Kiedyś Nowy Orlean uważany był za stolicę hazardu i chociaż te czasy już przeminęły, miasto wciąż obfituje w kasyna. Poza tymi mugolskimi, które można spotkać na każdym kroku, w dzielnicy francuskiej znajduje się również ukryte, podziemne magiczne kasyno. Żeby wejść do środka trzeba zejść po długich, krętych schodkach w dół. Jeśli zabłądzi tu jakiś mugol, te schody wyprowadzą go do innego wyjścia, a jeśli postanowi wejść tu niepełnoletni czarodziej, będzie schodził po tych schodach bez końca i prędzej czy później będzie musiał zawrócić, to zejście nigdzie go nie doprowadzi. Lokal jest ogromny, w środku znajdują się stoły o różnym zastosowaniu - do gry w krwawego barona, w eksplodującego durnia, do astroletki, a nawet do gry w gargulki. Na środku znajduje się ogromny bar i stoliki, przy których można napić się wybranego alkoholu. W całym kasynie kręcą się przeróżne duchy dawnych hazardzistów. Kto wie, może jak zamienisz z nimi słowo to uda ci się poznać wyjątkowe tajniki gier hazardowych?
Z tyłu lokalu znajduję się pomieszczenie do gry w Therię, jednak nie wpuszczają tam każdego, musisz mieć skończone minimum 21 lat. Ewentualnie, możesz spróbować udawać starszego niż jesteś, jednak w tym celu musisz rzucić kostką.
Udaje starszego, niż jestem:
1 podejście Parzysta: Mocny makijaż? Elegancki strój? Coś sprawiło, że nikt nie uznał cię tu za dzieciaka. Nie zapytali cię o wiek, nie próbowali kontrolować różdżki, wszedłeś do środka bez najmniejszego problemu. Nieparzysta: Niestety, nikogo nie nabierzesz. Nie ważne jaką bajeczkę sprzedałeś ochroniarzowi, nie uznał jej za wiarygodną. Stwierdził, że powinieneś wrócić jak podrośniesz. Możesz zdecydować się na 2 podejście. 2 podejście 1,2 Masz szczęście, trafiłeś na innego ochroniarza i ten był znacznie bardziej wyrozumiały. Spojrzał na ciebie krzywo, ale po chwili namysłu wpuścił cię do środka. Miłej gry! 3,4 Trafiłeś na innego ochroniarza, ale to nic nie dało. Ten okazał się być równie surowy jak poprzedni. Nie udało ci się wejść do środka. 5,6 Niestety, trafiłeś na tego samego ochroniarza i poważnie go zdenerwowałeś. Ostrzegł cię, że jeśli spróbujesz się tu przemknąć po raz kolejny, wyrzuci cię z kasyna. 3 podejście Parzysta: Wyczułeś odpowiedni moment i w końcu trafiłeś na kogoś, kto nie robił większych problemów. Nareszcie udaje ci się dostać do środka. Nieparzysta: Trafiasz na ochroniarza ze swojej pierwszej próby. Jeśli w czasie drugiej próby wylosowałeś 5 lub 6, mężczyzna wścieka się i wyrzuca cię z kasyna. Twoje zdjęcie ląduje na drzwiach i wygląda na to, że więcej tu już nie wejdziesz. Jeśli w drugim podejściu wylosowałeś 3, lub 4, ochroniarz jest zły, że znowu cię widzi i wyrzuca cię z kasyna, jednak nie wylądowałeś na czarnej liście i wystarczy, że tego dnia będziesz trzymał się z daleka. Nie licz jednak, że masz szansę wejść do tej sali. *Wszystkie podejścia mogą być opisane w jednym poście, jednak fabularnie dzieją się innego dnia, rzuty kością również muszą być wykonane w innych dniach.
Do wielu gier potrzebujesz towarzystwa - zarówno do durnia, gargulków, krwawego barona, jak i therii. Zasady wszystkich gier znajdziesz tutaj. Jeśli jednak nie chcesz grać z nikim znajomym, lub zwyczajnie wolisz przyłączyć się do prawdziwej gry hazardowej w większym gronie, zdecyduj się na astroletkę, lub trzy różdżki.
Astroletka Wystarczy, że podejdziesz do jednego ze stołów pełnego graczy i obstawisz wybraną kartę tarota, wykładając 10 galeonów na stół. Jeśli bukmacher wykręci obstawioną przez ciebie kartę, wygrywasz i zgarniasz albo całą sumę, albo dzielisz się nią z osobami, który również obstawili tę kartę. Jeśli przegrasz - niestety, twoje pieniądze przepadają. Próbuj dalej!
W praktyce:
Pierwszy post: Przed rzutem kostkami.
Kod:
<zg>1:</zg>Wybrana karta tarota
Drugi post: 1. Rzuć literą, aby przekonać się ile graczy bierze udział (A, B, C, D-4, E-5, F-6, G-7, H-8, I-9, J-10), każdy z graczy obstawia 10 galeonów, więc aby określić całkowitą sumę, pomnóż ilość graczy razy dziesięć. 2. Rzuć tradycyjną kostką, aby przekonać się, ile graczy obstawia to samo co ty. (1-2: 0 graczy, 3-4: 1 gracz, 5-6: 2 graczy) W przypadku wygranej, musisz podzielić wygraną sumę przez ilość graczy, którzy obstawili tak samo. 3. Rzuć pięcioma kartami tarota. Jeśli jedna z nich pokrywa się z twoją, wygrywasz! Jeśli nie, tracisz wpłacone 10 galeonów. Pamiętaj odnotować zysk, bądź stratę w odpowiednim temacie.
Kod:
<zg>Wybrana karta:</zg> <zg>Ilość graczy</zg> <zg>Ilość graczy, którzy obstawili tę samą kartę:</zg> <zg>Wylosowane karty tarota:</zg> <zg>Czy któraś pokrywa się z twoją:</zg> Tak/Nie <zg>Wygrana suma:</zg>
Trzy różdżki Przy jednej ze ścian kasyna znajdują się niewielkie, drewniane stoliki. Kiedy na jednym z nich położysz galeony i stukniesz różdżką w sam środek, na stole na kilka sekund pojawią się trzy przedmioty. Różdżka, kociołek i książka w różnych kombinacjach. Mogą pojawić się dwie różdżki i jedna książka, albo jedna różdżka i dwa kociołki. Twoim celem jest wylosowanie trzech takich samych przedmiotów. Jeśli ci się uda, ilość galeonów, które położyłeś na stole, podwaja się. Jeśli nie - galeony po prostu znikają. 1. W pierwszym poście określ ile galeonów kładziesz. 2. W drugim poście rzuć trzema kostkami, aby przekonać się, jakie przedmioty pojawiły się przed tobą.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Nowy Orlean oferował mnóstwo rozmaitych rozrywek, a w tym – kasyno, w którym między innymi można było zagrać w… Therię. Jak tylko to wyczaił, to od razu zagaił Sophie, pamiętając ich małą przedwakacyjną umowę odnośnie tej gry; wydawało mu się, że będzie się trzeba dużo bardziej nagimnastykować, żeby sobie ogarnąć planszę, a tu proszę – okazja była praktycznie na wyciągnięcie ręki. Nic tylko korzystać! Jak to zwykle jednak bywa, łatwiej powiedzieć niż faktycznie zrobić. Odwalony prawie jak szczur na otwarcie kanału, bo jednak do takiego lokalu jak kasyno wypadało założyć coś bardziej eleganckiego niż chociażby t-shirt, choć i tak pozostając w zgodzie ze sobą Fitzgerald uzupełnił strój złożony z marynarki i koszuli w jeansy oraz trampki, które o dziwo nawet się z niczym nie gryzły. Poskromił też odrobinę swoje niesforne rude kłaki, zostawiając jednocześnie kilkudniowy zarost na twarzy. Vladimir dał mu dzisiaj spokój; trochę rano się przy nim kręcił, ale w końcu gdzieś zniknął, by prawdopodobnie zająć się jakimiś swoimi duchowymi sprawami czy coś w tym stylu, nie wnikał. Cieszyło go po prostu, że ma choć chwilę odpoczynku od niego i nie będzie musiał słuchać ani kolejnych dowcipów, ani litanii czarnomagicznych klątw. Miał nadzieję, że tym razem trafią na kogoś kto nie będzie im robił problemów z wejściem tak jak tamten wykidajło-służbista. Odnalezienie krętych schodów i dostanie się do samego przybytku magicznego hazardu nie przysporzyło im bowiem żadnego trudu – oboje wszak w świetle czarodziejskiego prawa byli pełnoletni; prawdziwe schodki zaczęły się dopiero, kiedy usiłowali dostać się do odpowiedniego pomieszczenia, bo jak się okazało tutaj samo ukończenie siedemnastu lat to jednak za mało. Gość postury trzydrzwiowej szafy zagrodził przejście i po zlustrowaniu ich spojrzeniem uznał, że są zbyt młodzi, żeby wejść. Na nic się zdały próby przegadania go – był całkowicie nieugięty i niewzruszony, ręką wskazując im odwrotny kierunek i mówiąc przy tym, że mają wrócić, jak podrosną. William zmełł w ustach przekleństwo i z trudem powstrzymał się wtedy od pokazania na odchodnym typowi środkowego palca, bo sfrustrowało go to bardziej niż powinno. — I jak, gotowa? — rzucił w kierunku dziewczyny z wymownym ruchem brwi i błyskiem białych zębów obnażonych w uśmiechu, gdy ponownie spotkali się u wyjścia z ośrodka, by wspólnie udać się do kasyna. — Oby tym razem poszło lepiej. Chyba by się solidnie wkurzył, gdyby trafili na tego samego ochroniarza. Na całe szczęście tak się nie stało, w głębi nawet odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że przed wejściem do pokoju przeznaczonego do gry w Therię stoi ktoś inny. Mało tego, ten okazał się być zdecydowanie bardziej wyrozumiały i ledwie musnąwszy ich spojrzeniem, zawieszając je może na ułamek sekundy dłużej na Sophie, sprawdził jedynie czy nie mają przy sobie niczego oprócz różdżek, a następnie odsunął się na bok, żeby zrobić przejście i życzył przy tym miłej gry. William posłał jasnowłosej Ślizgonce porozumiewawcze, podekscytowane spojrzenie, unosząc przy tym kącik ust, by następnie wraz z nią wejść do środka. — Zechcesz uczynić honory? — zwrócił się do dziewczyny, wskazując przy tym odrobinę teatralnym gestem na stolik, na którym znajdowała się przygotowana plansza wraz z wszystkim co było potrzebne do rozegrania partii, a następnie w iście dżentelmeńskim stylu odsunął jedno z krzeseł, by mogła zająć miejsce.
Zwiedzanie zwiedzaniem, za dnia można było przespacerować się po najważniejszych ulicach, posłuchać jazzowych artystów, pokręcić się na plantacji i popatrzeć, jak kiedyś ludzi łatwo potrafili utrzymać innych w ryzach. Nie, żeby to popierał, wyznawał raczej wolność jednostki, ale musiał przyznać, że sam system był imponujący. To, jak działało to miasto faktycznie go ciekawiło i chciał poznać rzeczywistość z każdej strony. Za dnia i nocą. Wyposażony w pożyczoną kasę ruszył na podbój kasyna. Nie potrzebował ducha, który zachęcał go do działania, sam był chętny do odwiedzenia nowoorleańskiego kasyna. Kochał hazard i zamierzał zafundować swojemu duchowi tak dobrą rozrywkę, jak ten tylko chciał. Przyszedł bez towarzystwa, ale szybko wyhaczył je na miejscu, przy barze. Podszedł do Pazuzu i poprosił barmankę o whisky, a kiedy zniknęła w poszukiwaniu wybranej przez niego butelki, rozsiadł się wygodnie na stołku barowym. - Nie wiedziałem, że lubisz grać. Dawno zaproponowałbym partię krwawego barona. Chętnie dołączyłbym cię do swojej listy ogranych - stwierdził i uśmiechnął się do ciemnowłosej dziewczyny, która wręczyła mu szklankę i upił łyka. Obrócił się przodem do tętniącego życiem kasyna, które na każdym kroku oferowało inną rozrywkę. Zamierzał skorzystać dzisiaj ze wszystkich, no, może poza pokojem z Therią, bo to była zabawa na cały wieczór. - Wole grać prywatnie, niż w kasynie. Tutaj najwyższą stawką jest kasa. Fajnie się wzbogacić, ale to trochę mało - stwierdził. Właśnie dlatego szukał towarzystwa. Konkretnego, wybranego, kogoś, kto stanowiłby jakieś wyzwanie - ogranie kasyna jako miejsca było mało zabawne, w końcu ono i tak ostatecznie wygrywa. Dużo ciekawsze było ogrywanie ludzi, zwłaszcza takich, którzy stanowili jakieś wyzwanie i chociaż nie znał chłopaka za dobrze, właśnie taką osobą mu się wydawał. Ceniącą wyzwanie i zwycięstwo dużo bardziej, niż same pieniądze.
Nie jestem pewna jak @William S. Fitzgerald wyczaił, że w Nowym Orleanie można zagrać w therię, chociaż pewnie gdybym przypomniała sobie o czym gadaliśmy pod koniec roku szkolnego i rzeczywiście szukała możliwości zagrania, to również by mi się to udało. Możliwe, że nigdy nie byłam w kasynie - kojarzy mi się z czymś bardzo luksusowym i przede wszystkim miejscem w którym wydaje się galeony. Nie ciułam może jakoś specjalnie knuta po knucie i nie mam wrażenia, żeby czegokolwiek mi brakowało, ale nie posiadam też tyle kasy, żeby tak o ją wydawać. Poza tym co ciekawego może być w kasynie? W większość tych gier można zagrać przecież samemu, jeśli tylko ma się karty czy inne plansze... no właśnie - plansza. Z therią nie jest aż tak łatwo, w zasadzie to nie wiem czy jest możliwa do kupienia gdziekolwiek - może na jakimś czarnym rynku... Mimo wszystko całkiem się szykuję na to wyjście. No bo kasyno! trzeba się odpowiednio bardzo wystroić. Jak dobrze, że zabrałam ze sobą również coś, co nie jest zwyczajną, letnią sukienką, tylko taką mogącą nadawać się nad bardziej elegancką okazję. Za pierwszym razem okazuje się, że żeby wejść tam gdzie można grać w therię trzeba mieć parę lat więcej niż mamy. W moim przypadku trzy - nie tak wiele brakuje. Dlatego kiedy wybieramy się kolejnego wieczora, staram się wyglądać na starszą niż jestem. Upinam włosy, bo podobno to dodaje mi powagi a oczy maluję ciemną kredką, bo doskonale wiem, że mocniejszy makijaż potrafi zdziałać w tej kwestii cuda. Wyglądanie na starszą o trzy lata nie wydaje być tak dużym problemem, utrudnieniem raczej są ochroniarze na wejściu i to czy zapamiętali nas z wczoraj. Do tego jeszcze ciemno-zielona sukienka przed kolano i buty na niezbyt wysokich obcasach - mimo wszystko cenię sobie wygodę a nie przywykłam do zbyt długiego chodzenia na szpilkach czy innych takich. - Chyba musi, nie po to tyle czasu się stroiłam. - Uśmiecham się do Willa, kiedy po raz kolejny wchodzimy do kasyna. - Szkoda by było. Kiedy ja cię ostatnio widziałam takiego wystrojonego? - Komplementuję w ten sposób jego strój, chociaż te trampki to mógłby zamienić jednak na coś bardziej pasującego do całego stroju, a przede wszystkim miejsca w którym się znajdujemy. Okazuje się, że tym razem udaje nam się wejść do pomieszczenia z therią. Przyglądam się planszy rozłożonej na stole, bo nigdy wcześniej jej nie widziałam. Niby nie ma na niej nic szczególnego ale jednocześnie wygląda dosyć mrocznie. Poza tym obok stoją też dwa eliksiry uzdrawiające - po jednym dla każdego. Siadam na odsuniętym przez Willa krześle i kiedy on również zajmuje swoje miejsce, pierwsza rzucam kośćmi. Mój pionek przesuwa się na pole dziesiąte a na kuli na środku pojawia się napis: Świadomość nie cierpi, albowiem zanika. Wraz z gnijącym ciałem rozkłada się także umysł, wszelkie pożądania i trwoga. Śmierć, uwalniająca nas od jakichkolwiek możliwości cierpienia, powinna być oczekiwana przez człowieka i traktowana jak błogosławieństwo. - O rany, nie brzmi zbyt przyjemnie... - odzywam się kiedy tylko to czytam, trzymam już różdżkę, gotowa na to co może się wydarzyć. Zupełnie nie wiem jak działa ta gra, słyszałam tylko plotki, że może być naprawdę niebezpiecznie. Nagle piękne wnętrze kasyna zaczyna być zjadane i czuć smród zgnilizny. Niby nie wiem co to oznacza i co mam robić ale domyślałam się, że pewnie trzeba jakoś pozbyć się tych robaków, nim dopadną nie tylko wszystko dookoła ale również nas. Udaje mi się wykombinować jakieś zaklęcie, która nawet działa i wszystko znika, tylko ciągle tak śmierdzi, że aż mam ochotę zwymiotować. Sytuacja wygląda jednak na opanowaną. - Mogło być gorzej, na przykład gdyby wolało jeść ludzkie mięso zamiast ścian. - Uśmiecham się nieco blado, bo po tym wszystkim trochę słabo się czuje a to dopiero początek. Mam ochotę zamówić coś do picia ale zdaje się, że jesteśmy zdani na swoje różdżki i ewentualnie eliksir a na siedzenie przy barze przyjdzie czas później, o ile wyjdziemy stąd w całości.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Na dobrą sprawę wcale szukał celowo, szczególnie, że gry hazardowe nie należą do jego ulubionej formy rozrywki i pewnie, gdyby nie możliwość zagrania w tą konkretną grę, to nawet by się nie zainteresował kasynem, gdy duch mu napomknął, że jak mu się bardzo nudzi to mógłby… je obrabować, żeby pokazać właścicielom, że powinni większą wagę przykuwać do czystości krwi, a nie tylko samych galeonów, bo to się przecież nie godzi. Dziwny tok rozumowania, ale nie wnikał. W każdym razie stąd była już w zasadzie prosta droga do tego, żeby dowiedzieć się co lokal może konkretnie zaoferować, wystarczyło Vladimira pociągnąć trochę za język pod pretekstem wywiadu. Może w sumie dlatego Rosjanin dziś gdzieś przepadł, bo wybierał się do lokalu jednak w zupełnie innym celu niż dokonanie rabunku by udowodnić wyższość czystej krwi nad resztą pospólstwa i duch nie miał ochoty brać w tym udziału? Wcale by się nie zdziwił, ale jednocześnie nie mógłby się tym przejmować mniej. — Przyznaję, że sam chyba już nie pamiętam, kiedy ostatni raz mi się to zdarzyło i to w dodatku z własnej, niczym nieprzymuszonej woli — odparł na jej komplement, unosząc przy tym kącik ust w zawadiackim uśmiechu i dodatkowo parskając przy tym cichym śmiechem. Możliwe, że był to bal bożonarodzeniowy, gdzie też w końcu nie wypadało iść w jakimś zupełnie casualowym stroju, a poza tym przypominał sobie jedynie te okazje, gdy rodzice to na nim wymuszali. — Ty natomiast prezentujesz się absolutnie zjawiskowo — odwzajemnił się po zlustrowaniu dziewczyny od stóp do głów, podtrzymując przy tym swój firmowy uśmiech. Musiał przyznać, że razem prezentowali się naprawdę dobrze i zdecydowanie na te parę lat więcej niż wskazywały na to ich metryczki, toteż jawną kpiną byłoby, gdyby ponownie odmówiono im wejścia. Tak na szczęście się nie stało. Usadowiwszy się wygodnie na drugim z krzeseł, obserwował jak jasnowłosa Ślizgonka bierze w dłoń kostki i nimi rzuca, a pionek na planszy w odpowiedzi samoistnie przesuwa się o wskazaną liczbę pól. Jak tylko się zatrzymał w kuli pośrodku pojawił się cytat. — Powiedziałbym nawet, że cokolwiek złowieszczo — odpowiedział Sophie, podnosząc na nią spojrzenie, gdy przeczytała tekst. Sam również odruchowo sięgnął po różdżkę, nie mając pojęcia czego właściwie mogą się teraz spodziewać, poza tym, że na pewno niczego miłego. Nagle znikąd pojawiło się stado jakichś robali i zaczęło pożerać w zastraszającym tempie wnętrze kasyna, pozostawiając po sobie wwiercający się w nos odór zgnilizny. Na szczęście dziewczynie udało się znaleźć zaklęcie, które skutecznie się ich pozbyło nim dopadły do miejsca, w którym siedzieli i jedyne co pozostało to wszechobecny smród. — Na szczęście w pełni zadowoliły się ścianami — zgodził się, kiwnąwszy przy tym potakująco głową, mając przy tym uśmiech na ustach, choć zapach i jego odrobinę mdlił, ale dzielnie z tym uczuciem walczył. Węch to jednak dość adaptacyjny zmysł, więc może z czasem się przyzwyczają. — Ciekawe czy kasyno ma jakiejś zabezpieczenie na wypadek takich… efektów? — dodał ze śmiechem, chcąc odwrócić jej uwagę od odoru, bo zwrócił uwagę na to, że dziewczyna wygląda nieco słabo; nie dało się wszak ukryć, że wnętrze nie wyglądało już tak pięknie, a to był dopiero początek ich rozgrywki. Następnie bez dłuższej zwłoki wziął kostki i wykonał swój rzut; jego pionek drgnął, gdy tylko się zatrzymały, przesuwając się na pole siódme. — Trup, który zaczyna już śmierdzieć, ale jeszcze ciągle zastanawia się nad swoim powrotem do życia - uparty trup — przeczytał na głos i nieznacznie zmarszczył czoło, musząc przyznać, że nie brzmiało to wiele lepiej od tego, co trafiło się Sophie. W sumie w ogóle tak nie brzmiało. — Tylko mi nie mów, że… — Nie dokończył, bo z podłogi właśnie zaczęły się wyłaniać… inferiusy. Oczywiście, dokładnie ataku żywych trupów było im teraz potrzeba do szczęścia. Trzymał już różdżkę w pogotowiu po wcześniejszej inwazji korniczaków, więc bez zastanowienia zaczął w nie ciskać zaklęciami, żeby trzymać je na dystans od nich i systematycznie się ich przy tym pozbywać. W pewnym momencie zaczął odnosić wrażenie, że nigdy się nie skończą, więc odetchnął z wyraźną ulgą, gdy ostatni padł, hehe, trupem i zniknął. Nie ma co, dawno już się tak solidnie nie namachał różdżką, jak teraz. — Całkiem uroczy początek, nieprawdaż? — zwrócił się do dziewczyny z szelmowskim uśmieszkiem, kiedy opadł z powrotem na krzesło, żałując w sumie, że nie ma niczego mocnego do picia, bo nie pogardziłby teraz łykiem takiej ognistej na przykład. Na to jednak w tym momencie nie było co liczyć.
C - Świetny żart! Twój duch nastraszył Cię w jednym z postów straszliwie, wyskakując znikąd. Niestety bardzo niefortunnie upadłeś i teraz masz ranę. Musisz to rozegrać wedle uznania.
Glorie doskonale zapadły w pamięć niedopowiedziane słowa Skylera z imprezy w pierwszym dniu ich przyjazdu. I od tego momentu Ezra nieustannie zmagał się z powtarzanym niczym mantra stwierdzeniem, że jedynym sposobem na pozbycie się pokusy jest ulegnięcie jej. Jego nieżywa towarzyszka świetnie zdawała sobie sprawę z tego, co mu grało w duszy i tylko wrodzona przekora sprawiała, że nie poddał się temu od razu. Po prostu chciał być silniejszy, ale skoro sam miał ochotę odwiedzić osławione kasyno, wszystko było jedynie kwestią czasu. I po co nam ona? zamarudziła Glorie, z ukosa spoglądając na @Éléonore E. Swansea, jakby patrzyła na rywalkę. Ezra podążył za jej spojrzeniem, nie mogąc jednak powstrzymać się od szczęśliwego uśmiechu. Nie spodziewałby się, że to właśnie Panna Swansea będzie przyjaciółką, z którą przyjdzie mu rozbijać bank. O takie skłonności podejrzewał raczej Heaven, ta najwyraźniej jednak była zbyt zajęta podbijaniem niewinnych serc, by w ogóle przejąć się pieniędzmi. Czy ona w ogóle potrafi grać? Zepsuje nam całą zabawę, Ezra. I myślisz, że ktoś będzie cię traktował jak poważnego przeciwnika, jak przyprowadzisz taką szczapowatą dziewczynkę? A jej strój? Nie podoba mi się, wiesz jak bardzo drogie to miejsce? zrzędziła dalej, nie przejmując się jego brakiem reakcji. Jej słowa były trucizną, która działała powoli. Systematycznie podawane drobne ilości krytyki sprawiały, że prędzej czy później i Ezra zaczynał postrzegać coś jako mankament. - Ślicznie wyglądasz - skomplementował więc przyjaciółkę w kontrze, samemu przygładzając materiał marynarki zdobionej srebrną nitką. - To twój pierwszy raz w kasynie, nie? Alexowi żyłka nie pęknie, jak się dowie, że mieszasz się w hazard? - zagaił, otwierając drzwi i puszczając ją, jak i sceptyczną Glorie, przed sobą. Nigdy wcześniej nie miał okazji gościć w podziemnym lokalu. Poniekąd więc spodziewał się ciasnoty, podczas gdy... było zupełnie odwrotnie. Wnętrze było nie tylko przestronne, ale i nieprzyzwoicie bogate. Ezrze aż trudno było zawiesić spojrzenie na jednej rzeczy. - Od czego zaczynamy?
...Przy pierwszym poznaniu Alyssy miała co do niej mieszane uczucia. Nie spodziewała się, że duch będzie za nią podążał niczym cień, że zmarła piękność będzie miała na nią aż taki wpływ. Różniły się pod wieloma względami, ale (na jej nieszczęście) posiadały też pewne cechy wspólne. Wśród nich była upartość. I Alyssa wygrywała. Nie tylko w kasynach. ...Być może było to do niej niepodobne, być może już od pierwszego spojrzenia wyróżniała się i odstawała od kasynowego obrazka, ale jednak miała ogromną ochotę choć raz odwiedzić to specyficzne miejsce. No bo być w Nowym Orleanie i nie zasmakować ryzyka? Nie założyć się o choćby małą sumkę? Nie rozegrać krótkiej partyjki Astroletki? Żałowałaby tego przeokropnie. Dlatego postanowiła potowarzyszyć swojemu przyjacielowi i zaznajomić się odrobinę z tym enigmatycznym światkiem. - Dzięki. - uśmiechnęła się trochę wymuszenie, spoglądając na zjawę, która nie odstępowała Ezry na krok. Może miała trochę racji? W końcu to ona była od wielu lat związana z tym miejscem, a Swansea zajmowała pozycję byle turystki, która cechuje się słabą silną wolą i daje się zmanipulować luizjańskim duchom. Nerwowo wygładziła swój złoty kombinezon, mając co do niego coraz więcej wątpliwości... - Czy już przestałam sama decydować o sobie? My nawet nie jesteśmy razem. - wywróciła oczami na wspomnienie o Panu Betonie, dosadnie podkreślając ostatnie słowa. ...Aby jednak zatuszować swoje napięcie i nakierować rozmowę na nieco pogodniejsze tory, przysunęła się do Ezry, złapała go pod ramię i zawołała wesołym tonem: - Pierwszy raz, ale wiesz co? Czuję, że będzie sprzyjać mi szczęście nowicjusza. - podniosła wzrok, by utkwić go w zielonych oczach swojej jedynej, prawdziwej nadziei na wygraną. Bo czy wierzyła w powodzenie początkującego? Cóż... ...Gdy tylko przekroczyli próg kasyna, zapomniała o wszelkim stresie czy o wątpliwościach odnośnie odpowiedniego dress code'u. Mnogość barw, świateł, przepych i niezmierzona przestrzeń... Wszystko to zaskoczyło ją tak bardzo, że stała nieruchomo przez dobre kilka minut i próbowała ogarnąć wszystko wzrokiem. O oddechu też zapomniała i dopiero wyszeptane przez Alyssę 'mówiłam, że ci się spodoba' sprawiło, że oprzytomniała. - Może... Astroletka? Grałeś już w to kiedyś?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Współczuł wszystkim tym, którzy nie odnajdywali wspólnego języka ze swoimi nieumarłymi towarzyszami. Miał tego przedsmak za każdym razem, gdy przebywał z Vin-Eurico, którego upodobała sobie zmarła prostytutka; i o ile Leo nie narzekał, tak Ezrze zdecydowanie grała ona na nerwach. Dobre było tyle, że nie oglądał jej zbyt często... Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że w ten sam sposób inni ludzie odbierali jego Glorie, więc zabieranie jej na wypad z przyjaciółką nie było takie rozsądne. Nie mógł jej jednak odmówić, gdy w grę wchodziło kasyno. Pozostawało mu zatem wierzyć, że będzie zachowywać się odpowiednio - choć na to się nie zapowiadało. Zaśmiał się, obronnie unosząc ręce, ale i tak bezgłośnie wypowiadając słowo "jeszcze". Zdecydowanie lepiej było się jednak zagłębić w migotliwe i bogate wnętrze kasyna niż tematykę Voralberga, jeżeli nie chciał również jej humoru uczynić betonowym na ten wieczór. - Wystarczająco pewna jesteś tego szczęścia, by zgodzić się na równy podział nie tylko zysków, ale i strat? - Uniósł pytająco brew, szukając w jej oczach podpowiedzi na jak poważna grę była gotowa. Mogło się przecież okazać, że przez decyzje któregokolwiek z nich będą musieli opuścić miejsce z większym bilansem strat niż zysków! Tym bardziej, że Ezra wcale nie miał tak dużego doświadczenia w grach opierających się na przypadku... - Niee, zazwyczaj grywam w zwykłe karty, bo wolę jak liczą się umiejętności. Ale znam zasady, a na czymś trzeba się rozgrzać, więc bardzo dobry wybór, panno Swansea. - Błysnął zębami w szczerym uśmiechu, ochoczo podchodząc do stołu, wokół którego gromadził się już mały tłumek. Przemknął spojrzeniem po kartach tarota, wyławiając spośród nich trzy ulubione - głupca, cesarzową i kochanków. I tylko na podstawie tej nieuargumentowanej sympatii zamierzał podjąć decyzję, nieważne, że Glorie już podszeptywała mu, które karty statystycznie wypadały najczęściej i swoim wszechwiedzącym tonem komentowała przeciwników, unaoczniając tyle ich słabości, ile tylko rzuciło jej się w oczy. - Cesarzowa - wtrącił się wreszcie Ezra, gdy poprzednia tura się zakończyła i mógł wyrzucić pieniądze na stół. Cesarzowa była kartą patronującą jego cyfrze numerologicznej, a do tej Ezra był całkiem przywiązany. Liczył, że lojalność zaprocentuje. Zerknął na Éléonore, ciekawy jej wyboru. Z jednej strony byli tu razem i grali razem, ale z drugiej... oczywiście że miał ochotę utrzeć jej nosa i zgarnąć dla nich większą sumę. Bez drobnej rywalizacji nie było sensu się bawić!
Astroletka: Cesarzowa Wszystkie opłaty dokonam na koniec wątku
...Kolejne dni w Nowym Orleanie mijały w jakimś zatrważającym tempie, a Éléonore nie pamiętała już, jak to było przemieszczać się bez towarzystwa Alyssy. Miała wrażenie, że zjawa już nigdy jej nie opuści, a ona już zawsze będzie nadszarpywać swoją silną wolę. Momentami łapała się na tym, że mimowolnie sama podpuszczała ducha i niejako nakłaniała Alyssę, by ta proponowała jej dziwne, czasami ryzykowne, pomysły. Włóczenie się po podejrzanych lokalach w specyficznych, tajemniczych dzielnicach? Zakładanie się z byle-czarodziejem o spore sumki galeonów? Dla Alyssy nie było to problemem, więc dlaczego dla Swansea powinno być? Przecież były teraz jak jeden, wspólny organizm... ...Zawahała się pod pytającym spojrzeniem Ezry. Kto jak kto, ale akurat on potrafił czytać z niej jak z otwartej księgi. Jego nie potrafiła (i nie chciała) oszukiwać. Owszem, odczuwała przyjemne podekscytowanie i to charakterystyczne mrowienie w ciele, gdy myślała o rychłym ryzyku i... faktycznie czuła, że tego dnia może im się poszczęścić. Ale czy chciała ryzykować aż tak? Co, jeśli przegra całą swoją wypłatę? Albo gorzej? - Coś mi mówi, że będzie dobrze... - a może nie coś, tylko ktoś? Ktoś, kto właśnie szybuje ponad jej głową? - Niech będzie. Równy zysk. - lub strata. Ale przecież liczy się pozytywne nastawienie, czyż nie? No i blefowanie. Choć była aktorką, to jednak o blefowaniu nie miała zielonego pojęcia. ...Zanim uzmysłowiła sobie, że rozglądanie się po lokalu z taką namiętnością zdradza jej zagubienie i fakt, że jest nowicjuszem, zdążyła już omieść wzrokiem większość kasyna. Czuła łopotanie serca, choć było to zupełnie inne uczucie, jeśli porównać emocje, jakie towarzyszą jej zawsze wtedy, gdy przebywa w teatrze. Teraz czuła się trochę... obco. Pozostawało wmieszać się w tłum i założyć na twarz maskę sugerującą opanowanie i pewność siebie. Pewność wygranej. ...Uśmiechnęła się do Ezry, gdy ten rozpoczął i wymienił pierwszą kartę tarota. Życzyła mu szczęścia, to oczywiste, ale liczyła też na to, że uda jej się z jej wyborem. Tyle tylko... że nie był to do końca jej wybór. Alyssa nie dawała za wygraną i nieustannie szeptała do ucha dziewczyny, aż ta jej uległa. Była tak zmącona, że zapomniała o swoim własnym wyborze. W odrobinę nerwowym odruchu włożyła kosmyk włosów za ucho i, o dziwo, zdecydowanym głosem powiedziała: - Gwiazda. - zjawa zachichotała triumfalnie. A może tylko jej się wydawało? - Jak czujesz się w roli opiekuna? - zagadnęła do przyjaciela, chcąc czym prędzej wyrzucić z głowy dudniący głos ducha. A poza tym... ciekawiło ją to. ...Być może kasyno z tłumem ludzi nie było najlepszym miejscem na pogaduszki, ale kto wie, kiedy następnym razem będą mieli okazję, by ze sobą porozmawiać. Tak po prostu.
ASTROLETKA 1: Gwiazda
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Czekał cierpliwie, gdy Élé biła się z własnymi myślami - a może raczej z własną duszką, która wywierała na nią ogromny nacisk. Ezra znał pewnie kilka argumentów, dla których nie warto było postępować, jak ich towarzyszki, a głównym z nich było to, że żadne z nich nie chciało stracić życia ze względu na gry hazardowe. Drobne ustępstwa jak najbardziej były jednak na miejscu. - I tak trzeba żyć, panno Swansea - pochwalił ją, wyciągając do niej dłoń, by oficjalnie przypieczętować tę ważną umowę. W pogodnym nastroju, mającym wesprzeć jej optymistyczne nastawienie, zapytał: - To na co wydamy naszą wygraną? Wycieczka na Malediwy? Wielkie ubraniowe zakupy? Zdradź mi swoje marzenia. I choć pewnie oboje mogli je spełnić bez wygranych w kasynie, o wiele przyjemniej wydawało się pieniądze, które nie były okupione pracą i wysiłkiem. Choć obstawianie dobrych kart na pewno również można było nazwać wypracowaną umiejętnością! Lub nawet sztuką. Spojrzał z ukosa na przyjaciółkę, która ten moment wybrała na pogaduszki. Nie miał jednak nic przeciwko, zmienił jednak pozycję; zamknął Éléonore pomiędzy stołem, a samym sobą, z jednej strony chcąc uniknąć rozmywania się głosu w hałasie, z drugiej po to, by cały czas obserwować to, co działo się na stole. - Dziwnie, tak szczerze. Nie jestem pewny, czy nie jestem nim tylko z nazwy - zaśmiał się, przypominając sobie te wszystkie dwuznaczne sytuacje, których dopuścił się w bardzo krótkim czasie. Zachowanie na imprezie, wysoka poufałość względem studentów i jego bliskich znajomych jednocześnie... - Cieszę się, że sam mam więcej swobody i że nie złapałem nikogo podczas wątpliwej sytuacji, bo trudno mi powiedzieć, jak bym zareagował. Nieznajomego dzieciaka to może łatwo ukarać. Ale gdyby podpadł mi znajomy, który sam jeszcze był świadkiem, jak ja respektowałem większość zasad... I co wtedy, przymknąć oko czy wypełniać obowiązki? - Nie wyobrażał sobie nałożyć kary na taką Heaven - doskonale przecież zdawał sobie sprawę, w jakim celu wyciągnęła za sobą Yuu z imprezy, nie myślał jednak wtedy o tym, że jako opiekun powinien był im to udaremnić. Bo przede wszystkim był dla niej przyjacielem. Wszyscy zdążyli już obstawić karty, a bukmacher zakręcił. Ezra z zainteresowaniem śledził powoli zwalniający ruch, nie przestając jednak mówić. - Ale z kolei to świetne, gdy podejdzie jakiś pierwszoroczny z prośbą, którą mogę spełnić. Mam wrażenie, że Milka obudziła we mnie instynkty opiekuńcze i serio cieszę się, kiedy mogę wziąć za kogoś odpowiedzialność. Do reszty pewnie też nawyknę... tak jak do wygrywania. - Mrugnął do Éléonore; urodzony pod szczęśliwą liczbą, kolejny raz słusznie zaufał przeczuciu. Czterdzieści galeonów być może nie znaczyło wiele - szczególnie, że 20 było jego i Élé - natomiast był to dobry początek. W każdym razie Glorie była uradowana tak, jakby było to dwieście. - Obstawiaj pierwsza - zachęcił przyjaciółkę do podjęcia gry, podczas gdy sam uciekł ponownie do poważniejszej tematyki, nawet jeśli niezobowiązujący ton głosu i wzrok przeskakujący po twarzach gromadzących się osób na to nie wskazywały. - Zastanawiałem się nad porzuceniem aktorstwa, a zamiast tego... nie wiem, złapanie weekendowej pracy w sklepie z ubraniami. - Wzruszył ramionami ze śmiechem, wycofując się i oddając Éléonore jej przestrzeń; w gruncie rzeczy nie wiedział, na ile brał taką opcję pod uwagę, uważał jednak, że akurat ona powinna być świadoma jego rozważań. To był ich wspólny świat. Ezra mówić mógł wiele, ale przecież niebywale ciężko było zrezygnować z czegoś, co kochało się całym sercem.
Astroletka Wybrana karta: Cesarzowa Ilość graczy 4 Ilość graczy, którzy obstawili tę samą kartę: 0 Wylosowane karty tarota: cesarzowa, rydwan, cesarzowa, słońce i pustelnik Czy któraś pokrywa się z twoją: Tak Wygrana suma: 40g
...No właśnie... na co wydałaby potencjalną wygraną? ...Tak po prawdzie, to nie marzyła o wielkich pieniądzach i nie łudziła się, że wyjdzie z kasyna obłowiona, czy jak to się mówi... Jednak to pytanie skłoniło ją do chwilowej refleksji i odbycia krótkiej podróży wgłąb swoich marzeń. Uśmiechnęła się tajemniczo, przymknęła oczy i dotknęła dłonią swojego podbródka. - Po co się ograniczać? Dlaczego nie te dwie rzeczy? - mrugnęła zaczepnie, choć to wcale nie były jej marzenia. Daleka była od materialnych żądań, być może dlatego, że mogła cieszyć się stabilną sytuacją finansową i... nigdy niczego jej nie brakowało. Miała to szczęście, że nie musiała martwić się o zawartość krypty w banku Gringotta. Ale jednak było coś, czego potrzebowała i co teraz zaprzątnęło jej głowę. Niezależność. Chciałaby w końcu wyrwać się z rodzinnego domu i mieć swój własny kąt. Miejsce, do którego mogłaby wracać i które miałaby na wyłączność. Mijał równo rok, odkąd wróciła do Doliny i odkąd niemalże każdy jej ruch był kontrolowany przez nadopiekuńczą matkę... - Ile muszę wygrać, by kupić sobie uznanie w oczach ojca i poświadczenie o swojej samodzielności dla mamy? - zapytała, choć właściwie nie było to pytanie. Westchnęła, zła na siebie, że tak bardzo odpłynęła w swoich rozmyślaniach. ...Gdy dystans pomiędzy nimi zmniejszył się tak drastycznie, to mogła doskonale wyczuć charakterystyczną woń Merlinowych Strzał i... nutkę mięty. A może były to tylko omamy i jej pamięć olfaktoryczna wywołana nagłą bliskością przyjaciela? Nie miała odwagi, by zapytać się czy wciąż pali, ale... czy miało to znaczenie? Oprócz znajomego zapachu było też ciepło, swoiste bezpieczeństwo i przeświadczenie, że nic nie może źle pójść i że oboje wygrają. No cóż... - Hm, chyba rozumiem Twoje położenie. - wtrąciła nienachalnie, nie chcąc przerywać jego wypowiedzi. Jednocześnie uważnie przyglądała się bukmacherowi, bo jakoś tak... nie miała w sobie za wiele ufności. Stereotypy kasyna były w niej mocno zakorzenione i, choć miejsce było fascynujące, tak jednak wciąż czuła się niepewnie i odrobinę obco. - Niesamowite, że taka mała istotka potrafi poczynić takie zmiany. - uśmiechnęła się, gdy wspomniał o swojej przemianie i o Milce. Było to naprawdę rozczulające i takie pozytywne, radosne. Wyciągnęła rękę w stronę jego żuchwy i pogładziła ją wierzchem dłoni. A potem przyszedł czas na zasmakowanie tej pierwszej porażki. No i co z jej szczęśliwą kartą? Gdzie teraz była Alyssa i jej mądre porady? ...Wytypowała kolejną kartę, tym razem sama i bez podpowiedzi duszki. Postawiła na koło fortuny, bo czemu by nie? Wdzięczna i dźwięczna nazwa. Stawka nie była zbyt wysoka, więc może by ją nieco podbić? Póki co mogła pozwolić sobie na drobne ryzyko. A jak wiadomo - bez ryzyka nie ma zabawy. - Stawiam 50 galeonów. - rzuciła odważnie i bez mrugnięcia okiem. Na zjawę wolała nie patrzeć, dość już się naoglądała jej zadowolonych min. Byłoby miło, gdyby tym razem wygrała... - Czujesz, że potrzebujesz przerwy od aktorstwa? - dopytała, spoglądając na przyjaciela odrobinę zasmucona. Ezra był dla niej ucieleśnieniem sztuki aktorskiej w najlepszym wydaniu. Starała się mimo wszystko brzmieć naturalnie, by nie czuł żadnej presji i mógł rozwinąć swój pomysł i swoją myśl - A myślałeś o pracy przy kostiumach? Wiesz, dwie pieczenie na jednym ogniu. - w pewnym sensie go rozumiała. Wielokrotnie myślała o tym, by się przebranżowić i chwycić się czegoś mniej obciążającego i mniej stresującego, ale jednak miłość do teatru zawsze zwyciężała. Było to też jej małe uzależnienie. ...A może nie takie małe?
Astroletka 2: koło fortuny zapłacę na koniec wątku
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Pieniądze szczęścia nie dawały, a jednak warto było je mieć, choćby i dla faktu, że samodecydowanie o sobie stawało się dużo prostsze. Wbrew pozorom nie tylko materia została od nich uzależniona. Początkowo się uśmiechnął, najwyraźniej jednak nawet marzenia nie były bezpiecznym tematem. - Obawiam się, że całe kasyno to mogłoby być za mało w tym wypadku, rodzice potrafią być zachłanni. - Byli w trudnym wieku; z jednej strony sami oczekiwali po sobie samodzielności i pierwszych ważnych osiągnięć, z drugiej nie byli otaczani zaufaniem, które dałoby im wiarę. Ezra potrzebował wziąć za siebie odpowiedzialność o wiele wcześniej, bo nie miał nikogo innego, Éléonore dłużej musiała zmagać się z opiekuńczą otoczką rodzicielską. I przykre było dla niego patrzenie, jak czuła się niedoceniona w tym gronie artystycznych indywidualistów. - Ale czasem najlepiej sprawdza się terapia szokowa. Chociaż byłaś sama we Francji, nie rozumiem jakiego poświadczenia jeszcze tu trzeba. Wierzył, że kontakt fizyczny mógł nieść tak samo dobre pocieszenie, jak słowa. Tych drugich obecnie mu brakowało. Biorąc pod uwagę trudne relacje w jego własnej rodzinie, zdecydowanie nie czuł się ekspertem, mogącym udzielać porad. Chciał jednak, aby wiedziała, że on w nią wierzył i że wszystko, czego było jej trzeba, to odwagi do wykonania dużego kroku. - Mm, taka mała, a nie wiem, w którym miejscu byłbym bez niej - potwierdził, ani odrobinę nie wstydząc się czułości, która zmiękczała jego głos za każdym razem, gdy tylko mówił o tej małej dziewczynce. Lekkie kurze łapki wytworzyły się w kącikach jego oczu w reakcji na ten ciepły gest ze strony przyjaciółki. Skoro więc cesarzowa przyniosła mu sukces, postanowił wybrać drugą kartę, z którą utożsamiał się najsilniej - głupiec dobrze opisywał go w wielu życiowych sytuacjach. Nie spodziewał się jednak podbicia stawki. Uniósł wzrok na dziewczynę i równocześnie z własną zjawą skomentował to krótkim "odważnie". A potem wystarczyło tylko dorównać do wystawionej przez nią puli. - Nigdy nie chciałem robić niczego innego. Wiem, że jestem w tym cholernie dobry. - Kącik jego ust zadrżał przy świadomej przechwałce. - Ale boję się trochę pogodzenia tego z pracą nauczyciela. Mam na myśli... Zdarza nam się wyjeżdżać zagranicę, samo nauczenie się roli to czasem godziny pracy, które spędzasz w teatrze. Leonardo też pracuje jako model i musi być stale dyspozycyjny, więc z tego czasu, który moglibyśmy spędzać razem. - Zakreślił dłońmi metaforyczny przedział czasu, by zaraz zmniejszyć go zaledwie do szerokości między kciukiem a palcem wskazującym. - Zostaje nam tyle. Chciałbym choć raz być na miejscu. Dla niego, dla Milki i dla siebie samego, żeby raz za niczym nie gonić. Całe życie miał wrażenie, że dążył do zdobywania samych szczytów; trudno było z osoby bez perspektyw stać się osobą, która nie musiała martwić się jutrem. I pracował na to bardzo ciężko, być może momentami zbyt ciężko. Spotkanie w cztery oczy z zafascynowanym fanem, sądzącym, że może kupić wszystko, rola zdobyta przez łóżko, wreszcie i zmęczenie tuszowane narkotykiem, wszystko to było ubocznym efektem obsesyjnej potrzeby bycia kimś wyjątkowym. Teraz, kiedy udało mu się odzyskać tak wiele dobra, musiał być bardziej uważny, by znów go nie odrzucić. - Kostiumy to też dobra myśl. Po prostu wydaje mi się, że warto wrócić na ziemię i ustabilizować trochę ego. Tym bardziej, że dalej nie czuję się w odpowiedniej formie, po tym, co sobie zrobiłem. Zupełny restart, a potem świeży start, co o tym myślisz? - Jej opinia miała dla niego znaczenie. Sam wiedział, jak trudno było wrócić na szczyt, jeśli w pewnym momencie się odpuściło. Ryzyko istniało, a on nie był już początkującym aktorem, któremu wybaczało się niezdecydowanie. Mogło się okazać, że jego pięć minut naprawdę miało trwać tylko pięć minut. Wolał jednak myśleć, że gdzieś tam na niego czekało jeszcze wiele nieodkrytych scen, po prostu odsuniętych w czasie.
To że siedzimy teraz w pomieszczeniu, które ma pozjadane kawałki ścian jest niezwykle abstrakcyjne - widać musiały zostać wykonane z drewna, ewentualnie te małe stworzonka były - mało zaskakujące - bardziej magiczne niż się wydawało. - No chyba. Muszą jakoś to odbudowywać co grę, inaczej zaraz by im zabrakło pomieszczeń do Therii. - Uśmiecham się trochę niemrawo, chociaż trzeba przyznać, że trochę mi lepiej po odwróceniu uwagi od tego, że mogłam zostać zjedzona. Czekam na efekt rzucania kośćmi Willa - cytat o trupach jest chyba jeszcze gorszy niż ten, który ja przed chwilą czytałam. - O nieeee, jeszcze gorzej. Czy teraz będzie nam śmierdziało trupami? - Jęczę na głos a Will już zaczyna się zmagać z inferiusami. Chyba chcąc zagrać w Therię trochę nie doceniłam tego, co może się zdarzyć. Bo widać może naprawdę wszystko. Jest to dobry sposób na wykrycie swojego własnego bogina, jeśli jeszcze przypadkiem nie miało się takiej okazji. Kiedy zniszczone przy mojej kolejce pomieszczenie wypełnia się chodzącymi trupami, bardzo marzę o tym, żebym nie musiała tego oglądać. Na szczęście to nie mnie atakują, jednak wcale przez to nie reaguję lepiej. Gdybym miała wymienić jedną z materialnych rzeczy, które byłyby w moich koszmarze to na pewno miejsce na podium zajmowałby właśnie inferiusy. Patrzę na Willa z kamienną twarzą, kiedy ten zarzuca gadką o przyjemnych początkach. - Czy w tej grze da się umrzeć? - pytam bo właśnie przyszło mi to do głowy. Podobno Theria jest niebezpieczna, ale jak bardzo? Słyszałam też, że jeśli już ktoś zdeklaruje się, że rozegra partię ale tego nie zrobi albo przerwie w połowie to potem musi się liczyć z poważnymi konsekwencjami. Czy to wszystko co dzieje się dookoła nas jest naprawdę prawdziwe? Bez względu na to jaką odpowiedź dostaję - rzucam znowu kostkami. Mój pionek przesuwa się na pole dwudzieste pierwsze, co oznacza, że to już wcale nie takie początki i jesteśmy bliżej końca niż dalej. Nigdy nie zapominajcie! Im wyżej wzlatujemy tym mniejsi wydajemy się tym co nie umieją latać. - tym razem pojawia się taki napis i brzmi... całkiem dobrze? Optymistycznie? Zupełnie tak, jakby tym razem nie groziło mi wielkie niebezpieczeństwo. - W porównaniu do poprzednich to brzmi jakby miała mnie otulić jakaś chmurka w niebie... - śmieję się prawie, że z ulgą, być może trochę za wcześnie, bo oto pojawia się niebieska chmura bzyczących owadów. Najpierw tworzę przed sobą tarczę a kiedy udaje mi się je chociaż na chwilę zdezorientować, staram się je przegonić albo unieszkodliwić za pomocą wody - w końcu mokre skrzydełka nie pozwalają na latanie, a więc i atakowanie. Udaje się, większość ucieka albo pada na ziemię, tylko jeden gdzieś się zapodziewa i czuję ugryzienie, nim pacnę go ręką na swoim ramieniu. Dopiero po chwili ból lekko zaczyna pulsować w mojej głowie - jest dosyć upierdliwy ale tak naprawdę w niczym nie przeszkadza. Nie zauważam też, że zaczynam jakby lekko lewitować nad ziemią, niby nadal siedzę na tym samym krześle ale od czas do czasu się unoszę. - Pewnie zaraz pożałuję, że to powiedziałam, ale chyba jest coraz łatwiej. - Tym razem uśmiecham się tak naprawdę, nie na niby. - Uważaj, bo zaraz wygram. - I turlam kości w stronę Willa.
...Temat nadopiekuńczości ze strony rodziców był niczym wielki głaz, którego nie da się przepchnąć żadnym zaklęciem i który okropnie zawadza. Nie to, żeby unikała rozmowy ze swoim przyjacielem, oj nie. Z Ezrą mogła dywagować o wszystkim, mogła się przed nim otworzyć i być szczerą, ale... przed sobą samą już nie do końca. Nie umiała pogodzić się z tym, że wciąż jest w pewnym stopniu zależna i że ten głaz to trochę jej wina. Nauczyła się go wymijać, nauczyła się z nim żyć, choć każdego dnia mogła znaleźć milion powodów, dla których chciałaby się już go pozbyć. - A wiesz, że myślałam nawet o wynajęciu mieszkania? - napomknęła. Jeszcze nikomu się z tego nie zwierzała, nawet Elaine. Ba! W szczególności jej. Iskierka planowała przeprowadzkę do Riley'a lub nawet wyjazd za granicę na studia, a ona nie chciała jej w tym przeszkadzać. W takim wypadku jej wyprowadzka wprowadziłaby Elisabeth w głęboką depresję. Albo, co gorsza, przygarnęłaby stado kugucharów. Wtedy ojciec już nigdy nie wylazłby ze swojego gabinetu... - W Londynie, żeby mieć bliżej teatr. Ale... coś mnie blokuje i trzyma w tym domu. Głupie, prawda? - prychnęła, zażenowana sama sobą. Odwróciła na moment wzrok, by utkwić go w tańczących, kolorowych światełkach. Patrzyła na ten taniec przez kilka chwil, ale potem powróciła na ziemię, by kontynuować rozmowę. No i grę, rzecz jasna. ...Choć ta nie szła jej za dobrze. Kolejna karta źle obstawiona. Na swoją personalną zjawę wolała nie patrzeć. Cóż, właśnie przegrała pięćdziesiąt galeonów. Niby nie majątek, ale ukłucie w żołądku jest chyba podobne. Gdyby więcej zależało od wiedzy, a nie od szczęścia... Zaklęła cicho, prawie szeptem, odwracając się od stołu i skupiając jedynie na słowach Ezry. - Bo jesteś. - uśmiech powrócił na jej twarz i poczuła pewną... dumę? Nie tyle z jego talentu czy osiągnięć, bo co do tego nie miała nigdy żadnych wątpliwości. Ale cieszyło ją to, że Clarke niczego sobie nie ujmuje i zna swoją wartość. Nie przepadała za fałszywą skromnością, a z taką spotykała się w zawodzie najczęściej. Lub z próżnymi przechwałkami bez podparcia faktycznym dorobkiem. Dalsze słowa przyjaciela wprawiły ją jednak w głębsze rozmyślanie, bo... w pewnym sensie, w tych wszystkich słowach, znalazła jakieś podobieństwo do swoich rozterek. Do tej pory odpowiadała jej ta specyfika pracy i jej wymiar, ale gdyby chciała - co tu owijać w bawełnę - ustatkować się na dobre, to byłoby to strasznie trudne. - Myślę, że... tak naprawdę znasz już odpowiedź i w głębi serca wiesz, co powinieneś zrobić. - tym razem jej uśmiech był łagodny i pełen prostej, szczerej życzliwości. Podeszła bliżej, by oprzeć policzek na jego ramieniu, niejako rekompensując tym gestem swoje braki w elokwencji. Wyjątkowo trudno przychodziło jej odszukanie właściwych słów. Chciała dać mu dużo wsparcia i dodać odwagi w podejmowanych decyzjach, ale żadne zdanie w jej głowie nie brzmiało sensownie - Może nie zawsze postawienie wszystkiego na jedną kartę przynosi sukces - spojrzała wymownie na swoje galeony, które właśnie przechodziły do rąk nowego właściciela - ale byłabym hipokrytką, gdybym odradzała Ci nowy, świeży start. Poza tym ta niesamowita nić porozumienia, która jest pomiędzy Tobą, a Leo... Warto dla niej przymknąć pewne drzwi, a otworzyć kolejne. A gdybyś jednak chciał wrócić, to w tych przymkniętych drzwiach będzie tkwić mój but, żeby się całkiem nie zatrzasnęły. ...I może dodałaby coś jeszcze, ale Alyssa odchrząknęła wymownie, jawnie sugerując, że w kasynie się gra, a nie gada. Mogła ją zignorować, oczywiście, ale... no, jakoś nie umiała. Znowu. - Może tym razem Trzy Różdżki? - zaproponowała, bo do Astroletki miała już pewien uraz - Alyssa mi tyle o tej grze opowiadała, że zasady śnią mi się już po nocach. - tym razem wymowne spojrzenie powędrowało do ducha. I rzeczywiście - Swansea miała wręcz wrażenie, że potrafi w to grać, choć nigdy nie próbowała z... żyjącym przeciwnikiem.
Astroletka Wybrana karta: Koło Fortuny Ilość graczy D - 4 Ilość graczy, którzy obstawili tę samą kartę: 2 graczy Wylosowane karty tarota: Cesarz x2, Słońce, Kapłanka, Diabeł Czy któraś pokrywa się z twoją: Nie Wygrana suma: rzut