If you have nothing left to lose you have everything left to gain
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Osoby: Maximilian Felix Solberg oraz @Beatrice L. O. O. Dear Miejsce rozgrywki: Gabinet Beatrice Rok rozgrywki: Początek grudnia 2020 Okoliczności: Po wyjściu z Zakazanego Lasu i spędzeniu kilku nocy poza zamkiem, Max wraca do szkoły...
Nie potrafił przemóc się do powrotu na zamek. Było zbyt wcześnie a on nie miał pojęcia jak sobie z tym poradzić. Po raz kolejny zresztą w tym roku znalazł się pod ścianą. Naskrobał więc szybkie wyjaśnienie do Felka i Lucasa, by Ci nie szukali go po świecie i udał się do Hogsmeade. Wynajął jeden z pokoi nad barem i robił to, co potrafił najlepiej - zapijał ostatnie wydarzenia. Po raz kolejny zdał się na łaskę eliksiru czuwania. Nie chciał tego, lecz za każdym razem, gdy chociaż na chwilę udało mu się zdrzemnąć, śnił o tym samym. Znajdował się w środku szalejącego pożaru, który ponownie zabierał Felka. Kawałek po kawałku. Wyciągał różdżkę, by pomóc przyjacielowi i gdy tylko opanowywał żywioł zamieniając go w majestatycznego ognistego węża, gad od razu zmieniał się w płonącego pustnika i atakował pojawiającego się znikąd Callahana rozdzierając go na strzępy. Wizja ta sprawiała, że budził się przerażony, zlany zimnym potem, przez co szybko podjął decyzję o eliminacji snu ze swojego życia. Przynajmniej chwilowo, nim znów znajdzie względny spokój. Zbyt wiele myślał pochylony nad kolejną szklanką, którą uzupełniał mu barman. Wiedział, że nie może uciekać przed rzeczywistością w nieskończoność, ale nie miał pojęcia, gdzie lub do kogo, miałby się teraz udać. W końcu, gdy o świcie skacowany palił śniadaniową fajkę, usłyszał w głowie znajomy głos. Drzwi mojego gabinetu są zawsze otwarte. Pokręcił głową na tę niedorzeczną myśl, lecz ostatecznie uznał, że może to być jedyne wyjście. Przecież nie miał już nic do stracenia. Powolnym krokiem udał się więc w stronę zamku, kierując kroki prosto do jednej z wież. Specjalnie ominął korytarz prowadzący do Skrzydła Szpitalnego, by nie kusiło go złożenie tam wizyty. Droga była długa i nieprzyjemna głównie ze względu na stan chłopaka. Głowa uciskała go, jakby ktoś nałożył na nią metalową obręcz, zaciskającą się mocniej z każdym jego oddechem, żołądek dość wyraźnie dawał znać, że chętnie wywaliłby z siebie całą zawartość, a ciało było słabe i obolałe. W końcu jednak dotarł pod dobrze znane sobie drzwi i zapukał donośnie. Było bardzo wcześnie rano i chociaż w tej chwili niezbyt się tym przejmował, domyślał się, że może spotkać dość chłodne przyjęcie. Oczekując na zaproszenie oparł się plecami o chłodną, kamienną framugę, zadzierając lekko głowę do góry. Wiedział, że jego stan jest oczywisty. Jebał fajkami i przetrawionym alkoholem, a jego podkrążone, podpuchnięte i przekrwione oczy skryte były za ciemnymi okularami. Z własnej woli przyszedł do jaskini lwa, gotów na pożarcie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Życie wciąż potrafiło ją zaskakiwać w bardzo dosadny sposób. Jednego dnia kładła się z myślą, że wszystko zostało zakończone poprawnie, czas był odpowiednio zagospodarowany, by za kilka godzin przekonać się w jak wielkim błędzie żyła. Cały czas naiwnie zakładała, że w końcu wszystko się poukłada, że będzie lepiej. Za każdym jednym razem życie w bardzo brutalny sposób weryfikowało jej myśli... Tak jak i teraz, kiedy była przekonana, że względem Solberga poczyniła znaczący postęp. Wydawało jej się, że chłopak zaczął zachowywać się lepiej, lepiej rozumieć otaczającą go rzeczywistość i przede wszystkim, radzić sobie z nią. Chłopak nie miał w życiu lekko. To poniewierało nim bezlitośnie, do granic sprawdzając jego wytrzymałość. Wiedziała o tym, bo w końcu zdecydował się na szczerą rozmowę odnośnie swojego problemu. Była wręcz pewna, że dzięki tamtej rozmowie, coś się w nim ruszyło, w lepszą stronę. No właśnie, życie kolejny raz postanowiło pokazać jej środkowy palec. W pierwszym odruchu była pewna, że donośne pukanie do drzwi, to tylko wymysł jej znacznie przemęczonego umysłu. W końcu w ostatnim czasie nie oszczędzała się, pod żadnym znaczeniem tego słowa. Więc kiedy uchyliła powieki, była pewna, że to tylko zły sen. Były cholernie wczesne godziny poranne. Szarówka za oknem zwiastowała, że niedługo miał wstać nowy dzień. Zamknęła oczy, bo wiedziała, że jeszcze wiele czasu do momentu rozpoczęcia pierwszych zajęć. Kiedy jednak znów usłyszała pukanie do drzwi, była już całkowicie pewna, że to nie omamy. Niechętnie podniosła się z łóżka i ruszyła do drzwi. Po drodze przywołała zaklęciem szlafrok, bo uznała to za lepsze odzienie, niż piżama. Nie zwracała uwagi na swoje potargane włosy, czy podkrążone oczy. Była niewyspana i nie zamierzała tego faktu ukrywać. Kiedy w końcu otworzyła drzwi, zrozumiała, w jak wielkim błędzie była sądząc, że chłopak miał się ostatnimi czasy lepiej... Wyglądał jak siedem nieszczęść. Prezentował idealny obraz nędzy i rozpaczy i już zaledwie po sekundzie czy dwóch, Beatrice wiedziała, że musiało się stać coś strasznego. I ona jeszcze chwilę temu przejmowała się swoim wyglądem? Bezczelnie zlustrowała go od stóp do czubka głowy, krzywiąc się, kiedy jego zapach dotarł do jej nozdrzy. Przywykła do dymu papierosowego, w końcu Camael palił na potęgę. Jednak w połączeniu z ogromną ilością alkoholu, którą musiał wypić, stanowiło to mieszankę zabójczą. - Wejdź - powiedziała tylko, odsuwając się w progu, aby przepuścić chłopaka do środka. Poprawiła jeszcze swój szlafrok i w absolutnie niekontrolowanym odruchu, przy użyciu metamorfomagii ułożyła swoje włosy w idealne, czarne fale, usunęła brzydkie worki pod oczami i pokraśniała na twarzy. Zamknęła za sobą drzwi, dodatkowo zabezpieczając je zaklęciem, bo miała świadomość, że czeka ich bardzo trudne spotkanie. Ruszyła w głąb pomieszczenia, marząc o filiżance ciepłej herbaty. - Wyglądasz jak gówno - skomentowała bezpardonowo widok ślizgona. Nie przywykła do owijania słów w bawełnę i nie zamierzała tego robić. Jedna jej brew mimowolnie uniosła się ku górze, kiedy zaplotła dłonie na wysokości piersi, jednocześnie przenosząc ciężar ciała na prawe biodro. - Co się stało? - zapytała, choć nie była pewna, czy po pierwsze, chce tego słuchać, a po drugie, chłopak będzie w stanie powiedzieć cokolwiek.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia jak długo tam stał próbując ochłodzić się o kamienną ścianę nim drzwi się w końcu otworzyły i stanęła w nich Beatrice. Czuł się z minuty na minutę coraz gorzej fizycznie. Na szczęście gdy już myślał, że nie wytrzyma i się perfidnie zrzyga pod drzwiami gabinetu, Dear pojawiła się i chwilowo odgoniła jego myśli od swojego krzyczącego żołądka. Bez słowa wszedł do środka słabym krokiem. Wiedział, że musiał ją obudzić skoro była w szlafroku. Zauważył szybką przemianę, a brew lekko mu drgnęła. Nie przyzwyczaił się jeszcze do jej wyjątkowego talentu. -Liczyłem, że może zrobiła Pani już ten prototyp eliksiru i chce go Pani przetestować. - Kompletnie zignorował pierwsze słowa, przyznając kobiecie rację. Wyglądał tragicznie i zdawał sobie z tego sprawę. Nie potrzebowali jego słów, by to potwierdzić. Wysilił się na słaby uśmiech, który był jednak wyraźni powierzchowny, jakby chciał lekko do tego podejść, ale nie potrafił, a zamiast zająć swoje zwyczajne miejsce na fotelu, oparł się o wolny kawałek ściany i osunął pod nim na podłogę. -Nie poinformowali jeszcze Pani o zajściu w Zakazanym Lesie? - Zapytał licząc, że Beatrice jednak wie o wszystkim i nie będzie musiał jej opowiadać tego, o czym nawet nie chciał myśleć, a co dopiero przekuć na prawdziwe słowa. Czuł, jak ponownie robi mu się niedobrze, jednak tym razem nie z powodu wypitego wcześniej alkoholu, a przez wspomnienia, które nawiedzały jego głowę. Miał zdecydowanie dosyć całego tego pierdolnika. Gdzieś w głębi serca liczył może nawet na to, że Beatrice po prostu wywali go ze szkoły i ten cały koszmar się skończy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie mogła nic poradzić na to, że jedna jej brew mimowolnie powędrowała ku górze, kiedy usłyszała pierwszą wzmiankę dotyczącą celu jego wizyty w tym gabinecie. Cicha nadzieja kiełkowała w jej trzewiach, kiedy naiwnie łudziła się iż przyszedł ze zgoła innego powodu. W miejscu takim jak Hogwart, wieści szybko się rozchodzą. Już kilka godzin po całym zajściu, Beatrice otrzymała odpowiednie pismo z rąk dyrektora Hogwartu. Była nauczycielem, musiała wiedzieć. I chciała przede wszystkim zobaczyć, w jak paskudnym stanie znajduje się Callahan. Miała nadzieję, że względem niego będzie możliwość zastosowania podobnej terapii jak chociażby w przypadku Strauss. Niestety, taka opcja powoli wygasała w jej głowie i jeśli chciała pomóc chłopakowi, musiała opracować inny plan działania. O ile ten w ogóle będzie chciał z niego skorzystać. Miała nadzieję, że Max pojawi się w jej gabinecie, aby omówić to, co się stało. Dni mijały a ślizgon jakby kompletnie zapadł sie pod ziemię. Nie dawał żadnych znaków życia względem kogokolwiek. Skłamała by, gdyby powiedziała, że nie interesował jej jego stan. Wręcz przeciwnie, chyba nawet bardziej, niż poszkodowanego gryfona. W końcu to Solberg był jej podopiecznym. Wiedziała, jak kruchy jest w istocie, choć nigdy się do tego publicznie nie przyznał i na pewno tego nie zrobi. I znów, łudziła się, że jego psychika nie ulegnie kompletnej destrukcji. No właśnie, łudziła się. Teraz, mając go przed swoimi oczami wiedziała, że było to jedynie pobożne życzenie posłane w eter, nie mające realnych szans na spełnienie. Wyglądał gorzej, niż zdołała zapamiętać. Zapewne uległ wielodniowemu pijaństwu i ułudzie, jakoby w ten sposób mógł zagłuszyć ból, który rozpierał jego trzewia. Bez słowa wpatrywała się w niego. Idealnie wystudiowane gesty nie pokazywały zupełnie nic. Ni złości, ni smutku, ni strachu. Ni wesołości czy czegokolwiek, co mogłoby powiedzieć chłopakowi, jak bardzo się martwiła w ostatnich dniach o jego stan. Po prostu stała przed nim, z kamiennym wyrazem twarzy. Patrzyła, jak osuwał się po ścianie, jakby nie mógł dłużej udźwignąć niczego. I wiedziała, że jeśli chce z nim porozmawiać, najpierw musi pomóc jego fizycznej stronie. Bez tego nie było sensu mówić cokolwiek. Zignorowała jego pytanie, po czym po prostu bez słowa wyjaśnienia ruszyła w kierunku schodów, prowadzących do jej prywatnej pracowni. Zbierając poły szlafroka, wspięła się po schodach, praktycznie bezdźwięcznie dzięki gołym jeszcze stopom. Nie musiała długo szukać pośród przeróżnych probówek i fiolek. Odpowiedni flakon wpadł w jej ręce. Jeszcze tylko zapobiegawczo powąchała jego zawartość, by potwierdzić słuszność własnych myśli. Ruszyła z powrotem do głównego pomieszczenia. Podała chłopakowi flakonik, nie tłumacząc niczego, po czym oparła się plecami o ścianę obok niego i wzorem studenta, osunęła się po niej ze znacznie większą gracją, niż on to wcześniej uczynił. Podciągnęła kolana pod klatkę piersiową i wpatrywała się w przestrzeń przed nimi, nawet nie zerkając, czy postanowił jej zaufać i spróbować eliksiru. Ona wiedziała, że jest idealnie przygotowany. On jeszcze nie mógł mieć po tym pojęcia. - Słyszałam - powiedziała w końcu, bez zbędnego wyjaśniania. Nie czuła konieczności powiadomienia go, do czego dokładnie nawiązuje. Wiedziała, że się domyślił. - Zostałeś zawieszony w prawach ucznia do końca tego semestru. Nie masz prawa uczestniczyć w lekcjach, kółkach, jakichkolwiek zajęciach. Tak samo jak nie masz prawa, pod groźbą wydalenia z Hogwartu w trybie natychmiastowym, opuszczania jego terenów, w jakimkolwiek celu. Decyzja dyrektora Humpsona - obwieściła pokrótce treść listu, która została d niej wystosowana. Była wściekła na dyrektora, że podłą takie a nie inne środki, w jej opinii kompletnie niesłuszne. - Napisałam pismo odwoławcze w tej sprawie, abyś mógł chociaż uczęszczać na lekcje. Jeszcze nie dostałam odpowiedniej odpowiedzi - nie wspomniała o tym, że otrzymała już jedną odmowę. Jednak w jej opinii, nie była to informacja, która ją satysfakcjonowała. I nie zamierzała pozwolić, aby tego typu działania były podejmowane względem jej ucznia, bez ówczesnej konsultacji z nią. Łatwo było wydać wyrok bez znania wszelkich okoliczności. Wiedziała to i niejednokrotnie sama popełniła podobny błąd. Jednak od tamtego czasu wiele się nauczyła a przede wszystkim tego, aby nigdy więcej nie oceniać niczego pochopnie. Cóż, może gówniara miała czegoś nauczyć starego wygę, jakim był dyrektor Hogwartu? Kto wie...
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wzmianka o eliksirze przyszła mu do głowy na ostatnią chwilę. Nie potrafił tak po prostu przyjść tutaj i powiedzieć dzień dobry, potrzebuję pomocy. Zdecydowanie potrzebował jakiejś wymówki. Czegoś, co pozwoliłoby mu zachować pozory normalności, chociaż wiedział, że nic nie było już normalne. Miał wrażenie, że wszystko przelewa mu się przez palce; jego życie, relacje, wszystko... Tracił kontrolę nad własnym otoczeniem i nie wiedział, jak znów wejść na właściwe tory. Był pewien, że sam sobie z tym nie poradzi, ale bezpośrednie wołanie o pomoc nie wchodziło w grę. Był słaby i gdzieś głęboko w sercu nienawidził się za to. Dlatego między innymi musiał na chwilę zniknąć. Znowu. Wydawało się to dla niego jedynym logicznym rozwiązaniem, chociaż czas pokazał, że nie zmieniło absolutnie niczego. Cierpliwie czekał na kolejne gesty i słowa Beatrice, kompletnie zatapiając się w myślach i poczuciu winy. Odebrał od niej flakonik i sprawnie odkorkował. Ręka z eliksirem jednak zatrzymała się tuż przy wargach chłopaka, gdy usłyszał jej słowa. Pokręcił do siebie głową i wlał zawartość fiolki do gardła. Tym razem nie był to gest zaufania, a zrezygnowania. -Zajebiście. - Mruknął do siebie, czując w ustach lekki posmak spowodowany zastosowaniem w miksturze waleriany. Był ciekaw, czy eliksir zabije go czy jednak poprawi jego stan. Po cichu liczył raczej na tę pierwszą opcję, ale nie życzył Dear problemów, które mogłyby z tego wyniknąć. -Bez sensu się produkować. Mogli mnie od razu wyrzucić i wszyscy byliby szczęśliwi. - Przed oczami stanęły mu sylwetki Filina i Olivii, których spotkał pod skrzydłem szpitalnym. Oni z całą pewnością daliby wiele, by zobaczyć jak Max ponosi konsekwencje za całą tę akcję. -Co..Co z nim będzie? - Zapytał unosząc powoli wzrok na siedzącą obok niego Beatrice. Tego widoku na pewno się w życiu nie spodziewał. Miał nadzieję, że nie musiał precyzować o kogo mu chodzi. Imię najstarszego z Callahanów nie mogło mu przejść teraz przez gardło. Wciąż widział, jak pustnik go atakuje, by na końcu uciec z kończyną Boyda. Nie tak to miało wyglądać. Zdecydowanie nie tak.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Na tyle, na ile zdążyła już poznać Solberga, wiedziała, że nie jest to typ ucznia, który krzyknie wprost na środku korytarza "pomóżcie mi, bo już nie daję rady"! Przyparty do ściany zapewne dalej kłamał by w żywe oczy, udając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i nikt nie ma żadnych podstaw, aby o cokolwiek się martwić. Z jednej strony rozumiała go doskonale; wyparcie było czymś bardzo oczywistym w podobnej sytuacji. W końcu sama niejednokrotnie tak właśnie czyniła. No właśnie, czyniła. Nauczyła się na przestrzeni lat, jak bardzo podobny schemat potrafi wyniszczyć wewnętrznie człowieka. Dlatego stopniowo nauczyła się zwracać o pomoc. Ostatnim razem, kiedy tego nie uczyniła, uciekła, na rok odcinając się od wszystkich i wszystkiego. Udawała, że zostawiła wszelkie swoje problemy za sobą, a tak naprawdę ścigały one ją w każdym zakątku ziemi, w jakim się znalazła. To doświadczenie nauczyło ją tylko jednego: stagnacja była najgorszym możliwym sposobem na poradzenie sobie z jakimkolwiek problemem. Nie odezwała się słowem, kiedy wziął w dłoń flakon z gotowym eliksirem. Dalej wpatrywała się w przestrzeń, w myślach trawiąc i przyswajając każdy aspekt sytuacji, w której poniekąd oboje się znaleźli. Czy Solberg tego chciał, czy nie, dopóki pozostawał uczniem Hogwartu, dopóty Trice nie zamierzała go opuścić w potrzebie. Nigdy nie opuściła żadnego ze swoich uczniów, kiedy tylko pokazali, że potrzebują wsparcia. Głośne westchnienie wyrwało się z jej trzewi, kiedy dotarł do niej sens kolejnych wypowiadanych przez Maxa słów. Zerknęła na niego, nie kryjąc irytacji. Czarne oczy sypały iskrami w jego stronę, bo nie zamierzała tolerować tego typu zachowania. Wiedziała, że świat mu się walił. I prawdopodobnie nie miał najmniejszego pojęcia, co zrobić dalej. Nie zamierzała pozwolić mu na to, aby się poddał i jednocześnie oddał w ramiona bezsilności i ignorancji względem każdego aspektu swojego życia. - Ty tak kurwa na poważnie, czy robisz sobie ze mnie jaja? - zapytała bez cienia wesołości w głosie. Wpatrywała się w jego twarz, nie zamierzając przestać. I jednocześnie nie zamierzała pozwolić, aby teraz opuścił ten pokój. Skoro zdecydował się tutaj przyjść, to będzie grać według jej zasad. Koniec dobrej Beatrice, która pozwala się stoczyć. Czas wziąć się do roboty. - Sądzisz, że twoje stoczenie się na samo dno, dałoby komukolwiek jakąkolwiek satysfakcję czy radość? Max, do kurwy nędzy, co ty odpierdalasz? - obróciła się bardziej w jego stronę, odrywając swoje plecy od ściany. - Mówisz mi, że bezsensu o ciebie walczę? Jeśli uważasz, że jesteś nic nie wartym gównem, proszę bardzo, droga wolna. Przekonaj mnie do tego i bezpowrotnie pozwolę ci opuścić ten gabinet. Dopóki jednak tego nie zrobisz i wciąż będzie się we mnie tlić choćby minimalne ziarno wiary w ciebie, będziesz grał na zasadach, które ja ustalę - gdyby patrzył jej prosto w oczy, wiedziałby, że to koniec pobłażania. Nie prosiła, nie groziła. Oznajmiała. Bo gotowa była zrobić naprawdę cholernie dużo, by pomóc temu chłopakowi przetrwać. Wiedziała, przez co przechodził. Kompletnie niezrozumiany przez innych, często uważany za zbędnego. Doskonale go rozumiała. I właśnie przez to nie zamierzała się poddać. Uważała, że Solberg już dotknął dna. Najwyższy czas, aby się od niego odbił. A jeśli nie będzie chciał tego zrobić, to po prostu bezczelnie pociągnie go za sobą ku górze. - Będzie żył. W chwili obecnej przebywa w Mungu. Jeśli wyrazi taką wolę, jemu również na pewno spróbuję udzielić odpowiedniej pomocy, jak w przypadku innych uczniów, którzy potracili niektóre części swojego organizmu - nie chciała, aby się tym przejmował. Doskonale wiedziała, że to nie jest jego własna wina. Zrobił co był w stanie. Ona sama w podobnej sytuacji pewnie wypadła by jeszcze gorzej, niż ślizgon. Bez wątpienia oboje, zarówno ślizgon jak i gryfon mieli wtedy jednocześnie ogromne szczęście i nieszczęście. Szczęście, że ta sytuacja zakończyła się tylko w taki sposób oraz nieszczęście, bo mimo wszystko, mogło być znacznie lepiej. - Nie mogłeś mu pomóc. I to nie jest twoja wina - powiedziała jeszcze po chwili, znacznie spokojniejszym tonem niż ten, którego używała, by wygłosić względem ślizgona inne słowa, nieco wcześniej. Nie wiedziała, jak to zostanie przez niego odebrane, może jednak nie powinna tego robić. Niemniej sięgnęła dłonią w stronę jego barku. Delikatnie położyła na nim swoją dłoń. Nie zamierzała się uśmiechać, czy mówić mu, że będzie dobrze. Nie mogła mieć pewności i nie zamierzała karmić go nadzieją. Była racjonalną kobietą, która ceniła sobie przede wszystkim profesjonalizm i perfekcję. Uważała, że na wszystko trzeba w życiu zapracować, nie wymodlić.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Znała go naprawdę dobrze, chociaż nie mieściło się to w głowie młodego ślizgona. Prawdopodobnie była to kwestia tego, jak bardzo podobni do siebie byli. On też ratował się ucieczką, choć nigdy jeszcze nie zniknął na tak długo. Powodów było wiele, ale liczył się efekt. Długo nie musiał czekać, aż eliksir zacznie działać. Natychmiast poczuł, jak jego organizm wraca do względnej normy eliminując nieprzyjemne skutki alkoholizacji. Migrena odpuściła, tak samo jak suchość w ustach i nudności. Solberg zdjął ciemne okulary, by przekonać się czy światło wciąż boli jego źrenice tak mocno. Z ulgą zauważył, że wszystko jest w normie. - Eliksir zdaje się działać. - Powiedział unosząc lekko kąciki ust. Był naprawdę zadowolony, że po raz kolejny udało mu się pomóc Dear w realizacji projektu. A przynajmniej taką miał nadzieję, że chociaż jeden z jego pomysłów nie poszedł na marne. W końcu nie wiedział, co dalej działo się z tym, co ustalili podczas ostatniego spotkania. Szybko jednak jego twarz ponownie przybrała obojętny wyraz, gdy usłyszał głośne westchnięcie, a następnie z ust kobiety wydobyły się słowa, których nigdy jeszcze od niej nie usłyszał. Dobitne, szczere i raniące jego serce z każdym kolejnym wyrazem. Czuł się dokładnie tak, jak bezwartościowe gówno, które sprowadza nieszczęścia na innych. Bez słowa wysłuchał całej tej wiązanki, choć pod koniec zrobił coś, czego sam się nie spodziewał. Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy, a w jego spojrzeniu widać było mieszankę rezygnacji oraz, o dziwo, furii. -Nigdy nie prosiłem żeby cokolwiek Pani dla mnie robiła. Nikogo o to nie prosiłem i nie mam zamiaru. Myśli Pani, że gdybym zrezygnował przyszedłbym tu dzisiaj? Że to wszystko to mój wybór? Nie! Gdyby tak było nigdy więcej nie postawiłbym nogi w tej zasranej szkole, a następną wiadomością, jaką ktokolwiek by o mnie dostał to informacja o tym, że zaćpałem się jak moja pierdolona matka! - Musiał naprawdę pęknąć skoro te wszystkie słowa zaczęły wylewać się z niego a on kompletnie nie miał nad tym kontroli. Nawet nie zauważył jak wstał. -To nie ja uważam, że jestem gównem, to wszyscy wkoło powtarzają mi to od kiedy pamiętam. Może po prostu w końcu im uwierzyłem! Może naprawdę nie nadaję się do niczego innego niż sprzedawanie zdesperowanym dzieciakom śmierci na ulicy, albo żebranie o kolejną działkę! Co mi da siedzenie w tej szkole, w której wszyscy mają nas w dupie? Poradzę sobie w życiu bez dyplomu! Nie musi się Pani martwić. - Nie potrafił nad sobą zapanować. Głos miał podniesiony, a jego ciało drgało z nadmiaru emocji. Ostatnie zdanie wręcz wysyczał przez zęby. Cały czas jego zielone tęczówki ostro wpatrywały się w oczy Beatrice, jakby chciały wyłapać cokolwiek, co by zatrzymało ten jego monolog. Nic takiego jednak nie znalazł. Poczuł jak łzy napływają mu do oczu, a następnie zaczynają spływać po jego bladych policzkach, wywołane złością i desperacją. Miał tego wszystkiego tak bardzo kurwa dosyć. Ponownie osunął się na podłogę czując, że stracił przez ten monolog wszystkie siły. Podkurczył kolana i ukrył twarz próbując doprowadzić się jakoś do ładu. - Jest coś co mogę zrobić? Jeśli będzie trzeba, mam odłożone pieniądze. Wiem, że Bo... - Wspomnienie imienia gryfona wywołało powrót ściśniętego gardła. Max pokręcił głową i spojrzał w przeciwległą ścianę. Pocieszało go, że mimo wszystko, Boyd przeżył, chociaż niestety raczej nie wróci już nigdy do normalnego życia. - Nie było tam Pani.. - Powiedział wciąż obwiniając się za całą tę sytuację. Skąd Beatrice mogła wiedzieć, że to nie on zawinił skoro w tym czasie była zupełnie w innym miejscu. Gdyby nie ślizgon, Callahan w życiu by nie wszedł do tego lasu, a co za tym idzie, wciąż byłby w pełni sprawny i szczęśliwy.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Często bywało tak, że efekty naszych działań przychodziły w najmniej spodziewanym momencie. Właśnie wtedy, kiedy człowiek uważał, że wszystko powoli zmierza w dobrym kierunku, szambo musiało wyjebać, wszystkich obsmarowując gównem. Zdarzenie to zawsze było traumatycznym przeżyciem, z którym nie każdy był w stanie sobie poradzić. Jednak z perspektywy czasu, Beatrice wiedziała jedno; po tym spektakularnym wybuchu wszystko powoli zmierzało w lepszą stronę. Wiele rzeczy nagle zaczynało się układać w racjonalną całość. Człowiek zauważał, że tylko dzięki upadkowi na samo dno, był w stanie zajebiście mocno odbić się do góry. Dokładnie tak było w jej przypadku. I była przekonana, że moment kryzysowy dla Solberga właśnie nadszedł. Potrzebował tylko osoby, która w tym zamęcie myśli i uczuć wskaże mu, gdzie jest góra, a gdzie dół. Dearówna z chęcią wyciągała w jego stronę dłoń, bo sama nigdy nie miała kogoś, kto by jej ją podał. Ona musiała sama wynurzyć się na powierzchnię. W chwili obecnej nie przejmowała się tym, czy podany przez nią eliksir, przynosił odpowiednie rezultaty. Zastanawiała się nad innymi kwestiami, które bardziej rozbudzały jej myśli. Na przykład nad nim samym i tym, co zamierzał dalej zrobić. Łatwo było dopuścić do tego, aby się załamał i nigdy nie podniósł. Co byłby z niej za człowiek, gdyby bez słowa przyglądała się jego upadkowi. Nie mogła podejrzewać, jaki efekt uzyskają jej słowa i nawet nie chciała tego robić. Nie miała najmniejszego pojęcia, w jaki sposób na to wszystko zareaguje. Pewna była jednego, wszystko to, co upuściło jej usta, było jak najbardziej szczere. Nie nawykła okłamywać ludzi. Brzydziła się kłamstwem i powtarzała to od zawsze. Wiernie trwała przy swoim stanowisku. Tak samo jak teraz, kiedy była przekonana, że nie zostawi go samego, nawet jeśli on nie będzie tego chciał. Wsłuchiwała się w każde kolejne wypowiadane przez niego słowo, nawet najmniejszym fragmentem swojej twarzy nie pokazując, co na ten temat sądzi. Jednak w głębi czuła cholernie wiele. Zapewne każdy inny nauczyciel byłby zdegustowany tym pokazem braku szacunku czy ignorancją względem jej osoby. No właśnie, ale Beatrice nie była jak każdy nauczyciel. Daleko jej było do chodzących po tych korytarzach wzorców. I zamiast wkurwiać się jeszcze bardziej na Solberga, to w głębi serca zaczynała czuć radość. Przede wszystkim dlatego, że po raz pierwszy od kiedy poznała chłopaka, emanowała z niego tak ogromna doza szczerości. Chyba pierwszy raz zrzucił wszelkie maski, które zdobiły i chroniły jego lica, pokazując, co czuje tak naprawdę. Powoli, bardzo powoli, jej wargi zaczęły wykrzywiać się w delikatnym uśmiechu. Nie zareagowała, kiedy poderwał się na równe nogi, tym samym pokazując jej, co sądził o tym wszystkim. Wpatrywała się tylko w niego, czekając na odpowiedni moment, który czuła, że za chwilę nastanie. Pozwoliła mu się wyswobodzić z klatki, do której sam się wsadził. Rozpierdolić ją w drobny mak. Kiedy usiadł obok, wyraźnie zmęczony tym, co właśnie miało miejsce, delikatnie dotknęła jego barku dłonią. – I pozwolisz im wszystkim na dumę z faktu, że mieli rację? – posłała pytanie w jego stronę, dalej wpatrując się w jego twarz i uśmiechając się. W końcu nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, który trwał kilka chwil, bardzo niepokojąco w pustym, nie licząc tej dwójki, pomieszczeniu. Dopiero, kiedy się uspokoiła ponownie zwróciła się w stronę chłopaka. – Max, nie wszyscy mają cię w dupie. Gwarantuję ci to. I z szerokim uśmiechem na ustach, pragnę ci pomóc udowodnić tym wszystkim idiotom, jak wiele masz do zaoferowania i jak bardzo jesteś w stanie udowodnić im, że się kurwa mylili. Jeśli oczywiście mi na to pozwolisz. – Jak zwykle, nie kłamała. Nienawidziła tego robić i każde jej słowo emanowało siłą, o którą nawet sama siebie nie podejrzewała. Nie mogła pozwolić na to, aby chłopak samodzielnie toczył walkę, na którą nie był przygotowany. Jej lata doświadczenia mogły w tym momencie bardzo mocno pomóc. – Boyd to silny chłopak. Wiem, że się nie podda, tak samo jak ty nie możesz tego uczynić. Pieniądze stanowią tutaj najmniejszy problem, bo przede wszystkim to on musi chcieć, nikt nie może siłą zmusić go, aby chciał wrócić do, być może, pełnej sprawności. – odpowiedziała zgodnie z prawdą na jego słowa. Nie mógł mu teraz pomóc, choć wiedziała, że zapewne wyrzuty sumienia nie pozwolą mu pójść dalej z tą sytuacją. Będzie obwiniał się jeszcze przez bardzo długi czas o to wszystko. – Nie, nie było. Ale wiem, że nie poradził byś sobie samodzielnie z tym stworzeniem. Zarówno ty, jak i Boyd macie wolną wolę. Mogliście wejść do tego lasu, ale nie musieliście tego robić. Nikt nikogo nie zmuszał. Więc dalej twierdzę, że to nie twoja wina – i naprawdę głęboko w to wierzyła. Wierzyła w to, że to człowiek jest odpowiedzialny za swoje działania i jest kowalem własnego losu. Nie każdy inny przypadkowy przechodzień, czy jakakolwiek zmienna pojawiająca się w naszym życiu. Możesz, ale nie musisz… Chyba oboje na bardzo długi czas zapomnieli o znaczeniu tych słów.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zdecydowanie potrzebował w tej chwili kogoś obok. Osoby, która bez względu na to ile i jakie błędy popełnił, zechciałaby wyciągnąć do niego rękę mimo jego licznych zaprzeczeń i braku głośnej prośby o pomoc. Gdzieś w swoim umyśle wciąż wierzył, że da sobie z tym wszystkim radę sam, ale z każdą kolejną przeżytą godziną coraz bardziej w to wątpił. Widział, jak mocno ostatnie zdarzenia na niego wpłynęły, jak od momentu, gdy we wrześniu powrócił do szkoły, wszystko sypało się powodując, że Max tracił resztki kontroli nad własnym życiem. Potrafił dostrzec otaczające go pozytywy, ale w obliczu całej reszty gówna, które na niego spływało, te milsze rzeczy po prostu bladły, a on zatracał się w coraz większej autodestrukcji. Tak było do momentu. Potknął się, przez co ktoś poznał jego sekret, a to sprawiło, że zaczął powoli dostrzegać prawdę. Miał problem, z którym postanowił się zmierzyć, choć nie do końca osiągał pożądane skutki. Do tego wszystkiego doszedł atak w Lesie i Solberg znalazł się na skraju przepaści, która kusiła, by kompletnie się w niej zanurzyć. Słyszał, jak woła go po imieniu, wyciągając w stronę chłopaka mroczną, zakończoną szponami rękę i miał ochotę pozwolić jej się objąć. Za każdym razem jednak, gdy już miał dotknąć jej powierzchni i zrobić decydujący krok naprzód, coś go powstrzymywało. Cichy głos w jego głowie odzywał się przypominając mu słowa, które usłyszał w Londynie. Obecnie niestety głos ten zdawał się jeszcze bardziej cichnąć, a ślizgon zaczynał rozumieć, że musi zrobić coś, co pozwoli mu się odwrócić od tej przepaści i ruszyć w zupełnie innym kierunku. Eliksir dużo mu pomógł, choć w pewnym sensie Max żałował, że wszelkie objawy go opuściły. Dużo łatwiej było mu skupić się na fizycznym bólu, niż dopuścić do głosu ten drugi, dużo mniej przyjemny i zdecydowanie trudniejszy do opanowania. Jego skóra nabrała nieco zdrowszego odcieniu, a uczucie mdłości rozpłynęło się, jakby nigdy go tam nie było. W normalnych warunkach zapewne wdałby się w szerszą dyskusję na ten temat. Niestety dzisiejsze spotkanie z Beatrice było dalekie od normalności. Wpatrzony w jej źrenice zdawał się nie zauważać zmiany, która wystąpiła na ustach kobiety. Kolejne słowa wylewały się z niego, ukazując słabości, które od tak dawna krył nie tylko przed innymi, ale również przed samym sobą. Chciał, by mu przerwała, by nie pozwoliła mu obnażyć się z tego wszystkiego i uznała, że ma to głęboko w dupie, a on niech idzie radzić sobie sam. Był zły na siebie i czuł ogromny wstyd przez to, jak pozwolił sobie na utratę kontroli, a tym samym na okazanie, jak bardzo nie radzi sobie z otaczającym go światem. Wzdrygnął się lekko, gdy poczuł jej dłoń na swoim ramieniu, jakby chciał ją strącić. Nie zrobił tego jednak. Zamiast tego, na jego twarzy wyraźnie zagościło zdziwienie, gdy chwilę później kobieta parsknęła śmiechem. Jednocześnie nie potrafił zrozumieć jej reakcji, jak i się jej nie dziwił. Był żałosny. Sam zapewne wyśmiałby siebie już na starcie. -To nic nie da jeśli mają rację. - Powiedział w końcu, całkowicie ignorując część o ludziach, którzy mogą się o niego martwić. Teoretycznie wiedział, że Beatrice mówi prawdę, choć nie potrafił tego zrozumieć. Nie bez powodu jednak poinformował kogoś, że znika. Miał już pokaz tego, że kolejna ucieczka bez słowa może skończyć się pogorszeniem relacji, a nie chciał, by jego głupie zachowanie wpływało na najbliższych. Mimo wszystko to o nich chciał przecież dbać, nie o siebie. -Nie mam już siły. Po prostu nie daję już rady. - Powiedział cicho, ponownie zanurzając głowę w swoich ramionach, by ukryć kolejny strumień łez spływający po jego twarzy. Chciał, by cały ten koszmar jakoś się zakończył, by mógł w spokoju odejść we własną stronę, by nikt więcej przez niego nie ucierpiał nawet, jeżeli oznaczało to, że miał pożegnać się z tym światem. Naprawdę czuł, że kończą mu się powoli opcje. -Jest szansa, że.... - Zawahał się, patrząc na nią, gdy wymówiła TO imię i dała Maxowi nadzieję, że nie będzie jednak tak źle, jak się spodziewał. -Da się coś z tym zrobić? - Dokończył, nie mogąc wprost zapytać, czy Boyd odzyska rękę. Ponownie pokręcił głową. Dlaczego ta kobieta nie chciała go słuchać? To była jego wina i tylko jego. Gdyby potrafił coś więcej niż odpalać fajki Incendio to na pewno wszystko skończyłoby się inaczej. Gdyby tylko wcześniej pomyślał o założeniu Boydowi korali, lub gdyby po prostu na siłę wypchnął go z tego lasu, Callahan nie leżałby teraz w szpitalu. - Więc nie może Pani oceniać. Zjebałem i to ja powinienem tam leżeć, nie on. - Powiedział z pewnością w głosie, nie potrafiąc zrozumieć, że Beatrice miała rację.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Najtrudniejszym w procesie dochodzenia do siebie, było zawsze przyznanie się do własnych słabości oraz ich zaakceptowanie. Niewielu było w stanie tego dokonać. Spojrzeć sobie w twarz, bez cienia grymasu czy pychy i rozbrajająco szczerze stwierdzić wszystko to, co dla innych, bliższych osób, mogło wydawać się już od dawna nazbyt oczywistym. Nie była pewna, czy Max stanął już sam przed sobą i swoimi wszystkimi lękami. Nie mogła tego wiedzieć Nie siedziała w temacie aż tak głęboko. Chciała mu pomóc. Bez wątpliwości czy lęku wyciągała w jego stronę pomocną dłoń. Jednak to nie od niej zależało, czy jego palce zacisną się wokół jej własnych. Wiedziała, że w żadnym przypadku nie należało oczekiwać natychmiastowej poprawy. Proces leczenia zarówno ciała jak i duszy był procesem wymagającym czasu, potknięć, zagłębienia się we własny umysł, co nie przychodziło lekko. Nie wierzyła w to, że po tej rozmowie Solberg wyjdzie z jej gabinetu i nagle zacznie czynić dobro, pokazujące, jak wielka zmiana w nim zaszła. To nie działało w ten sposób. Proces powrotu do samego siebie był trudnym, aż w pewnym momencie chłopak mógł sobie uzmysłowić, że nawet nie ma do czego wracać. Że jego poprzednie wcielenie było tak strasznym, iż woli wykreować się kompletnie na nowo. Nie mogła przewidzieć, jak będzie w jego przypadku. Jednak mogła zapewnić go, że jeśli tylko wyrazi taką wolę, będzie mu w całym tym procesie towarzyszyć. Nie uważała, aby jego obnażenie było czymś złym. Ba, była wręcz z niego dumna! Po raz pierwszy od kiedy tylko poznała chłopaka, był z nią całkowicie szczery. Bez dziwnych masek czy wykreowanego na jej rzekome potrzeby widowiska. Pokazywał to, co naprawdę czuł i naprawdę chciał zrobić. Może i powinna mu przerwać, powiedzieć wzorem profesor Whithorn, że wszystko będzie dobrze, tylko że nie działała w taki sposób. Dawno temu przyrzekła sobie, że nie będzie kłamać i słowa swojego dotrzymywała. Nie chciała dawać mu złudnej nadziei czy niepotrzebnie podnosić poziomu irytacji. Była paskudnie chłodna i pewna swojego, jednocześnie gotowa wygłosić te słowa nawet jeśli uczeń nie zamierzał ich słuchać. – Nie powiem ci, że kiedy jutro wstaniesz z łóżka, świat znów będzie kolorowym i cudownym miejscem. Bo zapewne będzie równie obskurny, jak jest teraz – westchnęła głośno, jakby sama siebie zamierzała przygotować na to, co chciała dalej powiedzieć. – Istnieje jednak bardzo ważna kwestia o której nawet nie pomyślałeś. Przed chwilą poczyniłeś milowy krok. A ja nie pozwolę ci tego kroku zmarnować, byś ponownie położył się na ziemi i czekał na śmierć – przy każdym z tych słów wpatrywała się w jego oczy, nie przesuwając swojego wzroku nawet o milimetr. Chciała, aby zrozumiał tę prawdę. Chciała, aby wiedział, że to tylko okres przejściowy. Jeśli sądził, że nie mogło być już gorzej, to znaczy kurwa że miał rację. I teraz mogło być już tylko lepiej! – Jestem przekonana, że nie mają racji – znów ta pewność, która nie ustępowała nawet na sekundę. W czarnych ślepiach błysnął ogień, którego nawet sama nie mogła przewidzieć. Nienawidziła, kiedy ludzie oceniali innych. Nie znosiła tego i znosić nie zamierzała. Z dumą udowadniała wszystkim, że nie mają racji co do niej, jak i do jej wszystkich podopiecznych. Za każdym z nich oraz za każdym potrzebującym tego uczniem Hogwartu, stanęła by murem, bez względu na to, kto miałby być przeciwnikiem. I z dumą przyglądała się porażce przeciwnika, kiedy przy odrobinie odpowiedniej motywacji uczeń odnajdował w sobie siłę, o której posiadanie nawet się nie podejrzewał. – Pomogę ci, jeśli tylko obiecasz mi jedną rzecz; nie będziesz mnie okłamywał. Możesz na mnie wrzeszczeć, możesz mnie przeklinać, ale nie życzę sobie kłamstwa pod żadną postacią. – i naprawdę była gotowa to zrobić. Jeśli tego wymagała by sytuacja, mogła by nawet kurwa prowadzać go za rączkę po korytarzach, byle tylko mieć pewność, że chłopak stanie na nogi. Wiedziała, jak to jest nie mieć siły na samodzielną walkę. Zbyt dobrze i zbyt długo udawała wystarczająco silną, by poradzić sobie ze wszelkimi własnymi koszmarami. – Przy odpowiedniej motywacji wszystko można naprawić – znów pozwoliła sobie na delikatny uśmiech, kiedy odpowiadała na jego pytanie. Odwróciła się w jego stronę, zaplatając nogi po turecku. Nie zamierzała mu mówić o tym, jakie próby podejmują razem ze Strauss, bo to nie był ten temat. Wiedziała jednak, że jeśli wszyscy by chcieli, mogli by osiągnąć naprawdę dobre rezultaty. – Wiem, że ro nie jest twoja wina, bez względu na to, co o tym wszystkim powiesz. Więc nie pierdol głupot, Max – znów się uśmiechnęła w jego stronę, mając nadzieję, że te brzydkie słowa na jej języku pozwolą mu trochę przejrzeć na oczy.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wciąż było wiele rzeczy, które nękały jego duszę. Świadomie spychał pewne kwestie w głąb siebie bo choć zdawał sobie sprawę z ich istnienia, to jednak czym innym było spojrzenie im w twarz i pozwolenie, by miały realny udział w jego istnieniu. Nie bez powodu przecież zakładał kolejne maski, pod które powoli pozwalał niektórym zaglądać. Robił to jednak ostrożnie, nie wpuszczając innych do najgłębszych zakamarków, gdzie sam bał się błądzić myślami. I o ile nie miał tym razem zamiaru odtrącać pomocy Beatrice, o tyle nie był pewien, czy jest na to wszystko gotowy. Dałby wiele za jakiś magiczny specyfik, który od ręki zagoiłby te wszystkie popaprane rany. Rany, których nie było widać, lecz widniały na sercu i umyśle ślizgona i tylko on tak naprawdę wiedział, jak głębokie mogą one być. A przynajmniej do chwili, gdy nie dopuści do siebie kogoś, kto również je ujrzy. Beatrice zdawała się widzieć blizny, które przebijały się przez powłokę ochronną, utworzoną przez Maxa bardzo dawno temu i powoli, acz naprawdę skutecznie sprawiała, że ślizgon dawał jej do siebie dostęp choć czasem ciężko było mu powstrzymać krok w tył i ponowną ochronę własnego ja. Sam nie był pewien, czy chce pochować starego siebie i na nowo ulepić kogoś bardziej poskładanego, czy też liczył na to, że da się jeszcze cokolwiek z jego życia uratować. Załatać stare dziury tak, by wkomponowały się w całą resztę i może nawet z czasem całkowicie zniknęły. Wiedział tylko jedno - dłużej już tak nie wytrzyma, a kroki jakie podjął tego ranka dobitnie to pokazywały. Może to właśnie podejście Beatrice sprawiało, że zaufał kobiecie. Nie bawiła się w nim w piękne kłamstwa, czy zawoalowane groźby. Mówiła prosto z mostu nie bacząc na to, czy wypada czy też nie, a przez to naprawdę wzbudzała w nim jeszcze większy szacunek. Nie potrzebował kolejnej osoby, która będzie mu wciskać, że życie tak naprawdę jest pełne cudów i trzeba codziennie wstawać z uśmiechem na twarzy, ani takiej która bez zrozumienia tego, co przeszedł uzna, że po prostu ma gorszy dzień lub dwa albo co gorsza wymierzy z dupy karę, którą Max jak zwykle oleje. Nie. Podobnych ludzi miał już wokół wystarczająco. Nie miał siły dalej mówić, ani nawet potakiwać głową. Powoli zaczynał do niego docierać sens tych wszystkich słów, a wilgotne policzki zaczęły schnąć. Nie był sam. Świadomość tego zdawała się w wolnym tempie przedzierać przez tkanki i docierać do serca ślizgona, co sprawiło, że po raz kolejny zaskoczył sam siebie. Bez sekundy zawahania odwrócił się do siedzącej obok kobiety i po prostu ją przytuli, jakby potrzebował tego gestu bardziej niż kiedykolwiek. -Oh.. Przepraszam.. Znaczy dziękuję... - Powiedział nieco zmieszany, gdy zdał sobie sprawę z tego co odjebał i odsunął się znów do bezpiecznej pozycji choć czuł, że akurat przy niej może pozwolić sobie na taką prywatną chwilę. W końcu przed chwilą ją zjebał, więc co miał jeszcze do stracenia? - Obiecuję. - Powiedział widząc ogień w jej oczach, choć nie zrobił tego ze strachu. Wiedział, że była to jego jedyna szansa i choć absolutnie nie chciał tym wszystkim obarczać kobiety to poczuł ogromną ulgę. Nieco lżejszy ton rozluźnił trochę Maxa, choć ten nadal nie miał zamiaru przyznać jej w tym temacie racji. Był tam, widział to wszystko i jako jedyny miał możliwość, by nie dopuścić do wypadku. Zamiast tego koncertowo zjebał, jak to miał w zwyczaju i teraz musiał się z tym jakoś pogodzić. - Czy wszyscy już wiedzą? - Zapytał jeszcze, bo musiał być przygotowany na to, co czeka go gdy opuści gabinet, który w tym momencie był jego bezpiecznym schronieniem. Nie było go w zamku krótko, ale nie wiedział jak szybko wieści się roznosiły, ile Filin z Olivią wygadali i czy sama kadra próbowała zachować tę sprawę w tajemnicy, czy zrobiła z tego piękną bajeczkę ku przestrodze kolejnym debilom.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie wszystko należało zwalczyć w jednym momencie. Proces przemiany i zrozumienia samego siebie był procesem długotrwałym i pełnym zawirowań. Wiedziała, że prawdopodobnie jest jeszcze wiele innych aspektów o których Max w tym momencie nawet nie zamierzał wspominać, niemniej szanowała ten fakt. Nie wszystko na raz. Jeden problem po drugim aż dojdą do momentu, gdzie znaczna większość z nich będzie rozwiązana. O ile mogła wspomóc go psychicznie, tak nie znała jeszcze żadnego eliksiru który uleczył by te wszystkie niewidoczne gołym okiem rany. Te musiały powoli i stopniowo same się zagoić. Bez udziału osób trzecich, bądź z ich minimalnym wkładem. Beatrice na pewno nie była tą, która powinna robić tego typu rzeczy. Solberg musiał samodzielnie zmierzyć się ze swoimi demonami, jednak dopiero wtedy, gdy będzie na to gotowy. Mogła go wesprzeć, jednak nie mogła odbyć za niego tej walki. Nikt nie był w stanie tego zrobić. Wiedziała, że nie jest standardowym nauczycielem, który krzyczy bądź gładzi po głowie, kiedy przychodzi na to odpowiedni moment. Może to przez jej dosyć młody wiek, bądź niezbyt duże doświadczenie? Bez względu na to, czy stanowiło to dobrze o niej, czy źle, cieszyła się z tego. Rozmawiała z uczniami i próbowała zrozumieć ich problemy, co jak wiedziała, nie było nazbyt często spotykanym przypadkiem w Hogwarcie. Nie należało daleko szukać odpowiedniego przykładu; w jej opinii zachowanie profesora Humpsona, który postanowił tylko ukarać zarówno Boyda jak i Maxa, było skrajnie nieodpowiedzialne i nie próbowała nawet udawać, że je rozumie. Sama uważała, że rozmowa jest kluczem do poradzenia sobie z wieloma problemami. Uczniowie nie chcieli ot tak opowiadać o wszystkim co się im przydarzyło, przekonani, że nauczyciele to tylko osoby sprawujące nad nimi opiekę, która nader często ograniczała się do przyznawania punktów domu, bądź szlabanów. Nie szukali u nich zrozumienia, bojąc się tego, że ktoś potraktuje ich kompletnie nie w taki sposób, w jaki powinien. Może i przeczytał stereotypom. Może i nie miała dwudziestu lat na karku w placówkach edukacyjnych, czy autorytetu podobnego do tego, którym mógłby się pochwalić jakiś inny nauczyciel. Miała jednak coś niebywale cenniejszego, zaufanie uczniów. Nie spodziewała się kolejnego zachowania Maxa. Nic więc dziwnego, że w instynktownym odruchu uniosła brwi ku górze, kiedy ten postanowił tak zniszczyć jakiekolwiek granice, które powinny istnieć w relacji uczeń-nauczyciel. Jednak kiedy po sekundzie zrozumiała dlaczego to zrobił, uśmiechnęła się i odwzajemniła uścisk. Miała dziwne wrażenie, że żadne z nich nawet nie zdawało sobie sprawy z tego, czego dziś dokonali. I jak wielki odnieśli w tym sukces. – Gdybyś tak nie śmierdział, to może nawet nie miała bym nic przeciwko – odpowiedziała na jego przeprosiny, by parsknąć lekkim śmiechem. Pokiwała delikatnie głową, kiedy złożył jej obietnicę. Dla niej znaczyło to cholernie dużo. I restrykcyjnie zamierzała sprawdzać, czy Solberg wciąż przestrzegał danej sobie i jej obietnicy. – Proponuję, aby do końca tego semestru spotykać się raz w tygodniu choćby i na pół godziny. Możesz wtedy mówić wszystko, co ci ślina na język przyniesie. Może to pozwoli ci poukładać sobie pewne sprawy w odpowiedni sposób pod kopułą – znów uśmiechnęła się i choć wiedziała, że prawdopodobnie nie odrzuci jej propozycji, to nawet nie rozważała, co by było, gdyby jednak zdecydował się to uczynić. Miała dziwne przeczucie, że te spotkania mogą być naprawdę ważne w jego prywatnym procesie powrotu na odpowiednie tory, gdzie psychicznie poczuje się zrelaksowany. Może nawet zdejmie niewidzialny ciężar ze swoich barków, którego żaden uczeń czy student nie powinien dźwigać. – Nie mam pojęcia. Niemniej, należy pamiętać, że to Hogwart, więc wieści rozchodzą się tutaj w błyskawicznym tempie. Śmiem twierdzić, że za chwilę będzie wiedziała o tym cała szkoła – jak zwykle mówiła bez kłamstwa w głosie. Nie zamierzała ukrywać przed nim swoich myśli, nie w tym przypadku. Powoli podniosła się z ziemi i poprawiła jeszcze poły swojego szlafroka. Prezentowała się nie najgorzej, choć w tym momencie było to najmniej ważne. – Zagwarantowałeś mi, że już nie zasnę pomimo cholernie wczesnej godziny – i jakby na przekór własnym słowom ziewnęła potężnie, zasłaniając usta otwartą dłonią. – Musisz coś zjeść. Inaczej eliksir za chwilę przestanie działać i prawdopodobnie osiągniemy odwrotny efekt niż ten, który miał być zamierzonym. – chwyciła w dłoń swoją różdżkę. Z jej końca po chwili wystrzelił ogromny, srebrny lew. Zatoczył koło wokół jej ciała by po chwili pognać w stronę kuchni, gdzie go wysłała. – Skrzaty za chwilę powinny przynieść nam jakieś śniadanie – dodała jeszcze, choć jej działania prawdopodobnie nie wymagały dodatkowych wyjaśnień.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Bał się, że te wszystkie problemy okażą się ze sobą bardziej związane niż myślał i mimo wszystko nie będzie się dało rozwiązywać ich po kolei, bez zrozumienia innych, dużo starszych i głębszych. Nie chciał jednak od razu się zniechęcać. Podjął decyzję i chciał spróbować swoich sił w tworzeniu czegoś nowego. Miał wrażenie, że bardzo dobrze wie, od czego powinien zacząć, tylko czy był na to gotowy? Wiele pytań siedziało teraz w jego głowie, ale nie był to moment by szukać na nie odpowiedzi. Miał czas. Beatrice wyróżniało od innych nauczycieli przede wszystkim bardziej ludzkie spojrzenie na uczniów. Wydawało się, że sama pamiętała jeszcze, jak to jest być w ich wieku i popełniać błędy lecz zamiast ich za to karać czy ganić, decydowała się im pomóc i po ludzku rozmawiać. Przede wszystkim Beatrice nie bała się poświęcić czegoś z własnej strony, by pokazać, że jest godna zaufania, a to znaczyło dla Maxa wiele. Wciąż nie do końca wiedział, czemu kobieta mu ufa i w niego wierzy, ale powoli przestawało mieć to dla niego aż takie znaczenie. To, że mógł do niej swobodnie przyjść, czy to w kwestii prywatnej, czy w pewnym sensie zawodowej, było ważniejsze i pokazywało prawdziwy stosunek chłopaka do Wężowej Mamy. Nie przypuszczał, że wyląduje dzisiaj przytulając ją na podłodze. Praktycznie każda wizyta w tym gabinecie go zaskakiwała, ale ta jak na razie przebiła wszystkie poprzednie. Uśmiechnął się słabo na jej słowa. Zapomniał już, że nie był najświeższy. - Następnym razem zadbam o lepsze perfumy. - Zdobył się na lekki żart, po czym wysłuchał propozycji Beatrice. Regularne wizyty zdawały się być dobrym pomysłem, ale czy była tego pewna? Przecież nie był jedynym uczniem, z którym musiała się użerać. Wyjawił te wątpliwości na głos, a gdy kobieta upewniła go, że jest na to gotowa, nie miał innego wyjścia jak tylko się zgodzić. -To akurat wiem. Nie ma szans utrzymać tajemnicy w tych murach. - Westchnął ciężko i również podniósł się z podłogi. Z zaciekawieniem wpatrywał się w patronusa Beatrice. Lew. Nie mógł nie odnieść wrażenia, że zwierzę idealnie do niej pasowało. Zastanawiał go jednak powód wyczarowania świetlistego obrońcy. Długo czekać na odpowiedź niestety nie musiał. - Jeśli trzeba... - Jęknął bo bardzo dobrze wiedział, że jego organizm nie przyjmie teraz za dobrze pokarmu. Nie miał zamiaru jednak marnować działania eliksiru i gdy tylko skrzaty przyniosły posiłek wmusił w siebie cokolwiek, po czym jeszcze raz przeprosił i podziękował kobiecie, by następnie udać się do lochów i ogarnąć. Miał wiele do przemyślenia, ale pierwszym priorytetem był zdecydowanie ciepły prysznic.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees