Na krańcu plantacji, na jednym z pól znajdują się wysokie, zasuszone snopki z siana. Zabezpieczone magicznym sznurem i zaklęciem blokującym spadanie na nie deszczowych kropel, stanowią idealne siedzisko na spacerujących tędy ludzi. Są dość wysokie, więc gdy uda Ci się wspiąć i zająć miejsce, masz piękny widok na okoliczną, wiejską przyrodę. Na pobliskim polu często jest stado saren z młodymi, rozciąga się też widok na niewielki staw, który pięknie mieni się w promieniach zachodzącego słońca.
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julia wsadziła kafla pod pachę, umościła się wygodnie na miotle i strzeliła przed siebie, mijając o centymetry Puchona, który akurat kręcił w powietrzu rozgrzewkowe piruety i ósemki. Chłopak, widząc, że Julia jest gotowa do gry, zajął pozycję obronną i patrzył wyczekująco na kafel, nie tracąc go ani na ułamek sekundy z oczu. Poranna mgła w połączeniu z mżawką sprawiały, że Julia niemal nie widziała snopów, które zastępowały pętle. Do tego zaczynało jej się robić chłodno, ale przecież wiedziała, że tak będzie i na to przystała, szybko więc wyrzuciła z pamięci myśl o wannie z gorącą wodą. Zamiast tego skupiła się na tym, żeby nie osłabić chwytu na śliskiej miotle i nie wypuścić czerwonej piłki. Dziewczyna odleciała, zwiększając dystans do obrońcy, po czym zawróciła i z pełną prędkością ruszyła w jego kierunku. Krople deszczu spływały jej po twarzy niczym łzy, a szczupłe palce zaciskały się brutalnie na miotle. Ta, stara i wysłużona, osiągnęła swój limit prędkości, ale dziewczynie to nie wystarczało. Z lataniem i prędkością było trochę z kartami w czekoladowych żabach. Apetyt rósł w miarę jedzenia i z biegiem czasu chciało się coraz więcej i więcej. Zapewne po kilku lotach, czułaby niedosyt nawet na Nimbusie 2015. Brooks postanowiła urozmaicić sobie nieco lot. Przestała więc lecieć prosto, a zaczęła zygzakiem, aby zmylić Ignacego. – Lewa czy prawa? – krzyknęła zaczepnie w kierunku obrońcy, pytając, w której pętli powinma umieścić kafel. Chłopak był jednak zbyt skupiony na wykonywanej pracy, aby dać się zdekoncentrować jej zaczepkami. Julia wybrała więc za niego i rzuciła w kierunku lewego snopa. Kafel opuścił zgrabnie jej dłoń i wirując z zawrotną prędkością, ruszył w kierunku siana. Ignacy wykazał się jednak nie lada refleksem, a zdumiona Krukonka podejrzewała również, że jasnowidztwem. Ignacy bowiem najnormalniej w świecie ją wyczuł i ruszył w odpowiednim kierunku w tym samym momencie, gdy kafel opuszczał jej dłoń. Mieć wyjątkowy refleks między pętlami to jedno, ale rozpoznawanie intencji strzelca po jego postawie to zupełnie inna para kaloszy. Wczoraj dziewczyna podejrzewała, że może być z niego świetny pałkarz, ale dziś Puchon rozwiał tę myśl w jej głowie. On po prostu był na właściwym miejscu. – No no no! – pokiwała głową z uznaniem, wisząc nad nim. – Do Harpii cię nie przyjmą, ale gdybyś chciał, pewnie dostałbyś się do każdej innej drużyny. Naprawdę w to wierzyła. Oczywiście, takich młodych gniewnych jak ona czy Puchon było w Wielkiej Brytanii całe mnóstwo. Ostatecznie przebijała się garstka, a tylko ułamek tej garstki zostawiał po sobie jakikolwiek ślad w profesjonalnym quidditchu. Dziewczyna jednak pamiętała go z poprzedniego sezonu i dostrzegała, jak duże postępy zrobił w relatywnie krótkim czasie. O tym, jak potoczą się jego dalsze losy, musiał zdecydować on sam. W końcu latanie na miotle mogło być dla niego zaledwie hobby, a nie planem na życie. Julia poleciała w kierunku kafla, który odleciał w siną dal, chowając się za mgłą. Nie była to pogoda do gry w quidditcha, ale właśnie takie treningi pamięta się najdłużej i wspomina najprzyjemniej. Tym razem Krukonka postanowiła zaskoczyć Puchona. Wzbiła się wysoko w górę, a potem gwałtownie pikowała głową w dół. Miała nadzieję, że mgła wokół obrońcy nieco spowolni czas jego reakcji. Strzał oddała z daleka. Nie widziała nawet Ignacego, jedynie kontury snopów, których chronił.
Cóż, jak na pierwszą próbę obrony podczas tej sesji treningowej, chyba można było z powodzeniem stwierdzić, że poszło mu całkiem nieźle, prawda? Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż Julia niczego nie ułatwiała przez to, że w pewnym momencie zaczęła lecieć zygzakiem. Puchon wypuścił głośno powietrze z płuc, gdy udało mu się odbić kafla. – Może kiedyś – zawołał, zanim dziewczyna zdążyła pofrunąć w stronę piłki. W sumie to nie wiedział, co tak właściwie chciałby robić, kiedy już uda mu się ukończyć studia w Hogwarcie i w pełni się usamodzielnić. Biorąc pod uwagę, że jedyne sukcesy odnosił właśnie na boisku lub na zajęciach z Zaklęć i OPCMu, pochylenie się nad zawodami związanymi właśnie z tymi dziedzinami, wydawało się czymś kompletnie naturalnym. Ba, było nawet całkiem logiczne. W końcu większość ludzi wybierała swój wymarzony zawód na podstawie swoich zainteresowań, hobby czy sukcesów w trakcie edukacji. Szkoda tylko, że podczas tego typu rozmyślań niemalże od razu przychodziły wątpliwości. Czy okaże się wystarczająco dobry? A co jeśli sukcesy, które sprawiły, że zaczął myśleć o takiej, a nie innej ścieżce kariery były jedynie przypadkiem, swoistym łutem szczęścia, darem od losu, strzałem jednym na milion? Nie chciał pakować się do pracy, w której nie byłby pewny swojej roli czy możliwości. Podejrzewał, że jego zmartwienie mogły po części pochodzić ze zbyt małej wiary w siebie lub ze zwykłych kalkulacji przeprowadzanych w jego własnej głowie, jednak nie było to coś, czego dało się łatwo wyzbyć. Tak samo, jak kilka komplementów nie było w stanie ot tak zmienić jego perspektywy o sto osiemdziesiąt stopni. Po prostu tak nie potrafił. Taka zmiana nie była prostym zdarzeniem, a procesem. Długim i niełatwym, aczkolwiek możliwym do zrealizowania, jeśli dana osoba była w stanie skupić się na obranym przez siebie celu. Zagubiony pośród własnych myśli, nie zauważył tego, że Julia zniknęła mu z pola widzenia i tak, jak do tej pory po prostu latał wzdłuż bramki od jednego jej końca do drugiego, tak teraz zatrzymał miotłę i się rozejrzał. Mgła nie pomagała, chociaż dużo większą winę ponosił akurat w tym momencie on sam. Przeklął w myślach. Powinien się skupić, skoro już wybrał się na ten trening. Ten chwilowy brak koncentracji nie mógł wyjść mu na dobre i tak też się stało. Kafla wyłaniającego się z mgły zauważył zdecydowanie zbyt późno, chociaż przynajmniej miał wystarczająco dużo czasu, aby w jakikolwiek sposób zareagować. Spróbował chwycić piłkę, jednak ta musnęła jedynie czubki jego palców, tylko po to, aby przelecieć nad jego głową i wylądować w bramce. Cóż, nikt nie był idealny, a dekoncentracja robiła swoje. – Pójdę po niego! – zawołał w bliżej nieokreślonym kierunku, aby chwilę później obniżyć pułap lotu i zeskoczyć na ziemię. Przebiegł szybko dystans dzielący go od kafla, a potem wrócił do przestworzy, czekając, aż Julia pojawi się w jego polu widzenia. Gdy tak się stało, odrzucił do niej kafla.
Julia chwyciła kafla i ponownie zniknęła mu z pola widzenia. Choć latanie w takich warunkach, choć niezbyt przyjemne, było również niezłą zabawą. Mgła wszystko utrudniała i czyniła znacznie ciekawszym. Oboje musieli uważać i w dużej mierze polegać na własnym instynkcie, tak jak wczoraj w lesie, a to sprawiało, że cały trening zyskiwał dodatkowych kolorów. A kiedy trening był tylko ciężki i nie przynosił frajdy, to szybko mógł się znudzić i zniechęcić do dalszego rozwoju. Najwięksi mistrzowie w każdej dziedzinie to zawsze ci ludzie, którzy w jakiś sobie znany sposób potrafią sprawić, że wypalenie i rutyna ich nie dotyka. Krukonka puściła się miotły i złapała kafla oburącz, bardziej dla wyzwania niż dla faktycznej potrzeby. Lubiła sobie komplikować życie, aby później stawało się łatwiejsze. Gdyby się nad tym zastanowić, mogłoby to być jej życiowe motto. Gdy los stawiał ją na rozdrożu, ona zawsze musiała wybrać ten cięższy, rzadziej uczęszczany szlak. Nie robiła jednak tego z powodu jakiegoś wewnętrznego nonkonformizmu czy też, aby zrobić komuś na złość. Filozofia dziewczyny była znacznie prostsza, niż mogło się wydawać. Ona po prostu znała siebie najlepiej i wiedziała, że stawianie sobie najcięższych wyzwań, daje jej najwięcej satysfakcji. Teraz kiedy leciała bez trzymanki przed siebie, z trudem zachowując równowagę na cienkiej miotle, zastanawiała się, jak uprzykrzyć życie również Puchonowi. Na ciekawy pomysł wpadła już sekundę później i kiedy zbliżyła się do snopów na odpowiednią odległość, rzuciła kaflem o ziemię tak by ten skozłował tuż przed Ignacym. Tym razem Puchonowi nie udało się obronić „pętli”, choć ponownie była bardzo blisko, a kafel musnął jego szczupłe palce. Gdyby nie ograniczająca widoczność mgła, z pewnością obroniłby ten strzał. Ćwiczyli w ten sposób jeszcze dobre kilkanaście minut, które minęły im szybko niczym sekundy. Ponoć szczęśliwi czasu nie liczą, a wspólny trening musiał cieszyć zarówno brunetkę, jak i szczupłego obrońcę. Julia wylądowała przy snopie, którego chwilę wcześniej bronił Puchon i osuszyła przemoczone ubrania zaklęciem, po czym założyła bluzę. Mżawka na szczęście postanowiła męczyć ludzi gdzie indziej, a mgłę rozniósł wiatr. Wciąż było chłodno, ale nie tak nieprzyjemnie, jak wcześniej. Dziewczyna wyjęła z zaczarowanej torby bidon z wodą i upiła kilka łyków, po czym podsunęła go towarzyszowi. – Dobrze bronisz –stwierdziła rzeczowo. – Znacznie lepiej niż w zeszłym roku. To prawda, Puchon poczynił pewne postępy przez ostatnie miesiące. O tym, jakie były jego ograniczenia i jak wielki był jego talent, nie wiedział nikt, nawet sam chłopak. Do tego musiał dojść sam ciężką pracą i regularnością, ale sam fakt, że wakacyjny wschód słońca oglądał z poziomu miotły, pokazywał, że jest na dobrej drodze do znalezienia odpowiedzi na te nurtujące pytania. – A może to ja gorzej strzelam – dodała po dłuższej chwili z uśmiechem na twarzy i puściła mu „oczko”.
– To zapewne zasługa naszych wspólnych treningów – odparł przymilnie, przyjmując w swoje ręce bidon. W gruncie rzeczy musiało być w tym ziarenko prawdy, ponieważ ćwiczenie w towarzystwie dosyć dobrze wpływało na jego kondycję, a już na pewno zdecydowanie lepiej niż spędzanie wieczorów nad książkami i osobistymi notatkami o qudditchu. Wiedza teoretyczna owszem była ważna i przede wszystkim przydatna, jednak nikt nie zostawał mistrzem tego sportu poprzez siedzenie do późnej nocy nad opasłymi woluminami. Akurat w tej dyscyplinie praktyka była znacząca i nie można było odstawić jej tak po prostu na dalszy plan. Chłopak uśmiechnął się na komentarz dziewczyny i pociągnął kilka długich łyków wody, aby po chwili zwrócić właścicielce jej bidon. Trening go wprawdzie wymęczył, jednak wiedział, że napychanie się wodą od razu po wysiłku fizycznym także nie należało do najlepszych pomysłów. Zwłaszcza że to nie był jeszcze koniec, a nawet gdyby był to i tak czekała ich jeszcze podróż do pensjonatu. A mimo wszystko wolał spędzić resztę dnia w ciszy i spokoju, a nie walcząc z bólem brzucha. Skrzywił się na samą myśl. Tak, tego zdecydowanie wolałby uniknąć. Para graczy spędziła jeszcze trochę czasu, dochodząc do siebie, a następnie przeszła do następnego punktu ich planu, jakim był wyścig. W takich rozgrywkach Ignacy już dawno nie brał udziału, chociaż zdecydowanie preferował to od bludgera. Pomimo dużych prędkości i w wielu przypadkach niezbyt dobrej widoczności, tak na pewno wolał się ścigać z żywymi osobami, niż zwalczać morderczy głaz, którego jedynym celem było uderzenie w któregoś z zawodników. – Gotowa? – zawołał, gdy już ustawili się na swoich miotłach w odpowiednim miejscu. Po upewnieniu się, że Julia jest w pełni przygotowana, Puchon zaczął odliczać. Tym razem nie miał zamiaru oszukiwać, czy też „zrównywać szans”. A może chciał po prostu w ten sposób podziękować za to, że dziewczyna nie skomentowała jego roztargnienia podczas bronienia bramki? W każdym razie, gdy nadszedł czat startu, oboje wystrzelili przed siebie.
Ignacy ku własnemu zdumieniu zdobył minimalną przewagę przed dziewczyną. Trasa wyścigu kierowała ich do lasu i tak jednak dosyć szybko zaczęły się problemy. Pierwszą przeszkodą, na jaką trafił, było ogromne drzewo, a wyminięcie go nie było zbyt prostym zadaniem. Co toto nie! Musiał odbić w lewo i odlecieć dobry kawałek, przez co Julia zdążyła go już wyprzedzić. Oh, ten wyścig wcale nie będzie taki łatwy, jak mogłoby się wydawać...
Wyścig od samego początku zaczął się układać po myśli Krukonki, czego nie można było powiedzieć o jej rywalu. Kiedy nieznacznie prowadzący Ignacy starał się ominąć wielkie, rozłożyste drzewo, Julia celowo obniżyła pułap lotu. Okazało się to doskonałą decyzją. Dzięki temu nie tylko wyprzedziła Puchona, ale również zyskała pokaźną przewagę. Droga stała przed nią otworem – zero twardych pni, zero gęstych krzaków czy koron. Nic, tylko lecieć i wygrywać. Niestety, sprawy nieco się skomplikowały i to tylko i wyłącznie z jej winy. Krukonka pozwoliła sobie na chwilę dekoncentracji, co wykorzystał przeciwnik. Zadowolona z siebie odwróciła się do tyłu i… oniemiała. Puchon nie tylko odrobił ten bezpieczny dystans, ale również wykorzystał jej zawahanie się i pewnie ją wyprzedził. Nim Julia zdążyła się zorientować, co się stało, Ignacy był już dobre kilka metrów przed nią. [b]– Kurwa! [b] – skarciła siebie dziewczyna i z zacięciem na twarzy ruszyła za Puchonem. Dogonienie chłopaka zajęło jej więcej czasu, niż sądziła. Oczywiście, używana i stara miotła nie ułatwiały jej tego, ale nie mogła szukać tak banalnych wymówek, bo chłopak leciał na identycznej. Niemal udało jej się zrównać z Ignacym, ale to był dopiero początek jej zmartwień. Chłopak, nieświadomy tego, że jest tak blisko niego, wykonał nagły skręt miotłą. Pech chciał, że ta trafiła Julię prosto w twarz. Dziewczyna z przerażeniem uświadomiła sobie, że czuje w ustach metaliczny smak krwi, a co gorsze – straciła zęba, którym o mało się nie zakrztusiła. Bezpiecznik w głowie kazał jej jak najszybciej lądować, ale przez te wszystkie lata nauczyła się go ignorować. Kontuzje były w miotlarstwie na porządku dziennym i ten, kto nie umiał do nich przywyknąć, już na starcie był stracony. Zresztą, choć rana wyglądała makabrycznie, to w gruncie rzeczy była mniej bolesna, niż można było przepuszczać. Schowała więc zęba w dłoni, splunęła krwią pod siebie i podjęła kolejną próbę zrównania się z chłopakiem – tym razem skuteczną.
Chłopak zmełł w ustach przekleństwo, próbując zrównać się ze swoją towarzyszką. Przelatując raz jeszcze obok wielkiego drzewa, zmierzył je nienawistnym spojrzeniem. To wszystko była jego wina! Mógłby przysiąc, że pojawiło się zupełnie znikąd, ponieważ nie był w stanie przypomnieć sobie, aby dostrzegł je podczas drogi na pole, a trzeba było przyznać, że rzucało się ono w oczy! Musiała tutaj działać jakiegoś rodzaju magia. Kiedy udało mu się już wrócić na główny tor wyścigu, westchnął ciężko, widząc, jak duży dystans ma do pokonania. Mimo to nie miał zamiaru poddawać się tak od razu. Dogoni ją, choćby miał przy tym doprowadzić wypożyczoną miotełkę do jej limitów wytrzymałości, stabilności i prędkości. Nagle spomiędzy drzew wyleciało jakieś przedziwne stworzenie – jak się okazało dosłownie chwilę później, był to hipogryf – więc Ignacy zrobił najbardziej odpowiedzialną i bezpieczną rzecz. Chwycił wielkiego zwierza za ogon. Temu najwidoczniej niezbyt spodobała się ta nadmierna bliskość, ponieważ niemalże od razu ryknął przeraźliwie i pomknął przed siebie, ciągnąc Puchona za sobą. Czy ten ruch był dobrym posunięciem? Cóż, na pewno do najnormalniejszych nie należał. Jednak z pewnością pomógł mu zrównać się Krukonką, więc chyba można było to zaliczyć jako coś pozytywnego, prawda? Chwilę po puszczeniu magicznego zwierzęcia, chłopakowi udało się wyprzedzić dziewczynę, jednak ku własnemu zdziwieniu, miał wrażenie, że przy okazji w coś uderzył. Nie miał jednak czasu się odwrócić i sprawdzić co takiego się stało, ponieważ po oddaleniu się od Julii na kilka metrów wleciał w grupę małych niebieskich ptaszków. Starcie z bandą memortków znacznie go opóźniło, zwłaszcza że stracił dodatkowe kilkanaście sekund, wypluwając pojedyncze pióra. Te okolice to naprawdę nie był dobry teren do wyścigów.
O ile start w wykonaniu dziewczyny wydawał się usłany różami, to tak kolejne minuty wyścigu sprawiały, że zaczęła kwestionować podjętą decyzję o udziale w wyścigu. To zdecydowanie nie był jej dzień, a wszystko zdawało się przeciwko niej. Kiedy w końcu udało jej się zrównać z Puchonem, temu ponownie udało się oddalić na bezpieczną odległość. Pech chciał, że wpadł prosto w rój memortków. Charakterystyczne nieme ptaszki, w przeciwieństwie do Julii, zdążyły uniknąć karzącego końca miotły, ale popłoch, w jaki wpadły, sprawił, że w górę wzbiły się błękitne pióra, przez które chwilo chłopak chwilowo nic nie widział. Julia, będąc z tyłu, wykorzystała to zamieszanie i sprawnie wyminęła Puchona i przerażone ptaki i ponownie wysunęła się na prowadzenie. Jak się okazało – nie na długo. Wyścigi na miotłach należały do sportów, w których wszystkie chwyty były dozwolone, ale akurat czegoś takiego się po swoim towarzyszu nie spodziewała. Nagle się bowiem okazało, że Puchon postanowił… wejść na jej miotłę! Tego było za wiele. Krukonka złapała się mocno i zaczęła gwałtownie zmieniać kierunek, aż w końcu pikowała mocno w dół i zrobiła błyskawiczny obrót wokół własnej osi. Jej taktyka poskutkowała, bo miotła, pozbawiona dzikiego współpasażera, momentalnie przyspieszyła. Julia ponownie znalazła się na przedzie, a Puchon wylądował miękko w leśnej ściółce, która doskonale zamortyzowała upadek z niedużej wysokości.
Obrzydliwe, pomyślał, wypluwając kolejne pióra. Co to był za las, w którym na życie każdego człowieka czyhały olbrzymie drzewa, hipogryfy wyskakiwały z zarośli, a na domiar złego błękitne ptaki przypuszczały niespodziewane ataki w najmniej spodziewanych momentach? Nie było w tym doświadczeniu nic przyjemnego, a już nawet nic nawet odrobinę ekscytującego. Przypominał to bardziej ciąg naprawdę niefortunnych zdarzeń, a gdyby nie to, że spędził w tych okolicach ostatnie kilka dobrych tygodni, to pokusiłby się o stwierdzenie, że przypadkiem wtargnęli na teren jakiegoś rezerwatu. A może była to po prostu kara do losu? Co zaś tyczyło się owego niesportowego zbliżenia się do miotły Julii... to wcale nie było tym, na co wyglądało na pierwszy rzut oka! Naprawdę! Po prostu podczas zrównywania się z dziewczyną siła pędu przechyliła go nieco na bok, w wyniku czego był zmuszony zahaczyć o środek lokomocji swojej towarzyszki. Eh, nawet gdy chciał grać fair play, to okoliczności zdawały mu się to utrudniać. Koniec końców po efektownym zagraniu Krukonki, Ignacy wylądował na ziemi. Na początku nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co tak właściwie się stało i dopiero gdy poczuł charakterystyczne odór ziemi, błota oraz lokalnej roślinności zorientował się, że spadł z miotły, która mknęła gdzieś teraz razem z Julią. Puchon stanął na czterech nogach i ruszył powoli w kierunku mety, gdzie zamierzał się z dziewczyną spotkać. Skoro strąciła go z miotły, to oznaczało, że wygrała, więc nie było już zbyt dużej potrzeby, żeby ponownie wznosił się w powietrze. Gdy po kilkunastu minutach spaceru dotarł do celu i zobaczył plamy krwi na jej twarzy, od razu zasłonił sobie usta ręką, nie mogąc uwierzyć w to, że aż tak się zraniła. Czy to było jego wina? Oh, nie. To nie wróżyło dobrze.
Las, przez który przyszło im lecieć, zdecydowanie nie należał do tych, które nadają się na romantyczny piknik, a co dopiero miotlarski wyścig. Człowiek musiał w takich warunkach walczyć nie tylko z przeciwnikiem, ale i samym lasem, który robił wszystko, żeby w jakiś sposób poturbować i uprzykrzyć człowiekowi życie. Kiedy Puchon spadł, dziewczyna spodziewała się, że szybko ruszy jej śladem. Kiedy jednak przez długi czas nic się nie działo, odwróciła się tylko po to, żeby ze zdumienie, zauważyć, że jego miotła leci pusta jej śladem. Dziewczyna pochwyciła ją w locie. Miała zamiar wrócić po Ignacego, ale ostatecznie się rozmyśliła. Była na niego zła. Nie dość, że straciła zęba po ciosie miotłą, to jeszcze starał się zrzucić ją z miotły. Kilkunastominutowy spacer przez las powinien nieco uspokoić jego gorącą głowę. W czasie kiedy Puchon przemierzał niewydeptane leśne ścieżki, ona doprowadzała się do względnego porządku. Kontuzje i urazy były co prawda czymś normalnym, ale z jakiegoś powodu, ją spotykało coś złego wyjątkowo często. W ciągu zaledwie dwóch treningów zdążyła rozciąć głowę o gałąź, zebrać porządną kolekcję siniaków od tłuczka i stracić zęba po ciosie miotłą. Do tego o mało nie spadła podczas lotu. Najwyraźniej limit szczęścia wyczerpała dawno temu, pytanie tylko, kiedy. W poprzednim sezonie pech również zdawał się jej nie opuszczać i do klasycznych urazów, takich jak niegroźne obicia czy naciągnięcia mięśni, dołożyła kilka dni na skrzydle szpitalnym, po oberwaniu w głowę tłuczkiem podczas szkolnego spotkania. Krukonka schowała zęba do kieszeni, a usta przepłukała strumieniem wody z różdżki, choć na niewiele się to zdało, bo rana wciąż krwawiła. Do tego czuła, że twarz powoli zaczyna jej puchnąć. – Frigus – wymamrotała i przyłożyła chłodzącą wiązkę do policzka. Na razie musiało to wystarczyć, wybity ząb to jeszcze nie był koniec, choć oczywiście wolałaby, żeby ten był w jej ustach, a nie kieszeni. Kiedy Puchon dotarł w końcu na miejsce, przyjrzała mu się uważnie. Strój miał cały w leśnej ściółce, sianie i piórach. Wyglądał komicznie i dziewczyna nawet poczuła się lepiej, ale wyraz jej twarzy się nie zmienił. – Jak spacer? – zapytała, podając mu zagubioną miotłę.
Chłopak cofnął się nieznacznie kilka kroków, widząc grymas koleżanki. W sumie, czego miał się spodziewać po tym, jak uderzył ją w twarz miotłą? Wprawdzie stało się kompletnie przypadkowo i nie miał nad tym zbyt dużej kontroli, ale może nawet byłby w stanie wytłumaczyć jakoś swoje zachowanie, gdyby nie fakt, że dosłownie chwilę później praktycznie zwalił się na jej miotłę. Takie ciąg wydarzeń zdecydowanie na stanowił dobrej podstawy do usprawiedliwiania się. Zatrzymał swoje spojrzenie na jej twarzy, jakby próbował odgadnąć, co takiego zrobił. Oczu jej nie wybił, nosa chyba też nie złamał, więc z najgorszych uszkodzeń pozostawała szczęka i zęby. Zbladł nieco, uświadamiając sobie, co właściwie narobił przez swoje dziwne ewolucje lotnicze. – Oh – jęknął, przez chwilę nie wiedząc, jak powinien się zachować. – Sądząc po tej minie, dochodzę do wniosku, że powinien być dużo dłuższy, bardziej męczący oraz wymagający większego wysiłku fizycznego. Ja... Przepraszam. Z całego serca. Mam nadzieję, że nie stało Ci się nic bardzo poważnego. Cóż, więcej mógł powiedzieć? Nie miał zamiaru udawać, że to nie jego wina, ponieważ w dużej części to przez niego doszło do tego nieprzyjemnego wypadku. Jasne, mógł obrócić wszystko w żart i dorzucić, że powinna bardziej uważać na swoje otoczenie, jednak nie było to w jego stylu. Zwłaszcza że rana, jaką otrzymała nie była prawdopodobnie jakimś tam zwykłym siniakiem. Skłonił przed Krukonką głowę w geście skruchy i powoli podszedł do miejsca, gdzie leżały ich rzeczy i zaczął zdejmować z siebie ochraniacze, które wcześniej przywdział. – Jeśli chcesz znaleźć kogoś, kto cię opatrzy, to idź przodem. Nie ma problemu – zapewnił ją. – Ja zabiorę te klamoty do ośrodka. Chociaż w ten sposób chciał zadośćuczynić za to, co w niego wstąpiło w powietrzu. Zerknął na Julię, nie wiedząc jakiej odpowiedzi się powinien po niej spodziewać.
Krukonka nie należała do osób, które długo trzymają urazę. Oczywiście, nie była zachwycona całą sytuacją, ale przecież sama przystała na wyścig. A ten, ktoś się na to decyduje, niejako zgadza się na wszystko to, co może go w jego trakcie czekać. Miotła należała do Puchona, ale w tym wypadku należało winić grę, a nie gracza. – Nic się nie stało. Niepotrzebnie podlatywałam tak blisko ciebie.
W gruncie rzeczy była to tak samo jej wina, jak jego. Gdyby tylko zostawiła mu trochę miejsca, ominąłby ją zarówno cios w twarz, jak i incydent z wchodzeniem na miotłę.
– Ale po cholerę wszedłeś mi na miotłę? To nie miało sensu.
Kiedy Puchon zaproponował jej pomoc z niesieniem torby, nieco się rozchmurzyła. Poza tym zaklęcie chłodzące zaczynało przynosić pierwsze efekty, a z czasem rana w ustach przestała tak obficie krwawić. – Nie trzeba. Wystarczy, że mi postawisz piwo. I pomożesz znaleźć Whitehorn. Na pewno zna jakieś zaklęcie na złamane zęby.
Po chwili ponownie siedli na miotły i ruszyli w kierunku stogów, gdzie Julia zostawiła część swoich rzeczy, w tym ulubioną czapkę. Tym razem lecieli jednak ostrożniej. Jak się okazało, spokojny lot sprawiał, że groźny las nie był aż tak niebezpieczny, jak się początkowo wydawało. To po prostu kluczenie między drzewami z zawrotną prędkością sprawiało, że każdy drobny błąd zamieniał się w kolejny – większy i bardziej niebezpieczny.
Słysząc odpowiedź swojej towarzyszki, kamień spadł mu z serca. Gdyby nie to dosyć pozytywne podejście Krukonki do całej sytuacji, prawdopodobnie jeszcze przez długi czas by się tym zadręczał. Wprawdzie i tak będzie żałował tego, co się stało i swojego udziału w całym zdarzeniu, jednak nie będzie sobie tego wyrzucał w tak dużym stopniu. – To był wiatr – wymamrotał, a chwilę później umilkł. Dopiero kiedy wypowiedział te słowa na głos, zdał sobie sprawę z tego, jak głupio brzmiało jego wytłumaczenie całego wypadku. Zamknął na moment oczy, starając się nie myśleć o swojej własnej głupocie. Nawet gdyby tutejszy wiatr był w jakiś sposób zaklęty, aby utrudniać podróżującym latanie, to i tak miałby problem, aby uwierzyć w coś takiego. Pomimo odmowy dziewczyny, chwycił ich tobołek, zanim zdążyła sama to zrobić, a następnie szybko wskoczył na swoją miotłę. Może i był nieco nadgorliwy, jednak zależało mu na tym, aby jakoś odciążyć Julię, kiedy cierpiała takie katusze. A piwo, tak czy siak, mógłby jej kupić, więc nie była to dla niego żadna kara. Poza tym doceniał to, że nie trzymała urazy i chciał się jakoś odwdzięczyć. Przynajmniej nie będzie musiała się martwić o sprzęt. To jakiś pozytyw, prawda? Kiedy wzbili się ponownie w powietrze, Puchon poruszał się w ślimaczym tempie, nie do końca ufając zarówno sobie, jak i wypożyczonej miotle. Już od pierwszego treningu z nią, kiedy to latał samotnie po lesie, odniósł wrażenie, że nie była ona do końca zadowolona z tego, że została wyciągnięta ze schowka i wystawiona na światło dzienne. Z czasem jego czujność została uśpiona, jednak teraz... Zaczynał wątpić, czy przypadkiem nie miała jakiejś wady fabrycznej lub, czy nie została zaczarowana. Może był to też po części wina jej wieku? Do najmłodszych modeli to ona już od dawna nie należała. Po dotarciu do snopów siana, Ignacy pomógł Julii zebrać resztę rzeczy, a następnie razem wyruszyli w drogę powrotną do pensjonatu. Także i tym razem chłopak ciągnął się za Krukonką, raz po raz obniżając lub podwyższając pułap lotu, jakby testował różne możliwości swojego tymczasowego środka transportu. Gdy wrócili już do ośrodka, Puchon osobiście odprowadził Krukonkę do osoby, która mogła pomóc w wyleczeniu jej obrażeń. Można wręcz powiedzieć, że przez te kilkanaście minut poszukiwań Whitehorn odgrywał rolę jej ochroniarza. Takiego, który wcześniej sam ją uszkodził, jednak wciąż ochroniarza. Eh, pozostawało jedynie mieć nadzieję, że ich ewentualne treningi w przyszłości nie będą przypominać tego konkretnego, ponieważ wtedy każde ich spotkanie mogłoby się kończyć podobną katastrofą. A tego chyba nikt by nie chciał.