Miejsce upamiętniające śmierć wszystkich czarownic spalonych na stosie i brutalnie zamordowanych potomnych wilkołaków. Panuje tu aura wyniosłości i chłodu. Wokół tej ściany (będącej częścią muru zewnętrznego pensjonatu) rośnie pełno asfodelusa, którym można się odrobinę poczęstować, jeśli zachowasz należyty szacunek. Postacie beztwarzowe przemieszczają się po ścianie w te i we wte, jakby błąkały się po dziś dzień wśród niesprawiedliwości i czekały na zemstę. Miejsce idealne do wyciszenia się i uspokojenia myśli. Są tu ławeczki na których można przysiąść.
W tej lokacji unosi się magia wyciszająca struny głosowe - każdy czarodziej w tym temacie może jedynie szeptać.
Gdy naprawdę skoncentrujesz się myślami na tych wszystkich spalonych czarownicach powietrze wokół Ciebie zafaluje, a Twój magiczny zmysł przykuje Twoje spojrzenie do bocznej ściany muralu - dostrzeżesz wpatrującą się w Ciebie kokieteryjnie duszę bardzo Spalonej czarownicy, która musiała mieć w sobie wiele kropel krwi wily. Uśmiecha się do Ciebie, a gdy próbujesz ją zaczepić bądź porozmawiać śmieje się melodyjnie. Ty zaś słyszysz w głowie dźwięk płonącego kominka... albo stosu.
- Gdzie... ty... mnie... do... ciężkiej... cholery... prowadzisz... - Aiden szedł zadyszany na piechotę aż z Nowego Orleanu, który odwiedził dzisiaj. Kupił sobie książkę z miejscowymi czarodziejskimi legendami jako coś lekkiego do poczytania, ale kiedy tylko Talia - duch wilkołaczki, który nawiedzał go od kiedy tylko się tu pojawił. O tym, że duchy są w Luizjanie absolutną normalnością, wiedział doskonale jeszcze zanim przyjechał tu na wakacje. Nie był tym faktem jakoś szczególnie przerażony czy jakkolwiek przejęty, w końcu dziesięć ostatnich lat spędził w Hogwarcie, a tam od duchów się roiło. Może i przechodzenie przez ducha nie należało do najprzyjemniejszych przeżyć na świecie, ale jednak trudno było nazwać je "groźnymi" czy jakkolwiek niebezpiecznymi. Ale te duchy tutaj były jakieś... dziwne. Przede wszystkim, wyglądało na to, że jeden duch nawiedza tylko jednego czarodzieja i, co ciekawe, tylko i wyłącznie ten czarodziej mógł tegoż ducha zobaczyć i usłyszeć. Aiden już się do tego przyzwyczaił, ale na początku wyglądało to dość idiotycznie, kiedy wszędzie dookoła widział ludzi gadających do siebie.
Dzisiaj Talia była wyjątkowo niespokojna. Duch, który od początku zatruwał mu głowę tym, jakie to wspaniałe jest życie wilkołaka i że powinien poddać się przemianie, nie mógł wytrzymać, żeby nie przyprowadzić go tutaj, kiedy tylko zobaczył nowy zakup Aidena. Ciągnęła go tu tak uporczywie, że aż w końcu jej uległ, zwłaszcza, że to miejsce znajdowało się całkiem blisko jego domku. - No i... co tu jest takiego ciekawego, co chcesz, żebym zobaczył? - zapytał. Na początku się przeraził, kiedy usłyszał samego siebie, a właściwie to... nie usłyszał. Przynajmniej do jego uszu nie dotarł jego własny głos, a jedynie dźwięki produkowane na powietrzu z jego jamy ustnej. Potem jednak rozejrzał się dookoła i stwierdził, że wszyscy czarodzieje w okolicy również szepczą. Zatem to musiały być jakieś czary...
Snuła się uważnie po pensjonacie na początku, spoglądając na każdego z młodzieńców wyjątkowo przelotnym, znudzonym wzrokiem. Ach, ci pozbawieni cząstki wilkołactwa w sobie. Długie, nieścinane włosy, przylegające wręcz do pasa zdobiły jej urok i oblicze, kiedy to znajdowała się w bycie typowo duchowym; musiała kogoś znaleźć - kogoś, kto ją zaintryguje. Może kolejnego wilkołaka? Szkoda, że nie wiedzą, ile tracą, kiedy to wybierają życie niezgodne z własną, wewnątrzną naturą. Świadomość przyczyniała się do drogi zwycięstwa - świadomość w innym stopniu, niż tak naprawdę chciała Talia, przyczyniała się do destrukcji własnego, wyodrębnionego już od dawien lat gatunku. Od początku ceniła sobie życie tam, gdzie znajdowało się jej miejsce - na miejscach podmokłych, ale w otoczeniu najbliższych, z którymi czuła się dobrze. Niestety - liczne podziały społeczne nie pozwalają wilkołakom na niezażywanie eliksiru tojadowego wśród pozostałych - czy to w kwestii występującego zagrożenia, czy to w kwestii czysto moralnych. Już dawno temu zostali potraktowani jako źródło choroby, skupisko zarazy, miejsce pochowanych, gdzie krzyże nieustannie wbijają się w ziemię, a ciała zostają albo pochowane, albo spalone, w zależności od tego, w jakiej formie poniósł śmierć dany wilkołak. Nie uważała tego jednak za chorobę w pełnym tego słowa znaczeniu - uważała to za coś, co może polepszyć przede wszystkim nie tylko życie, ale także więź ze samym sobą. Rozmyślania te przerwał chłopak - chłopak, który zaintrygował ją, kiedy to przechodziła od korytarza do korzytarza, zastanawiając się nad tym, czy kogokolwiek jeszcze znajdzie. Zauważyła w nim cząstkę tego, czego innym brakowało - pewności siebie? Tajemniczości? A może po prostu - wiązało się to z jej dawnym życiem, dawnymi czasami, kiedy to wszyscy już zniknęli? Prosty, zgrabny krok w stronę Aidena i obrała go jako swojego towarzysza - czy tego chciał, czy też i nie. Książka, którą kupił młodzieniec, zachęciła go do tego, by pokazać mu jedną rzecz. Prosty ruch dłonią, prośba, a może rozkaz - niezależnie od obranej ściezki do zwycięstwa, prowadziła chłopaka w nieznane dla niego tereny, a dla niej doskonale znane. Znane dlatego, bo powiązane było to z jej przodkami. — Do miejsca, w którym dowiesz się więcej historii, niż z tej książki. — sama nie wiedziała, jak tego nazwać, niemniej jednak podejrzewała, że gdzieś na którejś stronie jest o tym wspomniane. A skoro był chętny do poznawania okolicznych legend, nie mogła się powstrzymać przed pokazaniem mu obrazu dawnej Luizjany. Na szczęście, w przeciwieństwie do chłopaka, nie miała większych problemów z kondycją. Może to właśnie dlatego, bo jest jedynie widmem. Znaleźli się przy ścianie pamięci, do której to Talia odczuwała zarówno sentyment, jak i pogardę. Sentyment ze względu na to, jak bardzo to miejsce dotyczy jej gatunku; nienawiść ze względu na to, jakie rzeczy miały tutaj miejsce. I to tylko rozbieżności rasowe. — Odczuwasz ten chłód? Charakterystyczny, wydający się być melancholijnym tknięciem poprzednich lat? — zapytała, spoglądając na książkę swoimi jasnymi obrączkami źrenic, które to wylądowały sukcesywnie na mimice Aidena. Na ścianie poruszały się najróżniejsze postaci, wydające się być marionetkami wśród tego, kto stworzył to miejsce, kto postawił te cegły, kto postanowił uwiecznić ich na cześć. Odrobinę posmutniała, spoglądając na ludzi bez twarzy. Jakby odebrano im to, co identyfikuje w większości daną jednostkę. — Jak myślisz - kto znajduje się na tej ścianie i d l a c z e g o, Aidenie? — rzuciwszy spokojnym pytaniem, kiwnęła głową na książkę. — Może znajdziesz to w swoim tomiszczu. Wzięła głębszy wdech, zastanawiając się nad wszystkim - własną przeszłością, którą być może kiedyś zamierzała bardziej odkryć - niczym materiał, które przykrywa nagie ciało, by następnie je ukazać w swej pełnej okazałości.
- Taaaak? - zapytał, może nie tyle powątpiewając w jej słowa (bo wiedział, że ona już nie odpuści, skoro zobaczyła to coś w jego ręku), ale trochę czepliwie. - To aż sam jestem ciekaw, co to może być za miejsce... - tak, istotnie, był tego ciekawy, tak jak całej okolicy, ale nie mógł pozbyć się wrażenia, że towarzystwo tego ducha nie do końca mu służy. Talia była niesamowicie uparta i jakaś taka... chłodna, co akurat w tym przypadku nie miało absolutnie nic wspólnego z faktem, że była duchem.
Dotarli w końcu do pensjonatu. Aiden już miał nieco ironicznie podziękować za przyprowadzenie go za rączkę w miejsce, do którego i tak zmierzał i mógł dotrzeć samemu, w nieco wolniejszym tempie i mniejszym napięciu, niż te, które towarzyszyło tej wędrówce. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że tu nie o sam pensjonat chodzi. - Chłód... - odpowiedział szeptem Aiden, kiedy wpatrywał się w ścianę i te wszystkie postacie tutaj narysowane. - Może i nie odczuwałbym go tak mocno, gdybyś ciągle nie latała we wszystkie strony, ciągle przeze mnie przelatując...
Jego wzrok przykuł rysunek pewnej kobiety. Z jej pięknej, gładkiej twarzy płynął uśmiech w jego stronę. Było w niej coś takiego, co sprawiało, że Aiden nie mógł oderwać od niej wzroku. Jakiś niezwykły urok, olbrzymia gracja, nieziemska wręcz uroda... Wyciągnął rękę w jej kierunku, chcąc pogładzić tę twarz nie z tego świata zastanawiając się, czy w dotyku jest tak samo gładka, delikatna, przyjemna... A kiedy już to zrobił, owa dziewczyna zaczęła się śmiać. Wtedy Aiden poczuł się nieco głupio, a to uczucie zdawało się wyrwać go z otumanienia. A więc miał do czynienia z... - Wila? - zapytał, patrząc na Talię, ale wtedy, zamiast jej odpowiedzi, usłyszał trzask ognia. Był on jakiś dziwny, nienaturalny, ale w pierwszej chwili Aiden tego nie rozpoznał. Rozejrzał się gwałtownie dookoła czując, że narasta w nim przerażenie. Skierował rękę w kierunku kieszeni z różdżką, przygotowując się do gaszenia pożaru. Zaraz potem jednak zdał sobie sprawę, że nic się nie pali. Ów dźwięk dochodził z jego głowy. Kiedy Talia skierowała do niego pytanie, dosłownie o ułamki sekund uprzedziła Aidena, który zamierzał spytać ją dokładnie o to samo. I znów zamierzał o coś zapytać, ale ta wskazała mu książkę. - W przeszłości musiałaś pracować w Departamencie Tajemnic, co? - rzucił do niej, kiedy, próbując opanować wszystkie te niecodzienne stany w swojej głowie, usiadł pod pobliskim drzewem i otworzył książkę na spisie treści. - Jesteś tak tajemnicza, że musiałaś kończyć jakiś kurs na Niewymownego... Aiden, oczywiście, domyślał się gdzie powinien szukać. Otworzył książkę na rozdziale o polowaniach na czarownice. - To jakaś twoja przodkini? - zapytał w końcu Talię. - Albo potomkini... No bo chyba nie ty, prawda? Nie wyglądasz jak ona.
Dziewczyna spojrzała na niego w sposób ciekawski, ale również i ironiczny, podnosząc brwi w widocznej zagrywce. Wiedziała, że większość osób może być nastawiona do niech niechętnie, i to nie bez powodu, ale żeby aż tak... Nie była w stanie jednak stwierdzić jednoznacznie, czy to jest problem z nią, jako Talią, duchem wilkołaka, czy jednak z chłopakiem, którego obrała sobie ze względu na przede wszystkim dziwne skojarzenie ze wspomnieniami lat poległych, lat, które odeszły w zapomnienie. Na co dzień była osobą ciekawską, niemniej jednak nie lubiła czuć się niczym piąte koło u wozu, co nie zmienia faktu, iż nieustannie zamierzała przemierzać przez najróżniejsze krainy i morza stworzone przez Aidena, byleby mu przekazywać najróżniejsze informacje. Nie odpowiedziała na słowa o byciu ciekawym na temat miejsca, do którego zamierzała go zaprowadzić. Powoli, poprzez najróżniejsze trawy, wydeptane ścieżki oraz niszczejące już pod wpływem upływu czasu kostki brukowe. Nie słyszała stukotu butów własnych o twarde podłoże - nawet butów nie miała na swoich zadbanych, widmowych nogach. Nadal jednak posiadała wspomnienia, którymi zamierzała się podzielić, kiedy to przed ich obliczem zaczęło pojawiać się to miejsce. Gdzie mogła spojrzeć jeszcze raz na zapomnianych, wyklętych, spalonych, poddanych egzekucji. — Uważasz to za coś złego? — zapytała się, przelatując przez niego raz jeszcze, w związku z czym Aiden poczuł chłód, który to ponownie opanował jego ciało. Talia nie bała się wykorzystywać własnej, duchowej formy do robienia psot tak charakterystycznych, tak niesubtelnych. Jest chłodna, ale czasami pozwala na to, by na jej twarzy pojawił się jakiś uśmiech. I chociaż teraz był to uśmieszek zadziorny, o tyle jednak nie stanowiła czegoś, co ma na celu jedynie istnieć. Żyła. Mimo, że nie mogła w jakikolwiek sposób wpływać lepiej na otoczenie. Obserwowała, powoli, ostrożnie, zachowując zimne spojrzenie w stronę wilii, która postanowiła otumanić swym urokiem wybranego przez niego wychowanka. Była świadoma tego, jak one potrafią zmusić umysł do ukierunkowania myśli tylko i wyłącznie w jedną stronę. Piękne, pożądane, a przede wszystkim przepełnione cechami, jakie to przyciągają mężczyzn. Zwodnicze, ale niebiańskie. Za jaką jednak cenę? Wystarczy się zdenerwować, by oblicze przyjęło postać okropnego potwora, niekontrolującego nad sobą jeszcze bardziej, niż wilkołaki. Żałosne. — Tak, wila, Aidenie. — powiedziała spokojnym głosem, przelatując od postaci do postaci na ścianie, szukając czegoś. Analizując. Włosy poruszały się zgodnie z rytmem wiatru, mimo iż go nie odczuwała; włosy delikatnie opadały jej na ramiona i plecy, mimo że już dawno nie czuła bólu. Była cicho. Siedziała cicho. Zajmowała się własnymi przemyśleniami, chociaż tak naprawdę słuchała następnych słów chłopaka. — Nie, nie pracowałam, chociaż zapewne bym się do tego, pod tym względem, nadawała. — uśmiechnęła się, przekładając kosmyk włosów za ucho, by następnie spojrzeć w stronę młodzieńca. — Nie, ale ją znałam. Tak samo, jak zresztą te osoby, które przechadzają się po ścianie bez jakiegokolwiek oblicza. — kiwnęła głową na cegły, na wszystko, co zdobiło to miejsce. Było tajemnicze, chłodne, uniemożliwiając Aidenowi używanie głosu w normalny sposób. Ona jednak mogła, a pewny rodzaj ciszy zachowywała. — Moja matka tutaj zginęła za bycie wilkołakiem. Ta wila też. — rozpoczęła, spoglądając na niego wzrokiem melancholijnym, a jednak istniejącym. Nie była obojętna, po prostu wspomnienia opanowały jej umysł. — Każda z nich została brutalnie zamordowana, pociągnięta żywcem, bez możliwości jakiejkolwiek obrony. — spojrzała na niego, zastanawiając się nad tym, co on o niej myśli. Dziwna? Podejrzana? Pozbawiona krzty szacunku? A może po prostu zagubiona? — Zazdroszczę wam takich czasów. Takich, że nie musicie się z tym ukrywać, nie musicie bać się osądu mugoli, wszak jest Was przede wszystkim więcej. Gdybym mogła, to bym powróciła, ale niestety; pozostaje mi taki byt. — powiedziawszy te słowa, oparła się o mural, mimo swojej niematerialności. — Jakie masz plany na przyszłość? — zapytała się, wszak ona już jej nigdy nie będzie mieć.
- No ależ oczywiście, że nie! W ogóle nic wtedy nie czuję, wiesz? Ahgrr... - odpowiedział nieco ironicznie na jej zaczepkę, a przynajmniej próbował, żeby to tak zabrzmiało, bo kiedy Talia po raz kolejny to zrobiła, przenikając przez niego, znów poczuł ten okropny chłód, jakby ktoś oblał go zimną wodą. Pamiętał, że kiedy w pierwszej klasie po raz pierwszy zetknął się z duchem w taki sposób, aż się zdziwił, że nie był cały mokry. - Och, dzięki, Talia! Naprawdę, co ja bym bez siebie zrobił w te upały... - rzucił jej już wybitnie ironicznie. Co prawda w Nowym Orleanie nie było jakoś niesamowicie gorąco, ale te moczary, w pobliżu których znajdował się pensjonat, to zupełnie co innego... Niesamowicie wilgotne powietrze sprawiało, że kompletnie nie było czym oddychać, a Aiden dość średnio znosił duchotę. No ale cóż, duchy jednak oddychać nie musiały, prawda? Jej to nic nie przeszkadzało... Po uzyskaniu potwierdzenia swoich podejrzeń, chłopak tylko coś wymamrotał i ciężko westchnął. Spodziewał się teraz usłyszeć jakiś równie tajemniczy, co sama Talia, wywód na temat wil, ale duch chyba się powstrzymał. Na szczęście... - To szkoda, bo byłabyś w tym serio genialna... - odpowiedział jej z przekąsem. Wysłuchał jej opowieści jednym uchem jej słowa wpuszczając, a drugim wypuszczając, przy okazji przeglądając książkę. Znalazł tam trochę informacji na temat lokalnej społeczności wilkołaków, która zamieszkiwała tereny pobliskich mokradeł, ukrywając się przed mugolami. Dotarło do niego jej pytanie, choć musiał się otrząsnąć, zanim jego mózg faktycznie zarejestrował w świadomości Aidena jego znaczenie. - Ja... - zaczął, choć nie wiedział, jak ma na to pytanie odpowiedzieć. Szczerze, czy nie do końca? Talia była tak tajemnicza i nieprzewidywalna, że we wszelkich rozmowach na poważnie z nią (a innych prawie że nie było) trzeba było bardzo ważyć słowa... - Chcę leczyć, tak jak moja matka - zdecydował się jednak na szczerą odpowiedź. Ale nie to miał w tym momencie w głowie, bo teraz, kiedy zerknął do książki, było tyle pytań, które sam chciał zadać... Sam się sobie dziwił, ale temat wilkołaczego życia Luizjany bardzo go zainteresował. Wcześniej nie wiedział zbyt wiele na temat wilkołaków i, prawdę mówiąc, niewiele go one interesowały. Ot stworzenia, ludzie, którzy zostali przeklęci nieuleczalną klątwą. Jedyne, co w nim budzili, to współczucie, ale ciekawość? Nigdy nie spodziewał się jednak, że natrafi na tak intrygujące informacje na ich temat... - Talia, to... Według tej książki, wilkołaki w Luizjanie stworzyły coś w rodzaju... lokalnej społeczności. Jak to wyglądało? - zapytał, choć skutków swojej ciekawości za moment mógł pożałować, bo rozmowa z Talią momentami przypominała konwersację z centaurami...
Talia spojrzała raz jeszcze, kierując wzrok prosto na Aidena, zanim znowu nie przeniosła go na ścianę, zastanawiając się nad tym, jak dokładnie wyglądałoby jej życie, gdyby tak wcześnie nie umarła. Gdyby jeszcze żyła. Kto wie, może osiągnęłaby znacznie więcej, niż tylko i wyłącznie duchową, całkiem młodą formę. Mogła narzekać, ale ostatecznie przecież istniała, choć nie mogła już niczego fizycznego poczuć. Jedynie emocje stanowiły podstawę dla jej działania, w związku z czym starała się na nich opierać, choć nie pozwalała na to, by dzielić się nimi z przypadkowymi osobami. I chociaż wytworzyła więź z Aidenem, stanowiąc przede wszystkim skarbnicę cichej, aczkolwiek istniejącej wiedzy, o tyle jednak nadal pewne rzeczy się po prostu nie zmienią. Przede wszystkim jej czepliwość oraz zdolność do pozostawiania po sobie uczucia chłodu. — Na pewno? — zapytała się, podnosząc kąciki ust nadal w uśmiechu zadziornym, a przede wszystkim zdolnym do delikatnego zdenerwowania. Niemniej jednak nie podejrzewała, by chłopak się o to wkurzał; tak czy siak tylko on ją widział. I naprawdę dziwnie by to wyglądało, gdyby chciał podnieść na nią głos akurat w tym miejscu, uniemożliwiającym krzyczenie. — Wyćwiczysz sobie formę, opalisz się, spalisz zbędne kalorie... — zaczynając wyliczankę, wystawiała każdy kolejny palec w odpowiedniej kolejności, wieńcząc go za pomocą dotknięcia drugą ręką. Dłoń ani nie drgnęła, choć Talia przystawiła tę drugą do policzka, zastanawiając się nad tym, czy będzie mogła parę kwestii do tego zaliczyć. Ostatecznie wymieniła tylko te trzy, wędrując od jednego końca ściany do drugiego, kiedy już dotarli. Wilkołacze życie, nie ma co mówić na ten temat. Kondycja w lokalnej społeczności zawsze przewyższała tą postawioną do poziomu w Nowym Orleanie. — Wolę moje życie niewymownego ducha niż Niewymownego, który pracuje pod czujnym okiem Ministerstwa Magii. — powiedziała, spoglądając mu prosto w oczy. Zastanawiała się jednocześnie nad tym, dlaczego ludzie tak brną do tego wszystkiego. Dlaczego brną do bycia uległym wyższym stanowiskom, dlaczego porzucają własną prywatność tylko po to, by ostatecznie i tak stracić życie dla czegoś takiego? Nie wiedziała. Chociaż, może jest hipokrytką; sama przecież posiadała życie, które czasami nie było uznawane do końca za życie, choć, biorąc pod uwagę różnorodności względem wilkołaków w mieście a w lokalnej społeczności, naprawdę wszystko jest zależne. Poprawiła długie włosy, przeciągając je ponownie za ucho o normalnych, ludzkich rozmiarach. Długie, ciemne paznokcie zahaczyły o skórę, choć nie do końca spowodowały ból cielesny. — Odważny, pełny odpowiedzialności zawód, Aidenie. U nas w wiosce było wyjątkowo mało uzdrowicieli. — powiedziała na jego plany na przyszłość. Zawód uzdrowiciela jest czymś obecnie pożądanym; w wiosce mało było tak naprawdę okolicznych, którzy znaliby dokładniej magię leczniczą. Nie bez powodu życie na mokradłach obarczone jest większą śmiertelnością, prawda? A tak, gdyby posiadali uzdrowiciela, więcej osób urodziłoby się zdrowych, jak i więcej osób po prostu by przetrwało. Średnio jednak o kogoś z większym doświadczeniem, niż to zdobyte poprzez książki, przemycone z tętniącego życiem miasta. A same eliksiry nie są w stanie do końca uleczyć daną osobę w odpowiednim momencie. — Tak, stworzyły lokalną, obarczoną własnymi zasadami społeczność, na mokradłach. Jeżeli chcesz, to kiedyś cię do niej zaprowadzę, choć nie wiem, czy cię powitają bez większych problemów. — mruknęła w jego stronę, zastanawiając się nad tym, czy dałaby radę zapoznać go bliżej z kulturą wilkołaków. Tak, by nie tylko ją zobaczył, przeczytał, ale także, by ją po prostu poczuł. — Część wilkołaków sukcesywnie poddawała się rejestrowi, pijąc co miesiąc wywar tojadowy. Część jednak nie zamierzała się poddawać i grać pod dyktando rządzących, w związku z czym wyniosła się na mokradła. My... ogólnie podczas pełni nie pijemy tego eliksiru. Oddajemy się w pełni naturze, jaką zostaliśmy obdarowani. I stworzyliśmy na mokradłach miejsce dla nas. Dla tych, którzy nie boją się być sobą. — spojrzała na niego spokojnie, nie traktując tej informacji jako coś rażącego. Jako zaniedbanie.
Aiden zarechotał cicho pod nosem, a w każdym razie tak byłoby normalnie, bo w aktualnej sytuacji tak naprawdę nic nie usłyszał. Musiało to więc wyglądać dosyć dziwnie, jeszcze dziwniej, niż rozmowa z niewidzialnym dla postronnych duchem. Nie miał nawet pewności, czy Talia go usłyszała. A raczej, czy to dostrzegła, bo usłyszeć to nie usłyszała na pewno. - Mhm, a więc jednak potrafisz żartować... - odgryzł się jej. - Tego się po tobie nie spodziewałem, Talio! Widzisz? Ciągle uczymy się czegoś nowego!
Wertował stronice książki, czytając pobieżnie akapity poświęcone wilkołakom. Starał się też przy tym słuchać tego, co mówiła mu Talia, komentując jego słowa odnośnie planów na przyszłość. - Czemu? Tak mało wykwalifikowanych czarodziejów było w okolicy, czy po prostu bali się wilkołaków? A może wilkołaki po prostu ich zjadały, co? - nie mógł się wyzbyć pewnej kąśliwości w swoim tonie, rozmawiając z duchem wilkołaczki. Naprawdę, wydawała mu się straszną hipokrytką, kiedy mówiła o biednych, ciemiężonych i nierozumianych przez nikogo wilkołakach, podczas gdy to one były wielkim zagrożeniem dla ludzi. Do tego, kiedy wspomniała o eliksirze tojadowym, który, jej zdaniem, przeszkadzał wilkołakom w byciu sobą, jego niechęć jeszcze bardziej się pogłębiła. - Taaak, to musi być świetne uczucie to bycie sobą, co? - zapytał ironicznie, odkładając książkę. - Bez eliksiru tojadowego wilkołaki są tak bardzo sobą, że jak budzą się następnego ranka po pełni, nawet nie wiedzą czyje mięso mają w zębach... Choć nie ukrywał, że wilkołaki budzą w nim niechęć (nie ze swojej natury, ale nie mógł zaakceptować polubienia swojej likantropii), obecność Talii sprawiała, że jakimś piekielnym cudem odczuwał może nie tyle coraz większą sympatię, ale zwyczajną, ludzką ciekawość. Zwłaszcza, że potwierdziła jego słowa o wilkołaczej społeczności, o której chciał się jeszcze czegoś dowiedzieć. Jednakże... - Jeśli te wilkołaki nie piją eliksiru tojadowego, nie mam najmniejszego zamiaru zapuszczać się w tamte strony! Życie mi jeszcze miłe... - powiedział, wstając na nogi i zabierając książkę. - Chodź, wracajmy do pensjonatu! Jestem głodny jak wilk! - podkreślił to ostatnie słowo, uśmiechając się pod nosem z własnego żartu.