W tym mieszkaniu przebywa na stałe stuletnia Hanna Clearwater - babcia Eskila oraz dwójki Sinclairów. Kobieta jest schorowana i większość czasu spędza w łóżku. Dogląda ją opiekunka, niegdysiejsza niańka Eskila. Mieszkanie jest małe, z aneksem kuchennym i jeszcze mniejszą łazienką. Na tyłach znajduje się jedna izba w której dwie osoby to już tłok, a gdzie zazwyczaj Hanna odpoczywa (to stary pokój Eskila). To mała powierzchnia, pełna spokojnej magii. Włości dogląda też kocur Eustachy, równie stary co swoja właścicielka.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Przerwa bożonarodzeniowa sprawiła, że to małe mieszkanko nagle odżyło. Hanna siedziała w specjalnie przyniesionym dla niej fotelu i dziergała wełniany szalik z godłem Slytherinu. Robiła to oczywiście za pomocą subtelnych i powolnych drgnień różdżką, a wełniana włóczka zaplatała się wedle jej woli. Sama Hanna miała przymknięte powieki co było nieodzownym znakiem, że lada moment utnie sobie drzemkę. Lucas i Sophie przyjechali już wczoraj i musieli znieść babciną litanię niekończących się zachwytów nad nowymi wnuczętami. Eskil przyglądał się temu z rozbawioną miną. Jeszcze będąc na stacji kolejowej uprzedził ich, że babcia mocno niedosłyszy i trzeba mówić donośnie, w najprostszych słowach i najlepiej zgadzać się na wszystko. Cieszył się, że przyjadą choć ich londyńska klitka pozostawiała wiele do życzenia. Babci doglądała jego dawna niańka, kobiecina około sześćdziesiątki i tak jakoś sobie we dwie żyły. Teraz jednak ślizgońskie dziecięcia przyjechały na święta i mogli zająć się robotą, a niańce dać zasłużone wolne. Trochę wstydził się takiej małej przestrzeni, która zdradzała, że im się naprawdę nie przelewa, ale kiedy zobaczył na twarzach kuzynostwa taktowną wyrozumiałość to mógł odetchnąć z ulgą. Buzia mu się nie zamykała, opowiadał im niemalże wszystko - będą spać tu, jest mało miejsca, ale dwa łóżka są, Eskil weźmie materac i nie obchodzi go protest Lucasa, ma go słuchać i koniec i kropka, tu Sophie jest szafa, wielka, obszerna ale prośba, przegnaj stamtąd bogina bo buczał całą noc, przecznicę dalej jest fajny sklepik, można zrobić masę zakupów, Lucas, tę roślinę trzeba wyrzucić bo zaczęła syczeć, a choinkę wstawimy w tym rogu jeśli uda nam się wcisnąć tą małą komódkę gdziekolwiek w wolne miejsce. Eustachemu trzeba obciąć pazury, kto chętny do pomocy, babciu czy kot ma jeszcze karmę? Nie, okay, dopisać do listy... Działo się naprawdę dużo. Eskil nie przypominał siebie z dormitorium, był ożywiony, miał w sobie sporo energii i nawet nie boczył się za bardzo kiedy musiał iść do nawiedzonego strychu po stare jak świat ozdoby świąteczne. Złapanie choinki zostawił w interesie kuzynostwa bowiem jak wspomniał im jedynie dwadzieścia razy - choinka go nie lubi i już. Jest sztuczna, głupia i nie lubi łańcuchów. Jedyne na co się naprawdę boczył to kiedy babcia zwróciła się do niego per "Edwardzie" w trakcie wspólnego posiłku. Zezłościł się (ale po ludzku), powiedział babci, że dalej ma na imię Eskil i kropka i ogólnie oprócz tego małego zamieszania było miło i przyjemnie. W chwili obecnej stał "w kuchni" nad rozpadającą się książką, która była przepiśnikiem Hanny. Pochylał się nad starymi pergaminami i wzdychał ze zniecierpliwieniem. - BABCIU! CO TO ZNACZY "DWANAŚCIE UNCJI OGNISTYCH NASION OD RABANU"? MAM KRZYCZEĆ ŻEBY ZNALEŹĆ NASIONA? - inaczej babcia by nie usłyszała. Odpowiedziała mu powoli i normalnym tonem, że chodzi jej o nasiona ze sklepiku pana o nazwisku "Raban". Rozszyfrowanie książki graniczyło z cudem. Czekał aż przyjdzie Sophie i zrobi to za niego bo inaczej nie dowiedzą się czego im potrzeba do zrobieniu kilku magicznych dań.
Rodzina od zawsze dla Lucasa miała zupełnie inne znaczenie niż dla większości ludzi. Przez to, że przez tak długi czas jedyną osobą, którą uważał za najbliższą była dla niego Sophie, miał zakrzywiony obraz ciepła rodzinnego i prawdziwej bliskości. Z przyrodnią siostrą rozumieli się bardzo dobrze, bo wyrobili sobie pewne schematy i przede wszystkim mieli wspólnych "wrogów". Za każdym razem, kiedy byli w Wiltshire w przerwie od szkoły, skupiali się na tym, aby spędzić ten czas wspólnie we dwójkę, ignorując zupełnie rodziców, którzy niby zawsze coś od nich chcieli, wymagali, a tak naprawdę guzik ich interesowało to co się z nimi działo. Rodzeństwo było sobie nawzajem najlepszymi powiernikami sekretów (oczywiście nie wszystkich, wiadomo), starając się rozmawiać i przede wszystkim znać się na tyle, aby móc troszczyć się o siebie nawzajem. Bo niestety, ale Teodor i Cassiopeia nie znali swoich dzieci praktycznie w ogóle. Nawet nie starali się, aby dowiedzieć się o ich potrzebach, troskach, problemach. Wiecznie wymagali, narzekali, truli... W pewnym momencie stało się to już nie do wytrzymania. I pewnie dlatego każde z rodzeństwa Sinclair postanowiło znaleźć sobie swój własny kąt, pod przykrywką poznania prawdziwego życia studenckiego. Każde z nich zarabiało już na własne potrzeby, oszczędzali na to przez dłuższy czas i mogli sobie pozwolić, aby wyrwać się z tego "domu wariatów". I tego roku wreszcie nie musieli znosić snobistycznej i ciężkiej atmosfery w domu rodzinnym, a ponad to mieli okazję spędzić ten radosny czas u Clearwaterów, którzy wydawali się już od początku roztaczać w swoim małym, aczkolwiek przytulnym mieszkanku ciepłą, swobodną i domową atmosferę. Lucas poznał Hannę już jakiś czas temu, jednak wtedy chorowała i nie tyle co Eskil zdążył ją przedstawić starszemu Ślizgonowi. Tym razem, kiedy Sinclairowie przyjechali na Pokątną mogli poznać się wspólnie i spędzić miło czas. Lucas nie poznawał kuzyna, który owszem, zawsze dużo mówił, ale to jakie wrażenie sprawiał, oprowadzając ich po włościach tworzyło automatycznie uśmiech na twarzy prefekta. Młodszy chłopak zdawał się czuć naprawdę pewnie (nawet poniekąd rozkazywał starszemu kuzynowi, jednak ten nie miał w żadnym wypadku mu tego za złe; Eskil u siebie), rozdzielając poszczególne obowiązki, zatwierdzając najważniejsze sprawy, pamiętając o swoich codziennych obowiązkach. Sinclair był naprawdę dumny z tego jak Eskil radzi sobie prawdę powiedziawszy jako głowa rodziny. Nie pomylił się zupełnie w ocenie nastolatka, kiedy stwierdził, że jest mądrym i odpowiedzialnym chłopakiem, który potrafi zadbać nie dość, że o siebie to jeszcze o bliską mu osobę. Zobaczył go przez te kilka dni jako zupełnie inną osobę, niż tą którą poznał w murach zamku. Tylko, że w szkole, nikt nie zwracał się do niego pełnym imieniem... - Hej! Nie powiedziałeś mi jak brzmi Twoje pełne imie. Całkiem dostojne. Brzmi jak imie prawdziwego faceta - pozwolił sobie zauważyć, całkiem szczerze, mając nadzieję, że przez to też kuzyn spuści trochę z tonu, bo jednak babcia była starszą kobietą i dla niej zawsze będzie jej "Edwardem". Jego daniem nie było się o co wkurzać, bo przecież może tak się do niego zwracać, bo są wśród swoich, prawda? Uciekająca choinka, którą wraz z Sophie pochwycili na strychu po kilkunastu minutach gonienia jej i ostatecznie okrążenia, tak aby nie miała drogi ucieczki, postawili przy oknie, przesuwając stojak na kwiaty, gdzie idealnie wkomponowała się w wystrój przytulnego pokoiku. Oczywiście musieli drzewko "unieszkodliwić" za pomocą magii, aby zostało w miejscu, a Lucas obiecał co jakiś czas odnawiać zaklęcie, aby nie obudzili się pewnego ranka z ogromną dziurą w szybie. Nanieśli na gałązki kilka magicznych baniek, które ocalały z pudełka na poddaszu, przerzucili świecący łańcuch i odpalili lampki, wraz ze świąteczną melodyjką w zestawie. Od razu czuć było atmosferę zbliżającej się gwiazdki. Powoli robił się wieczór, kiedy Eskil postanowił wraz z Sophie ogarnąć coś do jedzenia. Jak wiadomo Lucas zawsze był chętny, ale wyłącznie do jedzenia, wiec nie mieszał się w ich gotowanie, za to zajął się przygotowywaniem gorącego kakao z przepisu samego Felinusa (swoją drogą, napój i tak nigdy Sinclairowi nie wyszedł tak dobry jak Puchonowi). - O kurcze, babcia pisze gorzej niż ja po pijaku... - mruknął, patrząc przez ramie Eskila do książki, po czym obejrzał się za siebie, w obawie, że Hanna usłyszała jego słowa, ale po chwili odetchnął przypominając sobie, że czarownica czasami nie słyszy nawet jak się do niej krzyczy. - A gdzie zniknęła Soph? - spytał jeszcze, machnąwszy różdżką w stronę garnka, aby rozlać ciepłe mleko do czterech wielkich kubków, które od razu pokryły się słodkim, ciemnym napojem. Wystarczyło jeszcze pomieszać i gotowe.
Im bliżej są świąteczne ferie, tym bardziej oczywiste okazuje się, że święta u Eskila o których rozmawialiśmy są na serio. Nie jestem pewna jak mam czuć się w związku z tym zupełnie innych sposobem ich spędzania i dlatego stawiam na swój najlepszy sposób rozwiązywania takich problemów, czyli nie myślenie o nich za dużo. Jednak kiedy pakuję kufer na te parę dni poza Hogwartem (różne kiczowate sweterki i sukienki), to zamiast zwyczajowego rozczarowania, że znowu trzeba stąd wyjeżdżać, czuję coś w rodzaju wesołego podekscytowania. Przez ostatnie dwa miesiące byłam przekonana, że święta spędzę w zupełnie innym kraju, ale kiedy Eskil spytał czy chciałabym przyjechać do niego to trudno było mi odmówić. I chyba nawet wcale nie chciałam. Perspektywa spędzenia tego czasu w innym miejscu, niż rodzinny dom, gdzie bez względu na okoliczności, zawsze panuje zimna i odpychająca atmosfera, jest dziwnie miła. Najbardziej chyba obawiam się poznania babci Eskila, bo przecież jak być dokładnym, to wcale nie jestem jej wnuczką tak jak Lucas i może nie będzie tak ucieszona jak to ślizgon opowiadał, a poza tym obecność starszych ludzi, przy których trzeba być bardzo grzeczną i uprzejmie słuchać co mówią, nieco mnie peszy. Okazuje się jednak, że nie ma się czym martwić, bo wydaje się być tak samo zachwycona obecnością całej naszej trójki. Podczas obiadu próbuję być bardziej uprzejma niż zazwyczaj ale szybko przekonuję się, że to co mówił Eskil to prawda, i nie ma co jakoś grzecznie się wysławiać, tylko mówić krótko i bardzo głośno. To sprawia, że nie sposób się chociaż czasem nie śmiać, a cały czas nie uśmiechać, szczególnie kiedy zaczynają się rozmowy na temat imienia Edwarda (bardzo cenna informacja jak łatwo Eskila zdenerwować). Poza tym przez cały czas czuć tę radosną atmosferę i przez to całe pokazywanie co i gdzie, mi również się ona udziela (chociaż odmawiam wyganiania bogina z szafy, twierdząc, że nie będę rozpakowywała kufra, bo to bezsensu). O ile Lucas bardziej angażuje się w łapanie choinki, tak ja staram się wykazać przy jej dekorowaniu, więc kiedy już Lu idzie robić kakałko, ja przewieszam bombki po trzy razy, żeby wszystko na pewno było pięknie. Pojawiam się obok chwilę po tym jak pada pytanie o to gdzie jestem i zgarniam jeden z kubków z napojem. Zaglądam do książki, którą Eskil próbuje odszyfrować ale nie czuję, żeby miało iść mi jakoś lepiej niż jemu. Nigdy przecież nie wspomniałam, że jestem dobra w gotowaniu (a tym bardziej w odszyfrowywaniu tajemniczych napisów) a jedynie w eliksirach i coś w tym chyba może być podobnego. Na przykład mieszanie i krojenie składników. - A co my właściwie gotujemy? - zadaję najważniejsze pytanie, które być może nam wszystko ułatwi. Ogniste nasiona brzmią jak coś pikantnego, chociaż poza tym, że używa się ich również do antidotum niewiele mi to mówi. Siadam sobie na jakimś taboreciku, niespecjalnie będąc chętną do rozczytywania przepisu, ale w razie potrzeby mogąc wszystko pokroić, wymieszać i w ogóle. - Mamy te wszystkie rzeczy czy najpierw trzeba pójść do tego Rabanu? - upewniam się, chcąc wiedzieć czy może wysłać Lucasa na zakupy, podczas gdy my zaczniemy przygotowywać to czym już można się zająć.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Naprawdę niewiele wiedział na temat ich dotychczasowych świąt. Raz na jakiś czas coś tam przebąkiwali, a więc tym bardziej nie żałował, że wyszedł z inicjatywą zaproszenia ich na całe święta. Będą mieć ciasno, nie zwiedzą niczego ciekawego (halo, to Pokątna!), nie wyszaleją się na imprezie, ale no... babcia się ucieszy? Zależało mu aby choć raz jej święta były głośne i weselsze niż kiedy spędzali je we troje - on, babcia i niańka. Zaiste, w tym roku dzieje się inaczej! Nawet ubieranie choinki (od czego trzymał się z daleka) wyglądało znacznie barwniej bowiem zajmowała się tym Sophie. Dzielnie podawał jej bombki i nic poza tym, na resztę znajdował sobie co rusz jakieś drobne zajęcia. - Ej! To co, niby jestem teraz zmyślony bo mam na imię Eskil?! - zbulwersował się wszak nikt - poza babcią i czasami głupimi nauczycielami nie używał jego prawdziwego imienia, a stosował te na które najszybciej reagował. - Ty bądź dostojny, ja będę fajny. - poklepał kuzyna po ramieniu i uśmiechnął się przy tym od ucha do ucha aż jego skóra zalśniła niczym spokojna tafla morza nocą. Oczywiście sobie żartował, ale było tak miło i przyjemnie, że żarciki same cisnęły się na usta. Zachichotał kiedy usłyszał komentarz Lucasa i o dziwo babcia to usłyszała. Zapytała "co was tak rozbawiło, kochanieńcy?" na co Eskil zawołał głośno "Lucas sobie żartuje!", co znowuż zostało skomentowane przez Hannę spojrzeniem i uśmiechem pełnym miłości i starczego spokoju. Babcia zajęła się swoją robótką i mamrotaniem pod nosem na temat pięknie ubranej choinki. Odwrócił się przez ramię widząc Sophie, która zjawiła się chyba znikąd. - Wiesz co, musisz teraz co roku przyjeżdżać ubierać choinkę. Pierwszy raz babcia nie zwraca uwagi, że coś jest krzywo przywieszone. No i nie wiem jak to zrobiliście, ale w końcu ta choinka nie próbuje wyskoczyć przez okno. - popatrzył na kuzynostwo z ogromną powagą, która skończyła się parsknięciem śmiechem prosto do kubka z gorącym kakao. Oblał się, bo jakżeby inaczej, ale teraz się tym jeszcze nie przejmował. Nachylił się na nowo nad wielką księgą. - Yyy... to chyba pieczony indyk w zalewie z... co...? z soku ze szczuroszczeta?! - jak wybuchnął śmiechem to znowu rozlał kakao, aż się zatoczył do tyłu wpadając przy tym na krzesło i rechotał tak głośno, że babcia wychyliła się ze swojego wiklinowego fotela i wpatrywała się uszczęśliwiona w duszącego się ze śmiechu Eskila. Oczywiście nikt oprócz niego nie wiedział co go tak rozbawiło, a chodziło mu o ostatnią rozmowę z Robin - rozśmieszaczem antyharpiowym miał być zwrot "dodaj siki szczuroszczeta do ciasta". To było komiczne, nielogiczne, niedojrzałe ale tak go ubawiło, że potrzebował wsparcia w postaci poklepania po plecach by się ogarnąć. - O Merlinie! - otarł łzy spływające mu po policzkach i popatrzył na ogłupiałe miny kuzynostwa. - To taki żart z koleżanką... długa historia. machnął ręką i nachylił się znowu nad księgą, ale co rusz trząsł się kiedy echo śmiechu jeszcze targało się w jego trzewiach. - Do tego indyka jest potrzebny sos z ognistych nasion i pomidorów. I eee... dużo ziemniaków w mundurkach. I eee... wstrząśnięta żurawina? Nie wiem. Ech. - westchnął bowiem rozszyfrowywanie przepisu było męczące dla topornego umysłu Eskila. - Trzeba przeszukać kuchnię, powinno tu gdzieś tu być. Tamta szufladka jest bezdenna, trzeba włożyć rękę głęboooooko żeby dostać się do słoiczków z przyprawami. Kilka lat temu spadł mi tam zegarek. Do tej pory go nie znalazłem. - pokazał odpowiednią lokalizację wierząc, że ktoś się tym zajmie i odszuka potrzebne przyprawy. Sięgnął po niemal pusty kubek kakao i napił się solidnie, póki co nie przejmując się bałaganem, który wokół siebie tworzy. A brudna koszulka? Kto by się tam teraz tym martwił! Uśmiechnął się kącikiem ust kiedy usłyszał jak babcia nuci sobie pod nosem świąteczne piosenki.
Święta w Wiltshire to była prawdziwa katorga. I o ile wytrzymał tam ponad osiemnaście lat swojego życia, tak kiedy przychodził ten okres, miał ochotę przenieść się wraz z Sophie na Alaskę. Fajnie było raz na jakiś czas być dla siebie miłym, jednak nawet w Gwiazdkę Teodor i Cassiopeia nie potrafili zachowywać się względem nich jak rodzice, bo przecież jeśli cały rok nimi nie byli... Dlatego niezmiernie cieszył się, że tego grudnia przyjdzie im spędzić te kilka dni w gronie nowopoznanych członków rodziny. I chociaż wiedział, że dla jego przyrodniej siostry ani Eskil, ani tym bardziej Hanna nie są tak naprawdę jej krewnymi, to miał nadzieję, że będzie traktować ich podobnie jak on sam. Może i popularna magiczna ulica w Londynie nie była niczym ciekawym, może i ich małometrażowy kącik nie był zbyt wygodny, ale i tak Lucas czuł sto razy bardziej świąteczny klimat w mieszkaniu Clearwaterów niżeli w posiadłości należącej do Sinclairów. Zaśmiał się na reakcję kuzyna, kiedy skomentował jego imię i puścił mimo uszu jego pytanie, po którym było słychać, ze trochę się oburzył, ale mimo wszystko atmosfera była tak ciepła, że wręcz nie dało się tego zepsuć. Wspólne ubieranie choinki - po wcześniejszym sparaliżowaniu jej - gotowanie, rozmowy i śmiechy, to wszystko pokazywało, że naprawdę dobrze czują się w swoim towarzystwie i spędzenie razem tych kilku dni było bardzo dobrym pomysłem. Kiedy kakao było już przygotowane, położył jeden z kubków na blacie obok książki, którą przeglądał Eskil, po czym drugi wręczył z uśmiechem siedzącej na fotelu babci. Akurat po tym jak wracał ku chłopaku, pojawiła się Soph, która też otrzymała od brata czekoladowy napój. - Zośka, jako jedyna w rodzinie ma wyczucie stylu - pochwalił siostrę z wyraźną dumną w głosie. Aż sobie przypomniał te wszystkie przytyki dziewczyny, kiedy szli od czasu do czasu na zakupy i on potrzebował jakiegoś ubrania, wybierał a ta wywracała oczami, mówiąc, ze nie ma całkowicie gustu. No cóż, nie każdy musi go mieć, prawda? Gdy usłyszał o indyku w sosie szczuroszczetowym, parsknął śmiechem, podobnie jak Eskil, który prawie ataku rozbawienia. - Tak, tu chyba pisze żurawina. Hmm, ciekawe połączenie. Czekaj, coś tu pogrzebie, zobacze co w takim razie mamy - otworzył wskazaną przez chłopaka szufladę, aby przez chwilę w niej ryć po omacku i zacząć wyciągać przeróżne puszki, kartoniki i inne opakowania. Było tego sporo, ale czy mieli wszystko co potrzebowali do przepisu? W sumie, zawsze można coś poeksperymentować. Jego przyjacielowi, Charliemu eksperymenty wychodziły, tylko, że on miał dużo więcej doświadczenia w gotowaniu niż oni trzej razem wzięci. - Dobra, co my tu mamy... - zaczął przeglądać wszystko co wylądowało na kuchennym stole, jednak ostatecznie opakowania z jedzeniem tylko przelatywały przez jego ręce, wędrując to co rąk Soph to do Eskila, bo Lucas nie za bardzo chciał się w to angażować. Wysadzenie w powietrze tego przytulnego gniazdka nie było jego celem, dlatego wolał trzymać się od tego jak najdalej. Po chwili uznał, że musi skorzystać z łazienki, po czym wymknął się na chwilę do swojego kufra, który stał w przejściu obok niewielkiej toalety, aby wyciągnąć paczki z prezentami i sprawić, aby cichaczem zalewitowały pod choinkę. Uśmiechnął się, kiedy ostatnia z nich, spoczęła na podłodze i chowając różdżkę z tyłu za pasek spodni, wrócił do szefów kuchni. - Ja moge... coś ewentualnie pokroić. Albo umyć. Albo nakryć do stołu. Bo do niczego innego się nie nadaje, a nie chcecie z babcią chyba skończyć pod mostem - odezwał się, przystając przy oknie, aby oprzeć się tyłkiem o parapet i obserwować ich poczynania.
Uśmiecham się zadowolona, kiedy Eskil komplementuje jak pięknie ubrałam choinkę. Nic dziwnego, że babcia nie zwraca uwagi na nierówno powieszone bombki, bo w końcu ani jednej takiej nie ma. Moim zdaniem jest perfekcyjnie, więc miło mi, kiedy pozostali również to zauważają. - Wiadomo. Co ty byś beze mnie zrobił - mówię do Lucasa i obejmuję go na chwilę, jeszcze przed tym nim zajmuję miejsce na taborecie. Ostrożnie trzymam kubek z kakao, żeby wszystkiego na niego nie wylać. - Pewnie nie wiesz, Eskil, ale gdyby nie ja to Lucas nie wiem jakby wyglądał. Ubierałby byle co. - Posyłam braciszkowi lekki uśmiech, wyjaśniając kuzynowi, że jestem odpowiedzialna za kompletowanie większości szafy Lucasa. - Soku ze szczuroszczeta? - pytam trochę niepewnie, bo nie wiem czy to brzmi smacznie. A potem zaczynam chichotać razem z Eskilem, chociaż nie dlatego, że to co mówi wydaje mi się zabawne, a z powodu tego co wyprawia - oblewa się połową kakao i nie może przestać się śmiać. - No ja nie wiem czy tu na pewno jest napisane szczuroszczet... - Przejmuję książkę kucharską, żeby się upewnić co tam jest, ale chociaż bardzo się staram to nie jestem w stanie zobaczyć tam czegokolwiek, w zasadzie dopatrzenie się wspomnianego szczuroszczeta też jest dosyć trudne. - Niech ci będzie, że może masz rację. Ale to chyba będzie jakaś jego narośl a nie cały? - dopytuję, postanawiając pozostawić Eskilowi dalsze odszyfrowywanie, skora jak widać idzie mu to najlepiej ze wszystkich. Ja mam zamiar robić to co będzie mówił, że trzeba po kolei. Teraz sięgam po wyjmowane przez Lucasa pudełeczka i odczytuję to co jest na nich napisane, ewentualnie zaglądam do środka, kiedy okazuje się, że pismo je opisujące to to samo, które jest w książce i trzeba zgadywać. - To może być żurawina, chociaż nie mam pojęcia co oznacza, że wstrząśnięta. Nie mam etykiety wskazującej, że taka jest, więc może po prostu trzeba to teraz z nią zrobić? - pytam, jakby któryś z chłopaków znał odpowiedź, po czym potrząsam pudełeczkiem licząc, że to właśnie o to chodzi. Lucas akurat wraca do kuchni, więc wręczam mu do pokrojenia pomidory i inne warzywa, sama zamierzając zająć się szczuroszczetem, bo najbardziej przypomina mi do warzenie eliksirów. W jednym ze słoiczków znajduję też przyprawy, które postanawiam dodać do całego wywaru (oczywiście już po tym, jak wysłuchuję co możliwe, że znajduje się w przepisie, ale i tak bardziej kieruję się własną intuicją niż czymkolwiek innym). - A indyka to my mamy? Trzeba by zaraz nagrzać piec, umiesz to zrobić, Eskil? Ja lepiej nie będę podejmowała się takich rzeczy, bo raczej nie chcemy, żeby mieszkanie poszło z dymem. - Uśmiecham się lekko kiedy to mówię, posługiwanie się takimi wielkimi sprzętami nadal mnie przeraża, zapalenie małego ognia pod kociołkiem wydaje się być szczytem moich możliwości. - Oooo, a masz może gramofon i jakieś świąteczne płyty? - przypomina mi się, kiedy słyszę jak babcia nuci piosenki. Miło by było, gdyby muzyka wypełniła całe mieszkanie - chyba tylko tego nam brakuje, żeby było jeszcze bardziej nastrojowo.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Łatwo przychodziło mu się śmiać. Był w domu, nie musiał starać się być wesoły, bo humor mu dopisywał. Najważniejsze, że i babcia była zadowolona z takiego obrotu spraw. Oparł brodę o swoją dłoń i gapił się na dzisiejszy strój Lucasa. - No dobra, możemy uznać, że Sophie ma wyczucie stylu, ale brakuje tu jednego ważnego elementu. Serio. - pokiwał poważnie głową i czmychnął z kuchni na przeciwległy kraniec pokoju, gdzie znajdował się jego drugi kufer. Po paru chwilach wrócił z łupem. Na głowę Lucasa wcisnął śmieszną czapeczkę, a Sophie opaskę z lewitującą nad nią aureolką. Zadowolony z ubioru powrócił na swoją stronę blatu. Na siebie nie włożył żadnego dodatku, bo... po prostu nie miał. Z reguły jeśli już coś trafiało do tego mieszkania to maksymalnie w dwóch sztukach wszak więcej nie potrzebowali. Nachylił się na nowo nad piśmiennikiem i westchnął, rozszyfrowując kolejny zapis. - A, tu chyba trzeba zamieszać z mąką cztery razy w prawo i dwa razy w lewo. I wtedy wyjdzie zalewa, a nie sok. - jak się postarał i przestał rechotać to nawet szybciej odczytał pismo babci. Odbierał od Lucasa słoiczki i pudełeczka, ustawiał je obok książki, wierząc, że Sophie znajdzie odpowiednie składniki. Przewrócił kartkę i przez kilka chwil rozprawiał się z kolejnym zapiskiem dotyczącym żurawiny. - Nie, tu napisane, że jak zalejesz ją wrzątkiem to trzeba dodać trzy krople z figi abisyńskiej... babcia to ma w tej górnej szafce, a potem zamieszać, wstrząsnąć w garnku i odsączyć. Dziwne. To brzmi jakbyśmy mieli warzyć wywar żywej śmierci. - co się nie zgadzało bowiem z eliksirów był beznadziejny i Sophie mogła się tutaj jedynie pochwalić jakimikolwiek umiejętnościami. Wspominał, że nie może używać magii? Krojenie, gotowanie i mieszanie będzie musiał wykonać ręcznie, ale skoro towarzystwo ma wyśmienicie to żyć, nie umierać. - Ta, indyk jest w tej dolnej szafce, tylko uwaga, jest lodowata i czasami wylatuje stamtąd kawałek sopla. - nadał to zadanie Lucasowi, aby ten uchylał się przed latającymi sopelkami. Eskil miał "coś z tym zrobić", aby nikomu (babci) nie stała się krzywda, ale nie miał pojęcia jak to rozwiązać bez magii. - Zerkniesz w wolnej chwili czy da się jakoś uspokoić te sople? Miałem się tym zająć, ale tyle roboty wokół... - głupio było mu, że nie dał rady, ale za to Lucas nie powinien mieć z tym problemu. On umiał przecież wszystko, a jeśli czegoś nie wiedział to Sophie to nadrabiała swoim sprytem. Musiał przyznać, że ma najfajniejsze kuzynostwo na świecie. Nie zwrócił uwagi na lewitujące prezenty, bo swoje własne już dawno tam wcisnął i czekały zapakowane dosyć nierówno aż je wszyscy wyjmą. Kiwnął głową, że rozpali piec, wszak zapałek umiał używać. Zajął się przygotowaniem reszty składników, aby Sophie mogła zacząć to przyrządzać. - Gramofon? Nie wiem. BABCIU! GDZIE MASZ SWÓJ GRAMOFON? GRA-MO-FON! TAK, TEN POMARAŃCZOWY! W PAWLACZU? DOBRA! - tak mniej więcej brzmiała jego konwersacja ze starowinką. Zamiast pójść do niej i głośno zadawać pytanie to darł się jak opętany z kuchni i cóż, jakoś się dogadał. Przeskoczył do wielkiego regału, wszedł na chichoczącą drabinę i dzielnie (oraz samodzielnie) wyciągnął stamtąd zakurzone wielkie pudło z gramofonem. Dołożył do tego kilka płyt winylowych, ale tytułów nie znał. - Może tu są jakieś świąteczne. -próbował to wszystko rozpakować, aby spełnić zachciankę Sophie i załączyć w tej klitce wesołe zimowe melodie. - EJ, prezentów przybyło! Mogę je otworzyć teraz? Tam jest jeden dla mnie! - ucieszył się jak dzieciak, choć nie podskakiwał i nie wpatrywał się w choinkę jak opętany. To tylko ciekawość i przyjemność spowodowana dostawaniem prezentów. Wdał się w krótką konwersację z Hanną Clearwater, która próbowała mu przypomnieć, że będą mogli je pootwierać dopiero wieczorem, jak upieką indyka. Reszta potraw jest niemalże gotowa. W tym mieszkaniu nie było cicho. Co chwila a to ktoś się śmiał, a to Eskil się wydzierał lub choinka jęczała ubolewając nad swoim zaklęciem związującym.
Widząc w rękach Eskila elfią czapkę i magiczną aureolkę, które ten przyniósł wracając z przedsionka, posłał mu spojrzenie mówiące: "ej, Ty chyba nie chcesz kazać mi tego założyć?". Ale ostatecznie, aby zrobić przyjemność i jemu i babci założył świąteczny dodatek na głowę, nawet nie próbując sobie wyobrażać jak debilnie w tej chwili wygląda. - Co na to Twoje poczucie stylu? - zapytał Soph rozbawiony, wskazując na swoją głowę, po czym sięgnął po swój kubek z czekoladowym napojem, aby upić łyka na pocieszenie. Nagle zdał sobie sprawę, że przecież on też wziął do kufra nakrycie głowy, które od razu skojarzył z Eskilem, kiedy tylko go zobaczył - Czekajcie chwile, zaraz wróce - rzucił nagle odkładając kakao z powrotem na blat stołu, aby znowu udać się do swojego kufra i wygrzebać z niego migoczącą czapkę. Wręczył ją kuzynowi, kiedy wrócił do nich, do kuchni, uśmiechając się. - Od razu skojarzyła mi się z Tobą, bo zdaje się, że lubisz czapki. Tak często je nosisz. - wiedział, że pewnie pomyśli, że akurat ta konkretna jest obciachowa, ale przecież w tej chwili wszyscy wyglądali głupkowato. Kiedy Sophie przeglądała książkę kucharską, próbując rozszyfrować przepis, on raz po raz wkładał rękę głęboko do szuflady, która jak się okazała skrywała wiele rzeczy (między innymi tych, które były im potrzebne). Podawał opakowania Eskilowi, a ten z Zośką wiedzieli już co z nimi mają zrobić. Skupili się na zadaniu na tyle, że nawet nieźle im szło. Słysząc o fidze bisyńskiej, od razu zerknął na szafkę, którą wskazał młodszy Ślizgon i sięgnął do niej, aby ja otworzyć i zacząć przeglądać słoiczki. - O tak, mam! - oznajmił z entuzjazmem, wręczając Eskilowi produkt, który był im potrzebny, a kiedy usłyszał o wywarze żywej śmierci, zaśmiał się - Spokojnie, może nie będzie tak źle - klepnął go jeszcze w plecy, zanim wziął jeszcze łyka kakao. Podał im jeszcze indyka i ale niestety nie udało mu się poskromić niesfornych sopli. Były za bardzo... ruchliwe. - Eskil, rzuciłem zaklęcie obniżające temperaturę - jak się trochę spocą zrobię drugie podejście, ale przypomnij mi, dobra? - zwrócił się do kuzyna, bo niestety ale trzeba było podejść do tematu sposobem. Zajął się posłusznie warzywami, które wcisnęła mu Sophie do krojenia, bo akurat to potrafił. Oczywiście z pomocą magii, bo jakże by inaczej, mógł wtedy jednocześnie obserwować kulinarny duet Sinclair&Clearwater w akcji. - Fakt, nie chcemy okopcić Wam lokum, więc może lepiej Eskil niech zajmie się piekarnikiem - przyznał Sophie rację, śmiejąc się pod nosem, co nieco go rozproszyło i różdżka, którą celował w nóż, siekający pomidora, nagle naparł całą jego szerokością na czerwoną kulkę, a sok wystrzelił wprost na koszulkę Eskila. Lucas skrzywił się, od razu opuszczając magiczny patyk. - Wybacz, stary. - podszedł do niego, później już nieco rozbawiony jego miną w samym momencie ataku i pomógł mu pozbyć się plamy na koszulce, aby kilka chwil później chłopak mógł wyciągnąć ze schowka stary gramofon, o który poprosiła Sophie. Eskil za to zobaczywszy pod choinką więcej pakunków, podekscytował się tymi dla niego, jednak babcia nie pozwoliła mu jeszcze się do nich dobrać, mówiąc, że najpierw muszą zjeść posiłek. Lucas wzruszył tylko ramionami, widząc zrezygnowaną minę kuzyna, a w duchu był rozdarty, bo też śpieszyło mu się do reakcji wszystkich na jego prezenty, ale również chciał uszanować tradycje Hanny. - Eee, Soph, czy coś czasem się nie przypala? Czujecie coś, czy mi się zdaje? -spytał w pewnym momencie, odwracając się w stronę aneksu kuchennego, gdzie w piekarniku piekł się ich indyk. Nie znał się na kuchni, ale zapach lekkiej spalenizny, był dosyć charakterystyczny...
Z zadowoleniem przyjmuję od Eskila świąteczne nakrycie głowy i układam je ładnie, chociaż wcale nie widzę co robię, więc próbuję na czuja. - Oooch, teraz jest i-de-al-nie! - Prawie, że piszczę z radości, szczególnie kiedy cała nasza trójka jest już w cudacznych czapkach. Moje poczucie stylu ma się całkiem nieźle, bo ten świąteczny czas przewiduje mnóstwo odstępstw. W rodzinnym domu może niekoniecznie bym się tak ubrała, mimowolnie dostosowując się do panującej tam ponurej i poważnej atmosfery, ale będąc w Hogwarcie, lubię zakładać w grudniu świąteczne sweterki, albo sweterkowe sukienki, dzięki którym wyglądam trochę jak elfka. Jedną z nich mam teraz na sobie - jest bordowa i ma wyszywane srebrne śnieżynki, które magicznie się poruszają, więc moim zdaniem lewitująca aureola pasuje idealnie. Tak się cieszę, że ciągnę Eskila za szyję, żeby się do mnie zniżył i daję mu buziaka w policzek. - No tak, że też się nie domyśliłam - mruczę pod nosem, kiedy dowiaduję się o co chodzi z tym całym wstrząśnięciem i rozpoczynam skomplikowany proces przyrządzenia żurawiny. Idzie mi całkiem nieźle, bo to mieszanie, gotowanie i dodawanie kolejnych składników rzeczywiście aż tak bardzo nie różni się od eliksirów. - Chyba wywar żywej śmierci bym prędzej przygotowała - stwierdzam, kiedy ani trochę nie jestem pewna czy ta żurawina to już czy jeszcze dłużej. - Masz. Spróbuj. - Daję więc Eskilowi do spróbowania trochę na drewniane łyżce. Potem indyk jest przez nas faszerowany wszystkim czym trzeba, albo przynajmniej tym co nam się wydaje, polewany wstrząśniętym sosem żurawinowym i w ogóle wszystko wygląda jak powinno. Można wiec wstawić go do piecyka i czekać aż się zrobi. Przepis twierdzi, że powinno to trwać czterdzieści pięć minut, więc sprawdzam czas na zegarze i staram się zapamiętać kiedy dokładnie minie. Dopiero teraz mogę skończyć swoje kakao, które ledwo napoczęte ciągle stoi na kuchennym blacie. Idę pomóc kuzynowi z wybieraniem płyt, ale ostatecznie wskazuję pierwszą-lepszą, przekonana, że każdej będzie bardzo przyjemna. Kiedy muzyka zaczyna grać, okazuje się, że wybrałam bardzo dobrze, bo płynąca melodia jest spokojna i wyjątkowo kojąca, jakoś tak dobrze mi się kojarzy z tym co akurat robimy. Nieśmiało siadam na jednym z krzeseł, które dzięki poduszkom wyglądają na bardzo wygodne i wyciągam nogi przed siebie, że prawie leżę. Przysłuchuję się jak Eskil ekscytuje się prezentami - to na pewno Lucas już poukładał swoje i przypomina mi się, że ja muszę też jakoś sprytnie je przetransportować, bo ciągle są ukryte w kufrze. - Chyba nie. Jeszcze przecież dziesięć minut? - Niby to pytam, niby stwierdzam, ale i tak się zrywam, że ewentualnie opanować katastrofę. Nie znam się za bardzo na piecykach, w mieszkaniu jeszcze go nie używałam, co najwyżej próbując z robieniem jakichś sosów na kuchence, a nie zaraz zabierając się za pieczenie. Zaglądam do piecyka bojąc się co tam zobaczę, ale indyk wygląda w porządku - skórka już powoli się przyrumienia a ten nieprzyjemny zapach to musiały być jakieś resztki po ostatnim używaniu czy coś takiego. - Jak zawsze przesadzasz, Lu! Wszystko dobrze, ale zaraz będzie gotowe. To może już nakryjemy do stołu? - Przez to całe gotowanie w końcu nikt z nas tego nie zrobił, więc trochę się rządzę i Lucasowi podaję sztućce, Eskilowi talerze, a sama biorę szklanki.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Buzia mu się nie zamykała. Nawijał jak najęty, opowiadał, pokazywał, instruował... przeżywał wszystko pełną piersią wszak to pierwsze święta w życiu kiedy przy stole zasiada tak dużo osób. Ekscytował się i nawet nudne pieczenie indyka okazuje się całkiem fajnym zajęciem, bo ma przy sobie kuzynostwo. Szczerzył się, naprawdę uśmiechał się, a jego skóra migotała w świetle świątecznych lampeczek i być może była w tym odrobina wilowatego uroku jednak na tyle rozproszonego by nie trzeba było zwracać na to uwagi. To jasny znak, że Eskil czuł się znakomicie w obciachowej czapce i brudnej od wylanego kakao koszuli. - Uwielbiam czapki. Są zajeb... świetne, bo całym rokiem marzną mi uszy. - zaśmiał się i wsunął pod czapkę wystającą grzywkę. Zdradził też rodzeństwu Sinclair powód przez który niemal codziennie ma coś na głowie ku niezadowoleniu niektórych nauczycieli. Zdjąłby z siebie tę lucasową czapę, ale skoro wszyscy mają wyglądać komicznie to postanowił się z nimi solidaryzować. Podawał co trzeba, rozpalił piecyk, kręcił się po kuchni i po spróbowaniu żurawiny rozbrajająco zapewnił, że musi się jeszcze gotować bo jest za twarda. Poza tym gorliwie udawał, że jest czymś zajęty aby nikt nie zauważył, że nie ma żadnego zadania poza rozszyfrowywaniem przepisu i dbaniem o temperaturę ognia. Już miał uciekać do szuflady plującej soplami kiedy Sophie go zgarnęła i zaskoczyła buziakiem. Na moment ogłupiał, a potem chcąc czy nie wyszczerzył się od ucha do ucha i korzystając z tej jakże miłej bliskości... ukradł jej kubek z kakao (swój ma już pusty bowiem połowa została na niego wylana). - Dzięki, Soph! - zachichotał i na jej oczach upił solidny łyk słodkiego napoju. Czmychnął gdzieś blisko Lucasa, aby się w razie czego za nim zasłonić i na nieszczęście sok z pomidorów postanowił go upaćkać i doprowadzić jego dzisiejszy strój do ruiny. - Co ty mnie tu sokiem atakujesz? Dobra, zostaw, i tak muszę się przebrać. - wywrócił oczami, ale cały czas zerkał na Sophie skoro pojmał jej kubek. Odda go, ale tylko jak sama po niego przyjdzie. - Tej klitki nie da się spalić. Przetrwała moje dzieciństwo, przetrwa i pieczenie indyka. - zawyrokował tonem osoby niezwykle doświadczonej w kwestii testowania wytrzymałości tego mieszkania. Nie mówił im, bo nie było okazji, ale on tu się wychował. Zawsze otaczały go te niewysokie ściany i niezbyt imponujący standard. To był jego mały świat, a więc sąsiedzi doskonale zdawali sobie sprawę co za ziółko mieszkało pod numerem trzynaście. Muzyka załatwiona, indyk do siebie dochodził, szuflada tymczasowo opanowana, a więc po zwróceniu kubka z resztą kakao mógł zając się swoim strojem. Sophie wyglądała nieziemsko i świątecznie, Lucas to był ubrany jak głowa rodziny więc wypadałoby nie odstawać. Zdjął przez głowę koszulę i już miał ją rzucić przez ramię kiedy napotkał wzrok babci. Uśmiechnął się od ucha do ucha w stylu "co złego to nie ja" i czmychnął sobie w drugi kąt pokoju do szafy z ubraniami. Nie czuł się specjalnie źle z powodu odsłoniętego torsu, który niestety miał na sobie śladowe ilości mięśni, a większą widoczność żeber. Zignorował zainteresowanie indykiem i kiedy Sophie wciskała mu talerze to miał na sobie niezapiętą białą koszulę. - Ło Merlinie, ej, tamte pudełko ze sztućcami otworzy się dopiero jak je połaskoczesz w prawy górny róg. - rzucił do nich i nie do końca ogarnięty odzieżowo odstawił na stół talerze i je poukładał (dosyć krzywo), nucąc pod nosem coś do płynącej w powietrzu piosenki. Czmychnął bliżej choinki aby Sophie nie dała mu kolejnego zadania i siłował się z guzikami, zapinając je za pierwszym razem dosyć krzywo. Zanim je należycie ogarnął stół był niemal cały nakryty. Kołnierzyk jego ubioru był wywinięty, nie wspominając już o mankietach lecz nie zwracał na to jeszcze uwagi bowiem wyjmował z szafeczki pudełko z czerwono-zielonymi świeczkami. - O, jak je zapalimy to będą same lewitować. BABCIU, zaraz będzie GOTOWE! - wydarł się i pomachał do niej pudełkiem. Już niebawem będą mogli dorwać się do prezentów. Nie mógł się doczekać.
Kiedy już wszyscy wyglądali wystarczająco żenująco świątecznie, można było przejść do zadań, które i pozostały do zrobienia do kolacji. Przede wszystkim samo jedzenie, które miało powstać ze współpracy wszystkich, ale, że Lucas był zielony jeśli chodzi o gotowanie, pozostawił eksperymenty młodym, jedynie pomagając im w przygotowaniu poszczególnych składników. Trochę wyglądało to jak ważenie eliksiru, więc poniekąd mu się podobało. - To fakt, Ty jedyny z naszej trójki wyglądasz jakbyś coś robił. - zażartował, lustrując wzrokiem jego ubranie, które było już doplamione kilkoma różnymi rzeczami. Domyślał się, że Eskil właśnie w tym mieszkaniu spędził swoje dzieciństwo, wraz z Hanną, jednak zanim tutaj przyszli z Soph nie spodziewał się tak małej powierzchni, w której ta dwójka musiała żyć przez tyle lat. Jeszcze z jego genetyką, tak jak sam mówi - to musiał być prawdziwy hardcore. Atmosfera w mieszkaniu wydawała się iście gwiazdkowa, robotę na pewno robiła muzyka i zapach pieczonego indyka, który dochodził w piekarniku, oraz oczywiście choinka i ich ubrania. Trzeba było przyznać, że Lucas dawno nie czuł tak świąt jak w tej chwili. Nic nie zastąpi tego klimatu, nawet najdroższe prezenty, jakimi raczyli ich w domu rodzice, oprócz tego nie dając od samych siebie nic w sferze uczuć i emocji. Tutaj było widać, że każdy jest na swoim miejscu i naprawdę sprawia im przyjemność robienie tego typu rzeczy, aby wszystko poszło zgonie z planem. Za chwilę też coś do tknęło, że ich mięso może jednak za długo siedzi w piecu i nie mógł nie zwrócić się do Sophie czy aby się nie przypala. Autosugestia zadziałała, bo on czuł niby zapach przypalenizny, ale pozostali nie. Oczywiście nie znał się na tym, ale miał dziwne przeczucie, że coś nie jest pod kontrolą. Chyba jednak bał się, że puszczą to mieszkanie z dymem... - Tylko się upewniam - rzucił, wzruszając ramionami na słowa przyrodniej siostry, po czym zabrał się za rozpakowywanie pudełka, które podała mu dziewczyna, aby nakryć do świątecznego stołu. Usłyszawszy wskazówkę półnagiego w tej chwili Eskila, który wskazał na zestaw sztućców, kiwnął głową, po czym pogłaskał odpowiednie miejsce, aby móc dostać się do widelców i noży obiadowych oraz móc zacząć rozkładać je na stole. - Eskil, czy ja naprawdę muszę za Tobą chodzić i poprawiać? - mruknął do kuzyna, który odszedł od stoły po tym jak owszem, porozkładał talerze, ale było to tak niechlujnie zrobione, że aż raziło w oczy i Lucas musiał je wyrównywać. W sumie nie był to jakiś ogromny wysiłek, ale chciał go upomnieć, żeby na następny raz pamiętał, aby się postarać. W końcu były święta, wszystko musiało być jak należy. Dlatego właśnie widząc teoretycznie gotowego Eskila zaśmiał się i pokręcił głową, podchodząc do niego i poprawiając mu najpierw mankiety koszuli, a później kołnierz. Pudełko z lewitującymi świeczkami wylądowało na chwilę na niewielkiej komodzie, kiedy chłopaki czynili ostatnie poprawki w swoim ubiorze.