Retrospekcje
Osoby: boyd i fillin
Miejsce rozgrywki: skrzydło szpitalne
Rok rozgrywki: grudzień 2020 po paskudnych wydarzeniach w ZL
Okoliczności: boyd się budzi i przeżywa dramat, a fillin wiernie czuwa przy jego łóżku bo jest super ziomkiem
Za pierwszym razem otwieram oczy nagle, niespodziewanie, czuję przy tym ostry ból w miejscu, które natychmiast kojarzę z tym, za które złapał mnie pustnik, a widzę ledwo, bo razi mnie ostre światło, krzątających się nade mną uzbrojonych w różdżki ludzi o zamazanych twarzach i głosach dobiegających jakby spod wody. Nie dam rady nic powiedzieć, zanim się orientuję, znowu odpływam gdzieś w nicość. Kolejne powroty do świadomości są już inne, wolniejsze, cięższe, jakbym był przykryty jakąś kołdrą z betonu i musiał się wygrzebać żeby wydostać się na powierzchnię. Trwają równie krótko, za krótko żebym zdążył skontaktować coś więcej niż to, że otaczająca mnie sterylna biel wygląda jak wnętrze szpitala, a w tle majaczy postać przypominająca Fillina, wydaje mi się że kilka razy widzę też Olivię, ale jestem zbyt otumaniony, żeby wiedzieć, czy są tu naprawdę czy tylko coś mi się śni. Mam wrażenie, że śpię sto lat; wreszcie nadchodzi moment w którym odzyskuję świadomość na tyle, że można się ze mną porozumieć, co też natychmiast robi stojąca nade mną pielęgniarka. Ma bardzo uprzejmy wyraz twarzy i mówi bardzo łagodnym tonem, mówi tym tonem rzeczy tak okropne, że gdyby nie powracające do mnie natychmiast wspomnienia, uznałbym, że to nieprawda. To jest, kurwa, niemożliwe, żeby tak miło oznajmić komuś, że został kaleką. Słyszę jej słowa, przypominam sobie to, co działo się w lesie, i chyba wszystkie wnętrzności związują mi się w wielki supeł. Nie wiem co robić. Wyobrażam sobie, jak gotuję się w środku, jak łapię ją za ramiona i potrząsam, aż przestaje się tak mechanicznie uśmiechać, jak rozwalam jej głowę o ścianę, jak złoszczę się i krzyczę, że na chuj mi jej współczucie i że skoro leżę tu teraz bez jednej ręki, to najwyraźniej nie zrobili wszystkiego co było w ich mocy. Ale gdy otwieram usta, mówię tylko: -
Rozumiem - dziwnym, głuchym tonem, który w ogóle nie brzmi jak mój własny głos. Nie mam siły na inną reakcję. Nie mam ochoty. Czuję się jakby mnie ktoś wyłączył z prądu. Dociera do mnie, że wydzieranie się nic tutaj nie da. Że cokolwiek nie zrobię, to nic nie da. Przepadło. Przegrałem. Pielęgniarka cały czas mówi, opowiada o leczeniu, o transporcie do Munga, sprawdza moje opatrunki - mam zabandażowaną klatkę piersiową i to smutne miejsce, w którym kiedyś miałem lewą rękę i na które nie jestem w stanie patrzeć - a ja myślę tylko o tym, jak bardzo zjebałem. Na koniec dostaję obietnicę, że za godzinę przyjdzie do mnie profesor Williams, potężną porcję smakującego jak gówno eliksiru i pytanie, czy mam ochotę na spotkanie z Fillinem, który czekał aż się obudzę i jest za drzwiami. No, jedyne na co mam teraz ochotę to zasnąć i już się nigdy nie obudzić, ale kiwam niemrawo głową, zgadzając się na odwiedziny.