Bardzo turystyczna stołówka z dużą ilością małych stolików. Znajduje się w dużym, nieoszklonym igloo, umiejscowionym blisko tych sypialnianych. Można tutaj zasmakować lokalnych potraw, ale kucharze zawsze pamiętają o zapewnieniu opcji dla tych bardziej wybrednych obcokrajowców - i tylko trochę się z nich naśmiewają. Śniadania i kolacje zwykle przybierają formę szwedzkiego stołu, ale podczas obiadów dania same pojawiają się na porozstawianych talerzach, po zaznaczeniu na dołączonej karteczce z menu wybranej opcji.
Aza była odważna i otwarta kiedy przychodziło do relacji. Czasami nawet zbyt odważna i zbyt otwarta - to prowadziło do kłopotów, a przede wszystkim do długiego odchorowywania kompletnych niewypałów. Problemem z Narcyzem było to, że zdążyli już zbudować coś naprawdę wyjątkowego. Dużo łatwiej było skakać na głęboką wodę na początkowym etapie relacji, kiedy nie miało się nic do stracenia. Aza za bardzo ceniła ich więź, żeby ryzykować teraz zbyt pochopnymi ruchami. Zwłaszcza, że wiedziala, że czasem wystarczy jedno słowo za dużo, jeden nietrafiony gest i w jej głowie coś pękało bezpowrotnie. Dlatego niezależnie jaką przyjemność sprawiało jej wzajemne słodzenie i komplementy, które poprawiały jej humor w ułamek sekundy, wiedziała, że musi być ostrożna. Szczególnie w dzień taki, jak ten. - Powiedzmy, że ci wierze - zaśmiała się, zatapiajać nóż w kalafiorze z większą niż normalnie precyzją. Spojrzała na niego z rozbawieniem, kiedy figa pokazowo zaprzeczyła jego słową, przesuwając się w jej kierunku. Przeturlała ją spowrotem na stronę Narcyza, który podobnie jak ona wpadł w wir gotowania. - Myślałam o bulgurze, ale quinoa brzmi nawet lepiej - przyznała i przy pomocy artystycznej improwizacji i absolutnie nie sięgając po żadne miary, zaczęła wlewać przeróżne składniki do miski, która była przeznaczona na marynate dla steku. Na ich szczęście, mięsnych przypraw było tu pod dostatkiem. Zatopiła ręcę w lepkiej matynacie i zaczęła obtaczać w nie kawałki kalafiora. - Oczywiście teraz swędzi mnie nos - zmarszczyła go, kręcąc głową, brudna po nadgarstki. - Jak się bawisz w Norwegii? Nie zabrałeś mnie jeszcze na ani jedną bitwę na śnieżki. Mam nadzieje, że nadrobimy to w Hogwarcie - w między czasie znalazła dużą patelnię i zaczęła nagrzewać olej, żeby po chwili stopniowo kłaść na nim przygotowane steki. Jej rodzice aktualnie przebywali na hawajach i chociaż Norwegia była naprawdę piękna, długo się wahała, czy to na pewno jest najlepsza opcja. Ostatecznie chciała zobaczyć cały świat, ale ciepłe miejsca były priorytetem. Nie da się ukryć, że ostatecznie postawiła na towarzystwo - kochała swoich rodziców i chętnie spędzała z nimi wakacje, ale dobrze było też poznać swoich przyjaciół z innej, wyjazdowej strony.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Uśmiechnęła się pod nosem, skupiając się na tym, by nie parsknąć śmiechem. A więc szlaban... tak, to brzmiało znacznie bardziej jak sposób na poznanie prefekta w stylu Clearwatera. Ona nie znała właściwie żadnego poza gryfońskimi. Bruna trudno było nie lubić, a Olivia była tylko rok starsza od niej. Zresztą panoszyła się tak rzadko, że Hope często nie traktowała jej jak prefekta – szczerze mówiąc, czasem po prostu zapominała o tym, że dziewczyna pełni jakąś funkcję. Trudno się dziwić, Gryfoni to banda trudna do upilnowania, większość osób byłaby skłonna się poddać. Wzruszyła delikatnie ramionami. — Gotowanie samo w sobie jest wystarczająco niebezpieczne. Niepotrzebne mi uciekające warzywa, żeby przygotowanie kolacji było jak przygoda życia. — Zastanowiła się przez moment, obserwując jego poczynania i kiedy wyciągnął z szafki zabezpieczony słoik, oskarżycielsko wycelowała weń palec. — O właśnie, o tym dokładnie mówię. Czarodziejska kuchnia jest pełna rzeczy, które wcale nie chcą być zjedzone. Albo... chociażby zapiekane paluszki, pieczone łuski syreny i inne takie. Naprawdę wcale cię to nie brzydzi? Jak tak pomyślę, to nawet czekoladowe żaby są dość niepokojące... Dobrze pamiętała swoje pierwsze zetknięcie z popularnym słodyczem i nie było szczególnie przyjemne. Tu nawet nie chodziło o to, że żaby są paskudne, a o fakt, że ruszała i kumkała się w momencie spożywania. Po zjedzeniu swojej pierwszej w życiu czekoladowej żaby przez następne dwa dni miała wrażenie, jakby ta cały czas skakała jej po żołądku. I nawet mimo wiedzy, że sobie to wszystko wmówiła, nie sięgnęła po to drugi raz. Z wyciągniętą ręką zadarła ku górze brew, a w momencie, gdy róźdżka Eskila trafiła do jej rąk, uśmiechnęła się triumfalnie. — Szklanka oleju? O rany, jak to zjemy, to już nigdy nie zagram w żadnym meczu — zakasała rękawy i zrobiła trochę miejsca na blacie. Kiedy przyniósł jej miskę i pierwsze składniki, zabrała się do roboty. Nie chciała brudzić sobie rąk w dosłownym tego słowa znaczeniu, dlatego sięgnęła po najbliższą łyżkę. — Dalej? — zapytała, odrywając na moment wzrok od wykonywanego zajęcia. Pewnie trzeba zrobić jakiś sos... — czytaj jak zrobić sos i znajdź jakąś blachę. Kurczę, myślisz, że da radę użyć piekarnika... znaczy pieca bez użycia magii?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Zerknął znad przepiśnika na dziewczynę, a jego jasne brwi powędrowały ku górze. - Gotowanie jest niebezpieczne? No co ty! To ja w domu mam lodową szafkę, która się trochę popsuła bo zaczęła pluć sopelkami. A jak za to refleks przy tym wyćwiczysz! Gotowanie to jak sport. - oznajmił wesoło, nie traktując gryzących cebulek, zdenerwowanych sztućców ani obrażonej choinki za coś, co miałby traktować jako faktyczne zagrożenie. Ktoś wychowany wśród takich magicznych zwyczajów nie mógł uważać tego za brutalne, a jedynie urozmaicenie zwyczajnej czynności. Zerknął na opancerzony słoiczek i zastanawiał się jak go otworzyć bez użycia magii. Potrzebowali dwa ogniste nasiona, a nie widział w tej szafce żadnej dodatkowej puszki z nasionami. Odstawił słoiczek i zajął się wyciąganiem pozostałych składników po wcześniejszym ich zlokalizowaniu. - Czemu brzydzić? Przecież to tylko nazwy. Serio myślisz, że jakaś syrena handluje swoimi łuskami po to, by zachwycić podniebienia czarodziei? - zaśmiał się i otworzył puszkę gęstej passaty. Kiedy Hope poszła szukać łyżki, on wyciągnął mieszadełko z pobliskiego garnka, zamoczył w sosie pomidorowym i ochlapał buzię Hope gdy podniosła na niego wzrok. - Oj, wylało mi się trochę passaty. Wybacz.- wyszczerzył się niewinnie choć wiedział, że właśnie wypowiedział Hope wojnę. Przecież nie będą tak grzecznie przygotowywać lazani, prawda? - To ja zrobię sos. Blacha jest na wysokości twoich kolan w przeszklonej szafce, a piec to można nagrzać ognistymi nasionami jak się do nich dostaniemy. Chyba, że zgodzisz się na małe incendio.- mówiąc to wycofał się rakiem na drugi koniec blatu i do miski powkładał odpowiednie składniki, niektóre mieląc w moździerzu (czosnek i paprykę), dodał przyprawy nux a potem zajął się wyskrobywaniem ze słoiczka obrażonych ziaren pieprzu, które nie chciały być zmielone. Zerkał na Hope kątem oka i uśmiechał się pod nosem jakby w myślach tworzył jakiś podejrzany plan.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Wyraźnie zbił ją z tropu. — Noo... — zaczęła intensywniej mieszać mięso z przyprawami, jakby stało się to nagle celem jej życia i pochłaniało całą jej uwagę. — Właściwie może trochę tak myślałam. W mugolskich bajkach często występują czarownice, które, dajmy na to, zjadają dzieci. I może nie wzięło się to znikąd? Całe szczęście, że w Hogwarcie jedzenie jest pierwszorzędne i... no wiesz, normalne. — To nie tak, że bała się magii, albo uważała czarodziejów za wariatów, sama przecież stała się częścią tego społeczeństwa... trzeba jednak przyznać, że w tamtym świecie żyła znacznie dłużej niż w tym tutaj i trudno było przyzwyczaić się do niektórych różnic, zwłaszcza gdy w szkolnej codzienności nie były aż tak dostrzegalne. W Hogwarcie posiłki właściwie niczym nie różniły się od tych, które miała w domu (poza ilością, oczywiście), a nigdy nie jadła niczego poza szkołą, więc wspomniane potrawy kojarzyła głównie z nazwy. Czyżby wyobraźnia spłatała jej figla? — Żadne incendio — pogroziła mu palcem i otarła z policzka sos. Wcześniej spojrzała na niego zaskoczona z absurdalnie durną miną, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Nachyliła się po blachę i korzystając z okazji, rozejrzała się za czymś, co mogłoby posłużyć za amunicję. Pech chciał, że w ręce wpadła jej cebula, a do głowy – głupi pomysł. Gdyby tak rzucić i nieco go nastraszyć, tak żeby więcej nie pozwalał sobie na takie wygłupy? Z zamiarem celowego chybienia, wychynęła zza lady i wyrzuciła w powietrze warzywo... pech jednak chciał, że niezadowolona z takiego obrotu spraw cebula ugryzła ją palca, przez co cisnęła nią w nieco inną stronę, niż pierwotnie założyła. — Uważaj! — krzyknęła, chociaż cebula zmierzała prosto w środek czoła Clearwatera. Czy jeśli trafi, uczyni ją to najlepszym, czy najgorszym materiałem na ścigającą?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
- Ej, słyszałem tę bajkę! - zaśmiał się kiedy wspomniała o czarownicy zjadającej dzieci. - Miałem nianię i mi opowiadała mugolskie bajki i było tam, coś o zamku z ciastek...? - ożywił się spoglądając na Hope z odpowiedniej odległości skoro wypowiedział jej wojnę na jedzenie. Zdziwił się, że uwierzyła mu w to nieumyślne ochlapanie. Powinna go znać na tyle, aby wiedzieć, że mało co w przypadku Clearwatera wychodziło "niechcący". Zajmował się robieniem sosu, nie mając pojęcia, że dodał zdecydowanie za dużo przypraw i jeśli wymieszają mięso z sosem to z pewnością będzie ono bardzo pikantne. Nie zwracał jednak uwagi na akurat tę proporcję, bo miał oko na dziewczynę. Nie chciało mu się uwierzyć, że puściła mu wszystko płazem. Zapachy dobiegające z patelni wabiły i z pewnością lada moment zakręci się nad ramieniem Gryfonki, aby spróbować już mięsa. Tak bardzo burczało mu w brzuchu, że nie zdziwiłby się gdyby to usłyszała z drugiego końca blatu. - No to jak chcesz podgrzać piec? Musimy użyć incendio, palniki tu nie dadzą rady. Jak mugole pieką w piecach? Układają drwa jak w ognisku czy co? - nie było to prześmiewcze, ot, chciał się dowiedzieć skoro Hope się wśród nich urodziła. Opowiastki niani różniły się od opowieści znajomych. Po chwili jego sos przybrał już pomarańczową łagodną barwę i jakimś cudem konsystencja była całkiem w porządku. Pochylony nad miską spuścił na chwilę dziewczynę z oczu za co miał srogo zapłacić, bo gdy usłyszał jej głos i podniósł głowę to dostał cebulą... prosto w brew. - AU! - zasłonił ją i zakrył pulsujące z bólu miejsce. - Nie prowokuj mnie do wojny! Mam tu eee... - rozejrzał się wokół siebie i zauważył na sąsiednim stoliku tartę owocową - ... to i nie zawaham się tego użyć! - wskazał na danie, ale jednak przesunął w jej stronę miskę z gotowym sosem. - Długo jeszcze ta lazania? Głodny już jestem, a jeszcze chciałbym ją zjeść zanim nie to ostatecznie poturbujesz za niewinność. - najpierw jedzenie, potem wojna. Przecież nie można marnować pyszności na wcieranie ich w twarz Hope.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
— Twoja... niania pochodziła z mugolskiej rodziny? — dopytała, starając się nie okazać nadmiernego zainteresowania, choć oczywiście nie potrafiła do końca ukryć, że je w niej wzbudził. Posiadanie niani było dla niej trochę dziwne – trochę... burżujskie? A może ciut niewłaściwe? Jej nadopiekuńcza matka w życiu nie powierzyłaby swoich dzieci w ręce kogoś obcego. Jeśli musiała zostawić córki w domu, to wyłącznie z babcią, inna opcja po prostu nie wchodziła w grę. Nauczona takiego życia Hope nie bardzo potrafiła wyobrazić sobie wychowywanie przez obcą kobietę, nawet jeśli rozsądek podpowiadał, że nie ma w tym nic aż tak dziwnego. — To była chatka. Chatka z piernika — sprostowała z delikatnym uśmiechem. Podobało jej się jego zainteresowanie, to była nowość; nie tylko gotowali po mugolsku, ale i rozmawiali o mugolach. Nieczęsto miała okazję poruszać temat swojego domu, nie wstydziła się pochodzenia, ale i nie uważała za stosowne by mówić o nim non stop. To była miła odskocznia, to trochę tak jakby wróciła do domu. A tak prawdę mówiąc to tęskniła za rodzicami, był to jej pierwszy samodzielny wyjazd na tak odległą szkolną wycieczkę i wciąż czuła się tu ciut niepewnie. Jak ledwo pisklę wyrzucone za granicę walijskiego gniazda. — Mamy prąd, Eskil. Piekarniki są na prąd. Czy Ty w ogóle uważasz na mugoloznawstwie? — albo na czymkolwiek innym? – dodała nieco zgryźliwie w myślach. Ofuknęła go porządnie, jak na mugolaczkę przystało. To było nie fair – ona musiała w ciągu paru miesięcy przywyknąć do istnienia magicznego świata i nauczyć się jak w nim funkcjonować, a tymczasem czarodzieje przez całe lata edukacji nie potrafili uszanować mugoli na tyle, by choć zainteresować się ich życiem. Choć z drugiej strony... to był Eskil. Głupkowaty, leniwy Eskil. Lubiła go, ale, cóż, zdarzało się, że czubek nosa przesłaniał mu resztę świata. Nie powinna się unosić, ani wkładać emocji w rzut cebulą. Obu tych rzeczy pożałowała praktycznie od razu. Cebuli szybciej niż złości. — Eskil! — pisnęła, zakrywając usta obiema dłońmi. Była absolutnie przerażona, bo nie wiedziała co dokładnie się stało. Trafiła go w czoło? W brew? W OKO? Godryku, żeby to tylko nie było oko. — Żyjesz? — dodała już bardziej opanowanym tonem i rozejrzała się na boki. Przebywający w środku Norwegowie nie wyglądali na zadowolonych. Gestem pokazała mu, by spasował. — Jak nie odstawisz tej tarty to długo, całą wieczność, bo nas stąd po prostu wyrzucą. Jeśli chodzi o piekarnik – jedno incendio. J e d n o. Do dzieła! Zatarła ręce i teraz już na poważnie wzięła się do roboty. Kroiła, mieszała, podgrzewała. Cicho nuciła przy tym pod nosem starą walijską pieśń, którą zwykła śpiewać jej babcia. Mówiła, że jak człowiek trochę pośpiewa, to czas leci szybciej no i chyba miała myśleć, bo nim się obejrzała, wszystko było już prawie gotowe i tylko powiększający się wokół nich bałagan przypominał o tym, że przebywają tu już od dłuższego czasu. — Dawaj, przekładamy i do pieca. A zaraz potem zmywanie, akurat posprzątamy zanim się zrobi.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Uśmiechnął się od ucha do ucha na widok jej autentycznego zdziwienia. - Nooo... niania była jedyną osobą na świecie - zaraz po babci - która dawała sobie ze mną radę. - rozłożył ręce na boki w geście mogącym oznaczać "co złego to nie ja", a oczywiście dzieckiem był okropnym. Trochę już z tego wyrastał, a i dzięki niani nieco "liznął" tego niemagicznego świata, oczywiście ze strony całkowicie teoretycznej. Pokiwał głową na znak zapamiętania, iż czekoladowy zamek był tak naprawdę piernikową chatką. Całkiem fajna bajka, ale halo, miał prawie siedemnaście lat, wypadałoby jednak przestać się cieszyć z opowiastek dla dzieci. Roześmiał się z jej tonu kiedy zaznaczyła posiadanie prądu. - Uważam na mugolo! Mają fajne auta i telefony z kabelkami. - oznajmił bo choć z reguły to albo spał na lekcji albo robił wszystko inne niż to, co należy to jednak czasem coś zostawało w jego topornej łepetynie. Sęk w tym, że "prąd" wydawał mu się nudny, zdecydowanie wolał oglądać wszystkie marki aut czy te śmieszne świecące telefony, które w przeszłości potrafiły mieścić się w dłoni, a teraz robiły się coraz większe. Ot, wykazywał standardowe zainteresowanie, a poza tym tyle się potrafiło dziać w jego życiu, że nie miał czasu poświęcać temu jakoś szczególnie wiele myśli. Zaiste, niezbyt go obchodziło cudze pochodzenie czy jakieś tam te "statusy krwi". Taka była gorzka prawda, a nie ma co się zbędnie oszukiwać. Przygotowanie lazani metodami niemagicznymi było bardziej pracochłonne i choć większość rzeczy robiła Hope (taktownie udawał, że coś robi poza sosem, a przecież wiadomo, że to bardziej zasada kręcenia się po kuchni, podawania naczyń czy składników) to jednak odczuwał, że to trochę więcej frajdy tak wszystko robić ręcznie, bez magii. Nigdy się do tego nie przyzna! Hope mogłaby nie dać mu spokoju, a jeśli usłyszałby "a nie mówiłam" to mógłby niechcący upuścić na nią tę tartę owocową zwłaszcze, że potraktowała go celnym rzutem cebulką. - Żyję i cierpię! - oznajmił donośnie, z prtensjami i śmiejącymi się ustami, bo przecież sobie zasłużył, ale miło było oglądać w oczach Hope to ziarno paniki. I dobrze jej tak! Mimo wszystko poczłapał do niej już z sosem i stanął nad jej ramieniem kiedy przygotowanie lazani przybrało na prędkości. Mięso było już gotowe. Zajął się zagotowaniem wody i zanurzeniem w niej płatów makaronowych; pospieszany przez Hope ułożył je w naczyniu żaroodpornym. Ta włożyła do środka mięso, a kiedy już stworzyli kilka warstw, Eskil wysypał cały starty ser na samą górę. Starł go naprawdę dużo, starczyłoby na dwie lazanie. - Uwielbiam ser, musi być go dużo. Zobacz, uklepię i nie będzie się wysypywać. - lekko "poklepał" ser, a tak naprawdę zabrał stamtąd sporą szczyptę i wcisnął sobie do ust, bo już zgłodniał i nie mógł się powstrzymać. Włożenie do piekarnika pozostawił już w jej interesie, a w tym czasie usiadł sobie na taborecie i rozprosotwał ramiona nad głową. - Musimy sprzątać? - zapytał, ale gdy zobaczył minę Hope to szybko zrozumiał, że bałaganu tu nie zostawią. Westchnął. - To chociaż czarami! Jestem kiepski w "Chłoszczyść", a jeszcze gorszy w zmywaniu i tych wszystkich nudnych domowych rzeczach. - od razu wysnuwał ku niej swoje alibi, aby najlepiej zrzucić ten obowiązek na kogokolwiek poza nim samym, no i może poza Hope. Pochylił się do przodu i popatrzył na lazanię. - Długo będzie się piec? Zjem chyba połowę. - zadeklarował, spoglądając przy tym łakomie na górę sera.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Miała ochotę po maminemu trzepnąć go ścierką po łapach, ale zamiast tego zaśmiała się tylko i sama sięgnęła po trochę tartej pyszności, nad którą napracował się chłopak. Nie była typem matkującej koleżanki, wystarczająco już go dziś pomęczyła... choć trzeba przyznać, że nieogarnięcie chłopaka miało w sobie coś takiego, co budziło w niej skryte głęboko instynkty. Bywał tak nieporadny, że po prostu wzbudzał w niej potrzebę zaopiekowania się nim. I chyba nie tylko w niej... skubany, dałaby sobie rękę uciąć, że robi to celowo. — Pozmywamy razem, rękami — oznajmiła mu tonem nieznoszącym sprzeciwu, bo wszak dostrzegała, że zrobiła większą część lazanii i był to jej sposób na protest. Kiedy wsadzili blachę do pieca, zagoniła go prosto do zlewu i wcisnęła mu w ręce czystą ścierkę do przecierania naczyń. Jaśnie panicz nie może sobie pobrudzić rąk, ale ona nie miała podobnych obaw – ważne, żeby pomógł jej w czymkolwiek, bo w innym wypadku wyszłoby na to, że dała się tak po prostu wykorzystać. Gryfońska duma niezbyt jej na to pozwalała, nawet mimo wrodzonej uległości. — O rany, czujesz jak pachnie? — zawołała do niego, kiedy w końcu nadszedł czas na wyjęcie jedzenia z pieca. Rozłożyla talerze i postawiła ją ostrożnie na desce do krojenia, po czym wręczyła mu szpatułkę. — Dostaniesz pół jak zasłużysz. Czyń honory — sama bała się, że się poparzy, ale przecież by się nie przyznała. Przestępując z nogi na nogę, czekała aż będą mogli zabrać się do pałaszowania. I trzeba przyznać, że lazania zniknęła znacznie szybciej niż się pojawiła. Tak to już bywa.