- bądź mno
- anon level 22
- zdobywasz pracę jako asystent nauczyciela uzdrawiania
- nie wiesz, jakim cudem cię przyjęli po akcjach, jakie odjebałeś w poprzednim roku
- no wiecie, bójka w Wielkiej Sali, pierdolnik na kanapie z dwurękim Boydem (jeszcze!) i Fillinem, kradzież eliksiru...
- ...zawieszenie w prawach ucznia po odjebaniu teleportacji nad strumyk z jedną laską, która nie była studentką, liczne nieobecności
- w sumie kurwa nie wiem, ale się nie pytam
- ważne, że studia zdane, prackę obroniłem, prawie same Wybitne na dyplomie (tez nie wiem, jakim cudem)
- Li Wang wcale nie musi o tych rzeczach wiedzieć, nawet jeżeli ze mną rozmawiała na rozpoczęciu roku szkolnego
- oczywiście maska, nic nie wiem, nic nie słyszałem, to na pewno nie ja
- w sumie spoko, nie jest źle, pomaga mi Williams
- albo ja jemu, w sumie zależy, nie znam się, dał mi nawet zorganizować lekcję
- dzieciaki nadal do mnie podchodzą jak do Felka studenta
- nie przeszkadza mi to
- rozpoczyna się przerwa, mam okienko, idę kulturalnie na szlugasika
- paczka Zjednoczonych Wil dla Williamsa już przyszykowana, mam trochę więcej czasu dla siebie
- ale wiecie, tak, żeby nikt nie widział i żebym uczniów nie spotkał
- nie chce mi się wlepywać im punktów, skoro sam nie daję lepszego przykładu w tej szkole specjalnej troski
- jeszcze przekażą innym, że chodzę na szlugasy i co to bedzie, wpierdol będzie
- albo gorzej, jakbym z nimi sobie popalał, z tego bym sie nie wytłumaczył na dywaniku
- idę zatem do jakiegoś kącika nieopodal Zakazanego Lasu
- nikt tam nie chodzi, każdy boi się po tej akcji z odjebaniem ręki
- ciekawe, czy pustnik wysrał już tę kończynę
- wyciągam marlborka z paczki, zapalam, przykładam do ust, napawam się dymem, kurwa, jest w pytę
- opieram się o drzewo, spędzam tę chwilę w samotności
- A TU KURWA JEDNAK NIE
- Fairwyn, naczelny znienawidzony nauczyciel zaklęć, którego również nie lubię, spogląda na mnie wzrokiem wymownym, idąc za nie wiadomo czym, natrafiając kompletnym przypadkiem na moją personę
- przypau.exe
- patrzy, podchodzi, zabiera szluga, rzuca na ziemię, depcze go obuwiem
- japierdole, mój szlug, nawet wypalić go nie zdążyłem, ciężko na niego i na tę chwilę pracowałem
- wkurwiam się bardziej, ale nie daję tego po sobie poznać
- już wiem, że mój dzień będzie zdupczony, zaczyna padać, nie no, jest super, nie ma co
- jeszcze ten pierdoli mi farmazony o paleniu i magiolecznictwie, co kompletnie zaśmieca mój i tak już pusty mózg z wywalenia erroru
- ja mu pierdzielę o ekologii, niech ma za swoje, by nie znać prostego zaklęcia transmutacyjnego
- nawet taka ameba jak ja je zna
- ewidentnie się nie lubimy
- "Chociaż niewątpliwie nasze spotkanie była nam dziś przeznaczone. Pomoże mi Pan znaleźć uczniów, którzy chwilę temu ośmielili się wejść do lasu"
- jakie przeznaczone, ja żem kurwa nie widział tego w żadnym horoskopie gazetowym, gdzie stare naciągaczki piszą o znalezieniu miłości
- jeżeli mówiły o tym, to mamy w chuj podzielne zdanie na ten temat i inne pojęcia, normalnie nieciekawie, muszę pójść do znajomego jasnowidza po konsultację
- ale dobra, jebał to psidwak, chuj w dupę bombki strzelił z moją wolną godziną, trzeba się jakoś wykazać współpracą, bo mnie jeszcze bardziej znienawidzi i dosypie jakiegoś świństwa do kawy, nie wiem
- nie chce mi się iść, ale się zgadzam, jeszcze ktoś na mnie zwali brak kompetencji i mnie wyleją, a szkoda by było, by tak się stało, za dobrze tutaj płacą
- podchodzę na pełnej profesce, pytam się nonszalancko, ilu ich było i w którym kierunku poszli
- południowo-wschodnia część lasu, normalnie się cieszę, że mi uśmiech zakwitł na usta
- nie zakwitł oczywiście, żartowałem tylko, nie mam z czego być radosny
- idziemy dalej w las, muszę zapomnieć o papierosku
- oczywiście, że nie zapierdalamy, mam obok siebie profesora starego jak świat, który porusza się o lasce, czy mogę na niego rzucić Mobilicorpusa?
- będzie w sumie szybciej
- zastanawiam się, czy jak wsiada do Błędnego Rycerza, to ludzie ustępują mu miejsca, czy jednak kompletna wyjebka i zabierają mu laskę, bo tak go nie lubią
- w sumie nie wiem, jacyś ci nauczyciele zaklęć podobni, może to jakieś niegenetyczne bliźniaki
- i ten nosi laskę, i ten nosi laskę, łatwo byłoby ich pomylić, gdyby nie to, że ten obok mnie to jednak kurdupel niższego sortu
- też, tylko jednego można porównać do pasty do zębów bądź innej, specyficznej czynności
- i jeden podobno jest gejem, mając dziewczynę dla przykrywki, tak mi się o uszy obiło w tamtym roku szkolnym
- pada bardziej, mam mokre ciuchy, obuwie z błota, pewnie mi szlugi w kieszeni zmokły i nie będę mógł ich wypalić
- czy szkoła pokrywa koszty prywatnego wyposażenia??
- dobra, idziemy, pytam o jakieś gówna, bo ciężko się idzie w ciszy, a też, nie chcę wyjść na buca
- dobra, small-talk mi nie idzie dobrze, jestem nieco zbywany, zamykam mordę, chyba paplam bez sensu
- nagle z dupy i z krzaków wyskakuje on i krzyczy RELASHIO
- no normalnie nie uwierzycie, jakiś student zakrył się zaklęciem kameleona i uznał, że jak weźmie nas od pleców, to nas jakoś znokautuje
- Fairwyn drugi naczelny zaklęciarz jebie delikwenta Petrificusem, ratunek nadszedł, ewidentnie sam bym sobie rady nie dał, taki jestem do dupy
- nie żeby coś, napierdalałem się na poważniejsze rzeczy, wrażenia to na mnie nie robi
- "Sprawdź go"
- sam go sobie sprawdź, kręgosłup na pewno nie jebnie, jak przykucniesz bez laski, eksplozja dotrze wręcz na Wyspy Owcze
- no dobra podchodzę, rzucam jakiś tekst o macaniu, glupawka mi wchodzi bez większego polotu
- Rav nie odpowiada, ja siedzę cicho i zdaję sobie sprawę, jak to musiało zabrzmieć
- dobra, wyszedłem na perva
- zabieram studentowi różdżkę, jeden z głowy, pozostało chyba dwóch, jak jeszcze pamiętam, jak się liczby odejmuje
- nagle ten mi mówi, jak bardzo go irytuję, no jakbym kurwa nie wiedział, że jestem irytujący
- niektórzy to by mną rabli o ścianę jak chochlikiem lub kiepa w dupę wsadzili, i tacy się zapewne znajdą, może się Julki kiedyś zapytam, czy miała takie myśli
- no ja nie mogę, szczere to było, aż się zdziwiłem nieco, iż ten otwarcie do mnie o tym pierdzieli
- mówi dalej o jakichś nieprzyjemnym ciągu dalszych wydarzeń, czego się kompletnie nie spodziewałem, czy my bedziemy się bić
- cosiędziejekurwa.exe
- czy mu odjebało? czy zabrał mnie do lasu pod przykrywką, by następnie wykopać mi grób i pochować tam moje zwłoki?
- nie no, w sumie ciekawie, za grób nie trzeba będzie płacić, ale liczyłem na te okoliczności nieco później
- na szczęście udaje mi się go przekonać do dalszej podróży, nie muszę posuwać się do radykalnej czynności petryfikacji
- czujedobrzeziomek.jpg
- we wschodniej części lasu znaleźliśmy delikwentów, którzy się nas spodziewali, ale nie byli gotowi stawić czoła takiej potędze
- jesteśmy niczym Sherlock i Watson, oczywiście ja Sherlock, bo on niższy
- no i też, ma laskę, ale raczej na uzdrowiciela się nie nadaje, brak mu empatii moim zdaniem
- jak żeby inaczej, przykładałem sie najmniej do tej roboty, niech nieco Ravinger się rozrusza, na zdrowie mu to wyjdzie
- biorę Mobilicorpusem spetryfikowanych uczniaków, w sumie bawiłbym się nieźle, gdyby nie to, że jestem kurwa CAŁY MOKRY
- w moich butach to mini-baseny się otworzyły, torba cała mokra, nówka sztuka do przechadzania się po Dolinie Godryka, biorę głębszy wdech
- ale w sumie Ravinger też przemoczony, trochę mnie to uspokaja, że nie tylko ja mam tak chujowo w życiu, dobrze jest na niego tak patrzeć
- nagle naczelny znienawidzony nauczyciel zauważa WALERIANĘ
- TAK, PROSZĘ PAŃSTWA, OTO WALERIANA
- normalnie bym ją zignorował, jakieś pasożyty czy inne gówna ma, lepiej by mi było kupić ją w aptece
- ON DECYDUJE SIĘ JĄ ZEBRAĆ
- odkłada laskę na bok, ja się przyglądam i dosłownie nie dowierzam
- zaczynam sie bać, czy mu kręgosłup nie jebnie przez przypadek tak gwałtownie, że nie będę w stanie ogarnąć, co się akurat wydarzyło
- nie chcę mieć przecież starszego człowieka na sumieniu
- no ja pizgam, jesteśmy w środku lasu, niesie się trójkę uciekinierów, a ten zamienia się w zielarza i nagle chce odratowywać niezarażone fragmenty rośliny
- może niech lepiej się pustniki pojawią i nas zjedzą, skończy się to przedstawienie
- dowiaduję się, że chce oszczędzić przez zebranie składników GALEONY
- chyba nie czas, więcej by zarobił w ciągu tej czynności
- nagle się okazuje, że muszę przyświecić różdżką, by ten mógł ją zebrać, a trwa to całkiem długo
- nie wiem nawet, czy mi się lekcje rozpoczęły, ale chuj, tak to czasami bywa, najwyżej Williams mnie opierdoli, jak przyjdę taki ujebany ze wszystkiego do sali, bez papierosów, jeszcze pewnie Zjednoczone Wile też będą w takim stanie, co moje Marlboro
- oczywiście jak mnie prosi o ich kupienie i posyła poza Hogwart, już wcześniej mam przyszykowana paczkę
- po prostu mam przerwę na dwadzieścia minut ze solidnym alibi, mogę iść samemu zapalić
- świecę Ravingerowi lumosem, całkiem nieźle mi idzie
- "Świeci Pan mi czy sobie?"
- no kurwa rzeczywiście, różdżki nie potrafię trzymać, moje jedenaście lat edukacji poszło się jebać właśnie w tym momencie
- wyobraźcie sobie, że tworzycie zaklęcia, dajecie sobie z tym nieźle rady
- a tu zły chwyt Lumosa przekreśla wasze wszystkie dotychczasowe osiągnięcia, finito, możecie pakować walizki i iść mieszkać pod mostem
- normalnie zdeptany, bez nadziei na lepszą przyszłość
- czuję się jak ze starym, którego nigdy nie miałem, gdy wstaje obudzić syna o piątej rano z zadaniem domowym
- daje latarkę, każe przyświecić śrubę, wiecie, takie typowe, ojcowskie czynności
- i mówi dokładnie ten sam tekst, tym samym, znuzonym tonem, ze zrezygnowaniem bądź zdenerwowaniem
- "Świecisz mi czy sobie?"
- ojczym raczej nie dawal mi poświecić latarką, prędzej lepa na ryj, takie życie czasami jest
- mimo to Fairwyna za starego bym nie chciał, dzieciaki by mnie palcami wytykały, o relacji pracowniczej nie wspominając
- no normalnie jak z tredowatym by było
- daję poprawić chwyt i wcale mnie to nie cieszy
- pytam się go, że może to on źle patrzy czy coś, skoro nie potrafi dostrzec, które elementy waleriany są niezdatne do użytku
- normalnie w tym momencie otrzymałem jakieś szatańskie pismo i podpisałem na siebie wyrok śmierci
- już widzę, jak moja dusza pali się w kotle, a płomienie ją obejmują, otwierając wrota piekeł, a w nich znajduje się Fairwyn, by mi wpierdolic do końca moich dni
- "Źle patrzę?"
- trochę przyps, ale nie ciągnę tematu, trzymam go w niepokoju, może się nie domyśli czy coś, że go nie lubię, ale kipie to na kilometr, jakby szambo wyjebalo poza granice Wielkiej Brytanii
- chyba nawet w pewnym momencie mi się wydaje, że przelałem szalę goryczy, ale taki lajf
- mam nadzieję, że przy odpetryfikowaniu uczniów nie będzie na mnie, że za mocno rzuciłem, bo trochę większy przyps byłoby je odstawiać do Skrzydła Szpitalnego
- w sumie, to on rzucał, nie ja, więc niech on się martwi, ja się nie znam, ja dzieciaków uzdrawiania nauczam, nic mi do tego
- asystuję, dobra
- może w złym kierunku będzie różdżką machał, to mu to wypomnę, by nieco go uszczypnąć
- lub zaproponuję, żeby od tyłu finite powiedział, podobno to na śruby działa, gdy się w złą stronę próbuje odkręcić
- albo wezwiemy łamacza klątw, bo tak też może być, różnie bywa w związku z tymi wcześniejszymi, co mi koszulę rozpinały
- profesor mówi o jakimś stworze, który mógłby się przyczaić i nas zaatakować
- no ba, przecież to Zakazany Las, nie zdziwiłbym się, gdyby mi jakieś gówno plecy poharatało, odwracam się zatem, gotowy na śmierć i życie
- trochę mnie chyba nie stać na ponowne usuwanie blizn, tłumaczyć też niespecjalnie mi się chce
- TOPKI MNIE WJEBUJĄ DO BŁOTA
- dokładnie pół sekundy po tym, jak dostałem zalecenie i się odwróciłem, by zerknąc, co tam ciekawego w tym drugim świecie
- ląduję ryjem prosto w błotną freję, moje szlugi już na pewno nie będą zdatne do użytku, jestem cały ujebany, normalnie kamuflaż godny osoby, która chce przeżyć w tej dziczy
- pustnik na pewno mnie nie rozroznilby od otoczenia, o rękę mogę być bezpieczny, że zostanie przy moim ciele
- w Luizjanie pewnie takie metody bardzo mocno popierają, w sumie może by mnie wtedy aligator w nogę nie ujebal
- japierdole.exe
- Fairwyn patrzy na mnie z politowaniem, jakobym był nieszczęściem całego świata i porażką życiową w jednym
- wstaję, rzucam na szkodnika jakieś zaklęcie, by go odgonić, gdy mi nie dawał spokoju, raz dwa trzy i nie ma skurczysyna
- to znaczy się, na topka, nie na Ravingera, ale w sumie trochę by mi się chętnie ręka omsknela
- ewidentnie nie jest w pytę, tęsknię za szlugiem, chcę do zamku, zimno mi, nie wiem, która godzina
- popędzam profesora, by nieco szybciej zbierał te składniki, jego kregoslup mnie nie obchodzi, chcę stąd wypierdolić
- i w tym momencie topek częściowo mu je wyrywa, ciesząc się ze zwycięstwa, a nauczyciel patrzy na niego, wysyłając piasek w jego kierunku
- wewnętrznie kisnę, brzuch mnie boli z powstrzymywania sie od wybuchniecia śmiechem
- dla takich chwil warto przebywać obok nielubianego przez siebie nauczyciela, by patrzeć, jak magiczne stworzenie uprzykrza mu życie
- idziemy dalej
- wracamy mokrzy, spóźniam się, papierosy są mokre, wszystko ze mnie kipie tak, jakbym pochłonął pół jeziora hogwarckiego lub wielka kalamarnica mnie przetrzymala przez dobre kilka godzin pod powierzchnią
- wyjebka, takie życie, kiedyś oberwałem zarówno lajnobombą, jak i kieszonkowym bagnem, jestem weteranem wojennym, nie na mnie te numery
- w sumie to czekam na powtórkę, wcale aż tak źle nie było
- tylko następnym razem nie wezmę Zjednoczonych Wil
- bo wydaje mi się, że Williams coś podejrzewa w sprawie tych szlugów, a nie chciałbym, by się dowiedział
- dziwną minę miał, jak mu dałem taką ujebaną z błota paczkę
@Ravinger FairwynInspiracja dzięki:
@Michael O. P. ShakeshaftOfc pasta humorystyczna, ale wątek taki ma jeszcze miejsce