Niewielki salon pałacowy z widokiem na ogród. Nie jest to często odwiedzane przez służbę miejsce, bo jest mnóstwo bardziej dostojnych bawialni, ale dzięki temu stanowi idealnie ustronne miejsce na odpoczynek. Wnętrze, chociaż utrzymane w odcieniach złota oraz czerwieni, pełne tutejszych tkanin nie jest tak bogate i ekstrawaganckie, dzięki czemu przyjemnie tu spędzić wolny czas. Sufit ma kształt kopuły i zdobiony jest złoto-białą mozaiką. Do pokoju przynależy niewielki balkon, na którego balustradzie są donice z kwiatami, poza nimi leżą tam duże, okrągłe poduchy.
Spróbuj rzucić kostką jeśli twój Pappar jest dobry z Działalności Artystycznej. Tutaj musisz nosić specjalny strój.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
dół | góra | chusta | puder na dłoniach Wylosowało bardzo monotematycznie!
Szczerze zmartwiła się wiadomością od Cassandry. Dziewczyna twierdziła, że nie miała jeszcze żadnego odzewu od swojego brata, zaś Doireann nie potrafiła jej w żaden sposób uspokoić - w końcu sama nie miała okazji się na niego natknąć. Ba, nie wiedziała nawet, że młody Walker w ogóle wybrał się z nimi na wypad do słonecznego Jamalu. Postanowiła więc być odpowiedzialną i dorosłą osobą; nałożyła na siebie ten nieszczęsny, odkrywający strój, upudrowała, co trzeba i zaczęła przeczesywać pałac, pomieszczenie po pomieszczeniu, próbując znaleźć Liama. Wprawdzie budynek nie należał do najmniejszych, jednak Sheenani zdawała sobie sprawę, że uczniowie Hogwartu mają dostęp jedynie do pewnej, mocno wykrojonej części. "Znajdzie się", powtarzała sobie w myślach, za każdym razem, gdy kładła rękę na kolejnej klamce. "Znajdzie się, wcisnę mu papier i przypilnuję, żeby do niej napisał". Jej ratownicza misja trwała już jakiś czas. Nie pomagała jej świadomość, że Liam koniec końców nie był statycznym obiektem, który będzie grzecznie czekał w jednym miejscu, aż dziewczyna go znajdzie, a żywym człowiekiem, który najprawdopodobniej się przemieszczał. No i… mógł przecież wyjść z zamku. Sama była chyba jedyną osobą, która do tej pory nie zwiedziła miasta, a Walker… Cóż, nie wiedziała o nim wiele poza tym, że był bratem jej przyjaciółki i miał w sobie coś ze spłoszonego kota, ale nie podejrzewała go o to, że całe dnie spędzałby w pokoju, czytając książki i popijając herbatę. W przeciwnym razie to nie jedynie Cass widywałaby w puchońskim pokoju wspólnym. Ogarniało ją powolne zrezygnowanie. Z początku chciała odpuścić sobie przemierzanie południowego skrzydła i po prostu rozbić namiot pod drzwiami do pokoju chłopaka; szybko jednak uznała, że byłoby to podwójnie absurdalne. Raz, że zostało jej tylko jedno skrzydło do sprawdzenia, a dwa, że czajenie się na korytarzu byłoby bardzo nie na miejscu. Bez większego przekonania wkroczyła więc do bawialni, rozglądając się po pomieszczeniu. I w końcu był! - Bogowie, Liam, wszędzie cię szukałam. - Odpowiedziała z wyraźną ulgą w głosie. Zaraz potem przeszła parę kolejnych kroków i usiadła na pufie naprzeciw chłopaka. Nie miała czasu na uprzejmości, kiedy wizja Walkerówny z tym smutnym uśmiechem mówiącym "Nie no, nic się nie stało, wcale się nie martwię" jarzyła się w jej głowie. Wyciągnęła ku niemu kawałek papieru, na którym podkreśliła fragment: "Właśnie nie wiem co z Liam'em. Też pojechał na te wakacje, a nic się nie odzywa. Pewnie zaszył się gdzieś na arabskiej pustyni, może gdzieś go wypatrzysz! Od razu mu przywal ode mnie tak od serca!", po czym spojrzała na niego uważnie. Uznała, że pismo siostry przemówi do niego lepiej, niż cokolwiek, co ona sama mogłaby mu teraz powiedzieć. Nie mówiła więc nic więcej, czekając na jakąkolwiek reakcję.
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
Lubił podróże. Zawsze kiedy tylko nadarzyła się okazja uciekał z domu, chociaż tym razem robił to z pełną świadomością i premedytacją. Nie wyobrażał sobie, by kolejne tygodnie spędzić w Dolinie w towarzystwie ojca, którego zwyczajnie nie potrafił znieść, nawet jeśli zostawiał tam również Cass, bo ta nie chciała opuszczać ukochanego tatusia. Kwestia rodziciela była jedyną w jakiej zupełnie się ze sobą nie zgadzali - on, choć miał do niego szacunek nie potrafił zaakceptować faktu, że ich zostawił, chociaż gdy był, stanowił jedynie tło, dodatek, natomiast Cassandra jakby zupełnie zapomniała o tym, że wciąż go brakowało, bo praca wydawała się największą miłością Georg'a. Zamknął oczy, ściskając palcami nasadę nosa, westchnął. Ponownie zapędził się myślami w zbyt odległe tereny, pozwalając by złość targnęła jego ciałem. Odrywając się na chwilę od rzeczywistości zagubił się na stronie książki znad której bez żalu ponosił głowę, kiedy usłyszał swoje imię wypowiedziane dziewczęcym głosem. Mimowolnie zmarszczył krzaczaste brwi, gdy niebieskie tęczówki natrafiły na znajomą twarz. Chwilowe zaskoczenie wymalowało się lekkimi spięciem mięśni widocznym na policzkach Liama, zanim ten wymusił delikatny uśmiech zdając sobie sprawę z kim ma do czynienia - Doireann Sheenani. Przyjaciółka siostry, Puchonka. Skłamałaby mówiąc, że jej widok wywołał u niego radość. Nie bez powodu zaszył się w miejscu, które mimo wymowniej nazwy było najbardziej ustronnym w pałacu; bez wątpienia liczył na chwilę spokoju i ucieczki. Sądził, że wyprawa kilka tysięcy kilometrów od Doliny Godryka pozwoli mu złapać oddech oraz nabrać dystansu do pewnych spraw, ale nawet tu jego siostra była w stanie go dopaść, jaki tym razem miała powód? Kochał Cass, ona i matka były dla niego najważniejszymi osobami na świecie, ale czasem potrzebował pobyć sam ze sobą, z dala od zamieszania, jakie w jego życie wprowadzała bliźniaczka. Zwłaszcza teraz, kiedy to wywrócone zostało do góry nogami, a oni zmuszeni byli mieszkać z ojcem, z czegoś Cass wydawała się bardzo zadowolona, w przeciwieństwie do niego. Zamknął książkę, czemu towarzyszyło ciche, ciężkie westchnienie. Opuściwszy ramiona, rozmasował dłonią lekko zesztywniały kark, czując nieprzyjemne zdrętwienie; zbyt długo siedział w jedynej pozycji. Widząc, jak wysuwa ku niemu kawałek pergaminu zapisanego cassowym pismem z zaciekawieniem odczytał jego treść, nie kryjąc rozbawienia, gdy dotarł do ostatnich słów. Wtedy też przeniósł spojrzenie na dziewczynę, unosząc w pytającym geście prawą brew. - I co? Przywalisz mi? - nie sądził, że Doir jest zdolna do takiego zachowania, nawet jeśli było to poleceniem jego siostry. Z drugiej strony po wychowankach Helgi można było spodziewać się wiele, czego idealnym przykładem była jego siostra oraz jej często zaskakujące zachowanie.
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
Rozumiała Liama i jego częste potrzeby, by być spędzać czas jak najdalej od ludzi. Wszak sama była rasową introwertyczką, odkąd tylko pamiętała. Już jako dziecko rozmawiała niemalże jedynie z lalkami, chowała się za spódnicą matki i wyrobiła w sobie nawyk przepraszania przedmiotów, na które nierozważnie wpadała i wolała unikać zabaw głośnych i wymagających kontaktu fizycznego. Ludzie obarczeni podobną dozą nieśmiałości zdawali sobie sprawę, że wzajemne towarzystwo nie zawsze jest czymś pożądanym - dlatego też pewna część dziewczyny czuła się źle za zmącenie spokoju młodego Walkera. Czym jednak było jej współczucie wobec chłopaka, kiedy po drugiej stronie siedziała smutna, pozbawiona braterskiej miłości Cassie? Musiała zadecydować, czyj komfort psychiczny jest teraz dla niej ważniejszy; i wcale nie było to trudne. Obserwowała więc pilnie twarz Gryfona, kiedy ten pokonywał wzrokiem kolejne linijki tekstu. Jego zmieniająca się mimika - od czegoś, co wzięła za irytację, bo niebudzące wątpliwości rozbawienie - sprawiła, że nie wiedziała, na ile może sobie pozwolić. Ostatecznie jednak, kiedy uznała, że pozytywne emocje zdają się obecnie górować nad wszelkimi ponurościami, postanowiła odrobinę się odprężyć. Rozluźniła nieco ramiona i pochyliła się nieznacznie w stronę Walkera. - Liam, bądźmy dorośli. - Odebrała od niego list, a potem położyła go na swoich kolanach, by z namaszczeniem złożyć go parokrotnie; za każdym razem równiutko. - Nawet, gdybym chciała cię uderzyć, to nic byś nie poczuł, za to ja skończyłabym z wybitymi palcami. - Zerknęła na niego lekko rozbawionym wzrokiem, kiedy składała kartkę po raz ostatni. Prawdą było, że Doireann niezdolna była do bezsensownych aktów przemocy, o ile w ogóle była w stanie w jakikolwiek sposób uzewnętrzniać agresję. Gryfon mógł więc być spokojny - jej puchońskie, kościste palce na pewno nie będą próbowały go poturbować. Nie mogła jednak ręczyć za samą Cassie, która zapewne nie omieszka wyrazić swojego niezadowolenia. Wesołość nie utrzymała się jej oczu zbyt długo. Wyprostowała się i odgarnęła opadające na twarz włosy, przybierając pozę, która informowała, że teraz sobie porozmawiają. I to bez żartowania. - Wiem, że nie jestem w żadnej pozycji, aby o to pytać, ale dlaczego nie piszesz do siostry? - Spytała, wciąż posyłając mu to pełne uwagi spojrzenie. - Oboje dobrze wiemy, że Cassandra jest naprawdę wrażliwa. Na pewno bardzo to przeżywa.
//edytuję, bo literówka nie daje mi żyć xD
Ostatnio zmieniony przez Doireann Sheenani dnia Pią Sie 20 2021, 01:29, w całości zmieniany 1 raz
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Nie była tego dnia w humorze do jakichkolwiek zajęć. Za dużo sił zjadł jej ten wypad na pustynię z Derwiszami, którzy tak naprawdę trochę zabawili się ich kosztem, wystawiając ich na próbę, w postaci ataku beduinów. A przecież każdy z uczestników wyprawy przeżył to dość mocno. Ten stres, który im towarzyszył był prawdziwy. A więc to normalne, że nie mogli nagle tak zwyczajnie po tym wszystkim przejść do czynności dnia codziennego i czerpać na powrót jak gdyby nigdy nic z wakacji. Patricia potrzebowała trochę zwolnić. Odsapnąć. Wydawało jej się, że przez pierwsze tygodnie spędzone w Jamalu doznała względnego odpoczynku, jednak po powrocie z oazy, musiała odzyskać go na nowo. Dlatego też, po obiedzie, ubrana w tradycyjną suknię (która zdążyła już pozbyć się tego nieprzyjemnego zapachu), obrała za kierunek zamiast pokoju - w którym prawdopodobnie znajdowali się jej współlokatorzy - bawialnię. Dość sporych rozmiarów salon prezentował się naprawdę przytulnie i w sam raz na chwilę zaczerpnięcia oddechu. W środku nie było nikogo. Przez chwilę przechadzała się po pomieszczeniu, oglądając elegancki i bogaty wystrój, aby przechodząc obok stolika z owocami, oderwać winogrono i wsunąć go sobie do ust. Podchodząc ku wielkiej okiennicy, której widok padał na ogrody, uznała, że czegoś jej brakuje, do pełni emocjonalnego spokoju. Sięgnęła po różdżkę, aby zafundować sobie dwa zaklęcia, które zawsze wprawiały ją w idealny nastrój. Najpierw za sprawą prostej formuły, w powietrzu zaczął unosić się przyjemny zapach jej ulubionych, kwiatowych perfum. Za to chwilę później, rzucając Cantus Musica w pokoju z znikąd rozległo się niezbyt głośne brzmienie kawałka duetu Czystej Krwi, którego ostatnio słuchała. Z każdą kolejną chwilą, kiedy kojąca, rockowa muzyka coraz bardziej wżerała jej się w umysł, jej ciało automatycznie poddawało się jej. Przymknęła powieki, a rytmiczne kołysanie w połączeniu z jej ukochaną nutą i cudownym zapachem, sprawiało, że na jej ustach powoli zakwitał lekki uśmiech. Uwielbiała połączenie rocka i bluesa.
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Miał dość tego wyjazdu. Zwykle był żądnym przygód człowiekiem, jednakże wyprawa z Derwiszami to było dla niego zdecydowanie za dużo. Do tej pory dziwnie reagował na korytarzach, nie mówiąc już o tym, że nie zapuszczał się zbyt daleko od pałacu, na sam koniec wycieczki zwiedzając go i śledząc różne zakamarki z olbrzymią ciekawością. Miał na sobie odświętny strój, który należało tu nosić i dziękujmy Merlinowi, że szwaczki sprawiły mu wspaniały prezent w postaci złoto-granatowego kompletu, w którym wyglądał – nieskromnie rzecząc – absolutnie przebosko. Zwęził jedynie nieco nogawki, bo wolał jednak nie biegać niczym Aladyn w spodniach napompowanych grochem. Najbardziej śmieszyły go jednak buty, za których rezygnować nie zamierzał. Te czółenka były boskie. Tym samym dotarł do bawialni. Jakkolwiek to brzmiało tak ta nazwa raczej nie była adekwatna do tego co zastawało się w środku. Mówiąc szczerze on wyobrażał sobie taki pokój zabaw całkowicie inaczej, ale koniec końców był to kolejny przystanek na jego podróży Ostatnich Dni w Jamalu. Powoli zszedł z przedsionka po schodach, już z daleka słysząc przyjemne dźwięki mocniejszej muzyki. Na wejściu przywitał go przyjemny zapach kwiatowych perfum (które chcąc nie chcąc znał całkiem nieźle), a zapieczętowaniem uczty dla jego zmysłów był widok. I mimo, że osoba stojąca przed nim była tyłem, obładowana materiałem po sam czubek głowy, to doskonale zdawał sobie sprawę czyjego towarzystwa doświadczył. Nie odezwał się słowem wchodząc do pomieszczenia. Rzucił się na jedną z kanap nie wydając przy tym żadnego dźwięku (niespecjalnie!) i przywołal do siebie grono z kilkoma ziarnami, powoli jedząc je i obserwując z uśmiechem Patricię Brandon absolutnie nieświadomą jego obecności. Całą i zdrową
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Odnalezienie oazy, mimo tego, że droga do niej była niezwykle stresująca, sprawiło, że Patricia planowała tam jeszcze wrócić. Owszem, ciągle odczuwała skutki przeżyć na pustyni i jej rozdygotane wnętrze potrzebowało chwili czasu, aby pozbierać się po tamtych wydarzeniach, jednak na pustynnej przystani poczuła kuszący rodzaj magii, który przyciągał ją z powrotem, jak tylko wrócili do pałacu. Nawet mimo tego co ich spotkało na pustyni, chciała znów odwiedzić to miejsce, aby wystawić się na działanie tej dzikiej mocy, która w tamtej chwili, kiedy przebywali w oazie, koiła wszystkie nerwy, uspokajała ciało i duszę kompleksowo i dogłębnie. Czuła, że musi wykorzystać okazję, żeby móc czerpać z przywileju odnalezienia tego źródła. Żeby ta cała wyprawa nie poszła na marne... Pokój, który wybrała jako miejsce do odpoczynku, z nazwy zdawał się do tego służyć. Zapewne wielu uczestników wakacyjnego wyjazdu korzystało z niego, aby spędzić spokojne i leniwe popołudnie. Jednak teraz, wczesnym popołudniem świeciło ono pustkami. Miała szczęście. Potrzebowała samotności. Bycia przez chwilę sama ze sobą, jedynie karmiąc przyjemnymi bodźcami swoje zmysły. Dla niektórych to tylko tyle, dla niej aż tyle. Przez mocno rozwiniętą siateczkę magii pod jej skórą, będącą znamieniem jej klątwy, często szukała wyciszenia. Mimo, iż jej przypadłość obejmowała nagłe zapadanie w sen, to wcale nie oznaczało to, że jest przez to bardziej wypoczęta. Jej rozregulowany organizm wbrew pozorom potrzebował dwa razy tyle odpoczynku co normalny człowiek. To było uciążliwe, ale już zdążyła przywyknąć. Muzyka niosąca się się po pomieszczeniu, zdawała się jednak skutecznie spuszczać z niej parę. Nie była w stanie powstrzymać odruchu kołysania, który wprawiał ją w błogi nastrój. Czuła się swobodnie, lekko. Mimo mocnego brzmienia, zawsze zyskiwała pożądany relaks, kiedy poddawała się tej przyjemności. W pewnym momencie nawet zapomniała o tym, że ktoś może wejść do bawialni, zupełnie nic sobie nie robiąc z tej perspektywy, że muzyka może komuś przeszkadzać, albo straże mogą ją upomnieć o zakłócanie ciszy w pałacu. Rytmiczny taniec, którego czasami nawet nie była do konca świadoma, kiedy starała się odciąć od świata, aby doznać wewnętrznego relaksu, zdawał się przez chwilę całkowicie zajmować jej świadomość. Może dlatego nawet nie zauważyła, kiedy Arthemis pojawił się w pokoju, a tym bardziej nie zarejestrowała faktu, że usiadł na jednej z kanap, przyglądając się jej. Była zbyt zajęta sobą i tym jak cudownie muzyka chłonęła wszystkie jej nerwy, które ostatnio były wyjątkowo wystawione na zbyt wiele intensywnych bodźców na raz. W końcu jednak dźwięki powoli zaczęły się wyciszać i zanikać, co sprawiło, że otworzyła oczy, aby znów napotkać widok malowniczych ogrodów za oknem. Porównując jej samopoczucie wcześniej, przed tym jak przymknęła powieki, a w tym momencie - teraz zdecydowanie lepiej patrzyło jej się na świat. Nawet zieleń za cienką warstwą szyby zdawała się zieleńsza. Dlatego, jak tylko odwróciła się w kierunku wejścia i zobaczyła postać siedzącą na przeciwko, jedynie uniosła lekko brwi, spoglądając na Verey'a. - Podobało Ci się przedstawienie? - zapytała, widząc jego zadowolony wyraz twarzy i zrobiła kilka kroków w kierunku sofy. - Mam dla Ciebie zatańczyć jeszcze raz? - dorzuciła po chwili, z lekko prowokacyjną nutą, jednak bez cienia złośliwości. Nie mogła ukryć, że od momentu powrotu z oazy czekała na to, aż będą mieć okazje do rozmowy bez świadków, a w ciągu ostatnich kilku dni akurat zawsze tak się składało, że w pokoju był z nimi ich współlokator. To dziwne, ale podświadomie ucieszyła ją jego obecność. Nigdy się podejrzewała, że tak będzie ale jak tylko przypomniała sobie ten wyraz ulgi w jego oczach, kiedy siedział przy niej w ruinach... Może i nie odczuwała wtedy emocji tak jak powinna przez znieczulenie, ale pamiętała każdy szczegół. A to wspomnienie sprawiało, że automatycznie pod jej klatką piersiową pojawiało się przyjemne ciepło. Nie zachowywał się do końca jak on, co dodatkowo dawało do myślenia.
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, tak bardzo nieświadomej jego obecności i czującej się nad wyraz swobodnie. Czy to oznaczało, że było z nim coś nie tak, skoro przy nim – poza oczywistą wredotą i docinkami zachowywała się bardzo sztywno? Może miał przywidzenia i była taka wobec wszystkich, ale od ostatnich paru tygodni miał wrażenie, że zachowywała się wobec niego całkowicie inaczej niż wcześniej i sam nie wiedział, czy uznawać to za dobry czy za zły znak. Podparł łokieć o bok kanapy i ułożył podbródek na dłoni, w geście zamyślenia patrząc jak przed nim tańczyła. Nie spodziewał się nawet, że ją tu zastanie, ba! on w ogóle jej nie szukał a tu proszę, zdarzyła się taka niespodzianka, dodatkowo poszerzona o występ artystyczny. Miał szczerą nadzieję, że nie dostanie w pysk za swoją bezczelność, ale z drugiej strony przecież wystarczyło się odwrócić! Nie zakradał się, ot po prostu tu wszedł. To nie jego wina, że puszczana z zaklęcia muzyka była na tyle głośna, aby skutecznie zagłuszyć jego arabskie cichobiegi. Uśmiechnął się szerzej, kiedy się obróciła, jej wzorem unosząc brwi do góry i czekając na nieuniknione. Czyli na awanturę. Stąd też zaskoczeniem zareagował, gdy zadała mu to jakże szelmowskie pytanie. Takim głosem. - Może. – stwierdził, unosząc się z kanapy i splatając dłonie z tyłu. – Brakowało jednego elementu. – powoli zaczął iść w jej kierunku, za swoimi plecami wyjmując różdżkę i zmieniając muzykę na bardziej stonowaną, spokojniejszą i wolniejszą niż to, co przed chwilą wybrała Brandon. No, może nie do końca aż tak bardzo, ale zdecydowanie pasowała do zupełnie innego stylu tańca. – Towarzystwa. To mówiąc, złapał ją za dłoń i delikatnie okręcił, w międzyczasie łapiąc ją w talii i bezczelnie przyciągając bliżej siebie. Ostrożnie poprowadził ją w towarzyskim tańcu, który z czasem wraz z muzyką zaczął przyspieszać. Tu obrót, tam piruet, gdzieniegdzie inna figura. Co jakiś czas zwalniali, aby złapać oddech, a bawialnia zdawała się idealnie współpracować z ich zabawą. - Jak się czujesz? – zapytał w końcu. Jakoś nie mieli okazji ze sobą dłużej porozmawiać i podsumować tego co wydarzyło się w trakcie wyprawy z Derwiszami. A miał wrażenie, że stało się całkiem sporo i bynajmniej nie miał na myśli ataku Ifrytów.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Zazwyczaj czuła się swobodnie i nie zważała na otoczenie, jeśli miała ochote coś zrobić. Tak było i w tym przypadku. Może i by się lekko speszyła, gdyby to ktoś inny, zupełnie obcy wszedł do bawialni, jednak to był Arth. W dodatku taniec pomógł jej w pozbyciu się wszelkiego stresu i skutecznie zrelaksował, przez co wcale nie miała ochoty w tej chwili na awanturę. I najważniejsze - od kilku dni czekała aż go zobaczy. Choć świadomie się do tego nie przyzna pewnie nawet sama przed sobą, to taka była prawda. Zobaczywszy jego charakterystyczny uśmiech, skierowany w jej stronę, nie mogła powstrzymać odruchu lekkiego zmrużenia oczu, zaraz po uniesieniu brwi, w geście zdziwienia. Jak zwykle, wyglądał nonszalancko, oparty o ramę kanapy, błyszcząc perłowym uśmiechem. Prezentował się świetnie i można było powiedzieć, że wcale nie dziwota, że kobiety lgnęły do niego tak bardzo. Jednak, zazwyczaj reprezentantki płci pięknej, patrząc na niego, oceniały go po aparycji i tym, co mówiły czarodziejskie media na jego temat. Patricia wiedziała więcej i na ten moment nie mogła się zdecydować czy to działało na jego korzyść czy też nie. - Może... Jesteś tak mało konkretny... - lekko się żachnęła, odwracając od niego wzrok, tylko po to, aby delikatnie się uśmiechnąć, bo mimo wszystko jego odpowiedź bardzo do niego pasowała. Po chwili jednak, kiedy wstał w miejsca, obserwowała go zastanawiając się czy może po prostu sobie nie pójdzie. W końcu jej propozycja powtórki tańca była tylko żartem i chyba doskonale zdawał sobie z tego sprawe... Nim się jednak obejrzała, znikąd rozbrzmiała wolna, ale dość rytmiczna melodia. Omiatając przelotnie spojrzeniem pomieszczenie, zatrzymała na nim wzrok, z pytaniem w oczach. Czego mogło brakować w jej występie? I co, że niby ma tańczyć teraz do tego? Dopiero kiedy chwycił ją za dłoń, aby okręcić i za moment przyciągnąć stanowczym ruchem, pojęła o co mu chodzi. Musiała być niesamowicie odprężona po tym seansie muzyczno-tanecznym, bo zaszczebiotała jak skowronek, kiedy tak nią kręcił. Był naprawdę dobrym tancerzem, to trzeba było mu przyznać. Poddała się jego prowadzeniu w pełni, aby mogli zsynchronizować ruchy i przez moment naprawdę dobrze się bawić. Muzyka jednak łagodziła nie tylko obyczaje. - Hm? - wyrwało jej się po jego pytaniu, jakby wyrwał ją z głębokiego zamyślenia. Dopiero po kilku chwilach dotarło do niej to o co pytał. - Fizycznie - względnie dobrze. Bardziej jestem skołowana po tej przeklętej... wycieczce. - na jej twarzy pojawił się lekko grymas, spowodowany wspomnieniami z tamtego dnia. Tego piekła, w którym znalazła się przez kilka długich minut, nie zapomni do końca życia. - My tam walczyliśmy o życie, a oni mieli z nas niezły ubaw. - to było tak cholernie niesprawiedliwe, ale z drugiej strony byli u siebie i mogli wyrabiać z nimi wszystko. Szkoda tylko, że uczestnicy tej wyprawy mają teraz w większości niemałą traumę, która odbija się na całym pobycie w Arabii.
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Było… miło. Bynajmniej te słowa nie oddawały tego jaka w istocie panowała atmosfera w bawialni, ale w jakiś sposób można to było tak podsumować. W końcu było tam teraz całkowicie spokojnie, bez zbędnych negatywnych emocji ani bez przesycenia atmosfery z kolei w drugą stronę. Ot neutralnie, grzecznie i bardzo relaksująco. Poruszali się nad wyraz powoli, ale rytmicznie, na tyle aby móc być w pełni swobodnym i nie czuć dziwnej presji. Sam nie wiedział czy to atmosfera miejsca tak mu się udzielała, czy po prostu między nimi coś się znów zmieniło. Czy jednak Derwisze mieli jakiś pozytywny wpływ i nie zakończyli się wyłącznie złymi wspomnieniami? Być może nastąpiło jakieś zwolnienie blokady, która trzymała ich odkąd spotkali się w jego domu? Jeszcze okaże się, że zamiast próby zabójstwa kilku z nich będzie musiał im podziękować. - Uspokojenie się po tym pewnie zajmie jeszcze kilka dni. – stwierdził dość oczywistą sprawę, choć może niekoniecznie przedział czasowy, który mógł rozciągnąć się na kolejne miesiące. Ale od czego było towarzystwo? – Być może jak wrócimy do Wielkiej Brytanii to będzie lepiej. – dodał po chwili, ostrożnie i nieco leniwie znów ją obracając w rytm muzyki. – Wiesz, było trochę przygód w życiu, ale z taką… – tu nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa, które mogłoby wyrazić to jak chciał podsumować tę wyprawę. – Tak czy siak skończyło się i tego się trzymajmy. Nie chciał chyba wracać do momentu, w którym tak się przejmował jej stanem. Nie było tak, że się tego wstydził, ale czuł jakiś dziwny niepokój z tym związany i nie potrafił sobie z tym poradzić. To co wtedy czuł było dziwne, zaskakujące ale też w jakiś sposób budujące, niemniej nie umiał do końca sprecyzować co wtedy się z nim działo. Swego rodzaju dziwne uczucie. Nie wracał więc do tego momentu, ani o nim nie wspominał, ale miał dziwne wrażenie, że z kolei ona do niego wróci. Mówiąc szczerze z drugiej strony nawet nie wiedział czy to pamiętała i czy zaklęcie blond uzdrowicielki skutecznie też nie wymazało w jakiś sposób tego momentu.
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
Fakt, że bywały dni kiedy stronił a wręcz unikał kontaktu z rówieśnikami czy innymi osobami nie czynił z Liama introwertyka w pełnym tego słowa znaczeniu, niemniej ten bardzo cenił sobie spokój. W dodatku był osobowością, która potrzebowała trochę więcej czasu, by zaufać drugiej osobie, jednocześnie pozostając wciąż otwartym na nowe znajomości, choć te w większości traktował raczej niezobowiązująco. Nie potrafił tak jak Cass z dnia na dzień określić kogoś mianem przyjaciela czy bez konkretnego powodu zagadać do drugiej, często zupełnie obcej osoby. Potrzebował, by to ta druga strona wyraziła jakiekolwiek chęci, bo wtedy jemu było znaczenie łatwiej nawiązać interakcję. Cass i Liam w niektórych aspektach życia byli niczym ogień i woda; on na ten przykład nie poprosiłby nikogo, o odnalezienie siostry, by przekazać jej informacje, cierpliwie czekając aż ta sama się odezwie. Z tego powodu widok Doir wywołał u niego chwilę zaskoczenie, ale i złość, chociaż bardziej niż na Puchonkę stojącą przed nim była ona skierowana w postać siostry, wszakże ta wiedziała, że przez te krótkie tygodnie chciał odpocząć od rodzinnych dramatów. Przekręcił głowę delikatnie w bok, lekko się przy tym uśmiechając, kiedy za sprawą słów opuszczających różowe usta brunetki postanowił poddać ocenie ile jej ciało może znieść, ostatecznie przyznając, że drobnego palce dłoni mogłoby jednak zostać przypadkowo uszkodzone, gdyby spróbowała go zaatakować. Nie podzielił się jednak swoją opinią i nie wypowiedział jej na głos z obawy, że mogłoby to urazić przyjaciółkę siostry, narażając się tym samym na gniew młodszej Walkerówny. Zamknąwszy książkę, odłożył ją gdzieś na bok, widząc jak z czekoladowych oczu znika wesołość, a twarz Sheenani przybiera wyraz mówiący, że czas na wykład z dobrego wychowania. Dlaczego ona i Cass miały wtedy takie samo spojrzenie? Coś z tymi Puchonkami było nie tak! W lekko nerwowym, aczkolwiek zrezygnowanym geście przeczesał palcami nieco przydługie kosmyki włosów, zaczesując je do tyłu, gdy wpierw usłyszał pytaniem, które wchodziło na niewygodny dla niego temat,a następnie pouczenie. Dobrze wiedział,jaka jest jego siostra i nie trzeba było mu o tym przypominać. Sęk w tym, że większość liczyła się jedynie z uczuciami Cassandry, a te jego miała w głębokim poważaniu. - Skłamałabym mówiąc że nie miałem czasu, po prostu nie chciałem. - przyznał otwarcie, nie szukając głupich wymówek, które zmuszały do mijania się z prawdą. - Znowu musiałbym słuchać o naszym ojczulku… jakby mam dość jego tematu? - oznajmił, chociaż na końcu zdania postawił znak zapytania, dodatkowo unosząc do góry prawą brew. - Cass chyba się chwaliła, że matka nas do niego wyemigrowała - dodał, chcąc się tym samym dowiedzieć, jak dużo Doireann wie.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Puchonka miała niemały problem, by zrozumieć dzielące Cassandrę i jej brata różnice. Głównie ze względu na to, że z samym Liamem nie rozmawiała; ich relacje ograniczały się do przywitań na korytarzu, ewentualnie krótkiej wymianie zdań, kiedy Walkerówna potrzymała ich bliżej siebie przez pewien czas. Znała chłopaka bardziej z opowieści siostry - i chociaż ufała przyjaciółce, tak niekoniecznie wiedziała, jaki ostatecznie obraz Gryfona powinna zbudować w swojej głowie. W końcu jej rodzina nauczyła ją, że pokrewieństwo krwi często zaburza poprawne postrzeganie drugiej osoby. Bardzo łatwo można było przesadzić albo w jedną, albo w drugą stronę. Doireann była zaś ostrożna, pozostawiając Liam'owi pustą kartę. Sheenani byłaby zdolna uścisnąć dłoń z Liam'em - chociaż bardzo delikatnie, co by nic jej tam nie strzeliło - gdyby ten postanowił podzielić się z nią swoimi wnioskami. Bo nawet jeśli pozwoliła sobie wtedy na drobny żart, to wciąż żyła w głębokim przekonaniu, że pomimo bycia fizycznie sprawną osobą, nie należała do tych najbardziej wytrzymałych. Nie biegała szybko, łatwo było ją zmęczyć, a do tego nawet niewielkie uderzenie potrafiło objawić się krwistym siniakiem, który potrafił pozostać na miejscu nadprogramowy tydzień. Naprawdę nie zdziwiłaby się, gdyby kiedyś kopnęła kamień, by chwilę później skończyć ze złamanym paluchem. Trudno było jej myśleć o uczuciach chłopaka, skoro na pierwszy plan wychodziła jego siostra. Zwłaszcza, że zdawała sobie sprawę z tego, że przybierała teraz rolę czegoś niezwykle upierdliwego. Była trochę jak wyjec, ale gorszy; bo na krzyk można było zareagować ostrzej, przy okazji chociaż trochę przynosząc sobie ulgę. Dziewczyna mówiła jednak spokojnie, do tego przyglądając mu się ze skupieniem. - Liamie… - Westchnęła, przez chwilę wyglądają tak, jakby szykowała się na jakąś dłuższą przemowę. Przez chwilę miała ochotę powiedzieć mu, że gdyby napisał do Cassandry, nie byłby pierwszą na świecie osobą, która robi coś wbrew sobie tylko po to, by być dobrym. Byłoby to drobne poświęcenie, ale warte swojej niewielkiej ceny, skoro przyniosłoby Walkerównie odrobinę spokoju. Zaraz jednak przypomniała sobie, że… Cóż, sama żyła w ten sposób i niekoniecznie chciała przekonywać kogoś do tego samego. Doireann czuła się nienajgorszej, kiedy dla dobra rodziny działała wbrew sobie, jednak mogła przypuszczać, że nie jest to sposób radzenia sobie z problemami dla każdego. A na pewno nie dla kogoś, kto wykazywał się podobną szczerością. - Wiem. Chociaż Cassandra oszczędziła mi szczegółów. - Powiedziała, już ostatecznie darując sobie monologi. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że to… martwiące. Cass była otwartą osobą, a mimo to do tej pory nie powiedziała jej, dlaczego ich matka podjęła podobną decyzję. - Właściwie to… Przykro mi. - Jej mimika nieco zelżała, pozwalając Gryfonowi zgadnąć, że pouczanie raczej się skończyło. - Nie zrozum mnie źle, nie chcę porównywać naszych sytuacji, ale wiem, jak czuje się osoba, która musi mieszkać z kimś, kogo wolałoby się unikać. - Bo o ile jej przeszłość z rodzicami nie była powszechnie znanym faktem, tak nie trudno było się domyślić, że życie z dziadkami o dość staroświeckich metodach wychowawczych i naprawdę konserwatywnych poglądach, na dodatek w całkowicie magicznym społeczeństwie, nie było dla Puchonki najłatwiejsze.
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
Na twarzy chłopaka mimowolnie pojawił się subtelny grymas, gdy usta dziewczyny opuściło jego pełne imię; wiedział co ten wstęp za sobą niesie. Zdążył się już przyzwyczaić do długich wykładów rozpoczynanych właśnie w ten sposób, zupełnie jakby wszystko trzeba było mu tłumaczyć, bo był zbyt mało inteligentny . Cały szkopuł tkwił w tym, że Liam zawsze wiedział co robi, kierując się swoimi wyborami, zamiast wciąż dostosowywać do tego, czego oczekiwała od niego cała reszta; w tej kwestii czasem okrutny był nawet wobec Cassandry. Miał własne zdanie, nawet jeśli nie wykrzykiwała go głośno, dzieląc się nim tylko z tymi, którzy chcieli go wysłuchać. Rzeczywiście wyjec dla Gryfona jawił się jako coś znacznie przyjemniejszego niż rozmowa z Doireann, z którą nie łączyło go w zasadzie nic poza postacią siostry i kilkoma niezobowiązującymi rozmowami; te najczęściej ograniczały się do szczątkowej wymiany informacji. Postrzegał ją jako osobę mało wylewną, dlatego zdziwiło go, że postanowiła wykonać polecenie bliźniaczki, nie wiedząc czego może się po nim spodziewać. Nabrał w usta powietrza, by zaraz je wypuścić, czemu towarzyszyło ciężkie westchnienie. Przez kilka sekund wpatrywał się w oczy Sheenani, które skupione były na jego postaci, ostatecznie uciekając spojrzeniem na książkę, którą odłożył gdzieś na bok. Nie lubił gdy ktoś poświęcał mu tak dużo uwagi, obserwując. Bo co chciała z niego wyczytać? Nie był jak otwarta księga. Wyciągając przed siebie nogi, rozsiadł się wygodniej na miękkim materiale poduszki, unosząc do góry prawą brew; była to oznaka zdziwienia, które wywołały u niego słowa Doir. - Bo chyba nie jest ich świadoma, cieszy się, że może mieszkać z ojcem - oznajmił jakby beznamiętnie, wzruszając przy tym ramionami, bo sam nie rozumiał ekscytacji siostry, zupełnie jakby zapomniała jak wiele razy ojciec ich zawiódł. - Nie no, Sheenani. Ostatecznie czego potrzebuje to twoje współczucie - rzucił lekko się przy tym uśmiechając, bo nagła zmiana postawy dziewczyny zbiła go nieco z tropu, zwłaszcza wyznaniem które chwilę później opuściło bladoróżowe usta, wzbudzając jego zainteresowanie. - Co masz przez to na myśli? - zapytał, marszcząc przy tym czoło, intensywnie zastanawiając się, co tak naprawdę wie na temat przyjaciółki siostry. Cass nigdy nie wspominała,by Doir miała jakieś problemy, natomiast z drugiej strony raczej nie był odpowiednią osobą z którą można było podzielić się takimi informacjami.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Najwyraźniej magia Derwiszy w jakiś sposób wpłynęła na żądzę mordu, którą zawsze wykazywała względem Arthemisa. A może to ta jawna troska z jego strony, którą pamiętała z pustyni? Albo ten zajebisty seks... Nie, nie. Nie był taki zajebisty. A poza tym, miała o tym zapomnieć! Cholera, coś kiepsko jej szło, a jego zachowanie względem niej, wcale nie pomagało. Dla przykładu, sytuacja w bawialni - wszystko w nim wydawało się takie nieszkodliwe, a nawet wręcz ciepłe i... autentyczne. Nie takiego Verey'a znała. Przez te wszystkie lata znajomości raczej obserwowała jak był miły, szarmancki i ciepły względem innych kobiet. Jej nigdy tak nie traktował... Jednak na tę chwilę nie było co nad tym dumać. Poruszali się w przyjemnym i swobodnym tańcu w rytm muzyki, która ich niosła. To naprawdę miłe uczucie móc tak po prostu poddać się tej przyjemności. Lubiła tańczyć podobnie jak on. A we dwójkę było... odprężająco. Przede wszystkim, zadziwiająco lekko szło im przebywanie w swoim towarzystwie, po nocy w jego mieszkaniu. Nie mogła się zdecydować czy to źle czy dobrze. - Myśle, że na pewno powrót do obowiązków i codziennej rutyny będzie sprzyjał wymazaniu tej przygody z pamięci - uznała, kiedy po powolnym obrocie z powrotem znalazła się z nim twarzą w twarz. Nawet jego wzrok nie krępował. Chociaż od razu przypomniała sobie wyraz jego zmartwionej twarzy, kiedy była pod wpływem magicznego znieczulenia. Ale dla niej również prościej było po prostu do tego nie wracać. Bo co miałaby z tym faktem zrobić? Wypominać mu, że przejął się jej stanem? Przecież miał do tego prawo, w końcu byli przyjaciółmi. Ona też się o niego martwiła. Tylko pytanie skąd to tajemnicze ciepło rozlewające się po jej ciele, kiedy wracała do momentu, gdy przykładał jej dłoń do swoich ust. - Jak wpadnę na kolejny, genialny pomysł wzięcia udziału w jakiejś wycieczce - wybij mi to z głowy - rzuciła lekko rozbawionym tonem na jego ostatnie słowa, by po chwili podnieść wzrok z jego klatki piersiowej, gdzie chwilę wcześniej padł, na twarz. Zaraz jednak patrząc mu prosto w oczy, puściła jego dłoń, by z zawadiackim uśmiechem zrobić krok do tyłu i rozpocząć krótki pokaz, który mu poniekąd obiecała. Przez chwilę kołysząc biodrami, płynęła z nurtem melodii, i przymykając powieki raz po raz wolno obracając się wokół własnej osi z ramionami beztrosko uniesionymi do góry. Następnie wróciła do niego, aby położyć mu dłonie na torsie, nie przerywając swojego solowego, nieco zmysłowego tańca.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Prędzej, niż o brak inteligencji, Doireann czasami posądzała ludzi o tkwienie w wąskiej perspektywie i okazjonalne zapominanie, że niemalże każda, nawet najmniejsza decyzja ma wpływ na innych. Dla dziewczyny ważne było, by zawsze mieć to w pamięci i zdawać sobie sprawę z tego, że coś może kogoś skrzywdzić. Zwłaszcza, że ostatnie parę decyzji, które podjęła, zdawały się nie być najmilsze w skutkach dla jej przyjaciół. A przecież… to byli ludzie. Czujący, często kochani przez nią ludzie. I chociaż coraz mocniej zdawała sobie sprawę z tego, że ten sposób myślenia jest dla niej naprawdę szkodliwy (a na dodatek nie był wymagany przez osoby spoza jej rodziny), tak wciąż była daleko od prób porzucenia go. Ot, masochizm. Z drugiej strony sama miała w zwyczaju uciekać - kim więc była, by zakładać, że Liam patrzy na sytuację jedynie poprzez pryzmat swoich własnych uczuć? Do tej pory niemalże każde jedne spotkanie z Eskilem kończyło się bardzo gwałtownym oddaleniem się od chłopaka; czy to za kolumnę, czy też w głąb korytarza. Unikała też rozmów, które mogłyby chociaż trochę przyczyniać się do jej dyskomfortu. Morgano, to nie była najlepsza chwila na oświecenie, że ona sama częściej spierdala, niż dzielnie stawia czoło problemom. Niestety, stało się. Widząc, jak Walker ucieka wzrokiem w bok, sama zrobiła to samo. Nie speszyła się jednak, a czuła winna za wszystko, co zdążyła sobie o nim założyć. Nawet jeśli Gryfon pozostawał tego nieświadomy. "Może w takim razie potrzebuje, żeby ją uświadomić?", wybrzmiało w głowie Doireann. Cass bywała dziecięco beztroska i naiwna, zdarzało się jej też wybierać spośród całej puli informacji te, które jedynie potwierdzałyby jej zdanie na czyjś temat. I tak oto ona sama była w oczach Puchonki kimś super mądrym, nawet jeśli ledwo radziła sobie z zaklęciami, nie mówiąc już o transmutacji, na której lekcje przychodziła jedynie ostatkami sił. Zawalała hogwardzkie przedmioty brawurowo - wystarczyło jednak, by czasami wytłumaczyła przyjaciółce jakiś biologiczny termin, by łatka geniusza przy niej pozostawała. Mogła sobie wyobrazić, że tata bliźniąt, pomimo tego, co mówiła Cass, faktycznie nie należał do najlepszych - jednocześnie starała się nie zakładać o nim nic. Przecież sama czasami miała ochotę mówić dobrze o własnej matce, mimo że… Cóż, raczej na to nie zasługiwała. - Mam… Nieodpowiedzialnych rodziców. - Odparła, wybierając możliwe najłagodniejsze określenie owej dwójki. - Nie zajmowali się mną najlepiej, a wiadomo, że małemu dziecku łatwo jest zrobić krzywdę. - Mówiła spokojnie i łagodnie, jakby wspomnianą krzywdą wcale nie były tortury, które prawdopodobnie zakończyłby się w sposób ostateczny i nieodwracalny. - Trafiłam więc pod opiekę dziadków, ale… Wiesz, jak zachowują się czystokrwiści czarodzieje starej daty. Wydaje im się, że są ponad wszystkimi, a na to ciężko się patrzy. - I już. Oto historia jej życia, bez większy detali i krwawych fragmentów. - Z tego, co mi mówiła, to wasz ojciec jest pracoholikiem, prawda? - Powiedziała zaraz potem, bez większego zastanowienia - prawdopodobnie po to, by nie narażać się na potencjalne pytania o rodzinę. Jedyne, co pamiętała o George’u to częste wzmianki o tym, że często przesiadywał w pracy do późnych godzin. - Cassandra bardzo łatwo wybacza. Ale to chyba dobrze. - Dodała, wciąż spoglądając nie na chłopaka, a jedną z wielu kolorowych poduszek. Jej ton nie był jednak pouczający - jakby znów próbowała tłumaczyć Liamowi, jaka jest jego siostra - tylko lekko zmartwiony. - Tak długo, jak jego nieobecność nie będzie jej ranić, to… - "...ma prawo być szczęśliwą" z jakiegoś powodu nie dało rady wyjść z jej ust. Urwała więc gwałtownie, położyła dłoń na brwi i potarła ją nerwowo. - Przepraszam. Nie powinnam bawić się w jej adwokata. - Westchnęła. Mogła przecież go znaleźć, poprosić, żeby się odezwał się do siostry, jednak mieszanie się w ich życie rodzinne zdecydowanie nie należało do obowiązków Sheenani.
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
Zgodziłby się ze stwierdzeniem, że rzadko patrzy na innych, chociaż nie tyczyło się to rodziny - siostra, matka i kuzynka były dla niego najważniejsze na świecie. Reszta stanowiła raczej tło, któremu poświęcał znacznie mniej uwagi, jednak nie czyniło to z niego bezdusznego dupka. Oczywiście gdyby zaszła taka potrzeba pierwszy pospieszyłby na ratunek zupełnie obcej osobie, wszakże w jego piersi biło serce wrażliwe na krzywdę innych istot. Niemniej w przeciwieństwie do Doir nie patrzył tylko na to, że swoim zachowaniem czy decyzjami, które notabene były zgodne z jego przekonaniami czy czyniły go szczęśliwym może skrzywdzić drugą osobę. Takie podejście uważał za meczenne, a przecież czasy kiedy ludzie zadręczali się, by stanąć przed obliczem Pana i Stwórcy dawno już minęły. Gdyby tylko świadomy był myśli dziewczyny i jej podejścia szybko zasypałby ją kontrargumentami, które ciężko byłoby obalić. Prowadzenie dyskusji było jednym z jego ulubionych zajęć, chociaż z drugiej strony rzadko kiedy się w nie wydawał. Nie chodziło o to, że ludzkie nie byli ciekawi, ale często rozmowy bardzo szybko sprowadzały się do odpowiedzi "bo tak" lub "nic nie rozumiesz", kiedy uderzał w czulszy punkt danej osoby. To skutecznie odbierało mu wszelkie chęci do konwersji. Wpatrywał się w Puchonkę czekając na jakąś ripostę w stylu "wiesz jaka jest Cass, trzeba jej pewne rzeczy wybaczyć". Sęk w tym, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego jaka jest i wiedział, że ciężko jest jej cokolwiek wytłumaczyć. Panna Walker była typem osoby, która widząc zbliżającą się burzę oznajmiłaby, że piękna dziś pogoda. We wszystkim starała się dojrzeć dobro, nawet w ludziach którzy na to nie zasługiwali. Dodatkowo łatwo wybaczała, a przez to była bardziej podatna na zranienia. Nie chciał w kółko powtarzać ile błędów popełnił ich ojciec i jak wielkie wielkie były to przewinienia, zwłaszcza, że za George'em stała również Robin. Westchnął do własnych myśli, zdziwiony milczeniem ze strony Sheenani. Wydawało się to zjawiskiem osobliwym, gdyż w jego oczach uchodziła z osobę, która ma odpowiedź na wszystko, a może pomylił się w swoim osądzie? A może po prostu nie chciała wypowiadać własnych myśli na głos, bo to wiązałoby się z obrażeniem przyjaciółki? Czym by się nie kierowała w zasadzie był jej wdzięczny za brak komentarza w tej kwestii, bo ta była dla niego niezwykle ciężka. Kochał siostrę, a jednocześnie miał pewne pokłady złości były wymierzone również w jej osobę, przede wszystkim przez ten brak zrozumienia dla niego i ciągłą chęć przekonania go, że ojciec nie jest taki zły. Niespodziewane wyznanie płynące z ust brunetki wywołało u Liama zaskoczenie, które wymalowało się na jego twarzy pojedynczą zmarszczką zdobiącą czoło. Za słowami, które wypowiedziała mogło kryć się wiele rzeczy dlatego wzbudziły w nim ciekawość, chociaż patrząc na smutną twarz nie miał odwagi zapytać, a może wręcz powinien? Bił się z myślami w milczeniu wciąż wpatrzony w jej twarz, chociaż uparcie unikał zajrzenia w czekoladowe oczy. Słyszał kiedyś, że są zwierciadłem duszy, a nie był gotów odkryć co skrywa ta należąca do Doireann. - Planują cię wydać za jakiegoś buca? - zapytał, gdy wspomniała o czystokrwistych czarodziejach starej daty, bo przede wszystkim z tym kojarzył tę grupę społeczną, oczywiście poza konszachtami z Voldemortem, chociaż nie był pewien czy dziadkowie Doireann nie należeli do tej niechlubnej grupy. Sam nie wykazywał niechęci wobec tych zupełnie obcych mu osób, jednak nie uszło jego uwadze, że Puchonce było ciężko. - Właśnie nie jestem pewny czy to jest zaletą czy wadą. Prawda jest taka, że też dużo łatwiej ją skrzywdzić i niektórzy zwyczajnie wykorzystują to, że jest taka dobrotliwa. - przyznał, lekko się przy tym rumieniąc, bo gdy byli młodsi sam często z tego korzystał. Teraz widział swoje błędy, jednak wtedy był okropny. - A skąd mam pewność że jej nie rani? Przecież widzę jak smutna jest, kiedy kolejny raz czeka na nieco z kolacją przy której się napracowała, chociaż udaje, że jest w porządku - westchnął, pocierając policzek dłonią; powinien się w końcu ogolić, ale nawet na to nie miał ochoty.
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
- Mam taką nadzieję. – mruknął jej do ucha, przybliżając się do nań na chwilę, aby już wkrótce odsunąć się i kontynuować ten jakże ugrzeczniony, klasyczny taniec. Kąciki jego ust były delikatnie uniesione, a on sam dość zadowolony z takiego obrotu spraw. Było… miło. I taki stan rzeczy bardzo mu odpowiadał. Może i nie zachowywał się jak typowy Verey, a ona jak rasowa Brandon, ale na dobra sprawę wyłącznie oni wiedzieli o tym stanie rzeczy i byli tacy wyłącznie wzajemnie dla siebie. Było w tym coś wyjątkowego, co wywoływało w nim to dziwne poczucie zadowolenia i dobrego nastroju. – A w razie jeśli nie… – odkaszlnął. – To możesz liczyc na moje wsparcie. – musiał odwrócić wzrok aby to powiedzieć. Nie wstydził się, ale miał dziwne poczucie, że za chwilę zrobi coś nie tak, coś pójdzie nie po jego myśli i będą musieli zaczynać od początku. - Czy może być tłuczek? – zapytał z przekąsem, pozwalając się od siebie odsunąć i puszczając jej dłonie, aby cofnąć się kilka kroków i dać jej miejsce do zaprezentowania swoich wdzięków. Uśmiechnął się szerzej i uniósł brew do góry. W połączeniu z tym egzotycznym strojem jej taniec wyglądał olśniewająco. Przybliżył się do niej bardziej, gdy powróciła do niego i chwycił ją w talii przybliżając do siebie, ale choć wczuł się w jej rytm i tańczył bynajmniej nie gorzej niż ona! To jednak nie zrobił nic więcej. A temperatura w pomieszczeniu rosła.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Naprawdę nie byli sobą w tym wszystkim. Ale w żadnym wypadku nie czuła się z tym źle. Zaskakująco, miły i czarujący Arth nie wywoływał w niej irytacji, jak dawniej, kiedy próbował być szarmancki, jednak ukrywając w swoich zamiarach pewną dozę złośliwości. Teraz widziała, że jej nie ma, przez co jego postawa była bardziej autentyczna, a w dodatku powodowała szybsze bicie serca w jej klatce piersiowej, co zdawała się ignorować. Tak samo jak fakt tej bliskości, do której przyczynił się taniec. Podobał jej się, ale gdzieś tam w głębi czuła lekkie drżenie niepokoju, spowodowane tym, że nie powinna sobie na to pozwalać. To dlatego wtedy uciekła spod ruin, wracając po tę uczennicę. Kiedy znajdował się blisko, traciła grunt pod nogami... Zupełnie jak wtedy w jego salonie. Wyraz jej lekkiego zdziwienia był widoczny w jej oczach, kiedy usłyszała jego słowa. I choć nie mógł widzieć tego spojrzenia, bo sam odwrócił wzrok, co ujmowało odrobinę tej wypowiedzi, aczkolwiek wciąż jej sens o odbił się echem po ściankach jej umysłu. - Spokojnie, jestem dość odporna na tego typu przeżycia. - odpowiedziała, starając się nie dawać tym słowom głębszego znaczenia. W końcu, co jak co, ale wsparcia psychiczne mogła od niego zaczerpnąć. W końcu byli przyjaciółmi. - Ale dziękuję - powiedziała w końcu, pierwszy raz od dawien dawna tak wprost okazując mu jawną wdzięczność. I choć starała się nie myśleć o tym jak bardzo zrobił się wylewny w ostatnim okresie czasu, musiała po raz kolejny przyznać, że wyraźnie zmienił postawę wobec niej. Zaśmiała się szczerze rozbawiona, kiedy zaproponował przywołanie ją do porządku tłuczkiem. Ten sposób na pewno byłby skuteczny, ale czy aby nie było przyjemniejszych metod na odciągnięcie jej uwagi od ryzykownych wypraw? W nagłym przypływie nieco kosmatych myśli, odsunęła się od niego, aby rozpocząć swój pokazowy taniec w pojedynkę, przed nim. Melodia powoli płynęła, a ona razem z nią, poruszając biodrami i przez moment wirując w rytm, kilka kroków od Arthemisa. Kiedy ponownie rozchyliła powieki i go zobaczyła, nie mogła oprzeć się pokusie, aby nie znaleźć się znowu blisko. A mężczyzna zdawał się chcieć tego samego, niemal od razu przygarniając ją do siebie, łapiąc za pas. W jednym momencie była niejako unieruchomiona i uwięziona przez jego jasne, opalizujące tęczówki, zastygła na pare chwil. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała coraz szybciej, jak gdyby serce w jej piersi nie nadążało z transportem tlenu do wszystkich komórek jej ciała. Nawet rozchyliła lekko usta, aby coś powiedzieć, ale w następnej sekundzie zapomniała kompletnie co. Jej dłoń, znajdująca się na jego pięknie zdobionej tunice (?) nieco zacisnęła się na materiale ubrania, jakby chciała przyciągnąć go bliżej do siebie. Lecz tego nie zrobiła. W milczeniu wpatrywała się w niego, a on w nią, jakby próbowali zaklinać rzeczywistość...
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Ubranie które miał na sobie było luźne, ale w tej sytuacji dość niewygodne i straszliwie uciążliwe. Miał dziwne wrażenie, że dziwnie krępowało jego ruchy i nie pozwalało mu na pełną swobodę. Tak czy siak na pewno nie był to bardzo wygodny, szyty na miarę strój do Quidditcha, którego nie zamieniłby na nic innego, ale dworska etykieta nie pozwalała mu na bieganie po sportowemu na terenie pałacu. Mimo wszystko jego taniec był dość gładki i lekki, prowadził ją swobodnie po pałacowej posadzce jak po najlepszej jakości parkiecie. Co jak co, ale matka wbiła mu do głowy wszelkie podstawy czystokrwistych czarodziejów, w tym nauczyła go dość dobrze tańczyć. Umiał poradzić sobie więc w każdej sytuacji, nawet jeśli miałby na sobie płócienny worek. Miał wrażenie, że ona również. A przynajmniej całkiem nieźle radziła sobie w jego obecności po tych wszystkich ich perypetiach i bynajmniej nie pozostawała mu dłużna w tempie. A przynajmniej nie deptała mu stóp. - Tu jest tak spokojnie, że mógłbym zostać na resztę dnia. – cieszył się, że nikt im nie przeszkadzał. Miał wrażenie, że na tę chwilę pałac opustoszał i nie wiedział czy to tylko jego wyobraźnia spowodowana tą chwilą, czy faktycznie akurat do tej części bawialni nikt lub z rzadka ktoś przychodził. Nie zmieniał położenia, wciąż ostrożnie trzymając dłonie na jej talii i broń Merlinie nie zapuszczając się swoimi ciekawskimi palcami nigdzie indziej. Miał świadomość że są siebie coraz bliżej i choć wychodziło to dość naturalnie, to jednak dziwnie go przerażało. Był jednak dość dzielny i nie spuszczał wzroku z jej oczu, delikatnie uśmiechając się w jej kierunku. Gdyby ktoś mu powiedział kilka miesięcy temu, że taka sytuacja będzie miała miejsce, to wyśmiałby go obficie. A teraz? Chwilo trwaj. Przyglądał się jej czujnie, zwalniając tempa tańca i teraz spokojnie, praktycznie w miejscu przestępując z nogi na nogę. Mimo zwału materiałów poczuł jej dotyk na swojej piersi i przybliżył się jeszcze bardziej chłonąc go jak tylko mógł. Zacisnął usta w cienką linię wciąż przyglądając się jej z uwagą, aby już wkrótce jedna z jego dłoni powędrowała do jej podbródka, aby nieco unieść go do góry. A później, najzwyczajniej w świecie, zwyczajnie i po ludzku ją pocałował.
Patricia D. Brandon
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : burza kręconych, jasnych włosów; runa protekcyjna za lewym uchem
Ona też lubiła i potrafiła dobrze tańczyć. Zresztą, jej matka również postarała się, aby godnie reprezentowała rodzinę na wszelakich balach, gdzie przecież tańce stanowiły główną część wydarzenia. Dobrze było też, jeśli mężczyzna umiał odpowiednio prowadzić, a w przypadku Verey'a nie miała z tym żadnego problemu. Pozwoliła mu na to, choć zazwyczaj dążyła do niezależności, tak jak kilka chwil później, kiedy zaczęła się przed nim kołysać. I zapewne kokietowała by go swoim tańcem nadal, gdyby nie nagła potrzeba zbliżenia się z powrotem do niego. To naprawdę niebywałe, że nikt im nie przeszkadzał. Przez to miała wrażenie, że znowu, tak jak w jego mieszkaniu, jej silna wola zupełnie słabła. Przylgnęła do niego machinalnie, jakby bała się, że za moment zniknie to ciepło, które czuła pod palcami, kiedy zaciskała dłoń na ubraniu mężczyzny. Skupiła się na jego intensywnym spojrzeniu i zadowoleniu wymalowanym na twarzy, poprzez delikatny uśmiech. Obejmował ją lekko, subtelnie, a mimo to czuła się przy nim bezpiecznie i owładnęło ją niesamowite uczucie spokoju. Zaglądając głębiej w te jasne, wyjątkowe tęczówki nie była w stanie pomylić ich z żadnymi innymi. Tym bardziej, kiedy coś nagle się w nich zmieniło i jego wzrok lekko zsunął się na jej podbródek. Niemal zachłysnęła się powietrzem, czując na nim jego palce, a później gorące wargi na swoich ustach. Automatycznie jej powieki opadły, wachlarzem rzęs na policzki, a czując rozkoszne ciepło rozlewające się po jej klatce piersiowej, lekko rozchyliła wargi w zapraszającym geście. Nie zdawała sobie nawet sprawy jak bardzo tęskniła za tymi ustami. Dopiero, kiedy zetknęły się z delikatnym naskórkiem jej warg, uświadomiła sobie jak bardzo chciała, aby znów ją pocałował. Jedna z dłoni, znajdująca się na jego mostku leniwie zaczęła wędrować ku górze, by wreszcie spocząć na jego karku, delikatnie przyciągając go do siebie. Gładząc kciukiem skrawek skóry tuż przy uchu, pogłębiła subtelny pocałunek, którego drżące echo obijało się po jej trzewiach. W pewnym momencie odniosła wrażenie, że brakuje jej tchu, przez co odsunęła się w końcu od niego, zaczerpnąwszy powietrza. - Lubię to... - szepnęła, dosłownie centymetr od jego warg, a jej własne rozciągnęły się w lekkim uśmiechu. - Lubię Cię całować - powiedziała rozbrajająco szczerze, w końcu unosząc powieki, aby na niego spojrzeć. Czuła się... dobrze. Jakby na swoim miejscu. Jak to się stało, że pragnęła zamknąć tę chwilę w dłoni i nie wypuszczać, dopóki to błogie ciepło nie rozszaleje się w niej na dobre?
+
Arthemis D. Verey
Wiek : 31
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : Długa blizna po złamaniu prawego obojczyka, której nie chciał usuwać, ciekawy kolor oczu podchodzący pod opal.
Atmosfera zmieniała się tu z minuty na minutę, najpierw spokojna, miła i urocza, teraz dziwnie zaczęła gęstnieć i elektryzować. Nie planował tego. Bynajmniej nie zamierzał jej dziś całować i nie tylko dziś, ba! nie miał zamiaru też jej spotkać. Była to kwestia zupełnego przypadku, że akurat trafili na siebie w jednej z bawialni, bo przecież nikt nikogo nie śledził. Aż tak szaleni nie byli, ale fakt faktem jakiś zalążek wariactwa w sobie mieli, co było widać za każdym razem, kiedy się spotkali. - Tak? – wymruczał jej tuż przy ustach i przysunął do siebie bliżej, stykając się z nią ciałem już prawie na całej długości. Wzdrygnął się, kiedy poczuł przyjemne mrowienie przy uchu, a później na karku kiedy jej dłoń nań powędrowała. Uśmiechnął się mocniej i musnął jej wargi po raz kolejny i coraz zachłanniej smakując jej ust. Nie miał zamiaru przerywać tej jakże przyjemnej czynności. Niestety chwila ta musiała kiedyś się skończyć, a to kiedyś nastąpiło już, gdy usłyszał czyjeś kroki na korytarzu. Nie panikował, powoli – i niechętnie – oderwał się od ust dziewczyny i odwrócił się w kierunku dobiegającego dźwięku, który okazał się służbą. Serio, akurat dzisiaj i teraz? Odsunąl się nieco od Patricii i odchrząknął lekko widząc służkę, która najwyraźniej była równie zaskoczona ich obecnością, co oni jej. Delikatnie kiwnął głową na powitanie i chwycił brandonównę za rękę, w dość wesołym nastroju wychodząc z nią z pomieszczenia. [zt x2]
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Doireann zapewne współczułaby Liamowi, gdyby była świadoma tego, że chłopak stoi w opozycji do swojego ojca całkiem samotnie. Puchonka mogła chociaż liczyć na to, że kiedy przychodziło do jej rodziców, nikt (poza okazyjnie nią samą) nie próbował ich usprawiedliwiać. Byli, delikatnie mówiąc, bezsprzecznie beznadziejni, a dojście do podobnych wniosków nie wymagało nawet większych wyjaśnień. Potwierdzała to jej rodzina, mugolski sąd i wiele brukowców, które swego czasu podchwyciły temat dziwacznej sekty. Młody Walker miał za to tylko siebie i swoje wspomnienia - a te zapewne często były podważane, bądź racjonalizowane przez jego rodzinę za pomocą prostego “przesadzasz”. Bogowie, pewnie wpatrywałaby się w niego sarnimi, przejętymi ślipiami, gdyby tylko wiedziała. Niestety, byli tylko dwójką nastolatków, na dodatek takich niekoniecznie skorych, by wyjaśniać sobie zawiłości własnych biografii. Dlatego też uraczyła go - w jej mniemaniu - całkowicie szczątkowymi informacjami, chociaż wciąż zgodnymi z prawdą. Ostatnio czuła w sobie jakąś potrzebę, by mówić o tym, co ją spotkało. Nie miała najmniejszego pojęcia, skąd brało się owe pragnienie, ani jak zrealizować je w bezpieczny sposób. Bo przecież nie usiądzie po tylu latach przed swoimi przyjaciółmi, oznajmiając im, że przeżyła piekło, ale już sobie z nim jakoś poradziła i nie trzeba się martwić. Mogliby poczuć się zdradzeni i zranieni, a tego nie chciała. Wystarczało jej to, że Olivia poczuła się smutna przez tę mikrosekundę, kiedy jej pocałunek z Eskilem wyszedł na jaw. Dlatego też coś tam wspominała osobą, z którymi nie była aż tak blisko; to wspomniany półwil na początku ich znajomości usłyszał o jakiś nieokreślonych narkotykowych problemach jej rodziców, by teraz Liam w ogromnym skrócie mógł usłyszeć o jej sytuacji. Sheenani bez wątpienia czuła przez to ulgę, nawet jeśli jej wyznania był ogólnikowe i łatwe do zapomnienia. W końcu nie była pierwszą osobą, której rodzice nie byli najlepsi na świecie. Za to pytanie, które padło z ust Liama, trochę ją… rozbawiło. Miało w sobie sporo naiwności - chociaż w głębi duszy cieszyło ją to, że najgorszym, co mógł sobie teraz założyć o jej rodzinie, jest próba wydania jej za mąż za jakiegoś buca. W końcu gdyby jej dziadek był mugolem, zapewne kolekcjonował by pohitlerowskie pamiątki i to takie zdecydowanie zbyt osobiste, by uznać go jedynie za pasjonata drugiej wojny, głosząc przy okazji niepokojąco pozytywne tezy o dyktatorach tego świata. Pewnie też nie oddawałby dzieciom piłek, które wpadły na jego ogródek, celując w nie starą strzelbą. Nie, aranżowane małżeństwo niekoniecznie uchodziło za najgorszą opcję. Nie byłaby też pierwszą w historii świata kobietą, którą to spotkało; a przecież te dawały sobie jakoś radę. Mimo, że nie patrzyła na ten pomysł tak krytycznie, prawdopodobnie przez swoje ciche pogodzenie się ze swoim brakiem decyzyjności, to wciąż… była naprawdę wdzięczna, że państwo Sheenani tego nie planowali. - Bogowie, mam nadzieję, że nie. - Odpowiedziała łagodnym tonem, odrobinę rozbawionym. - Mam jednak trochę więcej ambicji, niż być tylko żoną. - Mogłaby zostać inżynierem budownictwa i niszczyć abstrakcyjne marzenia architektów, którzy zapominali o tym, jak działa grawitacja, albo że środek ciężkości jest jednak na tyle istotny, żeby nic się nikomu na łeb nie zwaliło. I dopiero do tego podłączyć rolę żony. - To… zależy. Takie wybaczanie może boleć, ale trzymanie się gniewu mogłoby być dużo gorsze. - Nie miała zamiaru bawić się w psychoanalizę przyjaciółki, jednak o tym mówiła z doświadczenia. Sama wolała przepraszać i momentalnie ułaskawiać ludzi z ich przewinień, nie ważne, jak wielkich. Gniew był dla Sheenani dużo bardziej destrukcyjny i z łatwością mogła wyobrazić sobie, że u Cassandry działało to ponownie. Złość momentalnie wiązałaby się nie tylko z poczuciem krzywy, ale i wyrzutami sumienia, przez co cały proces radzenia sobie z emocjami był znacznie trudniejszy. Dużo łatwiej było wybaczyć, chociaż… w przypadku Puchonek wypadałoby raczej mówić o pogodzeniu się z sytuacją, niż faktycznym odpuszczeniem win. - Ale… Wiesz, z dobrym sercem zawsze w parze idzie ogromna siła. - Dodała zaraz, starając się przy tym być pogodną i spokojną, jakby z tyłu własnej głowy nie myślała, że tak trochę znowu mówi o sobie. - Nie zawsze chodzi o to, by obrosnąć w pancerz i nie dać się skrzywdzić. Czasami… może chodzić o to, żeby sobie z tą krzywdą nauczyć poradzić. A wierzę, że Cassandra da sobie z tym radę. - Uśmiechnęła się lekko, chociaż szczerze. Naprawdę nie wątpiła w to, że Cass, w swojej naiwności i delikatności, trzymała naprawdę ogromne zapasy siły. W końcu to nie ona uciekła przed ojcem do Arabii. Właściwie to… naszła ją myśl. Wróciła wzrokiem do Walkera, znów czujnym i badawczym. - Jeśli to zbyt prywatne, to nie czuj się w obowiązku odpowiadać, ale... Co robisz, kiedy coś takiego się dzieje? - Interesowało ją, jak chłopak reaguje na zawód siostry. Uderza w monolog o tym, jak okropny jest ich ojciec, czy może stara się ją pocieszyć? Może uznaje, że czego się niby tym razem spodziewała i tak ją zostawia? Samo zachowanie Cassandry kojarzyło się jej z walecznością. Wytrwale walczyła o swojego tatę; a to było… Cóż, na swój sposób godne podziwu.
Liam G. Walker
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : pieprzyk na lewej kości policzkowej, dość krzaczaste brwi, włosy w wiecznym nieładzie
W pełni świadomie podjął decyzję, że nie podzieli się z Doireann szczegółami ze swojego życia, chociaż zdradził jej więcej niż początkowo zakładał. Nie był pewny czy powodem tego był fakt, że potrzebował w końcu wszystko z siebie wyrzucić, czy może ta lekkość i łatwość, jakimi odznaczała się rozmowa z Puchonką, sprawiając, że słowa same opuszczały jego usta. Naiwność. Czym w przypadku Liama była? Przekonaniem, że największym problemem wśród dziewczyn czystokrwistych rodów jest aranżowane małżeństwo. Wiedział, że tradycja ta w przypadku wielu rodzin odeszła w zapomnienie, niemniej było to pierwsze co przyszło mu na myśl, gdy Doir wspomniała o starej daty opiekunkach. Nawet przez myśl mu nie przeszło, jak wielka tragedia kryje się za słowami brunetki, która w jego odczuciu zachowywała się normalnie. Być może zbyt pochopnie ją oceniał, ale czy mógłby to robić w inny sposób? Nie znał jej. Widząc jak na puchońskich, jasnych wargach błąka się uśmiech, ściągnął zdezorientowany brwi. Nie była zła? Ani smutna? - No, nie wątpię - stwierdził w odpowiedzi, po dłużej chwili ciszy, w której próbował odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wywołał u dziewczyny rozbawienie. Każda nietuzinkowa, a jednocześnie zaskakująca go reakcja panny Sheeran utwierdzała go w przekonaniu, że naprawdę mało wie o płci przeciwnej, a próba zrozumienia toku ich myślenia niczego nie wnosi - być może być na to jeszcze za głupi. - Wyglądasz na ambitną osobę, ale… - urwał, drapiąc się na skroni, z niepewną miną. Chciał zapytać, co się w takim razie kryje za jej słowami, ale urwał w połowie zdania - zabrakło mu odwagi? Raczej nie należał do bojaźliwych osób, odznaczał się tym, że zadawał pytania, gdy jakiś temat go zainteresował, nawet jeśli dla jego rozmówcy były one niewygodne, tym razem postanowił jednak odpuścić. Zauważył, że sama też nie wdawała się w szczegóły udzielając mu szczątkowych informacji, co dla Liama było jednoznaczne z tym, że lepiej było zachować pytania dla siebie. Być może nadarzy się jeszcze okazja do rozmowy? Tego nie wykluczał, zwłaszcza, że odniósł wrażenie, że podobnie jak on, Doireann chce z kimś porozmawiać i niekoniecznie były to osoby jej bliskie. - Zapomnij - rzucił, widząc wyczekujące spojrzenie czekoladowych oczu. Machnął przy tym dłonią, jakby zakończenie wypowiadanego przez niego zadania nie było szalenie interesujące czy ważne, dla żadnego z nich, nawet jeśli ciekawość Walkera zostawała w pewien sposób rozbudzona. - Bo? - zapytał, chociaż podświadomie przyznawał jej rację. Rozumiał, że bycie wciąż złym na ojca za to, jak postępował w przeszłości nie pozwala mu na nawiązanie z nim nowej relacji, jednak nie potrafił zrobić wyzbyć się negatywnych emocji względem niego, bo nie czuł, by coś się zmieniło. Mieszkali razem i co? George wciąż wiele czasu i energii poświęcał pracy, a on zwyczajnie zaczął uciekać od wspólnie spędzanych chwil, bo gdy tylko patrzył na ojca czuł wzbierającą w nim złość. Był to jeden z powodów przez które uciekł na inny kontynent, byleby tylko, nie oglądać tak często rodziciela. Słysząc kolejne słowa padające z ust brunetki, przygryzł dolną wargę, przez chwilę zastanawiając się czy na pewno mówi o Cass czy może o kimś innym. W oczach młodego Walkera jego bliźniaczka była zbyt delikatna i podatna, a przez to czuł potrzebę by wciąż ją chronić. Przez to nie dopuszczał myśli, że może być znacznie silniejsza, nawet od niego, bo gruncie rzeczy mógł uchodzić za słabego skoro nie potrafił pogodzić się z przeszłością. Nie będąc pewnym co powiedzieć, ostatecznie jedynie delikatnym uniesieniem kącików ust skomentował wypowiedź Doir. Musiała się nad tym zastanowić w spokoju, przeanalizować i nie wyciągnąć odpowiednie wnioski, ale to było w jednoznaczne z obnażeniem się z własnymi emocjami, czego nie chciał robić przy dziewczynie. Spojrzał na Puchonkę nieco zaskoczonym spojrzeniem, gdy zadała kolejne, aczkolwiek bardzo trafne pytanie. - W zasadzie to zależy - odparł po chwili zastanowienia. - Im większy widzę zawód na twarzy Cass tym gorzej się czuje, co przekłada się na moją reakcję. Czasem daje jej chamsko do zrozumienia, że ojciec się nie zmieni, nie ważne co by robiła, natomiast innym razem w milczeniu po prostu ją przytulam. - wzruszył ramionami. Nie był pewny jakiej odpowiedzi oczekiwała i co ta, której udzielił mogła wnieść. - Wiem, że czasem ją krzywdzę, ale nie wiem jak m do niej dotrzeć… bo niektórzy to przypadki beznadziejne i takim jest nasz ojciec, tak myślę - dodał, chociaż wykazywał się niepewnością co do własnej oceny.