DATA URODZENIA31 XII 2003 CZYSTOŚĆ KRWI 50% MIEJSCE URODZENIAhrabstwo Norfolk MIEJSCE ZAMIESZKANIAhrabstwo Norfolk W HOGWARCIE JEST OD KLASY I z przerwą od połowy III roku OBECNIE JEST NA ROKUVII WYMARZONY DOM co tiara da WYBRANY WIZERUNEKFreya Mavor Rebecca Leigh Longendyke kathryn newton
Wyglad
WZROST 170 BUDOWA CIAŁA szczupła KOLOR OCZU niebieskie KOLOR WŁOSÓW jasne ZNAKI SZCZEGÓLNE piegi na twarzy PREFEROWANE UBRANIA Lubi rzeczy wygodne, luźne, zwiewne; zdecydowanie częściej sięga po sukienki niż spodnie, jest wielką fanką kolorów, wzorów i motywów w kwiaty. Ku wielkiej zgrozie babci, próbuje przerabiać ubrania, by bardziej pasowały do jej gustu, co czasem przynosi dziwaczne efekty. Można ją często spotkać w wiankach, z kwiatkami czy liśćmi we włosach, w osobliwych własnoręcznie wykonanych naszyjnikach i różnych dziwnych ozdobach, które nie świadczą o jej zbyt wyrafinowanym guście.
Charakter
Mimo usilnych starań wychowującej dziewczynę babci, by ta stała się dystyngowaną, elegancką młodą kobietą reprezentującą wysoki poziom, o nienagannych manierach, gotową do zajęcia jednego ze stanowisk w rodzinnym interesie, panna Brandon zamiast powabna jest niezdarna, zamiast stąpać twardo po ziemi, chodzi z głową w chmurach, zamiast ciężkiej pracy woli oddawać się błogim snom na jawie. Trudno o bardziej roztrzepaną osobę; często snuje się, pogrążona w rozmyślaniach i marzeniach, przez co zdarza jej się wchodzić do pomieszczenia i zastanawiać się, po co i jak się w nim znalazła. Jest pokojowo nastawiona i raczej stara się zjednywać sobie ludzi niż wplątywać w konflikty - jest zdania, że życie jest za krótkie, by marnować je na wrogów i wierzy, że każdy może okazać się wartościowym człowiekiem, o ile tylko poświęci mu się wystarczająco dużo uwagi i miłości. Mimo to, kiedy się z kimś nie zgadza, nie omieszka wyrazić swojego zdania - wprost, ale uprzejmie; jest gotowa walczyć o swoje racje nawet kosztem utraconych punktów domu czy czyjegoś gniewu, choć wcale nie przychodzi jej to łatwo. Często reaguje bardzo emocjonalnie, również w przypadku pozornie błahych sytuacji. Tak już ma: poważne sprawy traktuje pobłażliwie, a te kompletnie nieważne w jej głowie urastają do rangi ogromnych. Bywa egzaltowana, pompatyczna, niepotrzebnie ubierająca małe rzeczy w wielkie słowa, celebrująca przypadkowe święta albo wymyślone przez siebie samą. Kontynuowanie rodzinnej tradycji zajmowania się magicznym transportem leży zupełnie poza kręgiem jej zainteresowań; fascynuje ją natura, żywe organizmy, niebo, żywioły. Lubi sztukę, zwłaszcza poezję, choć nie przejawia w tym kierunku ani krzty talentu. Do zbyt pracowitych osób nie należy, ale bardzo lubi zajmować się ogrodem, siać, przesadzać, przycinać i pielęgnować; potrafi też godzinami ślęczeć nad teleskopem i zgłębiać tajniki nieba, które interesuje ją też w kontekście astrologii - wróżbitka z niej żadna, ale układem planet jest w stanie z wielką gorliwością wyjaśnić każde zdarzenie czy czyjeś samopoczucie (a ile w tym prawdy, to inna kwestia). Nie pali się za to do nauki rzeczy, które jej nie obchodzą, to znaczy głównie praktycznych, przydatnych zaklęć czy czegokolwiek o magicznym transporcie, co próbuje opowiadać jej dziadek. Nie zdecydowała jeszcze kim chciałaby być w przyszłości, nie ma ambitnych planów ani celów do zrealizowania; wie za to, że nigdy nie będzie tym, kogo wyobrażała sobie w niej babcia, nigdy nie dorówna poważniejszym, rozsądniejszym kuzynkom, do których ciągle jest porównywana, nigdy nie osiągnie sukcesu takiego jak jej przodkowie i inni krewni. Nigdy nie będzie szkolną prymuską ani królową balu. Jasne, że czasem by chciała. Czasem nawet się stara. Ale czy warto na siłę się zmieniać?
Historia
Dla większości osób ostatnie dni grudnia kojarzą się z radością, ekscytacją, pośpiechem, oczekiwaniem i przygotowaniami do nadchodzącej zabawy sylwestrowej, nadzieją na lepszy, nowy rok i postanowieniami mniej lub bardziej spektakularnych zmian; tak też było wśród Brandonów, którzy zwykli spędzać ten wyjątkowy dzień w gronie najbliższych. Rok 2003 był pod tym względem wyjątkowy - spotkali się, owszem, ale tym razem na plastikowych krzesłach w szpitalnym korytarzu, nie w obszernym pokoju dziennym jednej z rodzinnych rezydencji. Zamiast wąskich kieliszków z szampanem były tylko kubeczki ze stygnącą kawą, zamiast wesołych rozmów i żartów - ciche modlitwy i powstrzymywane łzy, zamiast uścisków i życzeń Szczęśliwego Nowego Roku - kurczowe ściskanie dłoni i nerwowe oczekiwanie na wieści. Pojawiły się kilka minut przed północą i były zarazem najlepsze i najgorsze: na świecie pojawiła się ich wnuczka, odeszła zaś córka. Żaden Nowy Rok nie przyniósł jeszcze tak ogromnych zmian w życiu państwa Brandonów.
Wychowaniem dziewczynki zajęli się dziadkowie, bo pojawiła się ona na świecie na skutek krótkiego, acz intensywnego romansu panny Edith Brandon z pewnym nic nie znaczącym w świecie czarodziejów jegomościem - czarującym co prawda, ale nie stanowiącym zupełnie materiału na ojca, głównie ze względu na swoją skandalicznie brudną krew, która, gdy tylko fakt ten wyszedł na jaw, stała się dla Edith przeszkodą nie do przeskoczenia. Do tego stopnia, że zdecydowała się zerwać kontakt z mężczyzną, a fakt spodziewania się dziecka zachować dla siebie. Nieplanowana ciąża z jakimś niewiadomokim i samotne macierzyństwo oczywiście wywołały niemały skandal wśród bardziej konserwatywnych członków rodziny, którzy na sam jej widok kręcili głowami z dezaprobatą i nie powstrzymywali od mało przyjemnych komentarzy.
W domu Brandonów nastały trudne czasy: dziadkom Zoe nie było łatwo jednocześnie uporać się z bólem żałoby, jawną niechęcią części krewnych i opieką nad wymagającym niemowlęciem, a w ciągu pierwszego roku jej życia portrety dostojnych przodków były świadkami wielu gorzkich słów, morza łez i wzajemnego obarczania się winą za zaistniałą sytuację. Marigold obawiała się, że nigdy nie zdoła spojrzeć na dziecko bez rozdzierającego serce uczucia, że odebrało jej córkę, William zaś nie mógł się pozbyć wrażenia, że w którymś momencie ich wychowanie zawiodło, i gdyby zrobili coś inaczej, Edith byłaby rozsądniejsza, nie popełniłaby tego błędu i była teraz z nimi.
Czas jednak, oprócz tego że mija niepostrzeżenie, leczy rany. Z każdym dniem było łatwiej i choć tęsknota za córką nigdy nie przeminęła, stała się możliwa do zniesienia; Zoe rosła, stając się wkrótce całkiem rezolutną dziewczynką, dni mijały, a mury domu Brandonów coraz częściej wypełniał dziecięcy śmiech, któremu wtórowała nieraz Marigold, ulegająca urokowi dziecka, jego rozbrajającemu uśmiechowi i niewinnym, niekończącym się pytaniom, które jej samej nie przyszłyby do głowy. William, który od zawsze spędzał dużo czasu w pracy, nie zmienił swoich zwyczajów; w domu zjawiał się wieczorami, zdawał żonie relację z wyników sprzedaży tego dnia i zaszywał w swoim gabinecie. Opiekę nad wnuczką ograniczał do okazjonalnych reprymend i pouczających historii z kategorii "za moich czasów".
Czas mijał jej przyjemnie na zabawach w ogrodzie, zawracaniu głowy ogrodnikowi, wspinaczkach na drzewa, na zaczytywaniu w baśniach Barda Beedle'a i wymyślaniu własnych, opowiadanych później kuzynostwu, które często bywało z wizytą, w końcu rodzina była liczna; Zoe nie mogła się jednak doczekać, aż dostanie upragniony list z Hogwartu, bo czuła, że dopiero wtedy rozpocznie się prawdziwa przygoda. I miała rację: pierwsze dwa lata nauki wspomina jako beztroskie, pełne niesamowitych nowości na każdym kroku, zupełnie inne niż życie z zrzędliwym dziadkiem i nadopiekuńczą babcią. I żaden trudny egzamin czy upierdliwy profesor nie był w stanie sprawić, by na dłużej niż kilka chwil zatęskniła za domem.
Szkolna sielanka trwała raptem dwa lata, po których Brandonówna zaczęła nieco podupadać na zdrowiu: szybko opadała z dotychczas nieograniczonych sił, traciła apetyt, dokuczały jej coraz częstsze bóle w różnych miejscach, i choć babcia bardzo chciała wierzyć, że to zwyczajne objawy dojrzewania, to wąsaty magomedyk bezlitośnie rozwiał jej nadzieje, gdy tylko uzyskał wyniki badań dziewczyny i wymówił straszne słowo: kagonotria. Po raz drugi spokojne, ułożone życie Brandonów zostało nie tyle zachwiane, co brutalnie przewrócone do góry nogami.
Szala zwycięstwa w tej batalii stoczonej z chorobą przechylała się to na stronę życia, to na śmierci: Zoe kolejne lata spędziła na zmianę w sterylnych, szpitalnych salach, krojona i zaszywana przez uzdrowicieli, pojona hektolitrami eliksirów i poddawana najróżniejszym, czasem eksperymentalnym, czarom, a to znów w swoim pokoju na poddaszu, gdzie w pościeli w polne kwiatki dokonywała rekonwalescencji, czyli, jak sama mawiała, odliczania do momentu w którym znów jej się pogorszy. Było ich wiele i każdy mógł być tym ostatecznym; Brandonowie mieli jednak mnóstwo środków, które mogli zainwestować w walkę, mieli dostęp do najlepszych magomedyków w kraju i, co chyba najważniejsze: mieli mnóstwo szczęścia.
Wreszcie stan Zoe poprawiał się, kryzysy nie nadchodziły, wyniki wykonywanych regularnie badań były coraz lepsze, aż prowadzący jej przypadek medycy zaczęli coraz śmielej wspominać o wyleczeniu i powrocie do zwyczajnego funkcjonowania. Dziadkowie jednak, drżąc o zdrowie wnuczki, kategorycznie nie chcieli się zgodzić na jej wyjście poza teren ogrodu, a co dopiero powrót do szkoły - odkąd po diagnozie musiała opuścić jej mury, w miarę możliwości kontynuowała naukę w domu, pod okiem wybitnych korepetytorów. Ich wiedza zapewne nie ustępowała w niczym tej, którą mieli nauczyciele z Hogwartu, Zoe jednak brakowało czegoś innego.
Zamknięta w domu czuła się jak ptak w klatce, a im lepiej się czuła fizycznie, tym gorzej miała się jej psychika, bo zaczynała zdawać sobie sprawę, jak wiele traci w obecnym położeniu. Chciała jeść posiłki w gwarnej Wielkiej Sali, chciała zawierać przyjaźnie i zarywać noce na zwierzeniach w dormitorium, chciała wspólnie zakuwać do egzaminów i spisywać na kolanie prace domowe, wymykać się do Zakazanego Lasu i spędzać rozkoszne godziny na pielęgnowaniu różnych okazów roślin w szkolnych cieplarniach. Chciała w końcu porozmawiać z jakimś rówieśnikiem, który nie będzie z nią spokrewniony. Chciała nadrobić te lata wyjęte z życia.
Prosiła i błagała, nie miała jednak żadnych szans w starciu ze stanowczymi dziadkami, którzy byli przekonani, że wiedzą lepiej, czego jej trzeba, tak samo jak wierzyli, że muszą postępować z Zoe ostrożniej niż z własnymi dziećmi, żeby nie wpadła w kłopoty. Wymawiali się dbaniem o jej zdrowie, choć to było już zupełnie stabilne; prawda jest taka, że było im tak po prostu wygodniej, mieli dziewczynę zawsze na oku, mogli ją otoczyć ochronnym kloszem, wierząc, że dzięki temu ułatwią jej życie i oszczędzą ewentualnych porażek czy rozczarowań.
Zoe postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce i zabrała się za pisanie listów: pierwszy wysłała do szpitala świętego Munga z prośbą o pisemne potwierdzenie, że powrót do szkoły nie stanowi zagrożenia dla jej zdrowia, drugi do pana Hampsona z uprzejmym pytaniem, czy znajdzie się dla niej miejsce w szkole w nowym roku szkolnym, a trzeci z żałosnym litaniem o własnej niedoli do jedynej osoby, która mogła przemówić do rozsądku upartym dziadkom, mianowicie wuja Richarda. W ten sposób, wspólnymi siłami, z aprobatą uzdrowiciela, zaproszeniem dyrektora i wsparciem głowy rodu, dziewczynie udało się wywalczyć powrót do szkoły.
Nie żeby tak bardzo jej się paliło do zdobywania wiedzy, ale ach, witaj, przygodo!
Rodzina
★ William Brandon - dziadek, jak większość Brandonów przez większość życia zajmujący się magicznym transportem, w czasach swojej świetności skupiał się głównie na dystrybucji proszku Fiuu, obecnie oficjalnie jest na emeryturze, a w pracy zastąpili go synowie, jednak nadal żywo interesuje się biznesem, bo poza nim nie ma wielu zainteresowań. ★ Marigold Brandon - babcia, sprawująca pieczę nad Zoe; stateczna, rozsądna kobieta, ma wrażenie, że w dzieciństwie za bardzo pobłażała dziewczynie, dlatego teraz próbuje wpoić jej do głowy bardziej surowe wychowanie, niestety z dość nędznym skutkiem. Spędza dużo czasu, martwiąc się o jej zdrowie i załamując ręce nad nadmierną niefrasobliwością wnuczki. ★ Edith Brandon - matka, zmarła w wyniku komplikacji podczas porodu, matka, którą Zoe zna tylko dzięki zdjęciom i kilku oszczędnym opowieściom, które usłyszała od krewnych; w myślach idealizuje kobietę, nadając jej dużo szlachetniejsze cechy, wielką łagodność i mądrość. W rzeczywistości Edith była bardzo uparta, nie zawsze rozsądna i nie aż tak urocza, jak wyobraża sobie jej córka. ★ Ojciec, którego nie zna, ale oczywiście imaginuje sobie jako wspaniałego, eleganckiego dżentelmena; od babci wie o nim tylko tyle, że wyjechał bardzo, bardzo daleko i nie warto sobie zaprzątać nim głowy.
Dalsza rodzina, o której warto wspomnieć: ★ Richard Brandon - bratanek Williama, obecna głowa całego rodu; Zoe zawsze darzyła go wielką sympatią, a odkąd zaczęła zawdzięczać mu możliwość powrotu do szkoły, jest mu też niewypowiedzianie wdzięczna i przy każdej możliwej okazji zapewnia go w górnolotnych, kwiecistych przemowach, że odmienił jej życie. ★ Victoria Brandon - córka Richarda, często porównywana do Zoe przez babcię, która rzecz jasna przy okazji stawia ją dziewczynie za wzór do naśladowania i autorytet moralny; nasza bohaterka nie ma nic przeciwko temu i sama bardzo chciałaby być choć trochę podobna do kuzynki, niestety, rzadko jej się to udaje. ★ Obfita reszta wujostwa i kuzynostwa, z którymi utrzymuje różne kontakty, od bardzo ciepłych po prawie żadne w zależności od ich poglądów i stopnia zbulwersowania faktem, że jest dzieckiem z nieprawego łoża.
Ciekawostki
★nie zje niczego, co kiedyś żyło albo w jakikolwiek sposób pochodzi od zwierząt, uważa to za brutalne i obrzydliwe; czasem miewa dziwne pomysły dotyczące diet w stylu spożywanie tylko rzeczy o określonym kolorze albo o nazwie na daną literę; ★ma problemy ze snem, bardzo trudno jej zasnąć i często w nocy po prostu leży, gapiąc się w sufit albo niebo za oknem i marząc; ★ uwielbia dawać bliskim prezenty, przede wszystkim wykonane własnoręcznie; co roku na święta produkuje hurtowo jeden rodzaj upominku i obdarowuje nim wszystkich, oczywiście personalizując je odpowiednio; ★nadaje imiona roślinom, także tym rosnącym przy zamku, i przedmiotom, zaś ludziom lubi dopasowywać zupełnie inne, które według niej bardziej do nich pasują; ★jest kompletnym antytalenciem kulinarnym, co wynika głównie z tego, że zawsze ulega pokusie, by modyfikować przepisy wedle własnego uznania; z tego samego powodu jest też rekordzistką wybuchających kociołków z eliksirami; ★jest bardzo serdeczna i na powitanie prawdopodobnie rzuci ci się na szyję, obcałuje, a potem weźmie pod albo za rękę, bez względu na to, czy znacie się piętnaście lat czy dwa dni; ★ma w zwyczaju okrutnie się spóźniać; godziny rozpoczęcia lekcji czy umówionych spotkań traktuje raczej umownie; ★kocha czytać, zwłaszcza romantyczne powieści, i potrafi przeżywać historie bohaterów tak jakby dotyczyły jej samej, co skutkuje szalonymi porywami różnych nastrojów od ekstazy po rozpacz.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Witamy Cię na Czarodziejach! Twoja karta zostaje zaakceptowana, dostajesz więc uprawnienia do gry. Poniżej znajdziesz przydatne w dalszych krokach na forum linki, z którymi warto abyś się zapoznał!