostawały poza zasięgiem ich wzroku i tylko czekały na to, by prześmiewczo podejść do jednego z nich. Którego - jeszcze nie wiedzieli. Sporej wielkości roślina wyglądała zatem na miejsce, gdzie mogła potencjalnie kumulować się magia, która wywróciłaby ich do góry nogami. Albo spowodowała wyrzut jakiejś klątwy - niezależnie od scenariusza, raczej tak nie powinno się dziać. W końcu znajdowali się jeszcze nieopodal mieściny, a jak wiadomo wszystkim uczestnikom wycieczki, w niej panował właśnie spokój. Co prawda Lowell pochodził z mugolskiego domu i niespecjalnie przejmował się nagłymi wybuchami mocy magicznej, aczkolwiek wiedział o jednej rzeczy - że nie każdy ma podobne podejście. Że dla niektórych możliwość rzucania zaklęć wiąże się z ogromną odpowiedzialnością oraz ze strachem. W końcu nie tylko czarnomagicznymi urokami można pozbawić kogoś życia. - Kto wie, kto słyszał, kto widział... - wzruszył ramionami, wykonując gest, jakby nie wiedział, bo w sumie po prostu nie wiedział. Nie miał prawa wiedzieć, gdy znajdował się nieopodal drzewa, w bezpiecznej odległości. Arabia pozostawała dla nich jedną, wielką zagadką, ale czy byli godni, by je odkrywać raz po raz, kawałek po kawałku? - Podobno w tej kulturze różnorakie talizmany mają ogromną moc ochronną, porównywaną do tych z futharku. Może masz rację? - przyznał szczerze, bo o ile nie znał się na tutejszej magii - różniącej się przecież właściwościami w zakresie działania na sygnaturę i rdzeń, o tyle jednak wydawało się to być logicznym posunięciem. Wbrew pozorom wiele rzeczy przed nimi pozostało niemożliwych do realizacji, co nie mogło zostać poddane właściwościom negacyjnym. Czy powinni podchodzić bliżej? Być może. Nie było idealnej, perfekcyjnej odpowiedzi na to pytanie, w związku z czym powinni zachować ostrożność - i tak były student zachowywał. Absorptio na bluzę z tańczącym Derwiszem, by następnie użyć Protego. Delikatna ochrona nawet może być wskazana; samodzielnie porzucił płachtę nieprzyjemnej przeszłości, by móc w pełni korzystać z życia. A przynajmniej na tyle, by nie przyciągać do siebie niebezpieczeństw. - Kebaba? Jasne, nie ma problemu, znam dobrą knajpę. - uśmiechnął się, podnosząc kąciki ust do góry. Więc gra odbywała się o pyszne mięso i sałatkę w bułce z perfekcyjnie wyważonym sosem. Dobrze, że Wolf nie powiedział, z jakim konkretnie, bo kaliber, jaki zamierzał zamówić, być może przerastał jego kubki smakowe. A do tego, jak na złość, w tej ulubionej knajpie... dodawali amortencję. Słodka zemsta za przegraną? Nie no, skądże. Taki przecież nie był; zamierzał grać czysto. I, jak się okazało, pierwszą osobą, która miała podejść do drzewa obwieszonego talizmanami, był właśnie Wolf. - No to ty. - przytaknąwszy, obserwował to, jak Fairwyn podchodzi do drzewa, by tym samym móc ewentualnie zareagować; palcami muskał różdżkę, jakby chcąc ją udobruchać, by spełniła swoje zadanie w pełni. Jak się okazało, nic nie pierdolnęło - uczeń z domu Godryka Gryffindora stał i najwidoczniej pech postanowił go ominąć. - A żebyś wiedział! Jestem najlepszym jasnowidzem. - prychnąwszy z rozbawieniem, tak naprawdę nie posiadał tego daru. Gdyby mógł przewidzieć przyszłość, na pewno wiedziałby, żeby nie dostawać się do pewnego miejsca na Nokturnie... albo jakoś by się przygotował. Mimo to wiedział, że medium nie posiada łatwego życia; możliwość spełniania proroczych snów zdawała się nieść ze sobą konieczność interwencji, jak i brak możliwości wpływu na los. Bo to, co spisane w gwiazdach, miało odzwierciedlenie w życiu każdego czarodzieja. I chociaż były to brednie, wszak każdy jest kowalem własnego losu, nie mogli odmówić racji tego, że prawdziwi jasnowidzowie nigdy się nie mylą. - Hę? - spojrzawszy, nie mógł uwierzyć, że coś się przydarzyło; amulet spadł na ziemię, okalany tańcem tutejszego, suchego powietrza. Kiedy natomiast został wzięty do ręki - czego nie wiedział - dawał chłód. Mógł obserwować tylko to, jak Wolf trzyma kółko w swoich dłoniach, przyglądając mu się badawczo. - Co ty, będziesz złomowisko prowadził czy jak? - zarzucił lekkim żartem, bo słyszał wiele o osobach, które przetrzymywały w domach wiele rzeczy, nawet tych niepotrzebnych. I to była choroba. - Zobaczymy, czy mnie jakoś... cholera weźmie czy ki luj... - pokręcił głową, by tym samym koniec końców zwinąć dywan, podchodząc do drzewa, aczkolwiek wtedy szepty ducha wiatru zdawały się wznieść na sile; każdy krok narzucał znacznie większe jego podmuchy, odczuwalne zarówno dla Gryfona, jakby chcąc przekazać, żeby się nie zbliżał. Nim cokolwiek zdołał zrobić, a silne uderzenie żywiołu wyrzuciło go dosłownie w piasek w dość zjawiskowym stylu; nawet wtedy, gdy zaczął się wycofywać. Twarzą zaorał w gorącą powierzchnię, otarłszy sobie przy występującej okazji kolana; na chwilę był oszołomiony, jakby świat zdawał się nie być po jego stronie dzisiaj, a gdy ogarnął, co się stało, podniósł się i wytarł niewielką smugę krwi na policzku. - Co do cholery! - wycedził przez zęby, by następnie wstać i zacząć się ogarniać. - Zaraziłeś mnie chyba swoim pechem. - nie był z tego zadowolony, ale koniec końców ogarniał się z lekkim podniesieniem kącików ust do góry. No cóż, to nie jest jego dzień.
Nie znał się na talizmanach, w ogóle nie posiadał żadnej wiedzy, jeśli chodzi o błyskotki dające moc lub sprowadzające klątwy. Jego granatowe znalezisko, a raczej dar od drzewa wydawał się być przyjemnym w dotyku znaleziskiem. Nie wyglądał na niebezpieczny ani nie czaiło się w nim zło, wręcz przeciwnie, kiedy gryffon trzymał go tak w dłoni, czuł narastającą pewność siebie — otuchę. Chyba że było to po prostu wytworem jego wyobraźni. - No, a jak skończę szkołę i robię biznes złomowisko. Będę kupę szmalu trzepał, po co komu studia? - Odpowiedział, szczerząc się ni to do Felka, ni to do amuletu. Właściwie czemu nie? Może złomowiska nie zamierzał prowadzić, ale jeszcze nie wiedział co będzie robić po szkole, a zdobywać wyższego wykształcenia mu się nie chciało żadnego wykształcenia. Jeszcze nie wiedział co będzie robić, ale rozmyślał nad skończeniem podstawowego nauczania i po prostu imania się jakiegoś zajęcia, wiadomo, żadnym kierownikiem nie zostanie bez studiów. Problem też leżał po stronie rodziny, a właściwie matki, którą na pewno zbulwersowałby pomysł porzucenia dalszej nauki. Nie z początku zauważył, że coś jest nie tak, kiedy Lowell zbliżał się do drzewa. Wiatr wzmógł lekko na sile, ale może to było normalne na pustyni, że trochę zawiało. Jednak to nie był zwykły wiaterek, a magia drzewa. Wszystko zadziało się w dość błyskawicznym tempie. Próby ucieczki Felka i jego wyfrunięcie w górę, jakby odbiła go jakaś bariera, pęd powietrza? - O, kurwa! Co to było? - Spojrzał na wywróconego ex-puchona i szybko odbiegł od drzewa, obawiając się, że zaraz mu się dostanie. Upadek wyglądał dość niebezpiecznie, ale przede wszystkim śmiesznie. - Taki z ciebie jasnowidz jak ze mnie wybitny uczeń Hogwartu. - Wybuchł śmiechem, niemal płacząc z pozycji Felka, który zanurkował w piasku. Przetarł jednak oczy, podchodząc bliżej do przyjaciela tej podróży. - Jak krew się polała to nieźle, żeś oberwał. - Zwrócił uwagę na rozmazaną smugę krwi na policzku Lowella. - Nic se nie połamałeś? - Zapytał już bardziej poważnie, po chwili znowu się śmiejąc. - Pewnie to drzewo przenosi pecha z osoby na osobę. Może podejdziesz jeszcze raz, to się urok zdejmie? - Powiedział poważnym tonem, niemal oczekując, że Felek ponownie wyskoczy w powietrze niczym z procy, jednak długo nie wytrzymał i znowu zaczął się śmiać. - Kurwa, jestem winien ci dziesięć galeonów. - Nabrał trochę powietrza, które zabrała mu ta mała radość. Jednak do śmiechu już wcale mu nie było.
Wbrew pozorom na złomie idzie zarobić. Co prawda jest to dość ciężka i czasochłonna robota, ale jak najbardziej opłacalna. Czasami do rozbiórki natrafią się takie ilości materiałów, które dadzą zyski na kolejne miesiące, innym razem - znacznie częściej - gry niewarte palącej się świeczki. Mimo to żadna praca nie hańbi i w sumie czasami okazuje się, że tacy złomiarze zarabiają znacznie więcej, niż człowiekowi może się wydawać. Lowell poszedł na studia, to prawda, więc w sumie miał jakoś to wszystko ułatwione, niemniej jednak nie bał się żadnej roboty. Wcześniej przecież sprzątał na szpitalu, co w świecie czarodziejskim w ogóle jest dziwne, niemniej jednak nie narzekał. Co prawda płaca była stosunkowo niska, aczkolwiek teraz powodziło mu się znacznie lepiej; i tak czy siak czekała go zmiana roboty. Nie mógł narzekać, a zamiast tego przygotowywał się do tego skrupulatnie, wiedząc, że to już nie będą przelewki, a gdy Hampson się pięknie zdenerwuje, no cóż, nie będzie go czekało nic dobrego... poza potencjalnym wypowiedzeniem z pracy. - Kompletnie nie mam pojęcia, skoro można zarobić więcej bez nich. - zaśmiał się, powstrzymując się przed dodaniem "i bez użerania z dzieciakami". Co jak co, ale nie chciał, by z jego ust zabrzmiało to jak obelga wymierzona wprost w dumę młodego Gryfona. Po prostu każdy wie, jak zawód nauczyciela potrafi być cholernie niewdzięczny, czego nawet nie potrafił zanegować. Wystarczyło spojrzeć na zorganizowaną w tamtym roku lekcję WDŻ, by stwierdzić jednoznacznie, iż się to kompletnie nie opłaca, jeżeli człowiek chce przekazać jakąś stosowną wiedzę. Może, jak to oczywiście nie wypali, powinien przebranżowić się na złomiarza? Śmieciarza? Znajdzie wyrzuconą przez starych konsolę jakiegoś nastoletniego dzieciaka... i sobie ją przywłaszczy. Idealnie. Chociaż wolał pracować w bardziej magicznych warunkach, choć równie mógł sobie to wszystko wspomagać przez użycie zaklęć. Kwestie rodzinne pozostawały gdzieś na boku, bo... magicznej rodziny po prostu nie miał. Żył tylko z jedną osobą; jeżeli natomiast Lydia by zaczęła gryźć piach, pozostałby sam. Nie całkowicie, a pod względem więzów krwi, ale czym one są, skoro można mieć obok siebie kogoś znacznie bardziej bliższego? No właśnie; wiatr jednak udowodnił mu, żen ie ma sensu walczyć z tym żywiołem. Nim się obejrzał, a zaorał pyskiem w piach, udowadniając doszczętnie, że szczęścia to dzisiaj jednak nie posiada. Magia drzewa ewidentnie chciała go od siebie odtrącić, co wiązało się tym samym z koniecznością wstania na własne cztery łapy i ogarnięcia, co miało tak naprawdę miejsce. - Nie mam pojęcia... - pokręcił głową i zaczął odpowiednio zajmować się raną, choć było to utrudnione, wszak przecież nie widział tego, jak ona wygląda. Nie zdziwił się reakcji młodego, gdy ten postanowił odsunąć się od specyficznej rośliny, by samemu tym nie oberwać. - Widać, że perfekcyjnie udało mi się przewidzieć przyszłość. Normalnie za niedługo założę taki namiot, jak tamta wiedźma. - postanowił podejść do tego z uśmiechem i bez zbędnego denerwowania się, choć kwestia tego, dlaczego drzewo uznało go za zagrożenie, niemiłosiernie go nurtowała. Musiał jednak powstać i przywrócić siebie do względnego porządku; piach dostawał się tam, gdzie nie był potrzebny, a do tego wydawać by się mogło, iż jakieś nieciekawe fatum postanowiło nad nim zapanować. - Taaa, jasne, może jeszcze ci dorzucę popcorn za próbę podjudzenia do ponownego wylądowania w piachu? - Wolf miał głowę na karku i nie zamierzał temu zaprzeczać. - Jesteś mi winien kebaba, a nie jakieś marne dziesięć galeonów! Ja chcę kebaba. - założył ręce na klatce piersiowej, spoglądając z zaintrygowaniem w czekoladowych tęczówkach w kierunku ucznia. - Takiego z dowozem, WolfEats czy coś takiego. Do pokoju numer jedenaście. - uśmiechnął się lekko złowieszczo, choć w ramach czystych przepychanek - w końcu mu się należało żarcie, prawda?
Słowa Felka tylko utwierdziły go w przekonaniu, że studia nie są mu do niczego potrzebne. Nawet jeśli było to trochę pół żartem pół serio przyozdobione śmiechem i rozbawieniem. Zwłaszcza że nadal nie mógł zrozumieć, czym kieruje się Lowell, chcąc pracować w Hogwarcie. Stanowisko nauczyciela samo w sobie brzmiało niczym obelga jeszcze dodać do tego góry niewdzięczności i tortur ze strony uczniów to zawód ten wyglądał na jeden z najkoszmarniejszych przy pensji... Właśnie ile zarabiali nauczyciele? Nie znał dokładnie zarobków kadry pedagogicznej, ale zapewne nie były to miliony, patrząc co na niektórych. Wolf nie lubił się uczyć, a co dopiero kogoś nauczać. Strata czasu. Tak uważał, pewnie jak większość nauczycieli mając do czynienia z Fairwynem. Miał nadzieję, że Lowell serio nie ucierpiał. Po pierwsze stwarzało to dużo problemów. Opatrzenie, wyleczenie i zabranie do miasta. Na uzdrawianiu gryffon w ogóle się nie znał. Słabe był w te klocki. Nadal jednak bawiła go ta sytuacja. - Biznes z namiotem trochę słaby, wiesz, ta wiedźma nie wyglądała na bogatą. - Miała dużo rupieci, chociaż nikt nie mówił, że nie chowała złota w tych skarbach. - Może tak jak mówiłem, amulety odstraszają zło. Coraz bardziej mi się podobasz stary. Czy jestem godny zejścia na złą stronę mocy? Mistrzu, nauczaj mnie! - Nie mógł sobie odpuścić, chociaż też go to zaciekawiło. Dlaczego Felek nie mógł podejść do drzewa? - Popcorn, czemu nie? - Wyszczerzył się zadowolony z propozycji przyszłego asystenta nauczyciela uzdrawiania. - Dobra to stawiam ci kebsa. - Założył się i przegrał, więc miał zamiar dotrzymać danego słowa, jak na honorowego gryffona przystało. - Ty, ale to jest niezły pomysł na biznes. - Odpowiedział na WolfEats z dowozem. - Mam już nazwę dla mojej firmy. Będę bogaty. - Wyszczerzył białe zęby, zadowolony z tej wizji.
Wbrew pozorom wcale nie był takim dobrym wzorem do naśladowania. Gdyby tylko ktoś wiedział, co przez ostatni rok narobił i jak to wpłynęło koniec końców na jego zachowanie... nikt zapewne nie dopuściłby go do zajmowania się kimkolwiek. A jednak ludzie się zmieniają; psychika ulega rekonstrukcji, stare schematy zanikają w eter, natomiast nowe przejmują odpowiednią kontrolę i prowadzą ku lepszej przyszłości. Wiedział o tym doskonale, w związku z czym nie zamierzał jakoś pozwalać na to, by echo przeszłości jakoś przedostało się przez jego zachowanie, choć jedno było pewne - doświadczenie, które przez to zdobył, nie może zostać zapomniane w żaden sposób. Być może dlatego go ciągnęło do tej ciepłej posady nauczyciela, któremu bardzo chętnie inni wsadziliby głowę wprost do kibla, by poczuł na własnej skórze, jak to jest uczyć w Hogwarcie - po prostu nie zamierzał dopuścić do takiej sytuacji, jaka miała miejsce w jego przypadku. O pieniądze się nie martwił, bo wiedział, że pensja będzie znacznie lepsza, wyższa, a prędzej się martwił o to, jakie karty otrzyma od przyszłości na tacy i stoliku. - Ojtam, ziarnko do ziarenka i się wszystko nazbiera. Poza tym, skąd wiesz, że ona przypadkiem się tak nie ubiera dla lepszego roleplayingu? - zapytawszy się na poważnie Wolfa, gdy wreszcie się ogarnął, a kurz usunął z własnego ubrania, założył ręce na biodra - zresztą trochę bardziej widoczne, co mogło zastanawiać - by tym samym pokręcić głową. - Skoro drzewo cię chętnie przyjęło, to podejrzewam, że nie. - wystawił język, od razu odcinając drogę do potencjalnego tłumaczenia się z tego, że tylko żartował i nie będzie nauczał tego, jak używać czarnej magii. Być może to był celny traf, być może kompletnie pozbawiony sensu, ale Felinus wiedział, że mogło w tym być ziarenko prawdy. Najprawdziwszej prawdy; na kolejne słowa lekko się uśmiechnął, prychnął, gdy z powrotem zaczął rozkładać swój piękny dywan. - Obecnie nie mam na stanie, ale może na mieście coś mają ciekawego? - no tak, nie potrafił zrobić z czegoś czegoś bardziej jadalnego, bo mistrzem transmutacji nie był. Niestety, to nie pozostawało jego główną dziedziną, z którą sobie nie radził, bo wymagała ona bardziej predyspozycji, aniżeli chęci nauki. Chociaż czy nie tak było ze wszystkimi przedmiotami w Hogwarcie? - No i prawidłowo, już miałem walczyć o swoje! - dywan zawitał w powietrzu, czekając na to, aż ktoś na niego wsiądzie; poruszając się zgodnie z kierunkiem wiatru, gdy fale raz po raz nim kołysały, stał w jednym miejscu. - Pytanie tylko - czy potrafisz wyrobić się na czas z dostawą? - wyszczerzył się szerzej, zajmując wygodnie miejsce na materiale własnego środka transportu. Czy Wolf potrafił w pięć minut dowieźć ciepłego kebaba do miejsca docelowego? Szczerze, intrygowało go to. - Poza tym, firma to papierologia, odprowadzanie podatków i płacenie ubezpieczenia. Czy jesteś gotów się czymś takim zajmować? - ciągnął to dalej, wskazując podbródkiem na dywan kolegi. - Dawaj, ja przy drzewie nie posiedzę dłużej niż ułamek sekundy. Nie mamy tutaj nic do roboty. - w sumie to prawda, a jedzenie czekało tylko na to, by pojawić się w jego brzuchu. Darmowa wyżerka? Zawsze!
Podobno doświadczenie zmieniało. Brutalność życia pomagała zrozumieć pewne schematy lub zapętlić nas bardziej w kole destrukcji — jedni dostawali szanse inni nie. Może to wszystko z góry było zaplanowane. Istnieli ludzie gwiazdy, którzy pokazywali światło innym, niegdyś sami tonąc w mroku, a także ci drudzy pełni cierpienia, zapomnienia i ich przeznaczenie prowadzące do zguby, ale podobno przyszłość jest zmienną. Teraźniejszość ją kreśli, pchając nas w jedną z dróg. Wolf był jeszcze młody, wielu rzeczy nie rozumiał i często się buntował, chociaż zgrywał aroganckiego dupka bez kultury, gdzieś ukrywał w sobie chęć zdobywania wiedzy i doskonalenia się, pewnie zabierał się do tego od dupy strony, ale może któregoś dnia podąży drogą, która pomoże odnaleźć mu spokój. - Myślisz, że to takie cwane babsko? - Odpowiedział pytaniem na pytanie, nie pomyślał o tym, może Felek ma racje. Stara wiedźma kreuje się na taką starą jak jej gruchoty na półkach. - Trudno. - Wzruszył ramionami, nie mając za złe Lowellowi, że nie chce przyjąć go na złą stronę mocy. Może Wolf się do tego nie nadawał, skoro drzewo go przyjęło, ale istniało właściwie wiele czynników, dlaczego magia odepchnęła ex-puchona, a gryffona nie — czysty przypadek. Co by to nie było, Fairwyn nie zamierzał się nad tym dłużej głowić, pomyślał jedynie o drewnie do różdżki, ciekawe czy magia krążąca w tej strukturze roślinnej połączyłaby się z rdzeniem. Chociaż może lepiej nie ryzykować. - Zdziwiłbym się, jeśli miałbyś popcorn na stanie. - Prychnął i to prawda na mieście mieli wiele rzeczy do żarcia, nie były to też obiadki mamy, ani hogwarckie uczty, pożywienie w Jamalu na pewno różniło się od Angielskiego jedzenia, ale to nie oznaczało, że nie było smaczne, trzeba było tylko uważać na niespodzianki. - Za kogo ty mnie masz, normalne, że bym postawił ci tego kebsa. Nie jestem kolesiem, który nie dotrzymuje obietnic, a zwłaszcza zakładów. Dostaniesz go i to z dowozem do pokoju numer... eee jedenaście? - Oburzył się, ale dopytał o numer pałacowego lokum Felka. - Przed czasem! - Dodał, zdeterminowany za wszelką cenę chcąc udowodnić swoich możliwości jako dostawca WolfEats! - Zatrudnię kogoś kompetentnego. - Ponownie wzruszył barkami, dużo zachodu z prowadzeniem takiej firmy. Podbiegł do swojego dywanu tam, gdzie go zostawił. Rzucił go w górę, samemu na niego wskakując i polecieli.