Wiadukt w ciągu linii kolejowej West Highland Line nad doliną rzeki Finnan w północnej Szkocji, w pobliżu miasta Glenfinnan. Nie byle jaki, bo również nim przebiega sam Hogwart Express! Z wiekowej konstrukcji rozciąga się zapierający dech w piersi widok na dolinę Glenfinnan oraz jezioro Loch Shiel.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Wyjął z bocznej sakwy motocykla dwie puszki coca-coli, modląc się w duchu, żeby przy otwarciu nie wybuchły im w dłoniach po tych wszystkich akrobacjach jakie odwalał po drodze do Highlands - ku uciesze Fredki. Właściwie jeszcze nigdy nie próbował kręcić beczek i śrub w powietrzu swoim Bravo - dotychczas nie miał po co. Jednak radosne darcie ryja Moses działało w pewien sposób motywująco. Mogliby dolecieć tu szybciej, ale podniebne ewolucje skutecznie podróż nieco opóźniły. — Proszę — podał stojącej przy krawędzi wiaduktu dziewczynie puszkę. — Sory, że nic wyskokowego, ale sama rozumiesz — wyszczerzył się szeroko, błyskając zębami. Przeczesał niedbałym ruchem zmierzwione włosy i usadowił się bokiem na skraju konstrukcji, jedną nogę zginając w kolanie, a drugą spuszczając w dół. Wyciągnął przed siebie puszkę z colą, otwierając ją z głośnym sykiem - piana buchnęła, jednak Thad szybko nakrył ją ustami - i napój o mało nie poszedł mu nosem. — Uch, kurwa — odkaszlnął ze śmiechem, czując bąbelki tam, gdzie być nie powinny. Przetarł wargi, odganiając mrugnięciami zgromadzone pod powiekami łzy i zerknął na Freddie. Dalej w jego kurcie motocyklowej, a choć do niskich nie należała, ta i tak była na nią za duża. W duchu stwierdził, że nawet mimo tego jej pasowała - co odbiło się błyskiem satysfakcji w ciemnych oczach i lekkim uśmieszkiem. — Wiem, że jeździmy tędy co roku od lat, ale byłaś kiedyś w Glenfinnan poza przejazdem pociągiem do Hoga? — zapytał, obracając się w kierunku doliny, która roztaczała się przed nimi. Zaparkował motor na wiadukcie - tuż przy torach kolejowych; był jednak spokojny, bo z miejsca w którym się znajdowali z daleka było widać nadjeżdżające parowe maszyny, jeśli w ogóle jakieś przejeżdżać będą. — Tam jest jezioro Loch Sichel... — wskazał wielką dłonią na mieniącą się w popołudniowym słońcu wodę. Zaraz potem skierował ją bardziej na wschód. — Tam, bardziej w dolinie jest miasteczko. Mój ró... Mój Archie stamtąd pochodził. — Chciał powiedzieć 'ród' ale oficjalnie już dawno był z niego wykluczony - toteż wspomniał jedynie zmarłego dziadka. — Czasem się zastanawiam jak się czują z tym, że jeden z Edgcumbe'ów, którego nie ma na rodowych gobelinach lata w kadrze narodowej — zastanowił się na głos, odchylając się nieco w tył, by podeprzeć się na łokciu i właściwie położyć w nonszalanckiej pozie na samym skraju wiaduktu.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Aż mnie zmęczyło to darcie ryja kiedy Tadek wykręcał beczki, śruby i inne chuje. O ile bardzo podobała mi się ta podniebna przejażdżka, ucieszyłam się kiedy w końcu wylądowaliśmy w wybranym przez Thada miejscu. Żaden ze mnie romantyk czy znawca natury, ale nawet taki prostak jak ja musiał zauważyć, że widok jest naprawdę wykurwisty. Podchodzę do krawędzi wiaduktu, ściągając hełm z głowy. Trzęsę głową i pozwalam by moje cienkie włosy rozwiał wiatr. Otulam się szczelniej kurtką przyjaciela, nie przejmując się jednak chłodem, który uderza moje cienkie nogi. Wszystko wygląda naprawdę super i przez chwilę stoję bez słowa, przyglądając się widokom. Kiwam tylko głową na przeprosiny Puchona, kiedy podaje mi colę, nie żadne piwerko. To nic, gdybym była mądrzejsza zwykle unikałabym napojów wyskokowych przez moją kijową historię. Również siadam ostrożnie na wiadukcie, pilnuję przy tym by nie spaść widowiskowo w dół, bo nie sądzę, że Thaddeus zdążyłby odpalić motor, by mnie uratować. Spuszczam obydwie nogi i przez chwilę usadawiam się jak najlepiej, by poczuć się odrobinę stabilniej. Może dużo krzyczałam, klęłam i ogólnie mój sposób bycia był dość atencyjny. Ale nie jestem Gryfonką, bo często brakuje mi często odpowiedniej dozy odwagi. Śmieję się krótko, ale głośno kiedy Tadkowi niemalże wszystko idzie nosem i sama otwieram tuż nad przepaścią, pozwalając by sporo napoju rozlało mi się po dłoniach. Skupiona na tym nie zauważam zadowolonego z siebie spojrzenia bruneta. - Hm? - mruczę, kierując wzrok tam gdzie wskazuje Thad. Kręcę przecząco głową. - Nie. Coś fajnego? - pytam i popijam łyczka napoju. Słucham przyjaciela, który mówi mi nazwę jeziora, a potem w zasadzie tłumaczy dlaczego wybrał to miejsce. Gdybym była... jakąkolwiek inną dziewczyną wzruszyłabym się i przypisała temu momentowi romantyczną otoczkę. Jeśli o to chodziło, to źle wybrał, bo ja obrzucam go uważnym spojrzeniem, po czym rozwalam się na torach w podobny sposób co chłopak. - Często tu siadasz? Albo myślisz o ludziach, którzy Cię wychujali? Wyobrażasz sobie, że niedługo odezwą się do Ciebie, by przywrócić na gobeliny? - pytam rzeczowo, kierując wzrok na rozległą dolinę. - Bo całkiem możliwe, że się do Ciebie odezwą w końcu. Duma wielkich rodów to przereklamowana sprawa, lubią historie o jebanych synach marnotrawnych. Szczególnie jeśli osiągnęli sukces - stwierdzam, sama będąc z większej rodziny tego typu, nawet jeśli podupadłej. Odwracam się w kierunku Thada, chcąc sprecyzować moje słowa, które mogły zabrzmieć ostrzej niż powinny. - Nie dziwię Ci się jeśli robisz cokolwiek z tego, jak coś. Życie jest chujowe - dodaję jeszcze optymistycznie, mówiąc słowa mądre jak prawdziwy Nostradamus. Wyciągam też rękę, by klepnąć po ramieniu Puchona.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Nie zabrał jej akurat tutaj, żeby wyjść na romantyka - czy w ogóle ubrać ten ich cały wypad w jakąkolwiek romantyczną otoczkę. Jedno było pewne - Thaddeus nie potrafił zgrywać romantyka; zwłaszcza kiedy nic takiego nie zakładał. W końcu to była przyjacielska przejażdżka jego latającym motocyklem - i właśnie tak to widział. Wybrał to, a nie inne miejsce, bo Moses była jego przyjaciółką, a on jeżdżąc Bravo często tutaj przystawał. Można powiedzieć, że po prostu w naturalnym odruchu postanowił podzielić się z dziewczyną swoją codziennością - a raczej bardziej nawykami. Jak zwał tak zwał. — W sumie nic szczególnego. Szkockie miasteczko jak każde inne — odpowiedział na jej pytanie, wzruszając ramionami i popijając swoją colę. — Tyle, że w ładnej okolicy. Jak wszystkie sioły w Highlands w sumie... — skwitował, jednocześnie przyznając, że okolica była urokliwa. Był człowiekiem praktycznym, ale jednocześnie doceniał proste rzeczy - takie jak wiatr we włosach, dobre towarzystwo, czy przyjemne dla oka widoki. A wszystko miał w tej jednej chwili, na wiadukcie Glenfinnan. Nie był wymagający. — Bardzo często tu siadam, nie zliczę ile razy musiałem spieprzać przed nadjeżdżającym pociągiem — odpowiedział najpierw żartobliwie i beztrosko - kierując uważne spojrzenie na towarzyszącą mu Moses, która chyba już wyczerpała zapasy swojej radosnej energii i wzięło ją na poważne tematy. Odchrząknął, marszcząc czoło i spoglądając na rozciągającą się przed nim dolinę. — Ale... nieczęsto rozmyślam. No, przynajmniej nie o tym o czym mówisz — stwierdził zupełnie szczerze, biorąc kolejnego łyka słodzonego napoju. — Wiesz, to są takie tam, randomowe dumania. Naprawdę mam gdzieś rodowe gobeliny. Dla mnie rodziną zawsze był Archie i Meropa, ich zdjęcia w zupełności mi wystarczą. Szkoda, że tylko zdjęcia, ale... — westchnął, kiedy jego poczciwa mordka przybrała nostalgiczny wyraz. Zdążył się już jednak pogodzić z tą stratą, choć przyszło mu to ciężko. Skinął głową, jakby w podziękowaniu za pokrzepiający dotyk Freddie - i uśmiechnął się ciepło, jak to on. — Życie jak życie, trzeba brać co daje — rzucił, zdecydowanie bardziej optymistycznie niż jego towarzyszka. Zaraz zmarszczył jednak brwi. — Ale gdyby chciano mnie przywrócić na gobeliny, to bym się nie zgodził. Po co mi to? Wiem jakie... Konserwatywne potrafią być wielkie rody. — Skrzywił się widocznie, markując grymas podniesieniem puszki do ust. Och tak, w końcu od małego miał do czynienia z rodem Peregrine...
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Oczywiście ja wiem, że tego nie zrobił, ale większość osób raczej uznałoby to za romantyczną atmosferę. Nawet ja, gdybym nie była przekonana, że Tadeusz nie jest mną zainteresowany w ten sposób. Może mój radar na te rzeczy wcale nie jest najlepszy patrząc na ostatnie... no na wszystkie zdarzenia w moim życiu, ale nadal wierzyłam, że mam rację! - Jak wszystkie sioły - powtarzam po Thadzie, uśmiechając się pod nosem na te kolejne staroświeckie słowo. Nagminnie ich używał i gdyby nie kontekst, znowu gapiłabym się na niego jak półgłówek. Dobrze, że przyzwyczaiłam się, że zazwyczaj nie błyszczę inteligencją, bo byłoby mi nieustannie wstyd. - Nie przepadam za wsiami. Nie lubię zwierząt, a są wszędzie - wtrącam bardzo interesującą ciekawostkę o sobie. Szybko jednak zamykam mordę, by wymienić się z Tadkiem kilkoma nostalgicznymi słowami. Och, wcale nie wyczerpałam swojej energii! To ładne miejsce jakoś skłoniło mnie do rozmyślań. - Ja bym się srała non stop. Idę o zakład, że pewnego dnia po prostu dostałabym wizję, upadła na tory i umarła - komentuje swoje szczęście, chichocząc pod nosem na taką wizję. Poważnieję z powrotem kiedy słyszę wyznania Thada. Jasne, że ciężko mu w związku ze stratą jedynej prawdziwej rodziny, nawet jeśli zawsze stara się przybrać dzielną minę. Czas leczy rany, ale kurwa, niestety nie za szybko. A ja nie mam nic oprócz pokrzepiającego poklepywania po ramieniu. Szczerzę się krótko kiedy naszymi krótkimi podsumowaniami widać jak bardzo się różnimy w podejściu do życia. Marszczę brwi, wyrażając jawne niezadowolenie na kolejne słowa Edgcumbe. Niespodziewanie zwijam pięść i z całej siły uderzam go w ramię, a potem przedramię, by rozlał na siebie trochę napoju. - Weź, kurwa, nie bądź żałosny. Widzę do czego, kurwa ten, drążysz. Płaczesz po jakiejś lasce, których jest kurwa na pęczki w Hogwarcie. Powtarzam. Na pęczki. Pierdniesz głośniej i kilkanaście krzyknie, że ładnie tu pachnie. Twoja była cizia nie różni się wcale od całej reszty. I nawet kurwa nie próbuj mi przerywać. Wiesz co o niej pamiętam? Że wygląda jak Brooks i jest ze Slythu. Może dla Ciebie była jakoś wyjątkowa czy coś... Ale jakbyś się kurwa chociaż trochę wysilił i poznał jakąkolwiek inną dziewczynę nie tylko jako przyjaciółkę, przestałbyś tak smęcić o jakiejś jedynej z którą się umawiałeś - robię mu średnio miły monolog (zarówno dla niego jak i jego ex miłości), surowym tonem. Nie wiem czy mam do końca rację i czy mnie cokolwiek posłucha, ale dla jego dobra mógłby mi uwierzyć. - Przysięgnij, że przestaniesz się mazgaić i ruszysz z kimś w tango albo... zwalę Twój motor - oznajmiam po chwili zawahaniu i już wstaję z miejsca, by ruszyć w kierunku Bravo, jakbym faktycznie miała zamiar to zrobić.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Cóż mógł poradzić na swoje wychowanie - po prostu niektóre staroświeckie i archaiczne słowa, których osłuchał się za młodu z nim zostały. Używał ich całkiem naturalnie, zupełnie nie przejmując się ich aktualnym wydźwiękiem - i tym, że niektórzy mogli go przez nie nie zrozumieć. Z resztą sprawnie mieszał je z nowoczesnymi zwrotami i swoim szkockim akcentem - wychodziła z tego naprawdę intrygująca mieszanka! — Ja lubię zwierzęta, ale one nie lubią mnie — mimowolnie podłapał fredkową ciekawostkę, odnosząc ją również do siebie. — Jestem chyba dla nich za duży, nie wiem. Tylko mój Antman się mnie nie boi — parsknął, na wspomnienie swojej zdrowo pieprzniętej płomykówki. Do tej pory pamiętał jak jego sowa upolowała biednego żółwia Bonnie na hogwarckich błoniach... Morderca. Obrzucił ją wyraźnie karcącym spojrzeniem, kiedy dziewczyna przedstawiła w dobitnych słowach wizję swojego 'szczęścia'. Naprawdę nie lubił, kiedy robiła z siebie czarnowidza. — W życiu nie założę się z Tobą o twoją śmierć — mruknął szalenie poważnie. — Bo wiem, że zrobisz mi na złość i posuniesz się do wszystkiego, byleby ten zakład wygrać — dodał już lżejszym tonem, celując w przyjaciółkę puszką coli. Freddie była upartą bestią - ale i on odznaczał się znacznym uporem, maniakalnym wręcz w pewnych aspektach. Byli do siebie w pewien sposób podobni - ale jednak zupełnie różni. Paradoksalnie to właśnie te różnice jakoś ich relację łączyły w pstrokatą i powyginaną - ale całość. W jednym momencie melancholię, która zaczęła przewijać się przez jego zapatrzone gdzieś w przestrzeń oczy - zastąpiło czyste, bezbrzeżne zaskoczenie, gdy Moses przyłożyła mu pięścią w ramię. Drgnął lekko w szoku - bólu jednak nie odnotowując - a kiedy odwracał głowę w kierunku przyjaciółki, ta ponownie strzeliła mu z pięści, tym razem w przedramię, a chłopak nie dość, że rozlał colę na swoje kolano - to jeszcze wypuścił puszkę z ręki. Może spojrzałby tęsknie na spadającą w dół colę - gdyby z szeroko otwartymi oczami nie wgapiał się akurat w towarzyszkę. — Fre... — zaczął, jednak zwyczajnie wmurował go wywód dziewczyny - a jego szeroki kark i szyję oblał rumieniec. Sam nie wiedział czego. Wstydu? Zażenowania? Poczuł się jak dzieciak przyłapany na gorącym uczynku. — Nie o to mi... — Chciał zaprzeczyć, bardziej pro forma - bo w istocie, chodziło ostatecznie o Theresę - ale kumpela kazała mu nie przerywać, toteż jak na rozkaz zamknął usta, zaciskając je w wąską linię. Po ramionach przepływały mu fale nieznośnego gorąca - charakterystyczne dla momentów, kiedy ktoś otwarcie wylewał trafną krytykę. Bardziej dobitnie chyba nie szło mu tego powiedzieć. W pierwszej chwili zrodził się w jego trzewiach bunt i chciał podnieść protesty na słowa Moses, jednak ta nie dała mu dojść do słowa - od razu dźwigając się na nogi, by (chyba?) spełnić swoją groźbę. — No ja pierdole, Freddie! — Tyle tylko wykrztusił, w moment wychodząc z szoku od ostrzału szczerości. Był od dziewczyny zwinniejszy - w sekundę znalazł się już w pionie, chwytając ją w pasie i przytrzymując w miejscu, by nie zrobiła ani kroku więcej do jego Bravo - ani nie zachwiała się w kierunku przepaści, by dołączyć do jego coli na dole. — Ja... — zaczął wyjątkowo elokwentnie, zawieszając się na naprawdę dłuższy moment - nie przestając przyciskać do siebie przyjaciółki jednym, żelaznym przedramieniem. — Chyba masz rację... — mruknął po dłuższej chwili w jej włosy, zupełnie cicho, sam raczej nie do końca przekonany. Mógł teraz zacząć się upierać, że kochał Peregrine i nie uważał jej za jedną z wielu - że była dla niego wyjątkowa, ale... To nic nie zmieniało. Nie byli już razem ponad rok - a ich ostatnie spotkanie nie przebiegło w specjalnie miłej atmosferze. Czuł jedynie wstyd i głębokie uczucie porażki, że nie był dość dobry - i to po raz wtóry. — Masz rację — powtórzył pewniej, wzdychając ciężko. — Przysięgam — dodał zaraz, wymęczony tym nagłym wybuchem i gonitwą myśli - i przygnieciony wnioskami, które na raz go zalały. Oparł się nieco zrezygnowany o przyjaciółkę. Z pewnego siebie, młodego faceta stał się przez krótki moment znów odrzuconym ośmiolatkiem - jednak tylko przez maleńką chwilę, bo zaraz wyprostował się i przeciągnął, przejeżdżając dłonią po twarzy. — Tylko tego tańca mnie nie nauczono — rzucił żartobliwie, chwytając ramię przyjaciółki, by zgrabnym, wyćwiczonym ruchem zakręcić nią jak frygą - i wprawić w piruet.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
No tak, oczywiście nie przeszkadzały mi archaizmy Tadka - czasem musiałam dopytywać, co bywało irytujące, ale stanowiły nieodłączną część przyjaciela, co było zwyczajnie całkiem urocze. Nawet ja musiałabym to przyznać na głos (z lekkim skrzywieniem z pewnością). - Nasz typ od ONMS jest od Ciebie jeszcze większy, a jego zwierzęta lubią. Więc to nie Twój wygląd- coś musi być nie tak z Tobą - oznajmiam z szerokim uśmiechem tłumacząc mu uprzejmie, że to wcale nie wina jego wzrostu, bardzo go z pewnością pocieszając. Na jego poważny ton wywracam tylko oczami na jego słowa; nie chcę się jednak z nim kłócić. To prawda byliśmy obydwoje uparci, ale w zupełnie innych kwestiach! Co sprawdza się po chwili kiedy najpierw atakuję wytrącając mu puszkę z ręki, a potem przystępuję do ofensywnej gadki, a raczej monologu, w którym próbuję mu wytłumaczyć - jak bardzo jest głupi w kwestiach intymnych. Powiedzmy sobie szczerze, żaden ze mnie jest ekspert. Moje wybory i zachowania są co najmniej wątpliwe. Ale każdy wie, że człowiekowi zawsze łatwo jest radzić. Nie daję mu nawet chwilę na jakieś słowa buntu, wątpliwości, uciszania mnie - jak pędzący pociąg wyrzucam z siebie wszystko, przystępując potem do czynów. Już idę w kierunku motoru, kiedy Thad również wstaje pośpiesznie z miejsca i łapie mnie wpół. Nie mam żadnych szans na wyrwanie się z jego uścisku, chociaż nie można mi odmówić usilnych prób. Kiedy przestajemy się szamotać, Tadek otwiera buzię, mrucząc coś i nie potrafiąc powiedzieć jakiegoś logicznego zdania. Szczerze mówiąc, mimo wszystko dziwię się na słowa masz rację. Chociaż mówię co innego, buńczucznym tonem. - Pewnie, że mam - stwierdzam bez wahania. Z lekkim współczuciem patrzę na Puchona, kiedy wyraźnie coraz bardziej martwi się na moich oczach. Aż w końcu daje się przytłoczyć nieprzyjemnym uczuciom, szukając pocieszenia w moich chudych ramionach. Rozkładam ręce by przytulić wielkiego chłopaka. Chociaż jestem jak patyk, a moje kości mogą być nieprzyjemne do polegiwania, przytulam go mocno, by zaoferować swoje towarzystwo - trochę za głośne, zbyt szalone, kanciaste, często niestabilne; ale zawsze szczere. Kiedy w końcu odkleja się ode mnie chcę powiedzieć jeszcze jakiś empatyczne: ee, ok? Ale wtedy ten kręci mną, a ja jako osoba przystosowana jedynie do małpich skoków podczas muzyki nie do tańca, waham się niebezpiecznie i o mało nie wywalam na tory. - Kurwa, ty zasrańcu, chcesz mnie jednak zrzucić stąd za urażenie Twojej typiary znikąd? - pytam przerażona, wczepiając się smukłymi palcami w jego ramiona.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Może i Freddie nie była najlepszą osobą do udzielania porad - a tym bardziej reprymend... - odnośnie związków damsko-męskich, ale jedno było pewne. Jeśli już miał od kogoś dostać mentalnego sierpowego na otrzeźwienie, to właśnie od tej patykowatej dziewczyny, która nigdy nie przebierała w pięknych słowach. Nie roztkliwiała się nad jego skrewioną związkową szansą - a jego przeżywania nie traktowała ze współczuciem czy politowaniem, a skwitowała... gniewem właściwie. I chyba właśnie dlatego do tego byczego łba Edgcumbe'a przez tę grubą warstwę idiotycznej naiwności przebił się fakt, że przeżywał zakończony związek z Peregrine OD ROKU. Ponad roku! — Powinnaś była przyjebać mi chyba wcześniej — wyznał jeszcze, nagle jeszcze przytłoczony poczuciem wstydu, że 'stosunkowo lżej' zniósł śmierć swoich dziadków. Marnym pocieszeniem okazała się myśl, że Archibald akurat by to zrozumiał - sam w końcu wpoił wnukowi takie a nie inne spojrzenie na relacje damsko-męskie, których sam trzymał się aż do grobowej deski. O wiele więcej pokrzepienia przyniósł mu uścisk Moses, która z tą swoją wiotką, tyczkowatą sylwetką w jednym momencie zakotwiczyła go tu i teraz. Opierając się o jej kościste ramię, wdychając zapach miętówek przemieszanych z jego perfumami, potrafił chyba przestać być żałosny. I w moment wrócił ten wielki, wyszczerzony od ucha do ucha chłopak - a szczery uśmiech w końcu sięgał oczu, kiedy tak wykręcił Fredką piruet. Wybuchnął ochrypłym śmiechem, kiedy przyjaciółka z przerażeniem uczepiła się jego ramion. — Prędzej własnoręcznie zrzucę swój motor — przyznał, całkiem poważnie, mimo swojego chichotu. Stabilniej zamknął dziewczynę w obręczy z własnych ramion, jakby na podkreślenie swoich kolejnych słów. — Zaufaj mi trochę, preclu. Ja nie rzucam, tylko łapię. Nawet zawodowo! — Przedni żarcik Edgcumbe, to się nazywa lotność umysłu. — Dzięki Freddie — dorzucił jeszcze, nim nie odsunął ich oboje od torów - pozostawiając jeszcze bezpieczny dystans od krawędzi wiaduktu. — A teraz... — Bezpardonowo sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurty, którą dalej miała na sobie dziewczyna, wyciągając z niej paczkę arabskich fajek. — Pozwól, że puszczę z dymem resztę moich żali — powiedział, wsuwając jednego papierosa między wargi i odpalając go mugolską zapalniczką. Cóż, miał przynajmniej nadzieję, że tak właśnie zjara te resztki żałości - i rzeczywiście będzie w stanie ruszyć dalej. Specjalnie, z nieco złośliwym uśmieszkiem szybko schował paczkę Rozbójników do tylnej kieszeni spodni, jednocześnie z kurtuazją uchylając kapelusza przyjaciółce - i wypuszczając zgrabne kółeczko z dymu spomiędzy ust.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Niestety - byliśmy związkowymi idiotami i trudno się było z tym jakkolwiek nie zgodzić. Tylko o ile ja miałam trudności z całkowitym zaangażowaniem, nie wiem kiedy mi zależy na tyle, że czas być w związku i wolę uderzać w przyjaźnie z benefitami, Tadek nie umiał odpuścić sobie w porę. A już BARDZO dawno była ta pora. - Byłam zbyt zajęta swoimi romansikami - oznajmiam z rozbawieniem, chichocząc pod nosem. Nie do końca prawda, po prostu nie wiedziałam czy powinnam się wpierdalać z buta w życie intymne Tadeusza. Plus zakładałam, że jednak sporo jego żalu to śmierć dziadków, nie spodziewałam się, że nagle znowu zacznie wyciągać ze swojego niewidzialnego kapelusza Theresę. A póki co trzymam mojego przyjaciela w żelaznym uścisku chudych rąk, pozwalając na chwilowe wytchnienie w swoich ramionach. Nie trwało to jednak długo, bo ten już po chwili próbuje mną kręcić po moście, niczym jakiś bączek do zabawy. - Przysięgam, powiedz do mnie precel jeszcze raz, a oznajmię wszystkim, że precel to w twoich języku starych dziadów również pizda. I powiem to Brooks, Violce i B... reszcie, że mnie wyzywasz za każdym razem i dostaniesz co najmniej potrójny wpierdol - oznajmiam, nadal chcąc walczyć o tego okropnego precla. W końcu co jak co, ale imię miałam spoko i miało naprawdę wiele wariacji! Tak się skupiłam na tym preclu, że ledwo załapałam żart. - Czy sportowcy powinni palić? - rzucam w eter i równocześnie bez pardonu wsadzam dłoń w tylną kieszeń spodni chłopaka, by po prostu wyjąć paczkę papierosów i klepnąć go mocno w tyłek za to, że nie chciał mnie częstować.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Trudno mu było odpuścić, kiedy już się zaangażował - a zawsze robił to jednak tym całym swoim, równie wielkim co jego dłonie, sercem. Nie potrafił sobie odpuścić i to była szczera prawda - ale też gdyby nie jego ośli upór, nie osiągnąłby tego co miał teraz. Jak już się starał, to ze wszystkich dostępnych sił, dlatego też mimo wielu upadków w swoim prywatnym życiu - zawodowo wzleciał na wyżyny. Jako ścigający uderzał już w szklany sufit, nie mogąc się przebić - poleciał więc na transfer do USA i 'przebranżowił się', a potem wrócił, błyszcząc teraz całkiem jasno jako wschodząca gwiazda młodego pokolenia. Nie był już tylko jednym z ogniw Trio z Montrose, razem z Fitzgeraldem i Strauss; wypracował sobie swoją własną autonomię. Związek z Peregrine również chciał rozwinąć, pragnął tego nawet bardziej niż kariery - ale dziewczyna nie dała mu tej szansy. To był najwyższy czas, żeby przełknąć tę porażkę. Albo puścić z dymem, jak teraz. — Nie składaj obietnic bez pokrycia, p r e c l u — zaśmiał się gardłowo, zaciągając się sezamowym papierosem. — Chcesz nasłać na mnie naszych wspólnych znajomych? — prychnął rozbawiony i wypuścił dym z ust. Nie zwrócił uwagi na trzecie imię - dochodząc ostatecznie do wniosku, że... W sumie nie ma nikogo kto miałby do niego rzeczywisty problem. A przynajmniej na tyle ważki, żeby pójść na niego z piąchami, nawet na specjalnie życzenie Moses. Sam z resztą odkąd sięgał pamięcią nie wyzwał nikogo chyba od III klasy. — Nie powinni — przyznał, ze spokojem przyjmując zarówno kradzież jak i klapsa od przyjaciółki. Nie wzruszyło go to w żaden sposób - nawet nie zamrugał, nonszalancko paląc jednego z Rozbójników. — Ogólnie wielu rzeczy nie powinni... Ale na coś trzeba umrzeć — uśmiechnął się głupio, wyciągając w kierunku Fredki zapalniczkę, którą gładko zakrzesał ogień. Odpalił jej papierosa nie prostując ręki w łokciu (w końcu nie była jego dziwką, tylko przyjaciółką). — Jakimi romansikami? — zapytał wprost, szczerząc się szeroko, jak niesforny chłopiec. — Proszę o szczegóły, może się czegoś od Ciebie nauczę, Frederico.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Szczerze zazdroszczę chłopakowi tego z jaką łatwością potrafił wytyczać swoją karierę i kiedy jedno nie szło mu tak jak powinno po prostu zmienił pozycję z wrodzoną gracją. Był niewiele starszy ode mnie i miał rozwiniętą karierę sportową. Ja nie wiedziałam co mam ochotę robić po studiach i poważnie szukałam zawodów, w których można robić... po prostu jak najmniej. To na pewno ten jego upór bo wyraźnie on używał w słusznych sprawach. Kariera albo miłość. Ja używałam swojego by powiedzieć ostatnie zdanie, albo dopiec komuś bardziej... Niezbyt fajna sprawa. - No a co mam innego zrobić? Potrzebuję całej paczki, by ktoś Cię powalił! Wydaje mi się, że mam talent, by ich odpowiednio nakręcić - stwierdzam oczywiście niepoważnie, bo pewnie bardzo przeceniałabym swoje możliwości, gdybym naprawdę tak myślała. - No i może zacząłbyś coś oddawać, gdybym nasłała na Ciebie całą bandę - dodaję optymistycznie i zaciskam pięści, by śmignąć jedną w powietrzu, tuż przed oczami Tadka - oczywiście tak dla stworzenia niesamowitego zagrożenia, nie chciałam go naprawdę tyrpnąć. - E tam, głupie powiedzenie. To zrzuć mnie z mostu jak tak - oznajmiam, by się poprzekomarzać i robię niebezpieczny krok ku krawędzi wiaduktu, by zerknąć z niego na bardzo daleki i bardzo twardy grunt. Ja już szukałam różdżki po kieszeniach i unoszę brwi na jakieś staroświeckie zapalniczki. I nawet jakby zgiął obie ręce, nie ogarnęłabym, że to jakikolwiek znak. - To była ironia - oznajmiam po prostu kręcąc głową. Jeszcze tego by brakowało, że opowiadałabym mu o Alecu, Salemie i Boydzie. Zamiast tego podchodzę do przyjaciela i obejmuję go lekko w pasie, by przez chwilę pogapić się na piękne widoki.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Nie czuł się jak wygrany - a już na pewno nie czuł się na pozycji kogoś, komu powinno się zazdrościć. Być może wielu ludzi widziało w nim złotego chłopca, któremu życie układało się tak jak je sobie wymarzył, jednak nic bardziej mylnego. Tylko naprawdę bliskie mu osoby mogły mieć pojęcie ile tak naprawdę go ten cały sukces kosztował. Uśmiechnął się pobłażliwie, kręcąc głową na androny, które zaczynała pleść Fredka. — Potrzebujesz tylko różdżki — poprawił ją, zaciągając się papierosem. Prawda była taka - i wiedział o tym dosłownie każdy - że z Thaddeusa zaklęciarz był taki jak z koziej dupy waltornia, czyli żaden. Oczywiście, był czarodziejem, co do tego nie było wątpliwości - jednak jego magiczny talent (o ile w ogóle można go było tak nazwać) ograniczał się do miotłowania i ew. zaklęć praktycznych, których używał przy naprawach w warsztacie. Albo sprzątania hotelowego pokoju, kiedy nadchodził czas wymeldowania. — Na pewno bym się bronił — przyznał, zbijając wolną od papierosa dłonią drobną, kościstą pięść Moses, którą zamierzyła się gdzieś w okolice jego twarzy. Nie spuszczał z niej oka, nawet jeśli zdawał się patrzeć gdzieś wzdłuż kamiennego wiaduktu. Dlatego kiedy zrobiła krok ku krawędzi - już chwytał ją za poły kurty (dopiero po chwili orientując się, że gdyby rzeczywiście chciała zrobić jeszcze jeden krok, to w dłoni zostałby mu tylko materiał, a nie przyjaciółka). — NA coś, nie PRZEZ coś. — Zmarszczył czoło, obrzucając dziewczynę karcącym spojrzeniem. — Łapię, nie rzucam — powtórzył się. — A już na pewno nie zrzucam. — Złagodniał od razu, gdy Freddie się do niego przysunęła. Naturalnie objął ją swoim ramieniem, odrzucając gdzieś spalonego papierosa i opierając podbródek o głowę przyjaciółki. Przymknął na moment oczy - widoki doliny Glenfinnan znał właściwie na pamięć. — Dobra, mała — mruknął w jej włosy, wzdychając cicho, po czym wyprostował się, spoglądając gdzieś ponad dziewczyną. — Rusz swój zgrabny tyłek, bo właśnie nadjeżdża pociąg, musimy się zbierać — oznajmił, podbródkiem wskazując na maszynę buchającą parą w oddali.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Wiele osób chciałoby być na jego miejscu i oczywiście oprócz fakty utraty rodziny, w kwestiach zawodowych, pieniężnych, obłędnego wyglądu i dobrych manier - mógł się uważać za szczęśliwca. A jednak okazuje się, że to dla Tadka nadal za mało. Ja miałam ponad miarę rodziny i prawie nikogo niefajnego - byłam obecnie przekonana, że mogłabym ją bez problemów oddać i nawet bym się cieszyła, ze się pozbyłam większości sióstr. - Musiałabym wetknąć Ci ją w oko - mówię o różdżce, bo z kolei o mnie wiadomo było, że ze mnie wielka, wielka dupa a nie zaklęciarz. Nawet Tadek się nie umywał do moich zerowych zdolności. - A gówno byś się bronił - stwierdzam z radosnym wyszczerzem. Balansuję gdzieś na granicy wiaduktu. Tadek bardzo szybko łapie mnie i próbuje zatrzymać, jakbym właśnie rzucała się w przepaść rozpaczy. Przez chwilę stajemy sobie nostalgicznie nad przepaścią, paląc papierosy i ciesząc się zwyczajnie własnym towarzystwem. - Hmm? - pytam przytulona do Tadka kiedy ten zaczyna mi coś furczeć we włosy. Zerkam z odrobinę większym ożywieniem na miejsce w który miał nadlatywać pociąg i kiedy tylko widzę kłęby pary już kieruję się do motocykla. - Ja prowadzę! - krzyczę rozbawiona i pakuję się na przednie miejsce, by móc w spokoju odlecieć motocyklem.