Retrospekcje
Osoby: Camael Whitelight & Czarodziejowa Dusza aka Jaohel Whitelight
Miejsce rozgrywki: Rezydencja Whitelightów
Rok rozgrywki: koniec maja 2021
Okoliczności: Absolutnie
kulturalna rozmowa dwójki Whitelightów na tematy
światopoglądowe.
autor Czarodziejowej: @Perpetua WhitehornSpodziewał się tego. Był absolutnie pewien, że ten moment nastąpi i co więcej – był pewien, że to wszystko skończy się kompletną katastrofą, albo dożywociem w Azkabanie. Nie był tylko pewien który z nich wygra. Powstrzymywał się z całych sił przed nakreśleniem kilku szczeniackich słów, przed uciekaniem przed tym spotkaniem całą wieczność, bo przecież już raz uciekł, kto twierdził, że nie mógł zrobić tego ponownie? Paradoksalnie się nie denerwował, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że czekająca go rozmowa nie będzie z rodzaju tych przyjemnych. Nie będzie miłych słów i nawet wymuszonej kurtuazji, nie dzisiaj, nie kiedy będą stali twarzą w twarz, bez żadnych świadków, bez nikogo niepożądanego. Pamiętał swoją rozmowę z Beatrice i nie mógł pozbyć się wrażenia, że to wszystko zakończy się tego dnia, i czuł irracjonalną ulgę. Skoro sytuacja sama powstała, to dlaczego nie miałby jej wykorzystać na własną korzyść? Dlaczego nie miałby zagrać w grę, którą ojciec przecież tak uwielbiał? Camael wiedział, że rodzina zrobi wszystko, by tylko uniknąć skandalu, który czaił się w każdym rogu, kiedy stąpali po cienkim lodzie kłamstw i ułudy, wszystko musiało wyglądać
perfekcyjnie. Prychnął pod nosem, zagubiony we własnych myślach, gdy stawiał kolejne niespieszne kroki po ścieżkach Doliny, nie spiesząc się, najpewniej każąc ojcu czekać. I czuł z tego powodu głupią satysfakcję. Nie był gotowy, ale wiedział, że nigdy nie będzie. Wiedział, że w rozdawaniu kart nie dorównuje Jahoelowi w żadnym stopniu, ale nie martwiło go to. Za to skołatane myśli wokół zostawienia rodzeństwa na pastwę tych ludzi sprawiały, że wokół jego serca zaciskał się węzeł, i im bliżej rezydencji był – tym ten był ciaśniejszy.
Wkroczył do rezydencji z podniesioną głową, beznamiętnym wzrokiem spoglądając na znajome mury, nie dając wyczytać ze swoich oczu żadnej emocji, niczym rasowy Whitelight, którym przecież mimo wielu zaprzeczeń – był. Lekko i w geście
dobrego wychowania, skinął głową matce i bez słowa minął ją w progu, kierując się od razu do gabinetu ojca. Nie wierzył w Fatum, nie wierzył we władzę Losu nad jego życiem, a jednak teraz zawierzał mu wszystko, jakby bojąc się, że własne decyzje zabolą bardziej.
Nie zapukał, otworzył drewniane drzwi bez zapowiedzi, mając głęboko w poważaniu, czy ojciec kogoś gościł, czy
mógł wejść ot tak. Jeśli miał zagrać w tym przedstawieniu – zrobi to na własnych warunkach. Wchodząc wyjął z kieszeni paczkę Lordków i odpalił papierosa, siadając w jednym z foteli jakby nigdy nic, powoli się zaciągając i nie zaszczycając jeszcze ojca spojrzeniem. Dopiero po kilku dłuższych sekundach podniósł wzrok na starszego Whitelighta i uniósł brew. Igrał z ogniem, tańczył z nim w niebezpiecznym tańcu, nie wiedząc ile czasu mienie zanim się oparzy.
—
Zacznijmy tę wspaniałą męską rozmowę, nie mam całego dnia. — rzucił, zupełnie tak, jakby byli sobie równi —
Jestem zaskoczony, myślałem, że na spotkanie z tobą powinienem umawiać się z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. — dodał, dolewając oliwy do ognia, zaczynając w najgorszy możliwy sposób, a jednak głowę wciąż miał uniesioną. Czyż nie tego uczyli go całe życie? Dobra mina do złej gry była podstawą podstaw, wiedział to odkąd skończył dziesięć lat. Ojciec powinien być dumny.