Mężczyzna kiwał głową i wszystko notował. Zmarszczył brwi słysząc o cmentarzu. - Nie mam pewności, ale sądząc po twoim opisie… mogłeś paść ofiarą hien cmentarnych. Mamy z nimi problem. No nic, śledztwo zostanie wszczęte. Do tego czasu proszę byś nie opuszczał granic kraju. Gdy wyzdrowiejesz, zgłoś się na policję. Przesłuchanie zostanie ponowione…- wyjaśnił Ci wszelkie procedury, ale jego monotonny ton głosu usypiał Cię. Nie masz już sił. Organizm domaga się snu.
Max, rzuć 4x kością k100 "na pamięć". W swoim poście Twoja postać po prostu zaśnie i będzie trzeba teraz poczekać do momentu aż ekipa poszukiwawcza nie znajdzie się w szpitalu. Nasz wątek zostanie zatrzymany. Powyższe rzuty kością "na pamięć" są ostatnimi. Kwestia powrotu pamięci będzie mieć inne zasady.
_________ Przed szpitalem
Alex oraz Julia:
Wyszliście prosto w ścianę deszczu. Pogoda nie sprzyjała poszukiwaniom jednak cóż, nie ma na nią żadnego wpływu. Julia, od teraz zaczyna doskwierać Ci chłód.
Konduktor klnął przed nosem, coś tam mamrotał ale wrócił do Błędnego Rycerza, złorzecząc pod nosem. - Wracacie? Przejazdu nie ma. Możemy was podrzucić w gratisie do magicznego pubu trzydzieści kilometrów stąd. - wskazał drogę powrotną i po uzyskaniu odpowiedzi wrócił do Błędnego Rycerza. Jeśli nie wyraziliście chęci powrotu, autobus odjechał z hukiem. Auror popatrzył ze zmęczeniem na postawnego mężczyznę w przemoczonym garniturze i jego córkę, co nie uszło jego uwadze. Oparł ręce na biodrach i westchnął. Miał na sobie zaczarowaną szatę, która odpychała od niego krople deszczu jednak nie chłód. - Jak mówiłem, Ministerstwo Magii zajmuje się tym terenem. Sprząta. Sprawa wewnętrzna. Przejazd będzie możliwy za jakieś trzy albo cztery godziny. I sugeruję zaniechać deportacji. Czarodzieje maja póki co wstęp wzbroniony. - nie ruszył się ze środka szosy. O dziwo żadne auto osobowe nie przejeżdżało tą trasą.
Alex, jeśli chcesz przekonać aurora do udzielania większej ilości informacji (określ jakich) to wykonaj rzut kością k100 i dodaj swoje punkty z Działalności Artystycznej. Rzut ten określi poziom Twojej charyzmy (mimika, ton głosu, czy Twoje słowa przekonają aurora do rozwinięcia swojej wypowiedzi). W swoim poście rzucę też k100 i dowiemy się czy go przekonałeś. Jeśli Ci się powiedzie, poznacie niektóre szczegóły.
Julia, widzisz, że kilkanaście metrów za aurorem kręci się kolejna dwójka pracowników Ministerstwa Magii.
______________________
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Hieny cmentarne... To miało sens choć Max nadal nie potrafił poskładać wszystkiego w jedną logiczną całość. Szczególnie, że czuł się coraz słabiej. Jego orgaznim po tylu godzinach potrzebował porządnego wypoczynku, którego chłopak na siłę mu odmawiał, chcąc skończyć swoje zeznania. Upewnił się jeszcze z jakiego rejonu był policjant i gdzie powinien się zgłosić później na powtórkę z przesłuchania, po czym odpłynął na dobre w krainę snów.
***
Był w jakiejś kuchni. Krzyczał na stojąca nieopodal drobną, przerażoną dziewczynę. Gwałtownie do niej podszedł zamachując się na nią, choć pięść ostatecznie trafiła w kamienną ścianę nieopodal jej głowy. Nagle został od niej odciągnięty, a razy spadały na jego ciało jeden za drugim. Próbował oddać, ale większość ciosów wymierzał na ślepo, przez co był jedynym poszkodowanym. Wcześniejsza wściekłość ustępowała pewnego rodzaju satysfakcji i uldze z każdym kolejnym ciosem. Krew zalała jego oczy a in poczuł, że odpływa w ciemność...
***
Stał na niewielkiej, otoczonej drzewami polanie. Niedaleko znajdowała się stara, podniszczona kanapa. Przed Maxem stała dwójka chłopaków. Jeden wysoki, o ciemniejszych włosach, na którego widok dłonie same zaciskach się ślizgonowi w pięści, a drugi niższy, z kręconymi włosami. Tuż obok Solberga stał jeszcze ktoś. Niski chłopak, wyraźnie od niego starszy. Jego obecność budziła w Maxie złość, choć jednocześnie wiedział, że ten jest po jego stronie. Zaklęcia lataly we wszystkich kierunkach. W pewnej chwili sojusznik Maxa został zamieniony w fotel, a sfrustrowany ślizgon schował swoją różdżkę i ruszył na wyższego przeciwnika. Zaczął okładać go pięściami, choć tamten nie pozostawał dłużny, równie zaciekle się broniąc. Nienawiść aż ze ślizgona kipiała, co odzwierciedlało się w mocy jego ciosów. Nie liczyło się nic innego...
***
Ktoś go prowokował. Mężczyzna, którego rysy twarzy co dusz się zmieniały. Metamorfomag. Max na jego widok czuł, że musi wyznaczyć sprawiedliwość, choć w tej chwili nie pamiętał za co. Jakaś troska siedziała w jego sercu, prowadząc do podobnej agresji. Wymierzył więc pierwszy cios w twarz, po czym zaczęła się seria kolejnych. Oberwał dość mocno w brzuch, a po krótkiej szarpaninie znaleźli się na ziemi. Był przygnieciony drugą sylwetką, której twarz przybrała teraz postać sojusznika, o którym śnił przed chwilą. Wyczuł moment zawahania, lecz ostatecznie przyszła pewna ulga, zrozumienie i Max wymierzył kolejny cios...
***
Ciemny, kamienny korytarz. Naprzeciw niego stał wysoki chłopak, którego kojarzył z wcześniejszego wspomnienia. Max był skonfundowany, zaskoczony i powoli narastała w nim złość. Wywiązała się walka lecz nie na zaklęcia, a zwykła, mugolska. Oberwał w twarz. Poczuł, jak usta wypełniają się mu krwią i wypluł na podłogę dwa zęby. Trzask towarzyszący uderzeniu zwiastował złamanie. Nie wiedział tylko, czy dotyczyło ono jego szczęki czy czegoś w dłoni przeciwnika. Nagle został obezwładniony a z cienia wynurzył się chłopak w kręconych włosach. Sparaliżował Maxa i wyczarował ku chuja zamiast nosa, a dłonie zamienił w kacze stopy...
***
Była noc. Kłócił się z kimś, a wokół nich stała gromadka nastolatków. Max był wyraźnie młodszy lecz tak samo wkurwiony. Podniesione głosy wkrótce przeszły w rękoczyny. Ciosy padały z obydwu stron i choć początkowo ktoś próbował rozdzielić dwójkę chłopaków nagle odsunięto się od niego, jakby ich czymś poparzył. Max poczuł ostry ból w okolicy lewego żebra, a gdy spojrzał w dół zobaczył wbite w to miejsce ostrze i lecącą się krew. Czuł jak traci siły, choć próbował jeszcze raz czy dwa zaatakować przeciwnika. Ten jednak szybko zbiegł, a Max upadł na ziemię tracąc przytomność...
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Przywykła do obojętności rodziciela. Tak było i tym razem. Alexander, zbyt zaaferowany rozmową z aurorem, a może po prostu odkładający na później pogadankę na temat „spoufałości między uczennicą a opiekunem”, nie poświęcił jej zbyt wiele uwagi. Dziewczyna postanowiła więc nie przeszkadzać Papcio Kruczkowi w rozmowie i widząc na horyzoncie dwie kolejne osoby z ministerstwa, pokonana wycofała się w tamtym kierunku. Była zmęczona, zalała ich woda z nieba, więc naturalną koleją rzeczy było to, że Krukonkę zaczęły przeszywać zimne dreszcze. Korzystając z okazji, że w najbliższym otoczeniu nie było żadnych mugolów, rzuciła na siebie zaklęcie rozgrzewające. Kurtka powinna sobie poradzić bez dodatkowego wsparcia, była w końcu wodoodporna.
- Dzień dobry, Panowie – przywitała się z aurorami, a na jej twarzy zakwitł ciepły, pojednawczy uśmiech. – Julia Brooks – przedstawiła się pełnym imieniem i nazwiskiem. Liczyła po cichu, że mężczyźni zdadzą sobie sprawę, że rozmawiają z reprezentantką Anglii w quidditcha i podejdą do niej nieco łaskawiej, niż do przeciętnego obywatela. Była to jednak nadzieja niepoparta niczym. – Wyglądają panowie, jakby potrzebowali papierosa. – Wyciągnęła przed siebie paczkę „Merlinowych Strzał”, sama zaś odpaliła jedną z nich. – Przepraszam, że zawracam Panom gitarę, ale szukam mojego przyjaciela. Max Solberg. Uczeń Hogwartu, wysoki nastolatek, ciemne włosy. – Wyciągnęła z kieszeni telefon i pokazała aurorom zdjęcie Solberga. – Bardzo możliwe, że zagubił się w tej okolicy. Nie wiedzą panowie, czy nie znajduje się w tym szpitalu? Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby ktokolwiek udzielił mi jakiejkolwiek pomocy. Chętnie się odwdzięczę.
Miała nadzieję, że jej słowa nie zostaną odebrane jako propozycja matrymonialna. O wiele lepiej czułaby się, gdyby wystarczyło napisanie jakiegoś autografu czy zezwolenie na wspólne zdjęcie. Ale z drugiej strony nie mogła wiedzieć, czy trafiła na fanów Q. Mogła tylko liczyć na to, że samo nazwisko wystarczy, aby nieco ułatwić sobie zadanie, bo szukała Maxa już tak długo, że powoli zaczynała żałować tej decyzji. Zwłaszcza że była na nogach, bez snu od ponad 30 godzin.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Poczuł nagły uścisk w żołądku, kiedy Brooks zwróciła się do niego per ‘tato’. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że był to zabieg czysto aktorski, mający sprawić, że auror zaufa tej duetowej rodzince, ale tak czy siak zakłuło go to dość mocno. I choć nie okazywał tego w żadnym stopniu, to poczuł się cholernie nieprzyjemnie, nieswojo i jeszcze kilka innych „nie-„ i choć starał się o tym nie myśleć, to jednak wciąż to słowo krążyło mu gdzieś pomiędzy myślami. I Julia nie miała z tym absolutnie nic wspólnego, poza tym, że mu o tym przypomniała. - Ale może powie nam pan coś więcej? Mieszkamy tu niedaleko i chcielibyśmy wiedzieć co wywołało takie zamieszanie i czy coś nam grozi. – mruknął z wyrzutem w głosie i bynajmniej nie miało to nic wspólnego z używaniem uroku osobistego. Naprawdę wyglądał na wkurzonego, szczególnie, że nie dość że tracili czas i Julka rozdrażniła go nomenklaturą to jeszcze przemakał do suchej nitki, choć w towarzystwie czarodzieja mógł pozwolić sobie na magiczny parasol. Odprowadził wzrokiem dziewczynę, która postanowiła najwyraźniej pójść inną drogą i zapytać kolejnych funkcjonariuszy Ministerstwa Magii. On z kolei znów zwrócił spojrzenie na swojego rozmówcę, nie spuszczając jednak oka z Krukonki, bo tak naprawdę nigdy nie można było przewidzieć co się wydarzy.
Mężczyzna popatrzył na Ciebie z uwagą i przybrał profesjonalną minę. Podszedł bliżej Ciebie i w jego małych oczkach można było dostrzec powagę. - Proszę być spokojnym. Nikomu nic złego się nie stanie. Ministerstwo Magii ma wszystko pod kontrolą. Cała ta sytuacja dowodzi jak jeden mały czyn potrafi postawić na nogi cały szpital. Mugole nie mają jasnych umysłów, ich wzrok zawodzi i nie dostrzegają jak wiele niewidocznych dla nich osób strzeże ich. A więc my, czarodzieje z Biura Aurorów i Biura Amnezjatorów jesteśmy tutaj, aby zadbać o wszelkie bezpieczeństwo. Nic się nie stanie ani Panu, ani pana pięknej córce. Musi być pan z niej dumny choć wydaje się dziewczyna zmęczona. Może lepiej państwo udadzą się w schronienie, gdzie znam pewną osobę potrafiącą stworzyć kubeł herbaty z imbirem i kroplą ognistej whiskey…- w ten oto sposób przez cały czas byłeś "zabawiany", przez swego rozmówcę. Najwyraźniej był niespełnionym krasomówcą bowiem stałeś się jego ofiarą, która miała za zadanie słuchać, a i nie dowiadywać się z jego słów zbyt wiele wartościowych aspektów. Cały czas opowiada o wszystkim i o niczym, patrząc Ci przy tym w oczy.
Julia:
Masz przed sobą dwudziestopięcioletniego mężczyznę oraz jego przełożonego, grubaska w wieku około pięćdziesięciu lat. Kiedy do nich podchodzisz i zaczynasz się przedstawiać to przez chwilę milczą. - No, młody. Wykaż się. Porozmawiaj z panią, idę sondować tamte rejony.- starszy kierował słowa do młodego i po prostu odszedł, posyłając Ci uprzejmy uśmiech. Młodzik otworzył szeroko oczy i usta kiedy mówiłaś. Można wątpić czy w ogóle słuchał, ale gapił się na Ciebie niczym upośledzony narybek. Po chwili na jego buzi pojawił się uśmiech. - Słyszałem gdzieś to nazwisko. Mój kumpel miał na plakacie w swoim domu drużynę gdzie jedna z nich była właśnie Brooks. Wow, fajne nazwisko. Popularne! - co tu dużo mówić, pożerał Cię wzrokiem. Najwyraźniej mu się spodobałaś. Wyczarował w powietrzu zaklęcie niewidocznego parasola, a potem podszedł bliżej Ciebie, zasłaniając Was przed nieustającą ścianą deszczu. Odmówił papierosa zasłaniając się zasadami aurorskimi.- To kogo szukasz? Eee nie widziałem gościa. Nie wiem czy tam jest, nie wpuszczają nawet mnie. Mówię Ci, jest tam garść Amnezjatorów. Wybuchła tam jakaś panika i ma to związek z magią, ktoś czarował w sali pełnej mugoli. Pisk, wrzask, jedno omdlenie… ech, nie ma co tam włazić. - najwyraźniej nie chciało mu się jakoś szczególnie wysilać aby w ogóle Ci pomóc. Ot, wpatrywał się w Ciebie i niemal rozbierał Cię wzrokiem. - Masz ochotę na grzańca?- wyszczerzył się i patrzył na Ciebie wyczekująco.
______________________
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Czyżby przy tej całej karuzeli nieszczęść, w końcu natrafili na jakiś wyrazisty trop? Wszystko wskazywało na to, że tak właśnie się stało. Krukonka pomachała starszemu mężczyźnie na pożegnanie i skupiła się na swoim rozmówcy – młodym, dwudziestokilkuletnim aurorze, który dziwnie jej się przyglądał.
- Tak, słyszałam o niej. Ponoć straszna suka – wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu, gdy mężczyzna wspomniał o plakacie na ścianie w domu przyjaciela. Ostatecznie uznała, że skoro nie auror nie połączył kropek samemu, to nietaktem będzie mówienie mu teraz, że to ona jest tą laską ze ściany. Zresztą, jak widać nie trzeba było być gwiazdą quidditcha, żeby coś od kogoś wyciągnąć. Czasem wystarczą geny po mamusi i aktywny tryb życia. I choć nie przywykła do tego, że budzi zainteresowanie innych czymś innym, niż machanie pałką, to było to jednak całkiem przyjemne uczucie. Dziewczyna nie zaprotestowała, kiedy pracownik ministerstwa ochronił ją od deszczu, a także z wdzięcznością przyjęła fakt, że ten jest gadułą i niemal ją utwierdził w swoich podejrzeniach. Opcje były dwie. Albo to jej patronus wywołał zamieszanie, albo odurzony Solberg zaczął wywijać różdżką. Raczej nie spodziewała się w tej konkretnej części Szkocji jakiegoś innego czarodzieja. W końcu aż tak wielu ich nie było, zwłaszcza w mugolskich przybytkach. Kolejnym zaskoczeniem było niespodziewane zaproszenie na grzańca. I choć wydawać by się mogło, że to nie czas i miejsce na drinkowanie z aurorari, nawet przystojnymi, to ostatecznie uznała, że może uda jej się dowiedzieć coś więcej, a przy okazji ułatwić Kruczemu Ojcu wejście do środka. No i poza tym ten grzaniec należał jej się, jak psu buda.
- Chętnie. Tylko powiem ojcu, żeby się nie martwił. A tak w ogóle, to jak masz na imię? – zapytała, chowając papierosy do kurtki. I kiedy już mężczyzna jej się przedstawił, wróciła do Voralberga, po drodze wysyłając Felkowi krótkiego smsa z wiadomością o drace w szpitalu oraz z pinezką lokacji.
- Tato, pójdę z tym sympatycznym aurorem na grzańca. Niedługo wrócę – uśmiechnęła się niewinnie, a kiedy już się upewniła, że nikt inny ich nie słyszy, dodała szeptem: - Ktoś rzucał zaklęcia w jednej z sal. Albo był to Solberg, albo był to mój patronus, którego mu wysłałam kilka godzin temu. W każdym razie postaram się dowiedzieć coś więcej i odciągnąć go jak najdalej. Może uda się Profesorowi wejść do środka.Kocham cię i nie martw się o mnie! – dodała głośniej i ruszyła w kierunku aurora.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Starał się pozostawać niewzruszony tym co działo się wokół, ba! sprawiał wrażenie zmęczonego całą tą sytuacją i bynajmniej nie miał na myśli rozgardiaszu wokół szpitala a całokształt. Co prawda dla aurora mogło wyglądać to całkowicie inaczej, niemniej już nie w gestii samego Voralberga leżały interpretacje innych ludzi i tego co sądzą o jego zachowaniu. Powoli zaczynał mieć dość. - Ach Ci mugole, jak zwykle robią bombardę z expelliarmusa. – mruknął, zerkając na szpital, jakby próbował doszukać się czegokolwiek w przesłoniętych oknach. – A czy długo to potrwa? Wie pan, mój ojciec to jeden z nich i choruje, czasami z nagła musi skorzystać z pomocy swojego lekarza, a w tym stanie nie będę go w razie czego teleportował do kolejnej placówki. Muszę wiedzieć na co się przygotować. Kiedy będzie można swobodnie wejść do szpitala? – rzucił, co prawda trochę naginając rzeczywistość, ale w gruncie rzeczy praktycznie nie kłamiąc. Co z tego, że ojcem nie miał kontaktu, odkąd żyje – ale co nieco o nim wiedział. Szkoda, że miał całkowicie nieaktualne informacje. Z rozmowy z aurorem wyrwał go głos Krukonki, najwyraźniej próbującej zdobywać poszlaki na innym froncie. Przez chwilę poczuł dziwne gorąco gniewu, kiedy powiedziała mu że idzie z jakimś chłopakiem w nie wiadomo jakie miejsce, ale dość szybko przypomniał sobie, że przecież nie była jego córką. Chyba wszyscy za bardzo wczuwali się w rolę. Aż strach pomyśleć, co się stanie gdy dołączy do nich reszta. Zyska żonę i dwójkę dodatkowych synów? - Dobrze, tylko wróć niedługo. – zlustrował wzrokiem młodego – z pewnością młodszego od niego – młodzieńca, znowu łapiąc się na tym, że przesadza. Cóż, przynajmniej wyglądali realistyczniej.
Julia: Ben, bo tak Ci się przedstawił odbił na prawo i kiedy Ty rozmawiałaś ze swoim "ojcem", to on próbował przekonać swojego przełożonego do udzielenia zgody na wyjście na grzańca. Z ładną dziewczyną. W dniu roboczym. W środku pracy kiedy do końca zmiany brakowało jeszcze z dwóch godzin. Kiedy wracałaś to mogłaś usłyszeć jak Ben jest srogo opierdzielany za randkowanie w trakcie pracy. Ten próbował coś wtrącić lecz bezskutecznie. Afera trwała jakiś czas zanim wrócił do Ciebie z niezbyt pocieszoną miną. - Możemy iść na grzańca ale dopiero za półtorej godziny bo nie wypuści mnie wcześniej. Może zgadamy się na wizzengerze?- uśmiechnął się cokolwiek zachęcająco. - Po tym czasie to szpitalne zamieszanie nie będzie mnie już dotyczyć. Nudne jest pilnowanie ulicy, a tam przynajmniej mają co robić… - zniżył lekko głos i zerknął ukradkiem czy jego przełożony nie podsłuchuje. - Pojechał tam sam szef Amnezjatorów. Niezła kosa z niego a taki przyjazny z gęby się wydaje. To on zablokował przejazd.- zerknął na oglądającego go Alexa. - Niezły ten twój ojczulek. Co on taki w garniaku i to Błędnym Rycerzem? Wydaje się niezłą szychą, ale Williama nie przegada chyba nikt. - wskazał brodą mężczyznę, z którym Alex aktualnie rozmawiał.
Alex: - Powiem panu, że z mugolami to zawsze jest problem. Wystarczy mała magia a ci potrafią wezwać już oddział pałecjantów i służb specjalnych. Wie pan ile to roboty dla Czarodziejów?- westchnął i pokręcił głową z niedowierzaniem. Zerkał kontrolnie na drogę jednak nikt się już nie pojawiał. Najwyraźniej ten teren nie był zbyt popularny wśród magicznych osób. - Może godzina, może dwie zanim wyjadą. Nie no, jeśli pana ojciec będzie potrzebować nagłej pomocy to albo wezwiemy uzdrowiciela dyżurnego z Munga, bo i tak ma przybyć, albo jakoś się go przemieści do środka, do tych ich lekarzy. Wszystko zależy czy jego stan faktycznie nie pozwala na transport. - zapewnił i opuścił ręce wzdłuż tułowia. Odprowadził wzrokiem dziewczynę i cały czas na Was patrzył kiedy wyszeptywała Ci coś do ucha. Trudno stwierdzić czy słyszał, minę miał skoncentrowaną.
______________________
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Papcio Kruczek nie musiał martwić się o swoją przybraną pociechę, bo Brooks prowadziła się lepiej niż dobrze. No i nie przepadała za rudymi, za bardzo kojarzyli jej się z Irlandią, a do tego kraju miała w ostatnich dniach sporą awersję. Czego się jednak nie robiło dla przyjaciela? No i dla darmowego grzańca. Zresztą, robiła o wiele więcej za o wiele mniej, a wizja ciepłego napoju alkoholowego w tak zimny i mokry dzień była naprawdę pokrzepiająca. Szkoda tylko, że krótkotrwała, bo szybko się okazało, iż z grzańca nici, ponieważ starszy z aurorów zabronił Benkowi na jakiekolwiek spacery. - Możemy… albo możesz zaprosić mnie na szpitalną kawę – zaproponowała z niewinnym uśmiechem wymalowanym na kruczej twarzy. Gdyby tylko się udało, zabiłaby dwa ptaki jednym kamieniem. Czy tam upiekła na jednym ogniu. I choć miała więcej kofeiny niż student medycyny zakuwający noc przed egzaminem, to nie miałaby nic przeciwko kolejnej dawce. Zwłaszcza w suchym pomieszczeniu, w którym przebywał Solberg.
Delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy, kiedy Ben zaczął opowiadać o jej kruczym ojcu. - Błędnym Rycerzem, bo zabrali mu prawo jazdy za latanie gumochłonem pod wpływem alkoholu. Co prawda nie pije już od trzech lat, ale wciąż ma zakaz poruszania się magicznymi pojazdami. W każdym razie wyszedł na prostą, choć łatwo nie było. Zwłaszcza że przez jego alkoholizm odeszła od nas matka. Ale dosyć o mnie. To co z tą kawą? Jak znikniemy na piętnaście minut, to nic się nie stanie. Możemy to nazwać obchodem – mrugnęła do aurora zaczepnie licząc, że ten połknie haczyk.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
- Taaak, znam to. W tej mugolskiej dzielnicy straszliwie się trzeba pilnować. Szczególnie jak ma się dzieciaki, które lubią robić różne wariactwa w wakacje. – wzruszył ramionami wzdychając, wręcz z lekką dezaprobatą na twarzy wyrażając tym samym wszystkie wyczyny swojej „córki” jak jakieś przekleństwo. Niewiele minął się z prawdą. Natomiast w życiu by nie pomyślał, że będzie grał rolę ojca próbującego wychować dzieciaka na ludzi. I nawet nie miałby problemu z tym, że by w istocie być tym teatralnym „tatą”, gorzej było jeśli chodziło o tę część z wychowaniem, bo Krukonka była raczej niereformowalna. - Ach wie pan, z mugolami nie jest tak łatwo, te ich mugolskie choroby mają swoje skutki, których nawet najlepsze zaklęcia nie wspomogą. Niech mi pan wierzy, próbowaliśmy nawet w Mungu. – machnął ręką w geście „ach szkoda gadać” i cmoknął zawiedziony, jakby naprawdę go ruszył fakt, że jego „ojciec” jest chory. W istocie nie żył. A Alex o tym nie wiedział, zatrzymując się na informacjach sprzed paru lat. - Przyznam, że pełen profesjonalizm. Wygląda, jakby się nic się w środku nie działo, nawet nie jestem w stanie określić, na którym piętrze działacie. – próbował podejść go o kolejną wskazówkę licząc, że ten, połechtany się wygada. W tym momencie miał szczerą nadzieję, że Brooks wyciągnie coś od młodszego aurora, bo on nie wiedział co miałby zrobić. Jedyne co to zyskał informację o czasie w jakim będzie można wejść do środka, którą przekazał Julii gdy się do niego zbliżyła aby przekazać mu swoją wiadomość. Miał nadzieję, że da znać innym, bo miał wrażenie, że niewiele wskórają dopóki choć trochę kordon się nie uspokoi. A i w grupie raźniej.
Julia: Młody Ben wydawał się mieć ogrom chęci na wyjście sam na sam jednak możliwości niewiele. Z lekkim powątpiewaniem wysłuchał historii o Alexie - ojcu. - Kawa w szpitalu jest okropna. No ale widzę, że chcecie się tam dostać. Coś mówiłaś o jakimś chłopaku, co nie? Mogę spróbować dowiedzieć się czegoś… jeśli mnie przekonasz. - uśmiechnął się szeroko, a i spoglądał na Twoje usta łakomie. A może po prostu nieumyślnie padł tam jego wzrok? Równie dobrze mógł mieć na myśli też łapówkę. Trudno jednoznacznie stwierdzić. Ot, chyba wyniuchał, że coś kręcisz, a skoro czegoś potrzebowałaś (najwyraźniej nie był tak głupi za jakiego mógł uchodzić) to chciał na tym zyskać.
Alex: - Panie, żadne piętro. Cały szpital. Troje mugoli widziało magię i zanim dostarła tu brygada Amnezjatorów to jeden z pałecjantów rozpoczął ewakuację. Normalnie wmawiał wszystkim, i chyba sobie, że są tam jacyś napastnicy chcący dobić ostatniego pacjenta który do nich przybył. Podobno był porwany i pałecjant uznał, że to jakiś atak w biały dzień.- streścił sytuację nieco chaotycznie jednak najwyraźniej nie znał zbyt wielu szczegółów. Pogawędka z Tobą rozwinęła mu język bo jeszcze chwilę wcześniej nie był skóry nawet wyjaśniać co się dzieje.
Felinus, Beatrice, Lucas... Wszyscy:
Kilkanaście minut później podjechał Błędny Rycerz. Auror stojący obok Alexa zaklął głośno. - Mówiłem, że nie ma przejazdu! Czy wy nie rozumiecie? Dostaje pan mandat za utrudnianie działań!- słowa kierował rzecz jasna do konduktora, który od razu wszczął kłótnię. - NO CO CHWILA KTOŚ CHCE DOSTAĆ SIĘ DO TEGO SZPITALA. - sytuacja wyglądała tak. Ben ze swoim szefem dołączyli do aurora i zaczęli uspokajać zdenerwowanego konduktora, kierowcę (który wyglądał przez okno i coś biadolił) oraz kilku pasażerów pytających czemu stoją na środku ulicy. Felinus, Becia i Lucas - podróż Rycerzem trwała około piętnastu minut. I o ile Beatrice i Lucas nawet się nie zachwiali się zbytnio przy gwałtownym hamowaniu, tak Felinus został oblany gorącą czekoladą.
Deszcz zamienił się w ulewę. Grzmi. Jest ciemno, zimno, ponuro i zbliża się powoli godzina dziewiętnasta. Wszyscy jesteście zmęczeni, głodni i zmęczeni. Spotykacie się w jednym miejscu. Wymieńcie się informacjami i zadecydujecie co robicie dalej. Wiecie już gdzie jest Max, a więc teraz trzeba opracować sposób jak przedostać się do szpitala, gdzie według słów aurora, nie można się zapuszczać dopóki Ministerstwo Magii nie posprząta bałaganu. Jeśli chcecie pogadać z aurorem i go przekonać, podejdzie do Was jeśli go zawołacie.
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Szpital graniczny - taki był ich cel podróży, kiedy to jednogłośnie zadecydowali tym samym o metodzie transportu komunikacyjnego. Niby nic normalnego, niby coś standardowego, ale Lowell i tak rzadko kiedy korzystał z tego typu rzeczy. Głównie dlatego, bo nie widział sensu, kiedy to wolał samemu, poprzez Ognimiota, obserwować sytuację na drodze. Teraz jednak musiał zaufać umiejętnościom kierowcy, w związku z czym, kiedy to wepchnął się do środka, zwyczajnie czekał. Prawa ręką nadal pozostawała bezużyteczna; była dowodem pecha, który ostatnio go spotkał, a który zwyczajnie nie chciał odpuszczać. Śmiech na sali, kaleka na przewozie - no, może coś się z tego uda ugrać? Tego nie wiedział, gdy zwyczajnie czekał na swoim miejscu, ażeby osoba kierująca Błędnym Rycerzem dowiozła ich na miejsce docelowe. Najwidoczniej George nie kłamał, bo rzeczywiście chyba coś tam było. Ktoś. A z jego powodu - jak to zazwyczaj było - liczne problemy powiązane bezpośrednio z działaniem aurorów. No, jak uznają to za zagrożenie, to w ogóle będzie heca. Mimo to obecnie nie miał prawa o tym myśleć - bo o ile Dear i Lucas nawet się nie zachwiali podczas gwałtownego hamowania, o tyle jednak jakąś tępa rura bądź tępy rur zwyczajnie wylał na niego gorącą czekoladę. Owszem, lubił ten napój, ale nie w takiej formie - nie bez powodu zatem Lowell chwycił za różdżkę i starał się rzucić lewą dłonią najprostsze zaklęcie usuwające zabrudzenia - Tergeo. Jak nie wyszło, to nie wyszło, bywa. Bo nawet jeśli mógł sobie tak chodzić bez większych problemów, wszak ubranie miał tylko i wyłącznie czarne, nie byłaby to komfortowa forma spędzania czasu na poszukiwaniach Maximiliana. Zacisnąwszy usta, Felinus powstrzymał przekleństwo snujące się na samą myśl, gdy jednak okazało się, że przy okazji konduktor, przez ich chęć wejścia na teren szpitala, miał dodatkowe problemy. Chłopak na razie nie podejmował się żadnej akcji - prędzej podążał za pozostałą dwójką - by tym samym zaobserwować, co zrobić dalej. Pogoda nie sprawiała wrażenia przyjaznej - krople deszczu przybierały na wadze i sile, a samo otoczenie nie było najlepszym miejscem, gdzie mogliby stać i rozmawiać w nieskończoność. Mimo to był do niej przyzwyczajony, co wynikało głównie z bycia rodowitym Brytyjczykiem. Sam głód dawał się powoli we znaki, niemniej jednak Lowell, jak to miał w zwyczaju, zwyczajnie tłumił własne potrzeby, chcąc skupić się tylko i wyłącznie na jednym celu, czyli na znalezieniu Solberga.
Chęci bez poparcia czynami, pozostawały jedynie chęciami. I tej filozofii trzymała się Brooks. Z jednej strony rozumiała Bena i to, że musi pilnować porządku. Z drugiej zaś, jak ktoś miał na coś ochotę, to stawał na głowie, aby to osiągnąć. Najwyraźniej młody auror miał zupełnie inne priorytety i na pierwszym miejscu stawiał pracę. A poza tym był manipulantem, albo brakowało mu podstawowej wiedzy na temat flirtu z płcią piękną. Może to z powodu koloru włosów.
- Jeżeli myślisz, że chciałam z Tobą wyskoczyć na kawę z powodu Solberga, to jesteś idiotą – obruszyła się Krukonka, całkiem naturalnie zresztą, bo faktycznie była zmęczona i rozdrażniona, a młody mężczyzna nastąpił jej na odcisk. – Jak tak zachowujesz się w stosunku do każdej, to życzę powodzenia. I zainwestuj w czapkę, twoje szanse wzrosną. – Odwróciła się naburmuszona na pięcie, rzuciła nad sobą zaklęcie chroniące przed deszczem i odpaliła papierosa. Nie wróciła jednak od razu do Voralberga. Zamiast tego przystanęła kilka metrów dalej, dając rudzielcowi szansę na odkupienie.
Właściwie, to nie potrzebowała ani jego, ani jego łaski. Aportacja do domu i powrót z peleryną niewidką, były kwestią kilku minut, których i tak stracili tutaj zbyt wiele. Jeżeli Ben się nie ogarnie, będzie musiała zaryzykować i znaleźć nieco mniej legalny sposób dostania się do środka. Choć z pewnością bardziej dyskretny, przynajmniej w teorii. Deszcz powoli zamieniał się w ulewę. Na szczęście dzięki kurtce przeciwdeszczowej i zaklęciom Brooks była względnie sucha, czego nie można powiedzieć o kruczym ojcu, który męczył się w mokrym płaszczu. Przynajmniej w teorii, bo z zewnątrz był tym samym marmurowym ludzikiem, którego tak dobrze znała.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sob 03 Kwi 2021, 19:11, w całości zmieniany 1 raz
Nigdy nie był dobry w szybkim rozeznaniu się w sytuacji, a tym bardziej w stresie, ale tego dnia miał swojego osobistego pomocnika, który podsuwał mu słuszne myśli, tak niezmiernie ważne w całej tej akcji poszukiwawczej. Dlatego właśnie najpierw, nie wiadomo dlaczego wyszedł przed wszystkimi z cmentarza, by ruszyć drogą, ale umysł podpowiadał mu, że tak ma być. Jednak nie minęło kilka minut kiedy najpierw ruszyła za nim Dear, a potem pojawił się Felinus i dowiedziawszy się, że Max może być w pobliskim szpitalu, uznali, że dostaną się tam za pomocą Błędnego Rycerza. Podróż trwała około kwadransu, a Lucas przez caly ten czas niecierpliwił się w duchu i chciał jak najszybciej znaleźć się już na miejscu. Kiedy magiczny pojazd gwałtownie przyhamował, Sinclair ledwo złapał równowagę, ale Puchon stojący obok nie miał tyle szczęścia i został oblany gorącym napojem. Cóż, takie uroki ekspresowego, publicznego transportu... I kiedy magiczny autobus gwałtownie zahamował, Lucas zobaczył za oknem ich miejsce docelowe. Budynek mugolskiego szpitala. Pewnie w normalnych warunkach byłby niesamowicie zestresowany tym, że jego przyjaciel przebywa w mugolskiej klinice - co oznaczało, że coś musiało mu się stać - jednak w tej chwili, za sprawą płynnego szczęścia, które krążyło jeszcze w jego organizmie, jedyne o czym myślał to jak najszybciej znaleźć wśród tłumu znajdującego się pod budynkiem Julie i Voralberga. Musieli jakoś dostać się do środka. Oczywiście o ile uda im się przejść obok "sprzątających" całe zamieszanie aurorów. Pogoda nie rozpieszczała, deszcz rozszalał się na dobre i zanosiło się na burze. Nie mogli użyć zaklęcia odpychającego wodę w tych warunkach, kiedy wokoło byli niemagicznj, a więc ich ubrania szybko przemakały, kiedy wyszli z autobusu. Wtem Lucas usłyszał pierwszy grzmot i dokładnie w tym momencie dostrzegł znajomą sylwetkę niebywale wysokiego czarodzieja. - Widzę Voralberga - rzucił do reszty i widząc, że mężczyzna, z którym rozmawiał Alex, zajęty prawieniem kazania konduktorowi odchodzi kawałek, ruszył ku zaklęciarzowi. Wkurzała go ta pogoda i świadomość, że nadal nie wiedzą co z Solbergiem, ale w duchu czuł, że już niedługo. Skinął nauczycielowi, nie bawiąc się w zbędne uprzejmości. - Profesorze. Co wiemy? Wiemy na którym piętrze dokładnie znajduje się Max? - spytał, od razu przechodząc do rzeczy i zadzierając głowę do góry, omiótł wzrokiem monumentalny budynek, skupiając nieco uwagę na oknach. Wszystko byloby prostrze, gdyby nie ci cholerni mugole, którzy byli wszędzie... Ale w końcu to był mugolski szpital... Przenosząc wzrok kawałek dalej, rozpoznał Brooks, palącą papierosa i zerkającego w jej kierunku rudowłosego chłopaka. Zmarszczył brwi i zwrócił się do profesor Dear: - Przychodzi pani coś do głowy? Jak można się tam dostać bez wzbudzania podejrzeń? Albo przekonać kogoś, żeby nas wpuścił... Choć taką gromadką, mamy mniejsze szanse - myślał na głos, spoglądając to na Felinusa to na Alexa. Wątpił, że Voralberg i Brooks juz nie próbowali jakoś przechytrzyć aurorów, jednak teraz była ich piątka - o pięć głów to nie dwie.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Miał dosyć tej rozmowy. Zadawał konkretne pytania, w zamian otrzymując nic nieznaczące odpowiedzi. Ale przynajmniej mówił. Voralberg zdawał się – a raczej udawał – całkowicie zaaferowanego jego opowieścią, co jakiś czas wtrącając jedynie „niesamowite” czy też „ciekawe co tam się stało”, choć marne jego nadzieję na to, że mężczyzna bardziej rozwiąże swój język. A szczególnie, kiedy znów pod próg szpitala podjechał Błędny Rycerz. Zaklęciarz zakręcił oczami i odsunął się kilka metrów, skoro auror i tak był zaaferowany opierdzielaniem kierowcy za jego zachowanie. Miał ochotę zajarać kolejną fajke, ale niestety jej nie miał. Nawet nie spodziewał się, że w owym autobusie mieli dołączyć do nich Beatrix, Lucas i Felinus, choć nie był jakoś mocno zaskoczony zważywszy, że Julia poinformowała ich o ich położeniu kilkadziesiąt minut temu. Swoją drogą, gdzie była? Zanim jeszcze w ogóle podeszli do niego, cofnął się kolejnych kilka kroków w bardziej ustronne miejsce, bo co jak co ale aurorzy zauważający grupę ludzi z pewnością będą podejrzliwi. A tak, mogli chociaż trochę się schować – wciąż jednak będąc widocznym z miejsca, gdzie ostatni raz była widziana Krukonka. - Nie powiedzieli nic istotnego, panie Sinclair. Niestety. – rzucił uprzednio krótkie dzień dobry, witając się kolejno z całą trójką choć najwięcej uwagi zawieszając na prof. Dear. Jakby nie patrzeć, była również nauczycielem. – Wejść ot tak może być ciężko. – mruknął, patrząc zmrużonymi oczami na wejście. – Chyba że podrobimy legitymację lekarza i ktoś z Was będzie go udawał o ile w ogóle macie pojęcie jak to zrobić. – dodał, nie patrząc na nich nawet na sekundę i przyglądając się każdemu jednemu wyjściu i wejściu z budynku. – Ja mogę wejść ukryty pod zaklęciem kameleona. A i nie wiem gdzie aktualnie jest panna Brooks, zdaje się, że próbowała urobić jakiegoś Aurora. – jakkolwiek to brzmiało taka była prawda. A i Voralberg naprawdę nie miał ochoty silić się już na bardziej kulturalne słownictwo. - To jak?
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Decyzja zapadła a Beatrice wiedziała, że to jedna z tych naprawdę bardzo dobrych decyzji. Czuła to w kościach i w głowie, która wciąż znajdowała się pod pełną kontrolą eliksiru Felix felicis. Błędny rycerz radośnie mknął przed siebie w strugach deszczu, kolejne kałuże ustępowały miejsca jego kołom. Nim się obejrzeli, ich pojazd zatrzymał się raptownie pod odpowiednim szpitalem. Na ustach czarnowłosej kobiety wciąż mienił się szeroki uśmiech, kiedy zgrabnie wyskakiwała z jego wnętrza wprost na deszczową ulice. Musiała wyglądać przynajmniej kompletnie nie na miejscu z uśmiechem wciąż goszczącym na jej wargach, kiedy z uczniami zaczęła przedzierać się w stronę profesora zaklęć. - Alex, nie spodziewałam się że powiem to kiedyś w takich okolicznościach, ale miło cię widzieć - powiedziała, dalej uśmiechając się szczerze w jego stronę. Co jak co ale okoliczności były tragiczne, a ją nie opuszczał dobry humor pomimo burczenia w brzuchu. Z uwagą słuchała raportu Alexa a propos tego, co aktualnie się działo. Musieli dostać się do środka i nie było innej opcji. W głowie Beatrice świtał pomysł i Felix podpowiadał, że to naprawdę dobra koncepcja. Postukała palcem lewej dłoni w swoją dolną wargę, a jej wzrok jakby instynktownie zszedł na Ostrze Karona, którego nigdy nie zdejmowała z lewego nadgarstka. - Alex, użyj tego zaklęcia i widzimy się w środku. Panie Sinclair, proszę łapać, Felinusa. Panie Lowell, to zaboli jak diabli… - mówiąc ostatnie słowa skrzywiła się nieco, co w połączeniu z wciąż obecnym uśmiechem mogło wyglądać upiornie. Spojrzała w oczy Felinusa, odetchnęła głęboko i wyjęła ostrze z niewielkiej pochwy. Szybko wbiła je w udo chłopaka i pociągnęła do góry. Chyba Felix zadecydował za nią, bo rana nie była głęboka jednak krwawiła bardzo obficie. I na pewno była to najboleśniejsza rana w życiu chłopaka. W to Beatrice nie wątpiła, biorąc pod uwagę fakt, ile wcześniej razy to ostrze zostało użyte. Otarła ostrze o brzeg swojego płaszcza i schowała je z powrotem do wnętrza bransoletki zbyt precyzyjnym gestem. Spojrzała jeszcze w stronę nauczyciela i uśmiechnęła się delikatnie - Przysięgam, że nic mu nie będzie, to tylko tak źle wygląda. Nie czekając na nic, ze świadomością, że zrobiła dobrze, złapała chłopaka pod rękę i kiedy Lucas zrobił to samo z drugiej strony, zaczęli prowadzić Felinusa w stronę wejścia do szpitala. Nim ktokolwiek zdążył ich zatrzymać, zaczęła grzmieć na każdego potencjalnego przeszkadzacza. - Tylko kurwa słowo, a jutro Fox samodzielnie przyniesie ci wypowiedzenie ty idioto! Nie widzisz kurwa, że człowiek mi się na rękach wykrwawia?! Spierdalaj od tych drzwi, pókim miła i grzeczna bo za chwilę ci tak zapierdolę, że przypomni ci się smak lemoniady z pierwszych urodzin! - dziwne, bo normalnie Beatrice nie użyłaby podobnych słów. Dopiero po chwili, kiedy kolejne wiązanki opuszczały jej wargi,zorientowała się, że w sumie to Felix mówił za nią...
Ben poczuł się dotknięty do żywego zwłaszcza komentarzem na temat własnych włosów. - Nie wiem co ty odwalasz ale jeśli mam już olewać zasady pod nosem szefa to chcę żeby mi się to opłacało. A na kawę nie mogę wyjść bo amnezjatorzy nie skończyli jeszcze ogarniać. Zresztą, nie mam ochoty łazić na kawę z kimś kto mi ciśnie.- casanovą to on nie był, ale fakt faktem nie umiał obchodzić się z dziewczynami. Próbował być fajny jednak mu nie wyszło. Najwyraźniej odechciewało mu się randkowania choć dalej stał nieopodal, nie włączając się w rozmowę szefa opierdzielającego kierowcę autobusu.
Beatrice: Rzuć kością k100, dodaj punkty z czarnej magii oraz swój wiek. Określa to poziom bólu zadany Felinusowi. Felinus: rzuć kością k100. Nie masz plusów z racji użycia bardzo potężnego artefaktu. Niższy wynik od Beatrice to natychmiastowa utrata przytomności z powodu bólu. Wyższy wynik to zachowanie przytomności lecz całkowita niezdolność do ruchu i wewnętrzna agonia. Alex: rzuć kością k100 i dodaj swój wiek- określa to czas trwania zaklęcia Kameleona, jeśli go rzucasz. Jeden post to 10 minut. Co post w trakcie działania zaklęcia obowiązuje Cię również rzut k6, gdzie wynik 1 oznacza, że ktoś na Ciebie wpadnie bądź Ty wpadniesz na kogoś/coś. Jeśli uzbierasz 3x1 to coś się wydarzy.
Szczęście dołączyło do ekipy, a więc nikt z pasażerów Błędnego Rycerza nie wyglądał przez okno autobusu ani nie przyklejał tam swojego nosa. Gdyby nie Felix Felicis to nie byłoby takie proste. Tak czy siak, Wasz plan został zrealizowany. Krew siknęła z Felinusa, od razu brudząc też Lucasa (jeśli ten go rzecz jasna łapał) i samą Beatrice.
Wybuchł mały chaos. Dwójka Aurorów momentalnie zapomniała o kierowcy (zaskoczonego sytuacją skoro chwilę wcześniej nic Wam nie było, ale było zbyt głośno aby dał radę wtrącić, że coś tu nie gra) i doskoczyła do Was z lekką bladością na twarzach. - Że… jak...co? Na gacie Merlina! Wezwać Gordona! Tak, już, już pomagam, na Merlina… - ruszył za Wami, by Was eskortować. Ben został z kierowcą Błędnego Rycerza, wrzeszcząc, że transportował rannego i nic nie powiedział (oho, ciekawe ile czasu zajmie im zrozumienie, że to jakiś podstęp), Julia została sama i w sumie miała spore pole do manewru bowiem dosłownie nikt na nią teraz nie patrzył i się nie interesował (stoisz kilka metrów dalej i widzisz Becię i Lucasa holującego bladego jak ściana Felinusa z coraz większą plamą krwi na udzie, a Alexa nie widać jeśli użył zaklęcia Kameleona). Dla Felinusa to była męcząca droga, która zajęła całe dwadzieścia minut pośpiechu bo dopiero po tym czasie znajdujecie się pod szpitalem. Pełno mugoli, odjeżdżających radiowozów, wchodzących do szpitala ewakuowanych pacjentów. Na Wasz widok dobiegło do Was kilka pielęgniarzy. - Nosze!! Szybko!- jeden z nich krzyknął do pozostałych, do Was dobiegł lekarz. - Co się stało? Skąd obrażenia? Proszę do recepcji! - weszliście we czworo do szpitala. Za Wami wszedł auror i nie odstępuje Was na krok. Stoi tuż obok Alexa.
Felinus zostanie zabrany do innej sali na noszach.
Julia, co robisz? Możesz dostać się do szpitala jeśli znajdziesz na to sposób, a nikt narazie nie zwraca na Ciebie uwagi. W zależności co zdecydujesz możesz próbować dostać się tam jednocześnie z resztą ekipy w tym samym czasie.
Lucas: o, winda! Jeździłeś kiedyś windą? Fajnie będzie spróbować! Zauważasz też z sąsiedniego korytarza nadbiegającego policjanta. Niebawem do Was dotrze. Oj, a może warto poznać jego zawód? Musi mieć dużo interesujących historii do opowiadania!
Max: Budzi Cię harmider. Widzisz przez okno zamieszanie. Dwoje osób niesie trzecią osobę… tak bladą… znajomą… aż serce zaczyna bić szybciej, a i ból głowy na nowo rozsadza Ci czaszkę. Już nie zaśniesz. Cała trójka znika w budynku. Nic więcej nie kojarzysz, chyba śnił Ci się ktoś podobnej aparycji jednak również możesz się mylić. Nic nie jest pewne. To pewnie kolejni mugole.
Co post rzucam kością na Kierowcę, który wie, że coś jest nie tak bo nie wiózł nikogo rannego a właśnie jest przesłuchiwany przez Bena. Jeśli zsumowany wynik rzutu Kierowcą wyniesie 25, wyda się, że coś oszukujecie. Kierowca: 2
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Jak się okazało - pójście za innymi jednostkami niczego ciekawego nie wniosło, w związku z czym nie rozpoczynał niepotrzebnych dyskusji, wsłuchując się w uważnie to, co ma do przedstawienia im profesor Voralberg. Kiwnąwszy głową, zakomunikował, że zrozumiał informacje, no ba - nawet jakiś pomysł się zrodził pod tą charakterystyczną, skażoną kopułą czaszki. Doświadczenie w szpitalach i ich funkcjonowaniu posiadał, wszak interesował się nie tylko magicznymi aspektami leczenia, lecz także jako sprzątacz wiedział co nieco o rozmieszczeniach poszczególnych pomieszczeń i ich znaczeniach. Co prawda jednostka była kompletnie inna, ale wiedza ta mogłaby się przydać, chociaż na razie czekał na to, co inni zaproponują. Na zaklęcie kameleona podniósł brwi, bo było ono dość zaawansowane, ale czego się spodziewał po osobie zajmującej się profesjonalnie zaklęciami. Nie dyskutował na razie; nie widział sensu, kiedy to, jako osoba o najmniejszej przydatności, mógł jedynie zatwierdzać i rozwiewać pewne niedogodności, w związku z czym miał przy sobie jedynie eliksiry, swoje własne leki i tym samym pewne narzędzia, które umożliwiłyby mu łatwiejsze niesienie pomocy innym. I jak się okazało, kiedy to tak miał ochotę zapalić papierosa, a nie miał paczki, nie był to jego największy problem. Chwycony czy też i nie, zauważył to spojrzenie ze strony Dear, choć wcale się go nie przestraszył, aczkolwiek podejrzewał, co może się dziać. I tutaj był zwyczajnie zniesmaczony zachowaniem kogokolwiek, kto się do tego wszystkiego przyczynił. Był w środku wściekły, bo nie dość, że jego głód nikotynowy nie został zażegnany, to tajemnicze ostrze, nad którym się wcześniej zastanawiał, zostało wbite w jego prawą nogę, co nie stanowiłoby raczej większego problemu, gdyby nie fakt, iż było ono naładowane - to nie był naturalny ból i nie przypominał ewidentnie tego, z czym miał do czynienia podczas pojedynków na noże. I, niestety - prawdopodobnie, poprzez cierpienie, z jakim obecnie miał do czynienia, zahaczający o częściową nielegalność - co mogło wiązać się z dodatkowymi bliznami; fala bólu przeszyła jego ciało tak perfidnie, że zaciśnięcie zębów nie pozwoliło powstrzymać jęku, jak również warknięcia w stronę Dear. Nie wiedział jeszcze, że zostanie mu po tym blizna, choć mógł podejrzewać. Poczuł to - poczuł ten cholerny ból, który rozsadzał jego tkanki, nawet jeżeli wcześniej przejawiał odporność na wrażenia wynikające z wysyłania kolejnych sygnałów przez nerwy. Był niczym wbijanie miliona ostrzy w tę jedną część ciała - wymęczające, udowadniające to, że nie ucieknie przed tym, co na niego czeka. Miał unikać niebezpiecznych sytuacji - jak miał jednak o tym decydować, skoro ktoś uważał, że lepiej jest zrobić z niego kozła ofiarnego, byleby się dostać do środka? Całe jego starania względem poprawy zwyczajnie jebły i się zawaliły w taki sposób, że na razie nie dało się tego naprawić. Tyle obecnie znaczył, co spowodowało w nim spore pokłady agresji, wszak nawet nie został zapytany o zdanie w tym przypadku. Można było nawet użyć Scalpello, ale najwidoczniej pozostawało to poza zwojami mózgowymi nauczyciel eliksirów. Ledwo co przegryzł wargę i uśmiechnął się wysoce nienaturalnie, by tym samym nie wydobyć z siebie krzyku - był zduszony maksymalnie, by nie zwrócić uwagi nikogo, choć oczy zaszkliły się w widoczny sposób, wszak pewne jego granice zostały tym samym przekroczone. Poprzedzony głębszymi wdechami, zanim to nie zsunął się w ramiona ciemności i nieprzytomności. Próba utrzymania się w tym wszystkim nie miała żadnego sensu; skulił się dość mocno. Organizm uznał, że tak będzie bezpieczniej; nawet adrenalina nie zdołała powstrzymać działania magicznego artefaktu (jak podejrzewał). Osunął się, blady i zmęczony, mając dość wrażeń na dziś - zamknąwszy oczy, nie komunikował w wyniku wrażeń, jakie zdołała mu sprezentować profesor. Nie wiedział, co się dzieje; nie wiedział, że jest noszony pierwsze do szpitala, a potem na kompletnie inną salę - nieistotne, zresztą. Obecnie go to nie interesowało, kiedy to znajdował się w objęciach Morfeusza.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Obrazy nawiedzały go we śnie pokazując niezbyt wesołe sceny, które brał za własną przeszłość. Każda kolejna wizja była następną bijatyką, w której prawdopodobnie brał udział i choć twarze, które mu się ukazywały wydawały się znajome, nie potrafił przypasować ich do niczego. Nie miał pojęcia jak długo tkwił w objęciach Morfeusza, ani co w tym czasie działo się w rzeczywistości. W końcu jednak do jego świadomości zaczął dobiegać harmider, który ostatecznie pozwolił mu się obudzić. Czuł, jak głowę rozsadza potężna fala bólu, a w umyśle pojawił się kolejny katalog pytań, na które odpowiedzi nie znał. Biorąc pod uwagę to, co widział we śnie zaczął zastanawiać się, czy przypadkiem nie ma powiązań ze światem mugolskim. Nim jednak zdążył nieco bardziej szczegółowo pochylić się nad tą kwestią zobaczył za oknem zamieszanie. W pierwszej chwili pomyślał, że to aurorzy napotkali na jakiś problem i starają się opanować sytuację. Szybko jednak zrozumiał swój błąd, gdy jego oczy padły na trzy sylwetki z czego był pewien, że dwie z nich widział w przebłyskach wspomnień. Na widok rannego mężczyzny serce zaczęło mocniej bić pod sklepieniem jego żeber i kolejna fala nieznośnego bólu ogarnęła jego głowę. Dałby się pokroić za dawkę czegoś mocniejszego niż te słabe szczyny, które podawali mu ze względu na "uszkodzoną wątrobę". Wezwał jednak pielęgniarkę prosząc o cokolwiek, co choć trochę ulżyłoby mu w bólu, a gdy ponownie wyjrzał za okno tamta trójka już zniknęła z pola jego widzenia. Zacisnął palce na wciąż ukrytej różdżce, próbując odróżnić rzeczywistość od iluzji. Czyżby naprawdę kojarzył tych ludzi? A może byli to po prostu mugole, którzy potrzebowali medycznej opieki? Niestety odpowiedzi nie chciały do niego przyjść podobnie jak sen. Leżał więc w szpitalnym łóżku czekając na to, co ten dzień jeszcze dla niego szykuje.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Kostka: Na czas kameleona: 72 Na szukanie przebieralni: 3 Na zwrócenie uwagi aurora: 1 #talent
Wzajemnie. – wyrwało się z jego ust na słowa Beatrice. Dobrze było widzieć kogoś… starszego. Starszego niż uczniowie, bo jakby nie patrzeć to panna Dear wciąż była od niego młodsza jakieś dziesięć lat. Czy powinien powiedzieć „bardziej doświadczonego”? Sam nie wiedział, ale to chyba nie był dobry moment, aby nad tym rozważać. Zgodnie z sugestią wypowiedzianą przez nauczycielkę eliksirów, dosłownie po chwili wyparował im z zasięgu wzroku. Po prostu rozpuścił się w tle. Uprzednio rozejrzał się, czy nikt nie patrzy jeszcze w jego stronę i dobrze, że rzucił zaklęcie zanim zorientował się co miała w zamiarze Beatrice, bo w innym przypadku nie miałby już szans na późniejsze wtopienie się w otoczenie. - CZYŚ TY OSZALAŁA. – wysyczał półgłosem, patrząc – choć nie mogli tego widzieć – z autentycznym szokiem na rozoranego i omdlałego Felinusa. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, a już na pewno nie takiego pomysłu ze strony profesora. I jakoś nie przekonywały go słowa, że Lowellowi nic nie będzie. Doskonale wiedział co trzymała w dłoni i wiedział jakie mogło to mieć skutki. A na pewno pamiątki. Nie odezwał się już więcej z racji wszechogarniającego zamieszania. Nie mógł zdradzić swojej pozycji. Ruszył więc za trójką towarzyszy i poczuł dziwne spięcie, kiedy zaczął towarzyszyć im auror. Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie, a cała sytuacja była coraz bardzie absurdalna. Nieco za mocno skupił się na samej sylwetce aurora, bowiem po chwili wpadł na wózek z naczyniami – prawdopodobnie po obiedzie – który wywołał niemały popłoch. Co prawda wyglądało to jakby po prostu któreś z nich zahaczyło go nogą transportując Felinusa, ale i tak zagryzł zęby karcąc się w myślach. Musiał się od nich odłączyć, bowiem nie było sensu, aby im towarzyszyć. Mógł przecież szukać teraz Maxa na własną rękę, a zdaje się, że dość mocno zaczynali walczyć z czasem i siatką swoich pomysłów, w których zaczynali powoli się plątać. Zaczął szukać jakiejś pielęgniarskiej lub lekarskiej przebieralni, sam nie wiedział ile da radę utrzymać kameleona w tych warunkach, a kto powiedział, że nie mógł się wtopić w tło po mugolsku?
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Tak jak przewidywała, jej znikomy urok osobisty nie wygrał z poczuciem obowiązku, który rozgrzewał włosy młodego aurora do czerwoności. Krukonka, widząc że na nic się zdały jej próby, a do tego, że Ben, zamiast posypać głowę popiołem, zaczął w nieprzyjemny sposób się tłumaczyć, wkurwiła się jeszcze bardziej.
- Żeby ci się opłacało?! – w kilku susach doskoczyła do aurora, nie dotykając go jednak. – Za kogo ty mnie masz, za kawałek mięsa? Chyba miałeś śliski kocyk w dzieciństwie, marchewo – wysyczała wściekle przez zęby, wbijając w niego wkurwione ogniki ciemnych oczu i odwróciła się na pięcie. – Baw się dobrze. Mam nadzieję, że nie zgorzkniejesz na starość od życia spędzonego w samotności. Bo właśnie to cię czeka. Pożegnała mężczyznę gestem, który jemu nie mówił nic, ale jej wszystko, i do tego pozwolił choć częściowo pozbyć się nadmiaru złości, która gotowała jej krew. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, dziewczyna zniknęła. I to dosłownie. Teleportowała się bowiem do Londynu, do własnego mieszkania. Będąc w mieszkaniu, otworzyła kuferek, założyła na siebie pelerynę niewidkę i aportowała się ponownie w okolice szpitala. Cała podróż, tam i z powrotem zajęła jej naprawdę niewiele czasu. Kiedy wróciła, stała się świadkiem dziwnej i nieoczekiwanej sytuacji. Nieprzytomny Felek leżał bowiem w rękach Beatrice, która opieprzała jakiegoś faceta. Korzystając z powstałego zamieszania, postanowiła przemknąć się niepostrzeżenie, w pelerynie niewidce do środka, bo podskórnie czuła, że wejście tam większą grupą może być znacznie trudniejsze. Z pełną więc koncentracją i ostrożnością, stąpała powoli, krok po kroku, w kierunku drzwi wejściowych.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie ma co, wielu na pewno uznałoby, że nie popisała się roztropnością przy swoim zachowaniu. Wszyscy pewnie przekonali byli, że Beatrice Dear to sadystka, która czerpie chorą satysfakcję z możliwości dręczenia swoich uczniów. Sama też pewnie pomyślałaby w taki sposób. Ale przecież Felix wiedział, co robi. A raczej co powinna robić Beatrice, aby odnieść sukces. Tak więc po prostu rozcięła sztyletem udo chłopaka. – Nic mu nie będzie… – zdążyła powtórzyć tylko do niewidocznego już Alexa, wciąż przekonana, że to odpowiedni sposób. Ból musiał być przeogromny, bo Felinus po prostu zemdlał. Beatrice wcale się nie dziwiła. Wciąż nie do końca rozumiała zasadę działania tego przedmiotu, ale na tyle, na ile zdążyła się zorientować, to ból ten przede wszystkim był bardzo dużą iluzją nakładaną na umysł atakowanego. Zresztą, to było widać, żadne rozcięcie nie mogłoby być tak tragiczne w swoich skutkach, aby chłopak zemdlał. Ale mimo to, Dearówna w towarzystwie Lucasa transportowała Puchona w stronę drzwi. Zainteresowanie wokół ich trójki wzrosło, ale Beatrice się cieszyła, choć nie pokazywała tego w żaden sposób. Felix podpowiadał jej, że to dobry znak i że prowadzi do odpowiedniego rozwiązania problemu. Podsuwał do jej ust słowa, które wypowiadała głośno. – Taki kurwa z ciebie lekarz, że nie wiesz, co to za obrażenia?! Pociął się, kurwa! Jaka kurwa recepcja?! Trzeba to zatamować jak najszybciej! – nie wiedziała, co dawało jej taką pewność siebie, ale dyskretnie podejrzewała o to eliksir płynnego szczęścia, który wciąż uparcie krążył w jej żyłach. Cieszyła się, że Lucas jej pomagał, bo mimo wszystko, bezwładny Felinus był naprawdę ciężki. Spojrzała na aurora, który razem z nimi wszedł do środka wzrokiem bardzo zdenerwowanym. – A ty tu kurwa czego?! Darmowego przedstawienia szukasz?! – ryknęła w jego stronę. Coś jej mówiło, że to wystarczy, żeby pan magiczny zdecydował się jednak im w tym momencie nie przeszkadzać. W końcu byli tylko ludźmi, którzy eskortowali nieprzytomnego chłopaka do środka… Nic nadzwyczajnego.
Nie mieli zbyt szerokiego wachlarza wyboru, co do sposobu dostania się do budynku. Ale zastanawiając się nad tym jak wejść do środka, z pewnością nigdy nie wpadłby na to, co wymyśliła i zrealizowała po chwili Beatrice. Kiedy dosłyszał jej słowa polecające chwycić Lowella, nie podejrzewał co zamierza i ze zszokowanym wyrazem twarzy, złapał Puchona za ramię w momencie, kiedy ten z powodu ogromnego bólu, machinalnie poleciał w dół, tracąc przytomność. To nie był jakiś skomplikowany plan, by udając dwójkę ludzi, szukających pomocy dla przyjaciela z głęboką, krwawiącą raną dostać się do wnętrza szpitala. Ale mimo wszystko, zerkając na bladego Felinusa, nie dowierzał, że to dzieje się naprawdę. Ale czuł też, że tak właśnie ma być; tak mieli postąpić. Szybko wygrzebał z torby beżowy ręcznik i przycisnął go do krwawiącej rany chłopaka, uciskając, by prowizorycznie zatamować krwawienie. Po chwili oddał to zadanie Dear, a sam przerzucił sobie ramię chłopaka przez barki i spierając go na sobie niemalże całkowicie, ruszył ku wejściu. Jednak nie byli w stanie pozbyć się aurora, który zauważył ich i od razu podbiegł, eskortując do środka. To wcale nie było im na rękę, tak jak to, że na wejściu doskoczył do nich lekarz, a nauczycielka eliksirów zaczęła na niego wrzeszczeć. - Barb, spokojnie - zwrócił się łagodnie do profesorki, posyłając jej znaczące spojrzenie, aby puściła to mimo uszu i podciągając sobie wyżej Lowella, przewieszonego przez jego ramiona, zwrócił się do mężczyzny: - Nie mamy czasu, on się wykrwawia. Trzeba coś zrobić, to głęboka rana i stracił już dużo krwi. Trzeba się nim natychmiast zająć Na szczęście nie trzeba było czekać długo na reakcję z e strony personelu, bo Felinus kilka minut później został zabrany na noszach do innej sali. Był pewny, że Puchonem zajmą się już należycie, a oni osiągnęli cel - znaleźli się w środku. Tylko co teraz? Kto wiedział gdzie znajduje się Max w tym ogromnym budynku? Przecież nie będą przeczesywać piętra za piętrem, zaglądać do każdej sali... Podniósł wzrok na nauczycielkę, a jego wzrok po chwili padł na znajdujące się za jej plecami windy. Nie wiedzieć czemu, od razu uznał, że muszą skierować się w ich stronę. Tyle na ten moment podpowiadał mu Felix. A wiec, nie zadawał mu pytań. - Winda - rzucił do Dear i nie zastanawiając się, ruszył w jej kierunku. Pierwszy raz jednak widział na żywo mugolski dźwig, przewożący ludzi, dlatego widząc metalowe drzwi, potrzebował chwili, aby dość do tego, jak to może działać. Wtem, rozglądając się za tym jak uruchomić windę, zauważył biegnącego korytarzem policjanta. Metalowe drzwi rozwarły się przed nimi, a Lucas przeniósł wzrok z powrotem na dobiegającego do nich mężczyznę. - Przepraszam, wie pan co tutaj się stało? Czemu ewakuują ludzi ze szpitala? - spytał go, uznając, że ma prawo dowiedzieć się co jest powodem wyprowadzania ludzi z ośrodka.
Julia: udaje Ci się załatwić wszystko bez problemu. Od teraz w trakcie noszenia peleryny niewidki obowiązują Cię takie same rzuty jak u Alexa. K6 i jeśli uzbierasz trzykrotnie wynik 1, coś się wydarzy. 1 określa, że na coś wpadłaś/ktoś wpadł na Ciebie - dowolna intrepretacja, zwieńczona jednak hałasem. Jesteś w Izbie Przyjęć, gdzie znajduje się od groma mugoli - wiele z nich jest w szpitalnych piżamach. Dostrzegasz przy recepcji Beatrice wrzeszczącą na lekarza, Lucasa, który gdzieś odchodzi, a Alexandra jak nie było tak nie ma.
Alex: wydaje Ci się, że to te białe drzwi po lewej stronie. Sprawdzasz... nie, to pokój socjalny, na szczęście pusty. Masz po drodze jeszcze dwa inne pomieszczenia o białych drzwiach, a na drodze mugoli. Wiele z nich to pacjenci podpięci do kroplówek, siedzący na wózkach inwalidzkich. Auror cały czas uważnie się rozgląda, a gdy wywołałeś hałas to możesz mieć pewność, że zwrócił na to uwagę lecz nic z tym nie zrobił. Rzuć kością k6. Parzysta - w swoim poście znajdziesz w jednym z pomieszczeń szatnię z pozamykanymi białymi szafkami. nieparzysta - nic z tego, w tym pokoju spotykasz za to jakieś piętnaście łóżeczek z norowodkami. Aww?
Lucas: odchodzisz w kierunku wind (podwójnych) przez nikogo niezatrzymywany (!). Możesz pożegnać się ze swoim ręcznikiem. Pełni dumną rolę tamowacza krwi. Felinus zniknął z pola widzenia. Kiedy znajdujesz się już przy metalowych drzwiach - sam, zwracasz na siebie uwagę policjanta, który od razu się przy Tobie zatrzymuje, choć lekko zdekocentrowany, bo jego uwagę przykuwa zamieszanie przy Beatrice. - Eee... nie ma żadnej ewakuacji, proszę pana. Wszystko jest już w porządku, jest bezpiecznie. Em... dobra, pewnie pan szuka łazienki. Drugie piętro, powinno być jeszcze papieru toaletowego, sprawdzałem. - rzucił do Ciebie i chwilę później odszedł. Winda robi wesołe "bing!" i otwiera się, a ze środka wychodzi pielęgniarz ze starą kobieciną na wózku inwalidzkim. Winda zaraz się zamknie. Co robisz?
Beatrice: obaj panowie zbaranieli przy Twoim wrzasku. Odezwał się najpierw lekarz: - Niech się pani uspokoi. Nerwy są zrozumiałe, ale przez krzyk nic pani nie zdziała. - mogłaś zauważyć, że swoim uniesieniem wystraszyłaś kilkoro mugoli. Jakiś noworodek wybuchnął wielkim rozdzierającym serce płaczem, jakaś mała dziewczynka ze złamaną ręką miała na ustach podkówkę, starsze osoby spoglądały na Ciebie jedni niepewnie, inni z wyrzutem, a inni mamrotali, że młodzież nie ma za grosz kultury... ogólnie zauważasz panującą w Izbie Przyjęć dobitną nerwowość. Lekarz odchodzi z pielęgniarkami do Felinusa, a auror choć spłoszony Twoją postawą to niestrudzenie obok Ciebie stoi. - Naprawdę proszę pani, ten mugo...lekarz ma rację... ee... na Merlina... pan Gordon. Dzińdobry. - postawa zmieniona momentalnie. Wyprostował się, spiął do granic możliwości, nawet trochę pobladł i się wystraszył na widok spokojnego miłego pana, który znalazł się nagle za Twoim ramieniem. Mężczyzna o oczach wypełnionych cudownym błękitem... a jednak teraz zwężonych w surowym wyrazie. - Jeszcze jedno słowo naszego dialektu, a będziesz mieć kłopoty. - rzucił spokojnie w kierunku aurora i popatrzył na Ciebie z uwagą. - Proszę bez scen, za mną. Do pokoju socjalnego. Rozmawia pani z Dowódcą Brygady Amnezjatorów. - ostatnie słowa wypowiedział nieco ciszej. Możesz zauważyć, że w postawie Gordona jest coś takiego, co absolutnie nie zachęca do podnoszenia na niego głosu. Wskazał ręką pierwszeństwo dla Ciebie. Auror, wybitnie już wystraszony obecnością Gordona, poprowadził Was w kierunku jednego z pomieszczeń. Co robisz?
1. Kolejka odpisów: Lucas, Beatrice, Alex, Julia. 2. Alex znajduje się w bocznym korytarzyku, a więc nie widzisz odchodzącego Lucasa. Widzisz za to, że do Beatrice ktoś podchodzi i możesz słyszeć strzępki tej rozmowy - jest głośno. 3. Lucas znajduje się po drugiej stronie Izby Przyjęć przy windzie, zasłonięty niemalże całkowicie mugolami. Widzisz, że Beatrice nie jest sama, ktoś z nią rozmawia. 3. Julia jest przy samym wejściu do szpitala i widzieć może odchodzącego Lucasa, Beatrice i dwóch mężczyzn obok niej. Nie słyszałaś ich rozmowy. 4. Felinus, niestety musisz poczekać kolejkę, bo jesteś leczony :) w następnym poście MG będzie akapit dotyczący Twojej osoby. Jesteś błogo nieprzytomny. Twój ekwipunek ma pielęgniarka, odzyskasz to bez problemu w całej zawartości. 5. Max, już są blisko! Musisz jeszcze chwilę poczekać :) 6. Kierowca: 2 + 5
Felix był w tym momencie jego najlepszym przyjacielem. Podpowiadał mu, że wszystko szło zgodnie z planem i był przez to spokojny. Nawet jeśli nie miał zielonego pojęcia gdzie w tym cholernym szpitalu może znajdować się Solberg - w jego umyśle panował spokój. I nawet w chwili, kiedy dostrzegł windy, nie wiedząc za bardzo na jakiej zasadzie one działają, sunął do przodu, by znaleźć się przy nich, jednocześnie zauważając policjanta. A Felix przejął sprawę... - O, łazienka jest na drugim piętrze? Dziękuję panu bardzo - odparł po krótkiej wymianie zdań, z uśmiechem skinąwszy mężczyźnie. W tym samym momencie usłyszał dźwięk windy i zobaczył jak się przed nim otwiera. Naprędce obejrzał się jeszcze za siebie, jednak obok niego nagle znalazła się grupka ludzi, którymi był otoczony, a którzy zaczęli wchodzić do windy. Kątem oka zauważył jeszcze Dear w towarzystwie tamtego aurora i kogoś jeszcze. Nie miał jednak czasu do zastanawiania się, dlatego popchnięty przeczuciem - które mocno było w tej chwili nasiąknięte Felixem - wszedł do windy. Nie miał pojęcia skąd to wie, ale od razu jego wzrok padł na panel po prawej stronie i po chwili wcisnął przycisk z numerem dwa. Co prawda łazienka nie była jego miejscem docelowym, ale zdecydowanie potrzebował w tamtej chwili znaleźć się wyżej.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Jak widać, niewiele było trzeba, aby wszystko zaczęło działać sprawniej. Beatrice była boleśnie świadoma faktu, że gdyby nie krążący w jej żyła Felix, to tę sytuację rozegrałaby w kompletnie inny sposób. A tak, była skazana (?!) na jego działanie i na decyzje, które podejmowała pod jego wpływem. Więc uznała, że krzyk będzie odpowiednim sposobem na to, aby opisać, co stało się z Felinusem. Dzięki temu Lucas pierzchnął, nigdzie też nie widziała zarówno Alexa jak i panny Brooks. Czy narzekała z tego powodu? Gdzieżby tam! Bawiła się wyśmienicie i chociaż Felix podpowiadał jej, aby zachowała poważny i dearowy wyraz twarzy, tak w duchu cały czas się śmiała. Narobiła niezłego zamieszania, nie ma co. Ktoś płakał, jakieś dziecko krzyczało, a ona zwracała uwagę tylko na udzielenie odpowiedniej pomocy Puchonowy (przez jej myśl przeszło słowo przepraszam, kiedy go zabierali) oraz na tym, aby pozbyć się tego aurora. No i się go pozbyła! Znaczy… Prawie… Odwróciła się i uniosła hardo podbródek ku górze, aby spojrzeć prosto w oczy rosłemu mężczyźnie, który właśnie na nią spoglądał. – Ależ oczywiście, proszę prowadzić – powiedziała pewnym siebie tonem i ruszyła w stronę pokoju socjalnego. – A więc, jest pan dowódcą? Na pewno zna pan moją drogą przyjaciółkę, piastującą stanowisko zastępcy szefa biura dezinformacji, Yvonne Horan. Proszę ją w wolnej chwili pozdrowić od Beatrice Dear – zagaiła. Nie wiedziała czemu ale czuła, że w tym wypadku znajomość z Yvonne może jej wyjść tylko na dobre. Wiedziała jedno, że powiedzenie swojego nazwiska jest na pewno ważne. Nawet jeśli jej ojciec już nie pracował w Ministerstwie Magii i obecnie mieszkał w Australii, to wciąż to nazwisko znaczyło bardzo wiele. Nie bez powodu spędzili tam tyle lat, zarówno on, jak i Dorien i reszta familii. Kiedy weszli do pomieszczenia, Beatrice z pogardą spojrzała na aurora, który niczym psidwak telepał się za jej dupą wprost do pokoju socjalnego. Drzwi się za nią zamknęły, a ona westchnęła z wyraźną irytacją. – Na Merlina, nie wiem, jakim cudem może pan współpracować z tak niekompetentnymi osobami, panie…? Chyba się jeszcze pan nie przedstawił – stała prosto jak struna i pomimo tego, że mężczyzna był znacznie bardziej od niej rosły, to nie czuła z jego strony żadnego zagrożenia. Felix też go nie wyczuwał. Miała świadomość, że będą rozmawiać jak równy z równym. Innego scenariusza nawet nie próbowała rozważać, bo taki nie istniał. Poza tym, Felix jej podpowiadał, że zawsze mogła poprosić Arariela o pomoc, gdyby wcześniej wymienione osoby oraz nazwiska nie wystarczyły.