Mawia się, że most ten zbudował niewolnik zakochany bez pamięci w swojej właścicielce. Nie zdołał jej jednak pokazać tego miejsca bowiem nieszczęśliwie wpadł do wody i został pochłonięty przez pływające tu czasem aligatory. Chodzą pogłoski, że można wykorzystać moc tego miejsca po to, by nałożyć na siebie ochronę przed wykrywalnością aligatorów. Wystarczy dokładnie na tym moście całować się z kimś przez minimum cztery minuty. Tutejsi czarodzieje potwierdzają działanie tutejszej magii. Przy odrobinie szczęścia (?) można napotkać ducha niewolnika, który o określonych porach dnia i nocy pojawia się w zasięgu wzroku, a towarzyszy mu non stop dźwięk łańcuchów i kajdan. Nie nawiązuje z nikim rozmowy, a jedynie przypatrzy się i mówi (inkantuje?) w nieznanym języku.
Uwaga. Ta część wodna łączy się z oddalonymi stąd mokradłami, a więc istnieje ryzyko spotkania w wodzie aligatorów. Nie obce jest im spożywanie ludzkiego mięsa.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Luizjana. Nie spodziewała się tego, że w tym miejscu wyląduje. Kompletnie nie brała pod uwagę Luizjany, jako jedno z miejsc, gdzie szkoła mogłaby postanowić wysłać swoich uczniów na przerwę wakacyjną. Zawsze kojarzyło jej się to z jakimiś rajskimi wyspami, wspaniałą temperaturą i błogim lenistwem. A tutaj? Bagna, jeszcze więcej plantacji i dziwny rodzaj kultury magicznej, z którym nigdy wcześniej nie miała do czynienia. Wiedziała, że są rejony w Ameryce Północnej, gdzie magia wygląda kompletnie inaczej, ale nawet nie przypuszczała, że będzie miała realną możliwość zwiedzania ich i przebywania przez znaczny okres czasu w tym świecie. Los potrafił płatać niezłe figle, nie ma co. Przybyła do pensjonatu kilka dni później niż wszyscy. Razem z ojcem postanowili trochę czasu spędzić w jego posiadłości we Włoszech. Wspaniały to był czas, musiała Lara przyznać. Mogła oderwać się od rzeczywistości i wszystkich paskudnych myśl i wspomnień, które non stop zatruwały jej umysł. Przez chwilę odpoczęła od faktu, że jej matka umierała, zapomniała, jak to jest wciąż martwić się tym, co nieuniknione. Skupiła się na innych aspektach magii, które, jak ją poinformował Boris, były pewnego rodzaju tradycją w rodzie Zagumov. Ona teraz pragnęła stać się godną reprezentantką imienia swojego ojca. Czuła się z nim związana, choć znała go od niespełna pół roku. Tylko że przez te pół roku naprawdę wiele dla niej zrobił i widziała, że żałuje zmarnowanych osiemnastu lat. Czas jednak płynął nieubłaganiem. Nim się obejrzała, dwa tygodnie minęły bezpowrotnie, a oni musieli udać się na wyjazd zorganizowany przez szkołę. Nie chciała mówić tego głośno, ale naprawdę cieszyła się z faktu, że zobaczy niektóre osoby, które ostatnimi czasy stały jej się tak bliskie. Dlatego kiedy tylko Rasmus zaproponował spotkanie po tym, jak pojawi się w Nowym Orleanie, nie mogła odmówić. Podświadomie czuła, że kontakt z tym chłopakiem był dla niej bardzo ważnym i musiała się z nim spotkać. Stał się jej oparciem, czy tego chciał, czy nie. I niestety (?) był pierwszą osobą, o której pomyślała, jak pojawiła się na tym wyjeździ. Zdziwiła się jedynie wybranym przez niego miejscem do spotkania. Sam miał trochę więcej czasu na rozejrzenie się po okolicy, niż ona, więc pewnie nie przypadkowo wybrał właśnie takie, a nie inne miejsce. Idąc w kierunku tego dziwnego mostka, próbowała zrozumieć jego intencje, co siedziało w jego głowie, że uznał, że to będzie spoko. Jeszcze nie mogła tego pojąć, może z czasem przyjdzie jej do głowy ta wiedza? Stukot jej butów na drewnianych deskach, obwieścił jej przybycie. Nie widziała jeszcze krukona nigdzie w pobliżu, co ją delikatnie zestresowała. Nie przywykła do bycia na czas, bądź przed czasem. Zazwyczaj to ona była tą, co się spóźniała na umówione spotkanie. Dlatego sięgnęła do kieszeni spodni i wyjęła paczkę papierosów, razem z mugolską zapalniczką. Niestety, miała czas na palenie, więc i na myślenie. A te próbowała odganiać jak najdalej od swojej głowy. Bo może właśnie w tym momencie jej matka konała w Wielkiej Brytanii a ona pozwoliła sobie na samolubny wyjazd na drugi kraniec świata... Nie ma co Lara, wspaniała z Ciebie córka...
Tak, to była Luizjana. Jedynym powodem dla którego Rasmus wyjechał na ten wyjazd to sam fakt, że nie chciał wracać do Estonii. Nie teraz, nie w tym momencie i nie w takim nastroju. Potrzebował jeszcze odrobinę czasu spędzonego poza własnym domem, aby nakreślić dokładnie swoją sytuację. Czy chciał, aby wszystko działo się... tak, czy może potrzebował jakiejś konkretnej zmiany. Powoli nawet przekonywał się ponownie do artystycznej działalności (zwłaszcza, że już miał pracę jubilera u Huxleya) lecz czuł, że stać go było na więcej. Nie miał jednak motywacji do tego. Istotnie więc wyjazd do Stanów Zjednoczonych był dla niego swego rodzaju kamieniem milowym. Kamieniem, ale bez napisu. Żadnego napisu. Po prostu może stłucze nim któregoś wakacyjnego dnia okno na świat nowych możliwości. Tylko musiał je znaleźć. Tymczasem jednak domyślał się, że któregoś dnia dojedzie do niego nich Lara, która jakoś musiała zrobić sobie jeszcze chwilę przerwy od ponownego zgromadzenia szkolnego. Nie dopytywał też za bardzo, pozwalał jej mieć swoje sekrety, chociaż... ostatnio dość często zwierzali się sobie nawzajem z problemów. Czy to już powoli były splątujące się nici zrozumienia między nimi? Cóż, trudno było mu określić jeszcze, zwłaszcza, że dopiero od niedawna zaczęli siebie bardziej dostrzegać inaczej niż tylko ludzi z korytarza. Co Rasmus oceniał na dość dziwny, acz ciekawy zbieg okoliczności. Pomagali sobie nawzajem, to tyle. Ale czyżby tylko "tyle"? Ostatnio za dużo o tym myślał. Nie zamierzał jednak psuć humoru sobie i jej, dlatego postanowił choć... dzisiaj uśmiechać się więcej. Dać nawet mały odstęp od ostatniej normy. Pokazać, że... ktoś na niego wpływa lepiej. Dlatego w pewnym momencie, gdy już miał wychodzić ze swojego pokoju, Rasmus pomyślał jeszcze chwilę co ma jej powiedzieć na wstępie. Poćwiczyć raz jeszcze ten udawany uśmiech, a może nawet ogarnąć się lekko z fryzury. Co ty robisz ze sobą, Vaher. Chciał już jednak wyjść i zrobił to prędzej czy później, zaciskając dolną wargę. Teraz już jednak nie z żałości, ale dziwnej radości, że może się z kimś spotkać. Z kimś, komu może się wygadać. Założył na siebie coś, co nie będzie prowokowało komary czy inne badziewia do spijania jego krwi. Kiedy jednak udało mu się w pewnym momencie dojść do mostu, zauważył właśnie ją. I wszystko runęło z jego twarzy. Nawet ten uśmiech, który miał być fałszywy stał się bardziej nerwowy. Pozbawiony... No, tej pewności siebie. Co miał jej powiedzieć, może warto było odejść jeszcze teraz, spóźnić się więcej. Dać jakąś wymówkę. Nie, Vaher, nie ma już drogi ucieczki. Umówiłeś się, zrób to. Tak, zrobił to. Podszedł bliżej do barierki i spojrzał na nią z boku. – Bu. – Odpowiedział z cicha, dając jej delikatny, nerwowy uśmiech.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Jak widać oboje musieli odpocząć od rodzinnych problemów i dramatów, które zapewne w jakimś stopniu spędzały sen z powiek. Nawet wybrali podobny schemat działania; byle dalej od domu. On od Estonii a ona od Wielkiej Brytanii. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuła aż tak wielkiej niechęci do tego kraju i tak ogromnego pragnienia ucieczki z jego granic. Wyjazd z ojcem był dla niej niczym błogosławieństwo, a możliwość wyjazdu do Ameryki jeszcze większą możliwością odetchnięcia od tego wszystkiego. Tego w tym momencie potrzebowała. Czuła, jak skrajna rozpacz czai się tuż za rogiem, czekając na jej minimalne potknięcie, aby zaatakować znienacka. Niewiele było w tym momencie potrzebne do tego, aby pękła i okazała słabość. Wtedy zapewne zaczęła by wyć niczym zranione zwierzę, niezdolna do tego, aby zebrać się z powrotem do kupy. Nie mogła do tego dopuścić. Musiała pozwolić sobie na tę chwilę oddechu, tak niezbędną dla jej zdrowia psychicznego! W innym razie, za chwilę mogłoby już jej nie być. Opierała się plecami o barierkę, czekając na pojawienie się Rasmusa na tych „przeuroczych” bagnach. Nie wiedziała jeszcze, co powinna sądzić o tym miejscu. Wydawało jej się bardzo dzikie i wręcz nieprzyjaźnie nastawione do wszystkiego i wszystkich, co miało stanąć na drodze. Miała nadzieję, że jej nastawienie względem Luizjany odmieni się. Na pewno miała o wiele więcej do zaoferowania niż to, co aktualnie Lara mogła zobaczyć. Nie mogła od razu demotywować się tak do jakiegoś działania. Tymczasem spokojnie paliła sobie papierosa, próbując dostrzec coś jeszcze w mulastej wodzie, jaka znajdowała się pod jej stopami. Niewiele tego było, ale uparcie wpatrywała się, licząc na łut szczęścia. Nim się obejrzała, usłyszała ciche „Bu” tuż obok siebie i mało brakowało, a zaatakowała by Rasmusa wciąż tlącym się w jej dłoni papierosem! Nie zauważyła go w pierwszym odruchu, przez co naprawdę się wystraszyła. Oczy nieomal wyszły jej z orbit, ale kiedy do jej mózgu dotarła już informacja, że to ten konkretny chłopak właśnie stał obok niej, odetchnęła głęboko, a jej wnętrzności postanowiły zatańczyć salsę, tym samym powodując dziwne rewolucje w okolicach jej żołądka. – Na Merlina, Rasmus, naprawdę mnie kurwa przestraszyłeś – burknęła w jego stronę, wciąż próbując się uspokoić. Nie było to wcale takie łatwe i winą za to Lara obarczała to dziwne wystraszenie jej osoby. To na pewno nie mogło mieć nic wspólnego z jego osobą. Dopiero po dłuższej chwili spojrzała ponownie w jego stronę, uśmiechając się równie skrępowanie, co i on do niej. – Cieszę się, że cię widzę – powiedziała wciąż z tym uśmiechem na ustach. Zaciągnęła się ponownie papierosem, przyglądając uważnie jego sylwetce. Miała nieodpartą pokusę dotknięcia go, bo przecież na tym wcześniej opierała się ich znajomość. Na kontakcie fizycznym, który dodawał otuchy. Ale czy tylko o otuchę w tym momencie chodziło? –Włosy ci urosły – dodała po chwili, po czym po prostu przytuliła się do niego, stając na palcach, aby zarzucić dłonie na jego barki. Pozwoliła sobie na kilkusekundowy, pokrzepiający (nie wiadomo kogo…) uścisk, po czym cofnęła się, czując jakąś dziwną pustkę związaną z tym czynem. Wolałaby się jednak nie odsuwać…
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Rodzinne ekscesy i wszystkie inne... ech, szkoda było mówić o tym. Trzeba było się skupić też na tym co było teraz, zważywszy na nieuchronność ludzkiego życia i tego co się działo obecnie na świecie. Czy Rasmusowi zależało jednak obecnie na własnym życiu? O dziwo, pomimo negatywnego nastawienia - bardzo mu zależało. Miał dla kogo żyć, nawet wydawało mu się, że ostatnio przybyło mu kilka osób do jego małego, skromnego kółeczka osób o które się troszczyć. Ale, cóż... Nadal czuł się źle. Mimo tego, przebywanie w nowym miejscu na świecie jakoś... pomagało mu w ulżeniu. W cierpieniu, tęsknocie, zapomnieniu o wszystkim innym. Nawet nie spodziewał się, że na jakiś czas zapomni o tym wszystkim. Ale czy jeśli wróci do Wielkiej Brytanii to czy... to też zanim powróci? Czy po prostu dało mu przerwę na ten wyjazd? Cóż, cóż, cóż. Trudno jest o tym dowiedzieć się. Miejmy tylko nadzieję, że tak właśnie jest. Rasmus nie chciał jej przestraszyć, nic a nic. Chciał tylko... zaskoczyć swoją obecnością. Jednak jej reakcja sprawiła, że jednak bądź co bądź cofnął się o trochę, nie chcąc sprawić, że oberwie czymś niespodziewanie. Bardzo cieszył się jej widokiem, nawet nie wiedział w zupełności czemu. Mogła zauważyć u niego ten nerwowy uśmieszek, który zresztą występował już wcześniej. Nie wiedział jak się zachować. Nie widzieli się jakiś czas, a on nie wiedział czy to dobrze. Może powinien wysłuchiwać jej jeszcze więcej. Wysyłali sobie jakieś listy co jakiś czas, ale odbierało to to co najważniejsze - emocje, wyraz twarzy. Nawet wzrok tej drugiej osoby. Czy choćby uśmiech. To wszystko widział u Lary, dlatego najlepiej właśnie wychodziły im rozmowy w cztery oczy. Ale cóż, im więcej o tym myślał tym bardziej czuł się zakłopotany. Nagle poczuł coś nagłego, co... przepełniło jego ciało lekkim wstrząśnięciem wnętrzności. Ona go... przytuliła. Te dosłownie parę sekund sprawiały, że Rasmusowe ręce przejechały wzdłuż jej pasa, przez chwilę zaciskając się. Trwało to dosłownie parę sekund, ale Estończykowi zdawało się jakby to trwało... trochę dłużej. Cóż miał powiedzieć jak nie tylko poczuć trochę bardziej przyśpieszony puls bicia serca. Ogarnij się, Vaher. Postanowił w końcu odpuścić sobie dalsze tulenie, gdyż zdał sobie sprawę, że tak naprawdę lekko podniósł ją w górę. Nawet się o tym nie domyślił. Jedynie wypowiedział coś nie do końca pewnie. – A ty się... więcej uśmiechasz. Może więcej powinniśmy razem, to znaczy po prostu, podróżować. – Te podróże potrafiły wpłynąć na człowieka. Rasmus miał tylko obawy na temat tego co może dziać się po powrocie z USA. Może jednak zostać jeszcze chwilę tutaj... Z nią. A potem, może zarobić kolejne pieniądze gdzieś inddziej. Ostatnio czuł, że więcej radości sprawiało mu przebywanie... w innych miejscach niż to jego rodzime. Przez chwilę przegryzł swoją dolną wargę. – Podoba Ci się tu? Trochę już powęszyłem i... zdaje się, że będzie tutaj dużo do roboty. Można też w pewnym momencie odwiedzić Nowy Orlean. Poznać ich kulturę. Wiesz, że ponoć jest tutaj silna kultura wilkołaków? Znaczy... eee... jeśli chcesz... poznać ten świat w ciągu kilka tych tygodni. – W jego głowie miał już trochę planów, ale nie wiedział czy chciałaby, aby w nich też uwzględniał ją.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Doskonale wiedziała, że nie może się poddać i po prostu pozwolić sobie odpocząć wiecznie. Nie wiedziała skąd takie przeczucie, ale było tak jasne i trwałe, jak to tylko możliwe. Wiedziała, że ta ponętna chwila spoczynku z pewnością nie byłaby niczym dobrym. Miała jeszcze zbyt wiele do zrobienia na tym świecie, aby postępować w tak kompletnie irracjonalny sposób. Trzymała się więc dzielnie i dlatego przede wszystkim zdecydowała na wyjazd z ojcem. Wcześniej czuła się tragicznie, a po tym tylko okropnie. Jak tak dalej pójdzie, to może jeszcze kiedyś poczuje jak to jest żyć pełnią życia. Może... W zdecydowanie odległej przyszłości. Nie potrafiła teraz na nic patrzeć w pozytywnym świetle. No, prawie całkowicie na nic. Obserwowała go, kiedy delikatnie cofnął się, jakby to ona wystraszyła jego, a nie na odwrót. Nie mogła się jednak na niego gniewać. Mimo wszystko, delikatny uśmiech wciąż gościł na jej wargach, znacząco rozjaśniając na co dzień ponure oblicze. To zaskakujące, jak bardzo jeden uśmiech potrafi wszystko zmienić w postrzeganiu drugiego człowieka. Gdyby tylko wiedziała, co w tym momencie myślał, pewnie wybuchła by śmiechem. Czuła się bardzo podobnie do niego. Też kompletnie nie miała zielonego pojęcia, jak powinna się w tym momencie zachowywać względem niego. To wszystko, co wydarzyło się wcześniej wydawało się tak odległe, a jednocześnie tak bardzo realistyczne... Nie chciała by okazał się to być tylko jeden, bardzo miły sen. Wolała wciąż wierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Nie mogła pozwolić sobie na to, aby było inaczej... Ale przecież był tutaj, teraz. Spotkali się, więc czy mogło być po prostu tak dobrze, jak było wcześniej? Bez żadnych problemów? Nie, problemy musiały towarzyszyć im nieustannie. W końcu to na tym oparli całą swoją znajomość; na wzajemnych problemach i pomocy przy rozwiązywaniu ich. Ale teraz przecież nie mówili jeszcze o żadnych problemach. Po prostu się... przytulali. Czy tak mogło się dziać? Mętlik w głowie Lary osiągnął bardzo krytyczny poziom, bo nie wiedziała, co powinna o tym wszystkim sądzić. Próbowała sobie wmówić, że to zwykła potrzeba bliskości, bez żadnych podtekstów i niczego innego. Ale każdy odruch jej ciała, kompletnie przeczył postawionej teorii. I jej myśli też temu przeczyły. Bo przecież poczuła się cholernie dobrze, kiedy odwzajemnił ten prosty gest, jakim było przejechanie dłońmi po jej talii i ujęcie jej. Aby mogła znaleźć się nieco wyżej, odrywając stopy od ziemi? Nie, to już naprawdę było... miłe? Cholera... Nic nie mogła poradzić na to, że kiedy wspomniał o jej uśmiechu, ten się jeszcze poszerzył w ten dziwny, uroczy sposób. To było takie proste i miłe. Czy nie mogło pozostać tak już zawsze? – Tak jakoś wyszło z tym uśmiechem – odpowiedziała, lecz ugryzła się w język, nim dodała, że dzisiaj uśmiechnęła się więcej razy niż w przeciągu kilku ostatnich tygodni. Tym szczegółem chyba jednak nie powinna się w tym momencie dzielić, prawda? Kolejne zdanie sprawiło, że zamrugała kilka razy, pozwalając sobie na ponowne zaciągnięcie się papierosem. To pozwoliło ogarnąć jej palpitacje serca, które nagle zaczęły jej towarzyszyć. – Podróżowanie jest spoko, ale nie wiem, co na to by mój ojciec powiedział, gdybym po wakacjach oznajmiała, że rzucam szkołę – dodała po chwili. Choć wizja udania się w nieznane, nie była wcale taka zła. Czemu wciąż miała to cholernie dziwne uczucie, że chciałaby go ponownie dotknąć… Nie dało się z tym jakoś walczyć? Lara widocznie nie wymyśliła na to jeszcze skutecznego sposobu, próbując ogarnąć swoje myśli na tyle, aby bez przeszkód zrozumieć słowotok krukona. – Wiesz, w zasadzie to jeszcze nic nie widziałam. Przybyłam tutaj zaledwie godzinę temu – wzruszyła delikatnie ramionami, jakby to nic kompletnie nie znaczyło. – Ale chętnie z tobą zobaczę te miejsca. Możesz być moim przewodnikiem – dodała po chwili, czy dwóch, wciąż nieznacznie się uśmiechając. Zaciągnęła się ostatni raz po czym rzuciła niedopałka w bliżej nieokreślonym kierunku, nie bardzo przejmując się tym, że coś spali. Na mokradłach raczej nie było to możliwe, to po pierwsze, a po drugie, miała ważniejsze zmartwienia na głowie. Na przykład zastanawianie się nad tym, jakie miejsce odwiedzą jako pierwsze.
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Świat nadal szedł do przodu, nie stawał w miejscu i mówił "spokojnie, macie jeszcze chwilę, odpocznijcie". Nie, wszędzie, na każdym kroku coś się zmieniało. Gdzieś tam umierał jakiś człowiek, gdzieś indziej inny się rodził. Ktoś czuł się w identyczny sposób jak oni, aby zaraz gdzieś indziej na świecie ktoś cieszył się, że wygrał loterię galeonów. Musieli stawiać coraz odważniej te kroki w przyszłość. Mówić sobie, że dadzą radę. Dopingować siebie nawzajem. Że czasem będą cięższe chwilę, ale sobie poradzą. Z drugiej strony łatwo było tylko tak mówić, bo następnego ranka ktoś mógł nawzajem tak im dopierdolić dowalić, że reszta nie będzie już tak wspaniała. Dlatego chociaż tak mogli sobie pomóc - wzajemnym podtrzymywaniem własnych skrzydeł i dążeniu dalej. Tak sądził Rasmus. Tak chciał sądzić. Czy tak będzie? Nie wiedział. Nie miał daru jasnowidzenia. Nie miał chęci na to, aby wylewać z siebie kolejne negatywne emocje. Luizjana była dla niego taką przystanią, gdzie... wszystko co działo się w szkole i w Europie pozostawało tam. Zostają daleko za Pacyfikiem. Nic nie mogło go tam trzymać czy powodować, że będzie... smutnawy? Nawet ten deszcz, który dodawał mu ukojenia. Tutaj ten deszcz był denerwujący, powodujący tylko i wyłącznie uczucie... w sumie to żadne uczucie. Był tylko deszczem. Zwykłym deszczem. Nie dającym niczego w zamian. To było zdecydowanie najdziwniejsze uczucie jakie miał ostatnimi czasy. Oprócz tego, że denerwował się przed rozmową z Larą, gdy już przybyła. I faktycznie najlepszym elementem tego wszystkiego było to, że ta uśmiechała się. Nie była smutna, w sumie... Czy ona też w jakiś sposób teraz odpoczywała od tego wszystkiego? Chciał o to zapytać, ale w sumie... wolal nie ryzykować. Nie chciał psuć całego tego nastroju roztaczającego się wokół nich. Czegoś po prostu pozytywnego. Serce biło mu niespokojnie, ale oddychał co raz głębiej, uspokajając się. Ale czy to wszystko dzięki jej przebywania z nim temu, że mogli porozmawiać ponownie, zamiast wysyłać sobie nawzajem listów? W sumie tak, tak sądził. To byłoby najlepsze rozwiązanie. Kiedy tylko ta mówiła o podróżach, Rasmus jedynie zastanowił się bardziej. Czy jego rodzinę teraz obchodziło co z nim było? Czy jego brat dostał list, że wyjeżdża do Ameryki? Czy ktoś tam chciał ingerować w jego obecne życie? W sumie to... raczej już nie ich decyzja. A podróżowanie było chyba ciekawe. Zwłaszcza, że można było poznać wiele nowych światopoglądów. Dlatego też Rasmus spojrzał na jej twarz. – Kto mówił o porzucaniu szkoły i wyruszaniu w świat już teraz... na koniec wakacji? Przecież można to zrobić w trakcie. Znaczy... myślałem o tym, że mógłbym to robić. Ostatnio bardzo dużo myślałem. – O nich samych tym, że podróże mogłyby go jakoś wykształcić na nowo. Nadać jakiegoś sensu w życiu. Może udałoby mu się połączyć to z nowymi kulturami, które natchnęłyby go na tworzenie... ponownie. Mógł wrócić do Europy z nowym nastawieniem. Albo wpadać do niej jako swego rodzaju pit-stop. Ale na czymś mu jeszcze zależało. Nie wiedział więc czy był to dobry wybór. Rzucić szkołę? Nie... Można było robić coś w trakcie. – Zresztą... Twój ojciec by mnie zabił. Ty też musisz pomyśleć o swojej przyszłości. – I o nas tym co przyniosą najbliższe miesiące, Laro. Zdawało się więc, że siedział w jakimś potrzasku. A nawet nie zauważył, kiedy jego ramię otarło się o nią. Nie zauważył tego. Trzymał dłonie zaciśnięte w jedną masę, podpierając o nie swój podbródek. Wtedy usłyszał o byciu podróżnikiem. – Podróżnik przez Luizjanę? Nie wiem. Czy wystarczająco sobie zasłużyłem na to, abym mógł Cię oprowadzić, Laro? – Poczuł delikatny dreszcz przechodzący przez jego ciało, gdy tylko spojrzał w jej oczy. Utkwił go na dłużej. Nie wiedział jak zareagować inaczej. Trzymał na niej swój wzrok, opierając skroń o wcześniej wspomniane zaciśnięte w jedno piąstki. Trochę niespokojny oddech, ale z uśmiechem. Skromnie chciał jedynie poznać jej opinię na co sobie... zasługiwał obecnie. Sam nie wiedział. Mimo tego jakoś... czuł się dość blisko przy niej i w porządku.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Ciężko przewidzieć, co przyniesie świat i jak to wszystko się rozwinie. Nawet najlepsi jasnowidzi nie są w stanie powiedzieć, co przyniesie przyszłość, bez dokładnego skupienia się na niej. Lara również nie była prorokiem. Choćby bardzo chciała, nie mogła wiedzieć, czy działania dziś podjęte, za wiele lat nie przyniosą na nią oraz jej najbliższych zguby. Mogła tylko posiadać taką nadzieję, a jak wiadomo, to nigdy nie jest jednoznaczne z pewnością, że tak właśnie będzie.Trochę optymistycznego nastawienia do życia z pewnością mogłoby temu wszystkiemu jakoś pomóc, ale w tym momencie ciężko było Larze na ten temat cokolwiek powiedzieć, że wie. Optymizm to ostatnia rzecz, która ją nawiedzała. Wyzbyła się go... jakiś czas temu. Nie, też nie chciała znowu płakać i pokazywać, jak słaba była w środku. Jak niewiele było potrzeba, aby dokonać ostatecznego zniszczenia Lary Burke. Teraz przede wszystkim należało odpocząć. Skupić się na tym, co tu i teraz, a nie na tym, co miała przynieść przyszłość. I pomimo, że nie była jasnowidzem, niektóre rzeczy mogła stwierdzić na sto procent. Po pierwsze, że jej matka umrze. W końcu pozostało jej bardzo niewiele czasu, a Lara starała się nie myśleć o tym co nieuniknione. Po drugie, jeśli będzie dalej tyle palić, co dotychczas, nie będzie to korzystnym dla jej zdrowia. Jednak to były fakty, które każdy mógł powiedzieć, kto odpowiednio zagłębił się w sytuację. Jednak myślmy w perspektywie teraźniejszości! W końcu chciała skupić się na tym, co tu i teraz. Nic dziwnego, że zauważyła to, jak fajny chłopak znajdował się tuż obok niej. I ewidentnie jej dobro było dla niego czymś ważnym. W innym wypadku, czy po tym, w jakim stanie ją widział, chciałby dalej z nią obcować? Nie mógłby się doczekać momentu, kiedy Lara przybędzie na te bagniska? Tak, Lara też tutaj odpoczywała, tylko myśli, które odlatywały, bezpośrednio powiązane ze sprawami pozostawionymi na wyspach Brytyjskich, teraz zastępowały inne, takie o których posiadanie się nawet nie podejrzewała. Niespokojnie przygryzła wargę, bardzo żałując, że już spaliła papierosa w jego towarzystwie i nie bardzo wiedziała, co mogłaby teraz zrobić ze swoimi dłońmi i jak zająć usta. Na to drugie miałaby może jakiś jeszcze ciekawy pomysł, ale na samą myśl tym, rumieniec pojawiał się na jej policzkach. Ogarnij się Lara! skarciła się w duchu mając nadzieję, że to dziwne odbiegnięcie na chwilę od normy, uszło uwadze Rasmusa. Tylko że wpatrywał się w nią tak intensywnie, że było to raczej mało prawdopodobne. Dlatego odchrząknęła i postanowiła odpowiedzieć na kolejne jego słowa, aby nie pomyślał sobie o niej jakichś dziwnych rzeczy, prawda? -O czym jeszcze tak dużo myślałeś? - nie mogła odmówić sobie zadania w tym momencie tego pytania. Nic dziwnego, w końcu zaintrygował ją swoimi słowami. Podróżowanie po świecie na pewno wydawało się być bardzo ciekawym zajęciem. -Miałbyś czas w trakcie szkoły na podróżowanie? Chyba musiałbyś sporo zajęć ominąć - zauważyła, jakoś sceptycznie nastawią do tego, że w czasie trwania roku szkolnego Rasmus znalazłby na to czas. Ile lekcji musiałby porzucić w związku z tym? Pewnie zbyt wiele... I niespodziewanie parsknęła śmiechem, kiedy wspomniał o jej ojcu i o tym, że miałby jego zabić. Wydawało się to tak absurdalnie śmieszne, że jej reakcja była jak najbardziej w pełni uzasadniona. No bo ona i Rasmus? Taka zażyłość, aby on miał być odpowiedzialnym za gniew jej ojca? Nie potrafiła sobie tego wyobrazić... Łżesz sama przed sobą... szepnął jakiś uporczywy głosik w jej głowie i podsunął wizje, które dosyć... skrupulatnie opisywały, jak bardzo potrafiła sobie to wyobrazić. Dobrze, że niespodziewanie ją trącił ramieniem, więc te obrazy mogły odpłynąć na dalszy plan, a ona ponownie skupiła się na tym, co tutaj i teraz. I na tym, jak jego jasne tęczówki odnajdywały jej spojrzenie. Czuła się tak, jakby ją hipnotyzował, choć nigdy wcześniej nie poznała tego uczucia. - Myślę, że bardziej sobie na to zasłużyłeś, niż ktokolwiek inny. - powiedziała cicho, nie spuszczając nawet na chwilę wzroku z jego oczu w tym momencie. Przyciągana do niego niczym ćma do światła, podeszła bliżej i przysunęła swoją twarz do jego. Wzrokiem badała każdy milimetr jego skóry, aby wiedzieć, jak zareaguje na to, co właśnie zamierzała zrobić. W głowie pojawiły jej się miliony myśli. Czy dobrze robi? Może powinna przestać? S T Ó J ! Nie rób tego... Za późno... Chwyciła w dłoń jego dłoń i odciągnęła od jego twarzy. Potem pozwoliła sobie na coś, czego robić nigdy wcześniej nie zamierzała. Przynajmniej nie z nim. I nie w takich okolicznościach, jakie aktualnie im towarzyszyły. Ale po prostu się stało. Stanęła na palcach i pokonała odległość, która dzieliła ich wargi od siebie nawzajem. Przymknęła powieki i rozkoszowała się tym kompletnie nowym doznaniem, a jej myśli pędziły w nieznane, próbując zrozumieć co ona kurwa właśnie zrobiła?!
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Świat powoli mógłby chylić się ku końcowi, a i tak można by ciągle myśleć co przyniesie jutro. Czy warto było się w tym pomału zatracać? Może po prostu... tak odrzucić to wszystko. Te wszystkie zbyteczne komentarze na temat swojego złego samopoczucia. Choć na chwilę, gdy jest się poza granicami swojego życia w innym kraju. Odrzucić wszelkie doświadczenia stamtąd i skupić się na chwilę na tym co się dzieje obecnie tutaj. Spróbować przemyśleć wszystko i wrócić z być może życie odwróconym o sto osiemdziesiąt stopni. W bardziej pozytywnym świetle. Tak chciał myśleć Rasmus, kiedy rozważał na temat swojej przyszłości. Ale i tak w jego życie musiał wkraść się kolejny ktoś, kto.. tak, namiesza w jego życiu. Albo poukładać je w kupkę. Zwyczajnie chciał... zmian. Mógł to zrobić, bo chyba zaczynał mieć w swoim życiu obecnie osobę na której zdrowiu mogło mu zależeć? I sprawić, aby... jej nie stracić. Znowu... wpuścić kogoś do swojego wnętrza. Choć dziwna aura Luizjany sprawiała, że nie chciałoby mu się żyć tu zbyt długo, a raczej na bagnach, to musiał przyznać fakt, że miała na niego wpływ. Pozwalała mu zrzucić brzemię zobowiązania. Wszystko co się tyczyło wcześniejszych miesięcy - tutaj uciekało. Brakowało mu tam sił na uśmiechnięcie się. I czy przypadkiem podróże nie miały też być ucieczką od ponurych wydarzeń? Coraz więcej rzeczy sobie uświadamiał przebywając na tych bagnach. W swoich zamyśleniach nawet nie orientował się jak Lara rumieniła się. Był trochę zbyt pogrążony w nich, ale nadal potrafił skupić uwagę na tym co chciała mu powiedzieć. Jego oczy skupiały się bardziej na jej wzroku, nie tym co... pokrywało jej twarz. Uśmiechnął się trochę szerzej na jej słowa. – Myślałem o wszystkim co się ostatnio działo. Egzaminy, moje marzenia. Rodzina. Wszystko chciałem sobie jakoś w głowie poukładać. Czy może gdzieś przypadkiem nie zbłądziłem. Ale... na pewno nie chciałbym niczego zmieniać. Będąc tutaj jakoś... wszystko mi bardziej sprzyja. Zmiana otoczenia... i tego, kto przy mnie jest. – Odpowiedział na jej pytanie, żeby zaraz rozwinąć dalej odpowiedź. – Co do zostawania w szkole to... ostatni rok. Nie wyjeżdżałbym tak jak teraz do... Ameryki Łacińskiej, tylko skupił się na państwach sąsiednich z Anglią. Albo odkrywał ją. Sam jeszcze nie wiem. Zastanawiam się. – A tak chciał zostać tym jubilerem przez całe lata. A wystarczył jeden zbieg okoliczności, jeden klik w jego głowie, jedna zmiana współrzędnej, aby nagle obudzić się z myślą "może jednak te podróże". Potem zaczął myśleć czy nie połączyć tego jakoś z jubilerstwem. W sumie... kto wie jak to się jeszcze potoczy. I wtedy został kompletnie zdezorientowany tym co zrobiła Lara. Spodziewał się tylko słów na które musiałby zaraz odpowiedzieć. Nie spodziewał się takiego opuszczenia gardy. Nie spodziewał się nawet tego, że tak łatwo... odpowie na to. Że zaraz poczuje miękkość jej ust na sobie, a jego dłonie, tak samo jak wcześniej zacisną się na jej talii. W uszach słyszał bicie własnego serca, jak krew zaczęła w nim powoli nagle wrzeć. I nawet poczuł w tym moment tęsknoty? Za dotykiem czyiś ust na swoich, emocji przechodzących w jego głowie. Jak deszcz dreszczy zaczyna zlatywać z czubka głowy do pięt. Przeszywając jego kręgosłup, powodując, że dłonie palce dłoni zaczęły lekko uciskać skórę pod jej ubraniem. Że wyprostowując się pozwoli sobie unieść ją swoim ciężarem. Przymykając oczy czuł tylko jej oddech uciekający się spod ich warg. To było dość.. utęsknione uczucie, które uzyskał od nowej osoby. Znanej mu osoby. Działało to na niego jak coś uzależniającego. Robił to co raz dłużej, aż nie udało mu się zarejestrować czasu. Nawet nie poczuł, kiedy delikatny pocałunek pogłębił się w namiętny, a jego dłoń przejechała w górę po jej sylwetce i spotkała się na karku, kciukiem dotykając linii szczęki. Ciągle bijące serce, jakby chciało wyjść z jego klatki piersiowej. A potem... powoli zaczął już przestawać robić to tak głęboko. Pozwolił na spokojnie tonowanie pocałunku, aby ostatecznie przerwać go. Jedyne co powiedział o tym wszystkich to dość ciche. – Nie przepraszaj. – Tutaj nie było za co. Nie domyślał się nawet tego, że tak po prostu... pozwolił sobie ponownie związać jakąś więź w supeł. Ale nie przeszkadzało mu to, o dziwo. Niczego nie testował, niczego nie sprawdzał. Nie bał się reakcji. I... po ludzku jego uczucia zaczęły współgrać z jej. – Trochę się jednak bałem. – Dopowiedział. Tak bardzo mu jakoś zależało, że nie chciał jej krzywdzić. Zrobić jakiś... chamski ruch. Czuł nadal ciepłe powietrze wokół nich i to... jak nadal trzymał ją w ramionach.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Może kiedyś i ona powie, że Luizjana to wspaniałe miejsce, które odmieniło jej życie. W chwili obecnej nie mogła tego stwierdzić, na dziesięć, czy nawet milion procent. Nie była pewna niczego. To miejsce... jeszcze nic o nim nie wiedziała. Przyciągana jakąś niewidzialną siłą, uznała, że jedną z najważniejszych rzeczy tuż po przyjeździe tutaj, będzie spotkanie się z krukonem, który ostatnio tyle dla niej zrobił tylko swoją obecnością w jej życiu. Przecież nic więcej się w ogóle nie wydarzyło. Znalazł ją w stanie gorszym niż zły i postanowił posklejać do kupy. Ot tak, po prostu, bez żadnego powodu czy ukrytego wewnętrznie celu. Lub przynajmniej nie poznanego jeszcze przez Larę. Nie mógł się uśmiechnąć? Nie miał na to siły. Cóż, ona miała wrażenie, że jest przygnieciona jakimś ogromnym ciężarem tak mocno, że za chwilę całkowicie za jego pomocą zniknie z powierzchni ziemi. Chyba że... że znajdzie się ktoś, kto pomoże im ten ciężar dźwigać. Zamienią pakunki roszczeń rodzinnych, zobowiązań i wszelakich obciążeń psychicznych, na jedną wielką skrzynię, z dwoma uchwytami, którą mogą na raz dźwigać dwie osoby. Skrzynię tak wielką, że zmieści się w jej wnętrzu wszystko, opadnie na samo dno i przestanie być widoczne. Może i moc tego ciężaru zostanie również przez to zmniejszona? Istniała taka szansa a ona zapragnęła wierzyć, że taki rozwój wypadków, jest jak najbardziej możliwym. Pewnie to było jednym z powodów jej bezwiednej odpowiedzi jeszcze szerszym uśmiechem, na jego uśmiech. Tak delikatny i miły. Ciepły, zwykły, pogodny uśmiech, który mógłby podnieść na duchu. I te słowa wywołujące jakąś dziwną ciepłotę na sercu. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że są skierowane bezpośrednio w jej stronę. Że poniekąd mówi o niej... - Czasami zmiana otoczenia jest wskazana, żeby ruszyć dalej, ze świeżym spojrzeniem na wszystkie sprawy - zauważyła cicho, znacząco się przy tym uśmiechając. - Ale w sumie okoliczne państwa brzmią całkiem nieźle. Muszę to po prostu przyznać - dodała jeszcze po chwili. Nie była pewna, czy uwzględniał ją w tych planach podróżowania, ale przecież... bardzo chętnie udała by się z nim w taką podróż, choć jeszcze o tym nie powiedziała nigdy głośno. Bo nawet nie brała czegoś takiego pod uwagę. Nie rozmyślała nad tym nigdy wcześniej. Tak samo jak nad wieloma innymi aspektami, które aktualnie miały miejsce, a o których wcześniej nie sądziła, że w ogóle będzie w stanie się nad nimi zastanawiać. One po prostu nagle się teraz działy... Bo miały miejsce, prawda? To nie było tylko jakieś dziwne urojenie Lary? Nie, nie mogło by być. Nawet w najszczerszych snach nie byłaby w stanie wymyślić czegoś tak realistycznego. Jak to, że faktycznie całowała Rasmusa. I jeszcze to, że nie odtrącił ją przy tym, a wręcz przeciwnie, przyciągnął jeszcze bliżej siebie. Serce waliło jej jak oszalałe, zagłuszając wszystko to, co działo się wokół nich. Tak, garda została opuszczona, mur się rozleciał. Chłopak miał kilka możliwych opcji wyboru, ale tylko jedna zakładała to, że Lara nie rozleci się zaraz w pył, tuż po tym, jak uniosła się na chwilę nad ziemią. Bezwiednie, jakby robiła to przynajmniej tysiące razy wcześniej, zarzuciła dłonie na jego kart. A przecież nie robiła tego wcześniej. Nie w taki sposób. Pełen... uczucia. Palce zagłębiły się w kosmyki jego włosów, badając ich strukturę, napawając się ich miękkością. Pocałunek z początku kompletnie niepewny i delikatny, pogłębiał się z każą mijającą sekundą, czego ona nie musiała już wcale inicjować. Podążała za nim, nie pytając, co jej to przyniesie. Może zgubę? Jego dłonie badały fakturę jej ciała, zatrzymując się przy jej szczęce. Wszystko zelżało, choć napięcie pomiędzy nimi wciąż pozostawało. Zdaniem Lary nie miało kompletnie nic wspólnego z niepewnością, czy niezręcznością. Oddychała szybko, zmuszając całe swoje ciało do tego, aby uspokoiło się choć na chwilę. Czuła się tak, jakby dopiero co przebiegła maraton, przepłynęła wpław kilkadziesiąt kilometrów. Nawet nie zarejestrowała, kiedy jej stopy straciły kontakt z podłożem, ale z powrotem się na nim znalazły. A ona wciąż była w jego objęciach. Nikły uśmiech czaił się gdzieś na nabrzmiałych wargach. -Bałeś się? Ty? - parsknęła cicho, niewiele dalej. Patrzyła w jego oczy szukając czegoś co mogłoby powiedzieć jej jeszcze więcej o całej tej sytuacji. Teraz jeszcze tego nie znajdowała. - Po prostu się zamknij... - dodała po chwili, ponownie zbliżając swoją twarz do jego własnej i jeszcze raz kładąc na jego wargach pocałunek, znacznie pewniej, niż poprzednio. Odsunęła się po zdecydowanie w jej odczuciu zbyt krótkiej chwili i po prostu parsknęła śmiechem. Chciało jej się śmiać.
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Miał się po prostu zamknąć. Sprawić, ze jej świat zawiruje tylko wokół tego, że znajdywali się w tym samym miejscu. A także, że owy świat, który ciągle nie zatrzymywał się w czasie chociaż na ten moment zastopuje. I da im spokojne odczucie, że należy do nich. Choćby na chwilę. Że nie będzie łez i płaczu, a zapanuje tutaj radość i śmiech. Takie same emocje jakie właśnie roztaczali w obecnej chwili i powinny być bardziej obecne w ich życiu niż... tylko chwilowo. Zdawało się Estończykowi, że zimny dreszcz nadal spływał po długości jego kręgosłupa. Jej dotyk palił przyjemnie jego skórę naznaczając swoją obecność. A on nawet nie chciał wydostawać się z tego uścisku. Nie pozwalając swoim dłoniom wyjść z obrębu jej pasa, a jego oczom nie patrzeć w jej oczy. Czy on pierwszy raz od długiego czasu nie czuł właśnie jakby nie było ciemnych dni? I to akurat jeszcze przy tej dziewczynie. Co ona robiła z jego życiem. Jak nagle wywróciła. Czy słyszysz, Merlinie? Czy to twoja sprawka? Jeśli tak, to powinieneś dostać coś więcej niż pamięć. Może własną religię? Tak, na to zasługiwałeś. Rasmus trzymał ją nadal, dopóki nie zdał sobie sprawy z jednej sprawy. Czy w sumie nie istniała jakaś legenda o tym miejscu? Coś tam słyszał, kiedy tu się błąkał, ale jakoś teraz o tym nie pamiętał. Wydawało mu się to trochę bujdą, ale w sumie czemu nie podzielić się tym z Larą. Spoglądał na wodę, potem na jakieś przelatujące cicho ptactwo, trzepoczące swoimi skrzydłami. – Czy jeśli Ci powiem, że właśnie uratowałaś mnie od pożarcia przez aligatory to... uwierzysz mi? – Uniósł lekko brew, zanim ponownie nie parsknął, spoglądając w jej oczy. – Rozchodzi się o legendę niewolnika, który... tak bardzo pokochał swoją własną właścicielkę, że wybudował do niej most, aby do niej docierać. Nie zdążył jednak pokazać jej tego miejsca, gdyż przypadkiem wpadł do wody i został pochłonięty przez przepływające tu aligatory. Smutne, ale... jego poświęcenie było warte. Ponoć każdy, kto się tutaj pocałował jest teraz chroniony przed tymi bestiami. Ale raczej nie zamierzam testować prawdziwości tego zdania. – Jego usta dotknęły jej czoła, składając kolejny całus. Wydawało mu się, że zostawił swój mokry ślad, więc postanowił zgarnąć go delikatnie podbródkiem, tak jakby nie chcąc ani trochę wychodzić ze strefy przytulania. Opierając się nim o jej głowę, był już zbyt blisko sercem przy jej uchu. Mogła więc czuć nierówne bicie jego serca, które powoli zaczynało się uspokajać. Wraz z kolejnymi głęboki oddechami. Nie chciał ani trochę przerywać tego uścisku, dopóki nie powiedziałaby mu czegoś więcej. Albo sama zaprzestała. Jedyne co chciał teraz to trwać w tej ciszy. Jednak nie chciał być też okropnym samolubem, więc za jakiś czas mogła poczuć jak luzuje uścisk, ale nadal trzyma ją za dłoń. W głowie jedynie brzmiało mu od odgłosu serca, zanim tak naprawdę... nie zaśmiał się. Nie zaśmiał się tak głośno, a w jego oczach zalśniły łzy. Na pewno nie wyśmiewał jej, ani nie prowokował. Ale to było zbyt dobre. – Ja... nie wiem jak to teraz opisać, Lara. Ale naprawdę od dłuższego czasu czuję się przy tobie lepiej niż sądziłem. I nie wiem czy chcę zmieniać. Na pewno nie wzięłaś perfum z amortencją? Bo to brzmi zbyt naturalnie, tak jakbym był pod... twoim urokiem. – Zagryzł dolną wargę, aby zaraz oprzeć się plecami o barierkę mostu. Spoglądał w jej oczy. – Chciałbym sprawić, aby te wakacje były jak najlepsze... dla naszej dwójki. I wrócili we Wrześniu... w lepszym stanie. – Jego palce stukały o barierkę jakąś melodię. Jakaś nagła fala radości przechodziła przez całe jego ciało, a on nie potrafił tego zrozumieć. Tak szybko to się zmieniało.
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Czasami, im mniej słów padało z czyichś ust, tym lepiej to wskazywało i skutkowało. W tym momencie Lara nie potrzebowała żadnych patetycznych poematów, czy mówić czegoś, czego (Merlinie uchroń ich od tego!) potem oboje będą żałować. Wolała po prostu rozkoszować się jego obecnością tuż obok niej, tym, jak trzymał ją w ramionach, choć wcale o to nie prosiła. Do niczego go nie zmuszała, to była tylko jego decyzja, aby kontynuować to, co ona zaczęła. Efekt tego był taki, że po prostu czuła się... szczęśliwa. Nie, to słowo nie powinno nawet pojawiać się w jej głowie! Przecież było tak ulotne, że mogło spowodować rozlecenie się całej planety, gdyby wypowiedziała je w nieodpowiednim momencie! A poza tym, czy mimo tego wszystkiego, tych zawirowań, które nieustannie towarzyszyły jej od dłuższego czasu, czy mogła czuć się szczęśliwie? Pozwolić sobie na tę nutkę ukojenia? Nie wpadła na razie na rozwiązanie, że może przede wszystkim dlatego zasługiwała na chwilę oddechu i spokoju. Być może nawet w jego ramionach, kto to mógł wiedzieć? Oboje wywracali swoje życie do góry nogami, choć nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Cóż to za dziwny zbieg okoliczności... Kiedy zaczął mówić, słuchała go z uwagą, skupiając się na tym, jak blisko niego jej twarz się znajdowała. I na samej treści słów, jaką jej przekazywał. I nic nie mogła poradzić na to, że pod koniec, po prostu parsknęła śmiechem. Odruchowo schowała twarz w jego koszulce, przy okazji zauważając jak bardzo miły i specyficzny miała ona zapach. Dopiero po chwili podniosła głowę, aby spojrzeć mu prosto w oczy. - Serio wierzysz w takie rzeczy? Czyli teraz jestem bohaterką, bo uratowałam dwa ludzkie istnienia - znów parsknęła śmiechem, bo po prostu wydawało jej się to tak kuriozalne, że nie mogła się powstrzymać. Śmiała się jeszcze chwilę, po czym postanowiła dodać. - Wiesz, mogłeś uprzedzić, w jakim miejscu przyjdzie nam się spotkać, to bym się chociaż lepiej przygotowała na to wszystko - i wtedy w tym słodkim odruchu pocałował ją w czoło. Lara mimowolnie przymknęła oczy a na jej ustach wykwitł uśmiech, który nie miał nic wspólnego z ogólnym rozbawieniem, jedynie z jakimś rodzajem czułości, który zaczynał pojawiać się w jej ciele względem tego chłopaka. To dziwne, ale do niedawana nawet nie podejrzewała by siebie o umiejętność obdarowania kogoś czymś podobnym. To, co rodziło się między nimi, na pewno nie miało nic wspólnego z przyjaźnią i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie wiedziała jeszcze, jak to konkretnie nazwać i nie chciała tego robić. Słowa były tutaj kompletnie zbyteczne, wolała po prostu pozwolić, aby to się działo i zmierzało w jakimś kierunku. Nie wiadomo jakim. Nawet nie chciała tego wiedzieć. Wolała, aby była to piękna bądź paskudna niespodzianka, jaką ześle jej los. Na razie było... bardzo miło, więc ośmielała się mieć nadzieję, że wciąż tak pozostanie. W szczególności gdy słyszała, jej jego serce nierówno bije w tym momencie, próbując odnaleźć właściwy rytm. Czy to nie był dowód na to, że z nim też działo się coś niedobrego? Nie tylko z nią? Nie potrzebowała nic mówić, czy robić więcej. Kiedy zaczął się śmiać, początkowo nie wiedziała kompletnie o co chodzi. Wpatrywała się w niego kompletnie skonfundowana, nie wiedząc jak na to wszystko zareagować, po czym sama zaczęła się śmiać. Głośno i dźwięcznie, nawet nie wiedząc czemu to robi. Po prostu czuła się tak dobrze tutaj, na tym paskudnym bagnisku, że nie umiała tego inaczej wyrazić niż poprzez śmiech. A potem Rasmus zaczął mówić i to takie słowa, że na pewno tym razem rumieńce pojawiły się na jej policzkach. - Nie używam amortencji - powiedziała, wciąż szczerząc zęby w uśmiechu. - Dla naszej dwójki? Ej, nie przesadzaj, tylko się całowaliśmy. - parsknęła znów śmiechem, delikatnie trącając go w żebra. To, co mówił, brzmiało wręcz wspaniale. Ale nie byłaby sobą, gdyby w tym momencie nie zebrało jej się na dosyć mało stosowne żarty. Ale nie miałaby kompletnie nic przeciwko, jakby faktycznie we wrześniu, w lepszym stanie wrócili razem.
Rasmus Vaher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 181,5 cm
C. szczególne : Wyczuwalny estoński akcent, czasem nieodmienianie w angielskim, blizny na lewej dłoni po zdjęciu klątwy.
Nie potrzebował obecnie zbyt wielu słów do wyrzucenia ze swoich ust. Tak naprawdę nie musiał mówić zbyt wiele. Wszystko za niego robiło ciało. Wtedy, gdy całował ją. Gdy zaciskał swoje wargi na jej samej dolne. Czy nawet powodował, że niełatwo było mu oderwać się od niej. Na Merlina, to było zdecydowanie coś innego niż... kiedykolwiek. Coś, co nie czuł już od dawien dawna. Coś, co nie było dyktowane jego umysłem, a samym ciałem. Jakby jakieś diabelstwo go opętało, które po tym pocałunku zaczynało powoli niknąć i gasić to. Doprawdy, dziwne to było. Mimo tego Rasmus musiał przyznać, że było to dość niespodziewane. Acz ciągle kotłowało się w jego głowie mimo, że trwało to zaledwie chwilę temu. I nie dawał po sobie tego poznać. Kropelki łez zaczynały już wysychać od nadmiaru temperatury, która panowała wokół nich. Już nie tylko otoczenia, ale ich własnych ciał. Estończyk nadal przytrzymał jej dłoń, kciukiem naznaczając małe, swobodne kręgi. Wysłuchiwał tego co miała mu do powiedzenia jeszcze trochę, aż w pewnym momencie musiał jedynie powiedzieć. – To nie jest zwykłe co się dzieje, ale też nie zamierzam ukrywać, że mi się nie nie podoba. Ale... nie będę tego też ignorował. Pozwolę temu się rozwijać i... dowiemy się jak daleko to zajdzie. – Mówił o tym dość poważnie, mimo tego, że na jego twarzy wykwitał uśmiech, który mógł znaczyć dosłownie wszystko. Chociaż, ona mogła domyślać się co. Nie pozwalał sobie na zastopowanie, bo ciągnął dalej. – Nie lubię być ciężarem innych ludzi, dlatego jeśli będę wiedział, że będę ci zdecydowanie balastem to... sam Ci powiem, że nim jestem. Trzymanie ludzi na siłę nie jest fajne i nie będę tego robił. Ale... nie możemy też unikać tego, że... coś się dzieje. Jakaś dziwna reakcja chemiczno-emocjonalna o której nie potrafię powiedzieć nic więcej. Albo... po prostu zachodzi więź. Co raz mocniej. I zobaczymy czy pęknie czy będzie twarda. – Czy zdawało mu się, że mówił tutaj w dość tajemniczy sposób o swoich odczuciach, a może o obawach. Obecnie obie te rzeczy działały mu na równym poziomie. A powiedzenie o tym otwarcie przynajmniej minimalizowało procentowe występowanie tego drugiego zjawiska. Tym samym Rasmus zaczął powoli zdawać sobie z tego sprawę. Musiał jeszcze coś... sobie przemyśleć. – Ale już... trochę mniej o tym. Nie psujmy sobie humorów. Wiesz, że w Nowym Orleanie są różne miejsca. Miałem Cię przecież po nich oprowadzić. Dlatego będę ci... przewodnikiem po tym co już udało mi się znaleźć. Aha... Pamiętaj, że to jednak kolebka prawdziwej, naturalnej magii. Także tej mrocznej. Marie Leveau była jedną z najsłynniejszych tutaj wiedźm, więc oczekuj, że będzie tu miała swój "kult", jak to nazywam. Voodoo i tak dalej. Tutaj jest to bardzo popularne. Dlatego... A zresztą... Wszystko ci jeszcze pokażę. – I nadal trzymając ją za dłoń, zaczął powoli z nią iść już w kierunku pensjonatu, gdzie miałaby znaleźć swój pokój, rozpakować się i jeśli chciała to w najbliższych godzinach ruszać po Nowym Orleanie.
|z.t x2|
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Impreza u wilkołaków minęła mu całkiem przyjemnie. Nie spodziewał się, że weźmie udział w grze, a tym bardziej, że trafi mu się właśnie takie zadanie. Niemniej jednak w tym przypadku nie odebrał tego pokazu, małego przedstawienia, jako wyjątkowo obnażającego go czy wystawiającego na pośmiewisko, a to głównie z powodu tego, że przecież to część gry i wiele innych osób musiało mieć znacznie gorsze zadania niźli on sam. I mimo tego, że golf znalazł się z powrotem na jego ciele zakrywając nagi tors, którym jeszcze całkiem niedawno świecił tak publicznie, to korona spleciona z gałęzi i patyków cały czas zdobiła jego głowę. Niespecjalnie chciał się z nią zegnać - wiedząc z drugiej strony, że jako pamiątka niespecjalnie długo przetrwa.
On sam też nie chciał się przywiązywać do rzeczy – raczej nie był fanem pamiątek i szpargałów, które poza zbieraniem kurzu nie mają żadnego innego kreatywnego zajęcia będąc jedynie przypomnieniem chwil, które i tak dość solidnie wryły mu się w pamięć. Raczej planował przynieść swoją zdobycz by pochwalić się Sally. W sumie spodziewał się, że ta będzie z niego całkiem dumna... Zasmakował trochę kultury wilkołaczej na własnej skórze i teraz będzie mógł skonfrontować niektóre, zasłyszane dzięki super słuchowi rzeczy właśnie z nią.
Wracać postanowił skrótem, chcąc oszczędzić sobie zbytniego zgiełku i tłoku na głównej trasie prowadzącej do ośrodka. W sumie sam nie wiedział skąd znał to przejście, ale najprawdopodobniej zostało przez niego odkryte podczas któregoś ze spacerów, kiedy to całkiem przypadkowo trafił na urokliwy mostek. Słyszał również z plotek, kto tak na dobrą sprawę tutaj mieszka, ale na tyle razy, ile się tutaj znalazł jeszcze ani razu nie mógł powiedzieć, by ktokolwiek rzęził chociażby najmniejszym łańcuchem w tle.
Towarzyszył mu tutaj tylko delikatny powiew wiatru przeplatający się z cichym szmerem niesionym przez strumyk i cichym, acz wywierającym przedziwne uczucie ze względu na kontrast dźwiękiem delikatnie skrzypiących desek pod stopami. Stając na jednej z głośniejszych Cassian oparł się o balustradę wpatrując się w urokliwy potok. Mimo tego, że został wielokrotnie przestrzeżony będąc szczerym nie spodziewał się w tym miejscu aligatorów, dlatego też i emocje, zwłaszcza te skrajne, nie były jego towarzyszami w trakcie przystanku.
Przyglądał się swojemu odbiciu, które zdawało się lawirować i wypaczać z każdym najmniejszym prądem czy większą falą wody, przedzierającymi się w dół rzeki. Uśmiechał się delikatnie widząc, jak krzywo korona zaczyna na nim wisieć. Nie zdecydował się jednak na poprawienie jej twierdząc, ze teraz wygląda dokładnie tak jak powinien w trakcie zadania.
Zdał sobie również sprawę z tego, że początkowo coś, co wydawało mu się niesamowicie odrzucające - właśnie ta impreza, na którą wcale nie chciał iść skończyła się niesamowicie przyjemnie i finalnie uczucie żalu czy nastawiania się na rozczarowanie zostało zamienione na satysfakcję i zadowolenie.
Niektóre z myśli nie dawały mu spokoju mimo dobrego humoru, ale wiedział, że będzie musiał poczynić coś w ich kierunku, co być może było przyczyną właśnie takiego spokoju panującego wewnątrz chłopaka. Wiedział, że to na pewno nie było spotkanie z Caelestine i będzie musiał, czy ona tego chce czy nie, pozawracać jej trochę głowę - znaleźć jakieś odpowiedzi względem tego, jak to właśnie ona się zachowuje i czy aby to co czai się na dalekim planie jej prac nie odnosi się przypadkiem do tego jak ona się czuje. W żadnym wypadku też Cassian nie kreował się na dobrego samarytanina, który pragnie zbawić świat. Uważał bardziej, że właśnie tej puchonce jest coś winien, a że względnie chyba całkiem się lubili tym bardziej uważał sprawę za przesądzoną.
Zamknął oczy chcąc poczuć pełnie doznań jedynie poprzez ciche podmuchy wiatru i dźwięki krążące w tle. Tym bardziej zdziwiony był tym, że wydawało mu się słyszeć kroki nadciągające z miejsca, z którego przyszedł, co jednocześnie było ciekawe i niespecjalnie odkrywcze. Zorientował się, że monopolistycznie zastawił możliwość powrotu tą drogą tylko dla siebie, gdzie z całą pewnością, teraz o tym wszystkim myśląc, miejsce to znane było znamienitej większości.
Posłał przyjazne spojrzenie w kierunku, z którego dochodził dźwięk i czekał. Chciał zobaczyć czy być może trafi mu się kompan na dalszą podróż, czy raczej to jeden z tych, których zna z widzenia, ale nie zwykło im się ze sobą rozmawiać, bo i takich ludzi zdawało się być na całe pęczki. Z resztą od nikogo nie oczekiwał tego, że będą się znać czy lubić. “Cześć” było zdecydowanie wystarczające.
W przeciwieństwie do siedemnastolatka, młody Puchon wcale tak dobrze się nie bawił na tej całej wilkołaczej imprezie. Wprawdzie rozumiał kontekst i znaczenie tego święta w odniesieniu do lokalnej historii i kultury, jednak skłamałby, gdyby potwierdził, że miło tam spędził czas. Każda jego próba nawiązania chociaż minimalnego kontaktu z lykantropami kończyła się druzgocącą porażką, a ze znalezieniem sobie zwykłych partnerów do rozmowy również sobie niezbyt radził. Na domiar złego efekt wyostrzonych zmysłów wywołany przez słodycze zaczynał mu porządnie działać na nerwy, gdy zaczęły się śpiewy i nieco głośniejsze zabawy. Nie będąc w stanie znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca, uznał w końcu, że czas się ulotnić i zdecydował wybrać się na mały spacer. Chociaż...? W sumie jakby się tak przyjrzeć jego zachowaniu to wcale nie przypominało to radosnej przechadzki, a bardziej samotny rekonesans. Zamiast cieszyć się widokiem i atmosferą lasu pogrążonego w mroku nocy, przesuwał się po ubitej drodze metr po metrze, rozglądając się przy tym na wszystkie strony, jakby w każdej chwili z zarośli mogła wyskoczyć na niego jakaś maszkara. I tak gwoli ścisłości, wcale nie myślał o zbłąkanym wilkołaku czy żądnym krwi wampirze. Te mokradła poza tymi odłamami magicznych ras miały już i tak zbyt wiele do zaoferowania. Po jakieś godzinie, chłopak kompletnie stracił orientację, buszując po głuszy. W sumie to nawet był odrobinę podenerwowany po tym, jak w pewnym momencie się odwrócił i nie zauważył nawet mało widocznych blasków ognisk wśród drzew. Mimo to, nie miał zamiaru się cofać i szukać drogi powrotnej. Był niemalże pewny, że wtedy zgubiłby się już tak na amen. Dużo lepiej było po prostu iść na przód. Koniec końców znajdzie się jakiś punkt, który wskaże mu dokąd tak właściwie dotarł. - No i proszę, pomyślałeś to – mruknął do siebie, załamując ręce nad własną głupotą. Teraz to już tylko kwestią czasu było to, że wmówi sobie, że nie znajdzie drogi do ośrodka. A może po prostu lubił się nad sobą użalać, gdy nikt nie patrzył i w ten sposób pozbywał się negatywnych uczuć, które się w nim kłębiły? Huh, to w sumie była całkiem prawdopodobna opcja. Powinien zapamiętać tę wymówkę tak na wszelki wypadek. Może się przydać, jeśli w przyszłości będzie musiał się tłumaczyć ze swojego zdenerwowania. Ignacy kontynuował swoją podróż, aż w pewnym momencie wyczuł wśród odoru typowego dla bagien znajomy zapach. Był mu znany, tyle był w stanie stwierdzić, ale trudno było powiedzieć do czego lub kogo mógł należeć. Bijąc się z myślami ruszył w kierunku interesującej woni, aż nagle trop się urwał. Zszokowany, aż zatrzymał się w myślach? Naprawdę? Miał aż takiego pecha, żeby magiczne słodkości przestały działać akurat wtedy, gdy zaczęły się na coś przydawać? Już lepiej być nie mogło. Starając się nie tracić nadziei, szedł dalej, starając się dostrzec kogokolwiek bądź cokolwiek w mroku, ale nie natrafił na żaden człowiekopodobny kontur odznaczający się w ciemności. Gdy już zastanawiał się, czy nie powinien się poddać, parę metrów dalej, usłyszał dźwięki wody. Zamrugał i od razu ruszył w jej kierunku. Skoro był blisko wody, to równie dobrze mógł być bardzo blisko cywilizacji! – Oh. Nareszcie. Człowiek – powiedział, gdy nieoczekiwanie wyłonił się z krzaków i pierwsze co zobaczył to jakiegoś chłopaka. Aż uśmiechnął się do siebie, gdy uświadomił sobie, że być może wcale aż tak bardzo nie zabłądził. Kąciki jest ust opadły nieco, gdy jego spojrzenie padło na twarz młodzieńca. Cassian. Gdy tylko sobie uświadomił, na kogo trafił, wyprostował się jak struna i skłonił przed nim automatycznie głowę w geście powitania. Od czasu, gdy obudzili się nad ranem w jednym łóżku ich... relacja była co najmniej napięta. Chociaż nie, zachowywali się, jakby nic się nie stało, co właściwie wiązało się z tym, że starali się udawać, jakby nigdy w życiu się nie spotkali. A to było dosyć męczące, zwłaszcza że trafili na siebie parę razy w mieście, na stołówce czy kolejce do wspólnych łazienek. Takie sytuacje zdecydowanie wywoływały zażenowanie u obu stron. Tym bardziej że w sumie oboje nie mieli okazji wytłumaczyć sobie, co tak właściwie się stało tamtej nocy. A raczej, jak do tego doszło. Stan, w którym Ignacy wtedy się znajdował był co najmniej nietypowy. Zamiana z człowieka w ducha, a potem z ducha w człowieka na przestrzeni kilku godzin nie była czymś normalnym, prawda? Orientując się, że między nimi panuje dosyć niezręczna cisza, chrząknął znacząco i zrobił kilka kroków w kierunku balustrady mostku, aby w końcu się o nią oprzeć i wbił spojrzenie w wodę. – Też Pan był na przyjęciu wilków, Panie Cassian? – zagaił nieco nieudolnie, zerkając na nieco co chwilę kątem oka, tylko po to, aby zaraz odwrócić wzrok. Eh, czemu to było takie trudne? Może dlatego, że zazwyczaj trzymasz się, jak najdalej od takich dziwnych sytuacji, odpowiedział sam sobie, wzdychając przy tym ciężko. Cóż, prędzej czy później by się na siebie natknęli, więc równie dobrze ta rozmowa mogła odbyć się teraz.
Szepty i szmery dochodziły go już od dłuższego czasu jakby ktoś faktycznie zbliżał się w jego stronę i to bardziej niż inni. Dźwięk szeleszczących liści i łamanych gałęzi i patyków zwrócił jego uwagę na jeden konkretny punkt, z którego w końcu wyłonił się jego towarzysz dalszej konwersacji. Faktycznie, miejsce wyglądało na odosobnione tym bardziej zatrważającym i zastanawiającym było dla samego gryfona to, kogo właśnie tutaj zamierzał spotkać i jak nieoczekiwanie się to zdarzyło. Może faktycznie, obaj – we dwójkę chadzali niczym koty, każde swoją ścieżką, przy czym niektóre z nich powielały i najwidoczniej właśnie taka teraz im się trafiła.
Posłał mu pytające spojrzenie dopiero po chwili orientując się, że niespecjalnie jest to dobre przywitanie, ani gest powitalny. Raczej... Wyglądał na takiego, który spodziewał się tutaj dosłownie każdej innej osoby, a nie Ignacego. Niemniej jednak wypadało chociaż na chwilę zdjąć z siebie maskę zażenowania, która wręcz permanentnie tkwiła na jego twarzy, kiedy przypominał sobie niesamowicie niezręczny poranek. Co tu dużo mówić, nie krył się z tym, że cała sytuacja lekko wydawała mu się ironicznie zbyt przypadkowa i wyglądała na taką, jakby ktoś celowo i jednocześnie na raz, tej dwójce w tamtym momencie chciał sprawić okropny dowcip.
I zdecydowanie, jeśli było to czyimkolwiek zabiegiem to trzeba przyznać, że wszelkiej maści dowody, które wtedy zebrano, a które mogły jakkolwiek oddać twarz Cassiana w tamtym momencie niewątpliwie wydawały się być ośmieszającymi i kompromitującymi na całej linii. Początkowo z jego ust wyrwały się bliżej nigdy niedoprecyzowane kaszlnięcia i pochrząkiwania, których jasnym zadaniem było rozbudzenie tak siebie jak i swojego kompana, a dalej... Dalej wystarczyło jedynie parę rzuconych na przemian siebie spojrzeń i burgundowy kolor, który przyozdobił jasną karnację gryfona.
Nienawidził, po prostu okropnie wręcz nie znosił każdych sytuacji, w których czuł się niezręcznie, nieswojo. Wzbudzały w nim momentalnie zachowania defensywne – takie, które miały na celu jakąkolwiek protekcję jego samego, bo według siebie odsłonięty był na ostrzał, zwłaszcza w tamtym momencie.
Od tamtego czasu jednak minęło już parę dni, a atmosfera wydawała się jednocześnie odtajać i robić się coraz bardziej neutralna. Mówili sobie cześć, w momencie, w którym siebie mijali, a zakłopotany tym wszystkim wydawała się być jedynie Cassian. Mimo tego, że widział już zdecydowanie rozprężenie, to wciąż jakby starał się znikać z pola widzenia Ignasia, kiedy było to możliwe, a do ewentualnych konfrontacji dopuszczał jedynie w momentach, w których w żaden inny możliwy sposób nie dawało mu się uciec tak by pozostać niezauważonym. W tym wypadku jednak, o potencjalnym rozpłynięciu się w powietrzu niestety, ale nie było mowy.
Posłał mu delikatny uśmiech, ale poczuł jak każdy, pojedynczy mięsień jego ciała zaczyna się niekomfortowo spinać powodując tym samym momentalne wyprostowanie się i uniesienie głowy ku górze. To z kolei miało celowy zabieg pokazywać bardziej pewnego siebie, niźli już faktycznie był nim szkot, a tym samym odsunąć od siebie podejrzenia ewentualnego zatrwożenia wydarzeniami sprzed kilku nocy. - Byłem, byłem... - Uśmiechnął się jeszcze raz i z powrotem wrócił do opierania się o balustradę mostku. - Rozumiem, że ty również stamtąd wracasz. Jak zabawa. Podobało ci się?
W sumie takie lanie wody i rozmawianie o rzeczach tak na dobrą sprawę średnio istotnych zapewne pomoże Cassianowi przetrawić już wszystko do cna. Sam uważał to za wyjątkowo śmieszne, że nadal potrafi wałkować wciąż i ciągle tę samą sytuację, która poza Ignacym przyniosła mu zażenowanie. To skrępowanie sprawami społecznymi i wszelkimi interakcjami z ludźmi, w społeczeństwie objawiało się naprawdę na wiele sposobów, ale ten... Który zwłaszcza dotyczył nieustającego rozgrzebywania starych, dawno zagojonych ran i ponownego ich analizowania zdecydowanie był jednym z nieprzyjemniejszych. - Grałeś w coś? Coś śpiewałeś? - Ciągnął dalej chcąc dowiedzieć się czegokolwiek, co nie nasunie tematu przemiany w ducha i wydarzeń z nią związanych. - Może wrzuciłeś życzenie?
Paradoksalnie, gryfon wcale nie odnosił wrażenia, że pytanie o życzenie jest zbyt ofensywne, albo że za bardzo zagarnia jego sferę prywatną chcąc zdjąć woal tajemnicy. Uważał to za atrakcję jak każdą inną, a że, mimo tego jak dobrze zna Maximiliana, do wszelkich form tak przewidywania jak i wpływania czy kształtowania przyszłości podchodził dość sceptycznie, co czasami objawiało się w naprawdę zatrważających przykładach, tym bardziej uważał, że pytanie jest jak najbardziej na miejscu.
Jego wzrok finalnie spoczął na sylwetce kompana starając się po raz już wtóry wywnioskować, ile ma lat. W żadnym wypadku nie zmienił wciąż swojego zdania i przystawał przy tej samej liczbie, nawet wiedząc, że jest to niemożliwe chociażby ze względu na ramy czasowe w jakich się studiowało. Najprawdopodobniej spotkałoby się to z dość sporym oburzeniem Mościckiego, co wywołałoby falę śmiechu i bruneta i wróciliby do punktu wyjścia.
Przez lewy kącik ust niepostrzeżenie na jego twarz wdarł się uśmiech. Taki, który miał na celu zachęcenie do dalszej rozmowy, bo jak bardzo Cass nie chciałby narzekać, że to akurat puchon, tak zawsze było lepiej wracać we dwójkę.
Na swoją obronę młody Puchon mógł jedynie powiedzieć, że bywały sytuacje, gdy starał się unikać konfrontacji z Cassianem, chociażby gdy już z daleka widział, iż ten przebywa w towarzystwie znajomych. Nie dążył do tego, aby stać się jego cieniem i nękać go na każdym kroku, niczym spowita mrokiem zjawa. Doskonale wiedział, że nawet te krótkie spotkania potrafiły wywołać u nich dyskomfort. A gdyby dodać do tego jeszcze ich własne domysły, które tylko podsycały wypełniające ich zażenowanie! Istna tragedia. Bywały chwilę, kiedy zastanawiał się, czy Gryfon się komuś nie wygadał lub nie zgłosił incydentu któremuś z opiekunów. Na szczęście mijały kolejne dni, a żaden z profesorów nie wpadł do niego w odwiedziny na przyjazną pogawędkę na temat tamtej pamiętnej nocy. A to prowadziło do prostego i dosyć oczywistego wniosku, że oboje trzymali, na razie gęby na kłódkę i przystali na niepisane porozumienie, według którego szczegóły tego wydarzenia miały pozostać raczej między nimi. Przynajmniej dopóki któremuś z nich coś się przypadkowo nie wymsknie. – Zabawa miała swoje plusy – odparł dyplomatycznie, kiwając potwierdzająco głową z minimalnym uśmiechem. Na Merlina, dlaczego to było takie trudne? Czy naprawdę miał na tyle mało pewności siebie, aby poprowadzić zgrabnie kilkunastominutową niezobowiązującą do niczego rozmowę z osobą, z którą po prostu dzielił dosyć krępujące wspomnienia? Przecież tylko spędzili parę godzin w jednym łóżku i to tak gwoli ścisłości całkowicie nieświadomi tego, że jedno z nich w międzyczasie przestało być duchem i na powrót przeistoczyło się w człowieka. Ludzie robili dużo gorsze rzeczy i jakoś żyli, prawda? Wystarczyło spojrzeć na niższe półki literatury popularnej inspirowaną mugolskimi publikacjami. Niektórzy potrafili faktycznie sypiać z nowo poznanymi osobami, a następnego dnia zachowywać się, jakby nic się nie stało. Poza tym do niczego nie doszło! Owszem, jednak sypiające ze sobą osoby zazwyczaj łączy jakiś związek. Chociażby o podtekście erotycznym, skomentował cichy głosik w jego głowie, który tego wieczora był wyjątkowo rozmowny. Zapewne efekt uboczny słodyczy spożytych na przyjęciu. Ignacy z trudem powstrzymał się od ostentacyjnego przewrócenia oczami, załamany stanem własnej podświadomości. Ten tok myślenia zdecydowanie niczego nie ułatwiał, a już na pewno nie pomagał w tej sytuacji. Chociaż tak na marginesie trudno było zaprzeczyć, że Cassian w istocie był dosyć atrakcyjny. Jego zdjęcia zamieszczane regularnie na Wizzbooku nie wyprowadzały z błędu, a jedynie utwierdzały w tym przekonaniu. Musiał coś zrobić. Był tego w pełni świadomy. Jeśli postoją jeszcze trochę w nieprzerwanej niczym ciszy ich spotkanie stanie się równie żenujące, jak to poprzednie. Usilnie starał się wymyślić jakiś sposób, aby uczynić tę rozmowę bardziej przystępną, przynajmniej dla samego siebie. Naturalnie nie miał zamiaru zacząć żonglować czy popisywać się magicznymi sztuczkami. To musiało być coś dużo bardziej subtelnego i pasującego do jego stylu. Tak, chyba jednak zostało mu parę asów w rękawie. Może nie była to idealna taktyka, ale zawsze jakaś. Na co poniektórych zasypanie nieco bogatszym słownictwem niż było wymagane, działało i nieco wytrącało ich z równowagi, pozwalając jednocześnie zdobyć subtelną przewagę w wymianie zdań. Puchon nie wiedział wprawdzie, do jakiej informacji chciał się w ten sposób dokopać, o ile do jakiekolwiek, więc po prostu drążył dalej, wierząc ślepo w to, że dzięki temu zyska jakąkolwiek kontrolę nad rozmową. – Starałem się zacieśnić nieco więzy z tutejszą watahą i pełnić jednocześnie funkcję swoistego ambasadora szkolnej społeczności, jednak moje starania – zawiesił się na chwilę i wbił wzrok w przestrzeń, rozchylając nieco usta. – Nie spotkały się z odpowiednią dozą zadowolenia ze strony naszych szacownych gospodarzy. Co tu dużo mówić, ta noc zdecydowanie nie była dla niego zbyt przychylna. Przybył na przyjęcie w pojedynkę, a nie chcąc nikomu nadmiernie przeszkadzać, po prostu trzymał się z boku i obserwował bacznie rozwój sytuacji, licząc, że nastąpi jakiś zwrot akcji w fabule i dostrzeże w cieniu kogoś znajomego bez osoby towarzyszącej. Zamiast znalezienia kompana nabawił się tylko większego bólu głowy, gdy impreza przybrała na intensywności i zaczęło się robić coraz głośniej. Wyostrzone zmysły były jednak swojego rodzaju przekleństwem. A szkoda, ponieważ spodziewał się nieco lepszych doznań. – Po co czegoś sobie życzyć, jeśli przy odpowiedniej wytrwałości i harcie ducha można zdobyć, to czego się pragnie? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Nie chciał się zbytnio zwierzać ze swojej mało fortunnej sytuacji, więc zdecydował się odbić piłeczkę, przy okazji sprawdzając, w jak dużym stopniu jest w stanie wciągnąć Cassiana w swoistą potyczkę słowną. Ich pierwsza rozmowa raczej nie zachęcała zbytnio do poszerzania horyzontów w ten sposób. Poza tym filozoficzne dywagacje skutecznie odwrócą uwagę od sedna ich przedziwnego stosunku do siebie. Ignacy dosyć szybko wyczuł ciążący na jego ciele wzrok Gryfona, jednak z początku starał się go ignorować. W duchu zachodził jednak w głowę, co jest powodem takiego zachowania. I to jeszcze tak łatwego do zauważenia. Wiedziony instynktem, odsunął się nagle od barierki i skrócił nieco dystans, jaki ich dzielił, przesuwając się subtelnie w stronę chłopaka, po czym spojrzał na niego z góry, unosząc znacząco brwi w górę, jakby przypominając mu, że wciąż czeka na jakąś odpowiedź. W końcu jego ostatnie pytanie nie należało do tych z gatunku retorycznych. Te zabójcze dziesięć czy dwanaście centymetrów wzrostu, które ich dzieliło, musiało wręcz onieśmielać.
Najprawdopodobniej Cassian prędzej dokonałby samozapłonu niźli uroniłby rąbka tajemnicy wspólnej nocy tej dwójki komukolwiek. Gdy tylko wyobrażał sobie reakcje jego bliskich prawie każda wydawała mu się nieopisanym wręcz dla niego cierpieniem zażenowania połączonym z mieszanką wstydu. Nikola, jak to Nikola... Zapewne dodawałby mu odwagi by ten jakkolwiek odezwał się pierwszy względem Ignacego. By wykonał pierwszy krok będąc przy tym zapewne niesamowicie entuzjastycznym i pełnym nieopisanej radości, której niespożyte pokłady znajdowały się gdzieś wewnątrz niego i Merlinie drogi, nikt nie wiedział, ile by mu zajęło całkowite ich wykorzystanie. Maximilian z kolei był zagadką, która pozostawała na poły odkryta, a na poły dość przewidywalna... Z jednej strony spodziewał się od niego uszczypliwych komentarzy, trafnych i ciętych ripost i jakiegoś takiego cynicznego i sarkastycznego zacięcia... Z kolei, coś wewnątrz młodego gryfona podpowiadało mu, że potencjalne spotkanie Maxa i Ignasia mogłoby być... Dość niekorzystne.
W każdym razie jednak wiedział, że nie chciał i nie powinien czegokolwiek zdradzać, a przynajmniej na razie, póki sytuacja tak jego jak i jego tajemniczego kompana nie wyklaruje się bardziej i nie stanie się bardziej przejrzysta. A taka przecież nie miała prawa stać się do tej pory biorąc pod uwagę unikanie siebie nawzajem – tak z jednej jak i z drugiej strony. Patrząc w sumie na to z tej perspektywy zażenowanie, które zapewne wykwitało i w jednym i w drugim nie było już teraz czymś niespodziewanym i nieoczekiwanym. Wręcz przeciwnie... Każdy patrzący na nich i znający ich wspólną historię uznałby to za kompletnie normalne zachowanie.
Cassianowi całą imprezę wilkołaczą wydawało się, że gdzieś w tle jest w stanie wyseparować głos Ignacego. Niemniej jednak... Był jeszcze za mało obeznany w tych wszystkich wilkołaczych słodyczach by jakkolwiek zareagować na to i by być w stu procentach pewny, że to on. Nie liczył w żadnym wypadku na to spotkanie. Ba! Wręcz się go spodziewał licząc, że w szkolnych korytarzach ich znajomość zamieni się na zwyczajowe powitania i delikatne skinienia głowy. Jednak los lubił płatać mu figlarne psikusy, które w ostatnim czasie zdawały się wystawiać tak jego charakter jak i podejście do życia na próbę.
Zmrużył delikatnie oczy w geście niezadowolenia. Oczywiście ukrywał go jak tylko mógł, ale liczył, że ten niewinny gest jakkolwiek zachęci towarzysza jego rozmowy do rozsupłania języka i jakiegoś... Większego wylewu słowotoku z siebie. On zdecydowanie nie był mistrzem konwersacji, więc w takich przypadkach jak to wolał przekazywać pałeczkę komuś innemu. Z resztą... Wiedział, że odpowiedź w stylu, w jakim posłał ją Ignacy miała tylko jedno zadanie - zbyć temat. Przygryzł więc dolną wargę przekręcając głowę nieznacznie w drugim kierunku, tak by ukryć niewątpliwy znak zakłopotania.
Gdyby jakkolwiek był w stanie samemu sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego jest mu tak ciężko by pociągnąć tę konwersację elastycznie i swobodnie zrzuciłby to na swój charakter i to jakim był. Jednak... Sam wiedział, że nie jest to odpowiedzią jakiej by poszukiwał, gdyby był jedynie kompletnie obcą dla obu stron personą obserwującą całe zajście. Prawda leżała gdzieś głębiej i była po stokroć bardziej zawoalowana, skryta pod płaszczykiem tajemnicy. Dopiero chwilę później okazało się, że kolejna z wypowiedzi Ignacego była bardziej treściwa... Przynajmniej w słowa. - Ach... To cudownie. - Powiedział Cass kompletnie nie ukrywając wstępującego na jego twarz uśmiechu. - To widzę, że twoje zadanie było niezmiernie ważne. Niesłychanie wręcz. Nic dziwnego, że zostałeś niezrozumiany... Wielkie umysły często mają ten problem. - Dodał z lekkim przekąsem.
Może i jego wypowiedź była z deczka cyniczna, ale niewątpliwie wpisywała się w ramy narzucone przez puchona. Razem też z przyjętym przez chłopaka torem wypowiedzi, samo porozumiewanie się i jakiekolwiek dobieranie słów przychodziło samo. Zupełnie jakby został zwolniony, a raczej uwolniony z więzów, które do tej pory go pętały.
Filozoficzne dywagacje były polem, na którym może i Cass nie czuł się zbyt pewnie, ale niewątpliwie nie poddawał się bez walki. Lubił snucie przeróżnych przemyśleń, często na skomplikowane tematy, niejednokrotnie... Dotykające jego własnej egzystencji. Zawsze wtedy jednak, wpadał w swego rodzaju melancholię, która niejednokrotnie była w stanie zabijać jego humor i bezpardonowo zastępować każde inne uczucie wewnątrz niego. - Zgadzam się, ale... - Westchnął cicho pod nosem dość szybko i zgrabnie orientując się, że jest to słowna zaczepka, a sam jej nadawca czeka wręcz na odpowiednie odbicie piłeczki. - Musisz wiedzieć, że nie zawsze i nie każdy zdaje sobie przecież z tego sprawę. Niejednokrotnie, taka właśnie karteczka i splot przedziwnych i niemożliwych do opisania zbiegów okoliczności, które przecież niejednokrotnie tak tobie jak i mi się przydarzyły, powodują, że osoby, które kompletnie nie miały pojęcia o drzemiących w sobie cechach pokazują, że mogą. - Posłał mu spojrzenie pełne pewności siebie, ale zachęcające również do dalszej dyskusji. - To taka jakby... Zabawa dla wszystkich, która ma za zadanie aktywizować naszą podświadomość. Bo ja w samo to, że spełni się od tak też nie wierzę.
Personalnie uważał, że ma rację, że to właśnie tak działa. Coś co dla większości było dobrą zabawą, mogło pokazywać niewielkiej grupie możliwości. Los był przewrotny i lubił bawić się ludzkim życiem. Dlaczego zatem hart ducha miałby jakkolwiek wykluczać jarmarczną zabawę, kiedy mogą być komponentami większej całości.
Po swojej wypowiedzi zmierzwił wolną ręką niesforne kosmyki, które do tej pory dość ofensywnie opadały z jego czoła w kąciki oczu i nieprzyjemnie je drażniły. Dopiero po chwili zmienił swoją pozycję prostując się trochę i starając podkreślić to, że wzrost ich dzielący jest przez niego nieodczuwalny. Nigdy nie miał problemów z tym jak wysoki był, ale faktycznie niejednokrotnie wyżsi od niego potrafili go... Onieśmielić. Stwierdził jednak, że tym razem nie ustąpi poletka Ignacemu i kompletnie będzie to ignorować. Przynajmniej tak długo, jak zdoła.
Skoro Gryfon tak bardzo obawiał się konfrontacji Maxa z Ignacym, to zapewne ucieszy go niezmiernie fakt, że ścieżki obu chłopaków jako parokrotnie się skrzyżowały i nie skończyło się to rozlewem krwi. Wręcz przeciwnie. Skorzystali z okazji i nawet przystąpili do wspólnej degustacji alkoholu w towarzystwie duchów zmarłych weselników na polbiskiej wysepce. Fakt faktem, nie byli wtedy świadomi wzajemnych powiązań z Cassianem, jednak ta informacja nie mogła zmienić tak wiele, prawda? Wbrew pozorom zachęcenie go do rozmowy nie było jakimś przesadnie trudnym zadaniem. Po porstu zważywszy na dosyć niesprzyjające okoliczności wymagało to akurat teraz dużo większej dawki skupienia i siły przebicia niż zazwyczaj. Co więce, warto było pamiętać o tym, że praktycznie się nie znali, co dosyć znacząco wpływało na ich relację, biorąc pod uwagę sytuację w jakiej się znaleźli. Znalezienie płaszczyzny porozumienia nie było wyjątkowo łatwe dla żadnego z nich, pomimo tego, że oboje robili co mogli, aby ich wymiana zdań przechodziła z punktu do punktu w miarę gładko. – Rozumiem, że spotkałeś się z podobnym problemem, gdy plebs odmówił złożenia ci hołdu lennego na przyjęcia? – spytał bystro, przypominając sobie pewien szczegół z imprezy. – Musiał to być dla Pana nie mały szok. Chociaż publiczności ten występ zapewne przypadł do gustu. Musiałby być całkowicie ślepy i głuchy, aby tuż przed ewakuowaniem sięz imprezy nie zauważyć przedstawienia jakie odstawił Gryfon dla wszystkich gości zebranych na terenach objętych opieką przez wilkołaków. Może nie było to wydarzenia na skalę światową na miarę koncertu Amortentii West, jednak na pewno nie uszło to uwadzę co najmniej kilku par oczu. Czy Ignacy dostrzegł te oznaki cynizmu, które jakoby występowały w wypowiedzi jego towarzysza? Nawet jeśli tak było, to nie dał tego po sobie poznać. Przez tyle lat spędzonych w Hogwarcie i na licznych zjazdach rodzinnych ciotki, przywzwyczaił się do prowadzenia dyskusji z najróżniejszymi ludźmi z bardzo bogatą gamą charakterów i stylów wypowiadania się. Niektórzy nie zwracali większej uwagi na słowa tańczące na ich językach i nie wyrażali chęci zmiany tego stanu rzeczy, a mimo wszystko mieli w sobie to coś, co zachęcała do interakcji z nimi, w trakcie gdy inni poświęcali całe lata, praktykując sztukę konwersacji i słownych gierek, aby jak najpewniej brylować w towarzystwie. Osobiście chłopak nie uważał się za żadnego mistrza, chociaż lubił myśleć, że opanował tę umiejętność na tyle, że kilka jego słów rzuconych w odpowiednich momencie mogło zdziałać cuda i zupełnie przenieść rozmowę na inne tory. Teraz niestety nie zdałoby to egzaminu. Cassiana nie zadowoliłby pojedynczy gest, nie mówiąc już o słowie. Chciał tylko więcej i więcej, jakby ilość była lepsza od jakości. Ktoś tu chyba nie wiedział, że prawdziwą sztuką było balansowanie pomiędzy tymi dwoma kategoriami. Może właśnie dlatego rozmowa z nim stanowiła swojego rodzaju wyzwanie? – Nie potrzeba do tego niezahwianej pewności. Wystarczy podejrzenie przejawiające wiarę we własne możliwości – odparł niemalże natychmiast, nie chcąc dać mu szansy na wytchnienie. Zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się, czy powinien dodać coś jeszcze, jednak koniec końców się powstrzymał. Naturalnie, Gryfon zapewne wolałby, aby rozwinął tę myśl, jednak jego zdaniem była ona w obecnej formie wystarczająco treściwa. A przynajmniej tak mu się wydawało. Zupełnie niezrażony tą dosyć mało imponującą, jak na jego gust, próbą okazania dominacji, Ignacy zbliżył się do niego jeszcze bliżej. Musiał przyznać, że w połączenie gierki słownej i fizycznego wywierania presji sprawiało, że czuł się bardziej u władzy, niż wcześniej. Odzyskiwał kontrolę zarówno nad sobą, jak i na toczoną rozmową. Ciekawe, gdzie go to zaprowadzi? W pewnym momencie Puchon nachylił się nieco nad głową Cassiana, studiując z uwagą jego koronę czy raczej wianek wykonany z gałęzi i patyków. Niewątpliwie była to część jego przebrania z imprezy. Tylko... dlaczego tam się coś ruszało pośród pojedynczych listków wystających z gałązek? A może już wzrok mu padał po całym dniu? W sumie nie byłby tym wcale zbytnio zdziwiony. Pomimo tego, że były to wakacje, wstawanie wczesnym rankiem stało się w ostatnich dniach normą, aby jak najwięcej wyciągnąć z wyjazdu, który nieuchronnie chylił się ku końcowi. – Masz robaka na koronie – odparł z zadziwiającym spokojem, kiedy po dłuższej inspekcji nabrał pewności, co do tego, że to faktycznie była tylko i wyłącznie pojedyncza plamka, widocznie jedynie dla niego. Spodziewając się, że Gryfon zacznie się miotać na wszystkie strony, odsunął się na jakieś dwa, trzy kroki, obserwując rozgrywający się przed nim dziki taniec. A może spokojne zdjęcie korony z głowy i strząśnięcie niewidzialnego robaczka? To wcale nie tak, że dopuścił się tego małego żarciku po to, aby wytrącić go nieco z równowagi. Czy był złym człowiekiem?
Czy Cass skrycie w duchu był gadułą? Raczej tak... Oczywiście biorąc poprawkę na to, że nadal pozostawał tym samym Beaumontem, którego znali wszyscy. Uwielbiał rozmawiać, ale najbardziej lubił robić to z samym sobą stroniąc raczej od ludzi i trawiąc, analizując każdą napotkaną na swojej drodze przeciwność. Z drugiej strony doceniał też każdą pomyślność, która raz po raz pojawiała się w jego życiu i tak samo szukał powodów, jakichś przyczyn, dlaczego stało się właśnie tak a nie inaczej. Szkot lubił pytać, bo wiedział, że każde kolejne pytanie przynosi mu raz po raz więcej informacji o świecie go otaczającym. Z drugiej strony nigdy nie starał się kwestionować czegokolwiek, jakby automatycznie wiedział, kiedy pytać należy przestać.
Personalnie nie uważał, żeby się zbłaźnił swoim występem w jakikolwiek sposób. Podszedł do tego zadania jako do najzwyklejszego polecenia, które powinien wykonać, a to, że trafiło mu się takie, a nie inne było jedynie kwestia przypadku. Gdyby jakkolwiek odebrał to zadanie personalnie najprawdopodobniej w ogóle nie zdecydowałby się go wykonać. Nie chciał być zauważonym przez wszystkich. Swój pokaz urządzał jedynie dla zainteresowanych samą grą i dla nikogo więcej. Tym bardziej na jego twarzy pojawił się grymas zażenowania, kiedy akurat Ignacy postanowił o tym wspomnieć... Fakt. Pozostawił na swojej głowie koronę, która była dla niego jedynie pamiątką. Czymś w rodzaju ulotnego wspomnienia zamkniętego w niewielkim przedmiocie. Poza tym uważał, że całkiem mu do twarzy w niej, a przynajmniej na to wskazywało jego odbicie w tafli strumyka, który delikatnie szemrzący przemykał pod mostkiem w kierunku znanym jedynie tylko sobie. - Nie dbałem raczej o to czy komukolwiek przypadnie. - Odparł nerwowo się śmiejąc. - Chodziło mi bardziej o to jaki kolor zamierza przybrać moja bransoletka.
A ta po przerwanym przedsięwzięciu bardzo szybko stała się czerwoną, co oznaczało tylko jedno – niewykonanie zadania. Po raz kolejny przykuł uwagę do zdecydowanie zbyt wyniosłego języka, którym posługiwał się Ignacy. Z każdym kolejnym słowem cała otoczka wydawała się być jeszcze bardziej wyegzaltowana, jeszcze wyższa i wyszukana.
Zmarszczył delikatnie brwi na odpowiedź chłopaka. Coraz bardziej wydawało mu się, że cała a rozmowa przybiera wręcz teatralny charakter rosnąc raz po raz, słowo po słowie do niebotycznych rozmiarów. Tak jakby od słów, które zaraz wypowiedzą zależeć miał los filozoficznego zagadnienia. Tego, które właśnie omawiali. Aż i tylko tego jedynego. Jego palec wskazujący jakoś automatycznie powędrował w kierunku prawej brwi jakby pomagając w myśleniu reszcie mózgu, motywując do dalszego myślenia... Poza była znana chyba każdemu i nie powinno dziwić nikogo, że przy takim udowadnianiu własnych racji i wartości ta postanowiła towarzyszyć właśnie Cassianowi. Mimo wszystko jego postawa była nadal otwarta, ponieważ sam czekał... Czekał na kolejne słowa, które pociągałyby za sobą kolejne wnioski i punkty odniesienia. - Wychodzę z założenia, że na swoje podejrzenia czy domysły zawsze powinno się mieć jakieś dowody, czy chociaż... - Mówił to dość wolno i spokojnie mrużąc nieznacznie swoje oczy, po czym momentalnie na twarzy pojawił się pewny siebie wyraz. - Poszlaki. Szczególnie one, krok po kroku mogą nas gdzieś dalej zaprowadzić. Same domysły bowiem... Nadal pozostają domysłami. Niczym więcej i niczym mniej.
Nie umknęło również uwadze gryfona zabieg, który zamierzał stosować na nim Ignacy. Różnica wzrostu była wręcz przytłaczająco duża, pytanie tylko czy to do czego właśnie posuwał się Ignacy było czymś obcym czy czymś doskonale znanym Cassowi. Przeważnie bywał najniższym bądź plasującym się ledwo ponad najniższymi osobami z rocznika, dlatego onieśmielająca różnica szybko przestawała być jakimkolwiek czynnikiem wywierającym wpływ. Jedynym co raz po raz zdawało się coraz bardziej i bardziej krępować Beaumonta był fakt obecności drugiego ciała, które coraz bardziej zbliżało się do niego. Nie był w stanie odmówić atrakcyjności Ignacemu, co nie zmieniało faktu, że nie był to ani czas, ani miejsce, ani nawet odpowiednia rozmowa na takie obrót zdarzeń. Niemniej jednak nie chciał pokazywać jakoby przegrywał z nim chociaż ten pojedynek. Wykonał dosłownie niewielki krok do tyłu delikatnie odsuwając się od mężczyzny.
Na wiadomość o robaku przeszedł go dreszcz. Nie dlatego, że brzydził się podobnych stworzeń, bo absolutnie od dziecka owady nie były dla niego problemem. Dlatego też bezproblemowo powoli swoimi rękoma ściągnął niespotykane nakrycie głowy tak, by umiejscowić je kilka kroków dalej. By żyjątko dalej mieszkające wewnątrz spokojnie mogło się oddalić. Nie mógł natomiast oprzeć się delikatnemu otrzepaniu własnych włosów i dokładnym wyczesaniu ich przez palce. Tak by dla pewności sprawdzić, że nie ma tam już żadnych żyjątek, które szczególnie w tym miejscu były bardziej niż nieproszone. - Ech... A myślałem, że zostawię ja sobie na pamiątkę. - Powiedział kręcąc delikatnie nosem z powodu niezadowolenia. Niemniej jednak teraz już nawet by jej nie chciał wiedząc, że jeden z luizjańskich, przesiąkniętych zapewne magią zwierząt urządziło sobie w niej przyjazną miejscówkę. - Miejmy nadzieję, że jemu przyda się bardziej.
Odniesienie korony w inne miejsce było również dobrym zabiegiem biorąc pod uwagę permanentne skracanie dystansu między tą dwójką. Dzięki temu Cassian mógł się wyswobodzić z niewidzialnego uścisku, który został zapleciony wokół niego przez Ignacego, tak by nie powodować tym żadnej niechęci i tak by nie zostało to źle odebrane. W końcu po wszystkim wrócił na swoje miejsce, ale po raz kolejny udało mu się zdobyć trochę przestrzeni dla samego siebie.
Jak to mawiają ludzie? Kto pyta nie błądzi? Jeśli chłopak faktycznie w ten sposób poszerzał swoje horyzonty, to zdecydowanie zasługiwał na szacunek. Nie każdy był chętny do tego, aby kwestionować otaczający go świat i szukać bardziej skomplikowanych odpowiedzi od tych, które z pozoru wydawały się jedynymi właściwymi. – Och, naprawdę? – spytał, unosząc lekko jedną brew. – A już mi się wydawało, że występ miał zawrócić reszcie gości w głowie i być swoistym pokazem umiejętności. Głupi ja. Uśmiechnął się pod nosem. Naturalnie można było założyć, że Cassian tworzył sztukę dla samej sztuki, a jego pokaz miał wynikać z czystej potrzeby wyrzucenia z siebie nadmiaru twórczej kreatywności, którą chciał przekuć w coś zupełnie nowego, ale jakoś trudno mu było się przekonać do tego scenariusza. Gryfon nie wydawał się tego typu artystą, a nawet gdyby tak było, to wciąż pozostawała do rozważenia kwestia samej publiki. Większość ludzi chciała, aby to, co stworzyli, zostało dostrzeżone przez innych i w jakiś sposób na nich wpłynęło. Oczywiście nie każdy szukał szerokiej publiczności i właśnie z tego powodu niektórzy pisali do szuflady lub do końca życia skrywali na strychach małe arcydzieła, które nigdy nie ujrzą światła dziennego, jednak wielu artystów poszukiwało jakiejkolwiek reakcji. Gdyby tak nie było, twórcy nie publikowaliby fragmentów swoich prac na Wizzbooku, spoglądając z wyczekiwaniem na rosnącą liczbę lajków i komentarzy. Naturalnie w tym przypadku raczej nie o te czynniki chodziło, jednak Ignacy nie mógł powstrzymać się od zaufania teorii, wedle której chłopak chciał zostać w jakimś stopniu dostrzeżony w nadziei, może nawet nieświadomej, że jego występ wywoła jakiś efekt. Mogło chodzić o uśmiech na twarzy nastolatki, której randka nie wypaliła. A może o spojrzenie pełne zazdrości kogoś o dużo mniejszym zakresie umiejętności? – A co z tak zwanym strzałem jednym na milion?. Zbiegiem okoliczności, wielką niewiadomą, która koniec końców okazuje się prawdą? – zapytał Puchon po dłuższej chwili kontemplacji omawianego przez nich zagadnienia. – Trudno by było znaleźć poszlaki, które utwierdziłyby człowieka w przekonaniu, że akurat ta jedna szansa – 1:1000000 – jest tą która stanie się faktem. W duchu musiał przyznać, że Gryfon zapędził go nieco w kozi róg. Nie było łatwo z niego uciec, ale szczerze wierzył, że to pytanie wystarczająco go rozproszy, aby nie zwrócił uwagę na to, że nie miał pojęcia, jak mógłby odpowiedzieć na jego słowa. Jak na amatora radził sobie zaskakująco dobrze, co z jednej strony było interesujące, a z drugiej zdawało się nosić znamiona swojego rodzaju niebezpieczeństwa. W końcu kto wie, w którą stronę może skręcić ich dyskusja, jeśli u jej steru będzie właśnie Cassian? Cóż, jeśli sama różnica wzrostu nie wywoływała odpowiedniej reakcji, to przynajmniej dobrze było wiedzieć, że obecność drugiego człowieka działała na niego w taki, a nie inny sposób. Ciepło drugiego ciała, zapach perfum lub czysta świadomość tego, że ktoś napiera na osobistą przestrzeń, mogła być równie wytrącająca z równowagi. Jak na kogoś, kto tak cenił własną prywatność i brak niespodzianek w swoim życiu, Ignacemu zdecydowanie zbyt łatwo przychodziło robienie tego osobom ze swojego otoczenia. A już zwłaszcza jego obecnemu tutaj nocnemu towarzyszowi. Spokojna reakcja na wieść o robaczku żerującym wśród pojedynczych listków i gałęzi zbiła go nieco z tropu, co zapewne było zauważalne. Co tu dużo mówić, spodziewał się nieco bardziej emocjonalnej reakcji, która zakładałaby co najmniej młócenie rękami w powietrzu i wydawanie z siebie dziwnych odgłosów. Z drugiej strony, Gryfon zareagował w bardzo podobny sposób do wizyty ducha w środku nocy. Czy naprawdę nic nie mogło go zaskoczyć? – Jestem pewien, że wciąż jest zdatna do użycia – powiedział, jak gdyby nigdy nic. W kilku miarowych krokach pokonał dystans dzielący go od korony i jednym płynnym ruchem założył ją na głowę, poprawiając jedynie krzywą gałązkę, która piła go w ucho. Gdy już uporał się z tym małym problemem, uśmiechnął się krzywo do Cassiana, zastanawiając się, co też może sobie o nim teraz myśleć. Biorąc pod uwagę, że tylko Puchon wiedział o braku owada, jego zachowanie mogło się wydać nieco dziwne. Albo odważne. Ewentualnie nieco obrzydliwe. – Dobrze wyglądam? – spytał, poprawiając nietypowy wianek raz jeszcze, krzywiąc się za każdym razem, gdy jego włosy się zaplątywały między patyki. Nie mógł sobie darować tego pytania.
Zmrużył lekko oczy słysząc cyniczną nutę w wypowiedzi puchona. Powstrzymał się jednak przed okazywaniem choćby nikłego cienia uśmiechu na swojej twarzy nie chcąc dać mu jakiejkolwiek satysfakcji. Wywody, które prowadzili w tej konwersacji ciągle ocierały się delikatną kąśliwość wymieszaną jednak dalej z chęcią podtrzymania konwersacji, a przynajmniej tak było zdaniem Cassiana. Niemniej jednak i on nie zamierzał się poddawać czując dość stabilny grunt w trakcie tej rozmowy.
W młodym Beaumoncie często rodziła się pewna sprzeczność. Nigdy nie szukał poklasku i nie chciał by absolutnie ktokolwiek uważał go za jakikolwiek autorytet w danej dziedzinie. Tym bardziej by ktoś polegał na jego słowie, bądź też dostrzegał w nim coś niezwykłego. Wzbraniał się przed uczuciem unikatowości najbardziej jak mógł, bo tym czego od zawsze praktycznie pragnął był moment, w którym zostałby uznany za część społeczności. Moment, który obfitowałby w akceptację, której tak bardzo od dawien dawna łaknął i którą karmił się w momentach, w których tylko przydarzała się okazja. A takie momenty paradoksalnie dawało mu uznanie. W oczach innych, kiedy zdobywał podziw bądź był zauważony ze względu na odznaczenie się czymś niespotykanym jednocześnie odstręczało go, ale i dawało mu to czego tak bardzo pragnął. Czuł i doszukiwał się w tym paradoksu. Sprowadzał to do myśli, której tematem przewodnim było zdanie: “chcąc zniknąć w tłumie musisz się wyróżniać”. Jednak właśnie ze ścieżką światła, tą która koniec końców czyniła go jednak bardziej zauważalnym niosło się znacznie większe ryzyko, niż to, które można było spotkać na drodze spowitej cieniem. Zawsze, ale to zawsze była szansa przedobrzenia. Zrobienia czegoś takiego, że nie zniknąłby z ust znajomych, przyjaciół czy ludzi kompletnie sobie obcych na długie, długie lata. I tego się właśnie obawiał. Dlatego też szukał cienia, niźli światłą. Bo z nim wiązała się mniejsza odpowiedzialność.
Filozoficzne dywagacje chociaż może nie były specjalnością gryfona tak leżały w jego naturze. Szeroka gama analiz najróżniejszych przypadków sprawiała, że zazwyczaj na każdą słowną zaczepkę odnoszącą się do czegokolwiek miał odpowiedź. Co nigdy nie oznaczało, że akurat jej użyje. Po prawdzie lubił moment, w którym może coś powiedzieć i zyskuje to jakiekolwiek uznanie, tudzież społeczną akceptację, ten moment, w którym ludzie się z nim zgadzają, bo właśnie wtedy czuł się częścią jakiejś większej społeczności. Niemniej jednak wierzył, że milczenie jest większym skarbem niźli niczym niepohamowana chęć wyrzucania z siebie słowotoków, których nikt i nic nie jest w stanie powstrzymać. - A to jest nieustanna ruletka. Jak w grze... Można grać na ślepo też w życiu. - Westchnął zastanawiając się nad dalszymi słowami. - Można blefować i kłamać, można też grać podług tego co daje ci życie. Można też, z resztą tak jak mówisz, strzelać... Niemniej jednak. - Przystanął na chwilę wzruszając ramionami i ponownie robiąc delikatny krok wstecz tym razem opierając się od frontu o barierkę na moście. - Czy nie właśnie o tym rozmawialiśmy? O tym, że mając jedynie poszlaki można doszukiwać się wielu przeróżnych możliwości w naszym życiu, takich, które mają właśnie niewielką szansę realizacji, ale w które dzięki znikomym śladom dają nam perspektywę permanentnego brnięcia w nie? Nie sztuką jest przegrać wszystko strzelając jeden do miliona nie wiedząc co nas może spotkać. Sztuką jest tak kuć swój los, że dzięki poszlakom, które nam się przytrafiają zmniejszamy szanse niepowodzenia.
Czuł się jeszcze lepiej wyrzucając z siebie tak wiele myśli w ciągu jednej wypowiedzi. Te słowa tliły się w nim od początku tej niesamowicie podchwytliwej gry, w której każdy z zawodników szukał momentu, w którym będzie w stanie zagiąć własnego oponenta. Nie odczuwał już jakiejś dzikiej satysfakcji. Cieszył się raczej z samego aktu konwersacji.
Nadal było mu żal korony, którą chciał zostawić jako potencjalny dom dla żyjątek, które i tak się w nim zalęgły. Tym bardziej zdziwił go gest Ignacego, który niewątpliwie jako pierwszy zauważył coś, co się w niej czai. Po raz kolejny posłał mu pytajace już spojrzenie i nie wiedział jak do końca ma interpretować jego zachowanie. Okazja jednak do odgryzienia się, za żart odnośnie robaka nadarzyła się kilka chwil później, kiedy ślad podejrzenia domniemanego dowcipu, zaczynał dopiero kiełkować w gryfonie. - Och... Jest nieźle, ale... - Westchnął ostentacyjnie delikatnie przekrzywiając głowę jakby próbował znaleźć bardziej korzystne spojrzenie na całego Ignacego. - Myślę, że wyglądałem w niej lepiej.
Wewnętrznie uśmiechał się do siebie tak szeroko jak było to tylko możliwe. Utarcie nosa tak pewnej osobie jaką był puchon było deserem całej konwersacji. Teraz pozostawało mu jedynie czekać na to jak zareaguje sam zainteresowany, który jeszcze kilka chwil wcześniej spodziewał się niemałego teatrzyku, obserwując uważnie Cassa. Gryfonowi pozostawało jedynie wygodnie się rozsiąść i obserwować to co miało zajść za chwilę.
Czyż nie właśnie o to chodziło w tej ich małej grze, w której z taką lubością brali udział? Wymieniali ciosy, przerzucając się przy okazji różnego rodzaju kąśliwościami, robiąc przy okazji wszystko, co było w ich mocy, aby to ta druga słowa nie miała ostatniego słowa w konwersacji. Prowokowali, zwodzili, a nawet dezorientowali, licząc na to, że któryś z nich wpadnie w pułapkę, z której już tak łatwo się nie wykaraska. Opuszczające ich usta, w mniej lub bardziej kontrolowany sposób, riposty stanowiły zaś jedną z wielu broni, jakie mieli w swoim arsenale. Czy mieli jakieś asy skrywane w rękawach na wypadek, gdyby pomimo usilnych starań zostali jednak przyparci do muru? Z logicznego punktu widzenia powinni takowe mieć. Walka o kontrolę nigdy nie była prosta, a już na pewno nie wyglądała dwa razy tak samo. Można było być pewnym swojej wygranej, przez to, że do tej pory inni oponenci nie stanowili wystarczającego wyzwania, jednak rywalizowanie z całkiem nowym indywiduum zawsze stanowiło swojego rodzaju wyzwanie. Dlatego trzeba było z rozwagą odkrywać kolejne karty i zawsze mieć na podorędziu jakąś niespodziankę, gdyby inne taktyki zawiodły. Na stworzenie w głowie pełnego profilu danej osoby należało poświęcić sporo czasu i wziąć pod uwagę wiele parametrów. Trzeba było sprawdzać reakcje na dane bodźce, przeprowadzić kontrolę granic, w ramach których można było prowadzić rozgrywkę, jak i zadbać o to, aby wymiana poglądów, w przypadku niespodziewanych zastojów, przechodziła płynnie z punktu A do punktu B. Czy właśnie tym się teraz trudnili? Cóż, Ignacy zdecydowanie budował sobie przez tę konwersację obraz młodego Gryfona. Pytanie, czy on robił coś podobnego, czy też nie przykładał do tego zbyt dużej wagi. – Dobrze powiedziane, Panie Cassian – przytaknął po długiej pauzie, klaszcząc bezdźwięcznie. – Sam bym tego lepiej nie ujął. Wprawdzie trochę niechętnie, ale mimo wszystko musiał przyznać mu rację, ponieważ takowa po prostu mu się należała. A tego nie można było tak po prostu zignorować. Nie tylko odbił w całkiem niezły sposób piłeczkę, ale jednocześnie zapędził go w kozi róg, niemalże od razu przechodząc do podsumowania ich dotychczasowej dyskusji. Ba, nawet wyciągnął płynącą z niej naukę na światło dziennie. A to wszystko przy na pierwszy rzut oka, bardzo małym nakładzie wysiłku. Huh, może pod tą czupryną kryło się jednak coś więcej od cichego i zdystansowanego na pozór chłopca? Będzie musiał o tym później pomyśleć. Zabawne, jak łatwo rozmowa, która teoretycznie miała na celu uchylić rąbka tajemnicy, prowadziła do jeszcze większej ilości pytań, na które nie sposób było znaleźć konkretnych odpowiedzi. Może i pozwolił się teraz przegadać Cassianowi, jednak wciąż miał do dyspozycji kilka ciekawych zagrań, a te mogły mu się jeszcze przydać tego wieczora. Wmanewrowanie Gryfona, aby ten pozbył się korony, było mistrzowskim posunięciem, a jego mina rekompensowała mu nieco poprzednią porażkę. Nie tylko nie znał motywacji Puchona, ale też nie wiedział, skąd wynikało takie, a nie inne zachowanie. W końcu skąd mógł wiedzieć, co nim kierowało? Mógł to być zarówno podstęp, jak i zwykła brawura. Ignacy przewrócił wymownie oczami. – Tak to jest z ludźmi. Daj im się rozgadać, a prędzej czy później wykażą się pychą – odgryzł się bez przekonania, jakby przekomarzał się już tylko i wyłącznie dla zasady. – Podobno, gdy człowiek zaczyna wierzyć we własną wielkość, jest już gubiony. W sumie nic dziwnego. Bardzo szybko można wtedy stać się arogantem. Uśmiechnął się pod nosem, a chwilę później skierował swe spojrzenie ku nocnemu niebu na którym, pomiędzy koronami rozłożystych drzew, można było dostrzec pojedyncze gwiazdy, błyskające przyjaźnie. Niby były tak blisko, a jednak tak daleko. Cóż za cuda mogły się kryć pośród nich? Przez te wszystkie lata nauki w Hogwarcie ani razu nie okazał większego zainteresowania astronomią, poza kilkoma pierwszymi zajęciami, gdy jeszcze łudził się, że faktycznie dowie się na nich czegoś ciekawego. Bywały jednak chwile takie, jak ta, gdy popuszczał wodze swojej fantazji i pozwalał jej ponieść go w nieznanym kierunku. – Przedziwne, nieprawdaż? Siedzimy sobie tutaj w tym naszym bąblu pełnym najróżniejszego rodzaju problemów, gdy tam może się dziać wszystko. Dosłownie wszystko – powiedział z nieukrywaną nostalgią w głosie. – Od potyczek między obcymi cywilizacjami po zupełną pustkę, w której jedyną w miarę inteligentną formą życia jest rasa ludzka. Kosmos. Nieznane światy. Eksploracja głębin niekończącej się ciemności, w której mrugały jedynie pojedyncze punkciki. Czarodzieje niemili w tej dziedzinie zbyt wielu osiągnąć, a z tego, co się orientował, mugole byli dużo bardziej zainteresowani tą kwestią. Kilkadziesiąt lat temu posłali kilka misji na Księżyc, a według plotek mieli nawet w planach zasiedlenia Marsa. Marsa! W tym temacie magiczna społeczność zdecydowanie nie miała zbyt wiele do powiedzenia, a nawet gdyby miała, to i tak zapewne nie wniosłaby nic nowego do dyskusji.
Badali się wzajemnie. Raz po raz delikatnie przekraczali granice szukając możliwości by poszerzyć swoje strefy wpływów. Jednocześnie wytyczali nowe szlaki w poznawaniu siebie nawzajem. Sprawdzali na ile mogą sobie pozwolić i co jeszcze jest akceptowalne, a co już niestety nie. W takich momentach, przy takich grach nic więc dziwnego, że mogły zdarzać się mniejsze, bądź większe błędy. Poznając jednak ich naturę powinno, a przynajmniej wypadało je przemilczeć wiedząc, że każdy chociaż raz takowy popełnił.
Nie było inaczej i w ich przypadku, kiedy potrafili jednocześnie kąsać i poklepywać się po ramieniu. Aprobowali swoje wzajemne próby dalszej ekspansji jednocześnie zaciskając mocniej zęby na własnych wargach. Czy Cass czuł satysfakcję, że końcowo przegadał swojego towarzysza? Chyba jednak nie do końca. On naprawdę utożsamiał się po części z tą myślą kompletnie ją akceptując. Dla siebie samego stwierdzał fakty, powtarzał to co było efektem nie jednej, nie kilku a kilkudziesięciu burz mózgów, które przetrwał. Dlatego też słowa Ignacego skwitował lekkim skinieniem głowy i delikatnym uśmiechem. Nic więcej nie potrzebował tutaj robić. Nie chciał się pysznić i podnosić rangi swojej osoby wręcz pod niebiosa. Cieszył się jedynie, że jego pogląd jest jakkolwiek akceptowalny i rozumiany przez więcej niż jedną osobę - czyli jego samego.
Tym bardziej zabolał go kolejny z komentarzy, na który pozwolił sobie chłopak. Przymknął stalowe oczy zaciskając wyraźnie zęby na dolnej wardze i jakby bijąc się z samym sobą wewnątrz siebie. Miał do przełknięcia gorzki smak. Smak rozczarowania i kompletnego niezrozumienia. Jednocześnie czuł się jakby potraktowany został z niezwykłą wręcz arogancją i pychą właśnie. Nie rozumiał jak Ignacy mógł takie słowa skierować w jego kierunku. Gdyby miał możliwość, zrobiłby wszystko by tego nie słyszeć. Z wielu powodów było to jednak niemożliwe, a mleko... Zdążyło się rozlać. Najzwyczajniej w świecie było mu przykro, bo chyba liczył na to, że puchon inaczej go jednak odbiera, że są na pewnej stopie wspólnego zrozumienia i na takiej, na której wzajemnie w miarę się rozumieją, że czują się w swoim towarzystwie dobrze.
Smutek jednak z każdą chwilą potrafił zadziwić wewnętrznie Cassiana. Przybierał coraz to inne formy. Z mdlącego, gorzkiego smaku stawał się cierpkim, kwaśnym smakiem. Wewnętrznie budziła się w nim frustracja z obecnego stanu rzeczy. Strzała, która pozornie dla Ignacego mogła być jedynie drobną utarczką w trafiła głęboko do wnętrza i skutkowała raną. Przełknął ostentacyjnie ślinę zastanawiając się nad słowami, które powinien koniec końców z siebie wydusić. - To chyba z resztą podobnie do osób, które... - Wahał się i zastanawiał przy każdym słowie, a głos jego chociaż stabilny sprawiał wrażenie łamiącego się. Niewytrzymującego naporu wewnętrznych emocji. - Nie potrafią przegrywać. - I chociaż Ignacy nie był wstanie dostrzec, to na jego twarzy pojawił się bardzo brzydki grymas wstrętu. Takie zachowanie nie pasowało do Cassa, ale z drugiej strony nie mógł pozwolić, by Ignacy kiedykolwiek pozwolił sobie jeszcze raz na takie zachowanie. Odpłacał się pięknym za nadobne... I właśnie tego mu było wstyd.
Tym razem ewidentnie odsunął się od Ignacego chcąc sprawić by ten poczuł dystans, który chociaż swoja podstawę miał w relacjach interpersonalnych to powodował również ich fizyczne oddalenie się. Momentalnie strefa, do której dopuszczał chłopaka zmniejszyła się podkreślając niezależność Cassa.
Jedno krótkie spojrzenie, które posłał Ignacemu jeszcze bardziej utwierdziło go w przekonaniu, że chyba przeceniał we własnych myślach ich więź. Widział ten delikatny uśmiech, który pojawił się na twarzy puchona. Ubodło go to już zdecydowanie mniej, ale wciąż powodowało ból. Odkaszlnął trochę chrypę powstałą w wyniku dość marnej jakości konwersacji płynącej z jego strony przez ostatnich kilka chwil. Wiedział, że nie powinien pokazywać po sobie aż tak wielu emocji. Tego co w nim wręcz buzowało. - Prawda... - Odparł delikatnie, lekko przygaszonym głosem. - Niezliczona ilość możliwości w niezliczonej ilości światów. - Westchnął poprawiając delikatnie swoje włosy. - Dopiero myśląc o tym możemy stwierdzić jak mali i na dobrą sprawę nic nie znaczący jesteśmy do tego całego procesu, z drugiej zaś strony... Nasze zniknięcie mogłoby potencjalnie spowodować efekt motyla na tak gigantyczną skalę... - Zamilkł. Po prostu nie chciał już wyrzucać z siebie nawet jednego słowa przypominając sobie to co przed chwilą powiedział do niego brunet. - Z resztą... Mniejsza. Nie powinienem się przecież rozgadywać. - Zacisnął mocniej rękę na balustradzie gryząc się dalej w język. Nie wiedział, nie chciał i nie powinien nic już mówić. Powinien jedynie zniknąć i już nikomu na oczy się nawet nie pokazywać. Żal był zbyt duży by od tak wyparować. Nie pomagało nawet permanentne powtarzanie w głowie, że był to jedynie żart. Czuł się rozgoryczony i to w straszny sposób.
Być może wszyscy byli na swój sposób aroganccy. Ignacy, dlatego że miał czelność wypowiedzieć takie, a nie inne słowa na głos, a Cassian przez to, iż wziął to tak do siebie i d razu założył, że był to atak wycelowany w jego osobę. Czyżby lekkie przewrażliwienie na swoim punkcie? Puchon nie wiedział, miał jednak pewne doświadczenie z konwersacjami tego typu, więc dosyć szybko zauważył zmianę w postawie kolegi, chociaż nie miał pojęcia, co dokładnie mogło ją wywołać. Mimo wszystko miał na tyle oleju w głowie, aby się o to nie wykłócać, a zamiast tego załagodzić eskalujący konflikt. – Zaakceptowałem swoją porażkę – odparł twardo, nie zmieniając jednak barwy swego głosu. – Wybacz, jeśli moje słowa w jakikolwiek sposób cię uraziły. Nie to było moim celem. Przymknął na chwilę oczu, zastanawiając się, czy jednak naprawdę był tak mało obyty w kontaktach międzyludzkich, czy wina leżała także po stronie nastolatka. – A i owszem – potwierdził ze swojego rodzaju fascynacją w głosie. – Jeśli za trzysta czy nawet tysiąc lat rasa ludzka miałaby decydować o losach wszechświata, jej brak mógłby okazać się katastroficzny. Zakładając oczywiście, że czas jest linearny, a przyszłości nie da się zmienić. Zupełnie nieświadomie puchon zaczął lekko modulować głos, jakby chciał w ten sposób podświadomie bardziej zainteresować swojego słuchacza. Starał się mówić dynamicznie, utrzymując tę jednoosobową publiczność w stanie lekkiego zaintrygowania, nie chcąc zanudzić jej na pozór mało ważnym wywodem. Jednak czy aby na pewno właśnie taki był? Gdyby się tak nad tym poważniej zastanowić, to omawiali wydarzenia wielkiej wagi. – Wyobraź sobie, że zabrakłoby nas w kluczowym momencie historii kosmosu. Skutki mogłyby być opłakane. Upadek całego stworzenia, a może nawet i koniec znanej nam rzeczywistości. Katastrofa na skalę kosmiczną, bo w danym punkcie w czasie zabrakło kogoś, kto powinien tam być. Możemy nawet pójść o krok dalej. Co by się stało, gdyby osoba o wielkiej wartości dla przyszłości z jakiegoś powodu by się nie narodziła? Jak by zachował się wszechświat? Pozwoliłby, aby świat kształtował się bez tej istoty czy wyciągnąłby asa z rękawa i powierzyłby to przeznaczenie komuś innemu? Mógł niezbyt przepadać za astronomią i wróżbiarstwem, jednak w gruncie rzeczy, kwestia, do której tak płynnie przeszli w toku tej konwersacji nie dotyczyła żadnej z tych dziedzin. Jasne, rozmawiali o wielkiej pustce, w której była zawieszona zamieszkiwana przez nich planeta, jednak nic poza tym. Ten problem był gdzieś na pograniczu mistycyzmu, metafizyki, a nawet filozofii w pewnych względach. Jaki był cel istnienia? Czy ktoś miał władzę nad jego zmianą? Interesujące to były zagadnienia i istniało na nie całe setki jak nie tysiące odpowiedzi. Żadna z nich nie była dobra ani zła, głupia czy inteligentna. Większość z nich można była w dużym stopniu uwiarygodnić, odpowiednio przedstawiając własną perspektywę i sposób pojmowania otaczającego daną osobę świata. Ignacy zamrugał zdziwiony, słysząć komentarz chłopaka. Co on znowu takiego zrobił? Przecież to była tylko prosta, żartobliwa myśl rzucona gdzieś w przestrzeń. Mogła nawet pozostać bez odpowiedzi, a po prostu zostać odebrana i zapomniana. Nawet gdyby liczył na jakąś reakcję, to zakładał, że zmusiłaby go ona do rozłożenia własnych słów na czynniki pierwsze w celu znalezienia czegoś nowego. Nie sądził, że Gryfon weźmie to aż tak mocno do siebie i jeszcze na dodatek się obrazi z tego powodu. Z trudem powstrzymał się od wymownego przewrócenia oczami i głębokiego westchnięcia. Najwyraźniej trafił na pierwszą granicę, której nie warto było przekraczać, jeśli chciało się odbyć spokojną rozmowę z Cassianem. Ludzie jednak byli skomplikowani. – Wiesz co? Ludzie tzn. ogół społeczeństwa, ma pewne powiedzenie. Złość urodzie szkodzi – bąknął pod nosem, nie mogąc wymyślić nic lepszego, a po chwili bicia się z myślami, nałożył koronę z powrotem na głowę siedemnastolatka. – Chodź. Zbieramy się. Późno już, a może raczej wcześnie. Niedługo będzie widno. Nie miał zamiaru po raz drugi przepraszać i błagać na kolanach o wybaczenie, więc po tych słowach po prostu ruszył powoli w kierunku, jak mu się wydawało, ośrodka, w którym pomieszkiwali na co dzień. Dopiero po jakiejś minucie, spojrzał za siebie, aby sprawdzić, czy w dalszą drogę wybrał się samotnie. Na szczęście Gryfon faktycznie się za nim ciągnął te parę metrów z tyłu. Z ociąganiem, bo z ociąganiem, ale jednak szedł. Może nie było między nimi wcale tak źle?